Polski Ład - Tomasz Wojciechowski - ebook

Polski Ład ebook

Wojciechowski Tomasz

2,5

Opis

Latem 1986 roku w Polskim Ładzie dochodzi do tragedii, w wyniku której zrozpaczony nastolatek po śmierci bliskich, rozpoczyna krwawą zemstę. Wkrótce seria brutalnych morderstw doprowadza do śmierci wszystkich mieszkańców wioski. Trzydzieści lat później do opuszczonego miejsca przybywa grupa satanistów, która ma zamiar przywrócić do życia okrutnego zabójcę. Niestety rytuał nie przebiega zgodnie z planem.. Okrutny Jarosław powraca i tym razem nikogo nie oszczędzi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 71

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
0
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Tomasz Wojciechowski

Polski Ład

© Tomasz Wojciechowski, 2022

Latem 1986 roku w Polskim Ładzie dochodzi do tragedii, w wyniku której zrozpaczony nastolatek po śmierci bliskich, rozpoczyna krwawą zemstę. Wkrótce seria brutalnych morderstw doprowadza do śmierci wszystkich mieszkańców wioski.

Trzydzieści lat później do opuszczonego miejsca przybywa grupa satanistów, która ma zamiar przywrócić do życia okrutnego zabójcę. Niestety rytuał nie przebiega zgodnie z planem..

Okrutny Jarosław powraca i tym razem nikogo nie oszczędzi.

ISBN 978-83-8324-233-0

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

15 lipca 1986

1

Aldona Dąbrowska siedziała na łóżku w swojej sypialni. Spoglądała na własne odbicie w lustrze, umieszczonym na toaletce, jednej z pozostałości po zmarłej teściowej. Wyglądała koszmarnie. Jej czarne, długie kręcone włosy, sterczały na wszystkie strony, a podkrążone oczy były oznaką przemęczenia. Gdyby miała zapytać kogoś, na ile lat wygląda, na pewno nie usłyszałaby, że ma trzydzieści sześć lat. Życie na wsi jej nie służyło. Boże, jakże nienawidziła tego miejsca. Żałowała, że zgodziła się zamieszkać w rodzinnym domu Adriana, gdy tylko dowiedziała się o ciąży. Mogłaby zamieszkać w Cichym Wzgórzu, gdzie wszystko miałaby pod ręką: rodziców, sklepy, lekarzy, szkołę dla bliźniaków, których się spodziewała. Zamiast tego zgodziła się zamieszkać w Polskim Ładzie, wiosce oddalonej od miasta o dziesięć kilometrów, liczącej sobie zaledwie stu mieszkańców. Wszystko przez wzgląd na umierającą matkę jej męża. Adrian nie zamierzał sprzedawać rodzinnego domu, od dawna planował zamieszkać w nim wraz z nią i dzieciakami. Aldona miała nadzieję, że uda jej się przekonać męża do zmiany miejsca zamieszkania. Niestety, po narodzinach Jarosława i Mateusza coś zaczęło się psuć między młodymi małżonkami. Adrian zaczął więcej czasu spędzać poza domem. Spotykał się z kumplami, często przychodził pijany do domu. Przez alkohol stracił pracę, a w kolejnych długo nie zagrzał miejsca. Szczerze nienawidziła swojego męża nieroba i życzyła mu śmierci. Miała ochotę pozbyć się pasożyta, który tylko chlał w wiosce z kumplami, podczas gdy ona musiała zajmować się domem i dziećmi. Nie znosiła tego życia, męża i zasranego Polskiego Ładu. Taki ład jak jego mieszkańcy: wpieprzają się z brudnymi buciorami do czyjegoś życia, a co niedzielę udawali grzecznych i pobożnych w kościele. Boże, szczerze nienawidziła tego miejsca. Nie posiadała auta, bo Adrian rozbił ostatnie, gdy wracał z popijawy. Jedynym sposobem na oderwanie się od tego miejsca, był autobus który jeździł do Cichego Wzgórza dwa razy dziennie. Tak bardzo pragnęła się stąd wyrwać.Na szczęście jej życzenie spełniło się dwa lata temu: Adrian zginął w wypadku samochodowym. Przypomniała sobie dzień, w którym zginął jej mąż.To był kolejny wieczór, gdy pijany wracał do domu z kolejnego spotkania ze swoim towarzystwem wzajemnej adoracji. Swoją drogą śmieszyło ją, że faceci uciekali z domów przed żonami, by spotkać się, ponarzekać i przy okazji pochlać, bo niby co innego im pozostało, skoro ciągle szukali wymówki by nie przebywać w domu ze swoimi kobietami. Najchętniej kopnęłaby w dupę swojego męża i wyrzuciłaby go z domu, ale nigdy tego nie zrobiła. Czekała na stosowny moment, gdy karma sama go dopadnie. W końcu nadszedł ten upragniony dzień. Pamięta, że było już po dwudziestej trzeciej. Czytała książkę, gdy usłyszała dzwonek do drzwi. Była zaskoczona, widząc przed wejściem sołtysa. Bogdan Warchol, który był dobrym znajomym jej męża (również należał do tego cudnego towarzystwa wzajemnej adoracji) miał dla niej niezbyt dobre wieści. Aldona nienawidziła Bogdana. Był strasznie zadufany w sobie i ciągle wychwalał się swoim domem, majątkiem i posadą sołtysa. On i jego nastoletni syn Wojtek, byli siebie warci. Strasznie rozpuścił swojego jedynaka. Nic dziwnego, że żona od niego odeszła. Żadna szanująca się kobieta nie wytrzymałaby z nim długi czas. Chyba, że robiłaby to dla pieniędzy. Teraz stał przed jej drzwiami i miał do powiedzenia coś ważnego. Nie spodziewała się, że doszło do wypadku z udziałem jej żałosnego męża. Adrian został potrącony, jego stan był ciężki. Podobno wybiegł niespodziewanie na drogę i kierujący autem, nie zdążył go wyminąć. Mężczyzna nie przeżył. Kobieta nie okazywała swojej radości przed znajomym. W głębi duszy była bardzo szczęśliwa, że po latach tej udręki, jej życzenie się spełniło. Spojrzała na smutnego mężczyznę stojącego przed nią. Chyba nawet płakał. Żałosne, oboje byli siebie warci. Nie słuchała Bogdana, zaczęła myśleć o tym, że jej życie zmieni się na lepsze. Udała, że źle się poczuła, zamknęła mu drzwi przed nosem pod pretestem, że musi zająć się synami.

Odetchnęła z ulgą.

Jej koszmar się zakończył.

Po dwóch latach udało się w końcu coś zdziałać. Wspólnie z synami postanowiła, że sprzedadzą dom i przeprowadzą się do Cichego Wzgórza. Odliczała dni do ucieczki z tej przeklętej wioski.

Spojrzała znowu na swoje odbicie w lustrze.

Głośno wzdychając, wstała z łóżka.

Zapowiadał się dzisiaj kolejny, gorący dzień.

Podeszła do okna i spojrzała w kierunku swoich nastoletnich synów, zmierzających w kierunku ogromnego stawu, mieszczącego się tuż koło domu.

Zerknęła na budzik stojący na szafce.

Dochodziło południe. Musiała się zmobilizować i zacząć robić obiad.

Już niedługo, myślała. Uwolni się od Polskiego Ładu.

Nie przypuszczała jednak, że te zmiany nie będą takie, o jakich marzyła.

*

Jarek i Mateusz siedzieli pod drzewem, spoglądając na ogromny staw.

— Myślisz, że jest ich tam pełno? — spytał Jarek, wskazując na wodę.

— Czego?

— No pijawek. Pamiętasz, jak kilka lat temu wyszedłeś z wody i byłeś nimi oblepiony? Nawet jedna w gacie ci wlazła. — odpowiedział Jarek, wybuchając śmiechem.

Mateusz wzdrygnął się. Na samą myśl zrobiło mu się niedobrze.

— W życiu już tam nie wejdę.

— Ani ja.

— Hej!

Chłopcy spojrzeli w stronę blondynki, która szła w ich stronę.

Paulina uśmiechnęła się do bliźniaków.

— Widzę, że macie nowe, takie same fryzury. — powiedziała na widok krótko ostrzyżonych, ciemnowłosych braci. — Teraz ciężko będzie was rozpoznać.

— Ty raczej się nie pomylisz. — odpowiedział Jarek, wstając.

— Ile macie wzrostu? Dwa metry? Wasz ojciec też był wysoki.

— Tak, to jedyne co nas łączyło. — westchnął Mateusz.

— Macie jakieś plany na weekend? — zapytała, poprawiając okulary przeciwsłoneczne.

— Raczej nie, chociaż powoli trzeba będzie zacząć się pakować. — odpowiedział Jarek — A ty?

— Zabieram się z moją mamą do Cichego Wzgórza. Zostanie w pracy do wieczora, a ja odwiedzę bibliotekę. Muszę wypożyczyć parę książek.

— Przywieziesz mi jakiś horror? — spytał z nadzieją w głosie Jarek.

— Jasne, postaram się coś dla ciebie znaleźć.

— Mój brat uwielbia horrory. Widziałaś jego maskę hokejową? Przypomina mi tego zabójcę, co mordował obozowiczów.

— Jason Voorhees! — powiedział, niemal krzycząc Jarek — Ileż razy mam ci to powtarzać! Uwielbiam ten film! Poza tym moja maska jest zupełnie inna, daleko jej do oryginału. Chociaż srebrny kolor nie jest taki zły. Sam ją zrobiłem i pomalowałem. Paulina chcesz zobaczyć?

— Chętnie, jak wrócę z miasta, pokażesz mi ją.- odpowiedziała dziewczyna.

— Ja wolę poćwiczyć na siłowni. — opowiedział Mateusz prężąc muskuły — Oboje jesteśmy mięśniakami brat, powinieneś więcej ćwiczyć, by nie wypaść z formy.

— Daj mi spokój. Mam lepsze zajęcia, niż podziwianie się w lustrze.

— Dobrze, że macie rozum. Nie każdy mięśniak go posiada. Na przykład Wojtek i jego Diabełki.

— Tak, syn sołtysa jest tego dobrym przykładem. — skwitował Jarek.

Po chwili usłyszeli dźwięk klaksonu. Przed domem braci zatrzymał się biały Polonez. Za kierownicą siedziała mama Pauliny.

— Pamiętaj o książce. — przypomniał jej Jarek.

— A dla ciebie? — spytała dziewczyna, spoglądając na drugiego z braci.

— Sam nie wiem. — odpowiedział, drapiąc się po głowie.

— Coś wymyślę. Wrócę wieczorem, więc widzimy się jutro okej?

— Ok. — odpowiedzieli równocześnie.

Stali w miejscu, obserwując wsiadającą do auta dziewczynę.

— O nie. — jęknął Jarek niezadowolony.

— Co się stało?

Mateusz również skrzywił się na widok trzech chłopaków na rowerach, jadących w ich kierunku.

Nie zwiastowało to nic dobrego.

2

Wojtek zsiadł z roweru i podszedł do niezadowolonych jego widokiem braci.

— Idziecie? — zapytał, zsiadających z rowerów rudych chłopaków.

Maciej i Michał skinęli potakująco głową i poszli za swoim przywódcą.

Wojtek był z siebie zadowolony. Miał z góry ugruntowaną pozycję, jako syn sołtysa mógł pozwalać sobie na więcej, a jego ojciec zazwyczaj przymykał oko na jego wygłupy. Nie przejmował się tym, co mówią o nim dzieciaki w szkole. Ważne, że się go bali. Jego i Diabełków, rudych braci, na których zawsze mógł liczyć. W sumie tylko oni byli warci zaufania. Reszta na to nie zasługiwała.

Dzisiaj miał zamiar dać nauczkę temu idiocie Jarkowi. Nienawidził tych grzecznych blond bliźniaków, a zwłaszcza Jarka. Przez ten jego długi język, nie dostałby szlaban od matki. Przez cały weekend przebywając u niej, musiał siedzieć grzecznie w jej domu i wykonywać różne domowe obowiązki. Wszystko przez to, że jego matka dowiedziała się od matki bliźniaków o imprezie, jaką urządził w domu podczas nieobecności ojca. I co z tego? Są wakacje, powinien się rozerwać, po to też potrzebny był alkohol. Po tej śmiesznej aferze ojciec wysłał go na weekend do matki, a ta postanowiła go ukarać. Wtedy też dowiedział się, że to stara od bliźniaków, z którą miała dobry kontakt, nakablowała na niego. Pieprzona szmata. Cała ta rodzinka zasługuje na to, by zdechnąć. Dzisiaj przynajmniej wyładuje swój gniew na Jarku, bo wie, że to jego sprawka.

— Ty! — powiedział wściekły, wskazując na swojego wroga — Masz przejebane!

Wojtek wyciągnął z kieszeni spodni sprężynowy nóż, który dostał rok temu na urodziny od ojca.

Jarek stanął jak wryty.

— Czego od nas chcesz?! — zapytał Mateusz, stając w obronie brata.

— On już wie, czego chcę. Przez niego miałem spierdolony weekend. Odetnę ci ten długi jęzor gnoju. — powiedział Wojtek, wymachując nożem.

— Nie pozwolę, byś skrzywdził mojego brata.

— Ty nie masz nic do gadania. Chłopaki wiecie, co macie robić.

Maciej i Michał spojrzeli na wymachującego nożem kolegę.

— To dobry pomysł? — zapytał Michał, niepewnie idąc w stronę Mateusza.

— Chcesz też oberwać?

Diabełki spojrzały na siebie. Wiedzieli, że z Wojtkiem nie ma co dyskutować. Był nieobliczalny, nie wszystkiego można by się po nim spodziewać. Nie woleli ryzykować. Bracia rzucili się na zaskoczonego Mateusza i powalili go na ziemię.

— Teraz kolej na ciebie. — powiedział Wojtek, ruszając powoli w stronę swojej ofiary.

Jarek spojrzał na brata, który leżał na ziemi i przyjmował kopniaki od Macieja i Michała.

— Zostawcie go! Ratunku! Mamo!

Wojtek podbiegł do wołającego o pomoc chłopaka. Próbując go uciszyć, wbił mu ostrze w brzuch.

Jarek upadł na ziemię.

— Wykończę cię pedale. — powiedział oprawca, schylając się nad rannym chłopakiem.

*

Aldona wyciągała mięso z lodówki, gdy nagle usłyszała rozpaczliwe wołanie syna o pomoc.

— Co się tam dzieje? — spytała samą siebie, odkładając mięso na kuchenny blat.

Podeszła do okna. Zobaczyła chłopców upadających na ziemię.

Wściekła ruszyła biegiem w stronę drzwi.

— Hej! Zostawcie ich! Pieprzone gówniarze! — krzyczała biegnąc w stronę trójki agresorów.

Michał i Wojtek odskoczyli jak oparzeni od swojej ofiary.

— Co robimy? — spytali przerażeni na widok biegnącej w ich stronę matki bliźniaków.

Kobieta spojrzała na wijącego się z bólu Mateusza, po czym przeniosła swój wzrok na nieprzytomnego Jarka. Na widok zakrwawionego syna zbladła.

— Co wyście zrobili?! — wściekła, uklękła przed rannym synem. — Co wyście kurwa zrobili?!

Miała ochotę rozszarpać tych gnoi na strzępy.

— Zabiję was! — powiedziała, wstając.

Spojrzała na zakrwawiony nóż, który Wojtek trzymał w dłoni.

Bez ostrzeżenia rzuciła się na syna sołtysa. Chłopak, próbując się obronić, podniósł uzbrojoną rękę w górę i wbił jej nóż w szyję.

Wystraszony spojrzał na kobietę, wyciągając ostrze z jej szyi. Aldona, próbując rękoma powstrzymać wypływającą krew wiedziała, że to na nic. Upadła na ziemię.

Ostatni raz spojrzała na leżących obok niej synów. Nie tak miało się to zakończyć. Cała trójka miała wyjechać z tej przeklętej wioski i rozpocząć zupełnie nowy etap w Cichym Wzgórzu. Niestety los postanowił z niej zakpić. Kolejny raz.

Trójka oprawców spojrzeli na umierającą kobietę.

— Kurwa, Wojtek! Nie mieliśmy nikogo zabijać! Co teraz zrobimy? — zapytał Michał, wpadając w panikę.

— Weź się w garść! Leć szybko po mojego ojca. On na pewno coś zaradzi. Maciej pomóż mi schować ciała.

— Dlaczego ja?

— Bo sam nie dam rady.

Michał podbiegł do swojego roweru.

— Powiedz mu, co się stało. Niech przyjedzie tutaj! — rozkazał Wojtek.

— Jasne. — odpowiedział rudzielec i wsiadł na rower.

— Przenieśmy ciało w tamte krzaki. — powiedział chłopak, podchodząc do ciała Aldony.

Razem z Maciejem podnieśli zwłoki kobiety.

— Ciężka jest. — powiedział rudzielec. — Co zrobimy, gdy przyjedzie twój ojciec?

— Nie wiem, na pewno coś wymyśli. Już nie pierwszy raz pozbywa się ciała.

— Jak to? Nie pierwszy raz?

Wojtek nie odpowiedział.

— Co to znaczy nie pierwszy raz? Twój ojciec zabił kogoś?

— Nieważne, zapomnij o tym. Im mniej wiesz, tym dłużej żyjesz.

— Ok.

— Tutaj będzie dobrze. — powiedział nastoletni zabójca, dając znak, żeby położyć ciało.- Teraz weźmiemy się za Jarka.

Maciej spojrzał na leżącego bez ruchu chłopaka.

— A gdzie ten drugi? — spytał, rozglądając się w poszukiwaniu Mateusza.

— Tam jest! — zawołał Wojtek, wskazując na wchodzącego do domu chłopaka.- Łapmy go!

— A co z Jarkiem?

— Dobra, wrzuć go do stawu. Ja zajmę się tym drugim. — rzucił wściekły przywódca.

Maciej podszedł do leżącego chłopaka. Chwycił go za ręce i zaczął ciągnąć ciało.

— Kurwa, a na filmach bez problemu przenoszą zwłoki.

Po chwili usłyszał ciche pojękiwanie. Zatrzymał się i spojrzał na chłopaka, który zaczął odzyskiwać przytomność.

Rudzielec wystraszył się.

„Kurwa, on jeszcze żyje. Co powie Wojtek, gdy się o tym dowie?” — myślał przerażony.

Przeciągnął ofiarę do brzegu stawu. Puścił ręce chłopaka i zaczął gorączkowo rozglądać się za czymś, czym mógłby przyłożyć Jarkowi. Podniósł kamień z ziemi i zaczął okładać nim po głowie, odzyskującego przytomność chłopaka.

— Zdechłeś już? — zapytał, spoglądając na nieruchome ciało chłopaka.

Nie czekał na odpowiedź. Wrzucił do stawu zakrwawiony kamień i odepchnął nogami zwłoki do wody.

Spojrzał na znikające w wodzie ciało chłopaka. Odetchnął z ulgą.

Wstał z ziemi i poszedł w kierunku domu bliźniaków.

Zobaczył wychodzącego ze środka swojego lidera.

Ręce i twarz miał umazane krwią. Podobnie jak jego biała koszulka.

— Załatwione. — powiedział, chowając nóż do kieszeni spodni.

— Czy on? — spytał niepewnie Maciej.

— Na sto procent. A co z tym drugim?

— Wrzuciłem ciało do stawu.

— Dobrze. Poczekajmy na mojego ojca.

Syn sołtysa usiadł na jednym z krzeseł stojących na werandzie

— Piękna dzisiaj pogoda. — powiedział, patrząc na świecące słońce.

*

— Co żeście najlepszego zrobili? — spytał wściekły Bogdan.

Mężczyzna stał przed domem zamordowanej rodziny w towarzystwie czterech znajomych z wioski.

— Tato to nie było celowe. Jakoś tak wyszło.

— Jakoś tak wyszło? — wściekły ojciec uderzył syna w twarz.

Wojtek czuł napływające do oczu łzy.

— Tylko mi tu nie becz smarkaczu! Wracaj do domu z kolegami i zostańcie tam, póki nie wrócę. — mówiąc to wskazał na wysokiego, brodatego mężczyznę. — Stefan was odwiezie. Za bardzo rzucacie się w oczy, jesteście cali we krwi. Rozpal w kominku i spalcie swoje rzeczy. Pamiętaj, że macie siedzieć w domu do mojego powrotu.

— Tak jest. — odpowiedział półszeptem Wojtek.

— Gdzie są ciała? — spytał w stronę odchodzących chłopców.

— Jedno w domu, drugie w tamtych krzakach. — odpowiedział Maciej, wskazując miejsce, w którym ukryli ciało Aldony. — Trzecie jest w stawie.

— Dobrze. Jedźcie już. I z nikim nie rozmawiajcie.

Chłopcy skinęli głowami i odeszli.

Bogdan