Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
18 osób interesuje się tą książką
Najdzielniejsza ekipa ratunkowa Tatr ratuje… Boże Narodzenie!
Gdy Honorata niespodziewanie trafia do szpitala, w domu zapada cisza — jak w śnieżnej dolinie po zmroku. Michał, Emilka, Zosia i Staś bardzo się martwią, a czas do pierwszej gwiazdki kurczy się ekspresowo.
Na szczęście są POPR-ańcy. Scul ogłasza plan ratunkowy — muszą być: choinka, prezenty, kolędy, pierogi i kluski z makiem, a przy stole koniecznie miejsce dla strudzonego wędrowca. Zaczyna się prawdziwie świąteczna akcja ratunkowa!
Ta pełna ciepła i humoru opowieść o współpracy, przyjaźni i nadziei rozgrzeje serca nawet w najmroźniejszy tatrzański wieczór.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 71
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Anna Sakowicz
POPR-ańcy
Święta w Chacie pod Wierchami
Jingle Bells, Jingle Bells
Jingle all the way
Oh what fun it is to ride
In a one horse open sleigh
Jingle bells, Jingle Bells
Jingle all the way…1
– Słysycie, kochani cłowieckowie? To śpiewa Michał, chyba wplawił się w świątecny nastlój, bo od wcolaj chodzi po domu i nuci tę samą piosenkę. Nawet gdy ubielał choinkę, to śpiewał. Boze Nalodzenie jest wazne dla nasego stada. Pamiętas, Daktylku, pielwse święta w Chacie pod Wielchami?
– Jasne! Wtedy też padał śnieg, tak jak teraz, i wszyscy byliśmy razem. Tęsknię za moim rodzeństwem.
– Wiem, wiem, ale nie maltw się, na pewno niedługo się zobacycie. Pats tam, jak sypie śnieg za oknem. To będą białe święta.
– Jak wtedy…
– To moze psenieśmy się w dawne casy i opowiedzmy dzieciom, jak to było, co? Dzingle bells, dzingle bells, dzingle all the łay… Wciąga to śpiewanie Michała, chi, chi…
– Poproszę Gambita, żeby opowiedział dzieciom o naszych pierwszych świętach, bo on opowiada najlepiej.
– Wiadomo, to mój najlepsy psyjaciel, alystoklata poślód psiej alystoklacji. Usiądźcie wygodnie i posłuchajcie, a ja popatsę na ten śnieg za oknem i chyba tez pośpiewam, by nadać opowieści odpowiedni nastlój: Pada śnieg, pada śnieg, dzwonią dzwonki sań…2
Rozdział 1
Kto nie je śniadania, ten cały dzień narzeka
Grudzień tego roku był chłodny. Mróz szczypał w policzki i malował na szybach roślinne wzory, a śnieg skrzypiał pod butami. Wymarzona pogoda dla lubiących jeździć na nartach, a dla ratowników i psów lawinowych okres, gdy mają więcej pracy. Ze smutkiem myślałem o tym, że w tym sezonie Michał będzie musiał radzić sobie beze mnie. Lizałem właśnie swoją tylną łapę, która ładnie się zabliźniła po operacji, bo wiadomo, że ślina owczarka niemieckiego lepiej na nią podziała niż dziwne lekarstwa Emilki. Lizałem więc łapę, lizałem, w domu panowała cisza, wszyscy jeszcze spali, choć Michał zdążył przed wyjściem na służbę napalić w kominku i teraz przyjemnie strzelał w nim ogień, a ja siedziałem na moim puszystym posłaniu. Na fotelu chrapała Ośka, rozejrzałem się za resztą mojego stada. Oda siedziała na żerdzi w swojej klatce, a szczeniaki zbite w kupę smacznie chrapały. W kłębowisku sierści najróżniejszej maści dostrzegłem też Scula i Pepcia. Wszyscy więc byli w zasięgu mojego wzroku. Wróciłem do lizania łapy. Jeden liz, drugi, trzeci… gdy nagle koło mnie usiadł szczerbaty gryzoń, który następnie zaczął chodzić nerwowo wzdłuż kominka.
– A tobie co? Przed chwilą smacznie spałeś – warknąłem, bo do śniadania zostało jeszcze trochę czasu. Według mojego żołądka za trzy burknięcia w brzuchu w kuchni pojawi się Honorata, nasypie nam karmę, a zaraz po niej zaczną się pojawiać Emilka, Zosia i Staś.
– Coś mi tu nie pasuje, coś się nie zgadza. Mam złe psecucia.
– Mów ciszej, bo obudzisz maluchy. Co ci się nie zgadza?
– Michał wcolaj psyniósł choinkę, tak?
– No tak. Stoi w pokoju. – Wskazałem w jej kierunku nosem, bo faktycznie stała od wczoraj w specjalnym stojaku, ale nikt się nią nie zajmował. Ludzie raz w roku mieli zwyczaj wieszać na niej jakieś kolorowe ozdoby, które nazywali bombkami i łańcuchami. Zawsze wtedy Zosia tłumaczyła Pepciowi, że to nie są piłki do zabawy, bo kocur chętnie uderzał w nie łapą. Czyżby w tym roku z tego zrezygnowali? Nie zdążyłem jednak dobrze się zastanowić, bo Scul zapytał:
– Cyyyli?
– Co: cyli? – Zdenerwowałem się na tę szczerbatą pokrakę, która nagle mówiła znakami zapytania.
– Cyli idą święta! A wtedy wies, co nas ceka? Będzie zamiesanie, poządki, plezenty, goście. Zapomniałeś?
– Goście… – powtórzyłem, bo to nigdy nie oznaczało spokoju. Jak co roku przyjadą pewnie mama i tata Michała, a może jeszcze ktoś z rodzeństwa naszych opiekunów. Znów przez kilka dni będzie pełna chata.
– Ano właśnie, goście! – niepokoił się Scul.
– Trzeba powiedzieć o tym szczeniakom, żeby zachowywały się grzecznie.
– Tak! To pseciez będą ich pielwse święta. Musimy im wsystko opowiedzieć, co wtedy się dzieje w domu, jakie są zwycaje cłowieków… Aha! I ostsec psed tym siwym glubasem w celwonych poltkach i kublaku, któly psyjdzie do dzieci z plezentami, a któly zawse pachnie jak Michał.
– Do dzieci i chyba do nas – zaśmiałem się, bo w tamtym roku dostałem smakowite przekąski.
– I tseba ich naucyć śpiewać! Pamiętas? Oj, maluśki, maluśki, maluśki, kieby lękawicka, alboli tez jakoby, jakoby kawałecek smycka3…
– Cicho! – warknąłem, ale było już za późno. Obudziły się szczeniaki i już wszystkie przepychały się na moim posłaniu. Obok zaraz znalazł się Pepe, za to Ośka wychyliła głowę zza poręczy fotela, a Oda zaczęła krążyć po pokoju, przeraźliwie skrzecząc:
– Saaakrrrraaamencko, saaakrrraaaameeencko!
– Co się stało? Jest narada? – spytała Puma, a Tofik od razu dodał:
– Idziemy na akcję?
– Teraz idziemy na śniadanie – odparłem, po czym wstałem, przeciągnąłem łapy i grzbiet, ziewnąłem, a następnie powoli ruszyłem do kuchni. Mój brzuch burknął trzy razy, więc miseczki powinny być napełnione. Stado podążyło za mną. Wszyscy byliśmy głodni, zimą mieliśmy większy apetyt i chętnie zwiększylibyśmy racje żywieniowe, ale z Emilką takie numery nie przejdą. Pilnowała, żebyśmy dostawali tyle, ile trzeba. Nie rozumiała tylko, dlaczego Ośka stała się taka puszysta, bo wciąż nie odkryła jej procederu podkradania masła.
Weszliśmy do kuchni i ze zdziwieniem zauważyliśmy, że wciąż nie było tam nikogo z ludzi, a nasze miski stały puste. Scul spojrzał na mnie, szczeniaki również, jakbym to ja miał znać rozwiązanie tej zagadki.
– Poczekajmy – zarządziłem. Usiedliśmy więc w rzędzie i wpatrywaliśmy się w drzwi, zza których powinna wyjść Honorata, ale w głębi domu panowała cisza.
– Arrrrrra sprrrrawdzi, arrrrra frrrrrunie! Hooonooorrraaata, pieeerrrooonie! – zaskrzeczała Oda, po czym wzbiła się w powietrze, świecąc łysym brzuchem. Na szczęście nie zdążyła sobie wyrwać piór z ogona i zachowywała jako taką sterowność.
– Coś tu jest nie tak, cułem to w kościach od samego lana… – westchnął Scul.
– Lepiej nie kracz – warknąłem, ale szczeniaki zaczęły się kręcić i popiskiwać.
Mela wyraźnie się martwiła:
– A-a je-jeżeli coś się s-stało?
– Może to ta inflacja w sklepie zoologicznym zjadła naszą karmę? – szepnął Tofik, a po chwili odezwali się po kolei Daktyl i Wafel:
– Może powinniśmy pójść za Odą?
– Czuję coś dziwnego… jakby smutek unosił się w powietrzu.
– Smutek, bo nie ma śniadania – podsumowałem, ale sam zacząłem się niepokoić. Próbowałem sobie przypomnieć, czy słyszałem, jak Emilka wychodziła do pracy. Michał był na służbie w nocy, więc jeszcze nie wrócił. Zosia i Staś mieli wolne ze względu na zbliżające się święta, z pewnością zatem jeszcze spali. Za to Honorata powinna już drobić kroczki po domu w swych góralskich kierpcach, bo nigdy nie wylegiwała się w łóżku, chyba że…
Zamarłem. Poczułem, jak sierść na moim karku się jeży, a po ciele idą mrówki. Scul zauważył, że coś się we mnie zmieniło, bo szepnął:
– Psyjacielu, cy ty tez to pocułeś?
– Idziemy do pokoju Honoraty! – zarządziłem i nie czekając na resztę stada, rzuciłem się pędem w stronę drzwi, za którymi zniknęła papuga. Dogoniliśmy ją w korytarzu. Nie mogła się dostać do pokoju seniorki. To jednak prościzna dla owczarka niemieckiego z rodowodem do czterech pokoleń wstecz. Nauczyłem się tego niedawno, wystarczyło się podnieść i pacnąć łapą w klamkę. Udawało się za pierwszym albo drugim razem. Puma pchnęła drzwi nosem i po chwili staliśmy w progu pokoju mamy Emilki. Zaszczekałem, ale Honorata się nie odezwała. Powoli zbliżyliśmy się do łóżka. Kobieta miała zamknięte oczy. Wyraźnie widzieliśmy, jak unosi się jej klatka piersiowa, ale jej ręka bezwładnie zwisała z łóżka. Scul wgramolił się na pościel i zbliżył do twarzy babci Honoraty.
– Jest goląca, ma celwone policki, jak nigdy – szepnął, a Wafel liznął seniorkę w dłoń, która nawet nie drgnęła.
– Co czujesz? – spytała brata Puma, a on od razu odpowiedział:
– Mam złe przeczucia. Ona… ona chyba jest bardzo chora.
– Musimy wezwać pomoc! – zaszczekał Daktyl, a ja pochwaliłem go za przytomność umysłu i kazałem biec po Zosię.
– Scul, idź ze szczeniakami.
Po chwili Daktyl i Mela w towarzystwie gryzonia wybiegli z pokoju, a my wciąż wpatrywaliśmy się w Honoratę. Nie ruszała się, ciężko oddychała. Dopiero teraz usłyszałem, jak świszczało w niej powietrze.
Nagle w głębi domu rozległ się zaspany głos Zosi.
– Co się z wami dzieje? Dlaczego ciągniesz mnie za piżamę? Mela! Przecież ty zawsze jesteś spokojna. Daktyl! Zostaw to.
– Niech ciągną, doble pieski. Musis nas posłuchać, bo coś złego dzieje się z twoją babcią. Lozumies mnie? Spójz na mnie, cytaj z luchu moich walg, jezeli nie lozumies po scuzemu, i nie odganiaj sceniaków! Idź plosto, jesce tlochę, dzielna dziewcynka!
– Co wy tu…? – spytała, widząc zbiegowisko przy łóżku Honoraty. Zaszczekałem najgłośniej, jak umiałem. I wtedy Zosia zrozumiała, bo przecież głos owczarka niemieckiego obudziłby każdego, a seniorka nawet nie drgnęła. Jęknęła jedynie coś przez sen i poruszyła palcami u dłoni. Wnuczka dopadła do łóżka, złapała babcię za rękę, dotknęła jej policzka i czoła. Poklepała ją z czułością. – Babciu! Babciu!
Zosia wybiegła z pokoju, popędziła z powrotem do siebie, już miałem rzucić się w pogoń za nią, bo pomyślałem, że jest w szoku, ale ona zaraz wróciła z telefonem.
– Sto dwanaście… tak, sto dwanaście – szepnęła i wybrała szybko numer, a po chwili mówiła do kogoś po drugiej stronie słuchawki, jak się nazywa, skąd dzwoni i że znalazła nieprzytomną babcię w łóżku. Potem się rozłączyła i wybrała kolejny numer.
– Mamo! Babcia chora, nie budzi się! Zadzwoniłam na pogotowie! Jeżeli możesz, to szybko tu przyjedź!
– Uff… Dobze, ze mamy Zosię, a ona taka bystla i mówi po cłowiekowemu – odetchnął gryzoń.
– Nic nie będzie Honoracie? – zainteresował się Tofik, ale nikt z nas nie umiał odpowiedzieć na to pytanie.
