Portret damy - Annie Burrows - ebook

Portret damy ebook

Annie Burrows

3,8
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Panna Amethyst Dalby podczas swojego pierwszego sezonu doznała bolesnego zawodu. Narzeczony Nathan Harcourt niesłusznie oskarżył ją o zdradę i zerwał zaręczyny. Poprzysięgła sobie wówczas, że nigdy nie wyjdzie za mąż i nie będzie zależna od żadnego mężczyzny. Po dziesięciu latach jako właścicielka posiadłości i kilku przedsiębiorstw cieszy się upragnioną wolnością. Pewnego razu spotyka w Paryżu dawnego narzeczonego. Nathan popadł w niełaskę ojca i jest zmuszony zarabiać na życie jako malarz. Amethyst postanawia go upokorzyć i zamawia portret…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 231

Rok wydania: 2025

Oceny
3,8 (45 ocen)
15
11
13
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Annie Burrows

Portret damy

Tłumaczenie:

Ewa Nilsen

Tytuł oryginału: Portrait of a Scandal

Pierwsze wydanie: Harlequin Mills&Boon Limited, 2014

Redaktor serii: Grażyna Ordęga

Opracowanie redakcyjne: Dominik Osuch

© 2014 by Annie Burrows

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2015, 2025

Wydanie niniejsze zostało opublikowane na licencji Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych i umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Harlequin i Harlequin Romans Historyczny są zastrzeżonymi znakami należącymi do Harlequin Enterprises Limited i zostały użyte na jego licencji.

HarperCollins Polska jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Bez ograniczania wyłącznych praw autora i wydawcy, jakiekolwiek nieautoryzowane wykorzystanie tej publikacji do szkolenia generatywnych technologii sztucznej inteligencji (AI) jest wyraźnie zabronione. HarperCollins korzysta również ze swoich praw na mocy artykułu 4(3) Dyrektywy o jednolitym rynku cyfrowym 2019/790 i jednoznacznie wyłącza tę publikację z wyjątku dotyczącego eksploracji tekstu i danych.

Ilustracja na okładce wykorzystana za zgodą Harlequin Books S.A.

Wszystkie prawa zastrzeżone.

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-672 Warszawa, ul. Domaniewska 34A

[email protected]

www.harpercollins.pl

ISBN: 978-83-291-2030-2

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek

ROZDZIAŁ PIERWSZY

– Madame, je vous assure… Zapewniam, że nie ma potrzeby sprawdzać pomieszczeń kuchennych.

– Mademoiselle – poprawiła stanowczo Amethyst, zdążając w stronę kuchni, pomimo obietnic Le Bruna.

– Czy apartament pani nie odpowiada?

– Pokoje, które dotychczas obejrzałam, są zadowalające – przyznała i przechyliła czujnie głowę, nasłuchując. Do jej uszu zza kuchennych drzwi dobiegały odgłosy tłuczonej zastawy.

– To – wyjaśnił monsieur Le Brun, prostując plecy, jakby postawa ciała miała dodać słuszności jego słowom – jest problem bardzo błahy.

Amethyst otworzyła drzwi i zobaczyła pomywaczkę, płaczącą nad stertą potłuczonych talerzy, i dwóch mężczyzn w trakcie gwałtownej kłótni.

– Ten w fartuchu to szef naszej kuchni – powiedział jej do ucha monsieur Le Brun. – Ma on opinię artysty, a kazała mi pani zatrudniać tylko najlepszych. Ten drugi zaś to awanturnik, którego moim zdaniem należy wyrzucić. Jeżeli pani pozwoli – dodał znacząco – załatwię tę sprawę. Do tego przecież mademoiselle mnie zatrudniła.

– Świetnie, monsieur, proszę się tym zająć – odrzekła, patrząc na tamtych dwóch z odrazą. – Udam się tymczasem do swojego pokoju i dopilnuję rozpakowywania bagaży.

– Przyjdę później i złożę pani sprawozdanie, gdy już uporam się z tym problemem – oznajmił Le Brun i złożył ukłon, w którym wyczuła szyderstwo.

– Mógł równie dobrze pokazać mi język – powiedziała gniewnie Amethyst, znalazłszy się w pokoju swej towarzyszki podróży, Fenelli Mountsorrel.

– Nie sądzę, by chciał to zrobić, bo straciłby pracę – odrzekła pani Mountsorrel. – Może nie powinnaś go tak prowokować.

– Gdybym go nie prowokowała – obruszyła się Amethyst, zdejmując porywczym gestem kapelusz – byłby zapewne jeszcze bardziej nieznośny. Rozkazywałby nam tak, jakbyśmy to my były jego służącymi, a nie na odwrót. Jest jednym z tych mężczyzn, którzy sądzą, że kobiety nie potrafią się niczego nauczyć.

– Niektóre z nas – rzekła ze smutkiem jej towarzyszka – chętnie widziałyby koło siebie dużego silnego mężczyznę, ale nie po to, by mówił jej, co ma robić… Ale by mogła się na jego ramieniu wesprzeć.

Amethyst powstrzymała się od złośliwości. Miała ochotę zapytać, co dobrego dała taka postawa Fenelli. Odpowiedź była prosta: nic. Została na świecie sama i na dodatek bez grosza.

– Trudności sprawiają – powiedziała, zdjąwszy rękawiczki i poprawiwszy włosy – że dowiadujemy się, z jakiej gliny nas ulepiono… A ty i ja, Fenello, jesteśmy ulepione z takiej gliny, że niepotrzebny nam żaden dominujący, nieodpowiedzialny i nieznośny mężczyzna, który by dyktował, jak mamy żyć.

– A mimo to – upierała się Fenella – nie odbyłybyśmy tak dalekiej podróży, gdyby nie…

– Gdybyśmy nie zatrudniły mężczyzny, by zajął się co bardziej męczącymi stronami wojażu.

– Nie wszyscy mężczyźni są źli – upierała się Fenella z westchnieniem.

– Sądzę, że mówiąc tak, masz na myśli swojego ukochanego zmarłego Fredericka. No cóż, śmiem twierdzić, że skoro tak bardzo go kochałaś, musiałaś dostrzegać w nim coś dobrego.

– Miał swoje wady, nie mogę zaprzeczyć. Ale brakuje mi go i żałuję, że nie żyje i nie może zobaczyć, jak rośnie nasza Sophie.

– A jak teraz Sophie się czuje? – zapytała szybko Amethyst.

Zmieniła temat, bo nie chciała sprawiać przykrości Fenelli. Prawda bowiem była taka, że jej mąż roztrwonił spadek, żyjąc ponad stan i lekkomyślnie inwestując. Po jego śmierci została bez grosza i nigdy nie pozwalała powiedzieć na świętej pamięci męża złego słowa. Co więcej, sama musiała wychowywać córkę.

– Sophie była bardzo blada, gdy Francine ją kładła do łóżka – odrzekła Fenella, marszcząc brwi.

– Jestem pewna, że zaraz po drzemce i lekkim posiłku będzie pełna energii i wesoła. Tak jak zwykle.

Opuściwszy Stanton Basset, po dziesięciu milach zorientowały się, że Sophie cierpi na nudności spowodowane kołysaniem powozu. Siadała raz tyłem, raz przodem, otwierały okienko, ale nic nie pomagało. W związku z tym podróż trwała dwa razy dłużej, niż zaplanowały, gdyż po każdym dniu jazdy musieli się zatrzymywać na dzień odpoczynku. Niepokoiło to bardzo monsieur Le Bruna, który był odpowiedzialny za organizację przedsięwzięcia, a także miał we Francji prowadzić negocjacje handlowe. Obawiał się, że wskutek spóźnienia straci ona niejedną okazję ekspansji na rynek francuski. Amethyst nie przejmowała się tym zbytnio, zwłaszcza że dostała już sporo listów od francuskich kupców.

Pogrążona w myślach, usłyszała wyjątkowo natarczywe pukanie. Zaraz potem drzwi otworzyły się i do pokoju wkroczył monsieur Le Brun, informując ją, że problem w kuchni jest poważniejszy, niż się spodziewał. Szef kuchni bowiem oświadczył, że nie mając odpowiednich produktów, nie może przygotować posiłku godnego gości, którzy spędzają właśnie swój pierwszy wieczór w Paryżu.

– Jednakże – oznajmił Le Brun – mam pewną propozycję, która pozwoli pokonać tę przeszkodę, a mianowicie wieczór w restauracji.

Ustalono, że udadzą się do Le Caveau. Obie z Fenellą z miejsca zapomniały o zmęczeniu podróżą i pobiegły się przebrać.

W chwili gdy Bonaparte został pokonany i zesłany na niewielką wysepkę noszącą nazwę Elba, Francję zalała fala angielskich turystów. Którzy potem, po powrocie do Anglii, publikowali w gazetach i czasopismach sprawozdania ze swoich podróży.

Im bardziej ci podróżnicy zachwycali się urokami Paryża, tym bardziej Amethyst pragnęła pojechać i zobaczyć miasto na własne oczy. Poinformowała dyrektora swych fabryk, pana Jobbingsa, że teraz, gdy zniesione zostało embargo, zamierza osobiście sprawdzić, czy znajdzie nowe rynki zbytu. A ponieważ sądziła, że francuscy kupcy, podobnie jak angielscy, nie będą chętnie negocjowali z kobietą, zatrudniła do pomocy monsieur Le Bruna, który także odgrywał rolę organizatora podróży i przewodnika.

Wkrótce po tym, jak obie z Fenellą przebrały się i ucałowały na dobranoc rozespaną Sophie, znalazły się na słabo oświetlonych ulicach Paryża.

Paryż! Naprawdę była w Paryżu! – zachwycała się w duchu. Nic nie mogło być lepszym dowodem na to, że jest kobietą niezależną, że może próbować nowości i dokonywać samodzielnych wyborów. Zapłaciła za szaleństwa młodości i nie zamierza już żyć w zamknięciu tak, jakby wstydziła się siebie.

Na kolację w dość skromnej wedle słów monsieur Le Bruna restauracji noszącej nazwę Le Caveau ubrała się tak, jak poradziłaby jej ciotka. Mianowicie w suknię, w jakiej odwiedza się bankierów. Na jej widok monsieur Le Brun omal się nie wzdrygnął, uznawszy zapewne kreację za prowincjonalną.

Amethyst uważała, że jest znacznie lepiej, gdy ludzie nas nie doceniają, niż gdy przeceniają. Gdyby wyruszyła w podróż na kontynent w karecie, której towarzyszyłyby cztery powozy służby i bagaży, mogłaby równie dobrze zawiesić na szyi tabliczkę z napisem: „Jestem bogata. Obrabuj mnie!”.

A tak, wyglądając skromnie i nie zwracając na siebie uwagi swoim zachowaniem, obie z Fenellą narażone były tylko na nieuprzejmość i niewygody.

Gdy przekroczyły w towarzystwie Le Bruna próg restauracji, zdumionym oczom Amethyst ukazały się lustra, umieszczone w niszach posągi, a także stoły, na których znajdowały się lśniące sztućce i kryształy. Goście ubrani byli w stroje wieczorowe i obsługiwani przez rzeszę tańczących wokół nich kelnerów. Potrawy odpowiadały wystrojowi, bowiem okazały się przepyszne – smakowały tak jak na przyjęciu u angielskiego arystokraty.

Jednak największą satysfakcję sprawił Amethyst fakt, że restauracją zarządzała kobieta. Zajmowała miejsce w pobliżu wejścia i kierowała gości do stolików, inkasowała pieniądze i wpisywała wpłaty do wielkiej księgi leżącej przed nią na stole o granitowym blacie.

I nikt nie sądził, że jest w tym cokolwiek niestosownego.

Skończyli właśnie deser, kiedy na twarzy monsieur Le Bruna pojawił się wyraz niezadowolenia. Podążając wzrokiem za jego spojrzeniem, Amethyst zamarła w bezruchu, ponieważ zorientowała się, że wywołał je widok mężczyzny, który wkroczył właśnie na salę.

Mężczyzną tym był Nathan Harcourt. Na jego widok poczuła, że jej twarz oblewa gorący rumieniec, a z ust omal nie wyrwało się dręczące ją przez całe lata pytanie: „Jak mogłeś mi to zrobić, Nathanie? Jak mogłeś?”.

Miała ochotę wstać, przemaszerować przez salę i spoliczkować go na oczach gości, ale zdawała sobie sprawę, że owa reakcja byłaby spóźniona o jakieś dziesięć lat. Powinna była to zrobić tamtego wieczora, gdy on udając, że jej nie zauważa, tańczył ze wszystkimi dziewczętami w sali balowej prócz niej.

– Ten człowiek – odezwał się, patrząc w jego stronę monsieur Le Brun – nie powinien być tutaj wpuszczony. Ale cóż, jak pani widzi, jest w łaskach madame i dlatego goście muszą znosić jego impertynencję. Ale proszę się nie obawiać. Nie pozwolę, by ten człowiek zakłócał paniom spokój.

Było jednak na to za późno. Ale słowa monsieur Le Bruna obudziły ciekawość Amethyst.

– Co ma pan na myśli, mówiąc o jego impertynencji? – zapytała.

– Ku uciesze odwiedzających miasto gości robi portrety. Takie ołówkowe studia, wykonywane na poczekaniu – wyjaśnił.

Nathan Harcourt tymczasem, jakby na dowód prawdziwości tych słów, z przewieszonej przez ramię torby wyjął niewielkie sztalugi, ukucnął w pobliżu jednego ze znajdujących się przy drzwiach stolików i węglem zaczął szkicować zbiorowy portret gości.

– Portrety? Nathan Harcourt?

Monsieur Le Brun zrobił wielkie oczy.

– Pani zna tego człowieka? Nigdy bym nie pomyślał… to znaczy… Choć z drugiej strony… to pani rodak. Nigdy bym nie pomyślał, że obracaliście się państwo w tych samych kręgach.

– Ostatnio nie – przyznała. – Choć kiedyś… tak było.

A mówiąc ściśle, dziesięć lat temu, gdy kompletnie nie znała się na ludziach i nie potrafiła strzec przed mężczyznami pokroju Harcourta. Pochodzi z ubogiej rodziny i nie miała wówczas nikogo, kto czuwałby nad nią i chronił ją.

Teraz jednak rzeczy miały się całkiem inaczej.

Zarówno dla niej, jak i najwidoczniej dla niego.

Jego twarz stała się bardziej pociągła, a wśród kruczoczarnych włosów pobłyskiwały srebrne nici siwizny. Jednak to ubiór potwierdzał plotki mówiące, że jego ojciec w końcu odciął się od najmłodszego syna. Frak Harcourta był wytarty i źle leżał, słomkowy kapelusz o szerokim rondzie był podniszczony, a spodnie workowate i wypchane na kolanach. Krótko mówiąc, wyglądał na obdartusa.

No, no, pomyślała Amethyst, usiadła wygodniej i z rosnącą przyjemnością obserwowała go przy pracy. Nie słyszała o nim od momentu, kiedy osławiony licznymi skandalami wyjechał na kontynent. Do tej chwili sądziła, że wiódł życie w luksusach i lenistwie, podobnie jak inni marnotrawni synowie znakomitych rodów.

Teraz jednak wyglądało na to, że jego ojciec, hrabia Finchingfield, rzeczywiście wpadł w tak wielki gniew, o jakim pisano w gazetowych plotkarskich kolumnach, i okazał się równie nieskory do wybaczenia jak jej ojciec. Przed sobą miała oto wyniosłego Nathana Harcourta zmuszonego do pracy.

– Nie będę bynajmniej niezadowolona, jeżeli podejdzie do naszego stolika – powiedziała do monsieur Le Bruna i poczuła lekki dreszcz. – A nawet przeciwnie, chętnie zamówię swój portret.

O, co za słodka zemsta! Oto miała przed sobą człowieka, który dziesięć lat temu był zbyt dumny, zbyt wpływowy i… zbyt ambitny, by się z nią związać. Teraz żebrał o skromny zarobek, podczas gdy ona stała się niewiarygodnie bogata.

Rozdział drugi

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji