POPR-ańcy 9: Trzy życzenia - Anna Sakowicz - ebook + audiobook
NOWOŚĆ

POPR-ańcy 9: Trzy życzenia ebook i audiobook

Anna Sakowicz

4,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

12 osób interesuje się tą książką

Opis

W Chacie pod Wierchami w końcu zapanował spokój. Odkąd szczeniaki trafiły do nowych domów, a Daktyl został psem lawinowym, życie POPR-ańcow płynie leniwie… Nie wierzycie? Macie rację. Kogo my chcemy oszukać?

Emilka i Michał wybierają się w odwiedziny do Meli, ale przecież nie sami. Gambit i Daktyl oraz bezzębny pasażer na gapę z zaskoczeniem odkrywają, że suczka szybko odnalazła się w nowym miejscu, a na dodatek przestała się jąkać. Poznają również Alicję, która ma magiczne zdolności. To jednak nie koniec zaskoczeń, a czekająca na bohaterów przygoda przyniesie szaloną akcję ratowniczą oraz zaskakującą znajomość, która nie wszystkim przypadnie do gustu.

Razem czy osobno, najodważniejsza i najbardziej szalona ekipa spod samiuśkich Tater znów narozrabia, ale na szczęście… mają w tym dużą wprawę!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 68

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,9 (13 ocen)
12
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ania13080

Nie oderwiesz się od lektury

Kolejny tom świetnych przygód najlepszej zwierzęcej ekipy ratunkowej. Przesłuchany na raz, zabawny, pouczający i magiczny. Z tymi bohaterami nie da się nudzić. Autorka ma świetny styl, który mój syn pokochał bez reszty.
00
Migaffka

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle od wielu już części spędziłam rewelacyjny czas ze zwierzakami z Chaty pod Wierchami. Gambit, Scul i spółka do niesamowity zestaw indywidualności i charakterów. Zwiarzaki bawią a przy okazji uczą co jest idealnym połączeniem dla dzieciaków młodszych, starszych ale i tych lekko "przeterminowanych" również. Bardzo polecam
00
mamausza

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo przyjemna, wesoła książka nie tylko dla dzieci. Dużo można się z niej nauczyć. Bardzo polecam
00
sisters_as_books

Dobrze spędzony czas

Ta historia nie tylko bawi, ale też porusza ważne tematy – od odwagi i współpracy, przez odpowiedzialność za innych, aż po wspaniałe porady.  To idealna książka do wspólnego słuchania - świetna wersja audio!  dla dzieci w wieku szkolnym i ich opiekunów. Z humorem, sercem i celnym przesłaniem.  Książka doskonale nadaje się do słuchania ją z rodziną. Nie brakuje w niej zabawnych dialogów, zaskakujących zwrotów akcji i emocjonalnych momentów, które poruszą zarówno dzieci, jak i dorosłych.  To historia do której warto wracać, która zostanie zapamiętana na długo.
00
frelka_recenzuje

Nie oderwiesz się od lektury

To historia, która nie tylko bawi, ale też uczy empatii, odwagi, współpracy i wiary w dobro – bez nachalnego morału, za to z humorem i sercem 💙
00



Anna Sakowicz

POPR-ańcy

Trzy życzenia

– Jak tam, cłowieckowie kochani? Nadązacie za psygodami salonej ekipy spod samiuśkich Tatel? Jezeli nie, to nic się nie maltwcie. Od cego macie mnie, Scula?

– I mnie! Pepcia!

– Nie pchaj się!

– Miau! Też chcę! Miau!

– Jak tu placować w takich walunkach? Sio! Spiesę wam wsystko psypomnieć. Jak wiecie, kazdy ze sceniaków znalazł swój dom. W Chacie pod Wielchami został tylko jeden POPL-aniec, Daktyl. Gambit, mój najlepsy psyjaciel, alystoklata wślód psiej alystoklacji, ze stlachu… yh, yh, yh… (nie powtazajcie mu tego, mam nadzieję, ze to się nie nagla)…

– No to będzie pasztet ze szczura! Miau!

– Cicho! A więc… ze stlachu… ze jego miejsce u boku Michała zajmie pewna psia łymen, ze zacytuję mojego kumpla Aglesta, za któlym się stęskniłem, bo nie widziałem ziomka całą zimę…

– Miau! Gambit nie cierpi Lorda, a suczka miała być z jego rodu. Miau!

– Pepcio, a kys! Gambit wymyślił, zebyśmy wyskolili psiaka. Tludno go juz nazwać sceniakiem, bo ma lok, a locny pies to ho-ho młodzieniec. No ale wlacając do tematu… W skład ekipy skolącej wsedłem ocywiście tez ja, byłem osobistym tlenelem pelsonalnym Daktyla, w dodatku poświęciłem się jako pozolant. W skoleniu wzięła udział nawet Oda, któla zastąpiła helikoptel. I jak się domyślacie, jaki helikoptel, takie tleningi z latania.

– I ja! Miau! Zajmowałem się kondycją psiaka, bo wiadomo, że koty są niezniszczalne, mają dziewięć żyć i biegają jak błyskawice. Jak im się chce, oczywiście. Miau.

– W tlakcie tleningów zdazył się mały wypadek, zatsasnęliśmy się z Daktylem w bagazniku samochodu Michała i pojechaliśmy z nim na lotnisko. Na scęście psyjaciel nas nie zostawił, wsystko skońcyło się dobze, a na koniec tej histolii Daktyl złozył psysięgę jako pies lawinowy. Ech… dolósł nam malusek. Jest jesce coś, o cym powinienem wam powiedzieć, ale lozglądam się, cy Gambit tego nie słysy, bo… bo… nadstawcie usu, musę ścisyć głos… bo… nam się stalusek zakochał na stale lata w pewnej wilcycy, ale o tym cicho sa, nie wiecie tego ode mnie.

– Ani ode mnie. Miau.

– No, nadązacie? To gitala gla, kalawana idzie dalej, cy jakoś tak cłowiekowie gadają… Telaz niech opowiada najmądzejsy cłonek nasego stada, Gambit.

Rozdział 1

Jedziemy na wycieczkę, bierzemy Scula w teczkę

W Chacie pod Wierchami panowało zamieszanie. W głębi domu słychać było tupot stóp, szuranie walizki po podłodze, a do tego w tle cicho pobrzękiwała góralska muzyka. Babcia Honorata siedziała w kuchni przy stole, spoglądała na piekarnik, w którym piekła się szarlotka, i podśpiewywała pod nosem piosenkę o zbójniku. Koło niej na specjalnym ptasim drzewku siedziała papuga.

– Honooorrrata, Honorrrata… i arrra rrrazem… rrrobota wrrre – komentowała Oda.

– Bedzie szarlotka spod samiuśkich Tater, niech cepry popróbują – zaśmiała się babcia i pogłaskała swoją ulubienicę po głowie, nie zwracając uwagi na zamęt w chacie. Ciasto musiało swoje odsiedzieć w piecu, tak powtarzała, a więc nikt nie wtrącał się do wypieków seniorki.

W innej części domu hałas mieszał się z ekscytacją i niedowierzaniem, bo szykowaliśmy się do podróży. Mieliśmy odwiedzić Melę. Nie widzieliśmy jej od wielu miesięcy, każdy z nas stęsknił się za suczką. Nawet kuc Piegus rżał na wybiegu, bo miał mnóstwo mądrości do przekazania naszej kluseczce, i kiedy poszedłem do niego, od razu się odezwał:

– Drogi Gambicie, uprzejmie cię proszę, abyś przekazał Meli pozdrowienia od wszystkich kopytnych. Bardzo za nią tęsknimy, ale też jesteśmy ciekawi, jak radzi sobie w domu swojego człowieka. Zawsze wiedziałem, że to wyjątkowa suczka, pilna uczennica, a przy tym bardzo wrażliwa osóbka. Z rozrzewnieniem wspominam dzień, kiedy przyszła do mnie z prośbą, abym nauczył ją poprawnej zwierzęczyzny, bo mało kto docenia piękną mowę. Słyszałem raz tego waszego Agresta i na wielkiego mustanga, jak on mówi! Toż to profanacja języka!

– Co? Żyzny? Jaki żyzny? – złościł się osioł Dasza. Porykiwał, strzygł uszami i machał ogonem, bo nic nie rozumiał. W ostatnim czasie chyba słuch mu się jeszcze bardziej pogorszył. Podejrzewałem też, że tęsknota za ukraińską rodziną nie sprzyjała jego zdrowiu.

– Żyzny na mielizny, tfu! – podsumowała Fifi i spróbowała jak zawsze trafić we mnie śliną. Opanowała plucie do celu niemal do perfekcji, więc teraz pozbywałem się mokrego gluta z ogona. Wtedy koło moich łap skoczył Scul, o mało go nie nadepnąłem.

– O lany, ta dziewcyna chyba nigdy się nie opamięta.

– Piegusie, bądź spokojny, na pewno wszystko przekażę Meli – odparłem, bo jak najszybciej musiałem się stamtąd ewakuować, ponieważ przed wyjazdem miałem do załatwienia ważną sprawę. Popędziliśmy ze szczurkiem do domu. Nie zatrzymały nas nawet krzyki Koko.

– Ko-gam-ko-bit! Ko! Ko!

Nie miałem czasu na pogaduszki. Musiałem przypilnować, żeby Emilka wszystko spakowała i nie zapomniała o mojej piszczącej śwince. W końcu mieliśmy spędzić u Meli dwa dni, bez zabawek więc się nie obejdzie.

– Co, piesku? – Opiekunka pogłaskała mnie po karku, a potem podrapała za uszami. – Kiedy Michał z Daktylem wrócą ze służby i trochę odpoczną, ruszymy w drogę.

Zaszczekałem, machnąłem ogonem, bo wiedziałem, że moi ludzie lubią, kiedy okazuję radość po tym, jak o czymś mnie powiadomili.

– Nie ma się z czego cieszyć – miauknął Pepe. Siedział zgarbiony na parapecie i przyglądał się zamieszaniu panującemu w Chacie pod Wierchami. Jako jedyny nie czuł ekscytacji, bo w podróż wybierała się tylko część stada. Koty, papuga, Honorata i dzieci zostawały w domu, a sytuacja Scula nie była jednoznaczna. Trudno się było dziwić, że kocur pogrążył się w smutku, bo do tej pory brał udział we wszystkim i lubił być w centrum każdego zamieszania. Teraz miał go ominąć wyjazd i być może także nowa przygoda.

– Niech nikt z was nawet nie pomyśli o tym, by się próbować przemycić do samochodu! – odezwała się nagle Emilka. Chyba się jej przypomniało, jak Daktyl z gryzoniem zamknęli się w bagażniku i pojechali z Michałem na lotnisko. Od razu podeszła do Pepcia i z czułością go przytuliła. Moim zdaniem była to niekonsekwencja i brak spójności między komunikatem a zachowaniem, ale pewnie nikt by nie posłuchał uwagi byłego psa lawinowego z rodowodem do czterech pokoleń wstecz.

– Oj tam, oj tam. Błędy zdazają się najlepsym, kto by o tym pamiętał! Nawet geniuse casami lobią coś salonego… – zachichotał szczurek, a potem w kółko zaczął nucić: – Jestem saaalooony, mówię ci… jestem saaalooony… nie jestem aniołem, mówię ci…1

– A ciebie zabierają? – spytałem, przerywając szczurzy koncert, bo chyba wszyscy zapomnieli o najmniejszym członku naszego stada i nikt kategorycznie mu nie zabronił wyjazdu.

– Sam się zabielam. Jestem saaalooony, mówię ci…

– Żeby ci to szaleństwo nie wyszło bokiem. No… dobra… to w takim razie szykuj się, a ja… pójdę za potrzebą. – Zawahałem się. Musiałem jeszcze na chwilę wyjść z domu, skoczyć na Butorowy Wierch do lasu, by załatwić… ech… pewną sprawę, ale chciałem to zrobić dyskretnie, bez udziału zwierząt trzecich.

Rozejrzałem się po domu. Zakodowałem w głowie obraz Pepcia siedzącego na parapecie, niedaleko Ody i Honoraty, Ośka leżała na fotelu, a gryzoń wciskał się właśnie do kieszeni torby, nucąc pod nosem już co innego:

– Jedziemy na wycieckę, biezemy Scula w teckę…

Dobra nasza, wszyscy są zajęci, pomyślałem, i czmychnąłem przez uchylone drzwi na podwórze. Michała i Daktyla jeszcze nie było w domu, więc miałem czas. Przebiegłem przez podwórze, wypadłem na drogę i popędziłem szlakiem w umówione miejsce. Serce waliło mi jak oszalałe. Przyspieszyłem, kiedy znalazłem się na wąskiej ścieżce, prowadzącej pod górę, pomiędzy świerkami. Z oddali czułem znajomy zapach! Aż mrowiło mnie w łapach!

Nieoczekiwanie jednak usłyszałem łamanie gałązek i głośne sapanie. Zatrzymałem się i znieruchomiałem. Tylko mój nos wciąż się poruszał, próbując wyłapać woń zbliżającego się zwierzęcia.

– Agrest? – szepnąłem, a wtedy zza krzaków wychylił się wielki pysk niedźwiedzia. Uśmiechał się od ucha do ucha.

– Borżul, boomer! – zawołał i wyciągnął łapę w moim kierunku. Jęknąłem, kiedy poczułem na karku jego ciężkie klepnięcie.

– Agrest? Już się obudziłeś? Nie za szybko?

– Wiosna, brachu, na całego, szkoda czasu na leżenie! Gdzie reszta ekipy? – Rozejrzał się, a wtedy nagle z krzaków wystrzeliły dwa pociski. Jeden większy, drugi mniejszy, ale oba wpadły w objęcia miśka. Usiadłem z wrażenia. Bo jak to możliwe?

– Pepe i Scul? Skąd wy tu…? – jęknąłem.

– Nic bez nas! – zawołał kocur.

– Jestem salony, mówiłem ci…

– No ale… – bąknąłem pod nosem i zawiesiłem głos, bo nie miało to sensu. Moja samotna wyprawa skończyła się fiaskiem.

– Aglest, psyjacielu! Myślałem, ze zaspałeś, a ty swendas się po okolicy jak samotny wilk.

Albo mi się wydawało, albo szczurek zaakcentował ostatnie słowo. Podniosłem nos wyżej, w powietrzu unosił się znajomy zapach, ale nie mogłem się ruszyć, bo nagle na środku pustego szlaku zrobiło się tłoczno. W tle trzasnęły gałązki.

– À propos, brachu… – Agrest również zaczął niuchać, co zainteresowało także Scula i Pepcia. Kocur wygiął się w łuk i zjeżył sierść.

– O co kaman2