Pod świątecznym niebem - Praca zbiorowa - ebook

Pod świątecznym niebem ebook

zbiorowa praca

3,2

Opis

W tę magiczną noc, kiedy zwierzęta mówią ludzkim głosem, dzieją się rzeczy niespotykane. Antologia, którą trzymacie w rękach, to efekt wyobraźni naszych dwunastu autorek, które przygotowały dla was dwanaście świątecznych opowiadań.

Poznacie dalsze losy bohaterów znanych wam z ich poprzednich książek.
Czy w Karterze w ogóle istnieją Święta?
Jak potoczą się dalsze losy Majki i Łukasza, bohaterów powieści Tu i teraz?
Czy w Barwinach zdarzy się bożonarodzeniowy cud?
Na te i inne pytania znajdziecie odpowiedź, otwierając stronice „Pod świątecznym niebem”. Nie zabraknie także całkiem nowych historii i postaci, które na dłużej zagoszczą w waszych sercach.

Życzymy przyjemnej lektury - pełnej wzruszeń i ciepła płynącego z wersów, które autorki stworzyły właśnie dla was. Ślemy również życzenia spokojnych i radosnych Świąt Bożego Narodzenia, spędzonych w gronie najbliższych, bo przecież rodzina jest w życiu człowieka najważniejsza.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 299

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (35 ocen)
6
7
12
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Spis treści

Teraz i na zawsze

Aneta Grabowska

Sprzedawca choinek

Małgorzata Manelska

Gdziekolwiek serce twoje

Karolina Staszak

Tylko jednożyczenie…

Adriana Rak

Pod jemiołą i liśćmi mango

Nina Nirali

Druga szansa

Angelika Ślusarczyk

Chłopiec, którego nie było

Greta Gulsen

Święta Karteru

Meridiane Sage

Bieg do Świąt

Dominika Smoleń

Wspomnienia ognistowłosej księżniczki

Anita Gierak

Nie Obrażaj Się NaŚwięta…

Kinga Baran

Niebieski Nissan Qashquay

Anna Partyka–Judge

Terazi na zawsze

Aneta Grabowska

No nie! Znowu? Ale dlaczego? Przecież to niemożliwe! – lamentowała Majka, stojąc na łazienkowej wadze. – Tyle wyrzeczeń, a waga ani drgnie… – dodała zrezygnacją.

Spojrzeniew lustro znajdujące się tuż przed nią nie przyniosło poprawy humoru, bo o ile w ubraniu dziewczyna wyglądała normalnie, jak większość spotykanych na ulicy kobiet, ani za grubych, ani za chudych, o tyle łazienka stała się w ostatnich miesiącach miejscem przez Majkę znienawidzonym, boleśnie przypominając jej o wszystkich mankamentach ciała, które nie potrafiło poradzić sobie ze skutkami niedawnejciąży.

Frustrację kobiety pogłębiał fakt, że nikt poza nią nie zauważał problemu. Aniela przytulała ją i zapewniała, że jest piękna taka, jaka jest. Ale zapewnienia babci Majka traktowała trochę tak przez pół, bo dla staruszki liczyło się przede wszystkim piękno wewnętrzne i tak też Maja odbierała jej słowa. Gorszy w swoich próbach poprawy jej samooceny był Łukasz. Nigdy co prawda nie dał jej do zrozumienia, że przestała mu się podobać, ale dziewczyna uparcie wierzyła, że jej ukochany po prostu dobrze się maskuje, nie chcąc jej sprawiać przykrości. Często mówił za to, że miło przytulić się do niej, bo jest mięciutka jak podusia albo że uwielbia się do niej przytulać, zwłaszcza teraz, w te jeszcze jesienne, ale pogodowo już zimowe wieczory, bo ogrzewa go ciepło jej ciała. Dużego ciała, zapominał tylko dodawać. Jeśli to miało poprawić Majce nastrój, to chłopak zdecydowanie mało wiedział okobietach.

Za każdym razem, gdy wracała z łazienkowych potyczekz wagą, z których rzadko kiedy wychodziła obronną ręką, wyrzucała sobie, że za bardzo się tym przejmuje. Przecież nie była płytka i nie skupiała się tylko na wyglądzie. Zawsze uważała, że reprezentuje sobą coś więcej niż dylematy na temat urody lub jej braku. Nie potrafiła jednak zaakceptować do końca tego, co ciąża zrobiła z jej ciałem i chociaż kochała dzieci najbardziej na świecie i tłumaczyła sobie, że dodatkowe kilogramy to cena, jaką musiała zapłacić za swoje pociechy, to codzienność potrafiła wbić przysłowiową szpilę w bardzo prozaiczny sposób– a to guzikiem w spodniach, który trzeba było przeszyć, to znów brzuchem, którego nadmiar się z nichwylewał.

– Kochanie, długo jeszcze? Marysia płacze, pampers suchy, tulenie nie pomaga, więc chyba musisz ją nakarmić. – Usłyszała zza drzwi głosŁukasza.

– No tak, jeszcze ten biust… – Zmierzyła go krytycznym spojrzeniem, westchnęła nieco teatralnie, po czym machnęła ręką i opuściła progi wrogiego pomieszczenia, by zająć sięcórką.

***

Związek Majkii Łukasza od początku nie był normalny, w zasadziez normalnością niewiele miał do niedawna wspólnego. Często wracała pamięcią do chwili ich poznania i splotu setek kolejnych drobnych sytuacji, które sprawiły, że zakochali się w sobie bez pamięci. Maja wskutek wypadku straciła pamięć i to właśnie Łukasz, jako jedyny, zaproponował jej pomoc. Chociaż początkowo nie wierzył w jej wersję wydarzeń i na każdym kroku starał się ją podważyć, to przygarnął dziewczynę pod dach swojego domu, który dzielił z babcią Anielą, najcudowniejszą kobietą pod słońcem. Kiedy w końcu przeszłość wróciła do Majki, dla nich było już za późno, by wymazać z pamięci wszystko, co się wydarzyło w zaciszu bieszczadzkich gór i lasów. Zakochali się w sobiei nie chcieli stracić tegouczucia.

Wbrew pozorom brak znajomości przeszłości Majki nie był najtrudniejszym, co ich spotkało. To przyszło później, wraz z pojawieniem się rozwikłania zagadki dotyczącej przeszłego życia dziewczyny. Majka długo wyrzucała sobie to, jakim człowiekiem była w poprzednim życiu – kobietą bezwolną, bezrefleksyjną, poddaną woli męża do tego stopnia, że pozwoliła sobie odebrać przyrodzone prawo matki do opieki nad własnym dzieckiem. To Dariusz, szczęśliwie były już mąż kobiety, utrzymywał dom i wszystko, coz nim związane. A że był znanymw całej stolicy biznesmenem, Majka opływała w luksusy, o które zresztą nigdy nie prosiła, ale okupiła to brakiem decyzyjności, życiem pełnym błyskotek, za to bez grama miłości czy szacunku w związku, nie mówiąc już nawet o partnerstwie. Dariusz skutecznie zadbał o to, by miała jak najmniejszy wpływ na wszystko, co działo się w domu, włącznie z wychowywaniem ich syna, Jasia, którym zajmowała się zaprzyjaźniona gosposia. On potrzebował żony dla siebie, ale nie Majki takiej, jaką była i chciała być. On pragnął żony w stu procentach zgodnej z jego wyobrażeniami – wyglądającej jak milion dolarów, umiejącej podtrzymywać luźną pogawędkę przy stole, co przydawało się w kontaktach biznesowych i przede wszystkim – niezadającej pytań, podporządkowanej i wdzięcznej za to, co ją w życiu spotkało. Krok po kroku zmieniał więc Majkę, onieśmieloną pozycją i pewnością siebie Dariusza, w swój ideał, nie bacząc na to, że niszczy ją wewnętrznie, odbierając własne „ja”.

Kiedy ta przeszłość do Majki wróciła, nie była ona już tą samą kobietą. Odnalazła w sobie odwagę, by zawalczyć o szczęście swojei syna. Zabrała więc Jasiai wróciła w Bieszczady, gdzie zostawiła, jak jej się wydawało – na zawsze, prawdziwą miłość. Dariusz początkowo przystał na rozwód, co dziewczyna przyjęła za dobrą monetę. Po cichu liczyła na to, że zgodzi się także nie widywać syna, w końcu nigdy nie wykazywał wobec niego cieplejszych uczuć. Dla Dariusza dziecko było po prostu kolejnym elementem układanki w grze pozorów przeznaczonej dla jego kontaktów biznesowych. Obraz oddanej żony i potomka dopełniały w oczach wspólników jego wizerunek mężczyzny spełnionego w życiu. Nikt nie przypuszczał, że może być zupełnieinaczej.

Głośny rozwód i publiczne pranie brudów nie było zatem w jego interesie i Majka kurczowo trzymała się tej myśli. Nie chciała od męża żadnych pieniędzy, pamiętając, że wchodziła do tego związku bez grosza przy duszy i nie zamierzając żerować na czyimś dostatku. Musiałaby się zniżyć do poziomu Dariusza, a nie chciała mieć z tym człowiekiem już nicwspólnego.

Wszystko wydawało się iść w dobrym kierunku – jej mąż zgodził się na rozwód, a w prywatnej rozmowie wyznał, że nie chce prawnie ograniczać swoich możliwości spotkań z synem, ale na chwilę obecną nie czuje potrzeby, by z tych widzeńkorzystać.

Maja cieszyła się z tego jak dziecko i liczyła, że ten stan rzeczy będzie trwał wiecznie. W końcu Dariusz nie był typem mężczyzny oddanego życiurodzinnemu.

Tymczasem tuż po cichym i sprawnie przebiegającym rozwodzie wszystko sięzmieniło.

Nagle ojciec Jasia zapragnął spotkań z nim. Zaczęły się słowne przepychankii straszenie sądami, ale Majka wiedziała, że możliwości Dariusza w tej kwestii są o wiele większe niż jejwłasne.

Ustalili, że będzie jeździła do jego domu na peryferiach stolicy raz w miesiącu, by ojciec mógł zobaczyć się z synem. Była już co prawda w kolejnej ciąży, więc kilkugodzinna podróż nie należała do przyjemnych, mimo że Łukasz zawsze w nich uczestniczył, wspierając ukochaną, jak tylkomógł.

Za pierwszym razem z Dariuszem minęli się w drzwiach. Spieszył się na jakieś ważne, rzekomo wcześniej niezapowiedziane spotkanie z ważnymklientem.

Z cynicznym uśmiechem kazał im się oczywiście rozgościć i czuć jaku siebie. Ale Majka nie zamierzała spędzać tam ani chwili dłużej, niż to było konieczne. Wrócili więc do siebie. W kolejnym miesiącu poświęcił Jasiowi całe pół godziny, następnie dał mu drogi prezent i znów opuścił swoją willę z marmurowymi schodami, tłumacząc się pracą. Do kolejnych dwóch spotkań nie doszło, gdyż Dariusza po prostu nie było w domu. Nie raczył ich jednak o tym uprzedzić ani niczego odwołać, więc podróż nie ominęła całej trójki, a w zasadzie już czwórki – wraz z Majką i jej coraz większymbrzuchem.

Wtedy coś w kobieciepękło.

Zadzwoniła do byłego męża i oznajmiła mu, że więcej nie przyjadą, a jeśli chce się z nią kontaktować, to tylko przez adwokata. Zapowiedział, że tak właśnie uczyni, ale choć od tamtej chwili minęło kilka długich miesięcy, słowa na szczęście niedotrzymał.

Co nie znaczy, że Maja odetchnęła zulgą.

To wciąż w niej siedziało, gdzieś głęboko ukryte, co jakiś czas przypominając, że ten człowiek jest zdolny do wszystkiego, a że najwyraźniej napawanie się strachem byłej żony stanowiło jego hobby, mógł w każdym momencie znów wkroczyć w ich poukładaneżycie.

***

Majka właśnie skończyła karmić córeczkę i jeszcze przez chwilę spoglądała w jej ciemne oczy, tak podobne do oczu Łukasza. Podniosła wzrok i napotkała spojrzenie ukochanego mężczyzny. Wyrażało tyle czułości, że momentalnie zaczęła wyrzucać sobie wcześniejsze wątpliwości dotyczące jego uczucia względem niej. Może rzeczywiście przesadzała, może nie było z nią takźle?

– Maju, tak sobie pomyślałem, że może wezmę Jasia na sanki, a później porąbiemy trochę drewnai rozpalimyw kominku. Poprosimy też babcię, żeby wzięła ze strychu jedną z tych swoich książek z dzieciństwa, rozłożymy się na dywanie i posłuchamy bajek na dobranoc? Jaś będzie zachwycony – powiedział Łukasz zuśmiechem.

– Przypominam, że on ma dopiero dwa lata, więc pomysł wspólnego rąbania drewna budzi moje obawy. – Zmarszczyłabrwi.

– Mama! Ja chcę! – krzyknął uradowanychłopiec.

– Majka, przecież nie dam mu siekiery do ręki. Ja będę rąbał drewno, a Jasiek pomoże mi je układać w koszyku. Przy tym chyba nic mu się nie stanie. – Łukasz wyglądał na nieco zirytowanego. – Wykaż trochę radości z fajnego pomysłu, a nie szukasz wszędzie haczyków. Nie masz jeszcze trzydziestki, a czasem zachowujesz się jakbyś dobiegała do emerytury. – Zaśmiałsię.

– Spadaj! Po prostu się boję. Wiesz, że chciałabym dla dzieci jak najlepiej… – Oczy kobiety zaszłyłzami.

– Wiem, Maju. I w tym problem, bo wtedy łatwo o przesadę. Ale uspokój się już, Jasiek będzie pod dobrą opieką. Nie martw się. – Podszedł do niej i zamknął dziewczynę w czułym uścisku. – No już, poproszę o uśmiech, bez niego nigdzie się nie wybieramy, prawda, młody kawalerze? – zwrócił się do małego chłopca, który przysłuchiwał się rozmowie, niewiele jeszcze z niejrozumiejąc.

– Prawda – powtórzył malec, czym udało mu się przywołać uśmiech na twarz swojejmamy.

– Dobrze, już dobrze. Moi mężczyźni mnie przegłosowali, a że Marysia jeszcze nie mówi, to nie może stanąć po mojej stronie. – Majka zaśmiałasię.

– A do czego potrzebujesz kobiecego głosu, Maju? – Nagle do pokoju weszła Aniela. – Może przyda ci się mój, bo wiecie, głos babci liczy się podwójnie – dodaławesoło.

– Babcia! – Jaś ucieszył się na widok ukochanej staruszki i od razu podbiegł doniej.

Aniela usiadła na krześle i wzięła wnuka nakolana.

Odkąd w ich życiu pojawiła się Majka, zmieniło się ono o sto osiemdziesiąt stopni. Teraz już nie wyobrażała sobie nawet jednego dnia bez tupotu małych stópek, które co rano witały ją z niemą prośbą o kubekkakao.

Jaś miał w zwyczaju od razu po wstaniu pędzić do kuchni, by przywitać się z babcią i wskazać palcem na kuchenkę, na której już gotował się ulubiony napój chłopca. Doceniała to, co otrzymali od życia i każdego dnia dziękowała za to Bogu. Teraz jedynym zmartwieniem starszej kobiety było to, co działo się z Mają. Dawniej zawsze uśmiechnięta, otwarta i wygadana, teraz momentami zdawała się być cieniem samej siebie. Przygasła i widocznie nie dawała sobie rady z emocjami, które kotłowały się w jej głowie, niewypowiedziane, choć chciały krzyczeć. Aniela bardzo chciała pomóc ukochanej wnuka, ale chyba po raz pierwszy w życiu nie miała pojęcia, jak postąpić. Delikatne próby skierowania rozmowy na drażliwe dla Majki tematy skutkowały jedynie tym, że dziewczyna zamykała się w sobiei jakbygasła.

– Nic takiego, babciu – zaczął Łukasz wesoło. – Po prostu Maja boi się, że zrobię z naszego synarzeźnika.

Spojrzenia obu kobiet spotkały się, połączone wspólnym uśmiechem i świadomością tego, że czasem wciąż rozumieją się bez słów. Tak zadziałały słowa „nasz syn” w ustach Łukasza, który choć nie był biologicznym ojcem Jasia, to zdecydowanie zasługiwał na to, żeby chłopiec nazywał go tatą, co teżczynił.

– Chyba nie do końca nadążam za wami, młodymi, bo nic z tego nie rozumiem. – Aniela zaśmiałasię.

– Po prostu Łukasz chce zabrać Jasia do wspólnego rąbania drewna, a ja potraktowałam to dosłownie i się wystraszyłam. No, ale chłopaki mnie przegłosowali i jednak pójdą do szopy – wyjaśniłaMaja.

– Oj, w takim razie nie możesz liczyć na mój głos, kochanie. Bawcie się dobrze, chłopcy, a ty, Maju, w tym czasie może trochę odpoczniesz? Wezmę Marysię do siebie, a ty się prześpij. Słyszałam, że nasza kruszynka znów dała wam dziś w nocy popalić, więc powinnaś odespać zmęczenie, Majeczko.

– Nie! – powiedziało nieco zbyt ostro Maja. – To znaczy… Nie trzeba, babciu. Nie jestemzmęczona.

Łukasz i Aniela wymienili porozumiewawcze spojrzenia i po kilku mało istotnych zdaniach wyszli z pokoju, zostawiając Maję z córkąsame.

To był kolejny problem, z którym kobieta nie umiała sobie poradzić, nie chcąc także pomocy od innych. Majka tak bardzo wyrzucała sobie swoją bierność przez pierwszy rok życia Jasia, że teraz nie pozwalała nikomu zrobić nic przy Marysi. To ona nosiła ją wieczorami, kiedy nastał bolesny czas kolek. Ona po kilka razy wstawała do niej w nocy – nakarmić, przewinąć, utulić – nie pozwalając Łukaszowi wyręczyć się w żadnej z czynności. Doszło nawet do tego, że Maja wszelkie sprawunki związane z domemi samą sobą planowała na pory drzemek Marysi, żeby nikt inny nie musiał się nią zajmować. Była na każde jej zawołanie, choćby piśnięcie czy mocniejsze poruszenie się włóżeczku.

Starała się być matką wręcz podręcznikową, zabijając w ten sposób wyrzuty sumienia, ale także okupując to sińcami pod oczami i – niestety – oddalaniem się odŁukasza.

Nienawykła do wtrącania się w cudze sprawy Aniela nie miała pojęcia, z której strony ugryźć ten delikatny temat, by uświadomić Majce, że perfekcjonizm dobrze wygląda tylko w książkach, a w życiu codziennym może przynieść więcej szkody niżpożytku.

Kiedy Majka została sama z dzieckiem, po kolejnym sprawdzeniu, czy pampers suchy i odłożeniu córeczki do łóżeczka, postanowiła oddzwonić doprzyjaciółki.

Kaśka próbowała się do niej dodzwonić wczoraj kilka razy, ale Marysia miała ciężki dzień i dużo płakała, więc po prostu nie było kiedy porozmawiać. Obiecała sobie dziś tonadrobić.

– Cześć! – Usłyszała w słuchawce wesoły głosKaśki.

– Cześć, przepraszam, że wczoraj nie odbierałam, ale miałyśmy trudny czas… – Majawestchnęła.

– Coś ty! Nie przejmuj się. Macie tam dwoje dzieci, więc na pewno jest armagedon. Dzięki, że oddzwaniasz. Mampytanie.

– O! – wyrwało się wyraźnie zaintrygowanej Majce. – Mów!

– Mówiłaś kiedyś, że chciałabyś coś dla siebie zrobić… – zaczęła Kaśkadelikatnie.

– Raczej ze sobą, Kaśka, nazywaj rzeczy po imieniu – sprostowała.

– Oj, tam, cicho bądź i słuchaj! Razemz kilkoma dziewczynami pomyślałyśmy, że fajnie byłoby spotkać się w kilka osób i razem poćwiczyć. Wiesz, zumba i tesprawy…

Cisza po drugiej stronie zwiastowała, że entuzjazm Kaśki najwyraźniej nie udzielił się jej rozmówczyni. Po chwili dało się usłyszeć głośnewestchnięcie.

– Kaśka, jai zumba? Proszęcię…

– A niby dlaczegonie?

– W sumie raz bym się zatrzęsła, a brzuch tańczyłby jeszcze przez dobre półgodziny.

– Maja, przestań! Nie bądźtaka!

– To znaczy jaka? Szczera? – zapytała kobieta zironią.

– Wszyscy chcemy, żeby wróciła ta dawna Majka. Zawsze uśmiechnięta, z ciętym żartem i jeszcze mocniejszą wiarą w siebie. Po tym, co przeszłaś, jak zawalczyłaś o siebie, o was, jesteś moim guru! Gdzie się podziała tamtadziewczyna?

– Nie wiem… – szepnęła Maja, a po kilku kolejnych zdaniach zręcznie zakończyłarozmowę.

Tak, ona także chciałaby powrotu dawnej siebie. Ale to nie było takie proste, o ile w ogólemożliwe.

***

Nadszedł grudzień, a wrazz nim pierwsza wizyta Mikołaja w domu Karbowników. Łukasz bardzo przejmował się rolą, która została mu powierzona i osobiście nadzorował szycie przez Anielę kostiumu, stając do przymiarek, jakby chodziło co najmniej o skrojenie garnituru ślubnego. Majka uśmiechała się na ten widok, który sprawiał jej naprawdę dużo radości. To był przedsmak pierwszych Świąt spędzonych we czwórkę, a w zasadziew piątkę, bo nikt z domowników nie wyobrażał sobie, aby przy wigilijnym stole mogło zabraknąćAnieli.

Radość Jasiaz prezentów otrzymanych od pulchnego świętego z długą, białą brodą była nie do opisania. Choć chłopiec na początku dość sceptycznie podszedł do zaproszenia, by usiąść na kolanach nieznajomego jegomościa w czerwonym kubraku, to gdy tylko zajrzał do worka z prezentami, chętnie pozował do zdjęć i nie chciał puścić Mikołaja, póki nie zapewni go, że za rok znowu przyjdzie. Łukasz musiał powtarzać to kilka razy, nim w końcu udało mu się opuścić próg domu, by zniknąć w szopiei wrócić tam do swojej normalnejpostaci.

Przedświąteczna sielanka trwała w najlepszei wydawało się, że nawet Maja jakby trochę odpuściła z tym swoim perfekcyjnym macierzyństwem, ale wtedy wydarzyły się dwie rzeczy, które kompletnie zburzyły ład i porządek w życiu MajkiiŁukasza.

Dwa dni po rzeczonych mikołajkach w domu Karbowników dało się usłyszeć dzwonek do drzwi. Maja, krzątając się po kuchni i starając nie wyrzucać sobie, że obarczyła swojego mężczyznę opieką nad Marysią, o co zresztą od dłuższego czasu zabiegał, krzyknęła do ukochanego, żeby sobie nie przeszkadzali, onaotworzy.

– Niespodzianka! – Usłyszała, gdy tylko uchyliła drzwi. – O! Przepraszam, ale może pomyliłam domy, chociaż chyba nie, pamiętam to miejsce dobrze… Czy zastałam Łukasza? – Śliczna dziewczyna o figurze rodem z modowych katalogów patrzyła na Maję zzaciekawieniem.

– Tak. – Tylko tyle zdołała wydobyć ze swojego gardła. – Łukasz, do ciebie! – krzyknęła w głąbdomu.

Kiedy mężczyzna ukazał się w przedpokoju, z Marysią na ręku, wyglądał na równie zszokowanego, coMaja.

– Julka? Co ty tu robisz? – zapytałzdziwiony.

– Wróciłam na stare śmieci, przynajmniej na dwa najbliższe tygodnie i pomyślałam, że zobaczę, cou ciebie słychać. – Patrzyła na Łukasza zalotnie, zupełnie ignorując obecność Majki i dziecka na jegorękach.

– Cóż, jak widzisz, u mnie dużo się zmieniło. – Spojrzał na ukochaną i z wyraźną dumą kontynuował. – To jest Maja, kobieta, która kiedyś zostanie moją żoną. A to Marysia, nasza córeczka. Jest jeszcze Jaś, ale aktualnie krząta się gdzieś po domu z Anielą – wyjaśnił.

– Ale… Ale przecież ty nie chciałeś stałego związku… – Tym razem to nowo przybyła dziewczyna wydawała sięzszokowana.

– Wszystko zależy od tego, kogo spotka się na swojej drodze. Ja już spotkałem tę właściwą osobę. – Uśmiechnął się czule do Majki. – Wejdziesz na kawę? Nie będziemy stać w przedpokoju, nie chcę, żeby Marysia zmarzła – dodał, choć zabrzmiało to jak typowo grzecznościowy zwrot, bynajmniej niepoparty rzeczywistą chęcią spędzenia kilku chwil w towarzystwiedziewczyny.

– Nie, ja już pójdę. Nic tu po mnie – powiedziała i już jej niebyło.

Teoretycznie Maja nie miała podstaw, by czepiać się Łukasza o zaistniałą sytuację. To nie była jego wina, po prostu sprawa z przeszłości, która niespodziewanie wróciła, by po chwili znów popaść w niepamięć pod lawiną mniej lub bardziej istotnych spraw codziennych. Tak przynajmniej to wyglądało z perspektywy mężczyzny, bo piękna postać dziewczyny jak z żurnala wracała do Majki za każdym razem, gdy napotykała spojrzenia Łukasza. Co on w niej widział? Daleko jej było do takiegoideału…

Zanim się obejrzeli, nastała połowa grudnia, a wrazz nią czas świątecznych przygotowań. Maja postanowiła przestać się zadręczać i być może udałoby się jej to, gdyby nie kolejne niespodziewane wydarzenie. Tym razem takiego kalibru, że miało zaważyć na całym dalszym życiudomowników.

– Nie, to niemożliwe! – Usłyszał Łukasz z łazienki i pomyślał, że po raz kolejny Maję dopadły jej dylematy naturywagowej.

Westchnął i już układał sobiew głowie plan pocieszenia ukochanej, gdy Majka wbiegła do pokoju, owinięta samym ręcznikiem, zalana łzami, wymachując czymś niewielkim wręce.

– Dwie kreski! Toniemożliwe!

Na początku nie zrozumiał, o co właściwie chodzi Majce. Dopiero po chwili dotarło to do niego z całąmocą.

– Maju, czy tojest…

– Test ciążowy! – dokończyła zaniego.

– I to oznacza, że…

– Jestemw ciąży! A co innego ma oznaczać?! – Uniosłasię.

Momentalnie twarz mężczyzny rozjaśnił uśmiech pełen miłości, czułości i… dumy. Majka kompletnie tego nierozumiała.

– Kochanie, to cudownie… – szepnął wzruszony, wtulając się we włosyukochanej.

– Moi drodzy, czy ja dobrze słyszałam? Nasza rodzina się powiększy? – Aniela stała w progui nie potrafiła ukryć wzruszenia, co spowodowało u niej drżeniegłosu.

– Najwyraźniej tak! – Łukasz śmiał się, szczęśliwy, ocierając łzy, które pojawiły się w kącikachoczu.

– Ale przecież ja dopiero byłam w ciąży, jeszcze nie schudłam, Marysia często wstaje w nocyi potrzebuje ciągłej uwagi, Jaś jest jeszcze malutki… – Majka wyliczała napalcach.

– Maju – zaczęła Aniela, patrząc na nią poważnie – dziecko to zawsze dar, cud istnienia, najpiękniejsze, co może spotkać kobietę i mężczyznę. Proszę, pamiętaj otym.

Kobieta zawstydziła się swojej reakcji, tak innej od tej oczekiwanej przez domowników i… przez nią samą. Z każdej z poprzednich ciąż cieszyła się całym sercem. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej? Wiedziała, że babcia ma rację, zwłaszcza że sama nigdy nie doświadczyła uroków pełnego macierzyństwa, wychowując jedynie córkę męża z poprzedniego związku. Rozumiała to wszystko, przyznawała w duchu słuszność tym argumentom, a jednak nie potrafiła wykrzesać z siebie tej radości, jakiej od niej oczekiwano. Uśmiechała się więc do otoczenia, ale wszyscy widzieli, że to jedynie grymas przyklejony do twarzy, gra pozorów na potrzeby innych. Bo chociaż uśmiechały się usta Majki, nie śmiały się jej oczy. Zgasły te wesołe ogniki, tak charakterystyczne dla spojrzenia dziewczyny. Gdzieś się zawieruszyły i uparcie nie chciały wrócić na swojemiejsce.

Święta zbliżały się wielkimi krokami, a przygotowania do nich szły pełnąparą.

Majka wykonywała wszystko jakby mechanicznie, od niechcenia, choć starała się tego nie pokazywać otwarcie. Aniela starała się nadrabiać atmosferę, dając domownikom ciepło, z którego słynęła, alez babcią także działo się coś dziwnego – gdy tylko kończyli codzienne sprawunki związane z przygotowaniami do Świąt, znikała gdzieś i nikt nie wiedział, gdzie się podziewa. Pewnego dnia Łukasz zauważył, że wejście na strych jest uchylone, więc postanowił zobaczyć, czy tam właśnie ukrywa się staruszka. Okazało się, że miałrację.

– Babciu, co robisz? – zapytał zaciekawiony, stając za plecamiAnieli.

– O! – zawołała. – Ale mnie wystraszyłeś! – Starsza kobieta starała się ukryć coś zaplecami.

– Co tam chowasz, babciu? – dopytywał.

– Oj, idź sobie stąd! Już niedługo się dowiesz, ale na razie nie mogę ci pokazać. Nie nalegaj, bo zdania niezmienię!

Łukasz westchnął i opuścił strychz mieszanymi uczuciami. Nic z tego wszystkiego, co działo się ostatnio w ich domu, nie rozumiał. Nie rozumiał, dlaczego jego ukochana kobieta nie cieszy się z dziecka, które za kilka miesięcy miało pojawić się na świecie. Nie wiedział też, co za ich plecami knuła babcia i ten permanentny w ostatnich dniach stan niewiedzy zaczynał mu ciążyć. Przyszłość może nie jawiła się w najjaśniejszych barwach, bo przy trójce dzieci na pewno ciężko będzie o chwilę spokoju, ale najważniejsze, że byli razem. Stworzyli rodzinę, choć to było praktycznie niemożliwe. Nadludzką siłą woli i miłości pokonali wszelkie przeciwności, jakie fundował im los. Kochali się, kochali swoje dzieci, więc dlaczego teraz miałoby coś ulec zmianie? Tylko dlatego, że kolejny maluch postanowił zawitać do nich tak szybko? Uważał, że to trochę niesprawiedliwy sposób myślenia i po cichu wyrzucał Majce tę zmianę. On też pragnął powrotu swojej dawnej, ciepłej i kochanej Majki. Nie wiedział tylko, czy ona kiedykolwiekpowróci.

***

Wigilijny poranek jakby wszystkich zaskoczył. Jak to? To już? Od samego rana Maja z Anielą uwijały się w kuchni, solidarnie twierdząc, że najlepsze potrawy wigilijne to te przygotowane tego samego dnia. I choć praca sprawnie posuwała się naprzód, to i tak Majce wydawało się, że nie zdążą ze wszystkim. W końcu trzeba było jeszcze ubraćchoinkę!

– Za mało czasu, nie uda nam się. – Majka przetarła czoło ręką, którą chwilę wcześniej posypywała stolnicę, aby nie kleiło się do niej ciasto na pierogi i zostawiając tym samym smugę białego puchu w tymmiejscu.

– Spokojnie, kochanie. Mamy czas. Do pierwszej gwiazdki daleko. – Aniela uśmiechnęła siędobrodusznie.

– Ale…

– Nie ma żadnego „ale”. Trochę już świąt przeżyłam i wierz mi, za każdym razem w jakiś magiczny sposób zdążałam ze wszystkim. I to całkiem sama, a nas jest przecież dwie. Wigilia to wyjątkowy dzień i widocznie ktoś tam u góry pilnuje, żeby wszystko było gotowe, gdy na niebie zabłyśnie pierwszagwiazdka.

– Pięknie o tym mówisz, babciu. – Na twarzy dziewczyny po raz pierwszy od kilku dni pojawił się szczeryuśmiech.

– Prawdziwie, moje dziecko. A prawdziwie znaczy pięknie, bo to nasze życie w gruncie rzeczy takie właśnie jest. Może czasem trochę pokręcone, nieprzewidywalne i z górkami nie do przekroczenia, które po czasie stają się jedynie pagórkami niesprawiającymi większych problemów, ale tak się dzieje dopiero wtedy, kiedy się z nimi oswoimy, nauczymy patrzeć na nie obiektywnie, a nie przez pryzmat emocji, które niesie chwila. Wtedy zauważamy, że nasze życie jest przede wszystkim piękne. O to też dbają ci na górze. – Aniela pokazała palcem wskazującym niebo tuż za oknem, przy którymstały.

– Babciu… – Majka westchnęła, wyłapując aluzję do sytuacji, w jakiej się aktualnieznalazła.

– Już nic więcej nie mówię, Majeczko. Zamykam buzię i nie odzywam się na ten temat do samego wieczora. A wieczorem… no cóż… w wieczór taki jak ten wszystko może się zdarzyć. – Uśmiechnęła siętajemniczo.

Majka odpowiedziała tym samym. Spojrzała na śpiącą w wózku Marysię i instynktownie położyła dłoń na brzuchu. Czy miała prawo, by odtrącać to nowe życie, choćby tylko we własnych myślach? A może właśnie tam nie powinna robić tego szczególnie, bo to przecież w niej rósł ten mały człowiek, który fundował jej w ostatnim czasie prawdziwą huśtawkę emocjonalną. Może powinna podzielić się z najbliższymi tym, co działo się w jej głowie – obawami, czy sobie poradzi, czy będzie potrafiła być taką matką, na jaką jej cudowne dzieci zasługują, czy znajdzie czas i siłę, by poświęcić każdemu z nich tyle uwagi, ile będą potrzebować. Bo to nie było tak, że Majka nie chciała tego dziecka. Ona po prostu się bała, bo wszystko, co wydarzyło się w ciągu ostatniego roku z haczykiemw jej życiu, zdawało się toczyć w zastraszającym tempiei nie wiedziała, czy uda jej się to tempo wytrzymać. Wiedziała, że sama narzuciła na siebie tę presję, że zawsze mogła liczyć na wsparcie najbliższych, ale bała się, że jakaś część jej samej zacznie wtedy szydzić, że znów jej się nie udało i po raz kolejny zrzuca obowiązki związane z wychowaniem dzieci na kogoś innego. Miała świadomość, że w przypadku Jasia to nie ona zawiniła, ale strach przed powtórką był wręczparaliżujący.

Z tych ponurych rozważań wyrwał Majkę dźwięk przekręcania klucza w zamku, a w chwilę potem śmiech syna i ten donośniejszy, należący do ukochanego mężczyzny. Łukasz wraz z Jasiem wybrali się do lasu w celu dostarczenia do salonu najpiękniejszego drzewka, jakie oferują bieszczadzkie bory. I trzeba przyznać, że choinka prezentowała się naprawdę okazale– wysoka, gęsta i rozłożysta. Taka, jakie widuje się wfilmach.

– No, no! Postaraliście się, teraz zmykajcie wypakować ozdoby, a gdy uwiniemy się tu z babcią, wspólnie ubierzemy choinkę – powiedziała Maja, wyraźnie zadowolona, co nie uszło uwadze Łukasza i Anieli, którzy wymienili porozumiewawczespojrzenia.

– I prezenty! – zaszczebiotałJaś.

– Tak, prezenty też będą! – Ucałowała syna i wróciła do kuchni, odprowadzana radosnym i pełnym nadziei spojrzeniem swojegomężczyzny.

***

Salonw domu Karbowników w wersji świątecznej wyglądał naprawdę okazale, wszyscy o to zadbali – Maja z Anielą przygotowując tradycyjne potrawy wigilijne, męska część domowników rozpalając ogień w kominkui wieszając na nim świąteczne skarpety, co najbardziej podobało się Jasiowi. Aniela specjalnie na tę okazję uszyła i wyhaftowała obrusz motywem świątecznym, a sympatyczny sąsiad, który od dawna zdawał się bezowocnie wzdychać do babci, dostarczył sianko. Nastroju dopełniały świece i świąteczne lampiony, jednak centralny i najbardziej efektowny punkt w pomieszczeniu stanowiła choinka. Wszyscy domownicy byli zgodni co do jej przystrojenia – ma być dużo, okazale, z przepychemi pstrokato. Żadnych jednolitych kombinacji kolorystycznych. Tak więc drzewko u Karbowników mieniło się różnymi barwami, bo też nikt nie zwracał uwagi na to, że każda bombka jest z innej parafii, a niektóre z nich pamiętały jeszcze pierwsze wspólne Święta Anieli i jej męża. Niech nowoczesność zostanie w galeriach handlowych, na rynkach dużych miast i mniejszych miasteczek. Tutaj ten miszmasz pasował, wyglądał wręcz idealnie, co wszyscy zgodniestwierdzili.

Wkrótce w domu Karbowników dało się posłyszeć dzwonek do drzwi. To Kaśka i Kamil, którzy postanowili wpaść tylko na chwilę. Mieli do zakomunikowania ważnąrzecz.

– Patrz! Patrz, co mam! Oświadczył mi się! – krzyczała Kaśka już odprogu.

– Piękny! Masz chłopie gust! – zachwyciła sięMaja.

– Chodzi ci o Kaśkę czyo pierścionek? – Kamil sięzaśmiał.

– O jednoi drugie! – Majka zawtórowałachłopakowi.

Po gratulacjach i uściskach przyjaciele musieli pędzić do własnych rodzin, teraz już wspólnie, więc czekały ich dwie kolacje. Nie mogli zostać, choć przyznali, że najchętniej spędziliby Święta właśnie tutaj, bo w domu Anieli każdy czuł się jak u siebie. Babcia doskonale potrafiła o tozadbać.

Na niebie pojawiła się pierwsza gwizdka, więc domownicy zaczęli składać sobie życzenia, łamiąc się opłatkiem. Nie obyło się przy tej okazji bez śmiechu, gdy Jaś zjadł od razu cały swój opłatek, a potem udawał, że jeszcze go nie dostał. Kolacja była doskonała, chociaż porcje, które serwowała każdemu Aniela, prawdopodobnie odbiją się domownikom czkawką nazajutrz. W przewie pomiędzy posiłkami rodzina Karbowników zebrała się przy choince, a Łukasz został oddelegowany do rozdawaniaprezentów.

Jaś podskakiwał z radości, widząc wymarzone autka, Marysia tuliła wielkiego pluszaka swoimi małymi rączkami, babcia rozpływała się nad zdrowotnymi urokami naturalnych soków i nalewek, które dostała, a Łukasz wyglądał uroczow ciepłej czapcez nausznikamii wełnianym szaliku, które Maja zrobiła specjalnie dlaniego.

W końcu nadszedł czas na prezent dla Majki. Łukasz wyjął spod choinki małe pudełeczko, przyklęknął i zadał to najważniejsze z pytań wżyciu.

– Maju, kochanie, może to już najwyższy czas, żebyś powiedziała mi „tak”? Jesteś już matką moich dzieci, ale czy zostaniesz także mojążoną?

Milczenie zdawało się przedłużać. Wcześniej za każdym razem, gdy Łukasz wspominał o ślubie, dziewczyna wymigiwała się. A to dzieci za małe, to znów chciałaby najpierw wrócić do formy, żeby dobrze tego dnia wyglądać. Nic więc dziwnego, że mężczyzna po pewnym czasie otarł pot z czoła, denerwując się tym, jaką odpowiedźusłyszy.

– Tak. Wyjdę za ciebie z radością! I tak już za długo zwlekałam. – Zarzuciła mu ręce na szyję i złączyła ich usta w namiętnympocałunku.

– Fuj! – skomentował to Jaś, czym wywołał kolejny wybuchśmiechu.

– A to co? – Maja wskazała na ostatni pakunek znajdujący się podchoinką.

– To prezent ode mnie dla was obojga, moje dzieci. – Aniela uśmiechnęła się tajemniczo. – Otwórzcie, a ja w tym czasie przyniosękutię.

Majkai Łukasz patrzyli na sporych rozmiarów pakunek, delektując się jeszcze przez chwilę tajemnicą, ale ciekawość zwyciężyła. Otworzyli go pospiesznie i ich oczom ukazał się wielki, drewniany album na zdjęcia. W środku odnaleźli prawdziwy skarb – pamiątkę tych wszystkich chwil, które babcia i oni sami chcieli zapisać w pamięci. Były tam zdjęcia ślubne Anieli i Ludwika, fotografie małej Jadzi, mamy Łukasza, wszystko chronologicznie, z datamii opisami. Po kilkunastu stronach Majka ujrzała siebie. Stała obok Łukasza i uśmiechała się łobuzersko, patrząc na niego. Teraz już wiedziała, jakiej Majki wszystkim brakowało, z nią samą na czele. Kolejne zdjęcia były już z czasów, gdy Maja nosiła Marysię pod sercem. Na wszystkich wyglądali na bardzo szczęśliwych. Kobieta nie miała pojęcia, że babcia kolekcjonuje te wszystkie chwile, ale była jej za to niesamowicie wdzięczna. Wiedziała, co Aniela chciała przez to osiągnąć i trzeba przyznać, że jej się toudało.

– Trochę się ostatnio pogubiłam w tym wszystkim. Przepraszam… – Majawestchnęła.

– To nic, Maju. Będzie tylkolepiej.

Dziewczyna położyła rękę na swoim brzuchu, popatrzyła z miłością na syna, po czym przeniosła wzrok naŁukasza.

– Nasze tu i teraz? – zapytała.

– Nie. – Usłyszała i zaciekawiona czekała na jakieś wyjaśnienie. – Nasze teraz i na zawsze. – Ucałował czubek nosakobiety.

Wchodząca do salonu babcia uśmiechnęła się pod nosem. Pomyślała dokładnie o tym samym, co wnuk – to ich teraz i nazawsze.

KONIEC

Sprzedawca choinek

Małgorzata Manelska

W bożonarodzeniowej poświacie Szczytno wyglądało uroczo. Drzewa rosnące wzdłuż głównej ulicy miasteczka lśniły białym, lodowym światłem, a plac przed ratuszem połyskiwał blaskiem wirtualnych gwiazdek emitowanych przez projektor multimedialny. Jarmark świąteczny rozkręcił się na dobre od zmierzchu. W ten piątkowy wieczór miasteczko jakby zamarło. Większość jego mieszkańców ruszyła pod ratusz miejski, aby tam poczuć magię przedświątecznegoczasu.

Wokół centralnego punktu miasta ustawiono stragany z rękodziełem lokalnych artystów, sprzedawców lizaków, waty cukrowej, wielkich bochnów chleba czy kiełbas z małych podszczycieńskich masarni. Na pobliskim skwerku pyszniła się zaimprowizowana wioska Świętego Mikołaja, w której królowały najprawdziwsze renifery. Zwierzęta, nieco przestraszone, kręciły się wokół sań po pięknie udekorowanej choinkami zagrodzie. Po wiosce razem z rodzicami spacerowały dzieci. Głośno wyrażając swój zachwyt, karmiły zwierzęta zielonymi gałązkami, głaskały je. Renifery, znudzone ilością dostarczanych pieszczot, patrzyły obojętnie na otaczającą je dziatwę i leniwie przeżuwały podawane im rarytasy. Tuż obok, przy małym, drewnianym biureczku, starsze dzieci pisały listy z życzeniami do Świętego. Zaglądając im przez ramiona, można było odczytać fragmenty: „Kochany Mikołaju, marzę o nowym komputerze” albo „bardzo chcę dostać od ciebie smartfona”. Napisane prośby mali mieszkańcy miasteczka skrzętnie upychali w wielkiej, czerwonej skrzynce pocztowej, wypełnionej po brzegi korespondencją. Po nakarmieniu reniferów i napisaniu listów zdesperowani rodzice czekali kilkanaście minut w kolejce, aby sfotografować swoje pociechy ze ŚwiętymMikołajem.

Obok, w nieco skromniejszej scenerii, czekała na mieszkańców Święta Rodzina z malutkim Jezuskiem w żłobie. Tutaj też nie brakowało chętnych do wspólnych, rodzinnych zdjęć. Spragnieni mogli napić się gorącej herbaty z miodem i cytryną albo grzanego wina, a głodni posilić pachnącymi pierniczkami roznoszonymi w wiklinowym koszu przez Mikołaja. Na niewielkiej scenie usytuowanej pod wieżą ratuszową uczniowie ze szczycieńskich szkół oraz dorośli wykonawcy śpiewali kolędy i pastorałki. Utrzymujący się od tygodnia lekki mróz wprowadzał atmosferę radosnego oczekiwania. Na śnieg, na Święta, nachoinkę.

– Cieszę się, że mnie tu zabrałeś – powiedziała Julka do Krzyśka, chłonąc wzrokiem cały ten świątecznyrozgardiasz.

Przyjechali ze swej malutkiej wioski, aby móc cieszyć się z innymi mieszkańcami atmosferą nadchodzących Świąt. Spacerowali wokół placu ratuszowego, oglądając wszystkie cudeńka wykonane zdolnymi dłońmi miejscowych artystów. Jakieś chodniczki tkane na krosnach, obrazki malowane na drewienkach, szydełkowe serwety. I mnóstwo różnych ozdób świątecznych. Od choinek z papierowej wikliny po tradycyjne stroikiwigilijne.

Jednak absolutną furorę robiły bombki w stylu eko. Skromne, ale jakże swojskie, a wręcz chciałoby się powiedzieć – mazurskie. Zwykłe styropianowe kule, które można kupić w każdym sklepie z chińszczyzną, oklejone starymi, najlepiej nieco pożółkłymi kawałkami gazet albo starych, niepotrzebnych książek. Dodatkowo udekorowane kawałkiem bawełnianej koronki czy sznurkiem, listkiem ostrokrzewu, koralikiem jarzębiny albo głogu, cudnie prezentowały się nachoince.

– Zobacz, jakie piękne dekoracje. – Julka była zachwycona. – Tworzą wspaniały klimat! Szkoda tylko, że nie ma śniegu! Ale może do Świąt spadnie, co, jak myślisz? Mamy jeszcze kilkadni…

– Mam nadzieję, że nie – mruknął Krzysztof, bardziej jednak do siebie niż donarzeczonej.

Nie uśmiechało mu się odśnieżanie podjazdu przed domem. Nie wypowiedział jednak na głos swojego zdania, gdyż nie chciał robić przykrości Julce. Lubił patrzeć na nią, kiedy się śmiała i cieszyła jakdziecko.

– Chodźmy posłuchać, jak śpiewają. – Pociągnęła go zarękę.

Na scenie od kilku minut rozbrzmiewały dźwięki pięknej, nastrojowej pastorałki w wykonaniuchóru:

A nadzieja znów wstąpi wnas,nieobecnych pojawią sięcienie.Uwierzymy kolejnyraz,w jeszcze jedno BożeNarodzenie.I choć przygasł świątecznygwar,bo zabrakło znów czyjegośgłosu.Przyjdź tu do nas i z namitrwaj,wbrew tak zwanej ironii losu1.

– Podobało cię się? – zapytał Krzysztof, kiedy oklaskiwaliśpiewających.

– Bardzo – odrzekła ze łzami w oczach. – Śpiewają tak pięknie, że chce się ich słuchać i słuchać, a ta muzyka na długo zostaje w sercu. Tylko ten tekst… taki smutny, mało świąteczny. Od razu przypomina mi sięMaciek.

Maciek, syn Julki, od kilku lat mieszkał ze swoim ojcem w Holandii. Tam pracował, uczył się języka, spotykał z dziewczyną. Rzadko przyjeżdżał do kraju, aby spotkać się z matką. Julka starała się mieć z nim stały kontakt, ale chłopak bywał zawzięty i niedostępny. Często nie odbierał od niej telefonów albo zbywał ją zdawkowymi wiadomościami. Miała jednak nadzieję, że najbliższe Święta spędzą razem. Tak bardzo za nim tęskniła… Odnosiła wrażenie, że podczas jego ostatniego pobytu na Mazurach zrozumiał kilka spraw. Że rodzina jest ważna, że we wzajemnych relacjach liczy się czas, że nie wszystko można przeliczyć na pieniądze… Maciek od kilku tygodni nie odzywał się wcale. Julka bała się, że całkiem wrósł w tę Holandię, zapomniał, że ma tu matkę i prababcię Trudę. Wydzwaniała do niego, pisała SMS-y, ale chłopak udzielał lakonicznych odpowiedzi. Ona zaś szalała z rozpaczy, że coś niedobrego się z nimdzieje.

– Julka, daj spokój, gdyby coś się działało, wiedziałabyś pierwsza – uspokajał ją Krzysztof, a ona kręciła z niedowierzaniemgłową.

Poszli dalej. Spacerując pomiędzy straganami, mijali ludzi– uśmiechniętych, zadowolonych i życzliwych. Świat zdawał się być tu, na Mazurach, inny niż gdzieindziej.

Czas tu wolniej płynął, a dla niektórych wręcz stał wmiejscu.

Tego dnia wszystko wydawało się prostsze ipiękniejsze.

– Wiesz, odnoszę wrażenie, że ten plac dziś jest jakimś zaczarowanym miejscem. Przekraczając jego progi, na chwilę zapomniałam o codzienności i kłopotach – szepnęła, kiedy zatrzymali się pod wielką kulą jemioły zawieszoną nalatarni.– Czuję się jak w świątecznej kuli. Zostańmy tu na zawsze, może wszystko to, co złe zostanie poza naszą świadomością. Może choć na chwilę zapomnimy o problemach, a może same się rozwiążą… Niech ten świąteczny czas przyniesie nam ukojenie iulgę.

Krzysztof roześmiał się, po czym przyciągnął ją do siebie i pocałował. Musieli wracać. Kiedy byli przy wyjściu z placu ratuszowego, Julka nagle poczuła, że nogi jej miękną a w głowie zaczynać wirować. Zdziwiona spojrzała na Krzysztofa i… odpłynęła gdzieś wnicość.

***

Z trudem otworzyła oczy i natychmiast znów je zamknęła. Czuła, że całe ciało jej pulsuje, a głowa rozpada się na tysiące kawałków. Po omacku spróbowała się podnieść do pozycji siedzącej, ale czyjaś ciepła dłoń przytrzymała ją napoduszce.

– Leż, kochanie. – Usłyszała zatroskany głosKrzysztofa.

– Co się stało? – zapytałaszeptem.

Głos wiązł jej w gardle, sprawiając, że ból w czaszce nasilał się, rozsadzającmózg.

– Nie pamiętasz? – zapytał zdziwiony. – Wczoraj podczas jarmarku nagle zemdlałaś. Przestraszyłem się, że jesteś chora, więc zawiozłem cię doszpitala.

Do szpitala?! Julka momentalnie odzyskała świadomość. Natychmiast otworzyła oczy i uspokojona odetchnęła z ulgą. Leżała w swojej własnej sypialni, na swoim własnym łóżku, ubrana w piżamę. Przez zasłonięte okna wpadało światłodnia.

– Co ty mówisz? Krzysztof, jaki szpital? – Spojrzała na niegozdziwiona.

– Zmierzyli ci ciśnienie, potrzymali ze dwie godziny na izbie przyjęć i kazali zabierać do domu – wyjaśnił. – Powiedzieli, że chyba musisz być przemęczona albo niewyspana. Doktor zalecił, żebyś zrobiła sobie badaniekrwi.

Miał zatroskany wzrok i zmartwiony głos. Czuł się winny jej złego samopoczucia. Nie protestował, kiedy Julka zajmowała się Trudą i Elzą, ich babciami. Co prawda dla Julki Truda była przyszywaną babcią, ale obie uważały się za rodzinę. Dodatkowo jeszcze ostatnio poznała małżeństwo Skowronków, starych, zrzędliwych Mazurów, którzy błyskawicznie zakochali się w niej. Ona zaś, taka dobra, serdeczna dusza, starała się ich we wszystkim wyręczać. Robiła im zakupy, zawoziła do lekarza, kupowała lekarstwa. Nie wyobrażała sobie zostawić stulatków bezopieki…

– Proszę, odsłoń okna – poprosiła.

Czuła, że ból powoli odchodzi, serce zaczyna bić własnym rytmem, a pulsowanie ciałaustaje.

Krzysztof podszedł do okna i jednym zamaszystym ruchem odsunął zasłony. Julka na moment wstrzymała oddech, po czym z głębi piersi wyrwał się jej głośny okrzyk. W powietrzu powoli, bezgłośnie, lśniąc lodowatą bielą, wirowały miliony płatków śniegu. Widoczny za oknem las pokryty był białą, puchowąpierzynką.

***

Kiedy Julka poczuła się trochę lepiej, postanowiła pójść na spacer. Mieszkała w Barwinach od kilku miesięcy, ale zdążyła dobrze się tutaj zadomowić. Zapoznała mieszkańców tej małej mazurskiej wioski, z niektórymi nawet zaprzyjaźniła się. Krzysztof, miejscowy rolnik, stał się dla niej kimś ważnym. Wspierał ją, rozumiał, kochał. Było jej tu dobrze. Kila miesięcy temu były mąż zwrócił się do niej z prośbą o podział wspólnego majątku – mieszkania. W pewnym momencie Julka została bez dachu nad głową. Wtedy Truda, babcia jej byłego męża, zaproponowała, żeby przeprowadziła się tu, na Mazury, z małej podlubelskiej mieściny. Targana wieloma sprzecznymi emocjami, z duszą na ramieniu zamieszkała w Barwinach. Powoli wszystko ułożyło się po jej myśli. Znalazła pracę, po jakimś czasie kupiła stary dom w lesie, zakochała się w Krzysztofie. Czuła, że Mazury stały się dla niej przystanią, ojczyzną, ostoją. Tylko ten niepokój gdzieś w głębi duszy… O syna, o babcię, o siebie samą… Jej wieczne rozterki… Czy dobrze postępuje, czy dokonuje właściwych wyborów, jak ma żyć, jakie priorytetywybrać?

W południe wyszła z domu na wciąż jeszcze drżących nogach. Stanęła na środku swojego małego podwórza i unosząc do góry głowę, głęboko westchnęła. Z zachwytu. Od wczoraj świat zmienił się diametralnie. Szarość i przygnębienie jesiennego dnia zostały okryte bielą puchowej, zimowej kołderki. Panująca dookoła cisza rozprzestrzeniała się po całym lesie, otulając mazurski świat swoim miękkim dotykiem. Czekała na śnieg. Pragnęła tego klimatu, radosnego oczekiwania, szybszego bicia serca. Bożena, jej najlepsza przyjaciółka, nazywała ją naiwną wariatką. Że niby taka romantyczka, łatwowierna, ufna.

– Dzień dobry, pani. – Usłyszała dochodzący zza płotugłos.

Natychmiast otworzyła oczy, zawstydzona, że ktoś odkrył jej dziecinne zachowanie. Spojrzała z zaciekawieniem w kierunku ścieżki przed domem. Stał tam mężczyzna, młody, może w wieku Maćka. Ubrany nieco śmiesznie, w niemodny, zniszczony strój, zdecydowanie niestosowny do pory roku. Marynarka w kolorze wyblakłej czerni oraz przykrótkie spodnie garniturowe słabo się prezentowały w ten chłodny dzień. Jedynym zimowym akcentem w jego garderobie był czerwony, wełniany szalik, niedbale zamotany wokół szyi. Oczy mężczyzny, nieprzeniknione, czarne jak węgiel, osłonięte długimi, gęstymi rzęsami, rzucały wesołe spojrzenie na Julkę. Miał ciemne, błyszczące włosy zaczesane gładko dotyłu.

– Słucham pana? – zapytałauprzejmie.

Rozejrzała się dookoła, trochę zaniepokojona obecnością obcegoczłowieka.

– Potrzebuje pani pomocy? – zapytałchłopak.

Nagły rumieniec wypłynął na jejtwarz.

Potrząsnęłagłową.

– Miała pani zamknięte oczy, więc pomyślałem sobie, że może coś się stało – wyjaśnił mężczyzna, uważnie obserwując swoją rozmówczynię. – Ludzie, których coś trapi, unikają towarzystwa innych osób. W samotności przeżywają swoje rozterki, często nie chcą mówić o własnych problemach. Zapewniam jednak, że nie warto dławić w sobie emocji. Żyje pani w czasach, kiedy dialog stracił na swojej wartości. Ludzie bardziej kochają swoje smartfony niż siebie nawzajem. Przestali rozmawiać, komunikują się ze sobą za pomocą pisma, jakichś znaczków zupełnie nie przypominających liter. Tak nie wolno, przecież życie jest takie interesujące. Dookoła tyle siędzieje!

Julka, słysząc wywód obcego człowieka, wzdrygnęła się. Spojrzała na jego twarz. Młodzieniec nie przypominał jej żadnego z mieszkańcówBarwin.

– Pan… jest… – zaczęła, aleurwała.

Nie wiedziała, co ma powiedzieć, o co zapytać. Nie chciała być niegrzeczna, ale jednocześnie czuła wzbierającą złość. Obcy chłopak, nie znała go nawet z widzenia, śmiał dawać jej dobrerady.

– Mieszkam tu niedaleko. – Młodzieniec wsadził jedną rękę w kieszeń, drugą zaś zatoczył krąg, wskazując kierunek, gdzie żyje na codzień.

– W Barwinach? – upewniła się Julka

– W okolicach – odpowiedział i zrobił krok w kierunku furtki, jakby chciał przekroczyć jejpróg.

Widząc to, Julka wpadła w popłoch. Błyskawicznie cofnęła się do drzwi i otworzyła je w nadziei, że jej kundelek Ogryzek, bardzo hałaśliwy psiak, swoim szczekaniem odstraszy intruza. Tak też się stało. Pies, szczęśliwy, że może pobiegać po podwórzu, łapiąc zębami wirujące w powietrzu gwiazdki, z głośnym jazgotem zaczął zataczać szerokie kółka po posesji. Odetchnęła z ulgą i spojrzała na drogę za płotem, ale tam już nikogo nie było. Zdziwiona podbiegła do furtki. Ślady stóp chłopaka błyskawicznie przykrył padający śnieg. Wyszła na ścieżkę. Las okalający jej dom stał nieruchomo, nieporuszony przez najmniejszy podmuch wiatru. Droga prowadząca do pobliskiego rezerwatu przyrody była pusta, pokryta cienką warstewką śniegu. W jej centralnym punkcie leżało białe piórko zgubione przez jakiegośptaka.

***

Julka głośno tupiąc butami, otrzepywała śnieg z ubrania. Padał nieprzerwanie od kilku dni, zasypując całe połacie barwińskich pól, lasów i posesji. Krzysztof śmiał się, że to ona wyczarowała śnieg. Powtarzała do znudzenia, że marzy o białych i mroźnych Świętach. No i będzie miała. On zaś był daleki od jejoptymizmu.

Jako właściciel dużego gospodarstwa rolnego bardzo wcześnie wstawał. Musiał wydoić krowy, nakarmić je, posprzątać pomieszczenia, w których stały. A teraz jeszcze toodśnieżanie…

– Julko, to ty? – Usłyszała głosTrudy.

Weszła do kuchni. Babka, swoim zwyczajem, siedziała przy stole. Zwykle o tej porze czytała gazetę. Dziś jednak na rozłożonym czasopiśmie leżało kilka starychfotografii.

– Dzień dobry, babciu. – Julka cmoknęła babkę w pomarszczony, dziewięćdziesięcioletnipoliczek.

Babka w odpowiedzi poklepała ją poręce.

– Zimno, co? – zagadnęła Truda. – I ten pioruński śnieg sypie! Znowu zrobi się ślisko, człowiek nie wyjdzie z domu nawet na chwilę, żeby odetchnąć świeżympowietrzem.

Julka zaparzyła herbatę, dodała do każdego kubka trochę soku z malin. Po kuchni momentalnie rozszedł się cudownyaromat.

– Co słychać? – zagadnęła babkę, chcąc odciągnąć jej uwagę od padającegośniegu.

– Święta za pasem, wnusiu. Cieszę się, że spędzimy je razem. Wreszcie nie będę sama w wigilijny wieczór. – Truda rozjaśniłasię.

Zmarszczki i bruzdy na jej twarzy wygładziły się, ujmując lat. Oczy wezbrały łzami, przyciemniając swoją barwę. Z błękitnych, prawie przezroczystych, zrobiły się ciemne, granatowe.

– Ja też się cieszę, tylko… – Julka ugryzła się w język. Za późno, bo babka zorientowała się, że coś jest nietak.

– Tylko… – podchwyciła, uważnie spoglądając wnuczce woczy.

– Maciek, babciu. – Tym razem jej oczy wypełniły się łzami. – To kolejne Święta bez mojego syna. Dzwonię do niego, to albo nie odbiera telefonów, albo rozmawia ze mną szybko, niecierpliwie, niegrzecznie. Babciu, co ja mu zrobiłam, że taki jest?! Nie może przełamać się, żeby rozmawiać ze mną normalnie, jak syn z matką. Nie okazuje żadnych uczuć, jest jak taki robot, który doskonale funkcjonuje bez serca! Jak on tak może?! Kiedy pytam go o plany świąteczne, zbywa mnie lakonicznymi odpowiedziami, że do Świąt jest jeszcze dużo czasu, że nie chce mu się gonić do Polski na kilka dni… Co mamrobić?

Truda westchnęła. Jej też było przykro, że miała bardzo słaby kontakt z prawnukiem. Spotkała się z nim zaledwie raz, podczas swoich dziewięćdziesiątych urodzin. A tak bardzo chciała go widzieć częściej, rozmawiać z nim, cieszyć się jegoosobą.

– Julko, cóż ci mogę poradzić na twój ból matki? Nic. Po prostu przywyknij do jego nieobecności i ciesz się tym, że jest szczęśliwy. Niech szczęście twojego dziecka będzie dla ciebie wyznacznikiem twojego własnegoszczęścia.

Babka podniosła się z krzesła, na którym siedziała i szurając kapciami, podeszła do Julki. Bez słowa przytuliła ją do siebie. Święta dla obu były trudnym czasem. Obydwie przez lata spędzały je samotnie, często bez choinki i białego obrusa na stole. Bo dla kogo miały się starać? Dla kogo prezenty, siano pod obrusem, pierwszagwiazdka?

Julka otarła łzy i uśmiechnęła się. Truda poklepała ją z czułością po ramieniu i wróciła na swoje krzesło. Położyła rękę na starych fotografiach, jakby tym chciała zwrócić uwagę swojejrozmówczyni.

– Mnie też nie było łatwo, dziecko. Odkąd umarł Franek, bardzo doskwierała mi samotność. Odczuwałam to każdego dnia. Ale przeżyłam z nim kilka pięknych Wigilii… – Staruszka rozmarzyła się. – Pierwsza nasza Wigilia po ślubie była tutaj, w Barwinach. Mieliśmy tylko trochę chleba, za to całe pokłady miłości dla siebie. Pamiętam, śniegu było tyle, co dziś, a my, młodzi i szaleni, poszliśmy po nocy do lasu. Na świąteczny spacer. Zmoczyliśmy nogi, pomarzliśmy, skończyło siękatarem.

Podała Julce starą, pożółkłąfotografię.

Na zdjęciu stali obok siebie na tle jakiejś wymalowanej makiety, uroczyście ubrani. Truda w sukience w kwiatki, z warkoczem przerzuconym przez ramię, lekko, jakby nieśmiało uśmiechnięta. Zaś jego cała twarz wyrażała radość, śmiech. Ubrany w ciemny, znoszony garnitur, z nieco przykrótkimi nogawkami od spodni, jedną rękę zawadiacko trzymał na biodrze partnerki, drugą schował do kieszeni. Ciemne włosy nonszalancko zaczesane do tyłu. Julka przysunęła fotografię bliżej oczu. Patrzyła na nią trochę dłużej, niż było trzeba. Przez chwilę nad czymś się zastanowiła, szybko jednak odgoniła od siebie natrętnąmyśl.

– Idź może do Skowronków, Julko. – Głos Trudy wyrwał ją z zamyślenia. – Trzeba by ich zaprosić na Wigilię, co, jak ty myślisz? Pomieścimy się tam u ciebiewszyscy?

– Babciu, to doskonały pomysł! – Julka zareagowała entuzjastycznie na słowa babki. – A ja nie pomyślałam o tym, tylko użalam się nad sobą! Przepraszam!

***

Zima oraz nadchodzące Święta wśród mieszkańców Barwin wywołały dobry nastrój. Cała wiejska społeczność ruszyła do swoich ogrodów i podwórek, aby przyozdobić je w świąteczne iluminacje. Ostatnimi dniami w południe nieśmiało swą złotą główkę wychylało słońce, przez co dzień zdawał się być lepszy i przyjemniejszy. Śnieg leżący na polach i delikatnie ścięte mrozem jezioro dawały więcej światła, którego tak bardzo na Mazurach zimą brakuje. Wszystko to sprawiało, że ludziom chciało się uśmiechać i nieść pomocinnym.

Helga i August Skowronkowie mieszkali w głębi lasu w starej leśniczówce. Prowadząca do nich droga była szeroka, a obie jej strony porastał stary mieszany las. Przygnębiający widok gołych drzew liściastych niwelowały zieloniutkie świerki i sosny, wszystkie teraz obficie przysypane białym puchem. Julka tak bardzo chciała nacieszyć się zimą, że nie szła odśnieżoną drogą, tylko brnęła w śniegu po kolana, przemieszczając się brzegiem lasu. Podążała do sąsiadów w nadziei, że zgodzą się na wspólną kolację wigilijną. Byli to dość specyficzni ludzie. Truda nazywała ich starymi dziwakami. Nie mieli dzieci, zawsze izolowali się od reszty barwinian, nie nawiązywali kontaktów z sąsiadami. Sami, samowystarczalni, niechętni w stosunku do obcych. Trochę zmieniło się ich nastawienie, kiedy poznali Julkę. Wówczas opadły z nich złe emocje, zaschnięta skorupa złości i agresji. Pozostali nadal niedostępni i zimni, ale otworzyli się na ludzi. Przyjęli pomoc oferowaną przez Julkę i Krzysztofa. W zakupach, w koszeniu trawy, przywożeniu leków zapteki.

Podchodząc pod furtkę Skowronków, dostrzegła Azora biegającego po podwórzu. Ich pierwsze spotkanie, jesienią, nie było miłe ani dla Julki, ani dla psa. Kundel, zaskoczony wizytą kogoś obcego na jego podwórzu, rzucił się do intruza, żeby ugryźć. Dodatkowo jego agresję podniecała wtedy stara Skowronkowa, szczując przybyłą w pokojowych zamiarach Julkę czworonogiem. W pierwszej fazie zaskoczony pies wystartował spod drzwi domu, aby ugryźć. Ku zdumieniu przerażonej ze strachu Julki i rozjuszonej Skowronkowej, pies wyhamował tuż pod nogami gościa. Merdając przyjaźnie ogonem, szczekał i popiskiwał jak szczeniak. Widząc to, Helga Skowronek zdębiała. Jej wzrok od razu złagodniał, a rysy twarzy wygładziłysię.

Od ich pierwszego spotkania minęło już trochę czasu i zdążyli się dobrze zaprzyjaźnić. Pies, za każdym razem widząc Julkę, cieszył się jak szczeniak, chociaż już dawno przestał nim być. Postanowiła, że zanim wejdzie do domu, najpierw odśnieży ścieżki między furtką a schodami i drewutnią. W oknie pojawiła się pomarszczona twarz Helgi. Widząc młodą kobietę, staruszka pomachała jej przyjaźnie dłonią. Julka wesoło odmachała i zabrała się do pracy. Azor, myśląc, że jest to zabawa, łapał zębami łopatę albo grudki śniegu i próbował podrzucać do góry. Pracowali wspólnie dopóty, dopóki Helga znów nie stanęła w oknie, aby tym razem zacząć w nie stukać i gestem przywoływaćJulkę.

– Jeszcze chwila! – odkrzyknęła.

I rzeczywiście, po kilkunastu minutach wszystkie ciągi komunikacyjne były czyste. W końcu, uśnieżona, ze skaczącym przy jej boku Azorem, stanęła na progu kuchni. Od wejścia poczuła przyjemne ciepło dochodzące od pieca. W powietrzu unosił się aromat gotowanejkapusty.

– Idzie, idzie, kawa stygnie! – Skowronek kiwnął jej, siedząc swoim zwyczajem na wersalce. Na nogach miał kolorowe, wełniane skarpety, których czerwień i zieleń biły pooczach.

Julka zdjęła przemoczoną kurtkę i razem z butami i rękawiczkami umieściła je w pobliżu ciepłej kuchni. Zanim pójdzie do domu, ubrania powinnywyschnąć.

– Co tak pięknie pachnie? – zapytała nieśmiało Skowronkową kręcącą się przy garnkach. Coś mieszała w wielkim kotle, próbowała, po chwili znówmieszała.

– Zara zje kapuśniaku, to sie ogzeje – zaskrzeczała szorstkim głosem Skowronkowa, ale z jej oczu wyzierałaradość.– Napracowała sie, to niech ji2.

Wzięła talerz i wlała do niego solidną porcję zupy, po czym postawiła przedJulką.

Zobaczywszy smakowicie wyglądający posiłek, natychmiast poczuła głód. Skowronkowa położyła przy niej dużą pajdę chleba oraz łyżkę i gestem zachęciła dojedzenia.

– Pyszna zupa, pani Helgo – pochwaliła Julka po zjedzeniu kilku pierwszych łyżek. Rzeczywiście, zupa była doskonała w smaku, wspaniale rozgrzewała isyciła.

Skowronkowa skromnie machnęłaręką.

W milczeniu nałożyła porcję zupy dla męża i podała mu talerz. Siedział dalej na wersalce i trzymając naczynie w jednej ręce, drugą, uzbrojoną w aluminiową łyżkę, siorbał kapuśniak. Wyraźnie mu smakował, bo co chwilę głośno mlaskał. Skowronkowa nie usiadła przy gościu, tylko wyciągnąwszy z kredensu niewielką emaliowaną kankę na mleko, zaczęła napełniać jązupą.

– Dla niego. – Patrząc na Julkę, postawiła na stole gorącenaczynie.

Mówiąc „dla niego”, Helga miała na myśli Krzysztofa. Polubiła tego młodego, wesołego mężczyznę. Krzysztof kilkakrotnie kosił u nich trawę i za każdym razem robił ogromne wrażenie na Skowronkach. Pracowity, szybki i taki grzeczny. Chcieliby mieć takiego syna albownuka.

– Dziękuję. – Julka zaczerwieniła się, ale przyjemnie jej się zrobiło, że Skowronkowa zatroszczyła się o podniebienie Krzyśka. – A ja chciałabym zaprosić państwa na Wigilię. Bardzo mi na tym zależy, żebyście nie siedzieli tusami.

Spojrzała zaniepokojona na starców. W milczeniu patrzyli na siebie, ale Julka odgadła po wyrazie twarzy Helgi, że tego wyjątkowego grudniowego wieczoru będzie ich u siebiegościła.

– Nas, strychów3 chce doglądać na Gody4? – zapytała zniedowierzaniem.

Julka, choć niektórych słów wypowiadanych przez Skowronkową tylko domyślała się, to jednak z kontekstu wypowiedzi odgadywała, o co starej kobieciechodzi.

– Tak, pani Skowronkowa. Będzie nam bardzo miło państwa gościć u siebie. Oczywiście przywieziemy was autem, a później odwieziemy. – Julka położyła dłoń na pomarszczonej ręce Skowronkowej. Kobieta zamknęła jej rękę w mocnymuścisku.

– Pójdziem stary, jo5? – Spojrzała namęża.

Ten zaś, kończąc siorbać zupę, pokiwał głową na znak, że wyrażazgodę.

Helga, po raz pierwszy, odkąd Julka się z nią zapoznała, uśmiechnęła się, odsłaniając bezzębne usta. Julce zrobiło się ciepło na sercu. Wcześniej obawiała się, że chłód i wyrachowanie tych ludzi nie pozwolą na ich bliższe poznanie i obdarzenie sympatią. A tymczasem w tej całej szorstkości przejawiały się cechy jak najbardziej ludzkie. Przede wszystkim potrzeba bliskości drugiego człowieka. Nie sprawdzało się to, co mówiła Truda. Nie byli dziwakami i gburami, za to potrzebowali kontaktu z ludźmi i kiedy już oswoili się z obecnością kogoś nowego w ich życiu, dawali z siebie tyle, ile mogli i na ile ich byłostać.

– Jeglije6 przyniese – odezwał się milczący do tej poryAugust.

– Co? – zapytałaJulka.

– Choinke, znacy – wyjaśniła jejSkowronkowa.

Julka poczuła napływające do oczu łzy. Nigdzie, absolutnie nigdzie, nie spotkała tak cudownych ludzi, jak tu, na Mazurach. Sterani ciężką pracą, utrudzeni życiem, pogmatwaną historią, ale jakże szczerzy i hojni w tym, czym sami dysponowali. Prości, bez manier, ośmieleni empatią, jaką otrzymali, dzielili sięsercem.

Wracając do domu z kanką wypełnioną kapuśniakiem, wciąż jeszcze o nich myślała. Coraz bardziej cieszył ją śnieg i delikatnymróz.

***

Kiedy weszła na ścieżkę prowadzącą do jej domu, zatrzymała się jakby rażona piorunem. Kilkanaście metrów od niej opierał się o płot ów dziwny chłopak, którego spotkała kilka dni temu. Tak samo ubrany, uczesany. Taki sam wesoły wyraz oczu. Obok niego stał dwukołowy wózek, cały wypełniony choinkami. Chłopak wyglądał, jakby czekał na nią. Podeszła do niego z bijącym sercem. W głębi duszy łajała siebie za taką nieostrożność. Zamiast zdecydowanie pozbyć się intruza, ona wdawała się z nim w rozmowy, nie wiedząc, kim jest i jakie mazamiary.

– Dzień dobry, pani Julko – przywitał się z nią wesoło. – Piękny mamy dzień, prawda?

Zatrzymała się w bezpiecznej odległości od niego, zerkając co chwilę za siebie. Miała nadzieję, że lada moment przyjedzie Krzysztof. Od rana pracował przy krowach, ale zbliżała się pora obiadowa, więc może wkrótcenadjedzie.

– Przepraszam, czy my się znamy? – zapytała, patrząc na niegopodejrzliwie.

– Spotkaliśmy się tutaj ostatnio. Pamięta pani? Barwiny to taka mała wioska, że wszyscy się znają, wszystko o sobie wiedzą. Pani, Julko, też już jest mieszkanką tejspołeczności.

Zrobił krok w jej kierunku. Tym razem nie cofnęła się. Patrzyła w jego oczy i rzeczywiście dostrzegła w nich coś znajomego. Ten błysk, żar.

– Dokąd pan wiezie techoinki?

Roześmiał się, ukazując rząd równych, białych zębów. Jego śmiech był radosny, płynący z wnętrzaduszy.

– Idą Święta, ludzie chcą choinki! Dorabiam sobie, sprzedając je. Tak niewiele kosztują, a dają tyle radości. I zapewniam panią, Julko, że nie tylko dzieci cieszą się z tych drzewek, dorośli też. Dla nich zapach choinki wiąże się z powrotem do przeszłości, do lat dzieciństwa. Czują się wtedy bezpieczni, a wszystkie nieszczęścia i kłopoty idą w kąt. Taka mała rzecz, a cieszy, niweluje samotność. Łączy zwaśnionych, poróżnionych. W Święta ludzie ciągną do ludzi. Nikt nie chce być sam. I dobrze, bo z