Podziemny Muranów - Jacek Leociak - ebook
NOWOŚĆ

Podziemny Muranów ebook

Jacek Leociak

5,0

37 osób interesuje się tą książką

Opis

Z fotografiami Artura Żmijewskiego

Historia Muranowa zatoczyła łuk: od rajskich krajobrazów XVIII wieku do piekła Umschlagplatzu. Było tu tak pięknie, zrobiło się ponuro i strasznie. „Boże, gdzie jest Gęsia?” – pytał Joseph Tenenbaum, wypatrując wśród ruin getta śladów swojej ulicy. Jak wiele osób po wojnie na próżno szukał punktów orientacyjnych, które oznaczałyby miejsce wyburzonego życia. Jak dziś wyobrazić sobie dawny Muranów?

Jacek Leociak odczytuje ten szczególnego rodzaju palimpsest – w miejscu-po-getcie zmieniła się przecież siatka ulic, ich nazwy, zbudowano nowe domy. Przywołuje tętniące kiedyś życiem targowiska przy Gęsiej i Świętojerskiej, tłoczne kamienice Nalewek, dawny plac Broni. Szczególnie skupia się na tym, co pod ziemią. Opisuje życie w getcie podczas powstania: przygotowywanie skrytek, schowków, schronów w piwnicach, wreszcie budowę podziemnych bunkrów. Przytacza historie niemych świadków Zagłady przechowanych w ruinach: błahych przedmiotów codziennego użytku, garnków, kluczy, zbutwiałego i nadpalonego dziennika.

„Ślad ma zostać ciśnięty pod koło historii, żeby je zahamować” – czytamy w relacji znalezionej w bańce na mleko zakopanej w piwnicy przy Nowolipkach 68. Jacek Leociak jak archeolog zbiera te ślady i nakłada obraz dawnego Muranowa na dzielnicę, która dziś tętni życiem, po to, by upamiętnić coś, co wymyka się wyobraźni.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 411

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ryniowa

Nie oderwiesz się od lektury

Przejmująca opowieść o bohaterach getta, o przedmiotach, budynkach, ulicach, które są świadkami Zagłady.
00

Popularność



Podobne


Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Projekt okładki Agnieszka Pasierska

Projekt typograficzny i redakcja techniczna Robert Oleś

Fotografie na okładce i wewnątrz tomu Artur Żmijewski

Copyright © by Jacek Leociak, 2024

Opieka redakcyjna Jakub Bożek

Redakcja Anastazja Oleśkiewicz

Korekta Ewa Mościcka / d2d.pl, Helena Dekert / d2d.pl

Skład Robert Oleś

Mapa Paweł Weszpiński

Konwersja i produkcja e-booka: d2d.pl

ISBN 978-83-8191-897-8

Marzannie, Magdzie i Szymonowi

1. Łyżka i korzeń

Interesuje mnie miejsce-po-getcie warszawskim, a przede wszystkim jego rejony podziemne, to, co jest zakryte przed wzrokiem, co ginie w głębi dzisiejszego Muranowa. Zapisuję tutaj moje spotkania z tym miejscem i z rzeczami, które kryje muranowska ziemia i które raz po raz wydostają się na powierzchnię, przypominając o swojej obecności tu i teraz.

Zaczynam od impulsu autobiograficznego, moje bowiem muranowskie doświadczenie osobiste odgrywa w tej książce ważną rolę. Ma charakter formacyjny i niesie ze sobą coś w rodzaju naznaczenia. Staje się także bramą do doświadczenia badawczego. Ramy tej sytuacji poznawczej są wyznaczone przez trzy rodzaje dotknięcia.

Po pierwsze, „dotknięcia dzieciństwa”, kiedy rzecz (z)Zagłady nie wyodrębnia się jeszcze ze strumienia rzeczywistości jako coś swoistego, osobnego, kiedy jest jeszcze rzeczą taką samą jak inne. Używam formuły „rzeczy (z)Zagłady”, by wydobyć nakładające się na siebie i współgrające ze sobą znaczenia: rzeczy, które pochodzą z czasów Zagłady, ale też rzeczy Zagłady – w sensie: będące jej śladem czy noszące na sobie piętno, jakie na nich odcisnęła. W „dotknięciu dzieciństwa” rzecz (z)Zagłady jest tylko przedmiotem chłopięcych zabaw, należy do świata podwórkowego folkloru, wiąże się z topografią miejsca urodzenia. Jest czymś, co mniej lub bardziej przypadkowo dostaje się do naszych rąk albo co w taki czy inny – ale zawsze nieintencjonalny – sposób napotykamy. Ukazuje się spojrzeniu jako rzecz nienacechowana, pozbawiona historycznego kontekstu, wolna od jakichkolwiek obciążeń pozamaterialnych, przekraczających jej wygrzebaną w tej właśnie chwili konkretność. Moment „dotknięcia dzieciństwa” charakteryzuje się więc naiwnością i spontaniczną aktywnością poznawczą o charakterze ludycznym, wolną od przed-sądów.

Po drugie, „dotknięcie poprzez tekst”, kiedy rzecz (z)Zagłady zostaje przesłonięta nie tylko nabytą wiedzą, projektem badawczym, operacyjnymi działaniami analityczno-interpretacyjnymi, ale przede wszystkim jest niejako udostępniona przez tekst. Można powiedzieć, że świat materialny zostaje zastąpiony innego typu światem, a twarda materia nieorganiczna ustępuje miejsca innego typu materii, utkanej ze słów i znaczeń, o niepewnych granicach, niejednoznacznych wymiarach, (często) niejasnych czy nieuchwytnych sensach. Ale można to przesłonięcie przez tekst ująć jeszcze inaczej – jako dążenie do antropomorfizacji, do podziału na (ludzki) „podmiot” i (materialny) „przedmiot”, na „żywe” i „martwe”. Dominujące staje się podejście semiotyczne, przypisujące rzeczom funkcję nośnika znaczeń. Zagubiona zostaje fundamentalna i kluczowa dla samej rzeczy jej materialność. Rzecz (z)Zagłady „dotknięta poprzez tekst” zaczyna opowiadać historię, staje się li tylko maszyną narracyjną i – antropomorfizowana – coś do nas mówi. „Dotknięcie poprzez tekst” jest więc również swoistą kolonizacją rzeczy, podporządkowaniem jej wypracowanym w humanistyce (archeologii, historii materialnej) procedurom badawczym i hermeneutycznym regułom rozumienia. Rzecz sama znika, dematerializuje się, zamienia w znak wskazujący na coś poza sobą i poddawany interpretacji.

Po trzecie wreszcie, „dotknięcie świadome”, kiedy można rzecz wziąć do ręki, poczuć jej kształt i ciężar, będąc w pełni świadomym jej historii. Nie chodzi więc o wykopywane w dzieciństwie z muranowskiej ziemi zaśniedziałe sztućce, które nie miały żadnego specjalnego znaczenia dla przypadkowego odkrywcy. Nie chodzi o przeczytanie czy wysłuchanie różnych opowieści o rzeczach. Nie chodzi o rzeczy, pojawiające się na kartach dzienników, relacji, wspomnień. Chodzi w tym wypadku o realne dotknięcie kawałków materii, o których wiem, że przetrwały zagładę getta. Spoczywają zamknięte w pudłach, owinięte folią ochronną, pieczołowicie zabezpieczone przed zniszczeniem, trzymane w odpowiedniej temperaturze i wilgotności powietrza. Tego typu doświadczenie stało się moim udziałem, kiedy po raz pierwszy wszedłem do magazynu Muzeum Historii Żydów Polskich, by dotknąć rzeczy wykopanych z muranowskiej ziemi. A było to w 2006 roku, w tymczasowej siedzibie muzeum przy Wareckiej 4/6, wejście od Kubusia Puchatka. Kolejny raz dotykałem tych rzeczy, kiedy z całym zespołem przygotowywałem wystawę Tu Muranów, prezentowaną w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN od 26 czerwca 2020 do 14 marca 2021 roku. Wyeksponowane na wystawie rzeczy (z)Zagłady były starannie ułożone w muzealnych gablotach zasłoniętych szkłem. Stały się cennymi eksponatami.

Ognisko

Kiedy w połowie 1963 roku z Nowolipia 16 sprowadziliśmy się na Anielewicza 33, po drugiej stronie ulicy stał jeszcze mur obozu koncentracyjnego „KL Warschau” (Gęsiówka) z wieżyczkami strażniczymi. Widać go było doskonale z okien naszego mieszkania na piątym piętrze. Wiem to ze zdjęć, bo sam muru nie pamiętam, choć mam przed oczami pagórkowate, zarosłe zielskiem dzikie pola, rozciągające się jak okiem sięgnąć aż po horyzont, zamknięty linią domów Żoliborza, torami kolejowymi i Dworcem Gdańskim. Między czterema świeżo wybudowanymi ośmiopiętrowymi blokami a porżniętą koleinami ziemną drogą z resztkami szyn, która miała się już wkrótce stać ulicą Anielewicza, rozciągał się czterdziesto-, może pięćdziesięciometrowy pas splantowanego gruzu. Stały tam baraki robotników budowlanych, w niektórych miejscach rosły kępy wybujałych chwastów, piętrzyły się pryzmy ziemi zmieszanej z kawałkami cegieł. Szczegóły tego krajobrazu zobaczyłem dopiero po latach dzięki archiwalnym zdjęciom. Ja pamiętam tylko poskręcane szyny na czarnej wyboistej drodze i jakieś ogromne – jak mi się wydawało wtedy – głazy. Pod tymi głazami paliliśmy z chłopakami ognisko. Mam w oczach taki obraz: kucam pod wielkim głazem, nade mną urwana, postrzępiona ściana, na ziemi ognisko z patyków. Nie zastanawiałem się, skąd się te głazy tam wzięły. Po prostu były, jak naturalna część mojego krajobrazu dzieciństwa. Przeglądając tysiące zdjęć Warszawy z archiwum Leopolda Józefa Pytki, nagle zobaczyłem ten mój krajobraz z głazami przy Anielewicza, zobaczyłem mój dom, okna mojego mieszkania. Stoją już nowiutkie czteropiętrowe budynki po północnej, parzystej stronie ulicy, więc to jest rok 1965. Mam osiem lat. Moje głazy to oderwane fragmenty jakichś betonowo-ceglanych konstrukcji. Kawałki rozwalonych kamienic na Gęsiej, czekające na wywiezienie, czy może pozostałości po budowie? Do dzisiaj nie mam pojęcia.

Drzewo

Rodzice sprowadzili się na Muranów w 1951 roku. Zamieszkali w klatkowcu Nowolipie 16. Jako kilkuletnie dziecko widziałem z okien trzeciego piętra nowiutką, szeroką i pustą ulicę Marchlewskiego, z torowiskiem pośrodku. Mój ojciec na początku lat pięćdziesiątych razem z mieszkańcami sadził topole na podwórkach i alejkach tworzących zamkniętą enklawę między blokami Nowolipie 16–22, Smocza 2–8, Nowolipki 23–19 i Marchlewskiego (dziś Jana Pawła II) 45–43. Pamiętam z jego opowieści historię o cegle, którą podczas usuwania gruzów pod sadzonki upuścił sobie na nogę. Drzewa sadzone były wzdłuż podwórkowej drogi, która dziś nosi nazwę alei Jerzego Strzałkowskiego. W czerwcu 2020 roku, po siedemdziesięciu latach od posadzenia, Zakład Gospodarowania Nieruchomościami w Dzielnicy Wola postanowił wyciąć czternaście sięgających trzeciego piętra drzew. Miały stanowić zagrożenie dla mieszkańców. Mieszkańcy nie czuli się zagrożeni. Stowarzyszenie „SOS dla podwórek na Muranowie” dotarło do ekspertyzy dendrologicznej, która stwierdza między innymi „silne korzenie bez oznak osłabienia (nieograniczony dostęp do powietrza i wody), brak patogenów grzybowych, wysoki udział drewna nieuszkodzonego”. A mimo tego ekspert przeznacza wszystkie te drzewa do wycinki. Wyrok wykonano. Drzewa padły, zostały pocięte i wywiezione. Na miejsce wyciętych zdrowych drzew sadzone są młode, które usychają – informują muranowscy aktywiści1.

Przez wiele lat obserwowałem klon rosnący na gruzowym nasypie, na którym posadowione jest moje przedszkole numer 127 (Nowolipki 21C). Z prawej strony budynku są wąskie schody prowadzące ku bramie wychodzącej na ulicę Nowolipki: do kościoła Świętego Augustyna jest stamtąd niecałe sto metrów, do księgarni Wydawnictwa Czarne pięćdziesiąt. Przy schodach znajduje się barierka z żelazną poręczą. Tuż przy tej barierce rósł klon. Z biegiem lat pień grubiał, aż dotknął poręczy i zaczął na nią napierać. Żelazo powolutku, ale nieuchronnie wtapiało się w pień, a miąższ drzewa oblewał poręcz, jakby wchłaniając ją w siebie. Widok tkwiącej głęboko w drzewnym uścisku poręczy był niesamowity. Cały proces trwał dekady i rozgrywał się niejako na moich oczach. Chociaż mury przedszkola opuściłem w 1963 roku i przeprowadziłem się z rodzicami i bratem na Anielewicza (raptem czterysta pięćdziesiąt metrów w linii prostej), to jednak od czasu do czasu zachodziłem na stare śmiecie i obserwowałem tę muranowską symbiozę drzewa z metalem. Potem klon wycięto, zmieniono też barierkę przy schodach. Nie uchwyciłem momentu, kiedy to się stało. Dziś w tym miejscu jest powietrze. Poręcz biegnie prościutko, bez żadnych przeszkód.

Na powojennym Muranowie pionierami były topole, brzozy i wierzby, a także klony. Tereny zielone zajmowały niemal 40 procent powierzchni osiedli. Kiedy spojrzy się na Muranów z lotu ptaka, widać, jak jest skąpany w zieleni. Dominującymi dzisiaj gatunkami drzew są topole, klony, robinie i lipy2. Gruzowisko po getcie obrosły niezliczone korzenie drzew, wgryzły się w grunt z rozproszkowanej cegły, kawałków muru, zaprawy, roztrzaskanej ceramiki, ziemi, piasku… Profesor Roman Kobendza (1886–1955), wybitny botanik i dendrolog, profesor Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, tuż po wojnie prowadził w kilku miastach polskich badania nad roślinnością ruderalną, wyrastającą na gruzach. Badał ruiny Warszawy, a w niej tereny byłego getta. Porastającą gruzowiska roślinność charakteryzuje niebywała siła życia, ogromny potencjał biologiczny i odporność na skrajnie trudne warunki. Martwe przestrzenie gruzów natychmiast pokrywają się nieprzebranym bogactwem roślinności. Korzenie drzew nie znają przeszkód, rozrastają się w głąb, a pnie pną się w górę. Powstrzymać je może tylko człowiek z piłą. Kobendza pisze:

Obserwując systemy korzeniowe zarówno roślinności zielnej, jak i drzewiastej na gruzach – mogłem się przekonać o wielkiej zdolności przystosowania się roślin, co pozwala im utrzymać się przy życiu w minimum warunków życiowych, jakie dają rumowiska. […] Uwydatnia się to w systemie korzeniowym po wykopaniu roślin. Jedne okazy mają korzenie stosunkowo długie, inne krótkie lub jednostronnie wykształcone. Czasem system korzeniowy nagle pod powierzchnią skierowany jest w bok, to znów korzenie kierują się w głąb, lecz wykształcone są w jednej płaszczyźnie. Na długość i postać systemu korzeniowego wpływa sam gruz, jego skład i układ. Często pod cienką powłoką gruzu znajduje się mur, po powierzchni którego pełzną korzenie roślin, wnikając w najdrobniejsze nawet szczeliny, przez co przyczyniają się do wietrzenia resztek murów. Zdolność przystosowania się roślinności do warunków życia na gruzowiskach wyraża się najdobitniej u drzew. […] Robotnicy pracujący przy usuwaniu gruzów zwracali uwagę na niezwykłość systemów korzeniowych, które odznaczały się nadzwyczajną długością. Korzenie dostosowały się do najwęższej szczeliny, gdzie musiały przybierać bardzo specyficzną postać. Były fantastycznie powyginane, spłaszczone taśmowato, wykorzystywały bowiem każde pęknięcie muru, które nie zawsze biegło poziomo. Gdy taki korzeń na swej drodze napotkał warstwę drobnego rumoszu lub ziemi, wówczas dawał masę drobnych korzonków, które zdobywały wodę i sole mineralne w większych ilościach, wywołując silniejszy wzrost pędów i korzeni3.

Łyżka

W związku z budową gmachu Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN, zlokalizowanego na terenie dawnych Koszar Wołyńskich u zbiegu Gęsiej (Anielewicza) i Zamenhofa, prowadzono roboty archeologiczne. Wśród wykopanych wtedy obiektów znajduje się łyżka wrośnięta w kawałek korzenia. Łyżka pochodzi z terenu getta. Owinęła się wokół jej trzonka organiczna tkanka. Korzeń oblał łyżkę, wchłonął ją w siebie, objął serdecznym uściskiem. Spotkałem się z tą łyżką na samym początku mojej pracy nad wystawą stałą Muzeum POLIN i od tej chwili nie mogę się uwolnić od jej obrazu. Wielokrotnie miałem ją w rękach, dotykałem przez lateksowe rękawiczki. Wydaje mi się, że znam na pamięć jej kształt, chropowatość korzenia obejmującego ułamany w połowie trzonek, różne tony pokrywającego ją zielonkawego nalotu. Poprosiłem Bartłomieja Grzankę, kierownika Muzeum byłego niemieckiego Obozu Zagłady Kulmhof w Chełmnie nad Nerem, a zarazem znakomitego archeologa współczesności, by spojrzał na nią fachowym okiem. Jest to łyżka z mosiądzu. Świadczy o tym charakterystyczny zielonkawy nalot, czyli patyna – efekt utleniania. Patyna pojawia się na wyrobach z miedzi tak jak rdza na rzeczach z żelaza. Ale tu chodzi niewątpliwie o mosiądz – stop miedzi i cynku. Sztućce bywały mosiężne, nie robiło się ich raczej z miedzi. Łyżce brak jest cech stylowych, które pozwoliłyby określić jej wiek. Największą przeszkodą jest brak końcowej części trzonka, który pomaga w określeniu stylu. Wszystko wskazuje na to, że to wyrób standardowy, być może z przełomu wieków lub już dwudziestowieczny.

Bezstylowa, standardowa łyżka, jakich dziesiątki, setki tysięcy zalegało w kuchennych szufladach na terenie getta. Ale trzymam w ręku tę konkretną, jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną. Kto jadł nią zupę (bo to jest łyżka stołowa, a nie łyżeczka do herbaty)? Na czyim stole leżała, przy czyim talerzu? Co się stało z jej właścicielami? Jaką drogę przeszła od szuflady ze sztućcami do ziemi i symbiotycznego uścisku z korzeniem?

Rachela Auerbach w swoich esejach pisanych już po aryjskiej stronie kreśli obraz getta po wielkiej akcji likwidacyjnej z lata 1942 roku i po akcji styczniowej 1943 roku. Ulice i podwórka zasypane są rzeczami po wywiezionych, wszędzie piętrzą się stosy śmieci.

Rdzewiejąc lub pokrywając się grynszpanem, brukowały ścieżki między kupami naczynia i przedwcześnie czernieć już poczynającego śniegu, niezliczone ilości wszelkiego kalibru i rozmiarów łyżki i łyżeczki, widelce, deserowe nożyki, łopatki do ciast, widelczyki do śledzi i sardynek. Najwięcej właśnie było tego drobiazgu. Półtuzinowych komplecików platerowych, które weszły ongiś jako skromne prezenty ślubne do inwentarza młodego małżeństwa i może nigdy nie użyte jeszcze, młodziuteńkie, nowiuteńkie, z miękkiej różowo-jedwabnej podściółki futerałów wytrząśnięte zostały prosto w błoto. Nie zaznawszy użycia, przechodziły od razu w stan szmelcu4.

2. Od arkadii do apokalipsy

Ulica Żydowska

Pierwsze udokumentowane wiadomości o pobycie Żydów w Warszawie pochodzą z początku XV wieku. Świadczą o dobrze już wtedy rozwiniętym życiu wspólnoty, zajmującej się przede wszystkim handlem, lichwą i medycyną. Zamieszkali w obrębie murów miejskich przy ulicy Żydowskiej, w jednej z najruchliwszych i najgęściej zaludnionych części grodu. Ulica Żydowska miała bezpośrednie połączenie z Rynkiem przez Wąski Dunaj, a jednocześnie leżała w pobliżu młynów miejskich, stojących przy końcu ulicy Piekarskiej od strony Podwala, tuż za murami obronnymi. W narożniku Żydowskiej i Dunaju stała murowana synagoga. Obok wersji tłumaczących pochodzenie nazwy ulicy Dunaj od przepływającego tam niegdyś strumienia lub od nazwiska rodziny Donajów jest i taka, która wywodzi ją od pobożnego wołania „Adonai”, dochodzącego z synagogi.

W Starej Warszawie Żydzi osiedlili się na gruncie należącym do książąt mazowieckich i podlegali ich jurysdykcji. Opłaty wnosili więc wprost do książęcej, a nie do miejskiej kasy. Było to jedną z przyczyn konfliktów z warszawskim mieszczaństwem. W drugiej połowie XV wieku wykraczał on już wyraźnie poza sąsiedzkie spory, by z końcem stulecia otworzyć okres wielowiekowej wojny o prawo do zamieszkania w obrębie miasta i swobodę uprawiania handlu czy rzemiosła. W 1482 lub 1483 roku książę Bolesław nakazał Żydom opuścić miasto. Przenieśli się do pobliskich miejscowości: Nowej Warszawy, Błonia, Pułtuska i Czerska. Po paru latach wrócili, by w końcu XV wieku znów zniknąć.

Po przyłączeniu Mazowsza do Korony król Zygmunt Stary wydał w roku 1527 przywilej De non tolerandis Judaeis, zabraniając Żydom zarówno zamieszkiwać, jak i czasowo przebywać w Warszawie i na jej przedmieściach oraz posiadać tam domy. Nastały czasy wypędzeń i powrotów. W mieście wolno było Żydom przebywać podczas specjalnych okazji (sejmy, jarmarki), stały pobyt był wzbroniony. Tylko łamiąc prawo lub na mocy osobnych przywilejów, dzięki łasce protektorów czy specjalnym opłatom i podatkom udawało się niektórym zatrzymać w Warszawie.

Żydzi wyruszyli więc w drogę, ale ich ulica jeszcze pozostała na miejscu, zamieszkała już teraz przez chrześcijan. Szybko jednak zaczęły znikać ślady po dawnych mieszkańcach. Właścicielem posesji, na której stała synagoga, został w 1522 roku niejaki Kozyrski. Do końca XVI wieku ulica była w części zajęta przez prywatną posiadłość Kozyrskich, zwolnioną od podatków miejskich i tworzącą swoistą jurydykę w tej części Warszawy. W 1619 roku posesję dawnej synagogi kupił patrycjusz warszawski Stanisław Baryczka, a wystawiony tam dworek do połowy XVII wieku nazywany był synagogą, choć samą ulicę zaczęto na początku tego stulecia nazywać Baryczkowską. Powoli traciła ona znaczenie komunikacyjne, zalegała śmieciami i gnojem, padała pastwą pożarów. Właściciele kamienic przy sąsiedniej Piwnej zajmowali samowolnie jej grunty, nie płacąc miastu podatków, co stało się powodem niekończących się sporów sądowych. Kres im położy i zagmatwaną sytuację prawną ostatecznie wyjaśni na korzyść miasta Komisja Brukowa, powołana w 1765 roku przez króla Stanisława Augusta Poniatowskiego.

Już zatem na przełomie XV i XVI wieku Żydzi nie mieszkali przy ulicy Żydowskiej w Warszawie, choć nazwa przetrwała jeszcze z górą sto lat. Sama ulica przestała istnieć w drugiej połowie XVII wieku. Trudno oprzeć się wrażeniu, że historia ulicy Żydowskiej w Warszawie w metaforycznym skrócie ukazuje losy nie tylko warszawskich Żydów, lecz także losy ich miejsca i mienia.

Osiedlali się początkowo przeważnie w jurydykach, czyli prywatnych miasteczkach wyłączonych spod jurysdykcji miasta. Mieszkali w okolicach Tłomackiego, Bielańskiej, Senatorskiej, dzisiejszego placu Teatralnego. Gnieździli się w domach należących do magnaterii, na przykład w oficynach pałacu Sanguszków na Marywilu czy w pałacu Pociejowskim przy Senatorskiej. Ów słynny potem „Pociejów”, czyli miejsce handlu starzyzną, przeniósł się w 1809 roku na róg Marszałkowskiej i Królewskiej, by od 1864 usadowić się na dziedzińcu domu przy ulicy Bagno. Między rokiem 1774 a 1775 istniała nie mniej sławna Nowa Jerozolima – osada żydowska na terenie jurydyki Bożydar Kałęczyn należącej do księcia Adama Sułkowskiego (okolice dzisiejszego placu Zawiszy i dawnego Dworca Głównego). Droga poprowadzona do tej osady nazwana zostanie – kiedy przecinać już będzie całe miasto od Wisły ku zachodnim rogatkom – Alejami Jerozolimskimi. Od 2002 roku tam, gdzie przecinają się Aleje Jerozolimskie i Nowy Świat, w jednym z najbardziej eksponowanych punktów współczesnej Warszawy, stoi wielka sztuczna palma – artystyczna instalacja Joanny Rajkowskiej, wiążąc w przewrotny sposób główną warszawską ulicę z Jerozolimą.

Wędrówkę warszawskich Żydów podzielić można na cztery główne etapy. Pierwszy – od 1483 roku, czyli od pierwszego usunięcia Żydów z Warszawy, do upadku Rzeczypospolitej w 1795 roku. W czasie pruskiej okupacji Warszawy (styczeń 1796 – listopad 1806) zalegalizowano pobyt Żydów w mieście pod warunkiem uiszczenia wprowadzonego już wcześniej tak zwanego biletowego oraz opłaty koszernej, ale mnożono ograniczenia. Etap drugi to okres wymuszonych przenosin z miejsca na miejsce i powolnego kształtowania się rewiru żydowskiego w północnej części Warszawy. Trwał do 5 czerwca 1862 roku, kiedy ukazem carskim zniesiono ograniczenia mieszkaniowe dla Żydów (tak zwane ulice egzymowane). Etap trzeci – kiedy Żydzi osiągnęli de iure prawo do swobodnego wyboru miejsca zamieszkania i kiedy ostatecznie ukształtowała się dzielnica żydowska w Warszawie[1]. Okres ten trwał do wybuchu II wojny światowej. I wreszcie etap czwarty – to czas Zagłady, znaczony trzema punktami kulminacyjnymi: zamknięcie getta 16 listopada 1940 roku, wielka deportacja do Treblinki między 22 lipca a 21 września 1942 oraz powstanie od 19 kwietnia do 16 maja 1943 roku.

Ziemia obiecana

Wydaje się, że w drodze przez Warszawę Żydzi nieuchronnie zmierzali ku swojemu miejscu, a ono wyłaniało się powoli z krajobrazu miasta, by wśród szmeru strumieni i w cieniu ogrodów czekać na ich przybycie.

Tereny przyszłej dzielnicy żydowskiej, nazywanej północną bądź nalewkowsko-muranowską, znalazły się między Okopami Lubomirskiego z 1770 roku, które wyznaczały administracyjne granice miasta w końcu XVIII wieku (przebiegały dzisiejszą Polną, Towarową, Okopową, terenami Dworca Gdańskiego ku Cytadeli), a usypanymi w latach 1621–1624 Wałami Zygmuntowskimi, które wyznaczały obszar miejski Warszawy w XVII wieku. W swej północnej części Wały Zygmuntowskie biegły łukiem wzdłuż koryta rzeczki Nalewki. Przecinały mniej więcej w połowie (u zbiegu z Bonifraterską) późniejszą ulicę Franciszkańską, zostawiając jej zachodni odcinek poza swym obrębem.

Północną flankę tego obszaru stanowiła znana już w XIV wieku wieś Polkowo (albo Polikowo bądź też Pólków), leżąca między rzeczkami Drną i Bełczącą. Na tym terenie szpital Świętego Ducha (ufundowany w końcu XIV wieku na rogu Podwala i Nowomiejskiej) miał swój folwark z młynami, stawami rybnymi, browarem, cegielnią, hodowlą, ogrodami warzywnymi i sadami owocowymi. Z czasem folwark zaczęto nazywać „Fawory” – od łacińskiego favor, czyli przychylność. Tu narodził się Żoliborz. Początkowo używano nazwy francuskiej Joli Bord, oznaczającej „piękny brzeg”, dopiero później przyjęła się spolszczona forma, jaką stosujemy do dziś. Na zachodzie leżały role wsi Wielka Wola, łukiem ku Wiśle płynęła rzeczka Drna i rozciągały się pola elekcyjne. Graniczyły z nimi tereny, na których znajdował się wodociąg doprowadzający wodę do Nowej Warszawy. Powstał w XVI wieku, czynny był przez cały wiek XVII, ale w następnym stuleciu już nie natrafiamy na jego ślad. Wschodni kraniec interesującego nas terenu wyznaczała biegnąca wzdłuż Wisły pradawna droga handlowa, u schyłku XV wieku nazwana Zakroczymską, będąca przedłużeniem Świętojańskiej i Nowomiejskiej. Prowadziła na północ, do Zakroczymia i Torunia. Południową granicę tworzyły ziemie miasteczka Leszczyńskich, usytuowanego na gruntach Starej Warszawy, poza Wałami Zygmuntowskimi, przekształconego w 1648 roku w jurydykę Leszno.

Ten właśnie obszar stał się ziemią obiecaną warszawskich Żydów. Z nim kojarzy się nam wszystko, co w Warszawie żydowskie. Ulice i zaułki, kamienice i podwórza. Charakterystyczna atmosfera, niepowtarzalny koloryt, jedyny w swoim rodzaju wielojęzyczny zgiełk. Żydowska Warszawa tworzyła mikrokosmos. Obejmował on nieskończoną różnorodność form i przejawów życia, mieścił ogromne kontrasty społeczne i obyczajowe, stanowił osobliwy fenomen miasta w mieście.

W północnej części przyszłej dzielnicy żydowskiej, u zbiegu dzisiejszych ulic Stawki – Muranowska – Lewartowskiego, stanął w 1686 roku pałac Józefa Szymona Bellottiego, nadwornego budowniczego króla Jana III Sobieskiego. Bellotti pochodził z weneckiej wyspy Murano i swój pałac nazwał „Murano” – od miejsca urodzenia. Tak powstała nazwa późniejszego Muranowa. Wysepka Murano słynie z produkcji szkła. W Wenecji szkło wytwarzano już od VIII wieku, ale twarde i przezroczyste szkło wynaleziono tam na przełomie XII i XIII stulecia. Pod koniec XIII wieku wszystkie piece szklarskie z Wenecji przeniesiono na Murano i tam powstały pierwsze huty szkła. Murańska sztuka szklarska sprzed siedmiu stuleci podtrzymywana jest do dziś. Ze szkłem wiąże się genezyjska opowieść o rodzinie Goldszmitów, wywodzącej się z Hrubieszowa. W końcu XVIII wieku pradziad Henryka Goldszmita (Janusza Korczaka) Eliezor Chaim „był szklarzem w małym miasteczku. […] Pradziadek chodził po dworach, wstawiał szyby, i kupował skórki zajęcze”1 – pisał o nim Korczak w 1926 roku, a w przeddzień wielkiej akcji likwidacyjnej w warszawskim getcie wspominał w Pamiętniku: „Pradziadek był szklarzem. Rad jestem: szkło daje ciepło i światło”2. Wenecja jako kolebka szkła, które „daje ciepło i światło”, i jako miejsce, gdzie w 1516 roku zostało po raz pierwszy użyte słowo „getto”. Il getto lub ghetto oznacza w dialekcie weneckim hutę, odlewnię (od gettare – lać). W Wenecji same warunki naturalne znakomicie współgrały z podstawową funkcją getta – izolacją i zamknięciem. Kiedy nocą podnoszono mosty i zamykano okna od strony kanałów, ściany domów stojące nad wodą wyglądały jak niedostępne mury zamku. Żydzi zostali wygnani z Warszawy na podstawie przywileju De non tolerandis Judaeis w 1527 roku – jedenaście lat po utworzeniu getta w Wenecji.

Rajski ogród umiera

Muranów u swojej genezy wpisany jest w pejzaż arkadyjski. Na początku była woda: rozlewiska i bagna, małe sadzawki i większe stawy, źródełka, strugi, potoki i rzeczki spływające do Wisły. Jedna rzeka jest tu szczególnie ważna. Franciszek Maksymilian Sobieszczański, dziewiętnastowieczny badacz historii Warszawy, nazywa ją Drzasną, zaznaczając, że przyjęła się jej skrócona nazwa Drna. Wypływała z folwarku Czyste na Woli (tam na początku XX wieku otwarto Szpital Starozakonnych), płynęła wzdłuż Okopów Lubomirskiego wzniesionych w latach 1770–1772, na linii dzisiejszej ulicy Okopowej, skręcała na wschód, dążyła po linii ulicy Stawki w kierunku Cytadeli, by wpaść do Wisły w okolicach dzisiejszej ulicy Krasińskiego. Już w XV wieku na Drnie mieściły się „najważniejsze w owym czasie zakłady przemysłowe” – zaznacza Sobieszczański i wylicza: „młyny, postrzygalnia sukna, folusze itp., co wszystko mieszkańców wabiło i do osiedlania się w tych stronach zniewalało”3.

Urok rzeczki poprzegradzanej groblami i rozlewającej się w łańcuchy stawów, ale także praktyczne walory tej okolicy opiewa inny varsavianista z XIX wieku, Aleksander Wejnert, w pierwszym tomie Starożytności warszawskich:

Chcemy tu mówić o rzeczce Drzansznie, a dziś przez skrócenie Drna nazywanej. Z przywilei książąt i królów Polskich przekonywamy się, iż na tej rzeczce już od roku 1425 były najpotrzebniejsze zakłady dla miasta. Tu było w XV wieku 5 młynów wodnych, w roku 1539 szlifirnia, w roku 1555 folusz dla miasta całego, w roku 1564 blicharnia; na tej rzece jeszcze przy końcu XVIII wieku były 3 młyny i 14 stawów, dostarczających znaczną ilość ryb dla Warszawy. Tu wreszcie na końcu XVIII i początku XIX wieku były najulubieńsze spacery dla Warszawian w ogrodach rozkosznych: Faworów, Tivoli, we Fraszkach; w ogrodzie księcia Ponińskiego, zwanym Sans-ge’ne, w ogrodzie ś.p. generała Rautenstraucha itp. Piękność i użyteczność tej okolicy dostatecznie wyjaśnia nam to wcześne zakwitnięcie Nowej Warszawy. Każdy bowiem chętnie zamieszkał te miejsca, gdzie znajdował wygodę i pożytek, gdzie łatwo z różnych zakładów, na wspomnianej rzece będących, mógł zaopatrzyć się w artykuły żywnościowe i zaspokoić wygodnie potrzeby, a przytem tak blisko znajdując się głównego grodu, nie potrzebował zrywać stosunków z mieszkańcami4.

Od przełomu XVIII i XIX wieku okolice te stały się ulubionym miejscem spacerów mieszkańców Warszawy.

Ulica Stawki wzięła swą nazwę od stawów. Istniejące w tej części Warszawy bezimienne jeszcze drogi w końcu XVIII wieku zaczęły uzyskiwać status ulic. Stawkami początkowo określano grunty jurydyki Szymanowskiej, potem nazwą tą obdarzono uliczkę wychodzącą od ulicy Pokornej i biegnącą na zachód równolegle do Niskiej. Piękno krajobrazu łączyło się tu z użytecznością, zachwycająca bowiem przyroda zaprzęgnięta została do pracy. Woda szemrała rozkosznie, jednocześnie wprawiając w ruch młyńskie koła czy karmiąc ryby odławiane na warszawskie stoły. Obfitość wody ściągnęła na ten teren browary, rozlokowane przede wszystkim w okolicach placu Muranowskiego i w obrębie nieforemnego prostokąta wyznaczonego ulicami Dziką, Niską, Okopową i Gęsią. W wąskim pasie między Niską i Stawkami rozlokowały się cegielnie, a wyrobiska wokół nich zamieniały się w glinianki.

Ziemia w północnej części miasta zawierała bogate pokłady gliny, dlatego właśnie tam zaczęły powstawać cegielnie. Z dwóch największych jedna usytuowana była nad Wisłą przy ulicy Spadek (dzisiejsza Wenedów, łącząca Zakroczymską z Wybrzeżem Gdańskim), druga przy Zakroczymskiej, na posesji franciszkanów, którzy w latach trzydziestych XVIII wieku wznosili swój kościół. „W ciągu XVIII wieku powiększyła się liczba glinianek wskazująca na znaczny wzrost liczby cegielni”5 – pisze Daniela Kosacka, zaznaczając, że w końcu tego stulecia najwięcej glinianek znajdowało się przy ulicach Stawki, Niskiej i Miłej.

Napełniające się wodą wyrobiska dodawały może okolicy malowniczości, ale szybko stawały się źródłem smrodliwych wyziewów i rozsadnikiem chorób. Do stojącej wody odprowadzano ścieki, które fermentowały i gniły. Dla mieszkańców pobliskich posesji było to trudne do wytrzymania. Komisja Brukowa, powołana w 1740 roku pod kierunkiem marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego, przeprowadziła w 1788 na wniosek mieszkańców „rewizję” dołów po wybranej glinie w okolicach późniejszego placu Muranowskiego. Kosacka cytuje raport Komisji:

Woda nie tylko z bliskich zdrojów, lecz w czasie deszczów i topnienia śniegów nawet z niektórych ulic i posesji ściek mając, oneż [czyli glinianki – J.L.] napełnia i zalewając niektórych obywatelów ogrody, przykrość onymże czyni, takowa zaś przykrość tym jest większą i publicznie szkodliwą, że woda w pomienionych dołach żadnego odchodu nie mając, z przyczyny wpuszczonych kloak z posesji niektórych, z ścieków gnojów i wód z browaru i gorzelni szl. Adamsa, oraz wrzucanych zdechlin, fetor przykry zarządza, a odchód tej wodzie doły wypełniającej, dla niskiej pozycji miejsca, inny jak tylko do rzeki od młyna szl. Dekerta ku Faworom ciągnącej się oznaczony być nie może, lecz wpuszczenie tamże wód i nieczystości równą przykrością jak przedtem kanał za dekretem Sądu swego dnia 30 miesiąca marca 1784 roku odwrócony, posesjom na Faworach będącym zagraża6.

Walka z cuchnącymi gliniankami toczyła się w okresie intensywnej parcelacji gruntów północnej Warszawy. W latach 1770–1784 największe jej nasilenie występowało w rejonach zachodnich tej części miasta, wzdłuż ulic narolnych: Stawek, Niskiej, Miłej, Gęsiej, Pawiej, Dzielnej oraz przecinających je Dzikiej i Smoczej. W tym czasie parcele rozciągały się na północ od Niskiej, natomiast od południa ulica graniczyła z podmokłym terenem wyrobisk po wydobytej glinie. Teren między Niską a Miłą, zamknięty od wschodu ulicy Dziką, a od zachodu kończący się na linii Okopowej, wypełniony był wówczas mniejszymi i większymi gliniankami, z jedną naprawdę wielką, położoną na wschód od Smoczej. Po północnej stronie Stawek rozciągały się rozlewiska rzeczki Drny, cegielnie, ogrody i nieużytki. Chociaż w ciągu XIX wieku glinianki powoli znikały, to jednak w tej części miasta pozostały jeszcze długo, nadając jej szczególny koloryt.

Pierwsze domy mieszkalne zaczęły powstawać przy Stawkach i Niskiej obok istniejących już tu wiatraków i cegielni około 1770 roku. W tym czasie budowano Okopy Lubomirskiego i niektóre stawy zostały zasypane, inne jeszcze przetrwały. Badając mapy sporządzane w XIX wieku, można śledzić stopniowe ich zanikanie. Na planie Richtera z 1842 roku między Okopową od zachodu, Dziką od południa i wschodu oraz Miłą od północy było mnóstwo mniejszych i większych stawów, z jednym ogromnym – między dzisiejszą Jana Pawła II i Smoczą. Natomiast Plan g. Warszawy s oboznaczenijem sietji konno-żeleznych dorog z 1882 roku pokazuje już tylko cztery stawy na zachodnim krańcu terenu przy ulicy Okopowej, za którą rozciągał się cmentarz żydowski. Wraz z rozwojem miasta jedne strumienie, potoki i oczka wodne zasypywano, inne wysychały, obniżał się bowiem poziom wód gruntowych. Aluzje do wody pozostały w nazwach niektórych ulic. Ograniczając się tylko do rewiru żydowskiego z końca XIX wieku, wymieńmy: Żabia, Bagno, Nalewki, Gliniana (między Smoczą a Okopową – dziś nieistniejąca), Stawki.

Z biegiem czasu rzeczki wysychały, zarastały stawy, osuszano glinianki. Kurczył się obszar ogrodów muranowskich. Miejsce po nich zabudowywano kamienicami. Powoli znikał najsłynniejszy w Warszawie stanisławowskiej ogród Jana Łuby, który dostarczał warzywa i owoce na królewski stół. Ogród zajmował tereny między Nowolipkami a Nowolipiem i rozciągał się aż do ulicy Smoczej. Kamienic było coraz więcej, niektóre ogromne, wielopodwórzowe, mogące zmieścić mieszkańców niewielkiego sztetla. Znikała powoli zieleń, grupując się między innymi w enklawach koło kościołów Świętego Augustyna na Nowolipkach czy Narodzenia Najświętszej Maryi Panny na Lesznie. Do dziś na Muranowie pozostał jedynie ogród Krasińskich, otwarty dla publiczności w 1768 roku, ale – jak narzekała część warszawiaków w końcu XIX wieku – coraz bardziej „zażydzony”. Autor Ilustrowanego Przewodnika po Warszawie z 1893 roku ubolewał: „Ogród Krasińskich był zapełniony przez najbliższych sąsiadów-żydów z Nalewek, którzy gromadnymi spacerami, wrzaskliwym szwargotem do reszty zniechęcili innych mieszkańców do bywania w ogrodzie”7. Dla Lejba Sznajdermana tłum zaludniający ogród Krasińskich w międzywojennej Warszawie ma już wyraźne żydowskie oblicze, a miejsce ulega degradacji. Zbliża się wojna i zagłada warszawskich Żydów:

Z ciasnych uliczek, okalających Nalewki, wylegają dzieci żydowskiej biedoty i gromadzą się w letnie poranki w ogrodzie Krasińskich. Ogród, stanowiący niegdyś własność starego rodu hrabiowskiego, wchłania teraz w siebie zaduch żydowskiego getta, a zaniedbane, rachityczne drzewa wykrzywiają się coraz bardziej. Staw, po którym ślizgały się ongiś lekkie gondole, zaprzężone w białe łabędzie, napoły już wysechł, a zielony szlam napełnia powietrze zgnilizną. Od rana do wieczora przesiadują tu na ławkach astmatyczni staruszkowie, a na ziemi tarzają się dzieci, pozbawione opieki matek, które poszły prać bieliznę do bogatych domów. Ogród jest zaniedbany. Znikły już klomby, a próchniejące akacje gonią resztkami sił swe ostatnie wiosny. W ciemne noce ich gnijące wnętrzności świecą się trupim, fosforycznym blaskiem. Ogród umiera8.

Efraim Kaganowski, urodzony w Warszawie pisarz i publicysta współpracujący z „Naszym Przeglądem” i z „Der Moment”, pisał po polsku i po żydowsku. W jednym ze swoich Opowiadań warszawskich również zwracał uwagę na „zażydzenie” ogrodu Krasińskich i jego postępującą ruinę, umieranie. „Żydowski ogród, ogród Krasińskich, zrósł się z Nalewkami. Nabrał tej samej barwy, jaką miały żydowskie ulice: był zakurzony i zaniedbany, jakby bezpański i pominięty przez jakikolwiek dozór. Trawa rosła tam dziko i więdła szybko. Nie wiadomo było, czy stał się żydowski dlatego, że tak wyglądał, czy wyglądał tak dlatego, że stał się żydowski”9.

Piwniczne izby

W dzielnicy nalewkowsko-muranowskiej przed 1939 rokiem zamieszkiwało 65 procent warszawskich Żydów. Rdzeniem dzielnicy żydowskiej był obszar Nalewek, Świętojerskiej, Nowolipek, Zamenhofa, Miłej, placu Muranowskiego – gdzie ponad 90 procent mieszkańców stanowili Żydzi.

Ten obszar miał też swój wymiar telluryczny, rejony podziemne: przed Zagładą, w czasie Zagłady i po Zagładzie. Niósł w sobie, szczególnie od XIX wieku, mrok niedostatku, nędzy, krzywdy. Na przykład ulica Niska. Usytuowana w dole, w zapadlisku terenu, biegnąca tuż przy ziemi pamiętającej cuchnące glinianki. Domeną Niskiej i innych ulic północnego Muranowa nie był świat powietrzny, domostwo ptaków i słońca. Niska egzystowała w świecie podziemnym, tellurycznym. Tam panowały bóstwa chtoniczne, władcy ciemności i śmierci, obumierania i odradzania się, gnicia i rodzenia. Podziemia Niskiej to wilgotne piwnice, sutereny zamieszkiwane przez szczury i ludzi, nory pełne robactwa, komórki z oknami poniżej bruku. Relacje z najbiedniejszej części przedwojennego Muranowa wskazują na ten podziemny świat, ujawniający się w języku opisu, w metaforyce.

Efraim Kaganowski w swoich opowiadaniach, szkicach i felietonach portretował zaułki dzielnicy muranowsko-nalewkowskiej, jej wyślizgane kamienne bruki, szarożółte ściany domów, brudne i zaniedbane podwórka, nad którymi unoszą się „zapachy: nieświeżej ryby, kotów, końskiego łajna i kóz. Szczególnie silny odór dolatuje z jednego rogu podwórza – od małego, szarego budyneczku, podobnego do gołębnika, otoczonego usypiskiem śmieci”10. W piwnicy razem z żoną i trzema córkami mieszka Noech, bohater opowiadania Ojciec, który pracował w składzie drzewa. Przytroczony do wozu sznurami rozwoził drzewo do klientów. Późnym wieczorem wracał do domu. „Piwniczna izba ożywała tylko w nocy. Przez cały dzień tysiące stóp mijało małe okienka sutereny, a jeśli ktoś zajrzał do obu szarych, wilgotnych izdebek, nie mógł sobie wyobrazić, że tam żyją ludzie. Stał tu kulawy stół, nakryty szmatą, kilka połamanych żelaznych łóżek i komoda, która wyglądem przypominała trumnę. Wszystko to było okryte mroczną wilgocią i smutkiem”11. Janusz Korczak: „[…] zeszli po drabiniastych schodach do suteryny, przez długi ciemny korytarz, przez niskie drzwi weszli do izby małej, wilgotnej i brudnej” (Dzieci ulicy)12. „Znikły ciemne więzienia, znikły dawne lochy kryminalne, którymi straszono zbrodniarzy, ale nie znikły ciemne, zimne i podziemne mieszkania dla ludzi mozołu i trudu, którym los od kołyski odmówił wszelkiego uśmiechu” (Dziecko salonu)13. Stefan Żeromski: „W każdym z takich sklepików czerniała na podłodze kupa błota […]. Po tym gnoju pełzały dzieci okryte brudnymi łachmanami i same brudne nad wyraz. Każda taka jama była siedliskiem kilku osób” (Ludzie bezdomni)14, „Bawią się tam, w tych zakażonych klatkach, tłumy dzieci żydowskich […] – o ile promień słońca przedrze się przez chmury zimowe i zajrzy do tych padołów”, „wynurzyło się jakby spod ziemi mnóstwo Żydów i Żydówek” (Przedwiośnie)15. Bernard Singer (Regnis): „Na Niskiej chwalono komfortowe izby piwniczne” (Moje Nalewki)16. Zbigniew Uniłowski: „Mikroby posępnego ghetta wypełzają na ten czas z cuchnących schronów”, „dzieciaki wpełgują do swych nor” (Blaski i nędze)17. Halina Szyllerowa, przemierzając Muranów, schodzi w dół, „przez ciemne korytarze i korytarzyki, po wilgotnych, chybotliwych schodach do suteren czy piwnic”, do warsztatów, gdzie „pada ciemny pasek światła z okna, które jest chyba niżej niż poziom podwórza” (Gdzie są granice wyzysku)18.

Na północnych obrzeżach Muranowa, w rejonie rogatek powązkowskich, w 1824 roku wytyczono rozległy obszar na planie kwadratu, nazwany placem Broni. Jego bok zachodni wyznaczała ulica Dzika, na północy ciągnęły się stawy, młyny i wiatraki dotykające Okopów Lubomirskiego, bok wschodni tworzyła linia ulicy Pokornej, natomiast południową granicę placu Broni stanowiła ulica Stawki. Przed powstaniem listopadowym ćwiczyło tu Wojsko Polskie. Po klęsce powstania i wybudowaniu w pobliżu Cytadeli plac opanowało wojsko rosyjskie. Okazało się jednak, że plac bardziej niż do musztry wojskowej potrzebny jest do celów magazynowych i transportowych. Zasadniczą rolę w tej przemianie odegrało sąsiedztwo Dworca Nadwiślańskiego. Znaczną część placu przejęto pod bocznice kolejowe, rampy przeładunkowe i magazyny. W ostatniej dekadzie XIX wieku plac Broni praktycznie przestał istnieć. Ale nazwa pozostała jeszcze długo.

W zachodniej części dawnego placu Broni jeszcze w 1890 roku zaczęto budować baraki, magazyny i bocznice kolejowe, odchodzące od linii, przy której usytuowany był Dworzec Główny Kolei Nadwiślańskiej, od początku XX wieku Dworzec Kowelski. Po zniszczeniu go w 1915 roku przez wycofujących się z Warszawy Rosjan został odbudowany jako Dworzec Gdański. W roku 1921 pod adresem Stawki 4/6 uruchomiono Dom Składowy Miejskich Zakładów Zaopatrywania Warszawy, jedną z najpoważniejszych tego typu instytucji w Polsce. Dysponował dużymi budynkami magazynowymi, usytuowanymi wzdłuż ramp kolejowych. Około 1935 roku na tej samej posesji zbudowano nowoczesny gmach dla trzech szkół powszechnych: numery 112, 120 i 122. W tym samym budynku mieściły się biura magazynów, ekspedycji i oddziału celnego, a także pomieszczenia Archiwum Dawnych Ksiąg Ludności. Uczniom w szkole i przechodniom na ulicy towarzyszył odgłos przetaczanych wagonów towarowych.

Plac przeładunkowy, czyli bocznicę kolejową, rampy oraz pomieszczenia magazynowe Domu Składowego Miejskich Zakładów Zaopatrywania Warszawy na ulicy Stawki 4/6 przejął powołany w grudniu 1940 roku Urząd Transferu (Transferstelle) z siedzibą przy ulicy Królewskiej 23. Była to placówka zajmująca się wymianą towarową między gettem a stroną aryjską. Kontrolowała cały oficjalny import i eksport getta. Teraz to miejsce nazywało się Umschlagplatz.

Historia Muranowa zaczyna się w konwencji sielankowej. Urocze pejzaże, stawy i rzeczki wijące się wśród ogrodów, ryby pluskające się w wodzie, obracające się na wietrze ramiona wiatraków, poruszające żarna młynów, słońce wśród zieleni. Było tu tak pięknie, a zrobiło się tak ponuro, biednie i strasznie. Bujna niegdyś przyroda z biegiem czasu wyrodnieje, drzewa schną, chorują, karleją. Zieleń ogrodów zmienia się w dzikie zielsko pokrywające wysypiska śmieci. Stawki stały się zaułkiem nędzy, a wreszcie ulicą, przy której skończyły się dzieje warszawskich Żydów. Historia Muranowa zatacza łuk: od rajskich krajobrazów do piekła Umschlagplatzu.

Z Żydowskiej na Umschlagplatz

Żydzi, rugowani z Warszawy, krążyli po jej obrzeżach i osiadali w okolicy. Rugowani z jednych ulic przenosili się na inne. Napływali do miasta mimo zakazów, a kiedy zakazy zniesiono, przybywało ich jeszcze więcej. Wędrowali z miejsca na miejsce, zamieszkiwali wiele ulic, ale ulica Żydowska w średniowiecznej Warszawie była ich pierwszym domem.

Nie znajdziemy ulicy Żydowskiej na żadnym planie Warszawy, a przecież jest ona symbolem początku drogi, jaką przez wieki przebyli warszawscy Żydzi. Tu biło źródło, z którego wypłynął strumień wlewający się w różne koryta i rozlewiska. Stąd dokonał się ich pierwszy exodus, ich pierwsze wyjście. Wyruszyli na długą wędrówkę – kilkaset lat wypełnionych pracą dnia powszedniego i radosną atmosferą świąt. Kilkaset lat obfitujących w całe bogactwo doświadczeń: wspaniałe osiągnięcia w dziedzinie nauki, kultury i sztuki, udział w najrozmaitszych formach życia publicznego i gospodarczego, błyskotliwe kariery i sukcesy, ale także nędza, upokorzenia i prześladowania. Dotarli w końcu do miejsca ostatniego i ostatecznego – na kolejową rampę Umschlagplatzu przy Stawkach.

Między odbudowanymi z wojennych gruzów kamieniczkami Starego Miasta przy ulicy Wąski Dunaj numery 7 i 5 jest metalowe ogrodzenie zamykające teren podwórka. Od furtki w głąb podwórza ciągnie się droga wylana asfaltem. Gdzieś tutaj biegła kiedyś ulica Żydowska. Z miejsca, które było pierwsze, ruszam ku miejscu ostatniemu. Przechodzę linię zrekonstruowanych murów obronnych, mijam z jednej strony pomnik Kilińskiego, z drugiej stojącą w wyłomie murów figurę Małego Powstańca. Przez Podwale wchodzę na Długą, która prowadzi do placu Krasińskich, od zachodu obramowanego wspaniałą fasadą pałacu Krasińskich, od wschodu seledynowymi taflami szkła i monumentalną kolumnadą nowej siedziby Sądu Najwyższego oraz pomnikiem Powstania Warszawskiego. Idąc Bonifraterską, przechodzę obok terenu chińskiej ambasady, przecinam Franciszkańską i dochodzę do wieżowca Intraco. Jestem już na Stawki. Ulica najpierw łagodnie zakręca w prawo, potem ostrzej w lewo. Teraz mam przed sobą wybudowany tuż przed wojną budynek szkoły. Stąd odjeżdżały pociągi do Treblinki. Stoję przed białym masywem pomnika na Umschlagplatzu.

Te dwa miejsca dzieli niewielka odległość. Niespełna dwadzieścia minut spaceru. A przecież droga warszawskich Żydów z ulicy Żydowskiej na Umschlagplatz była długa i kręta, oplatająca różne rejony Warszawy, uwikłana w różne etapy historii miasta i dziejów Polski, biegnąca od narodzin po Zagładę. Teraz to terytorium życia i śmierci warszawskich Żydów znalazło się pod ziemią.

3. „Boże, gdzie jest Gęsia?”

Joseph Tenenbaum, więzień obozów w Mauthausen, Melk i Ebensee, przyjechał do Polski w kwietniu 1946 roku. W swoich wspomnieniach In Search of a Lost People. The Old and New Poland [W poszukiwaniu zaginionego ludu. Stara i nowa Polska], wydanych w Nowym Jorku w 1948 roku, opowiada o szoferze obwożącym go po Warszawie. Szofer był warszawiakiem z Gęsiej. I w 1946 roku pojechał tam. W ruinach getta poszukiwał śladów swojej ulicy. Ale Gęsiej nie było. „Nie był ani prorokiem, ani poetą – pisze Tenenbaum. – Ale jego niespokojne »Boże, gdzie jest Gęsia?« poruszało głębiej niż poemat. Urodził się na Gęsiej i przeżył tam całe swoje życie przed wojną. Lecz w morzu gruzów nie mógł znaleźć żadnego punktu orientacyjnego, który oznaczałby miejsce jego narodzin i zabaw”1.

Gęsia sprzed Zagłady

Opowieść o Gęsiej zaczyna się w średniowieczu. Dawna droga narolna prowadziła z Nowego Miasta przez późniejszą ulicę Franciszkańską i jej przedłużenie, czyli późniejszą Gęsią, do traktu młocińskiego, czyli późniejszej ulicy Zamenhofa. W pierwszej połowie XVIII wieku przedłużono ją do Smoczej, a po 1771 roku aż do Okopów Lubomirskiego, na miejscu których powstała ulica Okopowa – podaje Jarosław Zieliński2. Nazwę swą zyskała w 1770 roku.

Na rogu Gęsiej i Nalewek znajdowały się niegdyś cysterny dostarczające wodę drewnianymi rurami wzdłuż Franciszkańskiej i Koźlej na Rynek Nowomiejski. Drewniane naczynia służące do czerpania wody z cystern nazywano nalewkami. Trzecia Komisja Brukowa, działająca w latach 1742–1766 i kierowana przez marszałka wielkiego koronnego Franciszka Bielińskiego, nakazała wybrukowanie najważniejszych ciągów komunikacyjnych. Osadnictwo rozwijało się wówczas w kierunku zachodnim, dlatego oprócz wybrukowania takich ulic jak Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, Senatorska czy Miodowa, wyznaczono w tym właśnie rejonie nowe szerokie ulice: Chłodna, Ceglana, Ciepła, Solna, Ogrodowa, Wolność, Żytnia, Kacza, Nowolipki, Dzielna, Pawia oraz Gęsia.

Według „Wykazu ilości domów w posiadaniu Żydów w Warszawie w 1900 roku”, przechowywanego w Archiwum Państwowym w Warszawie, na ogólną liczbę 6066 domów 1937 należało do Żydów (czyli 31,9 procent), co z grubsza pokrywało się z proporcjami etnicznymi mieszkańców Warszawy. Wykaz obejmuje 252 ulice ze wskazaniem na każdej liczby domów w posiadaniu chrześcijan i Żydów. Tylko na kilkunastu ulicach liczba żydowskich właścicieli kamienic znacznie przewyższała liczbę właścicieli chrześcijańskich. Najwięcej „żydowskich kamieniczników” było wówczas na ulicach: Pawiej (59), Miłej (58) i Gęsiej (50). Jeśli chodzi o procent żydowskich właścicieli w stosunku do chrześcijańskich, prym wiodła Franciszkańska – aż 94 procent (32 Żydów na 2 chrześcijan), potem Miła – 85 procent (58 Żydów na 10 chrześcijan) i Gęsia – 77 procent (50 Żydów na 15 chrześcijan)3.

Międzywojenna Warszawa stała się największym skupiskiem Żydów w Europie i drugim, po Nowym Jorku, na świecie. W sierpniu 1939 roku w Warszawie było około 380 tysięcy Żydów (na ogólną liczbę 1,3 miliona mieszkańców, co stanowiło 29 procent). Do wybuchu II wojny światowej funkcjonowało tutaj ponad 440 synagog i domów modlitwy. Na ulicy Gęsiej było ich w różnym czasie osiemnaście. Na odcinku wschodnim: od Nalewek do Zamenhofa – siedem. Na odcinku środkowym: od Zamenhofa do Lubeckiego (dziś Jana Pawła II) – siedem, oraz od Lubeckiego do Smoczej – cztery. Warto zwrócić uwagę na dwie bożnice. Kamienica przy Gęsiej 27 została wybudowana w roku 1937 lub 1938. Dom modlitwy pod tym adresem pojawia się już w spisie z 1869 roku. Do czasu wzniesienia nowego budynku funkcjonował w oficynie starej zabudowy. Zachowały się dwa zdjęcia wnętrza tego domu modlitwy z 1940 roku. Urządzono tam wtedy punkt dla przesiedleńców z innych dzielnic Warszawy oraz z Kalisza, z Łodzi, Poznania, Aleksandrowa [Łódzkiego].

Wnętrze – być może górna kondygnacja mieszkalna i częściowo poddasze – przypominało regularną synagogę, z galerią dla kobiet co najmniej przy dwóch ścianach poprzecznych oraz ścianie zewnętrznej z oknami. Aron ha-kodesz prawdopodobnie był umieszczony naprzeciw ściany okiennej. Salę oświetlano empirowym żyrandolem kryształowym. Balustrada galerii była wysoka, pełna, z rzędem okienek w części górnej. W podstawie balustrady znajdował się rząd płycin lub obramień z namalowanymi instrumentami muzycznymi

– pisze monografistka synagog warszawskich Eleonora Bergman4. W sąsiadującej kamienicy Gęsia 29 też był dom modlitwy. Na zdjęciu z 1940 roku widzimy rozlokowanych tam przesiedleńców z Kalisza. Pomieszczenie było prostokątne, na suficie w kręgu wymalowano (podobnie jak na Gęsiej 27) instrumenty muzyczne. Okrąg oplatały wersety z psalmu: „Chwalcie Go dźwiękiem rogu, chwalcie Go na harfie i cytrze! Chwalcie Go bębnem i tańcem, chwalcie Go na instrumentach i flecie” (Ps 150,3–4)5. Kamienica o numerze 27 stała na rogu dzisiejszej ulicy Karmelickiej. Od posesji Gęsia 33 dzieliło ją sto pięćdziesiąt metrów.

W XIX i w pierwszej połowie XX wieku branża włókiennicza była niemal całkowicie domeną handlu żydowskiego. Prym wiodły ulice Nalewki i Gęsia. Tam mieściły się przedstawicielstwa wielkich łódzkich zakładów, takich jak: N. Ejtingon i S-ka, I. K. Poznański, Widzewska Manufaktura, liczne fabryki żydowskie z Bielska, Częstochowy, zwłaszcza z Białegostoku6. Tak przełom XIX i XX wieku na Muranowie wspomina Bernard Singer (Regnis), dziennikarz prasy żydowskiej w języku polskim, jidysz i hebrajskim, sprawozdawca sejmowy.

Nalewki sprzedawały koronki, wyroby galanteryjne i pończosznicze. Gęsia handlowała manufakturą moskiewską i łódzką. Franciszkańska skupowała radomską skórę. Grzybów handlował żelazem. […] Zdarzał się intruz, który sprzedawał mydło na Gęsiej zamiast na Franciszkańskiej. Były też w naszej dzielnicy oazy „gojowskie”. […] Skarżyński na Nalewkach sprzedawał mydło, które kupowały służące w sobotę7.

Sprawdziłem. Na Gęsiej rzeczywiście nikt mydła nie sprzedawał, natomiast miał tu dwie kamienice warszawski król mydła luksusowego Fryderyk Puls: pod numerem 27 (przypomnijmy: róg dzisiejszej Anielewicza i dzisiejszej Karmelickiej) oraz pod numerem 95 (tam gdzie jest dzisiaj pętla autobusów 107 i 111 na rogu Anielewicza i Esperanto). Bernard Mark, w latach 1949–1966 dyrektor Żydowskiego Instytutu Historycznego (ŻIH), odcinek Gęsiej między Nalewkami i Zamenhofa uznaje za „ośrodek średniego handlu towarami bławatnymi i gdzie handel nigdy się nie odbywał za gotówkę, lecz przeważnie na weksle”8. Noblista Isaac Bashevis Singer w swoim eseju o warszawskich ulicach, opublikowanym w nowojorskim „Forwerts” 2 lipca 1944 roku, pisze:

Na Gęsiej mieściły się olbrzymie składy bławatne, gdzie zaopatrywali się klienci z całej Polski. To tu rozmawiało się o wzroście i spadku akcji, komentowało kurs zagranicznych walut, to tu zachodziło się w głowę, czy funt szterling pójdzie w górę. Tutaj chasydzi zakładali sztywne kołnierzyki i krawaty, bo to pomagało w interesach. W tej okolicy ludzie śnili o budowie Izraela i o socjalistycznej rewolucji. Tu rano rozchwytywano żydowskie gazety, tu kręciły się po ulicach gromady Litwaków9.

Wschodni odcinek Gęsiej był szczególnie nasycony punktami, w których handlowano suknem i kortem, towarami łokciowymi, materiałami bławatnymi, różnorodnymi tkaninami, płótnem; gdzie wyrabiano konfekcję, bieliznę damską i męską, pończochy, skarpety, chustki etc. Nie sposób wymienić wszystkich pracowni, warsztatów, składów, sklepów i sklepików z tym asortymentem. Były ich setki! Tylko na odcinku Gęsiej między Nalewkami i Zamenhofa naliczyłem ich aż 484, przy czym nie wziąłem pod uwagę tego, co w bazie firm Archiwum Państwowego w Warszawie i w przedwojennych spisach adresowych nazywane jest „towarami manufakturowymi”. Rekordzistkami są kamienice pod numerami: 4 (aż 56 składów, warsztatów, miejsc sprzedaży), 7 (52 miejsca) oraz 10 (49 miejsc). Domy te nie tylko zniknęły z powierzchni ziemi, utraciły też kontakt z dzisiejszą ulicą Anielewicza. Biegnie ona tropem dawnej Gęsiej, ale tylko od Okopowej do Karmelickiej. Na wysokości Karmelickiej zaś Anielewicza została wyraźnie przesunięta na południe w stronę parku Krasińskich, by spotkać się z przesuniętą z kolei na północ ulicą Świętojerską, tworząc w tym miejscu nieistniejące przed wojną skrzyżowanie. Dawniej Gęsia szła prosto na wschód, wpadała do Nalewek i biegła dalej już jako Franciszkańska. Przecięcie Gęsiej, Nalewek i Franciszkańskiej tworzyło jedno z najruchliwszych ówczesnych skrzyżowań.

Żydowski pisarz i publicysta Lejb Sznajderman, autor kilku tomów reportaży, w tym o losach Żydów w okresie wielkiego kryzysu Cwiszn Nalewkes un Ajfl-turn [Od Nalewek do wieży Eiffla; opublikowany w 1936 roku], dostrzegł w tym zlaniu się trzech ulic coś więcej niż tylko punkt w miejskim pejzażu. Układ trzech ulic urasta u niego do rangi symbolu zapowiadającego cierpienie, a gwar uliczny przeobraża się w krzyk. Sznajderman w reportażu Trojerike geografie fun di Nalewkes [Smutna geografia Nalewek] we wspomnianym tomie zawiesza to miejsce między życiem i śmiercią, między historią i apokalipsą.

Nalewki, Gęsia i Franciszkańska. Stygmatem krzyża wrosły te trzy ulice w serce żydowskiej Warszawy. Tułów – to Nalewki, a dwa rozkrzyżowane ramiona – Gęsia i Franciszkańska. Stąd rozlega się ów krzyk odwieczny: „Szma Isroel!” – Słuchaj, Izraelu! Krzyczą żebracy, którzy na każdym kroku wyciągają ręce o wykrzywionych palcach, jak dziurawe skarbonki. Krzyczą wystraszeni handlarze uliczni, a szeptem powtarzają to samo giełdziarze; przechadzają się tam i z powrotem po zabłoconych trotuarach „czarnej giełdy” w mrocznych pasażach Nalewek. Na tym krzyżu ulic rozpięta jest nędza żydowska i dźwięczą „srebrne talary” manufakturzystów, handlarzy skór i kupców innych, najrozmaitszych branż. W suterynach mieszkają biedni blacharze, szewcy, krawcy, piekarze, a na górnych piętrach uginają się półki pod widzewską manufakturą i skórami. […] Tułów – to Nalewki, a ramiona wyrzucone na krzyż – to Gęsia i Franciszkańska. Na dłoniach tych obu rozkrzyżowanych rąk waży się życie i śmierć żydowskiego getta10.

Reszta tekstu dostępna w regularnej sprzedaży.

Przypisy bibliograficzne

1. Łyżka i korzeń

1 Zob. A. Glinianowicz, Warszawa. Trwa masowa wycinka zdrowych drzew na Muranowie, WP Wiadomości, 23.06.2020, wiadomosci.wp.pl, bit.ly/4a99wJh, dostęp: 28.07.2023.

2 Zob. A. Dymek, M. Luniak, Szata roślinna Muranowa – dawniej i dziś [w:] Tu Muranów. Dzielnica ponad gruzami, red. K. Radecka-Mikulicz, Warszawa 2020, s. 158.

3 R. Kobendza, Roślinność ruderalna na gruzach miast polskich, „Sprawozdanie z Posiedzeń Wydziału IV Nauk Biologicznych Towarzystwa Naukowego Warszawskiego” 1949, t. 42, s. 59, 60.

4 R. Auerbach, Lacrimae rerum, „Przełom” 1949, nr 20, s. 12.

Przypisy bibliograficzne

2. Od arkadii do apokalipsy

1 J. Korczak, Prawidła życia. Publicystyka dla dzieci, red. A. Lewin, Warszawa 2007, s. 113.

2 J. Korczak, Pisma czasu wojny (1939–1942), red. H. Kirchner, Warszawa 2021, s. 287.

3 F. M. Sobieszczański, Rys historyczno-statystyczny wzrostu i stanu miasta Warszawy od najdawniejszych czasów aż do 1847 roku, Warszawa 1974, s. 23.

4 A. Wejnert, Starożytności warszawskie. Dzieło zbiorowo-zeszytowe wydane przez Aleksandra Wejnerta, t. 1, Warszawa 1848, s. 76, 77.

5 D. Kosacka, Północna Warszawa w XVIII wieku, Warszawa 1970, s. 45.

6 Tamże, s. 53.

7IlustrowanyPrzewodnik po Warszawie wraz z treściwym opisem okolic miasta, Warszawa 1893, s. 151.

8 S. L. Schneiderman, Smutna geografia Nalewek [w:] tegoż, Od Nalewek do wieży Eiffla, przeł. H. Szymin, Warszawa [1936], s. 19, 20.

9 E. Kaganowski, Warszawskie opowiadania, przeł. S. Wygodzki, Warszawa 1958, s. 244.

10 Tamże, s. 12.

11 Tamże, s. 52, 53.

12 J. Korczak, Dziecko ulicy. Dziecko salonu [w:] tegoż, Dzieła, t. 1, red. A. Lewin, Warszawa 1992, s. 223.

13 Tamże, s. 343. Korczak cytuje fragment książki Adolfa Suligowskiego Kwestia mieszkań, zawierającej odczyty wygłoszone przez Suligowskiego w sali Ratusza 14 i 15 kwietnia 1889 roku.

14 S. Żeromski, Ludzie bezdomni, Warszawa 1973, s. 38.

15 S. Żeromski, Przedwiośnie, Warszawa 1968, s. 363.

16 B. Singer (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993, s. 112.

17 Z. Uniłowski, Blaski i nędze [w:] Jesteśmy w Warszawie. Przewodnik literacki po stolicy, red. A. W. Englert i in., Warszawa 1938, s. 43.

18 H. Szyllerowa, Gdzie są granice wyzysku [w:] Niepiękne dzielnice. Reportaże o międzywojennej Warszawie, wybór i oprac. J. Dąbrowski, J. Koskowski, Warszawa 1964, s. 213, 214.

Przypisy bibliograficzne

3. „Boże, gdzie jest Gęsia?”

1 Cyt. za: J. Nalewajko-Kulikov, Pierwsze wrażenia. Żydowski intelektualista w rzeczywistości odradzającej się Polski (na przykładzie Dawida Sfarda) [w:] Zagłada Żydów. Pamięć narodowa a pisanie historii w Polsce i we Francji, red. B. Engelking i in., Lublin 2006, s. 231.

2 J. Zieliński, Atlas dawnej architektury ulic i placów Warszawy, t. 1, Warszawa 1995, s. 93.

3 E. Bergman, „Nie masz bóżnicy powszechnej”. Synagogi i domy modlitwy w Warszawie od końca XVIII do początku XXI wieku, Warszawa 2007, s. 47, 48.

4 Tamże, s. 281.

5 Zob. tamże, s. 280.

6 Zob. M. Fuks, Żydzi w Warszawie. Życie codzienne. Wydarzenia. Ludzie, Poznań – Daszewice 1992, s. 281.

7 B. Singer (Regnis), Moje Nalewki, Warszawa 1993, s. 13.

8 B. Mark, „Literarysze Trybune” i „Tłomackie 13” [w:] Księga wspomnień 1919–1939, oprac. M. Berman, Warszawa 1960, s. 223–228.

9 I. B. Singer, Każda żydowska ulica w Warszawie była samodzielnym miastem… [w:] tegoż, Felietony, eseje, wywiady, przeł. z jidysz T. Kuberczyk, Warszawa 1993, s. 24.

10 S. L. Schneiderman, Od Nalewek do wieży Eiffla, przeł. H. Szymin, Warszawa [1936], s. 11, 22.

Przypisy

[1] Trzeba w tym miejscu skomentować używany przeze mnie (i przez wielu innych autorów) termin „dzielnica żydowska” w odniesieniu do historii sprzed II wojny światowej. Oczywiście nie chodzi tu o jüdische Wohnbezirke – jak nazywali Niemcy utworzone przez siebie getto w okupacyjnej Warszawie. Dzielnica żydowska to obszar zamieszkany w przeważającej większości przez Żydów, ale nie tylko przez nich, a jego geneza sięga okresu kształtowania się miast. W średniowiecznej Europie powstawanie skupisk żydowskich w wydzielonych częściach miasta było zjawiskiem powszechnym. Wyrażały się w ten sposób dwie tendencje: zewnętrzny przymus i wewnętrzny wybór. Doktryna segregacji (zakaz wspólnego zamieszkiwania chrześcijan i Żydów, która przybrała ostateczny kształt po Soborze Laterańskim III w 1179 roku) ewoluowała w kierunku doktryny izolacji (specjalne oznakowanie Żydów i skupianie ich w odrębnych dzielnicach). Gwałtowna fala prześladowań w czasie wypraw krzyżowych, próba ocalenia odrębności religijnej i kulturowej, postawa wewnętrznej solidarności prześladowanych, praktyczne względy samoobrony – to wszystko skłoniło samych Żydów do zamieszkiwania razem w wydzielonych miejscach. Istnieje jednak zasadnicza różnica między tak rozumianym miejscem zamieszkania Żydów a gettem. Po pierwsze, historyczna dzielnica żydowska to obszar dobrowolnego osiedlenia. Po drugie, nie jest zamknięty. Getto historyczne miało izolować, getto nazistowskie stanowiło formę eksterminacji pośredniej, było przedsionkiem Ostatecznego Rozwiązania.

WYDAWNICTWO CZARNE sp. z o.o.

czarne.com.pl

Wydawnictwo Czarne

@wydawnictwoczarne

Sekretariat i dział sprzedaży:

ul. Węgierska 25A, 38-300 Gorlice

tel. +48 18 353 58 93

Redakcja: Wołowiec 11, 38-307 Sękowa

Dział promocji:

al. Jana Pawła II 45A lok. 56

01-008 Warszawa

Opracowanie publikacji: d2d.pl

ul. Sienkiewicza 9/14, 30-033 Kraków

tel. +48 12 432 08 52, e-mail:[email protected]

Wołowiec 2024

Wydanie I