Płaszcz - Nikołaj Gogol - ebook

Płaszcz ebook

Nikołaj Gogol

4,6

Opis

Płaszcz” to opowiadnie Nikołaja Gogola, rosyjskiego pisarza, poety, dramaturga. Jednego z najbardziej znanych klasyków literatury rosyjskiej.


“Niepodobna-by chyba było znaleźć człowieka, któryby jak on żył tylko swym obowiązkiem. Nie dosyć powiedzieć, że służył gorliwie — on służył z zamiłowaniem. W przepisywaniu widział swój jakiś miły i rozmaity świat. Zadowolenie wyrażała twarz jego, niektóre litery były jego faworytami; gdy je pisał, był jakiś nie swój: uśmiechał się, przymrużał oczy i cmokał wargami, tak że zdawało się, iż można było z wyrazu jego twarzy wyczytać każdą literkę, którą kreśliło pióro. Gdyby stosownie do jego gorliwości dawano mu nagrody, być może byłby ku zdumieniu swemu został nawet radcą stanu; on jednak, jak wyrażali się dowcipnisie, jego koledzy, wysłużył „guzik do dziurki“[6] i dosiedział się hemoroidów. Zresztą nie można powiedzieć, ażeby nie zwracano nań uwagi. Pewien dyrektor, będąc zacnym człowiekiem i pragnąc wynagrodzić go za długą służbę, polecił dać mu coś ważniejszego niż zwykłe przepisywanie: mianowicie z jakiegoś gotowego już aktu kazano mu zrobić referat dla innego urzędu; chodziło jedynie oto, aby zmienić tytuł i tu i owdzie czasowników użyć w osobie trzeciej zamiast w pierwszej. Zadało mu to jednak tyle pracy, że spocił się okrutnie, tarł czoło i powiedział w końcu: „Nie, lepiej dajcie mi coś do przepisywania“. Od tego czasu pozostawiono go na zawsze przy przepisywaniu, poza którem zdało się, że nic dla niego nie istnieje.”

 

Fragmenty z książki: Nikołaj Gogol. „Płaszcz

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 51

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (7 ocen)
6
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gabrielaujma

Nie oderwiesz się od lektury

Wyśmienity humor
00

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-144-8
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

PŁASZCZ

W biurze... lecz lepiej nie określać w jakiem biurze. Nic niema gorszego nad wszelkiego rodzaju biura, pułki, kancelarye, jednem słowem wszelkie warstwy urzędowe. Teraz już każdy prywatny człowiek całe społeczeństwo uważa za obrażone w swej jednej osobie. Mówią, że bardzo niedawno temu wpłynęło od pewnego kapitana sprawnika, nie pamiętam z jakiego miasta, podanie, w którem tenże jasno wykłada, że rozporządzenia rządu stają się martwą literą i jego święte imię wymawia się zupełnie nadaremnie; na dowód tego załączył do podania olbrzymi tom jakiegoś romansowego utworu, w którym co dziesięć stronic zjawia się kapitan-sprawnik, czasami nawet w stanie zupełnie nietrzeźwym. Tak więc, dla uniknięcia wszelkich nieprzyjemności nazwiemy lepiej biuro, o którem mowa — pewnem biurem.

 W pewnem tedy biurze służył pewien urzędnik, — urzędnik, nie można powiedzieć, zbyt zwracający na siebie uwagę: nizkiego wzrostu, nieco ospowaty, trochę ryży, odrobinę nawet napozór ślepawy, z wielką łysiną na głowie i zmarszczkami po obu stronach policzków a cerą twarzy, jak mówią, hemoroidalną... Cóż poradzić! wina klimatu petersburskiego. Co do rangi (u nas bowiem przedewszystkiem trzeba podać rangę), był on tem, co nazywają wiecznym radcą tytularnym, z którego, jak wiadomo, naszydzili i nakpili podostatkiem różni pisarze, mający chwalebny zwyczaj czepiać się tych, co nie mogą się odgryźć. Nazwisko urzędnika owego brzmiało: Baszmaczkin. Już z nazwiska samego poznać można, że pochodziło ono od trzewika, lecz kiedy, w jakim czasie i jakim sposobem się to stało, tego wszystkiego niewiadomo, i ojciec bowiem i dziad, szwagier nawet, wszyscy Baszmaczkinowie chodzili zawsze w butach, zmieniając trzy razy na rok zelówki. Na imię mu było Akakij Akakijewicz. Być może, że wyda się ono czytelnikowi nieco dziwacznem i wyszukanem, proszę jednak wierzyć, że wcale go nie szukano, lecz że zaszły takie okoliczności, iż niepodobna było w żaden sposób nadać mu innego imienia; a stało się to właśnie tak oto: Urodził się Akakij Akakijewicz w nocy, jeśli tylko pamięć nie zawodzi, z 22. na 23. marca. Nieboszczka matka, żona urzędnika, bardzo dobra kobiecina, poleciła, jak należy ochrzcić dziecko. Leżała ona jeszcze w łóżku nawprost drzwi, a po prawej stronie stał kum Iwan Iwanowicz Jeroszkin, bardzo zacny człowiek, będący naczelnikiem stołu w senacie, i kuma, żona oficera, kobieta rzadkich cnót Arina Siemionówna Biełobriuszkowa. Przedstawiono tedy matce trzy imiona do wyboru: Mokija, Sosija lub (na cześć męczennika) Chozdarat. „Nie“ — pomyślała nieboszczka — „wszystko to imiona jakieś... takie...“ Aby jej dogodzić, otworzyli kalendarz w innem miejscu — znów wypadły trzy imiona: Tryfilij, Duła i Warachasij. „A, to kara boska — przemówiła staruszka — jakież to imiona! Nie słyszałam nawet nigdy takich. Żeby jeszcze Waradat lub Warach, lecz Tryfilij i Warachasij!“ Znów przewrócili parę stronic — wypadło: Pawsikachij i Wachtisij. „No, widzę — powiedziała staruszka — że już taki los jego. Jeśli tak, niechaj mu będzie na imię jak ojcu. Ojcu było Akakij, niechże i syn będzie Akakij“. Takim więc sposobem został Akakijem Akakijewiczem.  Ochrzczono tedy dziecko, które zaczęło przytem płakać i zrobiło taką minę, jak gdyby przeczuwało, że zostanie radcą tytularnym. Przytoczyliśmy to dlatego, aby czytelnik mógł sam osądzić, że wszystko stało się z konieczności i że innego imienia zgoła dać niepodobna było.

 Kiedy i w jakim czasie wstąpił on do biura i kto go polecił, tego nikt nie pamięta. Choć wielu zmieniło się dyrektorów i różnych naczelników, jego widziano wciąż na tem samem miejscu, w tem samem położeniu, w tej samej randze, tym samym urzędnikiem-pisarzem, tak że później ludzie nabrali przekonania, iż widocznie przyszedł na świat w wice-mundurze i z łysiną. W biurze nie okazywano mu żadnego szacunku. Woźni nie tylko nie wstawali z miejsc, gdy przychodził, lecz nie patrzyli nawet na niego, jak gdyby przez przedpokój przeleciała zwykła mucha. Zwierzchnicy postępowali z nim jakoś despotycznie — chłodno. Każdy pomocnik naczelnika stołu podsuwał mu poprostu papiery pod nos, nie powiedziawszy nawet: „Proszę przepisać“ lub: „Oto, bardzo interesująca, śliczna sprawa“ lub czego przyjemnego, jak to bywa w dobrze wychowanem towarzystwie. A on brał papier do ręki nie patrząc, kto mu położył i czy miał prawo do tego — i zabierał się do pisania. Młodzi urzędnicy śmieli się i kpili z niego, o ile tylko stać było ich dowcip kancelaryjny, i opowiadali mu różne ułożone nań historye; o gospodyni jego, 70 letniej staruszce, mówili, że ta bije go, zapytywali, kiedy będzie ich ślub, sypali mu na głowę papierki, nazywając je śniegiem. Lecz Akakij Akakijewicz nie odpowiadał na to wszystko ani słowa, jakgdyby nikogo przed nim nie było. Nie miało to nawet żadnego wpływu na jego zajęcia: pomimo te wszystkie prześladowania, pisząc nie robił ani jednego błędu. Dopiero gdy żarty stawały się nie do zniesienia, gdy szturchano go w łokieć, przeszkadzając zajmować się pracą, mówił: „Dajcie mi spokój. Czemu dokuczacie?“ i coś dziwnego dźwięczało w jego głosie, gdy wymawiał te słowa. Coś było w tem takiego wzbudzającego litość, że pewien młodzieniec, który niedawno wstąpił do biura i zaczął podrwiwać z niego, nagle przestał, jak gdyby raniony i od tego czasu wszystko zaczęło mu się w innem świetle przedstawiać. Jakaś nadnaturalna siła odepchnęła go od towarzyszów, z którymi się poznał, sądząc, że są przyzwoitymi, obytymi w świecie ludźmi. Długi czas jeszcze później wśród najweselszych chwil w życiu jawił się w jego wyobraźni niziutki urzędnik z łysiną, z przejmującemi słowami na ustach: „Dajcie mi spokój, czemu mi dokuczacie“? A w tych przejmujących wyrazach jak gdyby dźwięczały jeszcze inne słowa: „toż ja twój brat“. Biedny ów młodzieniec zasłaniał sobie wówczas ręką twarz i nieraz później w życiu wzdrygał się widząc, jak wiele nieludzkości tai się w człowieku, jak wiele okrutnej twardości serca ukrywa się pod wytworną ogładą towarzyską, i Boże, nawet w człowieku, którego świat za szlachetnego i uczciwego uważa.

Niepodobna-by