Polska Ludowa 1957-1980 - Opracowanie zbiorowe - ebook

Polska Ludowa 1957-1980 ebook

0,0

Opis

Połowa lat 60. to spór państwo-Kościół wokół tego, czy naszą państwowość można jedynie utożsamiać z chrystianizacją Polski i hasłem Polak katolik. Co ciekawe, coraz częściej wśród historyków pojawiają się głosy, że przyczyn Marca ‘68, a dokładnie zaangażowanie się wielu Polaków w antyżydowską kampanię, upatrywać należy również w konflikcie wokół Millenium.

Z nazwiskiem Gomułki nierozerwalnie wiąże się wizyta Willy’ego Brandta w Warszawie i układ z RFN z 1970 r. Bez tego układu dwadzieścia lat później sprawa polskiej granicy zachodniej, kwestionowana przez kanclerza Kohla, wróciłaby do gry. Z niewiadomym na Polski skutkiem.

Duża popularność Gierka wśród Polaków ma głębokie uzasadnienie. To za jego rządów nastąpiło otwarcie na Zachód, doszło do skokowej modernizacji przemysłu i rolnictwa. Polacy zaczęli masowo wyjeżdżać za granicę, nie tylko do NRD czy innych krajów socjalistycznych.

Przeinwestowanie i coraz wyższe koszty spłaty zaciągniętych długów za granicą musiały wpłynąć na kondycję polskiej gospodarki i nastroje społeczne. Wybuch strajków w lipcu 1980 r., ich skala zaskoczyły władzę. Ta, nie chcąc dopuścić do rozlewu krwi, siadła do rozmów z reprezentantami załóg pracowniczych i podpisała porozumienia w Szczecinie, Gdańsku i Jastrzębiu-Zdroju. Rozpoczynał się karnawał „Solidarności”.


Z tekstu prof. Andrzeja Werblana

[Gomułka] Latem 1976 r. na emeryturze zanotował we wspomnieniach szokującą – jak na człowieka, który przez 18 lat kierował partią uchodzącą za komunistyczną – opinię: „Tak, tak, komunizm w Polsce – wskutek jej wyzwolenia spod okupacji hitlerowskiej przez Armię Radziecką – został zaszczepiony przemocą i na przemocy opiera się po dzień dzisiejszy”.

Z tekstu red. Pawła Dybicza

Po 14-letnich rządach Władysława Gomułki dekada Gierka była otwarciem na świat. I nie chodzi tu tylko o liczniejsze wyjazdy Polaków na Zachód, ale przede wszystkim o unowocześnienie przemysłu. (…) W tamtych czasach przestaliśmy być krajem rolniczo-przemysłowym, a staliśmy się przemysłowo-rolniczym; uzyskane wtedy kredyty spożytkowano również na rozwój cywilizacyjny Polski, na zakup nowych technologii, całych linii produkcyjnych fabryk.

Z raportu dyrektora MSW

W dniu 21 grudnia 1970 r. odbyło się w Gnieźnie spotkanie z dziekanami. Nawiązując do ostatnich wydarzeń w kraju, prymas Wyszyński, stwierdził, że są one bardzo smutne i przykre. Należy żałować, że robotnik wołał chleba, a elementy nieodpowiedzialne weszły w tłum; było to jednak do przewidzenia i nieuniknione.

Wyszyński powiedział, że należy się modlić za nowe Kierownictwo, które nie będzie miało łatwego zadania; zalecił też, by księża nie angażowali się do działalności politycznej, gdyż w aktualnej sytuacji nie jest to na rękę Kościołowi.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 372

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Projekt okładki: IZA MIERZEJEWSKA
Redaktor prowadzący: PAWEŁ DYBICZ
Korekta: AGATA GOGOŁKIEWICZ
Opracowanie graficzne i łamanie: ANNA ROSIAK
Zdjęcia: KRZYSZTOF ŻUCZKOWSKI
Copyright © by Fundacja Oratio Recta Warszawa 2014
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-64407-36-9
Wydawca Fundacja Oratio Recta ul. Inżynierska 3 lok. 7 03-410 Warszawawww.tygodnikprzeglad.pl e-mail:[email protected]

Uwagi wstępne

Paweł Dybicz

Oddajemy do rąk Czytelników drugi tom dziejów Polski Ludowej, wydany w ramach serii „Historia bez IPN”. Obejmuje on lata 1957-1980. Dzielimy je na dwa okresy. Ten, który związany był z Władysławem Gomułką, i ten, który nazywany jest epoką Gierka.

Na czternastoletni okres rządów Gomułki nie można patrzeć jedynie poprzez pryzmat Marca ’68 i Grudnia ’70 czy naszego udziału w tłumieniu Praskiej Wiosny 1968 r. 

Oceniając Gomułkę, a i Edwarda Gierka, trzeba ciągle stawiać sobie pytanie: czy mogli inaczej? I dlaczego tak postępowali? Na ile byli samodzielni i na ile międzynarodowe uwarunkowania wpływały na ich politykę wewnętrzną i zewnętrzną?

Gomułka zawsze miał w pamięci wydarzenia na Węgrzech w 1956 r., wkroczenie Armii Radzieckiej do Budapesztu, krwawą rozprawę z Węgrami i ich przywódcami. Te wydarzenia determinowały jego relację z Moskwą. Priorytetem dla Gomułki był problem granicy zachodniej i stosunki z Niemcami. Swoją politykę zagraniczną podporządkował walce o uznanie naszych granic na Odrze i Nysie Łużyckiej.

Tak jak na Gomułce silne wrażenie zrobiły wydarzenia na Węgrzech, tak w Gierku głęboko siedziały wydarzenia z 1970 r.

Grudzień 1970 to nie tylko zmiana na fotelu I sekretarza KC, ale przede wszystkim generalna zmiana priorytetów gospodarczych. Ekipa Gierka rozumiała, że Polska grzęźnie w stagnacji, że musi odejść od polityki oszczędności, słowem musi odrzucić „małą stabilizację”. Na postawę Gierka silnie wpływała ekipa technokratów. Pokolenie powojenne, dobrze wykształcone na polskich, PRL-owskich uczelniach. To oni zaproponowali głębokie zmiany i Gierek na nie przystał. Bez jego akceptacji trudno byłoby wdrożyć plan budowy „drugiej Polski”.

Modernizacja Polski w latach 70. nierozerwalnie łączy się z kredytami zaciągniętymi na Zachodzie przez ekipę Gierka. Czy rozsądnie je wykorzystano, czy, jak głosi prawicowa propaganda, też zostały przejedzone? Spór o to toczą do dziś nie tylko ekonomiści. Choć gołym okiem widać, że gdyby nie owe pożyczki i wybudowane za nie setki zakładów, to neoliberałowie nie mieliby co sprzedawać w III RP.

Wydarzenia czerwcowe 1976 r. osłabiły Gierka. Na jego słabnącą pozycję niemały wpływ miały niewydolność systemu gospodarczego i ostra zima 1979 r. Na te trudności nałożyły się strajki o wyraźnie ekonomicznym, płacowym podłożu. Porozumienia Sierpniowe w 1980 r. zakończyły epokę Gierka, a rozpoczęły karnawał „Solidarności”. Władza, chcąc zachować spokój społeczny, ulegała kolejnym żądaniom płacowym. Po latach nawet działacze tego nowo tworzonego wtedy związku zawodowego przyznawali, że z ekonomicznego punktu widzenia Polski nie było stać na takie podwyżki. Całkowite rozregulowanie gospodarki kraju i polityczne żądania „Solidarności” powodowały, że kraj zmierzał ku tragedii, ale o tym już w następnym tomie dziejów Polski Ludowej.

W tym tomie umieściliśmy również teksty, które odnoszą się do trudnych relacji polsko-żydowskich.

Poprzedni, pierwszy z trzech, tom („Polska Ludowa 1944-1956”) spotkał się z dużym zainteresowaniem Czytelników. Otrzymaliśmy wiele podziękowań za tę wydawniczą inicjatywę, która prezentuje PRL inaczej niż publikacje IPN-owskie. Czekamy na oceny i opinie Czytelników i już zapowiadamy kolejny tom, obejmujący lata 1981-1990.

Część I

Od Października do Grudnia

Pokolenie ’56

Historycy, którzy sprowadzają Październik ’56 jedynie do zmian personalnych na szczytach PZPR, zapominają o jego znaczeniu dla kultury i nauki

Krzysztof Wasilewski

Czym tak naprawdę był Październik ’56? Mitem założycielskim nowej lewicy? Wewnętrzną rozgrywką w kierownictwie partyjnym? Oddolnym ruchem społecznym? Ilu historyków, tyle odpowiedzi. Jedno jest pewne. Rozpoczął on proces stopniowej liberalizacji systemu, czego zwieńczeniem był czerwiec 1989 r. 

Przed polskim Październikiem ’56 był radziecki Marzec ’53. Kiedy zmarł Józef Stalin, mało kto miał odwagę przewidywać dalsze losy zarówno ZSRR, jak i całego bloku socjalistycznego. Bezpośrednio po śmierci Stalina władzę objął Ławrientij Beria. Paradoksalnie to właśnie ten budzący strach i odrazę były szef NKWD rozpoczął destalinizację komunizmu. Nakazał zwolnić więźniów politycznych i zasugerował nawet wycofanie się ZSRR z NRD i zgodę na zjednoczenie Niemiec.

Wkrótce Beria został aresztowany za wcześniejsze zbrodnie i skazany na śmierć. Jego miejsce zajął triumwirat Chruszczow-Malenkow-Bułganin. Kolektywne kierownictwo było próbą odcięcia się od jednoosobowych rządów Stalina. Nie zdało jednak egzaminu. Między tą trójką istniała zbyt wielka nieufność i niechęć, która prędzej czy później musiała doprowadzić do konfrontacji. We wrześniu 1953 r. Chruszczow objął skrojoną specjalnie dla niego funkcję I sekretarza KC KPZR. Dwa lata później pomógł Bułganinowi zastąpić Malenkowa na stanowisku premiera, a w 1958 r. sam stanął na czele rządu.

Wiatr ze Wschodu dotarł do Polski z opóźnieniem. W pierwszych miesiącach po śmierci Stalina można nawet mówić o zaostrzeniu kursu. We wrześniu 1953 r. władze aresztowały kard. Stefana Wyszyńskiego. W więzieniu nadal przebywał Władysław Gomułka. Nikt nie mógł się czuć bezpiecznie ze względu na panującą w kraju histerię przeciwko różnej maści agentom i wrogom socjalizmu. Im bardziej słabła pozycja Bolesława Bieruta, tym bardziej starał się on pokazać swoją siłę.

Zmiany zachodziły powoli i z dala od świateł reflektorów. Pod koniec 1953 r. odwołano z Polski radzieckie kierownictwo Głównego Zarządu Informacji Wojskowej. Wkrótce potem dymisje dosięgły Ministerstwo Bezpieczeństwa Publicznego. Ruchy personalne wiązały się z ucieczką na Zachód Józefa Światły i ogólnym sprzeciwem społeczeństwa wobec rosnącej brutalności tajnej policji. W pierwszej kolejności zlikwidowano Departament X, zajmujący się walką z tzw. prowokacją w ruchu robotniczym, a w grudniu 1954 r. rozwiązano całe ministerstwo.

Życie polityczne w kraju nabrało przyspieszenia po XX Zjeździe KC KPZR. Ujawnienie przez Chruszczowa ogromu zbrodni Stalina i poddanie krytyce kultu jednostki wywołało prawdziwe trzęsienie ziemi w partiach komunistycznych. Przede wszystkim dotyczyło to PZPR. Nagła śmierć Bieruta w Moskwie w marcu 1956 r. rozpoczęła gruntowne przemeblowanie na szczytach partii. Obowiązki I sekretarza KC objął Edward Ochab. Długo lawirował on pomiędzy frakcją partyjnych konserwatystów (natolińczyków) a grupą liberałów (puławian), starając się wygrywać wewnętrzne animozje na swoją korzyść.

Taka ekwilibrystyka nie mogła trwać wiecznie. Coraz większą rolę w PZPR odgrywał Władysław Gomułka. Zwolniony bez rozgłosu w 1954 r., po buncie robotniczym w Poznaniu w czerwcu 1956 r. brał udział w wielu naradach partyjnych. Kiedy realna stała się groźba radzieckiej interwencji w październiku, „Wiesław” okazał się niezastąpiony. Radzieckie kierownictwo, które bez zapowiedzi wprosiło się na obrady VIII Plenum KC PZPR, po raz pierwszy spotkało się z tak ostrym sprzeciwem i musiało zaakceptować zmiany w partii satelickiej. Ile w tym było zasługi samego Gomułki, a ile chińskiego poparcia, które Polska uzyskała kilka miesięcy wcześniej, trudno ocenić. Grunt, że wracając do Moskwy, Chruszczow nakazał powrót do baz radzieckim oddziałom zbliżającym się do Warszawy.

„Ufam Gomułce jako komuniście – miał powiedzieć Chruszczow w drodze powrotnej. – Znajduje się teraz w trudnej sytuacji. Nie może wszystkiego zrobić naraz, ale jeśli okażemy mu zaufanie, wycofamy żołnierzy do baz i damy mu czas, będzie mógł spokojnie poradzić sobie z grupami, które teraz prezentują błędny kierunek”.

Polityczne niuanse, które doprowadziły do tzw. odwilży gomułkowskiej, są dobrze znane. Jednak Październik ’56 nigdy nie stałby się punktem zwrotnym dla tak wielu osób, gdyby nie rewolucja kulturalna, która dokonała się wcześniej niż opisane przetasowania na partyjnych szczytach. Naturalnie, odsunięcie od władzy stalinowców miało kluczowe znaczenie dla liberalizacji systemu. Jednak byłoby to niemożliwe, gdyby nie wcześniejsza zmiana w świadomości nie tylko elit, lecz także niemal całego społeczeństwa.

Zaczęło się niewinnie. Pod koniec listopada 1953 r. „Nowa Kultura”, oficjalny tygodnik Związku Literatów Polskich, opublikowała anonimowy „Pamiętnik uczennicy” ze wstępem Tadeusza Konwickiego. Po raz pierwszy prasa pisała tak otwarcie o brutalności tajnej policji i problemach gospodarczych. Niedługo potem na łamach „Nowej Kultury” pojawił się cykl artykułów Zygmunta Kałużyńskiego, w którym autor pozytywnie wypowiadał się o krajach Zachodu.

Za prawdziwy początek rewolucji kulturalnej można uznać opublikowanie w sierpniu 1955 r. „Poematu dla dorosłych” Adama Ważyka. Jak sam autor przyznał wiele lat później: „Każdy uczciwy intelektualista ma swoją godzinę wyzwolenia. Moja godzina wybiła w 1955 r.”. Tekst kosztował go posadę redaktora naczelnego „Nowej Kultury”, jednak procesu odwilży kulturalnej nie dało się już zatrzymać. Jeszcze przed „Poematem” miało miejsce otwarcie Wystawy Młodej Plastyki w Arsenale, która po raz pierwszy tak zdecydowanie odcięła się od socrealizmu. Ferment postępował na uczelniach i w organizacjach młodzieżowych.

Wśród uczestników Października ’56 dominowało przekonanie o doniosłości zachodzących wówczas zmian. Kazimierz Barcikowski we wspomnieniach opisuje tamte dni jako czas nieskrępowanej dyskusji, w której redaktorzy „Po Prostu” ścierali się z kierownictwem ZMP, a młodzież w końcu poczuła, że jest zdolna zreformować system. Z kolei prof. Marian Dobrosielski pisze o Październiku jako o próbie „połączenia takich wartości jak bezpieczeństwo i sprawiedliwość społeczna z jednej strony, a wolność jednostki z drugiej”.

Rewolucyjną atmosferę dało się wyczuć także w fabrykach. Po brutalnym stłumieniu protestów robotniczych w Poznaniu mogło się wydawać, że środowisko to pozostanie wstrzemięźliwe wobec zachodzących zmian. Stało się inaczej. Do historii przeszedł wiec na Politechnice Warszawskiej z 20 października, który zgromadził prawie 30 tys. osób, wśród nich wielu robotników. Powołano robotniczo-studencką delegację, w której znaleźli się zarówno Eligiusz Lasota, redaktor naczelny „Po Prostu”, jak i Lechosław Goździk, sekretarz Komitetu Zakładowego PZPR w FSO na Żeraniu.

W wielu fabrykach powoływano milicję robotniczą, którą wyposażono w biało-czerwone opaski. Standardy wyznaczała żerańska FSO, gdzie obok „czerwonych goździków” w wiecach uczestniczyli studenci, dziennikarze, a nawet członkowie ZMP. Jak przyznał jeden z zakładowych sekretarzy PZPR: „Bardziej czuję, niż rozumiem, o co tu chodzi”. Robotnicy mogli liczyć na wsparcie ze strony stołecznego KW PZPR, na którego czele stał Stanisław Kuziński. Za jego przyzwoleniem postulowano utworzenie rad robotniczych oraz wybieranie dyrektorów w drodze konkursów. Swoją postawą Kuziński zaskarbił sobie zaufanie robotników, lecz jednocześnie wzbudził niechęć części aktywu partyjnego, domagającego się nawet jego aresztowania.

Zaskoczeniem dla wielu była postawa wojska. 20 października w Wojskowej Akademii Technicznej zorganizowano wiec, na którym rzucono słynne później hasło: „Wojsko polskie z ludem, lud z wojskiem”. Jeszcze dalej poszła redakcja „Żołnierza Wolności”, który następnego dnia napisał: „Byli ludzie, którzy pragnęli utrzymać wojsko z dala od tego ruchu, a nawet je zdezorientować. Próby takie musiało spotkać żałosne niepowodzenie”. Podobnie zachowała się Milicja Obywatelska. Po początkowym wahaniu MO zdecydowała się poprzeć „studentów i robotników z Żerania”.

Współczesna rodzima historiografia pomniejsza rolę tamtych dni w kształtowaniu przyszłych wydarzeń w kraju. Historycy wskazują, że liberalna atmosfera Października nie utrzymała się długo. Powołują się przy tym na rozpętaną niedługo potem przez władze nową wojnę z Kościołem, na rozwiązanie tygodnika „Po Prostu”, wreszcie na tragiczne w skutkach zachowanie partyjnego kierownictwa w Marcu ’68 i w Grudniu ’70. Pozytywne efekty tzw. odwilży gomułkowskiej miały być krótkotrwałe lub niewiele wnoszące do życia kraju.

Trudno z takimi opiniami się zgodzić. Prawda, że kolejne lata przyniosły wiele rozczarowań, głównie wśród grup, które tak żywo poparły Październik ’56, a więc studentów i robotników. Należy jednak pamiętać, że za decyzje podejmowane w okresie rządów Władysława Gomułki nadal odpowiadało przedwojenne pokolenie lewicy. Osoby, dla których Październik ’56 był politycznym egzaminem dojrzałości, doszły do władzy dopiero w ostatniej dekadzie PRL.

Historycy, którzy sprowadzają Październik ’56 jedynie do VIII Plenum KC i zmian personalnych na szczytach PZPR, zapominają o jego znaczeniu dla rodzimej kultury i nauki. W sztuce i literaturze pożegnano się z socrealizmem – wcześniej niż w pozostałych demoludach. Prasa przestała być bezmyślną tubą władzy. Co prawda, zlikwidowano „Po Prostu”, ale stworzono „Politykę”, która wychowywała kolejne pokolenia inteligencji, nie tylko o sympatiach lewicowych. W nauce powstał klimat do nieskrępowanych badań. Odżyła socjologia, nowego wymiaru nabrały dyskusje na wydziałach filozofii. Brylowali w nich tacy naukowcy jak Zygmunt Bauman i Leszek Kołakowski.

Dla wielu osób Październik ’56 okazał się punktem zwrotnym. Bez dużej przesady można powiedzieć, że na pokoleniu Polaków wchodzących w dorosłość już po II wojnie światowej odcisnął on podobne piętno jak Marzec ’68 na generacji ich dzieci. „Nasze pokolenie było pierwszym pokoleniem po wojnie – wspominał jeden z uczestników Października – które chciało znać osiągalny cel marszu, a nie łudzący miraż przyszłości. Chciało sprawiedliwości społecznej tu i teraz. A zatem nie chciało całkowicie poświęcać swojego losu i bytu wyłącznie dla pokoleń przyszłych, a samemu cierpliwie czekać na rzeczywistość, w której każdy dostanie wedle potrzeb. Żądaliśmy kategorycznej odpowiedzi, weryfikacji rzeczywistości z obowiązującą tezą”.

Pokolenie Października ’56 było pierwszym pokoleniem w PRL, które na tak szeroką skalę zdecydowało się skrytykować zastaną rzeczywistość. Jednocześnie było ostatnim, które wierzyło, że można ją zmienić bez przekraczania sztywnych ram systemu komunistycznego. Chociaż wiele z ówczesnych postulatów pozostało niespełnionych, Polska stała się innym krajem. Odżyły kultura i nauka, a do polityki nieśmiało wkradł się ostrożny liberalizm.

Dziedzictwo Października ’56 wciąż pozostaje w dużej mierze niezbadane. Nie ulega przy tym wątpliwości, że bez niego droga do demokratycznej Polski byłaby znacznie bardziej wyboista i o wiele dłuższa.

Krzysztof Wasilewski

„Przegląd” nr 42/2011

Ten uparty Gomułka

Polityka dla Władysława Gomułki była sztuką rzeczy możliwych

Andrzej Werblan

Do zastanowienia się nad postacią Władysława Gomułki i jego miejscem w dziejach skłaniają dwie okoliczności: 20. rocznica jego śmierci i znamienne wyniki badań opinii, w których po raz pierwszy od 1989 r. dodatnie oceny Polski Ludowej przeważyły nad ujemnymi. Interpretacje tego stanu społecznej świadomości rażą powierzchownością. Zaskoczeni i sfrustrowani publicyści przeważającego dziś w mediach nurtu posolidarnościowego skłonni są doszukiwać się powodów ulotnych i przypadkowych. Boją się spojrzeć prawdzie w oczy i dostrzec w tym sondażu skutki porównania realiów dawnego i obecnego ustroju w społecznym doświadczeniu. A także starcia takich wartości jak wolność gospodarowania i bezpieczeństwo socjalne lub równościowe i rywalizacyjne pojmowanie wolności. Sprzeczność tych wartości jest oczywista, z trudem i z rzadka udaje się je utrzymać w stanie równowagi. Nie bez znaczenia jest również znużenie i zniesmaczenie czarną propagandą na temat PRL, natrętnie wypominającą ocet na pustych półkach przed stanem wojennym lub podobne ekstremalne przypadki. Tak czy owak dla pamięci o PRL nastały lepsze czasy.

W sondażach najprzychylniej wypadają rządy Edwarda Gierka, co mogłoby nawet mile łechtać mą próżność, gdyż w tamtej ekipie odgrywałem pewną rolę. Sądzę jednakże, że największy wpływ na polityczne oblicze Polski Ludowej, zwłaszcza na to, co było w niej odmienne i korzystnie różniące się od pozostałych krajów realnego socjalizmu, wywarł Władysław Gomułka. Był autorem autonomicznej, innej niż radziecka wersji marksowskiego socjalizmu. Projekt ten, zwany polską drogą do socjalizmu, powstawał w pierwszych latach po wojnie, przewidywał wielosektorową, czyli zróżnicowaną własnościowo gospodarkę oraz ograniczony, ale jednak rzeczywisty pluralizm polityczny pod hegemonią PPR. Zrealizowany został jedynie fragmentarycznie wskutek napięć politycznych przybierających lokalnie formę wojny domowej. Ostatecznie koncepcja „polskiej drogi do socjalizmu” załamała się wraz z nastaniem zimnej wojny wskutek sprzeciwu Stalina i oporu przeważającej części kapepowskiego aktywu kontrolującego wówczas PPR. Gomułka uparcie bronił swego stanowiska, płacąc za to kilkuletnim więzieniem i ryzykując życiem.

Wracając do władzy w październiku 1956 r., posterował biegiem spraw polskich z dojrzałością męża stanu. Wykorzystał sprzyjające okoliczności międzynarodowe, skutecznie stawił czoła presji radzieckiej, wyłagodził wewnętrzne napięcia i na trwałe zapewnił Polsce znaczną niezależność, większą, niż uzyskało jakiekolwiek państwo bloku radzieckiego w Europie. Odrzucił projekty kolektywizacji chłopskiego rolnictwa. Rygoryzm ideologiczny w znacznej mierze spragmatyzował. W polityce międzynarodowej po latach zabiegów osiągnął normalizację stosunków z Republiką Federalną Niemiec na bazie traktatowego uznania granicy na Odrze i Nysie. Uniezależnił w ten sposób nienaruszalność nowego powojennego terytorium państwa od jednostronnych gwarancji ZSRR. Miał wiele niepowodzeń i porażek, ale te podstawowe osiągnięcia przetrwały jego rządy i podjęte przez następne ekipy rządzące do końca określały specyfikę sytuacji wewnętrznego i międzynarodowego położenia Polski Ludowej.

Po latach, gdy znaczenie tamtych spraw jest już głównie historyczne, warto podkreślić inny rzadziej dostrzegany i raczej niedoceniany rys gomułkowskiej polityki, mianowicie cechujący ją realizm i wysoki stopień wyczucia interesu narodowego, własnego i cudzego. Polityka dla Gomułki była w całej rozciągłości sztuką rzeczy możliwych. Zapewne nie czytał Maxa Webera, ale instynktownie kierował się „etyką odpowiedzialności”. Zwłaszcza w polityce międzynarodowej, także w wewnętrznej, choć tu wyczucie nie zawsze mu dopisywało. Na ogół jednak rzeczywistość widział taką, jaką była, nie żywił złudzeń ani nie gonił za mirażami. Było to obce jego naturze.

Latem 1976 r. na emeryturze zanotował we wspomnieniach szokującą – jak na człowieka, który przez 18 lat kierował partią uchodzącą za komunistyczną – opinię: „Tak, tak, komunizm w Polsce – wskutek jej wyzwolenia spod okupacji hitlerowskiej przez Armię Radziecką – został zaszczepiony przemocą i na przemocy opiera się po dzień dzisiejszy”. Nie było to wyznanie rozczarowanego odszczepieńca. Gomułka niczego ze swej przeszłości się nie wyrzekał i za nic się nie kajał. Uzależnienia Polski od ZSRR był świadom od początku. W maju 1945 r. w przemówieniu na posiedzeniu KC przestrzegał swoją partię, aby nie stała się „najgorszą enkawudystowską agenturą w Polsce”. Trzy lata później, zastanawiając się nad przyczyną słabych wpływów PPR, wiązał to nie tyle z programem społecznym i ekonomicznym partii, ile z powątpiewaniem „znacznej części społeczeństwa w szczerość naszych haseł o niepodległości Polski”.

Na sytuację geopolityczną patrzył w kategoriach Realpolitik. Nie bezsilny bunt, lecz dostosowanie, maksymalne wykorzystanie szans oraz minimalizacja strat były jego dewizą. Zdawał sobie sprawę, że w powojennym układzie sił akceptacja uzależnienia od ZSRR nie tylko warunkuje odbudowę państwowości polskiej, lecz ponadto daje szansę na korzystny nierachityczny kształt terytorialny. Stwarza też oparcie dla realizacji projektu ustrojowego, który – w co wierzył – rokuje wyprowadzenie kraju z zacofania gospodarczego i przebudowę anachronicznej struktury społecznej. W sprawie granic zachodnich nie ufał Związkowi Radzieckiemu, trafnie wyczuwając, że zbytnie antagonizowanie Niemiec kłóci się z tradycyjnymi interesami Rosji. Szukał zabezpieczeń, zaraz po wojnie domagał się od ZSRR – zresztą bezskutecznie – dodatkowych gwarancji traktatowych. Później w latach 60. na własną rękę porozumiał się z Republiką Federalną Niemiec. W odróżnieniu od większości swych kapepowskich towarzyszy Gomułka obawiał się nadmiernego uzależnienia nowej władzy od radzieckiego poparcia, wyczuwał niebezpieczeństwo uległości wobec presji uniformizacyjnej. Zabiegał – nie zawsze konsekwentnie – o oparcie wewnętrzne, o sojuszników, starał się unikać czynników konfliktujących, nadmiaru przemocy.

Rządził w systemie dyktatorskim i jego reguły akceptował. Nie wynikało to jedynie z motywacji doktrynalnych. We wspomnieniach pozostawił zdumiewająco dużo wzmianek świadczących o tym, że walory demokracji politycznej i państwa prawa rozumiał i cenił. Bezpośrednio po październiku 1956 r. stał przed wyborem. Nie musiał obawiać się pluralizacji politycznej, wygrałby w cuglach również kontestowane wybory. Wezwał jednak do plebiscytu. Ówcześni „rewizjoniści” przekonywali, że możliwy jest pluralizm ograniczony do obozu zwolenników socjalizmu i „sojuszu” z ZSRR. Nie podzielał tej opinii, nie bez racji obawiał się, że takie ograniczenia okażą się nie do utrzymania, że wcześniej czy później wyłoni się i dojdzie do głosu stronnictwo buntu przeciw realiom pojałtańskiego świata. Buntu pozbawionego szans – przynajmniej w dostrzegalnym wówczas horyzoncie czasowym – a niezmiernie ryzykownego i kosztownego. Dramat Węgier w 1956 r. bardzo go zaniepokoił i skłonił do ostrożności, choć nie zawahał się kilkakrotnie występować wobec Chruszczowa w obronie Imre Nagya. Niestety, bezskutecznie. Z tych powodów wybrał liberalizację, wycofywanie się państwa w ingerowanie w „niepolityczne” dziedziny życia i zwiększanie w ten sposób obszaru wolności obywatelskiej. Odrzucił natomiast demokratyzację, czyli rozszerzanie zakresu partycypacji politycznej.

Realizm Gomułki nie był konsekwentny. Pozostawał w sprzeczności z tradycjami ruchu komunistycznego, w którym politycznie wyrastał. Jak każda skrajna i fundamentalistyczna frakcja rewolucyjna ruch ten miał silne skłonności woluntarystyczne, chętnie mierzył siły na zamiary, a ideologię przenosił nad rzeczywistość. Być może, stąd brały się zaskakujące sprzeczności polityki Gomułki. Np. realistyczny stosunek do chłopskiego rolnictwa sąsiadował z brakiem zrozumienia dla chłopskiej religijności. Toczył trudne do wyjaśnienia wojny z symboliką obrzędową, z peregrynacją obrazu jasnogórskiego, z ogromną podejrzliwością traktował prymasa Wyszyńskiego, który akurat wykazywał wiele zrozumienia dla Realpolitik.

Mimo tych i innych ograniczeń realizm Gomułki zasługuje na podkreślenie zwłaszcza obecnie, kiedy pedagogika społeczna została prawie niepodzielnie opanowana przez pseudoromantyzm polityczny, apoteozę powstań skazanych z góry na klęskę, gestów mających coś „zaświadczyć”, lekceważenia rachunku sił i interesów. Tak kształtowana świadomość może okazać się bezradna wobec zawiłości polityki światowej i narażona na bolesne zaskoczenie.

Koniec rządów Gomułki kryje sporo niejasności. Dlaczego zdecydował się na ryzykowną i – jak pokazało doświadczenie – w tym momencie niekonieczną podwyżkę cen? Sprzeczną z regułami gospodarki regulowanej administracyjnie, a nie rynkowo. Wiadomo, że ten system społeczno-gospodarczy lepiej znosił reglamentację niż zmiany cen. Ponadto obóz rządzący był po 1968 r. skłócony i daleki od jedności. Przed rokiem gen. Czesław Kiszczak i Stanisław Kania stoczyli na łamach „Gazety Wyborczej” ostry spór o to, czy zmiana kierownictwa PZPR w grudniu 1970 r. odbyła się w ramach statutowej „demokracji wewnątrzpartyjnej” – jak to wówczas nazywano – czy też w drodze ubezpieczanego przez wojskowe służby specjalne przewrotu pałacowego. Na pozór spór to mało istotny. Modelowo rzecz wydaje się banalna. Poważne rozruchy uliczne wywołane sprzeciwem wobec decyzji władz i stłumione nadmiarem przemocy oraz ofiar bardzo często powodują upadek rządu. W systemie demokratycznym w wyniku przesilenia parlamentarnego, w systemie autorytarnym poprzez jakąś formę przewrotu. Jest to od dawna wypróbowana metoda rozładowywania napięcia. Ale rozważania modelowe same przez się niczego nie wyjaśniają. Idzie o sytuację konkretną. Otóż obawiam się, że wciąż nie ma warunków do naukowego zbadania przebiegu wydarzeń grudniowych oraz wszystkich wewnętrznych i międzynarodowych czynników, które miały na nie wpływ. Głównie dlatego, że wydarzenia te są jeszcze wykorzystywane w aktualnych walkach politycznych oraz pozostają przedmiotem śledztw prokuratorskich i rozpraw sądowych.

Prokuratorzy i sędziowie to dla badacza dziejów kiepskie i niewygodne towarzystwo. Historyk ze swoim instrumentarium poznawczym wkracza zazwyczaj na scenę dopiero wówczas, gdy władze i aktualna polityka już ją opuściły. Jego bowiem zadaniem jest zrozumieć i wyjaśnić dzieje, a nie je osądzić. Wbrew potocznemu dziś mniemaniu urzędowe wyniki śledztw i sądowe wyroki w oczach późniejszych badaczy dziejów nie rozstrzygają o „prawdzie historycznej”. Są jak wszelkie „źródła” tak samo dobre jak podejrzane, wymagają krytycznej analizy i oceny.

Po 1989 r., zwłaszcza od momentu, kiedy SLD zaczął odnosić wyborcze sukcesy, obóz posolidarnościowy chwycił się rozliczeń z przeszłością jak tratwy ratunkowej. W rezultacie upolityczniono ponad miarę wiedzę o przeszłości, poddano ją kontroli norm politycznej poprawności, a w pewnym zakresie organów ścigania. Odstręcza to co ambitniejszych majstrów naukowego dziejopisarstwa od zajmowania się ostatnim półwieczem dziejów ojczystych. Historiografię zastępuje kombatancka publicystyka pielęgnująca legendy – zarówno czarne, jak i jasne. Na rzetelną historię Polski okresu Polski Ludowej, pisaną sine ira et studio, przyjdzie poczekać. Umacniam się stopniowo w przeświadczeniu, że oglądany z oddali obraz tego fragmentu polskich dziejów, w tym również postać i polityka Gomułki, raczej skorzysta, niż straci.

Andrzej Werblan

„Przegląd” nr 35/2002

Gomułka – wielki i mały

Zawsze uważałem, że Gomułka to postać. Zawsze. Uważałem, że to jest polski komunista prosowiecki, ale nie sowiecki. I że za to poszedł do kryminału i został odsunięty od władzy po 1948 roku

ADAM MICHNIK – redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”

Rozmawia Robert Walenciak

Po wojnie polscy komuniści wiedzieli, że są w mniejszości? Że żadnych wyborów by nie wygrali?

– I w związku z tym wiedzieli, że muszą być znacznie ostrożniejsi, jeśli idzie o grę ze społeczeństwem. To nie jest przypadek, że w dwóch kwestiach przynajmniej w Polsce była polityka łagodniejsza niż w innych demoludach. W stosunku do Kościoła i do wsi. W Polsce kolektywizacja szła znacznie wolniej i nawet gdy próbowano ją przyspieszyć, w porównaniu z tym, co się działo w Czechosłowacji czy na Węgrzech, to było małe piwo. Jeśli chodzi o stosunki z Kościołem – kiedy József Mindszenty[1] i Josef Beran[2] szli do więzienia, władza podpisywała porozumienie z Wyszyńskim. Dlaczego go potem aresztowano, to dla mnie do dziś jest sprawą zagadkową. Mirek Czech twierdzi, że był to wynik wewnątrzrosyjskiej rozgrywki. Że na kompromis z Kościołem chciał iść Beria, a Chruszczow, Mołotow i inni mówili nie. Z Cerkwią nie. Z Kościołem nie. Do Bieruta szły więc instrukcje itd.

I on, i jego otoczenie byli niechętni Kościołowi.

– Bardzo! Bo to byli ideologiczni ateiści.

Mieli też osobiste do tej niechęci powody. Np. Gomułka i jego rodzina byli przed wojną wytykani przez proboszcza z ambony.

– Gomułka wyszedł ponad to, ponad taki uraz. Ale to był człowiek państwa komunistycznego. I w tym sensie był antykościelny, że Wyszyński mu przeszkadzał. Ale to było już po Październiku.

Ale był jednym z niewielu, z którym Gomułka się liczył.

– On się liczył, bo za Wyszyńskim stała ogromna siła. Ale go nie znosił!

Myślę, że szacunek Gomułki do Wyszyńskiego wynikał nie tylko z oceny siły Kościoła. Oni mocowali się intelektualnie, na charaktery. Bo np. o Breżniewie Gomułka nie miał zbyt wysokiego mniemania. Był z tym kłopot, bo gdy się spotykali, po 15-20 minutach Gomułka zaczynał go pouczać. To było dla otoczenia straszne.

– Wierzę! Zawsze uważałem, że Gomułka to postać. Zawsze. Uważałem, że to jest polski komunista prosowiecki, ale nie sowiecki. I że za to poszedł do kryminału i został odsunięty od władzy po 1948 r. Ale też widzę w jego grze politycznej brudne chwyty. Jest jego list do Stalina, w którym pisze, że uważa za swój błąd, że tolerował nadmiar towarzyszy żydowskich, którzy mieli skłonność do kosmopolityzmu. On to wszystko pisze w momencie, kiedy w Rosji rusza z ogromnym aplauzem wielka kampania przeciwko kosmopolityzmowi!

Kampania antysemicka.

– A on to zagrał! W kraju, który był cmentarzem żydowskim, granie taką kartą nie było eleganckie. Mam problem z Gomułką, dlatego że nie do końca rozumiem pewne jego działania. Dlaczego tak potraktował Jasienicę? Żeby sugerować, że był agentem, współpracownikiem? To było podłe, nie wolno mu było tego robić. Dlaczego pozwolił sobie na takie zgnojenie Antka Zambrowskiego? Przecież wiedział, że Zambrowski z komandosami, z nami, nic wspólnego nie miał.

A przemówienie w CRZZ? O V kolumnie?

– To co innego, ja bym tego nie mieszał. Tam, moim zdaniem, został podpuszczony. Oczywiście, jego wina, że dał się podpuścić. Że tutaj Żydzi piją szampany i nie wiadomo co. Chciał więc walnąć pięścią w stół. On wtedy był już konsekwentnie dezinformowany przez bezpiekę moczarowską i nie do końca się orientował w tej całej grze i manipulacji. Miał już swoje lata, a do Moczara[3] miał ogromne zaufanie, jeszcze z czasów okupacji.

Tak jak nie miał do Kasmana[4].

– Zupełnie nie miał. Kasman to była grupa moskiewska i on im absolutnie nie wierzył, tak jak nie wierzył Rosjanom.

I dlatego wciąż mówił o przyjaźni polsko-radzieckiej.

– O tak! Uważał, że nie ma w ogóle miejsca dla Polski antysowieckiej. Ze względu na ziemie zachodnie. Ze względu na to, że wtedy Rosjanie zagraliby inną grę. Nie na Polskę, tylko na Niemcy. Pod tym względem był konsekwentny. W 1946 r. wygłosił przemówienie, w którym zaatakował KPD, Komunistyczną Partię Niemiec, za to że oni nie wypowiedzieli się jednoznacznie za granicą na Odrze i Nysie. W 1946 r.! On miał intuicję, ale też miał wizję Polski. Uważał, że bez ziem zachodnich Polska będzie jak Księstwo Warszawskie. Mówił to parę razy.

Trzeba być państwowcem, żeby mieć taką wizję.

– Bo on był państwowcem.

Ale skąd komuniście przyszło do głowy takie rozwiązanie? Przecież nikt na to nie wpadł, może poza jakimiś grupami radykalnej prawicy, grupą Piaseckiego. A tu nagle Gomułka i PPR mówią o „ziemiach piastowskich”, o granicy na Odrze i Nysie.

– Oni to wzięli oczywiście od endeków. Bo przecież nigdy przedtem nikt z nich nie pisał o żadnych ziemiach. Natomiast oni patrzyli na mapę. Mieli informacje, co kombinują Rosjanie, i zakładali, że państwo wpadnie w ich ręce. Zwrot, by tak rzec, narodowo-państwowy następuje nie tylko u Gomułki. Spójrzmy, co się działo w I Armii. Na pierwsze tezy Alfreda Lampego[5], a potem na tezy Berlinga, które pisali mu Sokorski[6] i Prawin[7]. To jest już wyraźnie zwrot ku myśleniu w kategoriach państwa. Dodajmy do tego, że zwrot ku myśleniu w kategoriach państwa dokonuje się u Stalina. Te epolety, Suworow, Kutuzow... I jego słynny toast – że wielki naród rosyjski nam zaufał. Popełniliśmy błędy, a mimo to zaufał.

Można więc mówić o wspólnej tendencji, wynikającej z przeżyć czy też mobilizacyjnych potrzeb II wojny światowej?

– Można mówić o jakiejś kopii myślenia. W 1945 r. Gomułka tępił, jak mógł, tych komunistów, którzy rozumowali w kategoriach polskiej republiki sowieckiej. Była taka sprawa, że usunęli wtedy z partii znanego komunistę Zawadzkiego – „Jasnego”[8]. Z partii! Dlatego, że on gdzieś tam optował za modelem polskiej republiki radzieckiej.

„Jasny” był też w tym czasie rywalem Gomułki w aparacie.

– Nie jest więc tak, bym miał do Gomułki – jak twierdziła na łamach „Przeglądu” Anna Tatarkiewicz – stosunek bezrefleksyjnego antykomunisty. W sumie oceniam go krytycznie, uważam, że masę rzeczy spieprzył, zwłaszcza po 1956 r., kiedy nie wykorzystał szans na zmiany. Ale nigdy nie zapomnę, że w 1956 r. był bohaterem narodowym. Że po nim taką popularność w narodzie mieli już tylko Wojtyła i Wałęsa. I nikt więcej. Ale też pamiętam, że w kolejnych latach zwyciężyło w nim doktrynerskie, ale i plebejskie przekonanie, że inteligencji nie wolno wierzyć, że trzeba z nią batem. Zresztą Wyszyński też wielkiej wiary w inteligencję nie miał. Uważał, że płaszczy się przed siłą.

Gomułka też musiał się liczyć z siłą. Tą za wschodnią granicą.

– W 1956 r. Gomułka miał szeroki margines swobody. Później, gdy przyszedł czas konfliktu z Chinami – jeszcze szerszy. A on wtedy założył, że będzie ortodoksyjnie prosowiecki i nie pozwoli sobie na żadne eksperymenty. W dwóch sprawach był ostrożny. Kościół i kolektywizacja. I wprawdzie z Kościołem poszedł na awanturę, ale to była awantura limitowana.

Patrząc na historię polskiej lewicy, PPS i PPR, wśród wielu elementów różniących te partie jeden jest zadziwiający – stosunek do kwestii żydowskiej. PPS podchodzi do niej w sposób otwarty, nie dzieli swoich działaczy na „właściwie” i „niewłaściwie” urodzonych. A PPR chowa towarzyszy o „złym” pochodzeniu.

– Zależy kiedy. Podczas okupacji w sprawie żydowskiej stanowisko PPR jest wzorowe. Bezkompromisowe. Mogę boleć nad tym, ale żadna inna prasa podziemna nie prezentuje tak jednoznacznie krystalicznego stanowiska jak prasa PPR-owska.

A WRN-owska?

– Bardzo przyzwoite. Ale nie tak jak prasa PPR-owska. Te teksty pewnie pisali Żółkiewski[9], Bieńkowski[10], czyli ludzie, którzy tak właśnie myśleli i którzy dla tych wartości przed wojną znaleźli się w tym środowisku. Tam nie ma miejsca na ślad wahania! Jeśli chodzi o WRN, to mniej wiem, natomiast na pewno na ich stanowisko wpłynął problem postawy części środowisk żydowskich po 1939 r. na Wschodzie. Kiedy wielu ludzi o orientacji PPS-owskiej pojechało na niedźwiedzie. To dlatego syndrom antysowiecki w środowiskach PPS był bardzo silny. Kto był za Sowietami, ten siłą rzeczy był dla PPS-owców podejrzany.

Stosunek do ZSRR – to dzieliło PPS i PPR najbardziej.

– Bo PPS to była partia niepodległości Polski! To była dla nich sprawa zasadnicza.

Później PPR zachowuje się inaczej, jeśli chodzi o towarzyszy narodowości żydowskiej.

– Gdy komuniści wzięli władzę, zobaczyli, że PPR-owski aktyw czysto etnicznie polski był bardzo wąski i nieliczny. Owszem, bez trudu znajdowali ludzi do milicji czy do samorządu gminnego, natomiast znaleźć ludzi do propagandy już było gorzej. Sięgano więc do towarzyszy pochodzenia czy narodowości, czy jak to nazwiemy, żydowskiej. Wtedy pojawiła się logika zmieniania nazwisk, dlatego że tezą opozycji antykomunistycznej, zwłaszcza prawicowej, było, że PPR to żydokomuna. Oni chcieli uniknąć tego zarzutu.

Że są obcy?

– To dotyczyło nie tylko żydowskich nazwisk. Np. Staszewski[11], który był na Śląsku, wcześniej nazywał się Szuster. To było niemieckie nazwisko. Moczar nazywał się Diomko. To było ukraińskie. Mazur[12] nazywał się Horenko – ukraińskie! Spolszczanie nazwisk było w PPR powszechne. A cel tego był prosty, Gomułka powiedział to, czy też napisał, jeszcze w roku 1944 – niech nas zwalczają jako polskich komunistów, a nie jako obcą agenturę!

We Francji nikomu nie przeszkadza, że Dominique Strauss-Kahn ma żydowskie korzenie, ba, był głównym kandydatem do prezydentury. Sarkozy ma korzenie węgierskie. Wieloletnim premierem był Pierre Mendès-France, wywodzący się z rodziny żydowskiej...

– Przed wojną premierem rządu Frontu Ludowego był socjalista Leon Blum. Ale Francja ma inną historię! We Francji nie było fenomenu żydowskiego sztetlu. Żydzi mieszkający we Francji w swojej ogromnej masie byli zasymilowani. To byli tacy Żydzi jak Stefan Meller. Stuprocentowy Polak. A mimo to Francja miała sprawę Dreyfussa! To znaczy, że dla francuskiej prawicy rdzenność oznaczała tyle co prawicowość, militaryzm i katolicyzm. Ten związek był tak mocny, że sprawa Dreyfussa podzieliła Francję na pół. W końcu zwyciężyła Francja republikańska, Jaurčèsa, Clemenceau, a nie Francja ancien régime’u, monarchistyczna itd., niemniej jednak nawet w takim kraju ten problem istniał.

Bój o Francję trwał przez całą III Republikę. Formacja monarchistyczna, katolicka parokrotnie była o włos od odwrócenia biegu historii.

– I nigdy nie wygrała. Natomiast w Polsce sytuacja była o tyle inna, że tutaj żyły dwa narody! Tu naprawdę żył naród żydowski, który miał swój język, religię, strój, obyczaj, literaturę, teatr, film, pamięć zbiorowych emocji itd. To byli ludzie, którzy nie tylko nie byli Polakami, ale nie chcieli nimi być.

Ale w większości chcieli być obywatelami Rzeczypospolitej.

– Nas nigdy nie uczono historii Rzeczypospolitej. Nas uczono historii Polski, która de facto była historią etnicznych Polaków. I to głównie zaboru rosyjskiego. W podręcznikach nie było miejsca na odrębność śląską czy pomorską. Nas nie uczono historii Litwinów, Białorusinów, Ukraińców, Niemców ani Żydów, którzy byli fragmentem Rzeczypospolitej wielu narodów. Co my wiemy o Niemcach, którzy mieszkali w Polsce, byli obywatelami Polski przed rokiem 1939? Nic nie wiemy!

Zostały po nich kawałki cmentarzy ewangelickich.

– Właśnie. A potem nas uczono, żeśmy wrócili na stare piastowskie ziemie, co było budowaniem mitu na piasku. Otóż jeżeli z tej perspektywy popatrzeć na ówczesne myślenie komunistyczne, było tam kilka wątków bardzo istotnych. Po pierwsze, przekreślamy tradycje Rzeczypospolitej Wielu Narodów, jest historia Polski. I w tym sensie przyjęto endecką wizję Polski – Polska dla Polaków, ziemie zachodnie... Być może wtedy nie było dla nas rozwiązań lepszych, nie wykluczam tego. Bo to nie Polacy budowali tamten świat, tylko budowano nam go w Moskwie, w Poczdamie, w Londynie, w Waszyngtonie, w Jałcie. Niemniej jednak skutki tego były takie, że nie było ani miejsca na historię innych narodów składających się na całość Rzeczypospolitej, ani też na odrębność świadomości istnienia Żydów jako narodu. A do tego wszystkiego przychodzi rok 1948, powstanie Państwa Izrael.

Wielu Żydów chce tam wyjeżdżać.

– I wyjeżdżają, i do pewnego momentu Stalin temu sprzyja. Z Polski idzie do Izraela nielegalna emigracja. Szkoleni są w Czechosłowacji żołnierze izraelskiego wojska, Hagany. Bo to jest operacja antyangielska! To wszystko załamuje się jednego dnia – jest już uznany Izrael, do Moskwy przyjeżdża pierwsza ambasador Izraela Golda Meir. I na jej powitanie na ulice wychodzi 100 tys. Żydów rosyjskich. Stalin to zobaczył i się przeraził, że ma u siebie potencjalną V kolumnę.

I stąd później się wzięli lekarze truciciele?

– A przedtem Salomon Michoels[13].

Wepchnięty w 1948 r. pod ciężarówkę...

– Stalin zablokował też czarną księgę, którą przygotowywali Erenburg z Grossmanem. To ten moment, w którym zaczyna się wielkie kłamstwo.

Antysemityzm w komunizmie...

– To postawiło PPR w sytuacji szalenie wieloznacznej, dlatego że w Polsce antysemityzm był językiem prawicy. Nigdy żadna lewica, włącznie z komunistami, na coś takiego by sobie nie pozwoliła. I w gruncie rzeczy to jest powód, dla którego w Polsce nie było sprawy lekarzy.

Były operacje tzw. rozrzedzania.

– Odsuwano komunistów, z pochodzenia Żydów, z różnych eksponowanych stanowisk.

By nie kłuli w oczy.

– Czuwał nad tym głównie Zambrowski[14], który był sam pochodzenia żydowskiego. Ja bym powiedział, że tutaj była już pewna sytuacja władzy. Każda władza unika otwierania sobie nowych frontów ze społeczeństwem, zwłaszcza jeżeli to jest władza, która nie ma legitymizacji. Której jedyną legitymizacją jest siła.

A wizja sprawiedliwego świata? Awansu mas ludowych? Świetlanej przyszłości?

– Ale to jest legitymacja dla nich samych, we własnym środowisku.

Taki Józef Tejchma[15], chłopak z biednej wsi, został tymi ideami uwiedziony.

– Wielu ludzi było uwiedzionych. To nie tylko Tejchma, Jacek Kuroń przecież też. Natomiast przez cały czas była to opcja zdecydowanie mniejszościowa.

Polscy komuniści wzięli więc gigantyczny wiraż. W porównaniu z tymi z roku 1935 to byli inni ludzie.

– Pamiętajmy o dwóch rzeczach. Ci z 1935 r., z pierwszej linii, w 99% zostali wymordowani przez Stalina. Ci, którzy przyszli w ich miejsce, to był drugi, trzeci garnitur. Gomułka przed wojną w KPP nie był żadną wybitną postacią. On się stał wybitny w okresie PPR, w czasie wojny. I w tym sensie był znacznie mniej doktrynerski, mniej dogmatyczny, bo nie był tak obkuty w cytatach z Lenina, Stalina, Marksa i Engelsa. Ale jednocześnie to był człowiek, którego myślenie w 1948 r. to było coś na podobieństwo Tity.

Stąd hasło polskiej drogi do socjalizmu.

– W 1956 r., kiedy wrócił, to było optimum, bo uratował Polskę od rosyjskiej interwencji. Ale wszystko, co później, to już był anachronizm. Nie rozumiał nowych wyzwań.

On się cały czas bał o granice zachodnie.

– Panicznie! Ale przecież większa tolerancja w dziedzinie kultury tym granicom by nie zagroziła. Jednocześnie miałem wrażenie, że tak edukował aparat, żeby ten aparat zaostrzał jego strachy. I o ile na poziomie Gomułki, gdy zestawimy daty 1956 i 1970, to miało wymiar wielkiego szekspirowskiego dramatu, to już na poziomie kadr w aparacie bezpieczeństwa nie ma ani śladu Szekspira. To jest Władysław Machejek[16].

Jak to możliwe – komuniści stworzyli szkołę partyjną, tam wychowywali sobie kadry, swoich następców. I wychowali sobie pokolenie, które przeprowadziło czystki 1968 r.! Choćby Stefan Olszowski[17]. Zdolny, inteligentny, tylko co ma wspólnego ze swoimi nauczycielami?

– Można też powiedzieć, że oni wychowali janczarów. Leszek Kołakowski, Jacek Kuroń, Karol Modzelewski, Wiktor Woroszylski to są wszystko ludzie tego miotu! Bronisław Baczko, Stefan Amsterdamski. Komunizm był atrakcyjny dla istotnej części młodego pokolenia z różnych przyczyn. Dla jednych to była idea sprawiedliwości, dla drugich to była idea władzy. A władza ma to do siebie, że przyciąga tych, którzy jej łakną. I każda władza deprawuje. A jak mówił lord Acton – władza absolutna deprawuje absolutnie.

Wychowanków komunizmu dzieli pan na idealistów i ludzi żądnych władzy.

– Ale byli też tacy w pół drogi – Tejchma, Rakowski, Barcikowski, Werblan, którzy mieli trochę tego i trochę tego. W końcu zwyciężał w nich instynkt władzy i idealizmu było coraz mniej.

Odwrotnie niż u pańskiego ojca, który mógł być u władzy, a nie chciał.

– To jest inny przypadek. Mój ojciec wstępował do partii w 1919 r. To zupełnie inny kontekst – pierwszy okres porewolucyjny, cała Europa się huśta! Z moim ojcem było inaczej, dla niego szokiem były – on mi to mówił – wielkie pokazowe procesy, które zaczęły się wcześniej, kiedy aresztowano jego przyjaciół. Bo ludzi z zachodniej Ukrainy aresztowano wcześniej. W latach 1933 i 1934. Wtedy gdy aresztowano Żarskiego, Wróblewskiego... Był taki dziennikarz z „Po Prostu”, Andrzej Berkowicz. Jego ojciec, Oskar Berkowicz, był przyjacielem mojego ojca, został aresztowany w 1933 r.

Komuniści początkowo tłumaczyli sobie, że te aresztowania to pomyłka, że to prowokacja.

– Że każda rewolucja popełnia błędy. Na początku tak się tłumaczy. Ale kiedy ruszyły procesy moskiewskie, kiedy oskarżeni się przyznawali, że byli szpiegami niemieckimi, japońskimi, to ojciec powiedział: albo-albo. Albo prawdą jest, co oni mówią, więc ten ruch musi być zdegenerowany, jeżeli na jego czele przez 20 lat stali szpiedzy, agenci itd. Albo to nieprawda, więc jest jeszcze gorzej. I od tego momentu ma dystans. On w gruncie rzeczy wtedy traci złudzenie, jeśli chodzi o sowiecki projekt.

Nadzieja na lepszy kraj, sprawiedliwy, żeby dzieci z biednych rodzin mogły iść do szkoły, awansować, chyba mu została.

– Ale on już nie wierzył, żeby to mogli zrobić ci ludzie, którzy tu, do Polski, przyszli na sowieckich sztykach! Ojciec po wojnie chciał wyjechać do Ameryki, ale się nie udało. W związku z tym przebywał na swego rodzaju emigracji wewnętrznej. Jest jeszcze jedna ważna rzecz, jeśli o nim mówimy – to był człowiek ze Lwowa. On się w Warszawie źle czuł, nie miał tu własnego środowiska. Pamiętam, kto przychodził do nas do domu – to wszystko byli ludzie z przedwojennej kompartii ze Lwowa, z Drohobycza, z tamtych stron. Ludzi z Warszawy nie pamiętam. Na pewno jacyś byli, ale ich nie pamiętam. Ojciec nie miał złudzeń. Wiedział już, co to jest za system, wojnę spędził w Sowietach, w Uzbekistanie, tu szpicel, tam donosiciel, NKWD nad tym wszystkim itd. W związku z tym, by tak rzec, nie wychylał się. Pamiętam taką scenę z dzieciństwa. Rodzice pracowali, zajmowała się mną dziewczyna, która pomagała nam w domu. I poszła ze mną na spacer. To był rok 1951, 1952. Małym dzieckiem byłem, byliśmy w parku Ujazdowskim, wracaliśmy. Ona z jakąś znajomą się zagadała, a ja spojrzałem w tył i wybiegłem na jezdnię. I wpadłem pod samochód. Leżałem, cały krwią zalany. Zrobił się szum, wołano: co to za dziecko? Ona przybiegła cała przerażona. – To pana Szechtera – mówiła. – Tu niedaleko, w alei Przyjaciół. Więc zdecydowano – jedziemy.

Czyj to był samochód?

– Płk. Światły. Więc samochód zajeżdża pod nasz dom, szofer trzyma mnie na rękach, zanosi na górę i dzwoni do drzwi. Mama pyta, kto tam. Od płk. Światły! Mama otwiera drzwi, blada jak papier. Myślała, że po ojca przyszli. Zobaczyła mnie zalanego krwią – odetchnęła z ulgą. Takie czasy! Z tamtego okresu pamiętam strzępy rozmów, byłem dzieckiem, przy mnie się nie mówiło. Ale pamiętam nienawiść ojca do Stalina, do terroru. Nienawiść. To oczywiście zmienił 1956 r.

Nadzieja wtedy odżyła.

– Na bardzo krótko. Na rok. Już rozpędzenie „Po Prostu” było wystarczającym znakiem. Ale też były inne sygnały, wcześniejsze. Ojciec pracował w Książce i Wiedzy, to było partyjne wydawnictwo, tam się mówiło, widziało.

Widać było dobrze, jak Gomułka skręca...

– Ojciec powtarzał mi przez wiele lat: Gomułka jest prostak, prymityw, ale to nie jest sowiecki agent. To zapamiętałem bardzo dobrze. Zawsze uważałem, że Gomułka był niebanalny. Próbowałem nawet namawiać historyków do wydania tomu jego najważniejszych tekstów. Niektóre jego przemówienia były bardzo ważne. Np. gdy mówił, że bezpieka w Polsce zaczyna przypominać państwo w państwie. Mówił to w 1946 r.!

Do pewnego momentu Gomułka imponował politycznym wyczuciem.

– On nie był człowiekiem głupim. To na pewno nie był żaden „kosmopolita”. Bardzo dobrze wpisany w tę polską plebejską glebę. Nie był żadnym antysemitą, w tym sensie, w jakim antysemitami są niektórzy obsesjonaci na prawicy. Nie! Ale nie cierpiał syndromu komunistów moskiewskich. A dużo Żydów tam było. Nie cierpiał ich, bo uważał, że są zanurzeni w doktrynerstwie i że lojalnie związani są przede wszystkim z Moskwą. Więc są szkodliwi i niebezpieczni dla sprawy komunizmu w Polsce. Bo naród ich odrzuci.

Gdyby komuniści zamiast opowiadać o etnicznej Polsce, mówili, że są ostatnim etapem Rzeczypospolitej Wielu Narodów, toby nie musieli tymi sprawami sobie zaprzątać głowy.

– Postawmy pytanie: dlaczego tak nie mówili? Dlatego, że w wyniku decyzji Stalina powstała etniczna Polska. I oni w tę Polskę, zbudowaną na etnicznej bazie, weszli. W kraj, w którym mieliśmy transfery ludności z terenów wschodnich, transfery Ukraińców. A w tle był Wołyń i Ukraińska Powstańcza Armia. Wtedy karta antyukraińska była jednocześnie kartą prosowiecką. Bo był wspólny wróg.

Tak postrzegało to społeczeństwo.

– I naturalnym sprzymierzeńcem komunistów stali się niespodziewanie, nie chcę powiedzieć endecy jako partia...

Ale ludzie ukształtowani w tej kulturze myślenia?

– No tak. Instytut Zachodni, Wojciechowski, wszyscy ci ludzie, Edmund Osmańczyk, Ksawery Pruszyński... Cały ten styl myślowy. A komuniści próbują znaleźć jakieś zaczepienie w społeczeństwie. Jak napisał Miłosz: „Niechaj będzie tu wreszcie powiedziane, jest ONR-u spadkobiercą partia, między nimi nic nigdy nie było prócz buntu godnych pogardy jednostek. Kto miecz Chrobrego wydobywał z pleśni, kto stawiał słupy na samym dnie Odry i kto namiętność uznał narodową”. I dla komunistów w tym momencie staje się jasne, że ideologia Rzeczypospolitej Wielu Narodów jest dla nich niebezpieczna. Ideologia monoetniczna jest prosta.

Plebejska.

– Plebejsko-monoetniczna. Tu mogli liczyć na jakieś wsparcie w części środowisk ludowych. Jak Czesław Wycech czy Stefan Ignar. Nawet Stanisław Mikołajczyk. To były argumenty – odzyskaliśmy ziemie zachodnie! Jakoś chcieli się zakorzenić. Bo przecież to społeczeństwo było antykomunistyczne. Antysowieckie.

Przed wojną komuniści byli słabo zakorzenieni. Zdobywali w wyborach po parę procent.

– Bardzo słabo. Trochę lepiej było w środowiskach robotniczych, w Warszawie, Łodzi, Zagłębiu... I na kresach – ale tam były mniejszości, Białoruś, Ukraina.

Trzeba było mieć w sobie cechy zawadiaki, żeby być komunistą przed wojną. Szanse na zwycięstwo praktycznie zerowe, całkowite oddanie się sprawie. No i szło się za to do więzienia.

– Pewnie. Próbowałem zrozumieć komunizm, patrząc ze strony przedwojnia. Weźmy esej Juliana Bruna „Stefana Żeromskiego tragedia pomyłek” – nie zgadzam się z tym tekstem, ale to znakomicie napisany tekst, wspaniale. Absolutnie wpisuje myślenie komunistyczne w obieg polskiej kultury narodowej. To nie jest nic przyniesionego z zewnątrz. Broniewski, który z ochotnika w wojnie 1920 r. przechodzi na stronę komunistyczną. Idźmy dalej – Wera Kostrzewa. Wielka postać! Przecież ona jest z ruchu socjalistycznego XX w., z PPS.

Wera Kostrzewa stawiała się Stalinowi, Zinowiewowi.

– W 1918 r. krytykowała Lenina, mniej więcej z tych samych pozycji co Róża Luksemburg – za rozpędzenie konstytuanty. Do KPP szli ludzie, którzy nie byli przekonanymi wrogami wolności. Oni uważali, że zaangażowanie w KPP, w komunizm to jest wybór drogi do wolności. To później się zmieniało. Coraz bardziej tę partię opanowywała mentalność sekty. Jeden drugiemu nie ufał. Pisali na siebie donosy. A z czasem na to nakładała się kariera w sowieckich strukturach. Ten ruch w tym sensie, pisałem to jako znak zapytania, miał zaszczepiony gen łajdactwa. Bo zdobyć się na coś takiego, żeby donosić na kolegów, z którymi siedziało się w więzieniu, przyjąć podejrzliwość jako filozofię numer 1... Nie zaufanie, ale podejrzliwość.

PPR to wszystko przejęła?

– Już w PPR w 1948 r. pojawia się hasło czujności, co nazywano szczujnością. Szczuciem na drugiego. Więc, z jednej strony, dla wielu z tych ludzi, którzy zaangażowali się w komunizm, subiektywnie mam wiele podziwu i szacunku, natomiast patrząc obiektywnie, widać, że oni wszyscy poszli złą drogą. Wzięli na siebie wszystko złe. Łącznie z tym drewnianym językiem, langue de bois, który już w ogóle nie służył do opisywania rzeczywistości, i z zasadami etycznymi, które pozwalały pomiatać ludźmi. Jak to pisał Majakowski – jednostka zerem! I w tym sensie uważam, że ten ruch był wielkim nieszczęściem lewicy. Bo ten ruch, w gruncie rzeczy, lewicę wykoleił.

Wreszcie słowa godne jednego z legendarnych przeciwników komunizmu.

– O, tak! Wiele osób mnie pyta: jak to, takim antykomunistą byłeś, pisałeś ostre teksty, a teraz zacząłeś ich bronić?

Dlaczego?

– W moim rozumowaniu obecne były różne motywy. Pierwszy był taki: otóż w roku 1969 albo w 1970, po śmierci gen. Andersa, Stomma napisał artykuł w „Tygodniku Powszechnym”, że Monte Cassino z tymi ofiarami polskimi to był błąd. Że już wtedy były rozdane karty. Że ta ofiara nic nie dała. Że w wyniku układów międzynarodowych stało się tak, że na czele polskiego państwa muszą stać komuniści. Że wtedy właśnie rozpoczął się egzamin z patriotyzmu dla polskich komunistów. I że egzamin ten trwa do dzisiaj. Dla mnie moment tego ich egzaminu przyszedł w roku 1989, przy Okrągłym Stole.

I?

– I polscy komuniści ten egzamin zdali. W 1989 r. zachowali się zgodnie z polską racją stanu. Bo w tamtym momencie, w wyniku zawirowań w Rosji, dla Polski otworzył się szeroki margines. I padło pytanie: czy to wykorzystają, czy nie? Wykorzystali! Wtedy sobie przyrzekłem, że jeżeli oni dotrzymają słowa, będę ich bronił do końca. To był pierwszy powód. Drugi motyw był taki, że wszyscy ludzie, nie tylko komuniści, mają coś takiego, że dostosowują się do rzeczywistości, w której żyją. Jeśli więc się zmieniła rzeczywistość, oni musieli się do niej dostosować. Interesowało mnie, jak się dostosowują. Patrzyłem na to ich nowe pokolenie, w sumie moje, na Leszka Millera, i widziałem, że dostosowują się uczciwie, że są lojalni wobec demokratycznej Polski. I w tym momencie widać było wyraźnie, że antykomunizm, który zaczął być rozpętywany, jest grą. Że tu nie chodzi o żadną walkę z komunizmem, tylko o to, żeby wytworzyć atmosferę histerii, która pozwoli zarządzać społeczeństwem za pomocą straszaka antykomunistycznego. Tego się nauczyłem z tamtych lat – że nieważny jest kolor sztandaru, że ważna jest substancja tego, co proponujesz. Z tamtych czasów pochodzą moje dwa powiedzenia. Pierwsze, że etniczny szowinizm jest ostatnim, najwyższym stadium komunizmu. Co pokazał Slobodan Milošević.

A drugie powiedzenie?

– Że także jest coś takiego jak antykomunizm z bolszewicką twarzą.

Robert Walenciak

„Przegląd” nr 43/2011

Podwyżkowy prima aprilis

Nieznane informacje o strajkach w kwietniu 1963 roku

Choć wydaje się to dzisiaj nieprawdopodobne, w PRL nawet niewielka podwyżka cen kończyła się często zamieszkami, a nawet zmianami na najwyższych szczeblach władzy, łącznie z premierem i pierwszym sekretarzem PZPR. Najbardziej znane są kryzysy 1956, 1976 i 1980 r. Jak się okazuje, bunty, strajki i demonstracje niezadowolenia wybuchały także w innych latach – tyle że zazwyczaj szybko tłumiono przejawy oporu, a blokada informacyjna i cenzura nie pozwalały na przeniknięcie informacji do opinii publicznej. Tak było między innymi w 1963 r. Wprowadzona 1 kwietnia podwyżka cen nośników energii wywołała prawdziwą burzę protestów w całym kraju – pierwszą o tak dużym zasięgu od października 1956 r. 

Publikujemy kilka informacji Komitetu Centralnego PZPR ukazujących nastroje społeczne i rozwój sytuacji w pierwszych dniach kwietnia. Dokumenty pochodzą ze zbiorów Archiwum Dokumentacji Historycznej PRL.

Grzegorz Sołtysiak

Poufne

INFORMACJA

Warszawa, dnia l kwietnia 1963 r.

GŁÓWNE PROBLEMY

W DYSKUSJACH O ZMIANACH CEN WĘGLA,

ELEKTRYCZNOŚCI I GAZU

Z kolejnych meldunków nadsyłanych przez poszczególne KW można wyodrębnić główne problemy, wątpliwości i komentarze – jakie przewijają się w dyskusjach wśród ludności:

Krytyka polityki rządu i partii

„Przekażcie do Warszawy, że tam nie umieją rządzić, poderwali sobie autorytet i zaufanie ludzi pracy”; „Członkowie kierownictwa partii obiecywali publicznie, że podwyżek nie będzie i jak teraz wyglądają, nie można im wierzyć” (Zielona Góra, Wrocław, Koszalin, Kielce). „Przykręca się śrubę, ale przyjdzie czas, że gwint może pęknąć” (Jasło). Fakt niższych opłat za gaz i elektryczność dla Śląska i Łodzi komentuje się jako „obawę rządu przed klasą robotniczą tych województw i przed nowym Poznaniem” (Krosno).

Krytyka związków zawodowych

„Nie potrafią bronić klasy robotniczej”.

Zdarzają się fakty oddawania legitymacji związkowych z argumentacją „Jeśli CRZZ zgodziła się na podwyżkę, to nie ma po co należeć” (Warszawa).

Obawa przed następnymi podwyżkami

Ciągle w wypowiedziach powtarzają się obawy, że nastąpi wzrost cen usług rzemieślniczych i żywności, opłat za posiłki w stołówkach i zakładach gastronomicznych, biletów PKP, budulca (Wrocław, Łódź, Kielce). Mówi się, że chłopi na pewno podniosą ceny na mięso, nabiał itp. Na tym tle rodzą się tu i ówdzie nastroje antychłopskie – „główny ciężar spada na robotnika” – ZPB im. Dzierżyńskiego – Łódź oraz nastroje antyrobotnicze wśród chłopów (w pow. Brzeziny, woj. Łódź wielu chłopów oświadczało – „nareszcie zabrano się do robotników, bo dotychczas wszystkie ciężary ponosiła wieś”).

KW Katowice podaje, że znaczne rozgoryczenie jest wśród nauczycieli, zwłaszcza ze szkolnictwa podstawowego. Charakterystyczne dla tej grupy są wypowiedzi zanotowane w Bielsku, gdzie nauczyciele mówią, że liczyli na podwyżkę i wierzyli w zapewnienie, że ceny nie będą wzrastały, a tymczasem tracą około 740 zł rocznie. Ponadto stwierdzają, że sprzątaczki szkolne, które będą obecnie zarabiać 750 zł, są w lepszej sytuacji, gdyż pracują 2-3 godziny dziennie i nie ponoszą żadnej odpowiedzialności, zaś nauczyciel, który pracuje minimum 6 godzin dziennie, a poza tym udziela się społecznie, zarabiać będzie 1000 zł. „Różnica 250 zł w uposażeniu nauczyciela i sprzątaczki jest śmieszna”.

W Jaśle zanotowano wypowiedzi księży, że „im więcej partia i władza tracą zaufanie ludzi, to tym lepiej dla nas”.

INFORMACJA

Warszawa, dnia 2 kwietnia 1963 r.

DALSZE MELDUNKI

O NASTROJACH LUDNOŚCI

Jak informuje KW, w niektórych środowiskach Olsztyna mówi się o dalszej zmianie cen artykułów pochodnych oraz podwyżce czynszów za mieszkania.

Na zebraniu POP w Straży Pożarnej członkowie partii wysuwali wnioski, aby deputaty węgla zostawić górnikom i hutnikom, zabrać natomiast kolejarzom i pracownikom gospodarki komunalnej. Twierdzono, że kolejarze nie mają nic wspólnego z węglem i nie powinni go otrzymywać, W środowiskach handlu (PSS, MHD) są głosy na temat podrożenia innych artykułów pierwszej potrzeby.

Wiele osób podnosi zwyżkę cen chleba, powodowaną zmianami gatunku chleba, z 3 zł do 4 zł za l kg.

Są głosy, że dla Śląska i Łodzi podwyżka nie jest duża, gdyż tam jest klasa robotnicza i władze bały się po prostu obciążyć ją równomiernie. Jest pretensja do rządu, że nie opracował długofalowego programu porządkowania gospodarki, który winien być realizowany za wiedzą społeczeństwa. Przewiduje się, że ostatnia podwyżka jest tylko wstępem do jawnej, bądź utajonej polityki wzrostu cen w ogóle, a szczególnie takich artykułów jak: mięso, tłuszcze, cukier, chleb, co oznaczałoby dalszy poważny spadek stopy życiowej ludności. W związku z tym stwierdzono wypowiedzi niektórych kolejarzy węzła PKP w Olsztynie, że o ile to nastąpi, robotnicy wyjdą na ulicę.

Służba bezpieczeństwa zanotowała również wypowiedzi, że „za Bieruta ludziom pracy powodziło się znacznie lepiej”. Stosunkowo sporo wypowiedzi sugeruje, że obecna polityka ekonomiczna rządu może doprowadzić do nowego „października” i powtórzenia się wypadków poznańskich. „Rząd widocznie to przewiduje i obawia się podobnych wystąpień, dlatego podwyżka cen nie dotyczy górników i robotników Łodzi”. „Podniesiono płace milicji, by trzymała lepiej ludzi za mordę”.

Poza powyższymi wypowiedziami zanotowano następujące komentarze:

• węgiel idzie za bezcen do ZSRR, który sprzedaje go następnie jako swój własny za granicę, co w naszym kraju powoduje poważne trudności,

• Polska z racji przynależności do RWPG wpadła w poważne kłopoty ekonomiczne,

• pomoc Kubie, krajom Afryki i Azji jest niewspółmierna do możliwości Polski – musi więc za to płacić robotnik i chłop,

• nieudolna i nieprzemyślana polityka inwestycyjna powoduje rozproszenie siły i środków, inwestycje są niedokończone i nie przynoszą żadnych korzyści,

• centralny aparat państwowy nie jest w stanie rządzić; w celu uzdrowienia gospodarki konieczna jest zmiana modelu ekonomicznego,

• przerosty administracyjne, nieudolność poszczególnych odpowiedzialnych ludzi, wystawne przyjęcia, bankiety i wizyty prowadzą do marnotrawstwa.

INFORMACJA

Warszawa, dnia 2 kwietnia 1963 r.

PRZEBIEG SPOTKANIA

PIELĘGNIAREK

Z MINISTREM ZDROWIA

W dniu 2 kwietnia br. o godz.10, mimo przeciwdziałania i pracy polityczno-wyjaśniającej, w okresie ostatnich trzech dni, w sali Ministerstwa Zdrowia i Opieki Społecznej zebrało się około 500 pielęgniarek, położnych i pomocy dentystycznych z II i III zmiany. Kilka pielęgniarek przybyło z dziećmi na ręku.

Według niepotwierdzonych jeszcze danych, w spotkaniu miała wziąć udział kilkuosobowa delegacja pielęgniarek z Krakowa.

Po wstępnym przemówieniu tow. Sztachelskiego zabrało głos około 20 osób z Warszawy, z tego jedna osoba z Żyrardowa. Z wyjątkiem dwóch agresywnych wystąpień pozostałe dyskutantki zabierały głos w sposób spokojny, niemniej jednak stanowczy. Poruszono cały szereg spraw dotyczących warunków bytowych i zagadnień płacowych, które w zasadzie pokrywały się z żądaniami wysuniętymi w dniu 28 marca br. (głównie dotyczyły podwyżki płac i zwiększania ilości mieszkań).

Warto nadmienić, że w dyskusji zabierały głos nie tylko pielęgniarki ze szpitala i lecznictwa otwartego, ale również przedstawicielki innych zawodów medycznych, jak pomoce dentystyczne, położne i jeden były felczer.

Po zakończeniu dyskusji tow. Sztachelski w sposób stanowczy zwrócił uwagę, że przyjęta forma nacisku przez pielęgniarki w załatwianiu różnego rodzaju spraw bytowych nie da należytego rezultatu, i obiecał jednocześnie, że resort ustosunkuje się do wysuniętych postulatów, które nie są mu obce, i zaapelował do zebranych o rozejście się i powrót do pracy.

Zebrane pielęgniarki nie usłuchały wezwania i zażądały od kierownictwa resortu określenia dokładnego terminu rozwiązania ich postulatów.

Nawoływanie zarówno ze strony przedstawicieli Zarządu Głównego Zw. Zaw. Prac. Służby Zdrowia, Polskiego Towarzystwa Pielęgniarskiego, jak i kierowników resortów o rozejście się nie zostały przez salę przyjęte. Zgłoszona propozycja ze strony aktywu partyjnego, aby 30-osobowa grupa, wyłoniona w dniu 30 marca br. przekazała pielęgniarkom wyniki rozwiązania poszczególnych spraw przez Ministerstwo Zdrowia i Zarz. Gł. Zw. Zaw. Prac. Służby Zdrowia – spotkała się ze sprzeciwem.

Wysunięta z sali propozycja, by sprawami bytowymi zajął się Zarząd Główny Związku Zawodowego Pracowników Służby Zdrowia, nie znalazł poparcia zebranych.

Uczestniczki manifestacji postanowiły samorzutnie, wbrew woli przedstawicieli resortu, spotkać się ponownie w dniu 23 kwietnia br. o godz. 11 w Ministerstwie Zdrowia w celu wysłuchania tam, w jaki sposób zgłoszone przez nich postulaty są zrealizowane, po czym opuściły miejsce spotkania.

AKTUALNA SYTUACJA

W WARSZAWIE (do godz. 16)

W szeregu warszawskich zakładów pracy krążą pogłoski, że dla poparcia żądań pielęgniarek załogi niektórych przedsiębiorstw przerwały pracę i tak np.: w WZM-2 mówi się, że w WSK-Okęcie robotnicy porzucili pracę na 4 godziny, a w Zakładach Kasprzaka miała miejsce przerwa w pracy na pierwszej zmianie. W Zakładach Tewa dla odmiany krąży pogłoska o 4-godzinnej przerwie w pracy w FSO.

Placówki lecznictwa otwartego znają już wyniki dzisiejszego spotkania w Ministerstwie Zdrowia i całkowicie popierają zgłoszone postulaty. Pielęgniarki zatrudnione w lecznictwie otwartym mają złożyć wymówienie pracy w dniu 30 kwietnia, o ile nie uwzględni się ich żądań.

INFORMACJA

Warszawa, dnia 3 kwietnia 1963 r.

NASTROJE

W ZAKŁADACH PRACY

Jak informuje KW Wrocław, ostatnia zmiana cen wciąż jeszcze jest tematem ożywionych rozmów robotników w zakładach pracy. Często padają na ten temat uwagi w tramwajach, pociągach, kolejkach sklepowych. Najogólniej sens wielu tego rodzaju rozmów można by sformułować w sposób następujący:

• państwo nie liczy się z warunkami życia ludzi mniej zarabiających, ich kosztem chce nadrobić własne niedociągnięcia,

• zmiana cen paliw nie jest ostatnią z serii podwyżek, za nią pójdą inne.

Szczególnie dużo rozgoryczenia jest wśród pracowników (w tym również i członków partii) małych zakładów i niektórych instytucji. Nierzadko na argumenty wysuwane tam np. przez działaczy partyjnych dyskutanci wysuwają własne kontrargumenty, powołując się na poprzednie oświadczenie osób kompetentnych lub przytaczając własne wyliczenia.

W Zakładzie Betoniarskim we Wrocławiu 10 robotników, długoletnich członków partii, zwróciło się do sekretarza POP z żądaniem uzasadnienia im ostatniej podwyżki cen. W trakcie rozmowy stwierdzili, że przez cały czas swej przynależności do partii aktywnie uczestniczyli w realizacji linii partii. W 1956 r. mieli dużo przykrości, bo uznano ich za „stalinowców”. Obecnie znów są atakowani przez bezpartyjnych jako winni. Mają zamiar zaprzestać opłacania składek partyjnych, związkowych i na budownictwo szkół, by choć w części zrekompensować sobie straty z tytułu podwyżki cen. Stwierdzili też, że nie będą więcej uczestniczyć w pracach społecznych, a czas przeznaczą na dodatkowe zarobki.

W stoczni „Zacisze” złożyło legitymacje związkowe 14 robotników (jeden z nich oddał także legitymację partyjną). Wiele wypowiedzi, zabarwionych goryczą, wiele spraw drażliwych porusza się w trakcie dyskusji na zebraniach wyborczych w organizacjach związkowych. Dotyczą one najczęściej spraw socjalno-bytowych robotników. Oto niektóre wypowiedzi robotników na zebraniu sprawozdawczo-wyborczym do rady zakładowej w Zakł. „Archimedes” we Wrocławiu:

• słaba jest opieka lekarska nad zdrowiem robotnika, zwłaszcza trudno dostać się do sanatorium. Tam bowiem przebywają ludzie dobrze sytuowani, mający znajomości, w większości zdrowi. Robotnicy często unikają leczenia i zwolnień lekarskich, bo w czasie choroby płaci im się tylko 50% – z czego wtedy ma żyć jego rodzina,

• mówi się, że zarobki wzrosły w ostatnich latach o 15-20%, koszty utrzymania jednak w tym samym czasie znacznie przekroczyły wzrost płac.

Obserwuje się stały wzrost cen chleba, mięsa i innych artykułów, np. ryż kosztował 8 zł, ten sam ryż z naklejką „extra” kosztuje 12 zł, andruty jeszcze w styczniu br. kosztowały 3,25 zł, w lutym ich nie było, a w marcu te same można nabyć za 8,50 zł. (...)

„Przegląd” nr 2/2001

List 34 i „antylist”

Dlaczego niepozorna korespondencja zachwiała polityką kulturalną ekipy Gomułki

14 marca 1964 r. Antoni Słonimski udał się do kancelarii premiera Cyrankiewicza. Na dole w biurze podawczym zostawił skromny, niepozorny list o następującej treści:

Do

Prezesa Rady Ministrów

Józefa Cyrankiewicza

Ograniczenia przydziału papieru na druk książek i czasopism oraz zaostrzenie cenzury prasowej stwarza sytuację zagrażającą rozwojowi kultury narodowej.

Niżej podpisani, uznając istnienie opinii publicznej, prawa do krytyki, swobodnej dyskusji i rzetelnej informacji za konieczny element postępu, powodowani troską obywatelską, domagają się zmiany polskiej polityki kulturalnej w duchu praw zagwarantowanych przez konstytucję państwa polskiego i zgodnych z dobrem narodu.

Pod listem znajdowały się podpisy 34 wybitnych ludzi kultury i nauki: Leopolda Infelda, Marii Dąbrowskiej, Antoniego Słonimskiego, Pawła Jasienicy, Konrada Górskiego, Marii Ossowskiej, Kazimierza Wyki, Tadeusza Kotarbińskiego, Karola Estreichera, Stanisława Pigonia, Jerzego Turowicza, Anny Kowalskiej, Mieczysława Jastruna, Jerzego Andrzejewskiego, Adolfa Rudnickiego, Pawła Hertza, Stanisława Mackiewicza, Stefana Kisielewskiego, Jana Parandowskiego, Zofii Kossak, Jerzego Zagórskiego, Jana Kotta, Wacława Sierpińskiego, Kazimierza Kumanieckiego, Artura Sandauera, Władysława Tatarkiewicza, Edwarda Lipińskiego, Stanisława Dygata, Adama Ważyka, Mariana Falskiego, Melchiora Wańkowicza, Jana Szczepańskiego, Aleksandra Gieysztora i Juliana Krzyżanowskiego.

Władze, choć zaskoczone listem, nie odpowiedziały w żaden sposób autorom. Wobec czego Jan Józef Lipski – współautor akcji zbierania podpisów – sporządził kilkanaście jego kopii i rozpoczął kolportaż. Do końca nie wiadomo, kto przekazał list na Zachód. Według historyka Jerzego Eislera, list trafił tam poprzez jednego ze studentów Uniwersytetu Warszawskiego, reemigranta z Francji i współpracownika Agence France-Presse. Podejrzewano o to także Lipskiego, według innej wersji list przekazał jednemu z zachodnich korespondentów Stefan Kisielewski.

23 marca po raz pierwszy o liście powiedziało Radio Wolna Europa. To spowodowało pierwsze reakcje władz – a były to przede wszystkim represje. Już 26 marca kierownictwo Komitetu do spraw Radia i Telewizji wydało wewnętrzne rozporządzenie o wycofaniu i zakazie ogłaszania jakichkolwiek utworów sygnatariuszy listu. W ciągu następnych dni wycofano szereg artykułów i innego rodzaju publikacji Wańkowicza, Hertza, Kotta, Słonimskiego i Ważyka z prasy. Zakazano wieczorów autorskich Kisielewskiemu, Jasienicy, Jastrunowi, Andrzejewskiemu i Wańkowiczowi. Cofnięto paszporty Sandauerowi i Kottowi.

Jednocześnie, jak się wydaje, władze próbowały trochę zbagatelizować sprawę. 8 kwietnia Józef Cyrankiewicz spotkał się z kilkunastoma sygnatariuszami listu, starał się łagodzić spór, był bardzo pojednawczy. Wyraził jedynie niezadowolenie z powodu ogłoszenia listu w Wolnej Europie. Ale sprawa nabrała rozmachu, co gorsza, przeniosła się na forum międzynarodowe. 18 kwietnia „Limes” opublikował list angielskich intelektualistów w proteście przeciwko poczynaniom polskiego rządu, ograniczającego wolność słowa i publikacji.

Tutaj władze zareagowały już ostro. 24 kwietnia wezwano do Związku Literatów Polskich pisarzy, którzy podpisali list, i kazano im podpisać „antylist”, który miał być przekazany do redakcji „Timesa”. List następującej treści:

Do Redaktora „Timesa”

Szanowny Panie!

Z przykrością przeczytaliśmy na łamach „Timesa” z dnia 18 kwietnia „korespondencję z Warszawy” oraz oświadczenie 21 brytyjskich intelektualistów w sprawie uczonych i pisarzy w Polsce.