20,19 zł
Tomik stanowi rozprawę z dawnymi doświadczeniami. Z bólem jaki spotkał podmiot liryczny w czasie pewnego etapu jego życia. Jest swoistą autoterapią, z której czytelnik, być może, wyciągnie własne wnioski. To emocjonalna podróż w czasie, stanowiąca jedynie fragment większej całości.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 28
© Szymon Joachim Murzyn, 2020
Tomik stanowi rozprawę z dawnymi doświadczeniami. Z bólem jaki spotkał podmiot liryczny w czasie pewnego etapu jego życia. Jest swoistą autoterapią, z której czytelnik, być może, wyciągnie własne wnioski. To emocjonalna podróż w czasie, stanowiąca jedynie fragment większej całości.
ISBN 978-83-8189-507-1
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Witaj w moim pierwszym tomiku poezji. Dziękuję Ci za jego zakup i wsparcie w spełnianiu mojego marzenia jakim jest pisanie dla ludzi, a nie do szuflady. Wiersze zebrane w tym tomiku stanowią pewną spójną całość. Opowiadają historię upadku, historię prawdziwą. Spisywana była przez długi czas za pomocą różnych tuszy. Trochę krwi, trochę alkoholu, trochę atramentu, trochę szczerych łez. Dłonie, które ją spisały pokryte były popiołem z niejednego wypalonego papierosa. Mam nadzieję, drogi czytelniku, że odnajdziesz w tym sens tak jak ja i wyniesiesz z moich słów coś dla siebie. Coś intymnego. Coś co poruszy Cię dogłębnie. Coś co, być może, pomoże Ci kiedyś zrozumieć siebie samego. Tak jak mi niegdyś pomogło. Dziękuję raz jeszcze i życzę Ci miłej lektury.
Palę papierosa
wdycham dym do płuc
czasami myślę, że jest jak
cierpki smak Twoich
gorzkich słów, gdy
w moje ramię się wtulasz.
Piję czarną kawę,
wpatrzony w jej smolistą barwę.
Przypomina mi otchłań,
w której pogrzebałem tysiące
z moich marzeń.
Po chwili zaczyna mi przypominać
czarną toń Twoich oczu,
z brunatną okową
na filiżance.
To zabawne, jak wiele rzeczy
przypomina mi o Tobie
i przypominało odkąd Cię znam.
Zawsze byłaś gdzieś wewnątrz,
gdzieś tam w środku,
we mnie — schowana.
Tak pięknie skomplikowana.
Zgasły wszystkie gwiazdy,
wszystkie,
nie szczędziliśmy ani jednej z nich.
Nasz cichy krzyk,
dziki szept,
chwila pełna spojrzeń pełnych nadziei
i delikatny dotyk, gdy odgarniałem
Twoje niesforne włosy.
Muśnięcie ust,
niosące bezwiednie ciepłą niepewność
z warg, przenika skórę,
z prędkością krwi
rozrzuca w sercu rozżarzone sny,
które pozwolą Ci być
ze mną
już zawsze.
Kolejne dni umykały,
szedłem drogą, niegdyś wspaniały.
Narysowany przez bogów,
kredką z gwiezdnego pyłu,
wyjący do księżyca wilk,
wyłem doń, krótkie, „przyjdź”.
Czekałem tak noc za nocą,
patrząc jak świeci coraz jaśniej
i jak gaśnie coraz bardziej.
Pewnego dnia przyszła,
lecz nie byliśmy gotowi.
Pojawiła się i znikła,
znów wyłem,
męczyłem nieboskłon spragnionym głosem.
Podnoszę wzrok, widzę ją.
Proszę by przyszła…
Podchodzę do niej,
jasnej jak ze snu,
obiecuję bronić aż zabraknie tchu,
dotykiem ukoiła we mnie wnet,
wszystko co było złe.
Dla mnie już tylko ona — jest.
W ustach czuję,
metaliczny posmak.
Krew.
Nią naznaczona przygryzionych warg wiosna.
Zasypiając czuję zapach,
Twój,
oplatający mnie jak boa.
Lecz nie dusi mnie,
pozwala zebrać słowa.
Te — wypowiadane szeptem,
do samego siebie przed słodkim snem,
dają pewność, że tylko Ty,
że tylko Ciebie — obok, chcę.
Gdy zasypiam
i gdy pocałunkami
przerywam Ci sen.
Teraz jesteś daleko,
w głowie mam klatki ze spędzonych razem chwil.
Nie wiem jak to robisz,
ale dajesz mi siłę by żyć.
Gdzieś…
między miłością, a nienawiścią
radością i smutkiem,
gdzieś na moście łączącym
bogactwo z ubóstwem,
gdzieś na chodnikowej płycie
między niebem i piekłem
wyryte jest moje imię.
Na płycie stoję,
w rdzawej zbroi,
zakuty w rozpadające się
żelazo,
rycerz, z wyglądu litą skałą,
w rzeczywistości
wapienną.
Ze zwieszoną głową,
przyglądam się własnym demonom,
widocznym