Pod znakiem Białego Lwa - Antoni Śmirski - ebook

Pod znakiem Białego Lwa ebook

Antoni Śmirski

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Cykl Druga Wojna Światowa

Zeszyt 16/80

Bohaterowie | Operacje | Kulisy

  • dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii
  • przełomowe, nieznane momenty walk
  • czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadów

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 126

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Antoni Śmirski

 

POD ZNAKIEMBIAŁEGO LWA

WYDAWNICTWO

MINISTERSTWA OBRONY NARODOWEJ

 

Okładkę projektował

WITOLD CHMIELEWSKI

Redaktor

WIESŁAWA ZANIEWSKA-ORCHOWSKA

 

Redaktor techniczny

IRENA CHOJDAK

© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1980 r.

 

ISBN 83-11-06521-7

PROLOG

Karela Pokorę obudziła niezwykła o tej porze cisza. Przecież już dawno powinna być pobudka — zakiełkowała w głębi mózgu myśl oderwana na moment od pełnego napięcia i dramaturgii sennego widziadła. Ależ tak, jest już późno! Uniósł głowę. Z sąsiednich łóżek dolatywało chrapanie kilkunastu młodych gardzieli i nagle pojął, wszystko: dziś już nie będzie pobudki tak, jak i nie będzie jej prawdopodobnie jutro, pojutrze, a może też już nigdy...

Przecież jeszcze wczoraj, jak grom, spadła na nich ta wiadomość! Wydawało się, że rozsadzi ona głośnik radiowy, a na głowy siedzących wokół odbiornika żołnierzy zwali się nie tylko solidnie zbudowany gmach koszar, ale i dotychczasowy świat, w którym każdy z nich przeżył przecież tych swoich dwadzieścia lat. Spiker, starając się nad ć swojemu głosowi codzienne brzmienie, odczytywał komunikat Czechosłowackiej Agencji Prasowej: „Słowacja oderwała się od republiki ogłosiła niepodległość... Wódz i kanclerz Rzeszy Niemieckiej Adolf Hitler oświadczył, że Rzesza Niemiecka przejmuje protektorat nad Czechami i Morawami... W Berlinie bawi delegacja na czele z prezydentem republiki dr. Emilem Hachą i ministrem spraw zagranicznych dr. Chvalkowskim... Proszę zachować spokój i rozwagę...”

Gdyby do sali wpadł w tej chwili pocisk artyleryjski, na pewno nie zrobiłby większego wrażenia. Żołnierze siedzieli przez dłuższą chwilę cicho, jakby sparaliżowani, by po chwili wybuchnąć falą wzburzonych głosów. Jakże to może być? Czy nie dosyć upokorzeń i niesprawiedliwości na świecie! Przecież rządy Anglii i Francji zmusiły na jesieni 1938 roku rząd Republiki Czechosłowackiej, aby zrezygnował ze stawiania oporu i oddał Rzeszy Niemieckiej bez walki tereny zamieszkane przez sudeckich Niemców, a teraz minęło zaledwie parę miesięcy. Hitler już stawia następne żądania, które przekreślają rachuby na istnienie niepodległej Czechosłowacji...

Takie rozważania i dyskusje trwały długo w noc, ale nie mogły one zmienić tego, co przyszło nieodwołalnie w ciągu najbliższych dni...

Karel Pokora usiadł na łóżku. Za oknem robiło się Coraz widniej. Wstawał nowy dzień, 15 marca 1939 roku... Zaniepokojony panującą w dalszym ciągu ciszą Karel zbliżył się wolno do okna i wyjrzał na dziedziniec koszarowy. Dachy sąsiednich domów pokrywały płaty szarego śniegu, z kominów, jak co dzień, unosiły się smugi ciemnego dymu; widomy znak, że życie toczy się dalej ustalonym od lat rytmem. Wzrok prześliznął się po dziedzińcu i mimo woli zatrzymał na czymś obcym, czego jeszcze wczoraj nie było w tym oglądanym przecież codziennie krajobrazie. Była to sylwetka żołnierza w mundurze o dziwnej barwie i kopulastym hełmie. Niemcy! — błysnęło w mózgu.

Ciemna sylwetka na śniegu wydawała się nieco nierealna Karel jeszcze raz przetarł oczy, ale nie był to jednak sen...

— Niemcy! Chłopcy, wstawajcie szybko! Niemcy są już u nas! — zawołał do śpiących kolegów.

Momentalnie przy oknie zgromadziło się wiele głów. Niektórzy żołnierze rozchylili ramy okien, by lepiej przyjrzeć się spacerującym po dziedzińcu wartownikom. Jeden z Niemców podniósł w pewnej chwili rękę do stalowego hełmu:

— Das Fenster zumachen! — zawołał.

Żołnierze nie drgnęli.

— Zumachen! Abtreten! — zaryczał Niemiec pokazując gestami, że należy zamknąć okno, a gdy i to nie odniosło skutku, wymownym ruchem ściągnął karabin z ramienia, ostentacyjnie zarepetował go i wymierzył w wyglądających na dziedziniec żołnierzy...

Tak dla Karela Pokory i jego kolegów ze szkoły podchorążych rezerwy w południowych Czechach zaczęła się okupacja hitlerowska, która dla milionów jego rodaków miała trwać przez sześć długich i mrocznych lat...

*

W kilka miesięcy później Karel znalazł się w Polsce w Katowicach. Po powrocie do Pragi nie mógł znieść widoku czarnych mundurów, ciągłego „heilowania”, flag hitlerowskich powiewających nad miastem i nad Hradczanami. Postanowił więc, jak już to zrobiło wielu jego rodaków, wybrać emigrację, a tam, jeżeli nadarzy się okazja, zamierzał podjąć walkę o wolność swej ojczyzny.

Droga na emigrację prowadziła przede wszystkim do Polski, gdzie, jak słyszał, organizowali się Czesi do walki przeciw Niemcom. Nie wiedziały ile w tym prawdy, zastanawiał się, czy Polska, która teraz stała na drodze marszu Hitlera w jego „pokojowym” podboju krajów Europy wschodniej ulegnie presji faszystowskich Niemiec i skapituluje podobnie jak Czechosłowacja bez jednego wystrzału, czy też będzie broniła swojej wolności? Rozwój wydarzeń wskazywał na to, że Polska nie ustąpi, że nie ulegnie hitlerowskiemu naciskowi, szantażowi i, jak będzie trzeba, chwyci za broń...

Tak rozumowali i inni Czesi, skoro w Katowicach Karel zastał ich już kilka tysięcy, a każdego dnia przybywali wciąż nowi. Droga do Polski nie była wcale łatwa, o czym Karel miał możność przekonać się bardzo szybko. Niemcy wzmocnili posterunki na drogach prowadzących bezpośrednio do Polski. Jazda przez Słowację też nie była bezpieczna. Próbowano więc przedostawać się nielegalnie przez zieloną granicę z terenu MorawskiejOstrawy, ale i tu istniała dodatkowa przeszkoda. Była nią granica przebiegająca przed wjazdem do miasta. Ustanowili ją Niemcy natychmiast po wkroczeniu do Czech, przyłączając do Rzeszy rejon Morawskiej Ostrawy. Niedaleko od tego miasta, w rejonie Bohumina, biegła jednak jeszcze jedna nowa granica: niemiecko-polska. Nie była ona, jak zapewniali towarzysze w Pradze, jeszcze zbyt dobrze strzeżona przez Niemców i dlatego z niej korzystali ci, którym tu, w świeżo przez Hitlera ustanowionym „Protektoracie Czech i Moraw”, ziemia paliła się pod, stopami, lub ci, którzy walkę o wolność ojczyzny przedkładali nad mniej lub bardziej spokojne życie w hitlerowskim „Protektoracie”.

Karelowi mocno zabiło serce, kiedy pociąg ruszył z praskiego dworca w kierunku Morawskiej Ostrawy. Za oknem coraz szybciej przemykały domy stolicy, znajome ulice, place, skwery. Czy jeszcze kiedyś będzie mu dane oglądać rodzinne miasto? Czy wróci tu do swoich drogich i bliskich? Po drodze jeszcze wielokrotnie przeżywał chwile rozstania z rodzicami i z Anią. Całował jej zapłakane oczy i powtarzał z uporem, jakby i on chciał w to mocno uwierzyć: „Pamiętaj, Aniczko, ja wrócę! Na pewno wrócę już niedługo, za miesiąc, dwa, no, najwyżej za rok! Przecież to niemożliwe, aby cywilizowany świat mógł długo tolerować takie bezprawie!”

Realny świat istniał tymczasem niezależnie od jego marzeń i chęci. Tuż przed Morawską Ostrawą drzwi przedziału otworzyły się gwałtownie i stanęło w nich dwóch cywilów, w skórzanych płaszczach i tyrolskich kapeluszach na głowie, 5 towarzystwie konduktora.

— Riechgebiet! Passkontrolle! — powiedział ostrym tonem szczuplejszy cywil. — Wo fahren Sie hin? — zwrócił się do siedzącego tuż przy drzwiach starszego mężczyzny. — Gdzie jedże? — wycedził niby to po czesku, wiedząc, że starszy pan nie rozumie pytania.

— Do Morawskiej Ostrawy, do syna.

— Ach so! Und Sie? — zwrócił się do Karela.

— Nach Maehrisch Ostrau! — odpowiedział podsuwając cywilowi dowód osobisty i sfałszowaną delegację służbową jakiejś niemieckiej firmy, w którą zaopatrzyli go w Pradze przyjaciele.

Niemiec długo studiował podane mu dokumenty, spojrzał podejrzliwie na Karela, ale bez słowa oddał mu dowód i delegację.

— Na, ja! — powiedział jakby chciał coś jeszcze dodać lub o coś zapytać, ale zrezygnował z tego i wyszedł z przedziału.

Karel odetchnął z ulgą, ale w głębi duszy poczuł niesmak i gniew, że we własnym kraju musiał posługiwać się językiem niemieckim, a w dodatku należało jeszcze wobec wrogów udawać miłego młodzieńca, który zabiega o ich względy. Ale nie mogło być inaczej, tego wymagała sytuacja i powodzenie wyprawy.

Nazajutrz wieczorem jego nowi znajomi, których adres otrzymał w Pradze, doprowadzili go polami na skraj małego lasku i pokazali błyszczące w pewnej odległości od nich małe światełko.

Był to posterunek polskiej służby granicznej. Teraz, aby być wolnym, trzeba było pokonać chyłkiem tych kilkaset metrów...

Chyłkiem, miejscami czołgając się, dotarł Karel w pobliże domku, gdy nagle usłyszał za sobą okrzyk:

— Stój! Ręce do góry!

Usłuchał wezwania. Spostrzegł, że zbliża się do niego jakaś postać. A może to jest podstęp? — zaniepokoił się w pewnej chwili.

Może nie przekroczyłem jeszcze granicy? Ale żołnierz, który do niego się zbliżył, nosił, jak to zauważył na tle rozjaśnionego gwiazdami nieba, nie charakterystyczny obły kształt niemieckiego hełmu, ale taki, który przypominał hełmy bardzo Karelowi znane, noszone w armii czechosłowackiej. Tak, to Polacy!

Po kilku minutach siedział już w chacie, która była celem jego wędrówki, przed kapitanem Polskiej Straży Granicznej, kończącym właśnie spisywanie protokołu przesłuchania.

— A więc stwierdza pan, że jest obywatelem czechosłowackim, który nielegalnie przekroczył granicę naszego państwa, prosząc o udzielenie azylu politycznego, czy tak? zapytał kapitan.

— Tak, panie kapitanie! — potwierdził Karel.

— Nie wiem, czy zdaje pan sobie sprawę, w jak trudnej jesteśmy sytuacji. Nasze stosunki z Niemcami są coraz bardziej napięte. Udzielanie schronienia uciekinierom z Czechosłowacji bardziej jeszcze je komplikuje. Może pan być jednak spokojny. Jeżeli dane, które pan tu podał, okażą się prawdziwe, nie wydamy pana Niemcom. Do tego czasu będziemy musieli jednak zatrzymać pana w areszcie. Nie potrwa to długo — dodał na pocieszenie.

Istotnie, za dwa dni Karel Pokora otrzymał dokument zezwalający mu na stały pobyt w Polsce...

*

Sytuacja Czechów i Słowaków przebywających w Polsce nie była łatwa. Na propozycje zgłaszane przez koła emigracji czechosłowackiej, by utworzyć w Polsce, w obliczu zagrożenia hitlerowskiego, oddziały wojskowe, w skład których wejdą obywatele czechosłowaccy, rząd polski początkowo nie odpowiadał. Chodziło o niezadrażnianie i tak już napiętych stosunków z Rzeszą Niemiecką. W miarę jednak upływu czasu dla wszystkich stawało się jasne, że wojna jest już sprawą nie tylko miesięcy, ale tygodni. Pierwsi zaczęli wyjeżdżać z Polski lotnicy czechosłowaccy. Otrzymywali wizy wjazdowe francuskie i angielskie i znikali. Później grupa pilotów i żołnierzy personelu naziemnego została przyjęta do polskiego lotnictwa i odjechała do Dęblina; wyrażono również zgodę na utworzenie w Polsce jednostki czechosłowackiej, która miała wchodzić w skład Wojska Polskiego.

Tymczasem do 15 sierpnia 1939 roku w bronowickich koszarach w Krakowie, gdzie tymczasowe schronienie już od dłuższego czasu znajdowali czechosłowaccy żołnierze-emigranci, zebrało się ponad 2 tysiące ludzi. Umowa z rządem polskim przewidywała, że w skład jednostki wejdzie tylko 1000 ludzi, zaś reszta, zgodnie z porozumieniem zawartym z rządami Anglii i Francji przez działające na Zachodzie kierownictwo czechosłowackiego ruchu wyzwoleńczego, zostanie przewieziona statkami polskimi do portów francuskich bądź przetransportowana koleją do Rumunii. Tysiąc ochotników czechosłowackich, którzy wyrazili chęć walki z Niemcami na terenie Polski, zostało skierowanych do obozów szkoleniowych na wschodzie Polski, główcie w Baranowiczach i w Leśnej; część natomiast pozostała w Krakowie.

Karel Pokora znalazł się również w wojsku. Wkrótce Niemcy napadły na Polskę. Do odległych Baranowicz zaczęły po kilku dniach napływać rozbite polskie jednostki i tłumy uciekinierów, w tym także i uciekinierzy czechosłowaccy z Krakowa i Katowic. Wkrótce i dla jednostek czechosłowackich zarządzono alarm i pośpieszny wymarsz. Pod naciskiem napierających wojsk hitlerowskich również jednostki czechosłowackie cofały się na wschód. W rejonie Tarnopola czechosłowacka obrona przeciwlotnicza zestrzeliła dwa niemieckie bombowce. Poniosła ona tu też swoje pierwsze straty w zabitych i rannych.

Z każdym dniem stawało się jednak coraz bardziej pewne, że mimo bohaterskiej walki Polaków klęska Polski w wojnie z Niemcami jest nieunikniona i że zacięty opór armii polskiej może jedynie odwlec na pewien, niezbyt zresztą odległy, czas moment opanowania przez dysponującego miażdżącą przewagą wroga całego obszaru kraju i ostatecznego rozbicia walczących jeszcze oddziałów, Z faktu tego zdawano sobie sprawę. Poseł czechosłowacki w Warszawie, już w kilka dni po niemieckiej agresji, rozpoczął rozmowy z ambasadą radziecką w Polsce, prosząc rząd Związku Radzieckiego o umożliwienie swobodnego przejścia oddziałów czechosłowackich na terytorium ZSRR.

Tymczasem Legion Czeski przedzierał się na południowy wschód Polski. Podpułkownik Ludvik Svoboda, zastępca dowódcy Legionu Czeskiego, nawiązał kontakt z dowództwem Armii Radzieckiej, legionistów kierowano do Wierchowców pod Husiatyniem, gdzie przebywali w wioskach zamieszkanych już od XIX wieku przez osiadłych na Wołyniu czeskich kolonistów, a następnie skierowano ich do koszar artylerii w Kamieńcu Podolskim.

Tak się zakończył pierwszy rozdział wojennej epopei czechosłowackich żołnierzy — emigrantów. Znajdowali się teraz dalej, niż na początku swej tułaczki, od domu, ojczyzny i bliskich i nic na razie nie zapowiadało radykalnej zmiany sytuacji. Tak było teraz, ale co przyniesie jutro? Na to pytanie w tych wrześniowych dniach 1939 roku nikt nie potrafił odpowiedzieć... Wojna dopiero się rozpoczęła...

WOJNA I POLITYKA

Podpułkownik Ludvik Svoboda zbliżył się do okna. Na dziedzińcu szkoły w Buzułuku, zamienionej obecnie na koszary 1 Samodzielnego Batalionu Czechosłowackiego, odbywały się codzienne ćwiczenia. Drużyny żołnierzy ubranych w angielskie płaszcze i battledressy maszerowały równym krokiem, robiły zwroty w marszu i miejscu, ćwiczyły chwyty bronią. Kalendarz stojący na biurku wskazywał datę 15 marca 1942 roku, ale na dworze w dalszym ciągu była zima i leżał śnieg udeptany teraz setkami żołnierskich butów.

Do pokoju dolatywały głośne słowa komend. Pułkownik uśmiechnął się. Jeszcze tak niedawno marzył właśnie o takim widoku ćwiczących i szykujących się do boju żołnierzy. Z każdym dniem jest ich coraz więcej, przybywają mężczyźni, starsi i młodsi, kobiety samotne i z mężami, a nawet całe rodziny z dziećmi. Wszystkimi trzeba się zająć, zapewnić wyżywienie, nocleg, zdolnych do służby wojskowej wcielić do batalionu, zaopiekować się tymi, którzy nie nadają się do wojska lub do pomocniczej służby kobiet.

Pracy jest mnóstwo, ale nie to jest przecież najważniejsze. Najistotniejsze jest to, że przeszło dwuletnie marzenia jego i wielu jeszcze rodaków przybrały realne kształty dzięki uporowi, konsekwencji i cierpliwości. Oto ćwiczą żołnierze 1 Czechosłowackiego Samodzielnego Batalionu, wprawdzie batalionu o me pełnym jeszcze składzie, ale już są: pierwsza kompania strzelecka i pododdziały pomocnicze. A więc, mimo przeszkód i piętrzących się trudności, powstała w Związku Radzieckim pierwsza czechosłowacka jednostka, która chce i będzie walczyć z wrogiem.

Sytuacja na froncie radziecko-niemieckim nie przedstawia się na razie zbyt pomyślnie, choć Niemców po ich początkowych sukcesach zatrzymano pod Moskwą i Leningradem, a także na przykład na froncie centralnym odrzucono na odległość 300, a nawet 400 kilometrów Pułkownik zdawał sobie sprawę, że te gigantyczne zmagania obserwuje z napięciem cały świat Na wyzwolenie czekała niemal cała Europa Miliony ludzi z nadzieją patrzyły na wschód. Podpułkownik Ludvik Svoboda wierzył, że tak będzie, dlatego też uważał, że tu, na terenie Związku Radzieckiego, należy tworzyć silne i duże jednostki wojsk czechosłowackich, które nie tylko już teraz, w tym ciężkim dla Związku Radzieckiego okresie, wejdą do walki, ale w przyszłości podążą u boku Armii Radzieckiej na zachód i bijąc wspólnie wroga przyniosą wolność jego ojczyźnie.

Inną koncepcję natomiast wysuwał emigracyjny rząd czechosłowacki. Rząd ten bojąc się panicznie komunizmu starał się wszelkimi środkami, aby Związek Radziecki opuściło jak najwięcej obywateli czechosłowackich

Jeszcze przed agresją Niemiec hitlerowskich na Związek Radziecki dr Edward Benesz, prezydent emigracyjnego rządu czechosłowackiego w Londynie, licząc się z rychłym uderzeniem Niemców na Kraj Rad, nie tylko nie zaprzestał akcji ewakuacyjnej obywateli czechosłowackich z terenu Związku Radzieckiego, ale nawet ją przyspieszył pod pretekstem, że żołnierzy i oficerów czechosłowackich oczekuje walcząca Francja, a po jej upadku, ze potrzebują ich Brytyjczycy na Środkowym Wschodzie i w Anglii. Ze sporej masy czechosłowackich uchodźców cywilnych i żołnierzy Czeskiego Legionu sformowanego w Polsce zostało w chwili wybuchu wojny niemiecko-radzieckiej zaledwie kilkunastu oficerów i kilkudziesięciu podoficerów i szeregowców oraz garstka cywilów, Ale oprócz nich istniały na szczęście jeszcze inne rezerwy ludzkie.

Na naradzie, która odbyła się 8 grudnia 1941 roku w radzieckim sztabie generalnym z udziałem generała majora Panfiłowa; ówczesnego szefa wydziału do spraw kontaktów zagranicznych, zastanawiano się nad możliwościami utworzenia na terytorium Związku Radzieckiego jednostki czechosłowackiej. Okazało się wówczas, że w ZSRR żyją tysiące Czechów i Słowaków, a także Ukraińców z czechosłowackiego Zakarpacia oraz około 50 tysięcy Czechów i Słowaków, obywateli radzieckich. Istniała więc możliwość stworzenia nie tylko, jak na to w końcu chciał się zgodzić prezydent Benesz, symbolicznej jednostki czechosłowackiej w Związku Radzieckim, która spełniałaby raczej funkcje reprezentacyjne, potwierdzając formalnie udział Czechosłowacji w walce z hitlerowskimi Niemcami, ale nawet sporej jednostki bojowej, która w niedługim czasie mogłaby wejść do walki przy boku Armii Radzieckiej, a w miarą wyzwalania terenów czechosłowackich można by ją było stopniowo rozbudowywać do takich rozmiarów, aby mogła odegrać istotną rolę w wyzwalaniu Czechosłowacji.

Komunikat o rekrutacji do tworzącej się jednostki czechosłowackiej ogłoszony został w radio i prasie radzieckiej już 15 stycznia 1942 roku i zaraz po tym do Buzułuku zaczęły codziennie przybywać dziesiątki mężczyzn i kobiet. Pierwsi ochotnicy przygotowywali kwatery dla następnych, porządkowali pomieszczenia, urządzenia sanitarne, organizowali wyżywienie. Już po tygodniu od momentu ogłoszenia rekrutacji w Buzułuku znalazło się prawie 300 ludzi, mężczyzn i kobiet.

Przybywali oni przepojeni chęcią walki z hitlerowskimi Niemcami, marząc o tym, aby chwycić za broń i jak najprędzej znaleźć się na froncie. Sytuacja na froncie, który przebiegał od Kalinina na północy aż po Rostów nad Donem, wydawała się, po zatrzymaniu ofensywy niemieckiej, znacznie lepsza niż kilka miesięcy temu, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, iż jest to jedynie pozorny spokój i że wkrótce Niemcy przystąpią do nowego natarcia.

Najbardziej niepokoił pułkownika Svobodę stosunek rządu czechosłowackiego w Londynie do nowej jednostki. Jeszcze w grudniu 1941 roku podpułkownik Svoboda prosił władze czechosłowackie w Londynie, za pośrednictwem szefa czechosłowackiej misji wojskowej w Moskwie pułkownika Heliodora Piki, o przysłanie z oddziałów wojskowych stacjonujących na środkowym Wschodzie lub w Wielkiej Brytanii wszystkich niepotrzebnych tam czechosłowackich oficerów, podoficerów i szeregowych Mieli oni stać się w ZSRR zalążkiem kadry dowódczej. Dotychczas nie otrzymał on jednak odpowiedzi. Pułkownik czuł, że za kulisami tej sprawy, choć zachodnie mocarstwa zapewniały o przyjaźni, musi kryć się coś więcej... Przypomniał sobie rozmowę z szefem czechosłowackiej misji wojskowej w Moskwie po pamiętnym posiedzeniu mieszanej komisji radziecko-czechosłowackiej, kiedy zapadła historyczna decyzja o formowaniu jednostki w ZSRR. Pułkownik Heliodor Pika powiedział wówczas:

— Nie spieszcie się, pułkowniku, za bardzo z formowaniem tej jednostki. Mamy czas, nie wiadomo, jak się jeszcze potoczą losy tej wojny, a ludzi jest mało... Oszczędzajcie ich. Trzeba, żeby jak najwięcej z nich przeżyło tę wojnę... Jeżeli organizacja jednostki zostanie ukończona nawet za dwa lata, nie będziemy mieli o to do was pretensji... Czy mnie zrozumieliście?

— Ależ, panie pułkowniku, przecież codziennie giną tysiące ludzi na wschodnim froncie... Są to nasi sojusznicy, którzy walcząc w obronie swojej ojczyzny walczą także o wolność Czechosłowacji...

— Wielką politykę zostawcie, proszę, prezydentowi, pułkowniku — przerwał mu wówczas ostro Pika. — Losy wojny nie zostały jeszcze przesądzone. Nie wiadomo, czy nic przyjdzie nam ewakuować wszystkich tych ludzi, których zbieramy obecnie w Buzułuku, na Środkowy Wschód — zawahał się chwilę i po namyśle dodał: — Nasi sojusznicy, Anglicy, rozważają właśnie tę sprawę. Może tam właśnie jednostka będzie miała lepsze warunki do szkolenia i do przetrwania... A zresztą zobaczymy, co dalej będzie... Proszę traktować moją wypowiedź nie jako coś obowiązującego, urzędowego, ale po prostu jako prywatne zdanie oficera, który w życiu już niejedno przeżył — zakończył rozmowę pułkownik Pika.

Rozmowa ta mocno wzburzyła Ludvika Svobodę. Wiedział przecież, że wypowiedź ta nie jest tylko odbiciem prywatnych poglądów pułkownika Piki. Dotychczasowe doświadczenie niezbicie mówiło o tym, że podobne, a może nawet jeszcze bardziej skrajne, poglądy reprezentuje prezydent. Niech się wykrwawią Niemcy i Związek Radziecki, a wówczas my przyjdziemy i przejmiemy władzę — mówili mu również „prywatnie” przedstawiciele władz londyńskich, a kiedy próbował oponować, patrzyli na niego jak na człowieka nie rozumiejącego zasad wielkiej polityki.

W takim właśnie ujmowaniu sprawy nie byli oni, niestety, wcale odosobnieni.

Pułkownik Svoboda zastanawiał się. Czy oni naprawdę nic nie rozumieją?

Przecież zwycięstwa Niemców są chwilowe! Związek Radziecki jest potężnym krajem o niewyczerpanych zasobach surowcowych i ludzkich. Trzeba jeszcze trochę poczekać, aż zaczną produkować ewakuowane na wschód fabryki zbrojeniowe, aż zostaną sformowane nowe dywizje, armie, fronty, kiedy ruszy nowa ofensywa. Przecież stąd, ze Związku Radzieckiego, prowadzi najkrótsza droga do Czechosłowacji. Niech wyjeżdżają ci, którzy nie wierzą w to zwycięstwo, ale on i garstka tych, którym na sercu leży sprawa wolności Czechosłowacji, na pewno doczekają się lepszych dni i wspólnych zwycięstw...

*

Prezydent republiki dr Edward Benesz był wytrawnym politykiem, nie dawał się ponosić chwilowym nastrojom, wydarzenia zachodzące zaś we współczesnym mu święcie analizował z punktu widzenia interesów tej warstwy społecznej, którą zawsze reprezentował jako najwyższy zwierzchnik władzy państwowej w przedmonachijskiej Czechosłowacji Tak też i obecnie patrzył na przebieg najstraszliwszej w dziejach ludzkości wojny. Uważał, że Monachium było rezultatem błędnej oceny Hitlera i ruchu nazistowskiego w Niemczech przez mocarstwa zachodnie. Tak, to prawda, że w Monachium zgodzono się na zabór przez Hitlera Sudetów, a później całych Czech i Moraw, dopuszczono do tego, by powstało „niepodległe” Państwo Słowackie, ale był przekonany, że wszyscy zdali sobie już sprawę z tych błędów i że powojenna Czechosłowacja odzyska nie tylko tereny, które straciła w wyniku porozumienia monachijskiego, ale wyjdzie z wojny wzmocniona, ciesząca się szacunkiem mocarstw zachodnich, które — uważał — po zwycięskim zakończeniu wojny będą dyktowały w Europie nie tylko nowe granice, ale również i ustrój społeczno-polityczny.

W tej sytuacji rząd czechosłowacki, z siedzibą w czasie wojny w Londynie, powinien jego zdaniem. tak pokierować polityką, by nie zrażając Związku Radzieckiego uzyskać od Wielkiej Brytanii i Stanów Zjednoczonych takie gwarancje, które zapewnią powojennej Czechosłowacji niepodległy byt i rozwój ekonomiczny na bazie gospodarki kapitalistycznej. Sporo kłopotu przysparzała w ostatnim czasie sprawa utworzonego przez Niemców Państwa Słowackiego. Benesz krzywił się na wspomnienie tego sztucznego tworu, ale nie sposób było zamykać oczu i nie dostrzegać akceptacji, jaką wśród wielu Słowaków wywołało wpoczątkowym okresie jego powstanie.

Ta akceptacja miała podłoże w nierównym i niesprawiedliwym traktowaniu Słowaków. W przedmonachijskiej republice Słowacy, choć tworzyli z Czechami jedno państwo, byli w stosunku do nich dyskryminowani. Nalegali więc na prezydenta republiki, by w deklaracjach rządowych dotyczących przyszłości Czechosłowacji uwzględnić również ten problem i zagwarantować Słowakom równe prawa z Czechami. Benesz jednak, jako głowa państwa, odrzucał te żądania, zwłaszcza dlatego, że pochodziły głównie z emigracyjnych kół lewicowych, pod pretekstem, że sprawy te należy odłożyć do końca wojny, że nie są one w tej chwili najważniejsze.

Prezydent przestrzegał konsekwentnie, by jego sugestie, przekonania stały się dla członków rządu obowiązującą zasadą. Nie chciał jednak na ten temat składać żadnych oficjalnych deklaracji; osobiście uważał, że nie może dojść do jakichkolwiek rozmów lub pertraktacji ze Słowakami, których uważał za opóźnionych w rozwoju w stosunku do Czechów. Jeżeli Słowacy chcą, to mogą walczyć w armii czechosłowackiej przeciwko Niemcom, ale tylko o republikę w takim kształcie, w jakim była przed wojną — tak najkrócej można by określić jego poglądy w tej kwestii.

Pozostawał jeszcze Związek Radziecki... Prezydent Benesz wziął do ręki pismo, które właśnie nadeszło ranną pocztą z Moskwy od pułkownika Piki. Zaczął czytać. Pułkownik donosił o postępach w organizowaniu czechosłowackiej jednostki w ZSRR dodając, że nie nalega u władz radzieckich na szybszą pomoc w jej uzbrojeniu i wyposażeniu uważając, iż powinna ona wziąć jak najpóźniej udział w działaniach wojennych.

Pułkownik Pika dodawał także w swoim raporcie, że Rosjanie uważają ten etap wojny za decydujący i chcieliby, aby ich wysiłki na froncie poparli wszyscy sojusznicy. Żądają oni nie tylko jak najszybszego zorganizowania drugiego frontu, ale także wzmożenia walki zbrojnej i nasilenia aktów sabotażu w krajach okupowanych. „Rosjanie przyciśnięci na froncie przez Niemców chcieliby za wszelką cenę rozluźnić ten ucisk i uzyskać nieco swobody do przyszłych działań. Uważam, że naszym głównym zadaniem powinno być czekanie na dalszy rozwój wypadków i dlatego nie powinniśmy spieszyć się do walki...”

ZNÓW W JEDNYM SZEREGU

Karel Pokora niecierpliwił się coraz bardziej. Już kilkakrotnie zgłaszał się do Wojenkomatu z prośbę o przyjęcie go do Armii Radzieckiej i wysłanie na front do walki z Niemcami, ale odpowiadano mu zawsze w ten sam sposób: „Nie możemy was wziąć do Armii Czerwonej, jesteście przecież obywatelem czechosłowackim”. Biegły więc tygodnie i miesiące, kiedy z sowchozu, w którym pracował, znikała kolejno grupa po grupie mężczyzn, a on w dalszym ciągu chodził, jak gdyby nigdy nic, do swojej pracy w warsztacie ślusarskim. Razem z nim w tym sowchozie oraz okolicznych kołchozach pracowało jeszcze kilku innych Czechów. Byli to wysokiej klasy fachowcy— mechanicy, ślusarze, murarze, stolarze.

Czesi nie narzekali na warunki, w jakich przyszło im żyć, zwłaszcza że wszędzie otaczani byli szacunkiem i życzliwością pracowników oraz kierowników gospodarstw i przedsiębiorstw. Razem ze swoimi radzieckimi przyjaciółmi przeżywali głęboko wszystkie wojenne wydarzenia — gorycz ponoszonych początkowo klęsk, dramat odwrotu, a następnie radość zwycięstw nad Niemcami — przed stolicą Związku Radzieckiego, odwrót hitlerowców daleko od niej na odległość kilkuset kilometrów, a później inne.

Prace w sowchozie toczyły się ze zdwojoną energią. Trzeba było szykować dla frontu i zaplecza nowe zapasy żywności, dostarczać ją do wyznaczonych punktów. Karel pozostał w sowchozie już jako jeden z nielicznych mężczyzn i czuł się w pewnym sensie zażenowany, że on, zdrowy przecież i zdolny do służby wojskowej młody człowiek, spędza czas na zapleczu, podczas gdy inni walczą i giną.

Pocieszano go. że i na niego przyjdzie czas. Istotnie, nie mylili się. Tuż po Nowym Roku Karel i pozostali Czesi otrzymali wezwania do Wojenkomatu. Znaczyło to wcielenie do armii, a więc i bliski wymarsz na front Wydarzenie to postanowili uczcić radzieccy przyjaciele i uroczyście pożegnać odchodzących do wojska Czechosłowaków Następnego dnia dla nich urządzono w szkopie przyjęcie, na którym zebrali się dotychczasowi towarzysze pracy.

Powiedziano na nim wiele miłych słów, wychylono niejeden kielich, wylano niejedną łzę. Później na saniach odwieziono do Wojenkomatu.

Następnego dnia ruszyli pociągiem do Stalingradu, zaopatrzeni w niezbędne dokumenty. Cieszyli się ogromnie, bo dopiero tu, w Wojenkomacie, dowiedzieli się o formowaniu w Związku Radzieckim nowej jednostki czechosłowackiej. A więc po latach znów znajdą się wśród swoich.

*

Punkt zborny dla wszystkich Czechosłowaków wyznaczono w Stalingradzie w lokalu Międzynarodowej Czerwonej Pomocy. Przybywało ich tu coraz więcej. Karel co chwila spotyka nowych rodaków; wie, że ten tam pod ścianą to Irka Frank, Standa Valek, Hugo Redisch, jest też wielu innych, których jeszcze nie zna. Wszyscy z ożywieniem opowiadają o jednostce, ale jeszcze nikt nie wid, gdzie się ona formuje. Powiedziano im, że tym razem mają jechać do Penzy, a tam skierują ich dalej. Tymczasem wszyscy muszą poddać się dezynfekcji. Miasto broni się tym sposobem przed epidemią tyfusu, towarzyszącą zwykle każdej wojnie.