Pomidornik. Podróże po dziejach pomidora - Adam Binduga - ebook

Pomidornik. Podróże po dziejach pomidora ebook

Adam Binduga

0,0

Opis

Książka w 13 rozdziałach przedstawia pomidora w bardzo różnych kontekstach. Od historii, językoznawstwa, pierwszych wzmianek w tekstach europejskich w tym polskich, sztuki malarskiej przez ewolucję, genetykę, amatorską uprawę, a na właściwościach zdrowotnych skończywszy. Książkę kończy Kalendarium Pomidora, czyli zestawienie najważniejszych wydarzeń od 100 mln lat temu do dzisiaj. To pierwsza na rynku polskim tego typu publikacja. Bogato ilustrowana, wszechstronna, obowiązkowa pozycja dla miłośników pomidorów, znajdziesz tam wiele odpowiedź na pytania dotyczace fascynujacego ulubieńca polskich ogródków... Kiedy ludzie po raz pierwszy spotkali pomidora? Czy w azteckim raju rósł pomidor? Jakie byly pierwsze wzmianki konkwistadorów o pomidorze? Czy kanibalizm rytualny to mroczna historia pomidora? Kiedy i gdzie człowiek udomowił pomidora? Czy mapy nazw "pomidor" a mapy geopolityczne są ze soba zbieżne? Aztekowie nazwali pomidora xitomatl czyt:szitomatl, jaka więc metafora mezoamerykańskiej wyobraźni tkwi u podstaw tej nazwy? Kiedy powstała pierwsza ilustracja z wizerunkiem pomidora w sztuce światowej, polskiej. Kiedy po raz pierwszy napisano w polskim języku słowo "pomidor"? Jaka jest najstarsza polska koncepcja pochodzenia pomidora a jaki najstarszy przepis na zupę pomidorową w Polsce? Czy ostatni król Polski spożywał pomidory? Jaki jest najlepszy na świecie wiersz o pomidorze? Ewolucja,czyli gdzie żyją dzisiaj i w jakiej ilośći dzicy krewni pomidora? Jakie geny spowodowały powstanie pomidora uprawnego? Chcesz poznać receptury na biologiczne preparaty ochronne, żywieniowe, wpływ bakterii, owadów, grzybów na uprawę pomidora? Jeden z rozdziałów jest poradnikiem uprawy amatorskiej. Co to znaczy pomidor Melendeza? Dlaczego jeden z dzikich krewnych pomidora nosi nazwę polskiego profesora Tadeusza Chmielewskiego? Czym różnią się nawozy sztuczne od nawozów organicznych? Jak nazywa się jeden z najsilniej uzdrawiających w przyrodzie antyoksydantów i dlaczego występuje w pomidorze? Jaki bank na świecie w swojej misji powołuje się na pomidora? Rewolucja francuska, Salem, kosmos, meteoryty, dinozaury, Antarktyda...  jaki mają związek z pomidorami? To tylko niektore pytania na jakie znajdziesz odpowiedzi w tej niezwykłej książce o pomidorze.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 582

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wstęp

Trudno sobie wyobrazić lato bez pomidorów, tak samo jak trudno wyobrazić sobie świat bez Słońca. Zrywane w popołudnie, niepodlewane od dwu dni, gdy ostygną po upalnym skwarze, krojone błyszczą w słońcu, a wokół rozchodzi się niezrównany aromat i wreszcie smak przeszywający na wskroś wszelki podstęp. Każdy smakuje pomidora według własnych upodobań. W lecie na surowo z oliwą z oliwek i serem długodojrzewającym, z kawałkami daktyla, dla większości z nas pomidor jest smakową eureką. Czosnek, zioła, bazylia, rozmaryn, sól kamienna, która ma co najmniej dwieście milionów lat… Greckie panta rhei i rzymskie eheu w jednym, dziedzictwo Śródziemia, chociaż ani Grekom, ani Rzymianom w starożytności nie było dane zaznać tego smaku. Czerwone, wytrawne wino, a w pobliżu fasolka szparagowa, przyjaciółka pomidora jeszcze z azteckiego raju, i papryczka chili. Obok, pod gołym niebem, wylegują się w słońcu koty – jaguary, a z ciepłym zmierzchem wita nas na tarasie fruczak, słowiański koliberek i przez chwilę poczujesz, że przybyła tu cała Mezoameryka.

W sezonie letnim częstym gościem w dzień bywają ropuchy, jeśli koty śpią, a żaby w nocy. W namiocie roją się niezliczone rodzaje owadów, nasze płazy w zamian za gościnę odwzajemniają się trzebieniem uciążliwych ślimaków i insektów, a biedronki, osy i pająki dokarmiają swoje pociechy uciążliwymi mączlikami. Ubożuchne żółcienie kwiatów pomidora odwiedzają trzmielowate i wszystko wokół wibruje i brzęczy jak na łące… Warto od czasu do czasu potrząsnąć kwiatkami; pomidory są samopylne, a w namiocie wiatr ma ograniczone pole działania. W Chinach powstał zawód zapylacza gęsim piórem, bowiem środki chemiczne stosowane w rolnictwie wytruły naturalnych, owadzich zapylaczy. Jeśli nie masz pióra, zapylaj pędzelkiem o miękkim włosiu lub zamontuj wentylatory – zapylą i ochłodzą uprawę wirami powietrza.

Pomidor i inne rośliny nabierają witalnej mocy podczas przesilenia letniego w czerwcu, kiedy noc jest najkrótsza w roku. Jest wówczas silny, jędrny, zdrowy, żarłoczny i korzysta z niespotykanych w rejonach, z których pochodzi, nadmiarowych porcji światła słonecznego. W lipcu i sierpniu raczy nas hojnie plonami i zachwyca widokiem nawet małe dzieci, które próbują wyszukanymi słowami po raz pierwszy nazwać to niezwykłe zjawisko pośród zielonych liści. W letni dzień z rana kładziemy plastry pomidora na rozgrzaną oliwę w patelni, koniecznie z grzybem, jak zalecał po raz pierwszy w Europie wenecki lekarz – przyrodnik Matthioli w 1544 r., uwspółcześniamy o dwa ząbki czosnku, parę plasterków czerwonej cebuli, no i jajka, oczywiście tylko od kur szlachetnych, które zaznały boski smak dżdżownicy. Dla równowagi przyrody w tym samym okresie nasilają się inwazje obcych do raju: bakterii, wirusów, grzybów, owadów i jeśliby przechylały szalę na swoją stronę, ta sama przyroda rodzi ich antagonistów.

Zdarza się, że w drugiej połowie września ptaki przygotowujące się do odlotów odwiedzają plantację lub namiot na chwilę, aby posilić się przed podróżą dojrzałym, miękkim miąższem pomidora – i niech tak będzie!, bo rośliny próbują powiększać swój zasięg terytorialny, wszak nie mają odnóży… W ten sam sposób tysiące lat temu dziki pomidor podróżował z niegościnnych, zachodnich wybrzeży andyjskich do równika i dalej na północ aż do Meksyku, gdzie został udomowiony. W drugiej połowie września traci witalność, jesienna równonoc klimatu umiarkowanego, charakterystyczna dla strefy równikowej, boleśnie przypomina, skąd pochodzi. Przestaje rosnąć, aż w końcu, wraz z krótszym dniem i dłuższą nocą, pomidor powoli umiera. Najpierw liście, szczególny organ mowy, później łodyga, która próbuje gdzieniegdzie zakwitać, ale bez szans na powodzenie wykształcenia dojrzałego owocu, jakby wierzył, że znowu rozpocznie się ten fascynujący okres czerwcowej obfitości słońca dni długich. I rozwijałby się tak bez końca, i zakwitał, i owocował, niczym winorośl, bo jest z natury byliną, ewolucyjnie spokrewniony z winoroślą, jednak niska temperatura, która rzadko występuje w naturalnych siedliskach pochodzenia, jest bezlitosnym kresem życia. Receptory odbierają sygnał końca, metabolizm ustaje, elektrownia komórkowa zwalnia i gaśnie, ale pozostają drogocenne nasiona, szczególnie starych odmian pomidorów (tzw. Scheda, Heritage), które mają moc ponownych narodzin w następnym obrocie Ziemi wokół Słońca. W namiocie można przedłużyć życie pomidora, trochę kwiatów zakwitnie i wykształci małe, zielone owoce, które trzeba będzie zerwać w gasnącym słońcu października, owinąć w papier i zanieść na strych, a jak dobrze pójdzie, to może na Świętego Mikołaja będzie można uraczyć się ich bladym smakiem, rzadziej na Boże Narodzenie, ale będzie to smak powierzchowny, nie na wskroś, bez ciepła i światła słonecznego.

Jesienią i zimą koimy tęsknotę za pomidorami, podgrzewając przecier okraszony oliwą, czosnkiem i suchą bazylią. Spożywamy wówczas jedno z najsmaczniejszych i najcenniejszych lekarstw na świecie – likopen. Marzec, przedwiośnie i wiosna to czas troskliwej opieki oraz przygotowań do uprawy kolejnego pokolenia pozyskanego z nasion naszych ulubionych słońc ubiegłorocznej galaktyki.

Kiedyś królowały odmiany z cienką skórką, bardziej soczyste, a obecnie z grubą, aby nie pękały przy mechanicznym zbiorze i w transporcie. Ten pierwszy ma najlepsze walory smakowe, dlatego obecny agrobiznes na wszelkie sposoby upodabnia pomidory niedojrzałe do dojrzałych, niesmaczne do smacznych, aby długo i powierzchownie wyglądały atrakcyjnie jak hollywoodzkie aktorki. Jakość pomidora w sklepie stanowi niezłą diagnozę stanu kultury, szacunku do człowieka i przyrody w społeczeństwie.

Najpierw łowiectwo, później rolnictwo umożliwiły ludziom obserwowanie świata w logicznej spójności. Dzisiejszy człowiek ery cyfrowej ma ograniczony kontakt z rzeczywistością przyrody. Tracąc zdolność logicznego myślenia, jest podatny na uproszczone wizje świata. Samodzielna uprawa pomidorów jest jedną z wielu dróg powrotu.

Pomidornik, czyli pomidorowy podróżnik, to przewodnik po trzynastu pomidorowych podróżach, czyli tylu ile do dziś występuje we wschodnich Andach dzikich przodków pomidora wraz z nim samym. Będą to podróże przebiegające przez obszary historii, cywilizacji mezoamerykańskich, językoznawstwa, rolnictwa, malarstwa, literatury, ewolucji biologicznej i w końcu praktyki amatorskiej uprawy oraz zdrowia. Pomidornik kończy się Subiektywnym Kalendarium ciekawych zdarzeń z historii pomidora. Podróże nie są ze sobą ściśle powiązane, możesz rozpocząć od której chcesz, każda jest odrębną wędrówką, każdy rozdział kończy się krótką ciekawostką „Okno w oknie”, którą spotkaliśmy mimochodem podczas ostatniej podróży, i nie zawsze dotyczy pomidora, a może stać się mapą kolejnej wędrówki...

Miłego po(mi)d(o)różowania!

Pierwsze spotkanie z pomidorem, czyli zaludnienie Ameryki

Solanum Arcanum

Kiedy ludzka stopa po raz pierwszy stanęła na ziemiach Ameryki? Kim byli ci pierwsi ludzie? To ich potomkowie, wśród ogromnej różnorodności roślin obu kontynentów, odkryli dzikiego pomidora i go udomowili. Kiedy dokładnie dotarli tam pierwsi ludzie?

W tej kwestii długo obowiązywała koncepcja First Clovis, głosząca, że pierwsi ludzie dotarli z Azji do Ameryki 13 tys. lat temu, zaś „człowiek z Clovis” to najstarsze w obu Amerykach zachowane szczątki ludzkie odkryte podczas budowy autostrady w latach 30. XX w. i ocalone przez miejscowego nauczyciela w miejscowości Clovis, stan Nowy Meksyk. Obok szczątków kostnych odnaleziono kamienne groty strzał o subtelnym, niepowtarzalnym, obustronnym kształcie. Kulturę Clovis uznano za najstarszą kulturę kontynentów amerykańskich, bowiem jej artefakty odnaleziono w obu Amerykach. Pomostem do wędrówki homo sapiens z Azji do Ameryki był region Cieśniny Beringa. Obecnie, w dobie interglacjału, dwa kontynenty są oddzielone cieśniną o głębokości ok. 80 m i szerokości ok. 140 km, ale w okresach zlodowaceń (glacjałów) bywał szlakiem lądowym do Ameryki. Na kontynentach amerykańskich odnajdywano jednak w XX w. starsze stanowiska archeologiczne pobytu człowieka niż w Clovis, ale bez dowodów kostnych. Nowy Meksyk o suchym klimacie posiada doskonałe warunki do zachowania się materiału szkieletowego. Fosylizacja kości w środowisku o dużej wilgotności – a takie warunki panują w Mezoameryce i większej części Ameryki Południowej – jest praktycznie niemożliwa. Metody datowania węglem są wciąż doskonalone1. Chronologię archeologicznych stanowisk bytowania człowieka (bez ludzkich szczątków) w amerykańskich odkrywkach zlokalizowanych w XX w., a doprecyzowano w XXI. Wyniki tych ustaleń rzucają nowe światło na zasiedlenie Ameryki przez naszych przodków.

W Ameryce Południowej najbardziej wysuniętą na południe odkrywką jest chilijskie Monte Verde z 1977 r. (45 st. szer. S) datowane na 14,8 tys. lat, ale odkrywka z 1997 r. z niższych warstw datowana jest już na 33–35 tys. lat temu2. Jaskinia Toca de Tira Peia w Brazylii datowana jest na 22 tys. lat3, w Ameryce Północnej jaskinia Point w Oregon na 14,4 tys. lat4, Buttermilk Creek na 15,5 tys. lat5, słynna kanadyjska Blue Fish Cave6 na 24 tys. lat, a meksykańskie stanowisko z 2020 r. – jaskinia Chiquihuite – datowane jest na 30 tys. lat7. To tylko niektóre przykłady kwestionujące hipotezę First Clovis, która jest wizją człowieka zdobywającego Amerykę podczas końca ostatniej epoki lodowcowej rozpoczętej ok. 14–15 tys. lat temu. Potwierdzone znaleziska archeologiczne bytowania człowieka bez dowodów kostnych wskazują na to, że pierwsze zasiedlenia rozpoczęły się jeszcze podczas glacjału, który nadszedł około 36 tys. lat temu.

Zasiedlanie Ameryk nie odbywało się tylko szlakiem Beringii. Wiemy o powstaniu pierwszych osad wikingów ok. X w. w Ameryce Północnej; prawdopodobnie niewielkie grupki pierwszych ludzi mogły przybyć również z płd.-wsch. Azji, Polinezji lub Australii ok. 30 tys. lat temu bezpośrednio drogą morską. Były to jednak bardzo nieliczne populacje. Pomimo tego że kultura Clovis nie była pierwszą kulturą paleoindiańską, to jej znaczenie polega na tym, że jako jedyna osiągnęła tak duży zasięg terytorialny, a charakterystyczne groty i narzędzia w stylu Clovis znajdujemy w obu Amerykach. Narzędzia obróbkowe z innych stanowisk nie są wykonane tak precyzyjnie i nie posiadają takiego zasięgu terytorialnego. Z tym faktem wiąże się najciekawsza hipoteza zasiedlenia poza szlakiem Beringii, której autorem jest antropolog Denis Stanford. Uważał, że kultura Clovis była kontynuacją kultury solutrejskiej z Europy, a jej przedstawiciele przemieścili się pieszo lub prymitywnymi łódeczkami wzdłuż południowych obrzeży ogromnego lądolodu północnego, jaki powstał w linii od kanału La Manche do Nowej Funlandii w Ameryce Północnej, ok. 18–20 tys. lat temu. Kultura solutrejska pojawiła się w Europie po kulturze oryniackiej (20–40 tys. lat temu) i gwałtownie zniknęła ok. 18 tys. lat temu. Stanford sugeruje, że przedstawiciele kultury solutrejskiej wyruszyli w poszukiwaniu nowych terenów na zachód przez Atlantyk obrzeżami lądolodu. Jednym z dowodów na pokrewieństwo kultur Clovis i solutrejskiej jest według niego podobieństwo wzornictwa narzędzi, a szczególnie subtelnej linii kamiennych grotów z charakterystycznym, obustronnym ostrzeniem. Specjaliści twierdzą, że podobna stylistyka nie mogła powstać w historii dwa razy niezależnie od siebie.

Istnieje analogiczna hipoteza podobieństwa kultury Majów z kulturą mykeńską z Krety, co miałoby świadczyć o przedhistorycznym, dalekomorskim kontakcie tych dwu kultur via Atlantyk. Brak jednak na to przypuszczenie przekonujących dowodów oprócz inklinacji estetycznych dotyczących charakterystycznego koloru niebieskiego w obu kulturach po przeciwnych stronach Atlantyku.

Grot to dzieło kultury solutrejskiej (z lewej strony, domena publiczna National Archeological Museum in France), z prawej grot kultury Clovis (https://historycooperative.org/clovis-people/)

Precyzyjnie wykonane ostrza w stylu kultury Clovis stosowali Aztekowie jeszcze w XVI w., od których Hiszpanie pozyskali udomowione pomidory i dostarczyli je do Europy. Aztecki oszczep zwany atlatlem posiadał podobny rodzaj ostrza. Atlatle były miotane ze specjalnych wyrzutni trzymanych w dłoni wojownika. Podobne wyrzutnie były stosowane jeszcze w walkach z hiszpańskimi konkwistadorami. Zasięg miotania atlatlem pozwalał na trafienie celów oddalonych nawet o 250 m, podczas gdy zasięg tradycyjnego oszczepu ma zasięg ok. 100 m. Atlatl miotał pociski z większą siłą, co pozwalało przebić skórę mamuta, bowiem był używany podczas polowań na megafaunę przez Paleoindian.

Czy udomowienie pomidora można przypisać naszym europejskim przodkom kultury solutrejskiej? Współczesne badania genetyczne potwierdzają, że tylko szlaki lądowe z Azji do Ameryki przez Beringię umożliwiały migrację dużych populacji, ponieważ materiał genetyczny z Clovis jest najbardziej spokrewniony ze współczesnymi Indianami, którzy genetycznie pochodzą od ludów syberyjskich, a rozdzielenie tych populacji mogło mieć miejsce około 15–25 tys. lat temu. Według genetyków populacyjnych minimalna liczba osobników gwarantująca przetrwanie i rozwój populacji to 5 tys. Wystarczyłoby zatem 5 tys. przybyszów, koczowników, którzy, podążając za stadami wędrujących zwierząt, zasiedliliby amerykańskie tereny w kilku falach.

W jaki sposób podwodny obszar dzisiejszej Cieśniny Beringa stał się szlakiem lądowym? Pierwsi ludzie Ameryki rozstali się ze swoimi przodkami w Azji syberyjskiej nie dlatego, że cieśnina zamarzła, a wręcz przeciwnie. Przechodzili ten obszar suchą stopą, nie mając świadomości, że kiedykolwiek było tutaj morze.

Podczas zlodowacenia skumulowane czapy lodu obniżyły poziom mórz nawet o 100 m, zasysając wodę z płycizn, ponieważ objętość zamarzniętej wody jest większa niż w stanie płynnym o około 10%. Z płycizn oceanu wyłonił się niewielki kontynent zwany Beringią. Był to obszar o rozmiarach 5 tys. km na 1 tys. km i powierzchni ok. 5 mln km2. Beringię zasiedliła najpierw roślinność i zamieniła w ogromne pastwisko dla megafauny. Włochate mamuty, olbrzymie leniwce, stada dzikich koni przemierzały przestrzenie nowej krainy. Za wielkimi stadami fauny, ich życiodajnym tłuszczem i ciepłymi skórami podążały z Azji cierpliwie maleńkie sylwetki pierwszych ludzi. Przebywszy Beringię, dotarli na ogromne połacie lodowców Ameryki Północnej, które powiększały swoją grubość przez wciąż padający i zamarzający śnieg epoki lodowcowej. Niektórzy z nich podejmowali wyzwanie i wędrowali dalej, biorąc ze sobą zapasy tłuszczu i ciepłych skór. Pierwsze szlaki wędrówek po pokonaniu śnieżnego pomostu dzisiejszych Aleutów musiały prowadzić przybrzeżnym lądem i przybrzeżnymi wodami półwyspów Alaski i Jukonu, a nie środkiem lodowca, bo tylko tam istniały warunki do przeżycia. Jak wskazują siedliska bytowania, pierwsze grupki ludzi mogły wkroczyć na kontynent amerykański już podczas epoki lodowcowej około 35 tys. lat temu, gdy tereny Ameryki Północnej pokrywała dwukilometrowa warstwa lodu (w Europie człowiek przebywał już 7–10 tys. lat). W tak trudnych warunkach, bez dostępu do pożywienia, długa wędrówka przez środek kontynentu była niemożliwa. Ludzie potrzebowali pożywienia, rodziły się dzieci, gdzieś trzeba było pomieszkiwać i tworzyć kulturę jako przekaz strategicznych informacji dla kolejnych pokoleń. Pokrywa lodowca nie posiadała zasobów dla takiego życia, dlatego zmierzali w niezmordowanym trudzie z północy na południe przybrzeżem oceanu, od szlaku mroźnych wiatrów Arktyki i Alaski przez obszar, gdzie powstanie w przyszłości San Francisco, Los Angeles, przez Półwysep Kalifornijski, Mezoamerykę, Przesmyk Panamski, parną Amazonię, chłodne łańcuchy Andów, aż w końcu pierwszy z nich dotarł do niespokojnej Ziemi Ognistej i… zawrócił. Prawdopodobnie w tym czasie nastąpiło pierwsze spotkanie człowieka z dzikim gatunkiem pomidora, gdzieś na zachodnim wybrzeżu andyjskim. W okolicach przylądka Pariñas, tam dzikie owoce pomidora były czerwone, a dalej na południe, na wyżynach – zielone. Załóżmy, że około 25–30 tys. lat temu człowiek poznał po raz pierwszy smak dzikiego pomidora, który nie był niezbędnym pokarmem jak mięso, ale był smacznym i zdrowym dodatkiem do diety jak owoce runa leśnego. Dla pierwszej fali zasiedlenia „przybrzeżnym szlakiem pacyficznym” góra McKinley (6194 m n.p.m.), najwyższy szczyt Ameryki Północnej, była miejscem szczególnym. Największy kierunkowskaz na horyzoncie ukazywał dwie różne drogi do przyszłości: na zamarzniętą północ i wschód oraz morskim przybrzeżem Pacyfiku na ciepłe południe.

Z pokolenia na pokolenie przekazywano zalecenia: „kiedy ujrzycie przed sobą świętą górę z białym szczytem utkwionym w niebie – stańcie twarzą na wprost tak, żeby za plecami mieć zachodzące słońce. Wędrujcie drogą w przeciwnym kierunku do serca, rozmawiajcie z duchami morza i wędrujcie w stronę, gdzie podczas dnia słońce stoi najwyżej na niebie, aż w końcu dotrzecie do raju – zielonego, bez śniegu i białego mrozu; ale biada wam, jeśli pomylicie drogi, bo pochłonie was na zawsze wieczna, biała śmierć, co zamienia wszystko w kamienie…”

Wędrowali nie tylko przybrzeżnym lądem, ale także kleconymi łódkami na trudnych odcinkach, znanymi już w paleolicie, wciąż wzdłuż wybrzeża, żywiąc się darami oceanu i wypływających rzek. Tworzyli w przybrzeżnych jaskiniach pierwsze siedliska, osady na amerykańskiej ziemi. Obecnie trudno do nich dotrzeć, ponieważ znajdują się pod poziomem wód Pacyfiku, który od czasu glacjału podniósł się około 100 m.

Grot to dzieło kultury solutrejskiej (z lewej strony, domena publiczna National Archeological Museum in France), z prawej grot kultury Clovis (https://historycooperative.org/clovis-people/)

Nadchodzące ocieplenie (interglacjał) spowodowało powolną izolację Ameryk poprzez ponowne podniesienie poziomu mórz, a także pęknięcie pokrywy lodowej wzdłuż Kordylierów i Gór Skalistych, w efekcie czego powstały dwa lodowce, a pomiędzy nimi długi, lądowy korytarz wiodący prosto na południe kontynentu północnoamerykańskiego. Nowy szlak interglacjalny dla przybywających z Beringii. Wędrując z północy na południe kontynentu, korytarz powoli rozszerzał się, a po ok. 2 tys. km był już rozwarty na 400 km. Oczom pierwszych koczowników musiał ukazać się widok zapierający dech w piersiach: wielkie, zielone pastwiska z pasącymi się zwierzętami nieznającymi dotąd człowieka, tereny z bagnami i jeziora obfite w ryby oraz wszelkie ptactwo. Ziemia amerykańska podczas ocieplenia rozwarła się w swej lodowatej gardzieli na północy, wydając z miłością pierwszych koczowniczych synów na ciepłe łono południa. Archeolog Jack Ives zobrazował drogi zasiedlenia Ameryki z Azji dwiema autostradami: wybrzeże zachodnie było autostradą nr 1, a korytarz międzylodowcowy autostradą nr 2. Tą pierwszą podążali pierwsi zdobywcy podczas glacjału, szlakiem lądów i wód przybrzeżnych zachodniego wybrzeża. Autostrada nr 2 „korytarzem w pękniętym lodowcu” otworzyła się o wiele później, podczas interglacjału, ocieplenia ok. 7–8 tys. lat temu, trwającego w zasadzie do dzisiaj. Kontynentalny lodowiec o grubości 2–3 km, który pokrywał całą dzisiejszą Kanadę i północne obszary USA aż do doliny rzeki Ohio i dzisiejszego Nowego Jorku, pod wpływem ciepła przełamał się. Pokrywa lodu podzieliła się na dwa lodowce: zachodni – kordylierski i wschodni – lauretański. Kordylierski powoli osunął się w wody Pacyfiku, a lauretański osiadł na wielkiej równinie, tworząc majestatyczny region Wielkich Jezior. Płd.-wsch. część osunęła się korytem Missisipi i spłynęła w wody Atlantyku do Zatoki Meksykańskiej. Interglacjalny szlak lądowy pękniętego lodowca prowadził wprost do Tenochtitlan, dzisiejszego Meksyku, stolicy Mexików, zwanych później Aztekami. To tam ostatni władca Azteków podjął Hernana Corteza królewską ucztą, na której podano pomidory. W Ameryce Południowej lądolód wił się z południa od Antarktydy dwiema ścieżkami: wschodnią przez Argentynę i zachodnią przez Andy. Andyjski górski jęzor był zacieklejszy, bo osiągnął prawie szerokość geograficzną południowej Kuby, zajmując m.in. część pierwotnych habitatów dzikiego przodka współczesnego pomidora.

Osobliwością izolacji biologicznej kontynentów amerykańskich jest m.in. ewolucja gatunku konia, łac. Equus, którego zabrakło Aztekom, Majom i Inkom w kluczowej konfrontacji z hiszpańskimi konkwistadorami. Jak na ironię gatunek Equus pojawił się pierwszy raz ok. 1–2 mln lat temu w Ameryce Północnej, a stąd w cyklach glacjalnych koń przedostawał się na stepy Eurazji przez Beringię. Dzięki tym migracjom przetrwał do dzisiaj, ponieważ jego los w Ameryce został przesądzony. Amerykański koń był jedną z wielu ofiar wymierania megafauny, być może także z powodu polowań z użyciem grotów Clovis, miotanych z atatlów. 10 tys. lat temu dziki gatunek konia przestał istnieć w swojej amerykańskiej kolebce, a jego udomowienie nastąpiło dopiero w Eurazji ok. 6 tys. lat temu. Koń jednak powrócił do Ameryki w XVI w. drogą morską na pokładach hiszpańskich galeonów podczas konkwisty, wzbudzając powszechny zachwyt i przerażenie. W przekazach azteckich był określany jako jeleń, którego dosiadają biali bogowie. Na kontynentach amerykańskich wielkie wymieranie megafauny (słonie, konie, lwy, tygrysy, gepardy) trwało ok. 5 tys. lat (7–12 tys. lat temu), dużo później niż w Europie (40–100 tys. lat temu). W Europie i w Ameryce przyczynił się do ich zagłady inny interglacjał. Wyobrażenia wymarłej, amerykańskiej megafauny przechowały się fragmentarycznie w mitach tamtejszych kultur, między innymi Azteków, którzy kultywowali epokę tzw. gigantów w historii świata. Hiszpańska konkwista była dla konia powrotem do biologicznej kolebki, a wkład, jaki wnieśli jeźdźcy hiszpańscy podczas potyczek militarnych z ludami Mezoameryki, był decydujący – Indianie bardzo szybko stali się jednymi z najlepszych hodowców i jeźdźców konnych na świecie.

Ocieplenia, ochłodzenia

Rytm ochłodzeń i ociepleń, czyli glacjałów i interglacjałów, jest również rytmem migracji istot żywych. Ocieplenia powodowały izolacje, a ochłodzenia migracje. Ten rytm jest jak biologiczna śluza przepustowa dla łaknących nowych przestrzeni pierwszych ludzi, zwierząt, roślin. Izolacja geograficzna Ameryk, która trwa już 8 tys. lat, spowodowała, że ludzie tam mieszkający posiadali jedną z najbardziej odizolowanych kultur i biologii. O ile ruch kontynentów w skali czasowej ewolucji człowieka nie odegrał zauważalnej roli, o tyle cykliczność klimatu Ziemi, podlegająca stałym rytmom zlodowaceń, odegrała rolę fundamentalną. Pierwsze migracje homo sapiens z Afryki datujemy na ok. 200 tys. lat temu. Przez ostatnie 115 tys. lat duże epoki lodowcowe nawiedzały Ziemię co najmniej trzy razy. Obecnie znajdujemy się w końcu kolejnego interglacjału, po którym nastąpi kolejna epoka lodowcowa. John Imbrie z Uniwersytetu Browna8 postulował w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku, aby dzięki zwiększonej emisji CO₂ ludzkość przedłużyła obecny interglacjał jeszcze o 23 tys. lat. Obawa przed zlodowaceniem ma swoje dramatyczne uzasadnienie, albowiem w historii naszej planety zdarzył się okres, podczas którego Ziemia była pokryta na całej powierzchni śniegiem i lodem.

Około 18 tys. lat temu Nowa Gwinea była połączona z Australią podobnym pasem lądowym jak Beringia, gdyż lodowe czapy spowodowały spadek poziomu mórz na całym globie. W saharyjskich jaskiniach do dzisiaj podziwiamy na środku pustyni malowidła naskalne sprzed 8 tys. lat, ukazujące lasy pełne zwierząt wszelkich form. W tamtym okresie strefa umiarkowana i podzwrotnikowa, w której dzisiaj żyje większa część ludzkości, zostały „wciśnięte” w strefę równikową przez rozrastające się z obu biegunów czapy lodowców. Nie pierwszy raz w historii strefa życia została ściśnięta na niewielkim pasie lądu. Z kolei w okresach ocieplenia organizmy żywe dokonywały kolejnej rekonkwisty na obszary polodowcowe. W Europie lądolód zanikł całkowicie dopiero ok. 7 tys. lat temu. Cofnięcie się lodowca w Ameryce Północnej o 2 tys. km (od Ohio do Zatoki Hudsona) trwało mniej niż 6 tys. lat w sposób niezauważalny dla istot żyjących: 333 m rocznie, 1 metr dziennie, 5 cm na godzinę… Ślimak porusza się z prędkością 7 m na godzinę.

Tzw. mała epoka lodowcowa, trwająca ze szczególnym nasileniem w latach 1650–1850 miała wpływ również na historię agrarną pomidora w Europie. Zmniejszyła możliwość jego adaptacji i znacznie opóźniła uprawy Solanum lycopersicum szczególnie w krajach położonych na północ od Alp.

Zmiany cykli glacjalnych powodowane są między innymi zmianami aktywności Słońca w aspekcie ruchu Ziemi na orbicie, co jako pierwszy opisał Milankovic (cykle Milankovicia) oraz w aspekcie aktywności termojądrowej Słońca (plamy na Słońcu). Obserwacje okresowych plam słonecznych trwają już od XVII w. Stwierdzono, że im mniejsza ilość grup plam jest obserwowana na Słońcu, tym niższa temperatura występuje na Ziemi, np. minimum Maundera z lat 1650–1700 i minimum Daltona z lat 1810–1845. Na szczęście od roku 1950 notujemy tzw. maksimum słoneczne. Zagadnienia klimatu, jego zmian i zlodowaceń nieustannie stanowią główny temat naukowych debat.

1 Doprecyzowano m.in. okres przybycia homo sapiens do zachodniej Europy na 45 tys. lat temu (Włochy, jaskinia Cavallo), a nie jak przypuszczano wcześniej 40 tys. lat temu.

2 Monte Verde dokumentuje siedliska ludzkie w formie 12 podłużnych domostw z glinianymi tunelami w podłodze służącymi do ogrzewania i przygotowania posiłków. Resztki zachowanych posiłków to dzikie odmiany ziemniaka, owoce morza (osada znajduje się na terenie nabrzeżnym). Brak szczątków ludzkich w innych regionach Ameryk nie oznacza braku bytności człowieka. Monte Verde jest miejscem, w którym pomieszkiwali pierwsi ludzie przybywający tu falami przez tysiące lat w cyklach epoki lodowcowej i epoki ocieplenia.

3 Toca de Tira Peia zawiera kamienne artefakty.

4 Zachowały się skamieniałe koprolity ludzkie i resztki jadłospisu.

5 Zachowały się kamienne narzędzia.

6 Dzięki niezmordowanemu odkrywcy Cinq-Marsowi, który wbrew przyjętym stereotypom, będąc często obiektem kpin i żartów kolegów po fachu, dotrwał do końca potwierdzenia prawidłowości swojego niezwykłego odkrycia. Obecnie artefakty z jaskini Bluefish w Kanadzie datuje się na 24 tys. lat, a nacięcia na końskiej żuchwie potwierdzono jako rezultat ludzkiego sprawstwa. Odkrycie to ostatecznie przekreśliło hipotezę zasiedlenia First Clovis.

7 Zachowały się kamienne obiekty.

8 T.H. van Andel, Historia Ziemi idryf kontynentalny, Warszawa 1991.

Nie tylko Aztekowie

Solanum cheesmaniae

Gdziekolwiek żyją ludzie, tam zawsze organizują określoną metodę życia zbiorowego, którą zwiemy cywilizacją1. W każdej cywilizacji „dobro” w praktycznym zastosowaniu może oznaczać coś na wskroś innego, o czym za chwilę się przekonamy. Ludzie zamieszkujący kontynenty amerykańskie opracowali kilka takich metod, z których najbardziej znanymi są cywilizacja andyjska Inków oraz mezoamerykańskie: Majów i Azteków. Wszystkie z nich poznały pomidora, ale to Aztekom zawdzięczamy pomidora uprawnego. Imperium Azteków podczas przybycia Corteza przeżywało szczytowy etap despocji. Koczowniczy lud przybyły dwieście lat wcześniej z północnych, amerykańskich prerii przejął kultury zamieszkałych ludów, zdominował je i skutecznie eksploatował. Tylko Tlaxcala broniła się jeszcze przed ostatecznym podporządkowaniem i dlatego odegrała kluczową rolę w upadku Azteków (Mexików), sprzymierzając się z garstką konkwistadorów. W dziejach Inków i Azteków widać podobieństwo losów. Oba ludy to górale budujący swoje twierdze w górskich ostępach. Oba systemy państwowe podporządkowały sobie tubylcze ludy nizinne, zarządzając nimi z górskich centrów administracyjnych. Oba imperia niespodziewanie łatwo uległy podobnej strategii podboju, zastosowanej przez garstkę ambitnych konkwistadorów. Obie cywilizacje nie stosowały koła, łuku architektonicznego, metalowych narzędzi, obie łączył pomidor. Region andyjski to obszar występowania dzikich przodków pomidora, pierwszej konsumpcji i protoupraw, a region Mezoameryki to obszar udomowienia i pierwszych upraw rolnych, ponieważ tutaj nastąpiła mutacja gigantyzmu owocu. Przekazy inkaskie i kroniki najeźdźców milczą na temat pomidora, przeciwnie przekazy azteckie. Inkowie nie opracowali systemu pisma, jedynie system kolorowych węzełków na sznurkach, zwany kipu, pełniący funkcje informacyjno-adminstracyjne. We współczesnym języku keczua, stanowiącym kontynuację języka Inków, słowo chiltu, oznaczające pomidora, nie przekroczyło krain geograficznych, w których pierwszy raz zabrzmiało. Azteckie słowo tomatl z języka nahuatl rozprzestrzeniło się na cały świat. Dziki, maleńki pomidorek z andyjskich wyżyn był świadkiem upadku Inków, mięsisty pomidor uprawiany w mezoamerykańskich chinampach był świadkiem upadku Azteków.

Państwo Inków upadło dziesięć lat później niż imperium Azteków (1521 r.). Strategiczne schematy podbojów przez hiszpańskich zwycięzców były identyczne: wykorzystać podziały wewnętrzne, doprowadzić do bezpośredniego spotkania z władcą i, łamiąc obowiązujące zwyczaje, aresztować go pod byle pretekstem, a potem wykazać dobrą wolę, żądając okupu w złocie. W końcu władcę należy fizycznie wyeliminować wbrew wszelkim ustaleniom, aby ogromną armię pozbawić głowy. Powszechny chaos w ogłowionym społeczeństwie sprzyjał szybkiemu powołaniu nowej administracji. Ostatecznej zagłady dokonały śmiertelne zarazki, na które odizolowani przez interglacjał od tysięcy lat Amerykanie nie byli odporni. O ile pierwsza konfrontacja między Europą a Ameryką w Mezoameryce odbyła się w formie militarnej, o tyle w państwie Inków pierwszym oddziałem uderzeniowym była variola vera (ospa prawdziwa), której śmiertelne szczepy były zawleczone z hiszpańskiej bazy w Panamie. Ospa wyprzedziła inwazję konkwistadorów o pięć lat. W 1526 r. to nie hiszpańskie kule, ale ospa zabiła inkaskiego władcę Huaynę Capaca i jego następcę. Śmierć tego władcy była przyczyną wojny domowej o sukcesję, z której zwycięsko wyszedł Atahualpa. Epidemia osłabiła i opóźniła zjednoczenie imperium Inków i właśnie w tym momencie dziejowym wylądował na inkaskim wybrzeżu analfabeta Pizarro, kuzyn Hernana Corteza.

Przedstawienia najważniejszych bóstw regionu Mezoameryki, np. pierzastego Queclacoatl czy Cinacoatl, wskazują na mroczne mity i ofiarne kulty u zarania epoki rolniczej, gdzie brak plonów oznaczał głodową śmierć. Najważniejszą rośliną uprawną tego regionu była kukurydza, królewski i religijny symbol, a jej najstarsze przedstawienie odnajdujemy na kamiennej steli z Veracruz sprzed prawie 3 tys. lat (El Viejon 900–400 r. p.n.e.) na długo przed Aztekami. Aztecka „matka” Cinacoatl zamiast głowy posiadała dwa węże, a jej piersi zdobił naszyjnik z dwu obciętych dłoni oraz serca, zaś „matczyne” nogi i ręce zwieńczone były drapieżnymi szponami. Arnold Toynbee twierdził, że odkryte, straszliwe obrzędy religijne Azteków były zbarbaryzowaną wersją dawnej religii Majów i wcześniejszych kultur, ponieważ azteckie dziedzictwo to kompilacja długiej historii, sięgającej ponad 3 tys. lat, wielu kultur tego regionu. Aztekowie byli tylko jedną z grup koczowniczych Xiximeków (czyt.: „sziszimeków”), władających językiem nahuatl. Przybyli z zimnej północy, prerii i pustyń ok. XIII w., przejęli symbolikę tubylczych kultur i zintegrowali w jeden system państwowy wszystkie ludy zamieszkujące tereny od Atlantyku do Pacyfiku.

Przybyli na teren środkowego Meksyku z północnych terenów polodowcowych Ameryki Północnej i zastali na ciepłym południu dojrzałe kultury rolnicze Olmeków, Tolteków, Majów czy tajemniczą kulturę Teochtituan. Nazwa „Aztekowie” to tylko nazwa umowna powstała w XIX w. Nazwa pierwotna to „Tenochtitlanie”, od stolicy Tenochtitlan, lub „Mexikowie” (czyt: meszikowie). Azteckie przekazy wspominają o łączeniu się z kobietami tubylczych kultur, w których funkcjonowały duże miasta, gdzie cykl wegetacji rolniczych, a nie wędrówek zwierząt łownych, odmierzał ludzkie życie i śmierć. Barbarzyńcy poznali połączenie smaku kukurydzy i pomidora. Hiszpanie zetknęli się z cywilizacją aztecką, będącą kompilacją wielu osiągnięć kultur wcześniejszych, takich jak piramidy schodkowe, system pisma hieroglificznego, dwa kalendarze, rozwinięta astronomia, matematyka, kompletna kosmogonia, religia, gra w piłkę, sztuka, etyka, retoryka i doskonale rozwinięte rolnictwo. Najstarszą z nich była kultura olmecka2.

Olmekowie (1600 r. p.n.e. – 900 r. n.e.)

To najstarsze kulturowe dziedzictwo Mezoameryki, dlatego nazywane jest kulturą macierzystą. Nazwa ludu została nadana przez Azteków i oznacza „ludzi z krainy kauczuku”. Trudnili się handlem, ponieważ zamieszkiwali kluczowy dla handlu region wzdłuż południka 95 W, czyli obszar tropikalny szlaku handlowego pomiędzy Zatoką Meksykańską a Pacyfikiem, obecny stan Tabasco i Veracruz. Pierwszy ośrodek miejski Mezoameryki to olmeckie miasto San Lorenzo (1500–900 r. p.n.e.). Jako pierwsi opanowali intensywne rolnictwo, będące w stanie wyżywić miasta liczące sto tysięcy ludzi. Przypuszcza się, że w ten sposób powstał system gospodarki trybutowej, polegający na ochronie militarnej w zamian za żywność. Olmeckie San Lorenzo 3,5 tys. lat temu obejmowało 500 ha, a ślady gęstej zabudowy zachowały się w tropikalnej dżungli do dzisiaj. W otoczeniu monumentalnej architektury funkcjonowały akwedukty, używano protopiśmiennego systemu już ok. 500 r. p.n.e. (zachowały się inskrypcje z okresu 100 r. p.n.e. – 200 r. n.e.) i opracowano rachubę czasu w systemie kalendarza z 52-letnim cyklem. Najbardziej rozpoznawalnym elementem sztuk plastycznych są „olmeckie głowy”, których do dzisiejszych czasów zachowało się siedemnaście. Dziesięć z nich pochodzi z San Lorenzo, a ich powstanie datuje się na okres 1200 r. p.n.e. – 400 r. n.e. Są to rzeźby o rozmiarach od 1,5 do 3,5 m, ważące od 5,5 do 50 t, będące prawdopodobnie podobiznami ówczesnych władców, choć w tej sprawie nie ma jednomyślności. Produkcja tego typu eksponatów oraz zaawansowany transport świadczą o istnieniu dobrze zorganizowanej społeczności, wykonane są bowiem z bazaltu, pochodzącego z jednej z kopalń gór Tuxtlas, oddalonej ok. 100 km od miejsca ekspozycji.

Transport jednej „głowy” angażował pracę ok. 1,5 tys. osób przez 3–4 mies. Obróbka twardego bazaltu wymagała specjalnej techniki, bowiem Olmekowie i inne ludy Mezoameryki nie znały narzędzi metalowych. Majowie wykonywali rzeźby z miękkiego piaskowca. Głowy olmeckie zostały tak ukształtowane i posadowione, aby twarze posągów były lekko skierowane ku niebu. Cechy anatomiczne odzwierciedlają cechy populacji: spłaszczony nos jak u dzikich kotów, płaska twarzoczaszka, wydatne policzki i wargi. Podobieństwo anatomiczne jest zamierzone, ponieważ nawiązuje do olmeckiego kultu człowieka-jaguara. Olmekowie wyznawali tradycyjną wiarę w bogów, których najwyższym przedstawicielem jest władca. Władca odtwarzał kosmogoniczne cykle trwania świata poprzez ofiarę ze swojej boskiej krwi. Olmecki rytuał upuszczania krwi jadeitowym kolcem, i tylko krwi królewskiej, która przywraca światu życie, stał się elementem wspólnym wszystkich kultur mezoamerykańskich. Pierwsze piramidy Mezoameryki to także osiągnięcie Olmeków. Były to kopce ziemne obudowane płytami kamiennymi. Badania archeologiczne wykazały, że fundamenty piramid kryją szczątki ludzkich ofiar. Kultura Olmeków zainspirowała wszystkie religijne wątki tego regionu: kult boga kukurydzy, deszczu, pierzastego węża, jaguara, rytuał ludzkich ofiar z krwi, ideał piękna płaskich nosów, metafizyka życia i śmierci wypełniona metaforą antagonizmu pory deszczowej i suchej.

Teotihuacan (400 r. p.n.e – 700 r. n.e.)

W Dolinie Oaxaca obok Olmeków istniały małe, niezależne państwa-miasta. Najstarsze z nich to San Jose Mogote (ok. 1100–500 r. p.n.e.) i Monte Alban (ok. 600–300 r. p.n.e.), liczący 30 tys. mieszkańców, znany z ponad 300 rzeźb ilustrujących wziętych do niewoli i poświęconych w ofierze władców podbitych miast i jeńców. Najbardziej niezwykła spośród nich, okryta mgłą tajemnic, jest kultura miasta Teotihuacan, założonego ok. 400 r. p.n.e., przeżywająca okres świetności ok. 200–700 r. n.e. Geometryczny projekt miasta wpisany jest w siatkę kwadratów wokół arterii głównej, tzw. Alei Umarłych, szerokiej na 40 m. Wokół alei zbudowano wielkie piramidy Słońca i Księżyca o wysokości 60 m, których układ jest być może architektoniczną interpretacją ważnych zjawisk astronomicznych. U szczytu świetności miasto liczyło 150 tys. mieszkańców, zajmując około 20 km2. Przypuszcza się, że nie był to tylko lokalny ośrodek miejski, ponieważ wywierał przemożny wpływ daleko poza dolinę Oaxaca, między innymi na wydarzenia polityczne w tak dalekich miastach Majów.

Nazwę Teotihuacan nadali tajemniczemu miastu dopiero Aztekowie, oznacza ona „miejsce, gdzie ludzie stają się bogami”. Dlatego w czasach Azteków miasto nie było zamieszkane, ponieważ mieszkali tam tylko bogowie. Teotihuacan jest oddalony od stolicy Tenochtitlan (Mexico) o zaledwie 60 km. Badania archeologiczne piramid potwierdziły typową dla mezoamerykańskich kultur obecność szczątków licznych ofiar. Wiele z nich posiadało naszyjniki z ludzkich żuchw. Specjaliści przypuszczają, że Teotihuacan, funkcjonujący równolegle z kulturą Majów, przeszedł gwałtowny kryzys w tym samym czasie co ośrodki miejskie Majów. Zidentyfikowano pozostałości pożarów w centrum i nagłe zasiedlenie peryferii. Na majskich inskrypcjach z V w. n.e. zidentyfikowano zapożyczenia z języka nahuatl. Oznacza to, że prawdopodobnie w Teotihuacan używano odmiany języka nahuatl 700 lat wcześniej przed przybyciem Azteków. Być może powstała tam pierwsza, wielka synteza religijna Mezoameryki, pod której wpływem znaleźli się również Majowie.

Majowie (300 r. n.e. – 900 r. n.e.)3

Zajmowali obszar położony na wschód od Olmeków. Występujące tam warunki tropikalne uniemożliwiały zachowanie szczątków kostnych. 65 mln lat temu w półwysep Jukatan uderzył meteoryt, w centrum krateru położony jest dzisiaj nadmorski kurort Merida, a jedną z największych atrakcji turystycznych tego regionu jest system cenot występujących dokładnie wzdłuż obwodu krateru uderzenia meteorytu. Są to małe jeziorka wypełnione krystaliczną wodą w wapiennych skałach. Ok. IX w. ludność majska tłumnie opuściła większość siedlisk na terenach nizinnych, udając się na południe, na wyżyny Jukatanu i Gwatemali. Badania naukowe sugerują, że na przełomie IX i X w. na Jukatanie miała miejsce katastrofalna susza, która trwała nawet 80 lat. Susza spowodowała głód, a głód wywołał wojny między państwami-miastami Majów oraz migracje ludności. Istnieje konkurencyjna hipoteza socjologiczna, głosząca, że powszechna poligamia spowodowała zniszczenie związków rodzinnych, a w konsekwencji rozkład stosunków własnościowych, który doprowadził do kryzysu życia społecznego. W licznych, majskich inskrypcjach nie odnaleziono informacji o przyczynach tych zdarzeń. Cywilizacja Majów pozostawiła po sobie świadectwa wielkich miast, których ruiny porosła jukatańska dżungla. Tropikalna wilgoć unicestwiła wiele materialnych świadectw kultury, jednak do naszych czasów przetrwały budzące podziw osiągnięcia w astronomii i chronometrii.

Majowie, na podstawie obserwacji astronomicznych, opracowali kalendarz, a także wytworzyli własny system pisma hieroglificznego. Rachowali czas analogicznie jak Żydzi, zaczynając od punktu zero, czyli stworzenia świata. Według kalendarza majskiego świat został stworzony w 3114 r. p.n.e., rok 2025 jest więc rokiem 5139 według Majów i rokiem 5786 według Żydów (stan na 2025 r.). Majowie stanowili jedną z najliczniejszych populacji w historii ówczesnego człowieka. Zawdzięczali to opanowaniu znakomitej techniki rolniczej. Jedna z nich to tzw. podwyższone pola, stosowane w miejscach z płytką wodą (np. wzdłuż jezior, rzek, bajos). Usypywano grządkę z mułu oraz roślin i tam prowadzono uprawę. Pozostałości takich upraw zachowały się do dzisiaj w Belize na terenach bajos. Z kolei milpa (z azteckiego ‘pole’) to kolejna technika polegająca na okresowym karczowaniu i wypalaniu dżungli pod pole uprawne i wysiew w popiołach pożarowych. Rolnicy stosowali taki płodozmian co pięć lat.

Majowie korzystali również z upraw tarasowych, pozwalających na produkcję rolną na stromych zboczach gór. Średnie zagęszczenie ludności w majskich ośrodkach wynosiło ok. 180–200 osób na 1 km2 na peryferiach, a w centrach miejskich 600 osób na 1 km2. W tym samym czasie państwo Franków liczyło niespełna 3 mln ludzi, a państwo Mieszka – niecały milion. Podstawą wydajnej produkcji rolnej były również systemy irygacyjne. Stosowane na dużą skalę umożliwiły koncentrację upraw na niewielkich, ale za to bardzo wydajnych areałach. Kukurydza była uprawą królewską, strategiczną zarówno w wymiarze fizycznym, jak i metafizycznym, dlatego kształt kolby był uosobieniem majskiego ideału cielesnego piękna. Młodzieniec ze stożkowatą głową w kształcie kukurydzianej kolby należał do elity. Majowie przejęli olmecki rytuał ofiary z krwi, który był powinnością władcy-boga. Jedynie władca, osoba o krwi królewskiej, i przedstawiciele arystokracji zobowiązani byli do zaszczytnej ofiarności. Upuszczanie „boskiej krwi” władców odbywało się w formie nacinania skóry, a celem religijnym było powstrzymanie fatalistycznych zdarzeń, które powracały cyklicznie w kosmosie.

Hiszpanie spotkali cywilizację majską w stanie schyłkowym. Majskie ośrodki miejskie przeniosły się już do trudno dostępnych miejsc w dżungli, a ostatni z nich, Tayasal, został zdobyty w 1697 r., czyli ponad 170 lat później niż aztecka stolica Tenochtitlan.

Toltekowie (900–1150 r.)

Kultury posiadają swój złoty wiek, do którego dążą i nawiązują. Rzymianie inspirowali się ocalałymi Trojańczykami, nasi przodkowie Sarmatami, a Aztekowie Toltekami, ludem żyjącym niedługo przed nimi na tej samej ziemi ze stolicą Tolan (Tula to zniekształcona forma), co tłumaczymy jako „miejsce trzcin”, w typowej lokalizacji w pobliżu jeziora. Toltekowie pozostawili Aztekom mity, m.in. o białym, brodatym bogu, który nauczył ich „wszystkiego”, a odjeżdżając, złożył obietnicę powrotu ze wschodu (echo kultury solutrejskiej?). Właśnie to proroctwo sparaliżowało azteckiego władcę Montezumę podczas konfrontacji z Hiszpanami. Toltekowie pod wodzą boga Kecalkoatla wzmocnili system gospodarki trybutowej, pobierając daniny od licznych ludów, utworzyli kulturę kosmopolityczną, przejmując także dorobek Teotihuacan. Władali turkusowym szlakiem, którym sprowadzano ów kamień z płd.-zach. terenów dzisiejszego USA.

Toltekowie zrezygnowali z ekskluzywnej formy ofiary krwi władcy, arystokracji. Jako wytrawni kompilatorzy kultur mezoamerykańskich wprowadzili powszechne składanie ofiar z ludzi wszystkich stanów. Rytuały ofiarnicze odbywały się już z rozmachem i na dużą skalę jako akt zapobiegający kosmicznej katastrofie. Tłumaczyli to tym, że jeśli Słońce nie otrzyma pokarmu (energii z serc i ludzkiej krwi), świat, jaki znamy, skończy się.

Istnienie świata było uzależnione od dostarczania „pokarmu” przez kapłanów Nowemu Słońcu, bogu Huitzilpochtli. Huitzilpochtli („koliber z lewej strony” lub „lewa strona kolibra”)4 stał się jednym z najważniejszych, opiekuńczych bogów Mexików. Kiedy kultura toltecka zeszła ze sceny historii Mezoameryki, nad jezioro Texcoco położone w dolinie Meksyku zaczęły przybywać z północy koczownicze plemiona Chichimeków (inaczej Xiximeków), władających językiem nahuatl. Wśród wielu takich fal migracyjnych w wieku XI/XII przybyli Aztekowie. Przyjęli kulturę Tolteków jako mitycznych przodków złotego wieku. Aztecki mit, spisany w XVI w., ilustruje kres ostatniego tolteckiego władcy i początek epoki Azteków w następujący sposób:

„Kapłan Huemak uległ demonom, które wprowadziły ofiarę z ludzi, przyzwalając zatem na złamanie świętych praw Quetzalcoatla, dotąd pilnie przestrzeganych. Co gorsza, po wygranej grze w piłkę5 z bogami deszczu ostatni władca Tollan zażądał wygranej: jadeitu i drogocennych piór kwezala zamiast kolb i liści zielonej kukurydzy. Wówczas jego przeciwnicy przynieśli mu to, czego żądał, ale zabrali swoje bogactwa. W mieście zapanowała przeraźliwa susza, ziemia przestała rodzić plony, a ludzie marli z głodu. Dopiero po 4 latach bogowie deszczu obiecali zarzucić swą karę, w zamian jednak żądając w ofierze córki Tozcuecuexa, przywódcy wędrującej grupy Mexików. Gdy tylko woda w jeziorze Tetzcoco pochłonęła swą upragnioną ofiarę, niebo spowiły ciemne chmury, a deszcz padał ulewnie przez 4 dni. Szybko wykiełkowały wszelkie rośliny […] a ludzie zaczęli siać kukurydzę. Toltekowie jednak musieli opuścić swoje miasto i tułali się po całej dolinie Meksyku. Prześladowany przez wrogów Huemak stracił resztki nadziei […] i odebrał sobie życie. Odszedł ponoć do Cinalco, Krainy Kukurydzy, wiecznie kwitnącego miejsca wszelkiego dobrobytu. Nadeszła era Azteków”6.

Aztekowie (1300–1521 r.)

Termin „Aztekowie” wywodzi się od mitycznej nazwy ich praojczyzny Aztlan, która w języku nahuatl oznacza „miejsce czapli” i wskazuje na położenie w pobliżu jeziora. Sami siebie nazywali Mexikami lub Tenochkami (tenochca, mieszkańcy Tenochtitlan), stąd językowe pokrewieństwo ze współczesną nazwą stolicy Meksyku, która faktycznie została wybudowana na ruinach azteckiej stolicy. Położenie w górach na wysokości 2240 m było atutem obronnym, a lokalizacja na płaskowyżu doliny Meksyku otoczonym wulkanami wokół jeziora Tetzcoco zapewniała dostatek żyznych, wulkanicznych gleb i górskiej wody pitnej. W mitologii azteckiej ukazują siebie jako przybywających, polujących nomadów, którzy zawarli związki małżeńskie z arystokracją toltecką i ludami zastanej kultury rolniczej. Sielankowy mit, jakoby osiedlili się na bezludnej wyspie jeziora Texoco i wybudowali tam w 1325 r. stolicę Tenochtitlan w miejscu, gdzie wskazał im orzeł (zdarzenie zachowano w herbie Meksyku), w świetle badań archeologicznych okazał się fikcją. Badania datują powstanie Tenochtitlan na rok 1370 i zaprzeczają, aby wyspa była wcześniej bezludna. Bardziej prawdopodobna wersja zdarzeń była taka, że:

„[…] Byli jedną z ostatnich grup, które osiedliły się w już kompletnie ucywilizowanej Dolinie Meksyku i szczęśliwy splot okoliczności pozwolił im jakiś czas później zdominować cały region. Ale nie byli nosicielami cywilizacji. Nie przynieśli ze sobą nic nowego, a wszystkie składniki ich potraw uprawiano w Dolinie Meksyku na długo przed ich przybyciem”7.

Kolejny mit założycielski ukazuje w całej rozciągłości sposób działania na nowych ziemiach i kluczową rolę najważniejszego, azteckiego bóstwa.

„Bożek Huitzilopochtli sprowadza Mexików do Colhuacan, gdzie osiedlili się jako wasale mieszkającego tam już suwerena. Bożek nakłonił swoich podopiecznych, aby aztecki władca oświadczył się córce suwerena. Podczas ceremonii małżeńskiej nieszczęsna panna młoda, również za namową bożka-opiekuna, została przez Mexików złożona w ofierze i obdarta ze skóry, przekształcając się w małżonkę Huitzilopochtli, personifikację Toci, bogini płodności i urodzaju. Ojciec spostrzegł nagle na ciele kapłanów skórę swojej córki i wezwał swoich wojowników do krwawej zemsty. Mexikowie uciekli przed karą suwerena na jedną z wysp jeziora Tetzcoco, a tam bożek-opiekun zsyła im znak, gdzie należy wybudować nową, niezależną siedzibę – orła trzymającego w dziobie węża. Tam też zbudowano pierwszą świątynię w przyszłym Tenochtitlan dla opiekuńczego bożka Azteków – Huitzipochtli”8.

Nieistniejące dzisiaj jezioro Texoco miało powierzchnię ok. 4 tys. km2 (szer. 40 km, dł. 100 km). Wokół jeziora funkcjonowało kilka miast-państw. Mexikowie z najsłabszego tworu państwowego przekształcili się ok. 1465 r. w podmiot dominujący. Ukończenie wielkiej piramidy w Tenochtitlan w 1487 r. było szczytowym momentem politycznej dominacji w regionie. Ówczesny władca Ahuitzotl ugościł wszystkich wasali znad jeziora i złożył na ich oczach ofiary z 80 tys. ludzi, których rzeź trwała nieprzerwanie przez kilka dni. Miasto prawdopodobnie liczyło około 200 tys. mieszkańców i dysponowało jednym z największych boisk do gry w piłkę. Wokół jeziora powstawały liczne chinampy produkujące żywność dla miasta. Produkcja rolnicza była wydajna, skoro zapewniała żywność tak licznej populacji.

Kamienny dysk o szerokości 3,6 m, grubości ok. 1 m oraz wadze 24 t, zwany Kamieniem Słońca. W centrum wizerunek bożka słońca Tonatiuha, patrona piątej, trwającej wciąż epoki. Kamień Słońca został wyrzeźbiony ręcznie w ciągu 52 lat (1 cyklu) od 1427–1479 r. Został odnaleziony w 1790 r. w Meksyku, dawnym Tenochtitlan. Jest podwójnym kalendarzem (słoneczny i kosmiczny) opracowanym ze zdumiewającą dokładnością matematyczną. Mógł służyć również jako miejsce składania ofiar z ludzi. Znajduje się w Narodowym Muzeum Antropologicznym w Meksyku. Tonatiuh w obu dłoniach trzyma wyrwane serca

Kult religijny osnuty był wokół roli Słońca jako dawcy wszelkiego życia i ofierze krwi ludzkiej, która karmi Słońce. Na tej podstawie utworzono system praw opartych na składaniu masowych ofiar z ludzi, szczególnie jeńców wojennych. Dopóki kult ofiarniczy dotyczył tylko wąskiej elity (Olmekowie, Majowie), dopóty nie było to zagrożeniem dla populacji. Specjalne wyprawy wojenne, zwane kwietnymi wojnami, podejmowano tylko w celu pozyskiwania licznych ofiar spoza własnej populacji, a to z kolei stymulowało nieustanny konflikt z podbitymi ludami w sąsiedztwie. Aztekowie byli otoczeni coraz większą niechęcią zwasalizowanych sąsiadów, toteż rozbudowali siłę wojskową, na której oparli system ekonomiczny polegający na ściąganiu trybutów. Aztekowie rozszerzyli religijne tabu „krwi ofiarniczej” na całą społeczność ludzką, bowiem lokalna podaż groziła unicestwieniem lokalnej populacji, a szczególnie lokalnej elity. Jednakże podczas świąt każdy Aztek zobowiązany był do symbolicznej ofiary z własnej krwi w „skali mikro”, np. poprzez nakłuwanie płatków uszu nawet niemowlętom. Obfitość krwi zwiastowała duże powodzenie u bożków. Przyjęta koncepcja Słońca jako źródła życia zasilanego energią ludzkiej krwi była requiem dla mezoamerykańskich, sakralnych cywilizacji śmierci, których ostatnimi kompilatorami byli Aztekowie.

Kosmos i koncepcja świata

Aztekowie korzystali z dwu rachub czasu jednocześnie: kalendarza na 260 dni (20 dni × 13 mies., rachuba docierania na ziemię sił boskich mających wpływ na dzień narodzin) i kalendarza słonecznego na 365 dni (18 dni × 20 mies., rachuba wyznaczania świąt religijnych). Wierzono, że Ziemia jest dyskiem powstałym z kawałków potwora, unoszącym się na wodach boskiego oceanu (teoatl). Nie znano pojęcia „poza światem”, dlatego pojawienie się Hiszpanów było interpretowane jako przybycie boskich istot z „naszego świata”. Historię rozumiano jako powtarzające się cykle. Długość cyklu trwania świata określono na 52 lata, tyle bowiem wynosił czas, gdy dwa rachunki kalendarzowe 365- i 260-dniowy spotykały się w tym samym dniu.

Sądzono, że co 52 lata światu grozi kosmiczna katastrofa, aby temu zapobiec, karmiono bogów witalną energią zgromadzoną we krwi i sercach ludzkich, dzięki tym ofiarom bogowie przedłużali istnienie świata. Katastroficzna wizja cyklicznych końców wszechświata, gdzie słońce zajmowało rolę centralną, uczyła, że w przeszłości istniały już cztery słońca, a więc cztery światy, które skończyły się w czterech katastrofach. Ówcześni Aztekowie myśleli: żyjemy w piątym słońcu, piątym świecie, i musimy zrobić wszystko, aby nasz świat nie skończył się w kolejnej katastrofie. Po każdej katastrofie powstawał nowy świat i od nowa trwała ewolucja istot żywych, jednak ludzie pojawili się dopiero w ostatniej epoce „piątego słońca-wszechświata” wraz z najważniejszą rośliną – kukurydzą.

Losy czterech byłych światów – słońc – podlegały patronatom innych bóstw. Pierwszej epoce patronował Tetzcaltipotl, a skończyła się tym, że Giganci zostali pożarci przez jaguary. Drugiej epoce patronował Quetzalcoatl, skończyła się huraganowym wiatrem unicestwiającym wszystko, zamieniając ówczesnych mieszkańców w małpy. Trzecia epoka, Tlaloka, bożka deszczu, znalazła swój kres w niebiańskim ogniu, który jak śmiercionośna ulewa wszystko spopielił. Czwartej epoce patronował Chalchiuhtlicue, ale trwała tylko jeden dzień, ponieważ na ziemię spadło tyle wody, że niebo runęło. Trwającej obecnie, piątej epoce, patronuje Tonatiuh, bóg słońca, który musi być karmiony krwią ludzi, aby nie stanąć w bezruchu…

Azteccy kapłani co 52 lata obserwowali gwiazdozbiór Plejady, a gdy gwiazdy płynnie przekraczały zenit konstelacji, cały świat mógł odetchnąć z ulgą, że dzięki krwawym ofiarom został ocalony na kolejne 52 lata. Rozpalano wówczas drewnianym świdrem na piersi leżącego jeńca ognisko, a po zaprószeniu wyrywano mu serce, spalając je w ogniu wraz z ciałem. „Święty” ogień był roznoszony przez posłańców po całym imperium jako symbol stworzenia i ocalenia świata. W samookaleczeniu nacinano płatki uszu i strzepywano krew w kierunku świątyni.

Podczas panowania Azteków nikt nie miał prawa mieszkać w świętym mieście Teotihuacan, ponieważ tam po raz pierwszy złożyli się w ofierze sami bogowie. Jeden z bogów wskoczył do wielkiego ogniska, dając w ten sposób początek słońcu. Wskoczył i drugi, dając początek księżycowi, który świecił na początku tak jak słońce. Inni bogowie uznali to za zbytnią pychę i cisnęli w księżyc królikiem, pozbawiając go na zawsze życiodajnego światła. Kiedy spojrzymy nocą na księżyc w pełni, ujrzymy na jego powierzchni plamy układające się w postać królika według azteckich legend.

Po pewnym czasie słońce i księżyc zatrzymały się na nieboskłonie i zażądały od bogów ofiary z ich krwi. Bogowie złożyli w ofierze swoją krew, aby podtrzymać istnienie świata, a wówczas słońce z księżycem płynnie ruszyły po firmamencie. Składanie ofiar z ludzi było kontynuacją przyjętej kosmogonii, a rosnące zapotrzebowanie spowodowało „rozwój wojennej ideologii państwa, która szybko zyskała sankcje religijne”9. Ofiara z serc pojmanych wrogów zaspokajała tylko tymczasowo głód bogów. Kolejne pokolenia kapłanów wyrywały serca i rzucały je do stóp wizerunku Xiuhteuctli, aby świat trwał. W sercach znajduje się życiodajna energia uwalniana z ludzkiego ciała podczas ofiarniczego rytuału, zwana Ixiktla (czyt: isziktla). Nieśmiertelna Ixiktla przenika świat i utrzymuje go przy życiu, gromadzi się szczególnie w żywych istotach. Kamień jadeitu ze względów religijnych był przez Azteków bardziej ceniony niż złoto. Jadeit jest znany w formie pośmiertnych masek władców, pełniących funkcję zasobników energii życia, ixiktli. Charakterystyczna zieleń jadeitu kojarzona była z wiecznie odradzającą się naturą, której symbolem była jasnozielona kukurydza. Jadeit, kwiaty i ich zapach posiadały dla Azteków moc magazynowania boskiej energii Ixiktla. Majowie i Aztekowie wkładali w usta jadeitowe paciorki zmarłym władcom, „chwytacze” energii życia. Turkus, o zbliżonej kolorystyce, był ceniony ze względu na symbolikę tzw. niebiańskiego ognia, a rozbudzające w konkwistadorach największe żądze – złoto, zwane było odchodami słońca (tonatiuh icuitl).

Bogowie i rytuały religijne

Sakralna cywilizacja aztecka podporządkowała wszystkie przejawy życia przepisom religijnym. Składanie ofiar z ludzi było jedną z najważniejszych konsekwencji przyjętej koncepcji świata, określano ją terminem nextlahualiztli, co oznacza „spłacanie długu” (w domyśle dla Dawcy Życia). Teyolia, yolia to terminy określające składnik duchowy, duszę, którą umiejscawiano w sercu. Z tego miejsca teyolia opuszczała ciało po śmierci, dlatego nieszczęsnej ofierze wyrywano serce. Podczas obrzędów lepiono figury większe od ludzi z masy zmielonych owoców i warzyw, zagniecionych ludzką krwią. Azteckich kapłanów określano mianem: teyolloquanime, co oznacza „tych, którzy jedzą ludzkie serca”. Spośród legionu bożków Quetzalcoatl był centralną postacią synkretycznego świata Mezoameryki. Był to „wąż pokryty drogocennymi zielonymi piórami” lub „wąż pokryty piórami kwezala”. Uosabiał życiodajne tchnienia, był dobroczyńcą ludzkości. Olmekowie 2 tys. lat przed Aztekami czcili upierzonego węża, znany był w tej postaci również w Teotihuacan. To on przyczynił się do powstania obecnego świata, kiedy wraz z bogiem Tetzcatlipola, zamieniwszy się w dwa węże, pokonali ziemskiego potwora Tlalteuctli, a z połówek jego ciała utworzyli niebo i ziemię, wznosząc drzewo świata dźwigające niebiosa. Ludzie powstali z kości wymarłych istot poprzednich epok (to zapewne echo odnajdywanych kości megafauny).

„Kult Huitzilopochtli był nierozerwalnie związany z imperialną ideologią, w której wojna przynosząca serca i krew pojmanych wojowników stała się niezbędnym warunkiem harmonijnej egzystencji wszechświata. Bez życiodajnego pokarmu Słońce zatrzymałoby się w bezruchu na firmamencie, nie mając dość sił, by o świcie wyłonić się z mrocznego świata podziemi”10.

Bożek wody, Tlalok, „ten, co jest zrobiony z ziemi”, panował nad siłami odradzającej się natury w wilgotnej krainie Tlalocan, ziemskim raju wegetacji roślinnej. Tlaloc upodobał sobie szczególnie dzieci, które składano w ofierze w jaskiniach, na szczytach gór, w miejscach, gdzie naturalnie występowała woda. Najmroczniejsze bóstwo stanowiła Xipe, bogini wegetacji, odradzającej się roślinności w cyklach susz i deszczu. Xipe Totek, czyli ‘nasz pan obdarty ze skóry’, był odziany w skórę zdartą z człowieka. Strój ten przywdziewano w czasie świąt wegetacji, oczekując w metafizycznym uniesieniu pory deszczowej. Podczas świąt suszy, zwanych „obdzieraniem ludzi ze skóry”, tzw. Tlacaxipehualitzli, czyli „ściągnięte skóry z licznych jeńców” nosili przez 20 dni tylko wybrani, najdzielniejsi młodzieńcy. Później grzebano truchło w ziemi jako symbol kiełkującego ziarna. Po nadejściu ulewnych deszczy krajobraz gwałtownie się zmieniał, a przejście od pory suchej do mokrej symbolizowała rytualna zmiana skóry.

Ixiptatl11

Konsekwencją przyjętych rytuałów religijno-państwowych było wykształcenie ponadpokoleniowych symboli obrzędowych. Jednym z takich przykładów jest Ixiptatl, czyli szczególny sposób darowania energii bożkom podczas ceremonii. Ixiptatl był wizerunkiem, awatarem czczonego bóstwa. Ofiarę, najczęściej był to jeniec, przebierano w szaty bożka, dla którego odprawiano obrządek i traktowano ją z szacunkiem należnym bóstwu. Ixiptatl boga słońca – Tonatiuh, wchodził po schodach piramidy jak słońce gdy wschodzi na niebo. Wcześniej kierowano ku niemu podniosłe przemowy jak do prawdziwego posłańca słońca, a gdy słońce stawało w południowym zenicie – Ixiptatlowi Tonatiuha rytualnie podcinano gardło i wyrywano serce. Czcigodne, martwe ciało awatara przekazywano najzacniejszym wojownikom, zsuwając po ścianach piramidy w dół. Zwłoki spożywano w rytualnym kanibalizmie. „Najszlachetniejszym” pokarmem bogów były serca, dłonie, stopy, czaszki i gałki oczne. Ixiptatlem Tezcatlipoce, bożka suszy, w czasie miesiąca Toxcatl (‘susza’), stawał się przystojny młodzieniec bez cielesnej skazy, który za pomocą gry na flecie porozumiewał się ze swym patronem, a następnie kończył swój żywot na kamieniu ofiarniczym12. Kukurydziana Ixiptatl, odziana jak bogini kukurydzy Chicomecoatl, posiadała dwa awatary. Pierwszy symbolizował młode, niedojrzałe, zieleniejące kolby. Były nią dwunasto-, trzynastoletnie dziewczynki z zielonym piórem w stroju, symbolem zielonych liści kukurydzy. Dziewczynkę o północy przenoszono na noszach wypełnionych pierwszymi zbiorami młodej kukurydzy, papryki i nasionami innych roślin. Kapłan na powitanie odcinał zielone pióro jako symbol ofiary nadchodzących żniw. Czuwano wspólnie do rana w świątyni przed posągiem Chicomecoatl, a o świcie na kolbach kukurydzy odcinano jej głowę, spryskując krwią wizerunek bogini i plony. Skórę odartą z ofiary nakładał na siebie kapłan. Drugi kukurydziany Ixiptlatl, bogini Toci, rozpoczynał się na 40 dni przed żniwami kukurydzy. Jako boginię Toci (‘Nasza Babcia’) wybierano czterdziestoletnią, dojrzałą kobietę. Tańczono przed nią i rozśmieszano, bo jej smutek był złym omenem śmierci wielu wojowników. Ixiptatl Toci tkała przez ten czas tunikę i spódnicę, którą sprzedawała na targu. Prawdopodobnie ostatnią noc spędzała z władcą w rytualnej hierogamii, symbolu zbliżenia władcy z bóstwem. Przed świtem hucznie opuszczano świątynię, a jeden z kapłanów brał ją na plecy, przywierając do jej pleców, aby obezwładnić ofiarę, zaś drugi odcinał głowę. Obdartą skórę przywdziewał najpostawniejszy kapłan. Skóra udowa pełniła funkcję maski dla młodzieńca, który z kolei był Ixiptlatlem boga kukurydzy Cinteotla i tak dalej. Każdemu miesiącowi patronował inny bożek.

Krwawe rytuały Mexików nawiązywały symbolicznie do cykli wegetacji upraw rolnych jako cykli życia i śmierci. W centrum znajdowała się tajemnicza energia słońca z zaświatów. Wraz ze śmiercią dusza człowieka, zogniskowana jako teyolia w sercu, opuszczała cielesną powłokę i mknęła w zaświaty, aby powtórnie wrócić. Teyolia, schodząc do świata podziemnego, regenerowała się do nowej formy egzystencji i wracała w cykl życia. Słońce wysuszało ziemię i napełniało się ponownie wilgocią w podziemiu, dlatego kolejne wcielenia duszy-energii musiały przebywać jakiś czas w Tlalocan, ziemskim raju bożka deszczu, podziemnej wilgotności. Tam dusza w obfitości wody, jadalnych roślin i kwitnących kwiatów oczekiwała na swoje kolejne życie ziemskie. W opisach raju „preegzystencji” Tlalocan znalazł się nasz pomidor w towarzystwie fasolki i kwiatów13.

W Tlalocan panowały siły wilgotne, wzmagające wzrost i odrodzenie. Teyolia zmarłych istot dojrzewała tutaj do chwili przejścia do Tamoanchan, krainy ciepła, czyli „centrum kosmosu i pnia drzewa świata, gdzie mieszały się z siłą ciepłą i skąd wracały na ziemię w ciałach rodzących się dzieci. Człowiek poddany zimnym i wilgotnym siłom wzrostu ulegał na świecie dominacji pierwiastka gorącego, który powodował, że wraz z wiekiem ludzie «nagrzewali się» i w końcu «wysychali»”14. Aztekowie wierzyli, że dusze zmarłych idą po śmierci do jednego z trzech miejsc: piekła, które zamieszkiwał diabeł Mictlantecutli, ziemskiego raju Tlalocan (tam owocowały pomidory) z bożkiem Tlaloc i bożkami Tlaloque oraz do nieba, raju Słońca bożka Tonatiuha. Umierający w sposób naturalny, bez walki i bólu, udawali się do piekła, a ich ziemskie szczątki były palone. Do rajów udawały się dusze po nienaturalnej śmierci. Dusza w piekle po czterech latach przechodziła do dziewięciu innych piekieł, przepływając przez rzekę na grzbiecie pieska, hodowanego specjalnie na tę okazję. Każdy piesek musiał na brzegu rozpoznać swego pana. W piekle Chiconaumictlan ostatecznie kończył się żywot duszy, zmarli przechodzili w nicość, dlatego byli spalani wraz z psim towarzyszem.

Do ziemskiego raju Tlalocan wstępowali umarli dotknięci siłami boga deszczu, jak np.: topielcy, porażeni piorunem, zmarli od chorób zakaźnych, podagry, puchliny wodnej. Nie palono ich, ale posypywano twarz nasionami amarantu i grzebano niczym życiodajne ziarna w żyznej ziemi. Wierzono, że w ziemskim raju zawsze panuje lato i są tam warzywa, a pośród nich xitomatl, czyli pomidor. W Tlalocan, raju wilgoci, panuje

„wielka radość i wesele, bez żadnych trosk. Nigdy nie brak tam zielonych kolb kukurydzy, dyni i gałązek komosy, papryczek aji i pomidorów, zielonej fasoli w strąkach i kwiatów. Żyją tam bogowie, którzy zwą się Tlaloque; są oni podobni do bałwochwalczych kapłanów noszących długie włosy. (…) I tak właśnie powiadano – że w raju ziemskim, który zwał się Tlalocan, zawsze było zielono i stale trwało lato”15.

Zachowała się Pieśń Tlaloca, zapisana w księgach Sahagúna, oto krótki i niełatwy fragment:

„(…) Zaprawdę, to ty wyhodowałeś plony / Pierwszy owoc, dar, za który spotkała cię tylko obraza. / Ale oni mnie obrażają, nie sprawiają mi przyjemności. / Moje pióra, moje wystrzyżone głowy, moje jaguary-węże. / Z Tlalocan, z turkusowego domu. / Twoi przodkowie Acatonal poszli dalej, przedostali się dalej (…) / Razem ze skokami mgły woda jest niesiona z Tlalocan. / (…) / Poślij mnie do Niepoznanego na Wysokości. / Jego słowa zstępują / (…) / Razem ze skokami mgły woda jest niesiona z Tlalocan”16.

Do raju Słońca, nieba, w którym mieszka Słońce Tonatiuh, zmierzały osoby, które zabijały podczas wojen, jeńcy, zakłuci nożami, zaostrzonymi trzcinami, spaleni żywcem, zabici w walce, którzy w chwili śmierci podlegali siłom energii ciepła, a także umierające dzieci oraz kobiety zmarłe w połogu i polegli wojownicy. Wojownicy towarzyszyli słońcu w jego wędrówce od wschodu do południa, a od południa do zachodu wartę przejmowały kobiety zmarłe w połogu. W raju Słońca

„znajduje się zagajniki i las z różnymi drzewami. A ofiary składane im na tym świecie dostają się przed ich oblicze i tam właśnie je otrzymują. Po spędzeniu tam czterech lat dusze zmarłych zamieniają się w różne gatunki bogato i kolorowo upierzonych ptaków. Chodzą wtedy, skubiąc wszystkie kwiatki, zarówno w niebie jak i na tym świecie, tak samo jak robią to tzintzones”17, czyli kolibry18.

Kiedy poznamy bliżej aztecką koncepcję życia po śmierci, która traktuje zmarłych w sposób naturalny, czyli bez heroizmu i bólu, jako bezwartościowe energetycznie, śmiertelne dusze idące wprost do piekła, a zmarłych w sposób nienaturalny w cierpieniu jako wiecznotrwałe rezerwuary energii, powracające na ziemię pod postacią nieśmiertelnych dusz, to trudno zarzucić jej wewnętrzną sprzeczność. Zadawanie cierpienia fizycznego innym i przyjmowanie bólu było istotą życia prowadzącą do nieśmiertelności. Koncepcja była spójna, ale jak pokazała historia Azteków – założenia były fałszywe.

Przyglądając się w letni dzień rozłożystej agawie, która grzeje nagie ramiona w gorącym słońcu, wypada wspomnieć boginię agawy Mayahvel, czyli „kobietę o czterystu sutkach” i zachwycić się tą aztecką metaforą. Z soku agawy produkowano lokalny napój wyskokowy zwany pulque, a jej kolec służył jako narzędzie do osobistych, rytualnych ofiar z krwi własnej, upuszczanej z płatków uszu nawet niemowlętom.

W czasach azteckich miechunka (Physalis philadelphica), nahuatl: tomatl, w odróżnieniu od pomidora zdatna do długiego przechowania, była jedną z form uiszczania podatku. Uprawiano ją wówczas na dużo większą skalę niż pomidor, który występował w wyspecjalizowanych uprawach chinampa. Jednak pomidor stał się jednym z symboli ziemskiego raju Tlalocan, w którym wiecznie trwa lato. A może dlatego, że jego soczysty miąższ budził wiadome skojarzenia? Jednak w kulturze azteckiej funkcję symbolizującą ofiarę sakralną zarezerwowano dla owocu kaktusa tuny, przypominającego kształtem i miąższem ludzkie serce. Sok z tuny jest znacznie bardziej krwisty, czerwony i gęsty niż sok pomidora. Kaktus nie potrzebuje wody, nie należy tylko do raju Tlalocan, bliżej mu do raju słońca, pomimo spiekoty i gorąca wciąż znajduje się w nim teyolia.

Kultura aztecka bardzo ceniła zdolności oratorskie, traktując tę umiejętność jako szczególnie predestynującą do władzy. Najwyżej ceniono metaforyczny styl wyrażania się. Tylko wybitny władca był wymownym mówcą, a królewski tytuł „tlatoani” oznaczał „ten, który mówi”. Władców wyższej rangi nazywano tytułem „wielkiego mówcy”. Milczący wódz nie był wodzem, musiał panować nad materią języka tak samo jak nad ludem i przeciwnikiem. Zaskakujące metafory podczas wystąpień publicznych były cechą umysłów wybitnych, które potrafiły dostrzec to, czego inni nie widzą, wyrazić to, czego inni nie potrafią pojąć. Poezja była najwyższą formą władania językiem w mowie i piśmie. Zachowały się fragmenty poezji azteckiej w nahuatl19. Poezję określano jako „kwiat”20 i sądzono, że pochodzi wprost od Dawcy Życia. Kwiat ulatnia niewidzialną woń, podobnie jak słowo znaczenie. Figurki z kwiatami w ustach kreślone w kodeksach oznaczały ludzi wymownych, mówiących i „ujmujących kwiatami”. Każdy kolejny dzień z kalendarza nazywano kwiatem (xochtil). Oto kilka fragmentów tej trudnej do przełożenia poezji, sceptycznej wobec życia po śmierci, ale poznawszy religijne tajniki nieśmiertelności, domyślamy się, co po śmierci mogło czekać refleksyjnych, niewojowniczych, wrażliwych poetów…

„Gdzie zmierzamy, gdzie idziemy po śmierci, [i] czy tam jeszcze żyjemy? Czy jest tam jeszcze miejsce na przyjemność, / na przyjemność ziemską, o Boże? Doskonałe kwiaty, być może, są tylko tutaj na ziemi. I pieśni. Na ziemi. One są / prawdziwe, tak jak prawdziwe jest to, że umieramy”21.

„Miejsce Nieznane, tamto [inne] miejsce, nie jest takim samym jak ziemia. Kwiaty, pieśni znajdują się tutaj. Jedynie tutaj! / Podarowane każdemu pozostają jego ozdobą. Ktoś był widziany z tamtego miejsca? To nie jest prawdą, że tam istnieje życie” – RS, XXXIV, 42 : 3–10.

Większość używanych nazw była metaforami. Nazwa umierających kobiet w połogu określała metafora: „te, które się wznoszą jako kobiety” (mocihuaquetzque) i nie byłaby zrozumiała, gdybyśmy nie poznali azteckiej kosmogonii.

W pieśniach pojawiają się „rybo-kolibry”, „rybo-turkuso-flamingi”, „rybo-ptaki”. Aztekowie przywiązywali znaczenie do pisma, które według ich przekonań unieśmiertelniało opisywane postaci.

„Same kwiaty symbolizowały słowa wypowiadane, wychodzące z ust człowieka. Jednakże, występując wraz z ostrzem obsydianowym, będącym metaforą zwierciadła (symbolu księgi), mogły też funkcjonować jako metafora słów odczytanych”22.

Cywilizacja Guadelupe

Feliks Koneczny (1862–1949), polski historiozof, przedstawił bodaj najlepszą jak dotąd koncepcję różnicowania się cywilizacji ludzkich. Wyróżniał siedem żyjących cywilizacji i ponad dwadzieścia, które przestały istnieć. Uważał, że cywilizacje są metodą ustroju życia zbiorowego, a metoda musi zachować spójność wobec tzw. quincunx, czyli pięciu kategorii bytowania człowieka: zdrowie i dobrobyt (kategorie cielesne), dobro (moralne) i prawda (kategoria duchowa) oraz piękno, będące łącznikiem ciała i duszy. Każda aktywność ludzka, fizyczna czy duchowa, jest funkcją kategorii quincunx. Koneczny pisał w Państwie iprawie wcywilizacji łacińskiej:

„Pełnia bytu wymaga rozwoju obu działów, fizycznego i duchowego. Niedomaganie jednej z tych kategorii może skończyć się wykolejeniem całości. Czy jednak wszystkie mają być jednakowo pełnoprawne? Byt musi być zorganizowany, a gdzie organizacja, tam hierarchia. Dobru moralnemu należy się hegemonia życia. Innymi słowy: życie należy tak urządzić, iż by wszystkie kategorie bytu stosowały się do etyki”.

Rybokoliber z Ksiąg Sahagúna

Rozmaitość cywilizacji kształtowała się wokół różnych koncepcji dobra. Cywilizacja Azteków, sławiąca unicestwianie jednostek jako czyn etyczny ku podtrzymaniu istnienia kosmosu, prędzej czy później musiała umrzeć jak każda cywilizacja śmierci nieuwzględniająca jednostkowego dobra człowieka i godności osoby ludzkiej. Każda cywilizacja, która przyjmie nakaz czynienia dobra tylko wobec dalszych czy bliższych współplemieńców według więzów krwi, czyli krewnych, ulegnie unicestwieniu.

Tepeyac to najwyższa góra nad ówczesnym jeziorem Tezcoco, a dzisiaj znajdująca się w granicach miasta Meksyk. W czasach azteckich składano na szczycie góry ofiary z kobiet dla bogini Tonantzin, a z dzieci dla bożka deszczu Tlaloca. To właśnie na tej górze miało miejsce jedno z najbardziej fascynujących wydarzeń religijnych w historii Mezoameryki, znanych pod nazwą Objawień w Guadelupe. W grudniu 1531 r., dziesięć lat po zdobyciu stolicy Azteków przez Corteza, ukazała się Indianinowi o imieniu Cuauhtlatoatzin („ten, który mówi jak orzeł”), a po chrzcie świętym Juan Diego, Dziewica Matka Boga, jak sama się przedstawiła, przemawiając w języku nahuatl. Prosiła, aby przekazał kapłanom, żeby w tym miejscu wybudowali kościół. Jako dowód zdarzenia przekazała Indianinowi róże w środku zimy, zaś tilma Juana przyjęła Jej wizerunek, zrozumiały w swojej głębokiej symbolice tylko dla Indian (m.in. czarna opaska jako symbol stanu błogosławionego). Wizerunek przetrwał do dzisiaj w Bazylice Guadelupe w Meksyku pomimo zamachu bombowego w latach 20. XX w. Współcześni naukowcy odkrywają w fizycznym wizerunku typu acheiropoietos (dosłownie: wykonanego nieludzką ręką) niezwykłe zjawiska fizyczne, których współczesna nauka nie potrafi wyjaśnić, dlatego mają status nadnaturalnych, np. układ gwiazd na płaszczu Bogarodzicy z grudnia 1531 r., źrenice Matki Bożej, czy kwestie tego, z jakich barwników powstał wizerunek i dlaczego tilma – materiał z włókien agawy, który rozkłada się w 25 lat – przez 500 lat nie uległ rozkładowi, itp.

W ciągu kilku lat od objawień ponad osiem milionów Indian dobrowolnie przyjęło sakrament chrztu świętego, co nigdy wcześniej ani później się nie zdarzyło. Metysi i Kreole stali się jednym narodem, przyjmując wyznanie katolickie. Jakże inaczej potoczyły się losy indiańskich plemion na północ od Meksyku…

Nazwa „Guadalupe” w języku nahuatl budzi zastanowienie i niejednoznaczne podobieństwa. Nie posiada odnośnika, ale w wymowie jest zbliżona do nahuatl Coatlaxopeuh (kotallope), a to oznacza ‘depczącą węża’ (coatl – ‘wąż’, llope – ‘deptać po czymś’), pamiętamy o bożku Quetzalcoatl (‘Pierzasty Wąż’). „Guadalupe” to również znane hiszpańskie sanktuarium maryjne w Estramadurze, gdzie znajduje się figurka Matki Bożej wykonana, jak podaje legenda, przez samego św. Łukasza.

1 Wg definicji polskiego historyka Feliksa Konecznego.

2 Większość informacji o kulturach mezoamerykańskich pochodzi ze znakomitej książki Justyny Olko, Meksyk przed konkwistą, Warszawa 2010.

3Majowie. Niezwykła cywilizacja, red. N. Grube i in., Warszawa 2013.

4Aztecka układanka. Szesnastowieczny rękopis ze zbiorów Biblioteki Jagiellońskiej, red. J. Madajczak i S. Gruda, Warszawa 2021, s. 34.

5 Aztekowie przejęli również grę w piłkę znaną prawie w całej starożytnej Mezoameryce. Najstarsze boiska pochodzą z okresu 1200–1400 r. p.n.e. (Olmekowie). Używano piłki kauczukowej, która symbolizowała odciętą głowę. Piłki były ciężkie, ok. 3 kg (30–50 cm). Był to rytuał religijny, zwyciężała drużyna, która trafiła piłką do kamiennej poręczy umieszczonej 2 m nad ziemią. I tutaj krew lała się strumieniami. W cywilizacji sakralnej nawet gra w piłkę ma religijny wymiar. pojawiły się ciekawe hipotezy W związku z tym, że na przestrzeni 3 tys. lat architektura boisk mezoamerykańskich była niezwykle podobna na tak ogromnym obszarze. Czy istniała jakaś mała grupa ludzi „wtajemniczonych”, która opracowała reguły gry i zaszczepiła w tak różnych ludach i regionach Mezoameryki? Kim byli?

6 J. Olko, Meksyk…, s. 69.

7 Z prywatnej korespondencji autora z panią dr Julią Madajczak: „Co do przybycia Mexików z północy – zapewne tak właśnie było, z tym, że oni nie przybyli w próżnię. Sami lubili przedstawiać sytuację tak, że przybyli jako polujący nomadzi, wżenili się w potomków wyrafinowanej cywilizacji tolteckiej i osiedli na bezludnej wyspie, gdzie założyli Tenochtitlan, który łączył w sobie to podwójne dziedzictwo kulturowe (myśliwi/rolnicy). Ale badania archeologiczne pokazały, że wyspa ta bynajmniej nie była bezludna, gdy Mexikowie tam przybyli. Bardziej prawdopodobna wersja wydarzeń jest taka, że byli jedną z ostatnich grup, które osiedliły się w już kompletnie ucywilizowanej Dolinie Meksyku i szczęśliwy splot okoliczności pozwolił im jakiś czas później zdominować cały region. Ale nie byli nosicielami cywilizacji. Ja bym nie zakładała, że oni przynieśli ze sobą jakąkolwiek uprawę – moim zdaniem wszystkie składniki ich potraw uprawiano w Dolinie Meksyku na długo przed ich przybyciem”.

8 J. Olko, Meksyk…, s. 98–135.

9Ibidem, s. 124.

10Ibidem, s. 226.

11 Większość informacji na podstawie: J. Olko, Meksyk…, r. 7: Rytualne widowiska iżywe wizerunki bóstw.

12Ibidem, s. 254.

13 Większość wiedzy o azteckiej cywilizacji udało się zachować dzięki tytanicznej pracy franciszkanów pod kierunkiem brata Bernarda Sahagúna.

14 J. Olko, Meksyk…, s. 244.

15Ibidem, s. 111.

16Pieśń Tlaloca [w:] B. de Sahagún, Rzecz zdziejów Nowej Hiszpanii, Ks. I, II, III, przekł. K. Baraniecka i M. Leszczyńska, Kęty 2077, Ks. II, aneks VI, s. 227.

17Ibidem, s. 263.

18 https://gdn.iib.unam.mx/diccionario/tzintzon/75245 [dostęp: 5.03.2025].

19 Były to raczej transkrypcje do ksiąg, kronik hiszpańskich, np. Sahagúna, Durana itp.

20 Wszystkie cytaty azteckiej poezji pochodzą z książki: M. Jędrasik, Metafory mowy ipisma wpoezji nahuatl Cantares Mexicanos iRomances de los Señores de la Nueva España.

21Ibidem. Autor korzystał z wydań:

CM: J. Bierhorst, Cantares Mexicanos: Songs of the Aztecs, Stanford 1985. RS: J. Bierhorst, Ballads of the Lords of New Spain: The Codex Romances de los Señores de la Nueva España, Austin 2009.

22 M. Jędrasik, Metafory mowy…, s. 28.