Pasierbica gangstera. Tom 2. Vendetta - Monika Magoska-Suchar - ebook + audiobook
BESTSELLER

Pasierbica gangstera. Tom 2. Vendetta ebook i audiobook

Magoska-Suchar Monika

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Tacy jak on nigdy nie rezygnują. Taka miłość zdarza się raz na milion.

Chiara zapłaciła wysoką cenę za uczucie, którym zapałała do niebezpiecznego gangstera – wbrew konwenansom, woli rodziny i dzielącej ich różnicy wieku. Czy w jej sercu znajdzie się miejsce na nową miłość?

Przekonana, że ukochany Fabio nie żyje, osamotniona i zmuszona do niechcianego związku – Chiara czuje, że nie ma już dla niej nadziei. Mimo to próbuje uwolnić się z siedziby samozwańczego dona rodu Candeloro. Nieoczekiwanie z pomocą przychodzi jej tajemniczy Vittorio. Jak wiadomo, nic nie łączy silniej niż wspólny wróg i vendetta, ale czy dziewczyna może zaufać temu niebezpiecznie pociągającemu mężczyźnie w masce? Dlaczego nowy sojusznik nie chce jej pokazać swojej twarzy? Czy teraz nic już nie powstrzyma krwawej wojny na pięknej Sardynii?

Chiara ani na chwilę nie może zapomnieć, że trafiła do brutalnego świata mafii, a mężczyźni, których tu spotyka, może nie są skorzy do okazywania uczuć, ale kiedy już kochają – kochają na śmierć i życie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 383

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 9 godz. 10 min

Lektor:
Oceny
4,6 (387 ocen)
289
60
28
5
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
agra56

Nie oderwiesz się od lektury

Jeśli pierwsza cześć kończy się bomba to ta zrzuca na czytelnika atomówkę 🤯
40
Krzysztofpiekarz1987

Dobrze spędzony czas

Pierwsza część dużo, dużo lepsza ale... daje 4 ⭐ za końcówkę książki. Rozbawiła mnie bardzo. Autorkę mocno poniosło.
30
Gosipiwo44

Nie oderwiesz się od lektury

Dlaczego?,takie zakończenie ,świetna książka ale chce jeszcze ,jestem w szoku ,zakończenie mnie zaskoczyło brak mi słów by opisać to co czuje po przeczytaniu ,Szok i niedowierzanie
20
Kasiamotyl

Nie oderwiesz się od lektury

Super
10
grusiaczek

Nie oderwiesz się od lektury

końcówka jak Romeo i Julia czekam na następną część może już w zaświatach 😂
10

Popularność




Chiara

– Wygląda pani kwitnąco, pani Candeloro – oznajmiła asystentka, sprawdzając po raz ostatni, czy mój makijaż się nie rozmazał, a elegancka sukienka z domu mody Chanel leży idealnie i nie ma na niej żadnych zagnieceń.

Posłałam jej szeroki uśmiech.

Owszem, kwitłam. Emanowałam pięknem i siłą. Miałam na sobie ultradrogie ubrania oraz biżuterię wartą fortunę, a moje uczesanie było dziełem najlepszego fryzjera we Włoszech. Opływałam w luksusy. Byłam bogata. Obrzydliwie bogata i było to widoczne na pierwszy rzut oka. Ale nauczona doświadczeniem wiedziałam, że pieniądze to nie wszystko i nie są gwarantem prawdziwego szczęścia w życiu. Podczas gdy moja prezencja była nienaganna, a ja dojrzałam i przeobraziłam się w kobietę z klasą, moje wnętrze było krajobrazem spustoszenia i rozpaczy. Otoczona ludźmi, prawie zawsze w towarzystwie, czułam się jednocześnie najsamotniejszą osobą na ziemi. I nic nie mogło tego zmienić – ani bogactwo, ani praca, w którą uciekałam, bo nadawała nikły sens mojemu istnieniu.

– Dziękuję, Danielo. Mam nadzieję, że wszystko pójdzie jak z płatka – odezwałam się do asystentki, przeglądając się w lustrze.

Mimowolnie dotknęłam policzka. Blizna po ranie, którą przed dwoma laty zadał mi Alfredo Russo, była prawie niewidoczna dzięki licznym zabiegom kosmetycznym mającym na celu usunięcie z mojej twarzy brzydkiej pamiątki z przeszłości. To, co po niej zostało, pokrywała gruba warstwa podkładu i pudru.

Nie powinnam się nią przejmować – upomniałam się w myślach. Minęło tyle czasu… Jednak wciąż nie potrafiłam zapomnieć, a ten ślad nadal wywoływał ból, ponieważ przypominał o tym, co bezpowrotnie straciłam.

– Odpowiedzi na pytania mamy przećwiczone. Resztę dopełnią pani urok osobisty i niewinność.

Niewinność…? Z trudem powstrzymałam parsknięcie śmiechem, gdy usłyszałam te słowa.

Urok osobisty był wyuczony; był grą, której nauczyły mnie dwa lata życia w Castello dei Corvi. Czarowałam nim, by przetrwać. Stłumiłam szatański charakter i postawiłam na grzeczną oraz potulną wersję siebie, dzięki czemu wybrnęłam z tarapatów i zapewniłam sobie miejsce w rodzinie Candeloro. Ale nie byłam już tym nieogarniętym dziewczątkiem z klasztoru, jak w chwili, gdy Marco zabrał mnie z niego na rozkaz Fabia. Stałam się zaprzeczeniem samej siebie. Walczyłam ze sobą, próbując przeobrazić się w kogoś innego, bo zorientowałam się, że buntowanie się tylko pogarsza moją i tak już beznadziejną sytuację. Moja – ponoć anielska – uroda mogła mylić. Moje ciało było zbrukane, a duszę spowijał mrok. Nie. Absolutnie nie było we mnie niczego niewinnego. Były tylko brud i zgnilizna.

– Mam nadzieję. Przyświeca mi szczytny cel – odparłam, starając się odegnać złe myśli.

Cel. Musiałam myśleć o nim. Przeszłość była zbyt bolesna, a wspomnienia jedynie wyprowadzały mnie z równowagi. Zadawały mi ból, a ja nacierpiałam się już w życiu zbyt wiele. Przyjęłam na siebie więcej, niż mógłby udźwignąć niejeden człowiek, dlatego nie chciałam rozpamiętywać tego, co było. Jednak bywały momenty, że wszystko wracało samoistnie i nie miałam na to wpływu. Nie mogłam się teraz roztkliwiać, musiałam zająć udręczony umysł czymś innym. Starałam się nie dawać nikomu satysfakcji, by zobaczył mnie płaczącą. Nikomu! Czas, gdy bez zahamowań okazywałam prawdziwe uczucia, przeminął. Teraz łzy były zarezerwowane wyłącznie dla mnie – na chwile, gdy pozostawałam sama. Z dala od innych dawałam upust negatywnym emocjom i napięciu. Publicznie zaś musiałam się zebrać w sobie i być dzielna, a tym razem miałam ku temu poważny powód, więc postanowiłam skupić się na nim.

– Będzie dobrze. Da sobie pani radę, pani Candeloro. – Asystentka uśmiechnęła się do mnie pokrzepiająco.

Jasne. Przecież nie może być inaczej. W końcu byłam Candeloro, a Candeloro zawsze dają sobie radę. Nawet z najgorszych kłopotów wychodzą zwycięsko. Szkoda tylko, że sama w to nie wierzyłam…

– Już czas! – oznajmił wydawca popołudniowego wydania programu informacyjnego, zajrzawszy do pokoju makijażystki, w którym czekałam na swoją kolej, by wejść na antenę.

Wstałam z miejsca i ruszyłam do drzwi. Gdy byłam na progu, Daniela pokazała mi uniesione kciuki.

– To będzie sukces – stwierdziła, dopingując mnie, a ja skinęłam jej głową i opuściłam pomieszczenie za mężczyzną.

Sama nie wiem, czemu się denerwowałam. Brałam już udział w wielu przedsięwzięciach medialnych, występowałam przed ludźmi i miałam świadomość tego, że nerwy są zbędne. Dobrze się czułam w świetle reflektorów, zwłaszcza że moja misja była naprawdę ambitna. Mimo to tym razem dłonie miałam jednocześnie lodowate i spocone, a po kręgosłupie co chwilę przebiegał nieprzyjemny dreszcz.

To nieprofesjonalne… To infantylne, a ja nie byłam już infantylna – ganiłam się w duchu, ale nie umiałam nic poradzić na to, że zawładnął mną irracjonalny lęk.

Dziś miało się coś wydarzyć. Coś ważnego. Coś, co będzie początkiem końca, który z kolei zrodzi nowy początek. Stare przeminie, pojawi się nowe. Czy lepsze? Czas pokaże. Mniej więcej takie słowa wypowiedziała rano Giulia, gdy wspólnie jedliśmy śniadanie na nadmorskim tarasie. Wszystko przez tajemniczą chorobę, która wybiła stado jej kruków, zostawiając przy życiu jedynie dwa – młodą samicę i starszego samca. To od razu kazało starej wiedźmie snuć wizje przyszłości i oczywiście przyoblekać ją w najczarniejsze barwy. W dodatku znów próbowała mieszać w to mnie, twierdząc, że z całą pewnością to, co złe, będzie mieć związek ze mną.

To tylko podła intrygantka. Nieszczęśliwa stara kobieta. Mącicielka.

Mimo powtarzania sobie jak mantry tych stwierdzeń zaczęłam panikować. A jeśli stara kwoka miała rację? Jeśli znowu wywróżyła coś strasznego? Jeśli znów coś się stanie i faktycznie będę w to zaangażowana? Ale co takiego mogło się stać, skoro najgorsze już się wydarzyło? Czy mogło spotkać mnie coś gorszego niż śmierć ukochanego mężczyzny?

Próbowałam się uspokoić. Przecież miałam przed sobą ważny wywiad dla telewizji publicznej i nie mogłam tego zaprzepaścić. Musiałam się skupić, a tymczasem byłam rozbita.

Cel. Myśl o celu… – powtórzyłam sobie po raz setny i usiadłam we wskazanym przez mężczyznę fotelu za ogromną, błyszczącą, polakierowaną na biało konsolą, w którą wymierzone były obiektywy wszystkich znajdujących się w studiu kamer i rejestratory dźwięku. Miejsce obok mnie zajęła prowadząca popołudniowe wydanie programu na żywo.

– Gotowa na show, pani Candeloro? – zapytała z przymilnym uśmiechem.

Mój mąż był bardzo ważną osobą, więc trudno, by nie była dla mnie miła…

– Jak nigdy – odpowiedziałam.

– No to zabawę czas zacząć – stwierdziła, po czym na znak dany przez wydawcę zwróciła się do kamer: – Szanowni państwo, minęła dwunasta. Jak zawsze o tej porze pragniemy przybliżyć naszym telewidzom sylwetkę niezwykłej włoskiej osobistości. Tym razem gościmy w studiu panią Chiarę Candeloro, prezeskę i założycielkę fundacji Dzieci w Potrzebie, kobietę o niezwykłej charyzmie i empatii. Jej działania i zaangażowanie w kwestie dotyczące poprawy losu najmłodszych doprowadziły do utworzenia ponad trzydziestu nowoczesnych placówek opiekuńczo-wychowawczych dla sierot, piętnastu szkół w najuboższych rejonach naszego kraju oraz dwóch szpitali. Poza tym dzięki jej ciężkiej pracy na rzecz najbardziej potrzebujących trzykrotnie wzrósł wskaźnik adopcji we Włoszech.

Kamery skierowały się na mnie. Na ekranie umieszczonym za nimi obserwowałam, co pokazywały widzom.

– Dziękuję za zaproszenie do programu – odparłam z uśmiechem. Pewnie zbyt sztucznym, ale nie lubiłam peanów wygłaszanych pod moim adresem. Ważne było to, co robiłam, i to, że przynosiło to efekty. Nie chciałam być gloryfikowana za działalność fundacji. Ja ją stworzyłam i nadzorowałam. Była moja. Jako jedyna rzecz na tym świecie należała w stu procentach do mnie. Zawsze jednak bałam się, że ze względu na nazwisko ludzie będą się skupiać nie na niej, lecz na mnie, a przecież nie o to chodziło. Liczyła się pomoc dzieciom, a nie poszukiwanie sensacji na mój temat. Nie oczekiwałam laurów i profitów, chyba że miałyby trafić na konto mojej organizacji.

– Jest pani filantropką, działaczką społeczną – zwróciła się do mnie prowadząca. – Od dwóch lat udziela się pani w sprawach dotyczących polepszenia losów najmłodszych. Jest pani także osobą majętną. Niewielu ludzi na pani miejscu miałoby ochotę poświęcać swój czas celom charytatywnym i to w sposób tak intensywny, jak czyni to pani w swojej fundacji. Co panią do tego skłoniło?

Znałam pytania na pamięć. Aby wszystko wypadło perfekcyjnie i nic mnie nie zaskoczyło, przez kilka wieczorów trenowałam odpowiedzi z Danielą. Chciałam wypaść profesjonalnie, w końcu reprezentowałam interesy dzieci. Byłam przygotowana, jak zresztą przed każdym publicznym występem związanym z moją fundacją.

– Miałam trudne dzieciństwo – odpowiedziałam. – Spędziłam prawie osiemnaście lat w przyklasztornym sierocińcu. Dziś tego miejsca już nie ma, a ja zrobię wszystko, co w mojej mocy, aby podobnych placówek było jak najmniej. A jeżeli już muszą istnieć – choć nie jestem zwolenniczką wychowywania dzieci przez osoby duchowne – by funkcjonowały na właściwym poziomie i pod kontrolą służb państwowych. Zapewnienie sierotom odpowiedniej edukacji, higieny i godnych warunków życia to podstawowa misja fundacji, którą założyłam.

– Czyli to kwestia osobista?

– Owszem, przeszłam przez piekło i nie chciałabym, by to, co mnie spotkało, przydarzyło się jakiemukolwiek dziecku.

Właściwie nigdy z tego piekła nie wyszłam – przeszło mi przez myśl. To znaczy nie do końca. Był moment, gdy trafiłam do raju, ale ten raj spłonął na moich oczach, a ja wróciłam do otchłani, by pozostać w niej już na zawsze.

– To moja misja, mój cel. Wspieram najmłodszych, bo kiedyś sama byłam w potrzebie. Dobry człowiek wyciągnął do mnie pomocną dłoń, a teraz ja chcę spłacić dług względem niego. Dlatego przysięgłam sobie, że dopóki starczy mi sił, będę działać i nieść pomoc tym, którzy są bezradni i najbardziej potrzebujący.

Dobry człowiek…

Nie powinnam poruszać tego tematu w swoich wypowiedziach. Jeśli mój mąż obejrzałby ten program, rozpętałaby się burza. Nie umiałam jednak nie przemycać w swoich słowach tematu Fabia. To jemu poświęcałam swoją pracę. To on był motorem moich działań. I choć z wiadomych względów nie podawałam jego danych, chciałam jakoś zaznaczyć jego rolę w moim życiu oraz wpływ, jaki wywarł na mnie i moją działalność. Dlatego pozostawiłam tę wypowiedź w takiej formie, choć Daniela naciskała, by ją zmodyfikować.

– Teraz pani jest takim dobrym człowiekiem dla innych. Nadzieją na lepsze jutro dla sierot i chorych dzieci. Zrobiła pani już tak wiele w tak krótkim czasie dla cudzych dzieci. Czy nie myśli pani o własnych?

Nienawidziłam tego pytania. Pojawiało się bardzo często, bo ludzie uwielbiali plotki. Znajdowali przyjemność we włażeniu z butami w życie osób medialnych, a ja byłam jedną z nich. Moja rodzina była znana, w dodatku miała złą sławę, a ja wciąż udzielałam się publicznie. Nic więc dziwnego, że moje losy wzbudzały powszechną ciekawość. Nie miałam wyjścia i musiałam się zmierzyć ze wścibstwem osoby układającej pytania do wywiadu. Na szczęście ich znajomość dawała mi przewagę i komfort. Mogłam odpowiedzieć tak, by nikt nie poznał prawdy o tym, co faktycznie myślę na temat posiadania potomstwa.

– Jestem jeszcze bardzo młoda. Mam niespełna dwadzieścia lat. Na razie skupiam się na samorozwoju, który został mi odebrany w dzieciństwie. Nadrabiam stracony czas: uczę się, pracuję, rozwijam pasje. Mój mąż to szanuje i ceni. Gdy nadejdzie odpowiednia pora, na pewno chciałabym mieć własne dziecko, ale jest na to jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Poza tym jestem matką dla wszystkich podopiecznych mojej fundacji, na tę chwilę w zupełności mi to wystarczy.

Idealne kłamstwo.

Mąż nie podzielał moich zainteresowań, nie wspierał mnie ani nie doceniał. Uważał, że to, co robię, jest stratą czasu, bo po co poświęcać go najuboższym i najbiedniejszym? Pozwalał mi na prowadzenie fundacji wyłącznie dlatego, że przynosiła zyski rodzinie Candeloro i wpływała na ocieplenie kontrowersyjnego wizerunku jej członków, co z kolei znajdowało odzwierciedlenie w prowadzonych przez familię interesach. Byłam rzeczniczką rodziny, jej reprezentantką wśród zwykłych ludzi. Gdyby nie moje zasługi dla rodu, Marco już dawno zakazałby mi tej działalności i odebrał jedyną radość w życiu. Był zdania, że jako jego żona powinnam siedzieć w Castello dei Corvi i już dawno dać mu upragnionego syna. Ja zaś robiłam wszystko, by nie dopiął swego. Wystarczy, że wiązały mnie z nim i jego krewnymi nazwisko oraz bolesna przeszłość. Kolejnych kajdan bym nie zniosła. Poza tym dziecko powinno być owocem miłości, a jedyne, co czułam do Marca, to nienawiść. Nie zasługiwał na taki prezent. Wolałam nie powoływać na ten świat kolejnego potwora z rodu Candeloro.

– To postawa godna pochwały i podziwu – skomentowała dziennikarka. – Jednak prowadzenie fundacji o tak szerokim spektrum działania wymaga nie tylko pełnego zaangażowania, ale także ogromnych środków finansowych. Skąd pozyskuje pani fundusze, by realizować cele organizacji?

To pytanie było oczywiste. Rodzina Candeloro miała mafijne korzenie i koligacje. Dopóki nie rozpoczęłam działalności, kojarzyła się wyłącznie ze strachem, przemocą i raczej daleko było jej członkom do bezinteresownej pomocy innym. Do tego wciąż towarzyszył mi cień przeszłości, ale i obecnych czynów mojego małżonka. Prasa brukowa uwielbiała umieszczać nasze nazwisko na pierwszych stronach swoich portali i gazet. Szydzono ze mnie, że jako żona mafiosa bawię się w pomoc charytatywną dzieciom, które są sierotami za jego sprawą. Mówiono, że Italia ma tak duży odsetek dzieci pozbawionych rodziców właśnie przez rodzinę Candeloro. Starałam się walczyć z tymi poglądami. Nie poddawałam się mimo kłód rzucanych mi pod nogi przez nieżyczliwych. Cel był najważniejszy, dlatego zaciskałam zęby i robiłam swoje. Im prężniej działała moja fundacja, tym łatwiej mi to przychodziło. Mimo to pragnęłam, by wszystko było transparentne i nikt nie podejrzewał mnie o wykorzystywanie środków pochodzących z nielegalnego źródła do budowy mojego charytatywnego imperium.

– Działamy dzięki datkom od sponsorów. Jest ich bardzo wielu. Z reguły są to duże firmy, zdarzają się światowe koncerny, ale także osoby prywatne. Ich listę można znaleźć w naszych mediach społecznościowych.

– Zdaje się, że nie ma tam wszystkich… – Prowadząca popatrzyła na mnie dociekliwie.

– Nasze rejestry finansowe są jawne. Łatwo sprawdzić, kto wpłaca pieniądze i na co je przeznaczamy – odpowiedziałam stanowczo. – To legalna działalność, zgodna z przepisami prawnymi, o przejrzystych zasadach i strukturze.

– Mimo to od początku istnienia fundacji ma pani tajemniczego wspólnika, o którym pani nie wspomina i którego nie sposób znaleźć w waszych dokumentach – wypaliła prowadząca, a ja poczułam się bardzo nieswojo. Byłam pewna, że to pytanie nie znalazło się w scenariuszu.

– Wspólnika? – Udałam zdumienie.

– Ktoś pani pomaga. Chce być pani szczera i otwarta, ale nie ujawnia pani całej prawdy. A przecież ta mogłaby pani pomóc i uciąć wiele spekulacji dotyczących nielegalnej działalności fundacji.

– Nie wiem, o czym pani mówi… – stwierdziłam z przekonaniem.

Na ekranie umieszczonym za kamerami dostrzegłam swoje przerażenie. Musiałam się opanować. Emocje mogły mi zaszkodzić. Natychmiast przybrałam kamienny wyraz twarzy.

– Z anonimowego źródła wiemy, że od początku istnienia fundacji na jej funkcjonowanie łoży ktoś inny niż pani mąż. W tym interesie nie ma pieniędzy rodziny Candeloro. Zastanawiam się tylko, dlaczego wolała pani milczeć i dawała sobą pomiatać osobom rozsiewającym krzywdzące plotki o pani działalności, zamiast stłumić je w zarodku i udowodnić, że pani fundacja nie ma nic wspólnego z brudnymi interesami rodu pani męża. Broniła pani jego krewnych, jednocześnie okłamując opinię publiczną, gdyż jedynym łącznikiem między fundacją a familią Candeloro jest pani. Szlachetność pozostałych członków nadal pozostawia wiele do życzenia…

Zrobiłam się blada jak ściana. Skąd ta kobieta o tym wiedziała? To była najpilniej strzeżona tajemnica mojej organizacji. Nikt nie znał prawdy. Nikt oprócz mnie…

– Kim zatem jest tajemniczy donator? I co go z panią łączy? – dociekała dziennikarka.

– Nie ma żadnego tajemniczego donatora – zaprzeczyłam, podnosząc głos, ale nie byłam w stanie opanować emocji. – To kolejne plotki wymyślone, by zastopować to, co robię, by zniszczyć moje dzieło i zaszkodzić moim podopiecznym, ale ja się nie poddam. Nikt nie ma prawa zniweczyć efektów mojej pracy!

– Wyciągi z kont organizacji mówią co innego. Od początku fundację wspiera niejaki Vittorio Scorazzi.

Boże! To niemożliwe! Jak do tego doszli? I kto mnie zdradził?!

– Ten człowiek wpłacił na konto fundacji już ponad dwadzieścia milionów euro – kontynuowała prowadząca. – To dzięki niemu rozkręciła pani swoją działalność. On zapewnił pani pieniądze i rozpoznawalność. Dlaczego zatem ukrywa go pani przed światem? Jaki jest tego powód? Przecież to bohater, jak pani. A może boi się pani reakcji męża? Może Marco Candeloro nie jest aż tak przychylny pani działalności, skoro będąc tak majętną personą, nie wspiera finansowo projektów własnej żony? To stawia wasze małżeństwo pod znakiem zapytania, zwłaszcza gdy weźmie się pod uwagę okres, w jakim zostało zawarte. Brak dzieci i rzadkie wspólne wyjścia, o czym często informowała prasa bulwarowa, także nie najlepiej świadczą o związku, który tworzycie. Niektórzy sugerują wręcz, że jest pani więźniem męża i że próbowała pani od niego uciec, a potem nawet targnęła się na swoje życie. Jest pani bardzo młoda, niedoświadczona, ale czy nie szkoda pani czasu na takie traktowanie? Może najwyższa pora zrobić coś dla siebie i wyrwać się z toksycznej relacji, przyznając wprost, choćby tu i teraz, że pani małżeństwo jest nieudane i jest to związek, do którego panią zmuszono? Większość kobiet w kraju poparłaby panią i stanęła po pani stronie, bo przecież jest pani ich orędowniczką. Pomaga pani innym, więc czas pomóc samej sobie!

Kobieta wbijała we mnie roziskrzone podnieceniem spojrzenie. Obiektywy kamer wwiercały się we mnie, jakby chciały przeniknąć do mojego wnętrza, dostać się do serca i wyrwać z niego wszystkie tajemnice, które skrywało. Ziemia zaczęła osuwać mi się spod nóg.

Będzie skandal…

Będzie skandal, a Marco nie da mi żyć.

Ta kobieta i nikt z obecnych w studiu nie zdawali sobie sprawy, jak bardzo mi właśnie zaszkodzili. To ja, a nie oni, będę musiała zmierzyć się z bestią w Castello dei Corvi. To nie oni żyli z potworami i byli na ich łasce. Czułam, że to, co się właśnie stało, faktycznie zaważy na moim dalszym losie. Spotka mnie kara. Pożałuję własnych marzeń i dobrych intencji. Chciałabym uciec. Zostawić za sobą moje życie, oddać je komuś innemu, zniknąć. Albo wrócić. Wrócić do przeszłości i jakoś zapobiec temu, co stało się na Neptunie pamiętnej nocy, która zmieniła wszystko w koszmar, choć miała mnie z niego wyrwać.

Fabio…

Mój Fabio… Tak bardzo cię potrzebuję, a ciebie już nie ma. Miałeś mnie chronić, miałeś być moim obrońcą. Oby tam, dokąd trafiłeś, kochany, było ci lepiej niż mnie tutaj. Czekaj na mnie, najdroższy, a jeśli jakaś niematerialna cząstka ciebie pozostała na ziemi przy mnie, niech da mi siłę, abym przetrwała to, co teraz nastąpi…

Poczułam piekące łzy napływające do oczu, ale nie mogłam rozkleić się przed kamerami. To była wyłącznie moja żałoba. Nikt nie miał prawa widzieć mojego cierpienia. To już na zawsze miało być poświęcone jedynej miłości mojego żałosnego życia.

Candeloro. Jestem Candeloro. Wprawdzie nie należę do tego Candeloro, do którego powinnam, ale jest to też nazwisko Fabia, a to zobowiązuje. Candeloro nie mażą się i stawiają wszystkiemu czoła, w swojej odwadze nie mają sobie równych i dalekie jest im tchórzostwo.

Zmarszczyłam brwi i oznajmiłam gniewnie:

– To bezpodstawne oskarżenia! Pani insynuacje są niedorzeczne i krzywdzące. Uderzają w mojego męża, w moją rodzinę, a na to nie mogę pozwolić. Z państwa stacją skontaktują się prawnicy rodziny Candeloro. Szkoda, że w poszukiwaniu taniej sensacji zatracili państwo sens całej inicjatywy. Dzieci i ich los przestały się liczyć, bo dużo ciekawsze jest dla was grzebanie w prywatnym życiu prezeski fundacji charytatywnej. Nie dam się jednak sprowokować. Moje sprawy osobiste nie mają nic wspólnego z dzisiejszą wizytą w państwa telewizji, w związku z czym uważam ten wywiad za zakończony.

Wstałam z miejsca gwałtownie, po czym ruszyłam w stronę wyjścia. To miała być szansa na promocję mojej fundacji, tymczasem zamiast reklamy w telewizji publicznej spotkał mnie afront. Oczywiście przez te dwa lata ciężkiej pracy nauczyłam się, że najważniejsze jest to, by o mnie mówiono i nie przekręcano nazwiska, ale w takim kontekście, gdy wkroczono na najniebezpieczniejszy dla mnie grunt i atakowano Marca, musiałam się wycofać. Byłam zła, że tak się to potoczyło. Chciałam pomagać dzieciom, a wciąż na przeszkodzie stawały mi ludzka głupota i wścibstwo.

– Dzwoń do kancelarii – rozkazałam Danieli czekającej w kulisach. Dziewczyna była śmiertelnie blada, drżącymi z nerwów rękami trzymała skrypt scenariusza wywiadu.

– Nie mam pojęcia, jak do tego doszło. Pani Chiaro, tak mi przykro. Wszystko było dopracowane i ustalone. Nie tak miało to wyglądać. To skandal!

Powinnam odreagować na niej i ją zwolnić. Jej słowa nie docierały do mnie w tej chwili, bo czułam wściekłość i rozczarowanie. To była niekompetencja, która nie powinna się zdarzyć. Moja asystentka miała wszystko sprawdzić, dopiąć na ostatni guzik, a nie pozwolić, żeby miażdżono mnie w telewizji. Ufałam jej. Dotychczas mnie nie zawiodła, ale to, co się stało przed momentem, podało w wątpliwość naszą współpracę. Jednak gdybym się jej pozbyła i ukarała ją za swoją porażkę, byłabym jak Marco. Postąpiłabym jak on, a przecież nie chciałam taka być. Ludziom należała się druga szansa, a ta dziewczyna sprawiała wrażenie naprawdę przejętej i przestraszonej. Wierzyłam jej. To nie była jej wina. Ktoś inny skutecznie zadbał o to, by w programie oglądanym przez całą Italię podważono moją relację z mężem. Aby wyznano prawdę o naszym małżeństwie. Tylko dlaczego i w jakim celu? Z zemsty?

Ród Candeloro miał wielu wrogów, a odkąd Marco zajął miejsce brata, ich liczba wzrosła. Mój mąż był bezlitosny, okrutny. Z nikim się nie liczył, nie znał umiaru i litości. Interesowały go wyłącznie władza i pieniądze, ale gdy okazało się, że mierny z niego dyplomata, porzucił ambicje polityczne, by skupić się na tym, w czym zawsze się odnajdywał – na działalności przemytniczej i narkobiznesie. Wszedł ze swoim towarem na nowe rynki zagraniczne, co przysporzyło nam wielu przeciwników, ale przyniosło też wielkie zyski. Jednak jeśli byłby to któryś z przeciwników Marca, po co atakowałby mnie w ten sposób? Prędzej by na mnie napadł, ostrzelał któryś z naszych klubów, porwał kogoś z rodziny – tak postępowali mafiosi. Tymczasem ujawnienie sekretu fundacji po to, by obnażyć kłamstwo dotyczące mojego małżeństwa, nijak się miało do działalności gangsterskiej. Po dwóch latach spędzonych w rodzinie Candeloro doskonale to wiedziałam, a tego typu zagrywki nie pasowały do tego, co znałam z autopsji.

Postanowiłam na razie odpuścić Danieli. Musiałam to przetrawić, a przede wszystkim stawić czoła bestii. Chciałam mieć już za sobą spotkanie z mężem. Gdy Marco dowie się o tym, co się wydarzyło, gdy obejrzy ten żałosny program, to na mnie w pierwszej kolejności wyładuje swój gniew.

Wzburzona opuściłam budynek telewizji i zajęłam miejsce w limuzynie. Kazałam kierowcy jechać prosto do Castello dei Corvi. Nie zamierzałam czekać na rozwój wypadków i chować głowy w piasek, tylko od razu udać się do męża. Może tym, choć trochę, załagodzę sytuację…

– Co jest, do cholery? – Z zamyślenia wyrwał mnie głos szofera.

– Co się stało? – zapytałam zaniepokojona.

– Mamy ogon – oznajmił, wskazując na lusterko wsteczne.

Odwróciłam się, by spojrzeć przez tylną szybę na drogę. Tuż za naszym autem jechał motocyklista. Zarówno pojazd, którym się poruszał, jak i cały jego ubiór były czarne.

– Jesteś pewny?

– Tak. Ruszył spod studia i towarzyszy nam już od dobrego kwadransa. Nie zmienia dystansu ani trasy.

Zimny dreszcz przeszył moje ciało.

Gangsterzy. Takie zachowanie w przeciwieństwie do zagrywki w telewizji było zdecydowanie bardziej w ich stylu…

– Śledzi nas?

– Trudno to nazwać śledzeniem. Raczej nie ukrywa tego, że za nami jedzie.

– A moja ochrona? – Czułam się coraz mniej pewnie. – Powinni nam towarzyszyć.

Kierowca potwierdził ruchem głowy.

– Zaraz się z nimi skontaktuję. Zdejmą gościa i będzie po kłopocie.

Wybrał numer na komórce, jednak po chwili odłożył ją.

– To dziwne… – mruknął. – Nie odbierają.

Wrogowie Marca. Miał ich tak wielu… To na pewno któryś z nich.

Ogarnęła mnie panika. Ostatnie dwa lata nauczyły mnie, że w tym środowisku nic nie jest pewne, a poczucie bezpieczeństwa to kwestia niezwykle zmienna i krucha.

– Spróbuję go zgubić, niech się pani trzyma – oznajmił mój towarzysz, po czym gwałtownie skręcił w lewo w niewielką uliczkę między ciasno rozmieszczonymi koło siebie domami. Potem powtórzył ten manewr jeszcze kilkakrotnie, krążąc po przedmieściach Cagliari, by następnie poczekać w jednym z zaułków na rozwój wydarzeń.

– Wygląda na to, że pozbyliśmy się typa – stwierdził z zadowoleniem i wyjechał z naszej kryjówki na główną drogę.

Już miałam odetchnąć z ulgą, gdy nagle tuż przed maską limuzyny wyskoczył czarny motor ze swoim mrocznym jeźdźcem. Zrobił to tak gwałtownie, że mój szofer z trudem zapanował nad autem. Pisnęłam przerażona.

– Ożeż, kurwa! – zaklął kierowca.

Jechaliśmy teraz tuż za motocyklistą, który zdawał się doskonale znać trasę naszego przejazdu i kierował się na drogę wylotową ze stolicy Sardynii wiodącą w stronę Castello dei Corvi. Ledwie zdążyłam zwrócić uwagę, że na plecach kombinezoniu natrętnego jeźdźca znajdował się złoto-czerwony ptak otoczony płomieniami, gdy mój szofer wykonał gwałtowny manewr i z piskiem opon zjechał na pobocze. Z ulgą zauważyliśmy, że przeszkadzający nam motor odjechał.

– Co to było? – jęknęłam, rozprostowując palce kurczowo zaciśnięte na brzegu wyłożonej skórą kanapy pasażera.

– Nie mam pojęcia, pani Chiaro. Może to jakiś pani wielbiciel – odpowiedział mężczyzna, wycierając zroszone potem czoło. Po raz kolejny próbował połączyć się z ochroniarzami, którzy powinni nam towarzyszyć w dwóch SUV-ach. Ci uparcie milczeli, a ich aut nie było nigdzie w pobliżu. – Poproszę Castello dei Corvi o przysłanie posiłków – stwierdził, wybierając inny numer, zaraz jednak dodał zdumiony: – Dziwne… Tam też nikt nie odbiera.

Spróbował zadzwonić jeszcze do kilku innych osób, ale – jak się okazało – na próżno. Postanowiłam mu pomóc, wyjęłam więc z torebki telefon i wybrałam numer bestii. Ku mojemu zaskoczeniu ani Marco, ani żaden z członków rodziny Candeloro również nie odebrał.

– Chyba są zakłócenia na linii. Może to coś z siecią, w końcu nad ranem była ostra nawałnica – wyjaśnił kierowca, starając się uśmiechnąć, by dodać mi otuchy.

Odpowiedziałam mu niewyraźnym uśmiechem. Próbowałam zachować twarz, choć w środku byłam w rozsypce. Gangsterzy – wciąż powtarzała mi podświadomość. Oni lubią podobne akcje. To nie koniec. To jakaś mafijna gra, a ja właśnie zostałam w nią wciągnięta. Przyjdzie mi zapłacić za grzechy mojego męża i jego krewnych.

Po nieudanej próbie kontaktu wróciliśmy na obraną wcześniej trasę. Byłam strzępkiem nerwów. Program telewizyjny, który okazał się klapą, strach przed spotkaniem z mężem, a teraz to – jakiś śledzący mnie wariat. Co jeszcze miało się wydarzyć tego dnia? Myślałam, że Marco to moja główna bolączka, nie spodziewałam się, że będę się bała kogoś jeszcze…

Fabio, najdroższy, chroń mnie.

Modlę się do ciebie, jak zawsze w trudnej godzinie. Zapewnij mi bezpieczeństwo i uchroń przed złem…

Byliśmy już blisko rodowej rezydencji rodziny Candeloro, gdy kierowca wykrzyknął wzburzony:

– No nie wierzę!

– Co się stało?

Wychyliłam się między fotelami, by spojrzeć na drogę. Ja też nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. W poprzek wąskiej drogi wiodącej nad przepaścią zaparkowano czarny motor, który blokował nam przejazd. Czarny jeździec opierał się o maszynę.

– Boże… – jęknęłam.

Ten odcinek drogi do Castello dei Corvi był wyjątkowo niebezpieczny. Z trudem mijały się tu dwa auta. Nie było tu też możliwości zawracania. Po jednej stronie znajdował się stromy klif, pod którym szalały wzburzone nawałnicą fale Morza Śródziemnego, po drugiej – pionowa skalna ściana. Ucieczka samochodem wydawała się nierealna. Trzeba było wyjść naprzeciw przeznaczeniu i stanąć twarzą w twarz z tajemniczym motocyklistą. Wyglądało na to, że mężczyzna jest sam i na nas czeka.

– Koniec tej gry w berka – warknął mój towarzysz. – Czas rozmówić się z tym impertynentem.

Czułam, że to nie najlepszy pomysł. A co, jeśli ten typ był najemnikiem nasłanym przez wrogów mojego męża? Mógł mnie zabić. Chociaż morderca zrobiłby to już dawno, a nie marnował czas na pościg i czekał na mnie w odludnym miejscu. Zupełnie jakby chciał nawiązać kontakt, porozmawiać…

Fabio, bądź przy mnie.

Fabio, nie pozwól mnie skrzywdzić…

Nie miałam innego wyjścia, dlatego pozwoliłam kierowcy opuścić limuzynę. Szofer wysiadł, zostawiając uchylone drzwi, i sięgnął po broń skrytą w kaburze pod marynarką.

– Czego chcesz, gnojku? Zjeżdżaj z trasy albo kulka w łeb! Nie masz pojęcia, kto jedzie tym autem i komu przeszkadzasz!

– Wiem aż za dobrze! – odkrzyknął motocyklista.

Jego głos brzmiał dziwnie. Był zachrypnięty, niski. Jakby mężczyzna miał problem z gardłem. Może był chory? Nie dało się jednak stwierdzić, kim jest i jak wygląda, bo całe jego ciało okrywał czarny kombinezon, a głowę chronił kask. Opuszczona przyłbica była równie czarna, co cała reszta ubioru. Jedyne, co dało się zauważyć nawet z daleka, to jego rosła sylwetka. Miał rozbudowane mięśnie, które podkreślał przylegający do jego ciała niczym druga skóra strój.

– I właśnie dlatego zamierzam poprzeszkadzać jeszcze bardziej – dodał z rozbawieniem.

Poprzeszkadzać? Jego to bawiło? Bawiła go ta sytuacja? Mój strach?

Poczułam irytację.

– W takim razie porozmawiamy inaczej – warknął kierowca, po czym wymierzył z broni w nieznajomego.

Czarny jeździec parsknął śmiechem. Zanim szofer zdążył nacisnąć na spust, mężczyzna błyskawicznie wyciągnął zza paska paralizator i wystrzelił z niego parę elektrod, które za pomocą niewielkich haczyków przyczepiły się do marynarki mojego pracownika.

– Kurwa… – zdążył zajęczeć kierowca, zaraz jednak padł rażony prądem i jeszcze chwilę wił się w konwulsjach na asfalcie, aż stracił przytomność.

Czarny ruszył w jego stronę. Odniosłam wrażenie, że utyka na lewą nogę. Jakby miał kontuzję. Czubkiem buta odsunął pistolet od ciała kierowcy, a następnie podążył w kierunku limuzyny.

Boże… Co teraz?

Z takim przeciwnikiem raczej nie miałam szans. Cofnęłam się w głąb auta i sięgnęłam do torebki po niewielki pistolet, który Marco kazał mi nosić na wszelki wypadek przy sobie. Dotychczas uważałam to za idiotyzm. Otaczała mnie cała masa napakowanych, uzbrojonych po zęby ochroniarzy, do kogo więc miałabym strzelać i po co? Jednak w tej chwili zdałam sobie sprawę, że byłam idiotką, bo zamiast chodzić na lekcje samoobrony, wolałam oddawać się swojej pracy, a zamiast kopać czyjeś tyłki, po kryjomu rysowałam. Trenerzy kryli mnie przed mężem i chwalili moje „postępy”, ale teraz ich również miałam za głupców. Powinni siłą zmusić mnie do nauki, bo wtedy wiedziałabym, jak zareagować w podobnej sytuacji.

Czarny stanął w drzwiach i pochylił się, by zajrzeć do wnętrza samochodu.

– Nie zbliżaj się – wysyczałam, odbezpieczając magazynek i mierząc w motocyklistę.

– Oczywiście, że się zbliżę – odpowiedział tym swoim nienaturalnie zachrypniętym głosem. – Zbliżę się bardziej niż ktokolwiek wcześniej, a ty mi na to pozwolisz, bo tego potrzebujesz…

– Świr! – pisnęłam i wiedziona paniką nacisnęłam spust.

Huk wystrzału przeszył powietrze. Kula drasnęła mężczyznę w ramię, rozrywając jego kombinezon i odsłaniając skórę. Dostrzegłam, że chyba miał w tym miejscu jakąś bliznę – chyba poparzenie? – później zalała je krew. Napastnik nic sobie z tego nie robił. Nagłym ruchem wytrącił mi pistolet z ręki, a potem mocno mnie pociągnął i wywlekł z samochodu. Pchnął mnie na maskę i przycisnął do niej ciężarem swojego ciała. Cała drżałam z nerwów. Kim był? Chciał mnie skrzywdzić? Unieruchomił mnie, a ja nie byłam w stanie z nim walczyć. W czarnej szybce na przyłbicy jego kasku odbijała się moja twarz. Twarz, którą miał teraz przed oczami mój przeciwnik. Byłam rozczochrana, obrzucałam go wściekłym spojrzeniem, a policzki płonęły z emocji.

– Czego ty chcesz, do cholery?

– Ciebie – odparł, a jego dłoń odziana w skórzaną rękawicę przemknęła po moim ciele, by podciągnąć moją sukienkę i spocząć na moim udzie. Drugą boleśnie ścisnął moje nadgarstki tuż nad głową.

Boże… Czy on planował…? Czy on chciał mnie zgwałcić?

Szarpnęłam się gwałtownie. Byłam sam na sam z obcym mężczyzną na środku drogi, którą nie jeździł nikt, kto nie miał akurat interesu. Nikt z Castello dei Corvi czy ludzi Marca nie miał pojęcia, że byłam w niebezpieczeństwie. Nikt mnie nie szukał i nikt nie chronił. Byłam skazana wyłącznie na niego. Mój oddech momentalnie przyspieszył, a serce biło jak szalone. Seks nie był miły. Był najgorszym, co mnie spotykało. Tylko raz, ten jedyny raz byłam szczęśliwa, oddając się Fabiowi. Tylko wtedy wzbiłam się na wyżyny spełnienia i przyjemności. Potem zaczął się mój horror u boku Marca. Nic już nie było takie samo, a rozkosz zastąpiło cierpienie. Przywykłam do bólu i niespełnienia, ale przynajmniej znałam mojego kata. A teraz? Nie wiedziałam nic o swoim oprawcy. Nawet nie rozumiałam jego pobudek. Znalazłam jednak w sobie odwagę, by wykrzyczeć mu w twarz:

– Możesz mnie zgwałcić! To dla mnie norma. Nie złamiesz mnie tym i nie zrobisz niczego ponad to, co robi ze mną mój mąż każdej nocy!

Myślałam, że nieznajomy wpadnie w szał albo zrealizuje swoje chore wizje. Tymczasem on zaczął się śmiać, po czym mnie puścił. Nogi ugięły się pode mną i opadłam przed nim na kolana.

– To byłoby za łatwe – odpowiedział. – Nie chcę tylko twojego ciała. Pragnę też twojej duszy. Cała masz należeć do mnie, a twój mąż… twój żałosny mąż sam mi cię odda.

Teraz to ja parsknęłam śmiechem.

– Chyba kpisz. Marco traktuje mnie jak rzecz. Jak trofeum. Nikt nie ma mocy, by mu mnie odebrać.

– Każdego da się złamać – skomentował czarny, zmierzając w stronę swojej maszyny. – Nawet Marco Candeloro ma swoje słabości, a ja znam je jak nikt inny.

Wskoczył na motor.

– Do zobaczenia, Chiaro. Już wkrótce…

Pomachał mi na pożegnanie i odjechał z rykiem silnika, kierując się w dół wzgórza. Jeszcze długo siedziałam na ulicy i nie byłam w stanie się podnieść. Miałam mętlik w głowie. Nie wiedziałam, jak interpretować całą tę sytuację i czy powinnam się bać, czy cieszyć, że z rąk jednej bestii miałam przejść w ręce kolejnej…

Marco

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Chiara
Marco
Vittorio
Chiara
Marco
Vittorio
Chiara
Marco
Vittorio
Chiara
Marco
Chiara
Vittorio
Marco
Chiara
Vittorio
Marco
Chiara
Marco
Vittorio

Redaktorka prowadząca: Agnieszka Nowak

Redakcja: Zuzanna Kot

Korekta: Magda Kawka

Projekt okładki: Marta Lisowska

Zdjęcie na okładce: © sakkmesterke / Stock.Adobe.com

Copyright © 2022 by Monika Magoska-Suchar

Copyright © 2022 by Niegrzeczne Książki

an imprint of Wydawnictwo Kobiece spółka z o.o.

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2022

ISBN 978-83-8321-077-3

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek