Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia. Иван Фёдорович Шпонька и его тётушка - Nikołaj Gogol - ebook

Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia. Иван Фёдорович Шпонька и его тётушка ebook

Nikołaj Gogol

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i rosyjskiej. Iwan Szpońka to młody mężczyzna, który, choć nie jest zbyt bystry, to jednak umie zadbać o swoje sprawy. Został mianowany przewodniczącym w swojej klasie, gdy był młody, chociaż było kilku znacznie lepszych od niego, i zdobył sympatię jednego z najbardziej przerażających nauczycieli w szkole. Potem zaczyna służbę w wojsku i dorobiwszy się szarży porucznika, przechodzi na emeryturę. Dostaje list od ciotki, że musi wrócić do domu, aby objąć swoje gospodarstwo. Po drodze w gospodzie spotyka grubego właściciela ziemskiego Grigorija Grigoriewicza, który informuje go, że mieszka w pobliżu gospodarstwa Iwana i prosi go, aby odwiedził go, gdy tam dotrze. Potem pojawia się dość zabawny wątek miłosny… Czytając tę książkę, można wypocząć przy lekturze, jak również się pośmiać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 80

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Nikołaj Gogol

Николай Васильевич Гоголь

 

 

Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia

Иван Фёдорович Шпонька и его тётушка

 

 

na język polski przełożyli:

Paulin Święcicki, Jan Grzegorzewski

 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Tekstpolskiwg edycji z roku 1871. 

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7639-161-8 

 

 

 

Iwan Teodorowicz Szpońka i jego ciocia.

Ta historja miała swoją historję: opowiadał mi ją przyjeżdżający z Hadziacza Stefan Iwanowicz Kuroczka.

Wiedzieć należy, że pamięć moja — ani opowiem — jak jest lichą! mów, czy nie mów na jedno wyjdzie. Zupełnie jakbyś lał wodę do rzeszota. Znając już siebie, umyślnie go prosiłem, by tę historyjkę sam raczył napisać w porządnym seksternie. Daj mu Boże zdrowie, człowiek ten zawsze łaskaw na mnie, nie ociągał się i napisał. Schowałem ją do maleńkiego stolika; musicie go sobie przypominać: stoi w kącie, tuż przy drzwiach... Otóż masz! na wieki zapomniałem, żeście nigdy u mnie nie byli.

Staruszka moja, z którą już od lat trzydziestu razem mieszkamy, od kiedy żyje, nie miała w ręku elementarza — co prawda, to prawda!... Otóż niejakiego czasu uważałem, że ona piecze pierożki na jakimś papierze. A pierożki, kochani czytelnicy, piecze ona przewybornie; lepszych na całym świecie nie znajdziecie. Spojrzałem jakoś na spodek pierożka — patrzę: pismo!... Jakby przeczuło moje serce: zaglądam do stolika — nie ma połowy seksterna! końcowe stronice powyciągała stara na pierożki. Co tu począć? jużcić bić się nie wypada na starość!

W przeszłym roku zdarzyło mi się przejeżdżać przez Hadziacz; nie dojeżdżając do miasta, umyślnie zawiązałem węzełek, aby nie zapomnieć poprosić pana Stefana o dokończenie historji. Nie dość na tem: dałem sobie słowo — skoro kichnę w mieście, wnet sobie o nim przypomnieć. Gdzie zaś! przejechałem miasto, kichnąłem, nawet nosa otarłem chustka, a w głowie ani zaświtało! dopiero przyszło mi na myśl, kiedy już byłem o wiorst sześć za rogatką. Nie ma co, muszę drukować niedokończoną historję. Zresztą, gdyby kto życzył sobie koniecznie mieć dalszy ciąg tej powieści, tedy niechaj pojedzie do Hadziacza i poprosi o to pana Stefana. On z największą przyjemnością wszystko opowie, choćby miał zacząć od początku. Mieszka tuż obok murowanej cerkwi. Za nią nie wielka przecznica, a gdy się w nią wejdzie — będą drugie czy trzecie wrota. Ale nawet jeszcze: skoro się spostrzeże na podwórzu wielką tykę z wierzby i wyjdzie na wasze spotkanie gruba baba w zielonej spódnicy, (nie od rzeczy będzie zanotować w nawiasie, że on jest kawalerem), to będzie to jego podwórze. Zresztą można go spotkać na rynku, gdzie co rana bywa do dziewiątej godziny, kupuje na objad rybę, a także zielone, i gawędzi z ojcem Antypem, albo z Josiem szynkarzem. Łatwo go poznać, bo nikt inny nie ma kolorowych pantalonów z flaneli, i takiego jak on surduta z żółtej kitajki. Oto jeszcze jeden znak: gdy chodzi, to zawsze macha rękami. Jeszcze bywało nieboszczyk prezes, Denys Piotrowicz, kiedy go zdaleka zobaczy, woła:

— Patrzcie, patrzcie, już się sunie wiatrak!

I. Iwan Teodorowicz Szpońka

I Już od lat czterech Iwan Fedorowicz zostaje w dymisji i mieszka w swym futorze Wytrebeńkach. Będąc jeszcze tylko Jasiem, kształcił się on w Hadziackiej powiatowej szkole, i wyznać należy: był najprzyzwoitszym i najpilniejszym chłopcem. Nauczyciel rossyjskiej gramatyki, pan Nikifor Imiesłów, zwykle mawiał, że gdyby wszyscy jego uczniowie byli tak pilnymi jak Szpońka, to nauczyciel nigdyby nie przynosił z sobą do klasy dębowej linijki, która go, jak się sam. przyznawał, aż do umęczenia przyprowadzała od ciągłego bicia w łapy leniuchów i swawolników.

Sekstern jego zawsze był czyściutki, całkowicie poliniowany, bez najmniejszej plamki. Siedział zawsze skromnie, mając złożone ręce i skierowane oczy na nauczyciela, i nigdy nie przypinał na plecach siedzącemu przed nim koledze papieru, nie krajał ławki i nie bawił się do przyjścia nauczyciela w ciuciubabkę. Komu tylko potrzebny był scyzoryk do temperowania pióra, natychmiast udawał się do Iwana Teodorowicza, wiedząc naprzód, że u niego zawsze musi być scyzoryk, i Iwan Teodorowicz, podówczas jeszcze tylko Jasio, dobywał go ze skórzanego futeralika, przywieszonego do pętelki szaraczkowego surducika, i dawał pod tym jednakże warunkiem, by nie skrobano pióra ostrą stroną scyzoryka, gdyż na to przeznaczona tępa jego strona. Taka przyzwoitość zwróciła nań uwagę nawet groźnego nauczyciela łaciny, którego sam kaszel w sieniach, zanim jeszcze wsuwał się we drzwi jego strzępkowaty płaszcz i twarz upstrzona ospą, wywoływał przestrach w całej klasie. Ten straszny nauczyciel, u którego na katedrze leżało zawsze parę wiązek rózek, a połowa słuchaczy w klasie klęczała, zrobił Iwana Teodorowicza audytorem, chociaż w klasie znajdowało się wielu, bardziej zdolnych od niego.

Tu nie możemy pominąć wypadku, który miał wpływ na całe jego życie. Jeden z podwładnych mu uczniów, chcąc zmusić swego audytora do napisania w notach scit wówczas, kiedy wcale lekcji swej nie umiał, przyniósł do klasy w papierku blina, oblanego masłem. Iwan Teodorowicz, chociaż zawsze trzymał się zasad sprawiedliwości, tym razem będąc głodnym, nie zdołał oprzeć się pokusie: wziął blina, położył przed sobą książkę i zaczął go spożywać, a cała uwaga audytora tak była pochłonięta tą delicją, że ani spostrzegł, gdy w klasie ucichło raptownie, jakby mak siano, i dopiero wtedy ocknął on się z przestrachu, gdy groźna ręka, wydobywszy się z pod strzępiastego płaszcza, schwyciła go za ucho i wyciągnęła na środek klasy.

— Dawaj tu blina! słyszysz, mówię ci, dawaj hultaju! — piorunująco zawołał nauczyciel; porwał nadjedzonego blina i wyrzucił go przez okno, pod karą zabroniwszy biegającym po dworze żakom podejmować go. Następnie schwytanego tuż na gorącym uczynku Iwana Teodorowicza tęgo wygrzmocił w łapę — i bardzo słusznie: ręce winny, bo brały, nie zaś inna część ciała.

Jakby to nie było; ale od tej pory i tak już bojaźliwy, stał się Iwan bardziej jeszcze lękliwym. Bardzo być może, że ten sam wypadek był przyczyną, że nigdy nie powstała w nim chęć do cywilnej służby, widząc w praktyce, ze nie zawsze udaje się wyjść na czysto z biedy.

Omal że nie piętnaście lat miał już, kiedy wstąpił do drugiej klasy, gdzie zamiast skróconego katechizmu i czterech działań arytmetycznych, wziął się do katechizmu obszernego, książki o powinnościach człowieka i do ułamków. Ale obaczywszy, że im dalej w las, tem więcej drzew, a przy tem otrzymawszy wiadomość, że tatko pożegnał się ze światem, przesiedział w szkole jeszcze lat parę, i za zgodą mamy, wstąpił wreszcie do P*** piechotnego pułku.

P*** piechotny pułk nie był z rodzaju tych, które stanowią większość piechotnych pułków, i chociaż najczęściej kwaterował po wioskach, stał jednak na takiej stopie, że nie ustępował wielu pułkom kawalerzyskim. Większa część oficerów pijała wymorozki, i nie gorzej od huzarów umiała targać żydów za pejsy. Kilku z nich umiało nawet tańczyć mazura, o czem pułkownik P*** pułku, będąc w towarzystwie, nigdy nie omieszkał donieść:

— U mnie, — mawiał on zwykle, trzepiąc siebie po brzuchu za każdym wyrazem, — są tacy, co tańczą mazura; nawet wielu jest takich, bardzo wielu.

Ażeby zaś czytelników bardziej jeszcze oświecić o wykształceniu ogólnem pułku P***, dodam, że było dwóch oficerów, zapalonych graczów w sztosa, którzy przegrywali mundur, czapkę, płaszcz, temlak, a nawet buty, co nie zawsze zresztą i między kawalerzystami napotkać się daje.

Towarzystwo wszakże takich kolegów, bynajmniej nie zmniejszyło lękliwości Iwana Teodorowicza; a ponieważ nie pijał wymorozek, przekładając nad nie kieliszeczek wódki przed objadem i kolacją, nie tańczył mazura i nie grał w sztosa, to naturalnie, musiał zawsze być samotnym. Tak więc, gdy inni zaglądali do okolicznych szlacheckich domów, on zamykał się w pokoju, czas swój poświęcając ćwiczeniom, będącym właściwością usposobień rzewnych i odznaczających jego dobroć: czyścił guziki, albo odczytywał „Wyrocznie Salomona,” to znowu rozstawiał w każdym kącie swego pokoju pułapki na myszy, a wreszcie zdjąwszy z siebie mundur, leżał na łóżku.

Za to w całym pułku nie było nikogo, któryby mógł się pochwalić taką akuratnością, jak Iwan Teodorcwicz; a plutonem swoim tak komenderował, że dowódzca kompanii zawsze stawiał go za wzór innym. Za to w bardzo prędkim czasie, bo w jedenaście lat po otrzymaniu pierwszej rangi chorążego, awansowano go na podporucznika.

W tym to już czasie dowiedział się on, że mama przeniosła się do wieczności, a ciocia, rodzona siostra mamy, którą on znał dla tego tylko, że kiedy był jeszcze dzieckiem, przywoziła mu, a później przysyłała nawet do Hadziacza suszone gruszki i przez nią samą preparowane smaczne pierniki, (z mamą żyła ona w niezgodzie, i dla tego później nie widywał już Iwan Teodorowicz swej ciotki) — ta tedy ciocia, przez wrodzoną dobroć serca, wzięła się do gospodarowania w jego nie wielkim mająteczku, o czem w swoim czasie uwiadomiła siostrzeńca listownie.

Iwan Teodorowicz całkowicie polegając na ekonomicznych i nieekonomicznych zdolnościach cioci, pozostał nadal w swoim obowiązku. Każdy inny na jego miejscu, mając taką rangę, wzbiłby się w pychę; lecz pycha wcale obcą mu była, i zostawszy porucznikiem, był tymże samym Iwanem Teodorowiczem, jakim był niegdyś, gdy się jeszcze tytułował praporszczykiem.

Przesłużywszy lat cztery po tem w życiu jego niepośledniem wydarzeniu, wybierał się już ze swoim pułkiem z Białorusi do Wielkiej Rossji, gdy otrzymał list tej treści:

„Kochany siostrzeńcze Iwanie Teodorowiczu!

„Posyłam ci bieliznę — pięć par nicianych skarpetek i cztery cieńkich koszul, a przytem chcę ci zakomunikować pewną wiadomość; ponieważ masz już nie małą rangę, co sądzę, wiadomo tobie, i doszedłeś do tego wieku, że pora pomyśleć i o gospodarce, to nie masz potrzeby więcej służyć wojskowo. Jestem już wiekowa i nie mogę sama wszystkiego doglądnąć w twoim gospodarstwie; a przytem osobiście mam jeszcze dużo z tobą do pomówienia. Przyjeżdżaj, Jasiu! Czekając z niecierpliwością twego przybycia, pozostaję szczerze kochającą cię ciotką

Bazylidą Cupczewską.”

P. S. Cudna u nas w ogrodzie wyrosła rzepa, raczej do kartofli podobna, niż do rzepy.

W tydzień po otrzymaniu tego listu, Iwan Teodorowicz wystosował taką odpowiedź:

„Wielmożna Pani, ciociu Bazylido Kasparówno!

„Bardzo dziękuję cioci za przysłaną bieliznę. Zwłaszcza skarpetki moje bardzo stare tak, że nawet dieńszczyk [ordynans oficera] cerował je cztery razy, przez co bardzo zrobiły się ważkie. Odnośnie zaś do ciocinego zdania o mojej służbie, w pełni się zgadzam, i onegdaj podałem się do dymisji; a skoro otrzymam takową, najmę podwodę. Dawniejszego ciocinego zlecenia, na konto nasienia pszenicy, sybirskiej arnautki, nie mogłem wykonać; w całej Białorusi niema takowej. Nierogaciznę karmią tu najczęściej brahą, dodając nieco piwnego wyskoku.

„Z zupełnym szacunkiem pozostaję Wielmożnej Pani cioci siostrzeńcem

Iwanem Szpońką”

Nareszcie