Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Czy można oddać serce człowiekowi, który sam go nie ma?
Gdy się poznali, miała dwanaście lat, on – dwadzieścia trzy. Trzy lata później wzięli ślub. Taki był początek jej nowego życia – jako żony Pabla Escobara. Mężczyzny, który stał się jednym z najpotężniejszych, najokrutniejszych i najbardziej bezwzględnych baronów narkotykowych. A jej miejsce było zawsze przy nim.
Znosiła liczne kochanki, bolesne upokorzenia, groźby śmierci, ataki terrorystyczne, naloty. Samotność. Żyła w strachu o życie swoje i swoich dzieci. Ale trwała u jego boku, ślepa na zbrodnie, których się dopuszczał.
Jak wyglądało życie z człowiekiem, którego bał się cały świat?
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
Mi vida y mi cárcel con Pablo Escobar
Copyright © 2018, 2020, María Isabel Santos Caballero
Copyright © 2018, 2020, Editorial Planeta Colombiana S.A.
Copyright © 2022, Latin American Rights Agency – Grupo Planeta
Projekt okładki
Grupa Projektor | Paweł Borkowski
Fotografia na okładce
Eric VANDEVILLE/Gamma-Rapho via Getty Images
Fotografie na wkładkach
Archiwum prywatne autorki
Opieka redakcyjna
Magdalena Kowalewska
Opieka promocyjna
Maria Adamik-Kubala
Adiustacja
Agnieszka Sabak
Korekta
Joanna Kłos
Kinga Kosiba
Copyright © for the translation by Marta Pawłowska, 2024
Copyright © for this edition by SIW Znak sp. z o.o., 2024
ISBN 978-83-240-9029-7
Znak Horyzont
www.znakhoryzont.pl
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Prolog
– Jak mogła pani sypiać z tym potworem? – zapytała mnie jedna z ofiar mojego męża Pabla Escobara. – Była pani jego wspólniczką czy ofiarą? Czemu nic pani nie zrobiła? Czemu go nie zostawiła? Czemu nie wydała?
Takie pytania na mój temat zadają sobie pewnie tysiące osób. Odpowiedź jest tylko jedna – ponieważ go kochałam, a chociaż dla wielu będzie to zapewne niewystarczające, to właśnie z tego powodu trwałam u jego boku aż do ostatniego dnia, mimo że tysiące razy nie zgadzałam się z jego działaniami i decyzjami.
Poznałam Pabla Escobara, kiedy miałam zaledwie dwanaście lat, a on dwadzieścia trzy. Była to pierwsza i jedyna miłość w moim życiu. Przysięgałam mu przed ołtarzem, głęboko przekonana, że przysięgi małżeńskiej należy dotrzymać. Wychowano mnie w maczystowskiej kulturze kolumbijskiego regionu Antioquia, gdzie kobietom wpaja się, że należy ślepo podążać za mężem i nie zadawać pytań.
Dorastałam urabiana przez Pabla na żonę i matkę jego dzieci. Miałam nie podważać zasadności jego działań i patrzeć na wszystko przez palce. Zrobiłam maturę już po urodzeniu pierwszego dziecka i odtąd moje życie kręciło się wokół męża – aż do dnia jego śmierci.
Znosiłam kochanki, impertynencje, upokorzenia, kłamstwa, samotność, naloty, groźby śmierci, ataki terrorystyczne, próby porwania moich dzieci, a nawet długie okresy zamknięcia i wygnania. Wszystko z miłości. Oczywiście wielokrotnie ogarniały mnie wątpliwości, czy powinnam dalej w tym trwać. Nie byłam jednak zdolna zostawić Pabla – powodowana nie tylko miłością, ale też strachem, bezsilnością i wahaniem, co bez niego stałoby się z życiem moim i moich dzieci. Bałam się nawet, że ten najgroźniejszy człowiek w Kolumbii mógłby mi zrobić krzywdę, gdybym zdecydowała się od niego odejść.
W 1984 roku, po zabójstwie ministra sprawiedliwości Rodriga Lary Bonilli, nasza sytuacja znacznie się skomplikowała. Przez dziewięć kolejnych lat żyłam w panicznym strachu, ponieważ Pablo nie przewidział konsekwencji swoich działań ani tym bardziej ich wpływu na jego własną rodzinę. Zupełnie zatracił trzeźwość myślenia i nie pozwalał na kwestionowanie własnych decyzji ani na zwracanie sobie uwagi, a mimo to nawet wtedy nie miałam dość sił, by go zostawić, chociaż wiele osób właśnie wówczas go opuściło.
Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych życie każdego Kolumbijczyka codziennie było rzucane na szalę. Wszyscy byli zakładnikami wojny, która dotyczyła także mnie i moich dzieci. Wymykanie się barbarzyństwu rozpętanemu przez mojego męża było prawdziwym wyzwaniem.
Samochód pułapka wypełniony siedmiuset kilogramami dynamitu eksplodował u progu naszego domu, kiedy spaliśmy. Tak rozpoczęła się okrutna narkotykowa wojna, a my staliśmy się głównym celem wrogów mojego męża. Cudem przeżyliśmy, ale od tej chwili nie było już wyboru – to od decyzji Pabla zależało, jak i kiedy możemy się przemieszczać oraz dokąd możemy się udać.
Kiedy wreszcie się zorientowałam, że żyję całkowicie oderwana od otaczającej nas okrutnej rzeczywistości, było już za późno. Byłam bardzo młoda, naiwna i ślepa na fakty – dlatego uległam. Wygodnie mi się żyło, ale zawsze z pozycji niewiedzy – z pozycji osoby, która nie ma prawa patrzeć, wyrażać swojego zdania, decydować, dokonywać wyborów ani zadawać pytań.
Ostatnie lata Pabla były czasem ogromnego osamotnienia – miał wokół siebie wielu ludzi, ale nielicznych przyjaciół. Przez zachłanność i niepohamowaną ambicję stracił nad wszystkim kontrolę. Myślał sam, postanawiał wszystko sam, był samozwańczym panem naszego życia i brutalnie sięgał po życie każdego, kto stanął mu drodze. Nie miałam dość siły, by się temu przeciwstawić, chociaż wielokrotnie czyniłam mu wyrzuty odnośnie do jego sposobu działania. Nigdy mnie nie słuchał.
Życie moje oraz mojej rodziny obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni w dniu śmierci Pabla. Musiałam wtedy rozpocząć z jego wrogami negocjacje, których przedmiotem było nasze życie, uzgodnić z rządem kwestię naszego wyjazdu z kraju, zmienić nam tożsamość, znaleźć kraj gotowy nas przyjąć oraz zacząć się zastanawiać, jak utrzymam dzieci i synową.
Miłość do nich pozwoliła mi odnaleźć w sobie pokłady nieznanej wcześniej siły, dzięki czemu zdobyłam się na rzeczy, o które nigdy bym się nie podejrzewała. Zdałam sobie jednak sprawę, że cokolwiek byśmy zrobili, ani ja, ani moje dzieci nie pozbędziemy się łatki rodziny Pabla Escobara i już do śmierci będziemy musieli mierzyć się z wszelkiego typu uprzedzeniami.
Juan Pablo Escobar, dziś Sebastián Marroquín, postanowił spojrzeć ludziom w twarz i wziąć na siebie odpowiedzialność w roku 2009, dlatego wystąpił w filmie dokumentalnym Grzechy mojego ojca, w którym poprosił o wybaczenie za zbrodnie Pabla. W książkach Mój ojciecPablo Escobar oraz Pablo Escobar pod lupą chciał opowiedzieć naszą historię wyłącznie z zamiarem, by nigdy się nie powtórzyła, by dla nikogo nie stała się wzorem. Odwaga mojego syna zachęciła mnie, by pójść jego śladem. Z jego pomocą ja także postanowiłam opowiedzieć, co czułam i co przeżyłam w tamtych czasach.
Dopiero po dwudziestu pięciu latach udało mi się stanąć na nogi, wyjść z zamknięcia i pokonać strach, by móc opowiedzieć własnymi słowami, jak wyglądało moje życie u boku Pabla Escobara. Mimo przeżytych wspólnie z nim lat dopiero przy pracy nad tą książką zaczęłam w pełni pojmować, co tak naprawdę działo się w naszym życiu i jakiego kalibru były to wydarzenia. By dojść do tego punktu, musiałam pokonać lęk, że zostanę surowo osądzona. Dodatkowo ciągle towarzyszyły mi wątpliwości wielu osób, które prosiły, bym tego nie robiła, bym zostawiła wszystko tak, jak jest. Okazało się jednak, że nie ma już odwrotu. Chciałam pozostawić za sobą tyle lat milczenia. Opowiedzenie mojej własnej historii stało się moją potrzebą.
Teraz, kiedy z uwagą prześledziłam te wydarzenia, ale gdy patrzę na wszystko z dystansem i bogatsza o mądrość lat, zdaję sobie sprawę z własnych powinności i nieodpowiedzialnych zachowań, z trafnych decyzji i z pomyłek.
Przy zbieraniu materiałów do tej książki odkryłam, że nie wiedziałam wielu rzeczy o moim mężu. W licznych fragmentach tej historii wręcz go nie poznaję, a czasem jestem szczerze przerażona.
Po lekturze syn wyznał mi, że chociaż sądził, że wie o swoim ojcu prawie wszystko, ta książka zmieniła na gorsze wyobrażenie, jakie o nim miał.
Był to bolesny proces. Nie obyło się bez łez, ponieważ musiałam zakwestionować wiele własnych decyzji i głęboko zastanowić się nad tym, co zrobiłam, a co robić przestałam. Pisanie stało się katharsis, schodzeniem głęboko pod powierzchnię, by gruntownie poznać historię, która rozdarła dusze i serca tysięcy rodzin.
W tym okresie zaczęłam po kolei spotykać się z różnymi osobami, które przeżyły koszmar wojny narkotykowej, by prześledzić ich wspomnienia. Czuję niezmierny smutek i wstyd z powodu ogromu bólu zadanego innym przez mojego męża, a jednocześnie ubolewam nad faktem, że jego działania zostawiły widoczne ślady w psychice moich dzieci oraz w mojej.
Mało kto postrzega mnie jako Maríę Isabel Santos. Nie patrzy się na mnie jak na kobietę, ale jak na przedłużenie w czasie niegodziwości mojego męża. Wzbudzam wątpliwości ze względu na jego czyny, a nie bierze się pod uwagę moich własnych wysiłków ani walki, którą musiałam stoczyć jako matka i głowa rodziny. Przeszłość nas prześladuje, a duch Pabla nie chce zostawić nas w spokoju. Jestem – chociaż mam nadzieję, że teraz to się zmieni – „wdową po Pablu Escobarze”.
Na ponad pięciuset stronach tej książki czytelnicy spotkają inną kobietę niż postać sportretowana w mediach, filmach czy serialach. Jestem istotą ludzką w trakcie przemiany. Mam świadomość, że ja i dzieci już na zawsze obarczeni jesteśmy nazwiskiem nieuchronnie kojarzonym ze złem.
Mimo że w oczach prawa żona nie ma obowiązku donosić na ojca swoich dzieci, wiem, że nie starczy mi życia, by prosić o wybaczenie, że nie porzuciłam męża i go nie wydałam. Byłam w nim zakochana i dlatego robiłam wszystko, by chronić rodzinę i moje małżeństwo. Może wydawać się to niespójne, że proszę czytelnika o zrozumienie, skoro opowiadana przeze mnie historia jest sama z siebie niezrozumiała.
Tylko ktoś, kto kochał w sposób ślepy i bezwarunkowy, jak ja – oddana żona i matka – jest być może w stanie przyjąć moją osobistą perspektywę i domyślić się, jak mogło dojść do pewnych wydarzeń, które dziś z rozdartym sercem odważam się wyjawić. Pokornie i z szacunkiem proszę, by wysłuchano mnie jako człowieka i jako kobietę. Nie wstąpiłam na tę ścieżkę, by szukać rozgrzeszenia.
Pablo Escobar nie jest żadnym wzorem do naśladowania. Kreowany przez filmy i seriale fałszywy bohater skłonił mnie do powiedzenia prawdy bez owijania w bawełnę, by za wszelką cenę nie dopuścić do powtórki.
Książka ta w zamierzeniu ma także pokazać wyniki bezprecedensowego wglądu w życie małżeńskie Pabla Escobara ćwierć wieku po jego śmierci. A dodatkowo jest dziennikiem podróży bez powrotu w najmroczniejsze czeluści jego osobowości oraz mojego życia u boku tego najbardziej poszukiwanego i najokrutniejszego kolumbijskiego zbrodniarza ubiegłego wieku. Za to wszystko, za jego czyny, proszę o wybaczenie.
Victoria Eugenia Henao
Epigraf
Moja relacja astralna z rodziną Pabla Escobara
4 grudnia 1994 roku
– Halo. Kto mówi? – odebrałem komórkę.
– Wdowa – usłyszałem po drugiej stronie linii.
– Wdowa? Jaka wdowa? – odparłem oschle, przekonany, że ktoś stroi sobie żarty.
– Wdowa po człowieku, o którym powiedziałeś w tygodniku „Semana”, że go zabiją.
Historia ta rozpoczęła się jednak jakieś dwa lata wcześniej, kiedy prowadziłem seminaria z astrologii w Fundacji Santillana – kierowanej przez byłego prezydenta Belisaria Betancura – i zainteresowałem się horoskopami urodzeniowymi kluczowych dla ówczesnej Kolumbii postaci, wśród nich Pabla Escobara Gavirii.
Urodził się 1 grudnia 1949 roku – zaledwie miesiąc i trzy dni przede mną. Była godzina 11:55, kiedy pani Hermilda Gaviria rodziła swojego trzeciego syna. Na podstawie tych danych mogłem już interpretować jego życiowe libretto.
Z punktu widzenia astrologii kosmogram jest jak mapa dla duszy, jak scenariusz dla aktora, a w tym wypadku aktorem był Pablo Escobar. Oczywiście nie będę opisywał wszystkich występujących tam symboli, a jedynie te, które są istotne dla naszej opowieści.
Pablo Escobar był Strzelcem z ascendentem w Rybach, co stanowi jedną z najtrudniejszych zodiakalnych kombinacji. Strzelec uznawany jest za znak ponadprzeciętnego umysłu… który można wykorzystać na różne sposoby. Z kolei Ryby kojarzą się z morskimi głębinami, gdzie robimy rzeczy, o których nie chcemy, by ktokolwiek się dowiedział. Strzelec–Ogień i Ryby–Woda musiały doprowadzić do krótkiego spięcia w którymś momencie jego egzystencji.
PABLO ESCOBAR
Kosmogram urodzeniowy
1 grudnia 1949, czwartek
11:55 (EST +5)
Medellín, Kolumbia
06°15'N 075°35'W
Astrologia geocentryczna
Zodiak zwrotnikowy
System Placidusa
Prawdziwy węzeł księżycowy
Urodził się też jednak z najpiękniejszą ze wszystkich koniunkcji – Wenus-miłość i dobroczynny Jowisz w jedenastym domu, reprezentującym altruizm i pomoc bliźniemu. A zarazem przypadła mu w udziale koniunkcja najgorsza ze wszystkich – Mars-wojna obok Saturna-śmierci w siódmym domu, odnoszącym się do społeczeństwa i znanych rywali.
Nie pomagało mu też przyjście na świat z Księżycem w koniunkcji z Czarnym Księżycem w drugim domu, reprezentującym pieniądze, oraz w znaku Barana, którego władcą jest żądny krwi Mars. Taka konfiguracja wydała mi się obarczona dużym ryzykiem podczas poszukiwania stabilności finansowej. Właśnie tak zreferowałem to nobliście Gabrielowi Garcíi Márquezowi, kiedy kilka lat później spotkał się ze mną przy okazji pisania książki Noticia de un secuestro (Raport z pewnego porwania)opublikowanej przez wydawnictwo Norma w maju 1996 roku.
3 lipca 1992 roku
Dzięki temu, że odkąd skończyłem czternaście lat, prowadzę szczegółowy dziennik mojego życia, który później przydał mi się jako astrologowi, wiem, że tego dnia napisałem: „U Maríi Jimeny Duzán spotkałem wielu przyjaciół”. Z dziennikarką Maríą Jimeną Duzán łączy mnie nie tylko ponadczterdziestoletnia (w momencie pisania tego tekstu) znajomość, ale także to, co napisała o śmierci Luisa Carlosa Galána, który radził się gwiazd z pomocą tego samego astrologa co ona, czyli mnie. Wydaje się, że Luisowi Carlosowi nie na wiele to się zdało. No ale scenariusz życia to scenariusz życia. Spotkani tamtego wieczoru przyjaciele byli urzędnikami państwowymi i uważnie słuchali gwiazd, odkąd rozpoczął się proces pokojowy z grupą partyzancką Ruch 19 Kwietnia (M-19). Nadal się z nimi przyjaźnię, już od ponad trzydziestu lat.
Tamtego wieczoru miałem dla nich niemiłą wiadomość. Zgodnie z moimi obliczeniami Pablo Escobar miał wkrótce uciec z więzienia. Oznajmiłem im to.
– Dlaczego? – zapytał jeden z obecnych, siedzący na popielatej sofie.
– Ponieważ dobroczynny Jowisz przemieszcza się nad Saturnem, urodzeniową planetą Pabla Escobara, a skoro Saturn reprezentuje śmierć i zamknięcie, Jowisz musi otworzyć mu wrota. I właśnie tak się stało.
Dokładnie 22 lipca 1992 roku Pablo Escobar uciekł z więzienia La Catedral, gdzie przebywał w zamknięciu. Jowisz, jakby podnosząc kciuk, przepłynął ponad Saturnem odpowiadającym kciukowi opuszczonemu – jak w rzymskich amfiteatrach, w których pozycja cesarskiego kciuka decydowała o życiu lub śmierci gladiatora.
Wewnętrzne koło
PABLO ESCOBAR
Kosmogram urodzeniowy
1 grudnia 1949, czwartek
11:55 (EST +5)
Medellín, Kolumbia
06°15'N 075°35'W
Astrologia geocentryczna
Zodiak zwrotnikowy
System Placidusa
Prawdziwy węzeł księżycowy
Zewnętrzne koło
PABLO ESCOBAR UCIEKA Z WIĘZIENIA
Kosmogram urodzeniowy
22 lipca 1992, środa
12:00 (EDT +4)
Medellín, Kolumbia
06°15'N 075°35'W
Astrologia geocentryczna
Zodiak zwrotnikowy
System Placidusa
Prawdziwy węzeł księżycowy
Nie jest częścią tej opowieści, w jaki sposób uciekł ani gdzie od tamtego momentu przebywał.
4 maja 1993 roku
W kwietniu następnego roku María Jimena zadzwoniła do mnie z informacją, że czasopismo „Semana” chciałoby przeprowadzić ze mną wywiad o tym, kto zostanie kolejnym prezydentem Kolumbii i co stanie się z Pablem Escobarem. Wspomnianego dnia wywiad rzeczywiście się ukazał, a ja oznajmiłem dwie rzeczy – prezydentem zostanie Ernesto Samper, którego rządy będą szczególnie strzeżone przed ukrytymi wrogami, ponieważ ma Jowisza obrońcę w dwunastym domu, reprezentującym właśnie ukrytych wrogów. To jednak zupełnie inna historia.
W wywiadzie powiedziałem też, że Pablo Escobar spotka się ze śmiercią przed końcem roku. Co sobie pomyślał i co powiedział po przeczytaniu tych słów, przytoczył jego syn Juan Pablo Escobar w książce Mój ojciecPablo Escobar, wydanej przez wydawnictwo Planeta w listopadzie 2014 roku.
Pamiętam, że ojciec Rafael García Herreros (Koziorożec) niestrudzenie usiłował skontaktować się z Escobarem i przekonać go do powrotu do więzienia, ale bez skutku. Powiedziałem sobie wtedy: ja też jestem Koziorożcem, a koza nie spocznie, póki nie osiągnie celu, więc może mnie uda się do niego dotrzeć. Zorganizowałem seminarium astrologiczne w Medellín i przeprowadziłem je 10 sierpnia 1993 roku. Minęły trzy miesiące od publikacji wspomnianego wywiadu i sądziłem, że Escobar musi być żywo zainteresowany, skąd wziąłem złowieszczy wyrok o jego śmierci przed końcem roku. „Może po mnie przyśle” – powiedziałem sobie.
A jednak nie. Pomimo szerokiego rozreklamowania wydarzenia nigdy nie dotarła do nich informacja, że miałem poprowadzić takie seminarium, czego dowiem się później z ust wdowy.
1 grudnia 1993 roku
Czas mijał i pod koniec roku, dokładnie w dzień czterdziestych czwartych urodzin Pabla Escobara, prezydent César Gaviria zaprosił mnie do pałacu prezydenckiego Casa de Nariño na obiad ku czci laureatki Pokojowej Nagrody Nobla, Gwatemalki Rigoberty Menchú*. Koniec końców z wykształcenia jestem antropologiem, a ona jest przedstawicielką rdzennej ludności.
Zgranie się w czasie tego obiadu z datą urodzin Escobara okazało się istotnym szczegółem, ponieważ podczas bankietu Ricardo Ávila, przyjaciel i osobisty sekretarz prezydenta, powiedział mi dość obcesowo: „Te pana kabały to zwykła bujda, już grudzień, a Escobar jakoś nie umiera”. Tak to przytacza dziennik „El Tiempo” z 5 grudnia. Wobec takiego zarzutu odparłem, żeby jeszcze trochę poczekał, bo rok jeszcze się nie skończył.
I nie czekał na próżno. Nazajutrz Pablo Emilio Escobar Gaviria został zlikwidowany albo popełnił samobójstwo. Obie wersje pasowały do ostatecznego wyroku.
Skąd wziąłem tę przepowiednię? Zinterpretowałem gwiezdne symbole – kilka linijek wcześniej wspominałem, że Saturn to śmierć, a dwunasty dom to sektor ukrytych wrogów, ale także miejsc odosobnienia. Jeśli Escobar nie wróci do więzienia, zginie. Tak zawyrokował Saturn, przecinając ten obszar jego kosmogramu, co ma miejsce mniej więcej raz na trzydzieści lat.
Wewnętrzne koło
PABLO ESCOBAR
Kosmogram urodzeniowy
1 grudnia 1949, czwartek
11:55 (EST +5)
Medellín, Kolumbia
06°15'N 075°35'W
Astrologia geocentryczna
Zodiak zwrotnikowy
System Placidusa
Prawdziwy węzeł księżycowy
Zewnętrzne koło
PABLO ESCOBAR UMIERA
Kosmogram urodzeniowy
2 grudnia 1993, czwartek
15:00 (EST +5)
Medellín, Kolumbia
06°15'N 075°35'W
Astrologia geocentryczna
Zodiak zwrotnikowy
System Placidusa
Prawdziwy węzeł księżycowy
Oczywiście istniały też inne czynniki astralne, które mogły pomóc to przewidzieć, ale – nie wchodząc w szczegóły – najważniejsze było właśnie wkroczenie Saturna w sektor więzienia, szpitala lub cmentarza. Ja sam przeżyłem osobistą tragedię sześć lat wcześniej, kiedy w moim kosmogramie pojawiła się ta sama konfiguracja, wiedziałem więc, skąd to złowróżbne przeczucie odnośnie do śmierci Pabla Escobara.
Rozpoczął się wtedy dla mnie rok pełen wywiadów w rozmaitych programach telewizyjnych oraz rozmów z różnymi autorami i dziennikarzami piszącymi książki i artykuły do gazet i czasopism. Aż któregoś dnia zadzwonił telefon.
4 grudnia 1994 roku
– Halo. Kto mówi? – odebrałem
– Wdowa – po drugiej stronie linii usłyszałem kobiecy głos.
– Wdowa? Jaka wdowa? – odparłem oschle, przekonany, że ktoś stroi sobie żarty.
– Wdowa po człowieku, o którym powiedział pan w tygodniku „Semana”, że go zabiją.
Zrozumiałem wtedy, z kim rozmawiam. Chciała, żebym przygotował kosmogram dla niej i jej dzieci. Chciała wiedzieć, co dalej z ich życiem. Mieszkała na północy Bogoty, niedaleko ode mnie. Podała mi adres i udałem się tam.
Drzwi otworzyła mi kobieta o zachrypniętym, lekko zgaszonym głosie. Na jej twarzy z daleka widać było brzemię dźwiganych trosk. Zaskoczyło mnie, że w jej salonie spotkałem dalekiego krewnego od strony matki o nazwisku Londoño White.
Wszystko, co powiedziałem o horoskopach jej i jej dzieci oraz o tym, co powinni zrobić, przytoczył co do słowa jej syn Juan Pablo w swojej książce. Chłopak, wówczas siedemnastoletni, zobaczył w swoim kosmogramie, że jeśli pójdzie śladami ojca, w jego przypadku Saturn również w którymś momencie wkroczy do dwunastego domu. Lepiej nie stwarzać okazji, by historia mogła się powtórzyć.
Z zodiakalnego punktu widzenia było coś ciekawego w kosmogramach całej rodziny, włącznie ze zmarłym. W astrologii istnieje krzyż znany pod nazwą krzyża zmiennego, na który składają się znaki Bliźnięta – Manuela, Panna – wdowa, Strzelec – Escobar, Ryby – Juan Pablo. Obejmował on ich wszystkich i dlatego karmiczne prawo Saturna uderzało w każde po równo i bez znieczulenia.
W kontekście książki autorstwa wdowy po Pablu szczególnie interesujące wydaje mi się jednak to, co stało się rok wcześniej, kiedy jej mąż przeczytał czasopismo „Semana”ze złowieszczym wyrokiem gwiazd – a wiem to od niej samej.
Powiedziała mi, że Escobar wysłał po mnie wielu ludzi, ale nigdy nie udało im się mnie namierzyć, a nasyłane na mnie osoby znikały bez wieści. Gdy to usłyszałem, wyznałem jej, że wydawało mi się dziwne, że jej mąż mnie nie znalazł, skoro dysponował gęstą siecią kontaktów i był w stanie zlokalizować, kogo tylko chciał. Nikt nie mógł się ukryć przed Pablem Escobarem!
– Tak precyzyjna była zapowiedź przyszłych wypadków – powiedziałem jej – że nawet on nie mógł przeciwstawić się wyrokowi Saturna. Ja sam pojechałem do Medellín, by poprowadzić tam seminarium astrologiczne, myśląc, że gdy się o tym dowie, przyśle po mnie, żebym osobiście mógł mu przekazać, co wieści jego kosmogram.
– Nigdy nie dotarła do nas ta informacja – odpowiedziała.
Nie będę poruszać tu tematu ogromu goryczy, która – jak mi zdradziła – przepełniała jej życie przez ubiegły rok, ponieważ zapewne własnymi słowami opowie o tym w tej książce. Wspomnę tylko, że począwszy od rozmowy o horoskopach, czekał nas jeszcze szereg spotkań – nie były one planowane przez nas, ale przez przeznaczenie. Jak w przypadku zaproszenia, które otrzymałem od kolumbijskiej ambasady w Panamie, bym 22 sierpnia 2015 roku zaprezentował którąś z moich książek i wygłosił wykład, czym tak naprawdę jest astrologia. Kiedy zapytałem organizatora o pozostałych prelegentów, poinformował mnie, że syn Pabla Escobara będzie opowiadał o książce, którą napisał o ojcu, a odbędzie się to w tej samej sali co moje wystąpienie, na dodatek bezpośrednio po nim. Żaden z nas o tym nie wiedział.
Kiedy tylko o tym usłyszałem, zmieniłem temat. Na białej ścianie wyświetliłem zgromadzonej publiczności (tak licznej, że ludzie siedzieli nawet na podłodze) mniej więcej tę samą historię – tylko w obrazkach – którą właśnie opisałem w tym krótkim tekście, aby wystąpienie Juana Pabla stało się kontynuacją mojego. Nie widzieliśmy się dwadzieścia jeden lat i chłopak na swój sposób wydoroślał.
Mocno się uściskaliśmy, a potem zadzwoniliśmy do jego matki, do Buenos Aires, by opowiedzieć jej o tym niecodziennym spotkaniu po latach. Od tego momentu nasze ścieżki czasami się przecinają. Jak tej chłodnej październikowej nocy 2017 roku, kiedy niespodziewanie wpadliśmy na siebie w Bogocie, na 81. Ulicy, skrzyżowanie z 10. Ulicą. Ona akurat szła ze swoim wydawcą i skorzystała z okazji, by mi go przedstawić. Poprosiła też, bym napisał tekst o moim udziale w astralnych kolejach losu jej rodziny, by mógł znaleźć się w książce, którą właśnie pisała.
Tak więc, Moja Kochana Wdowo, tak jak prosiłaś: oto jest.
Mauricio Puerta**
* Właśc. Rigoberta Menchú Tum (przyp. red.).
** Mauricio Puerta to uznany kolumbijski astrolog, z wykształcenia antropolog i archeolog. Jest naczelnym astrologiem prezydentów, polityków, przedsiębiorców, bankierów oraz międzynarodowej elity.
Rozdział 1
Ostatnie pożegnanie
Minęło dwadzieścia pięć lat od tej bolesnej chwili, a za każdym razem, gdy ją wspominam, coś chwyta mnie za gardło. Połowa sierpnia 1993 roku – Pablo, ja, nasza córka Manuela i syn Juan Pablo z dziewczyną Andreą przebywamy w kryjówce znanej jako błękitny dom. Obydwoje z mężem wiemy, że ostatnie pożegnanie nadejdzie raczej prędzej niż później, ponieważ nie da się już dłużej tego odwlekać. W ostatnich dniach celowo przeciągamy tę decyzję i chwytamy się każdego pretekstu – jak moje zbliżające się trzydzieste trzecie urodziny lub możliwa wizyta krewnych – by odsunąć w czasie to, co nieuniknione. W tych dniach, bardziej niż kiedykolwiek, śmierć czai się tuż za rogiem.
Błękitny dom znajduje się w sektorze El Poblado, przy trasie Las Palmas; rozciąga się stamtąd piękny widok na Medellín. Pablo zaszył się tam na początku sierpnia poprzedniego roku, wymknąwszy się po raz enty bezlitosnemu polowaniu urządzonemu na niego przez kolumbijskie władze, a także przez jego wrogów – członków tajnej grupy Prześladowani przez Pabla Escobara, w skrócie Los Pepes – którzy o mały włos nie namierzyli mojego męża w jednej z trzech odwiedzanych przez niego kryjówek w sektorze Belén Aguas Frías, w południowo-zachodnich dzielnicach stolicy departamentu Antioquia.
Nowa kryjówka jednak nie była jeszcze całkiem gotowa, więc Pablo uparł się, by zatrudnić kogoś do pomalowania ścian na jasnoniebiesko – kolor, który tak bardzo lubił. Pragnienie, by miejsce to było bez zarzutu i kojarzyło się z domem, przywiodło go do zaniedbania własnego bezpieczeństwa. Naraził się na ryzyko, kiedy obcy człowiek przez dwa tygodnie zajmował się malowaniem, a on siedział zamknięty w pokoju.
W tamtym czasie mój mąż został już praktycznie całkiem sam, ponieważ jego niegdyś potężna armia przestała istnieć. Po ucieczce Pabla z więzienia La Catedral w lipcu 1992 roku wrogowie po kolei likwidowali jego zaufanych ludzi, a pozostali, by się ratować, porzucili swojego szefa i oddali się w ręce wymiaru sprawiedliwości. Teraz mógł liczyć na Gladys i jej męża Grubego – zaufane małżeństwo, pomagające mu w prowadzeniu domu, oraz na Alfonsa Leóna Puertę alias Angelita, jednego z jego ostatnich płatnych morderców. Angelito towarzyszył mu i pełnił czasem funkcję ochroniarza i kuriera.
Manuela, Andrea, Juan Pablo i ja dotarliśmy do błękitnego domu w przepaskach na oczach po wielu tygodniach spędzonych w innej kryjówce, również położonej w sektorze Belén Aguas Frías. Kiedy już byliśmy wszyscy razem w nowym schronieniu, zaskoczyła mnie opowieść Pabla o malowaniu domu.
– Pablo, oszalałeś, jak możesz coś takiego robić, na Boga? – Jedynie tyle byłam w stanie z siebie wydusić, a on popatrzył na mnie z szelmowskim uśmiechem.
Błękit zawsze był obsesją mojego męża – na ten kolor pomalowany był mały pokoik, który zajmował w dzieciństwie w rodzinnym domu w wiosce El Tablazo, w gminie Rionegro, na wschodzie Antioquii. Ślady błękitu nadal można dostrzec w tym niewielkim pomieszczeniu przy wejściu do budynku. Kilka lat później, kiedy pod koniec lat sześćdziesiątych rodzina Escobar Gaviria przeniosła się do Envigado i zamieszkała w dzielnicy La Paz, gdzie mieliśmy się poznać, Pablo pomalował na błękitno swój pokój oraz półki służące za biblioteczkę. Potem, kiedy był już bardzo bogaty, kazał pomalować na błękitno jeden z sektorów rezydencji Hacienda Nápoles, znany jako stare Nápoles, oraz terenowego nissana patrola, którym zwykł udawać się na przejażdżki po gminie Puerto Triunfo. Rzecz jasna w szafie Pabla nie mogło zabraknąć wielu koszul i podkoszulków w tym kolorze. Pamiętam też, że zachwycały go odcienie błękitu na obrazie Morze autorstwa pochodzącego z Yarumal w Antioquii artysty Francisca Antonia Cana. Obraz ten kupiłam ja i wisiał na jednej ze ścian budynku Mónaco.
Błękitny dom miał być naszą ostatnią kryjówką. By do niego dotrzeć, należało pokonać dwie bramy. Pierwsza była przesuwna, otwierana na pilota i pomalowana na ciemnozielono, by zlewać się z drzewami i okoliczną roślinnością. Po jej przekroczeniu gość nie mógł wysiąść z samochodu, ponieważ napotykał przed sobą ogromnego owczarka niemieckiego i rozwścieczoną białą gęś, którą nazwaliśmy Gołąbkiem. Zwierzę to trafiło do błękitnego domu, ponieważ – zdaniem Pabla – było groźniejsze od psa i należało karmić je z pewnej odległości, bo łatwo się zacietrzewiało. Gruby kupił gęś na targu w Medellín za trzydzieści tysięcy peso.
Po pokonaniu zielonej bramy i wymknięciu się psu oraz gęsi należało przekroczyć drugą bramę – w kolorze granatowym, wysoką na trzy metry. Wokół posesji wznosiło się ogrodzenie z drutu kolczastego jako rodzaj bariery opóźniającej wtargnięcie ewentualnych intruzów.
Nasz pokój był ciemny i nieprzyjemny. Znajdowało się w nim łoże małżeńskie z nocnymi stolikami po obu stronach oraz trochę książek, między innymi Największy kupiec świata Oga Mandiny, Radość życia. O sztuce miłości i akceptacji Leo Buscaglii i Pokochaj siebie Wayne’a Dyera. Był tam także zbiór ćwiczeń na lepszą pamięć, który dostałam w prezencie od Pabla i miałam przy sobie przez długi czas, ponieważ dedykacja była bardzo zabawna: „Dla mojej ośliczki Victorii, która pamięta tylko o mnie”. Czasem zanim zasnęłam, Pablo siadał u wezgłowia, a ja odczytywałam poszczególne zdania, których w ciszy słuchał.
Zwykle kładłam się o północy. Byłam wykończona, a mimo to ciągle się budziłam. Dręczyły mnie strach i okropne uczucie, że po otwarciu oczu ujrzę wymierzoną w moją twarz lufę karabinu, co wiele razy się zdarzyło. Ten koszmar będzie mi jeszcze długo towarzyszyć – zrywałam się w nocy w strachu i nie byłam w stanie głęboko zasnąć aż do roku 2015. W końcu udało mi się pokonać tę traumę po ponad dwóch dekadach intensywnej pracy ze specjalistami z różnych dziedzin, wspomaganej udziałem w duchowych rekolekcjach.
Tymczasem Pablo, jak miał w zwyczaju od lat, kładł się spać o świcie, niemal zawsze po czwartej rano. W przeciwieństwie jednak do dawnych czasów, kiedy zarywanie nocy miało związek z interesami lub kobietami, ten niegdyś potężny boss kartelu z Medellín musiał czekać do świtu, ponieważ sam pilnował własnej kryjówki.
Wstawałam o siódmej – kiedy mój mąż jeszcze głęboko spał – by umyć Manuelę i zrobić jej śniadanie. Potem, koło dziesiątej, wcielałam się w rolę nauczycielki hiszpańskiego, żeby nasza dziewięcioletnia wówczas córka, uczęszczająca do czwartej klasy, nie miała dużych zaległości w nauce. Andrea uczyła ją matematyki, geografii, historii i estetyki. Tymczasem Juan Pablo otrzymywał kopię zeszytów najlepszego ucznia ze swojej dawnej szkoły oraz listę zadań i ćwiczeń z każdego przedmiotu do samodzielnego przerobienia. Było to jedyne, co przyszło mi do głowy, żeby moje dzieci całkiem nie przerywały nauki, ponieważ już od około sześciu lat nie chodziły do normalnej szkoły.
Pamiętam, że kwestia edukacji Manueli i Juana Pabla skomplikowała się w dniu, kiedy Pablo wezwał mnie do Hacienda Nápoles i oświadczył, że ze względów bezpieczeństwa dzieci nie mogą wrócić do szkoły.
– To niemożliwe. Tak się nie stanie. Wykształcenie naszych dzieci ponad wszystko – odparłam, ale jego odpowiedź wytrąciła mi wszystkie argumenty.
– Tata, akceptujesz moją decyzję czy wolisz, by dzieci zaginęły, zostały porwane lub zamordowane?
Nagłe przerwanie nauki przez Manuelę i Juana Pabla nie mieściło mi się w głowie. To było jakieś szaleństwo. Nie mogłam tak po prostu zaakceptować faktu, że wojna wydziera moim dzieciom jedyne miejsce nauki i kontaktów z rówieśnikami. Wciąż oszołomiona, powiedziałam do Pabla:
– Daj mi na chwilę telefon, który masz w jeepie. Zaraz znajdę rozwiązanie tego problemu.
Zadzwoniłam do dyrektorki szkoły dla dziewcząt w La Paz i poprosiłam o pomoc. Wiedziałam, że ma ona kontakty i może załatwić Manueli i Juanowi Pablowi edukację domową za zgodą Sekretariatu ds. Edukacji w Medellín. Złożyliśmy wymagane dokumenty i półtora miesiąca później Manuela miała sześcioro nauczycieli, którzy uczyli ją angielskiego, hiszpańskiego, matematyki, wychowania obywatelskiego, teatru, śpiewu i wiedzy ogólnej. W przypadku Juana Pabla sprawę udało mi się rozwiązać z pomocą kilku moich dawnych nauczycieli z liceum w La Paz, gdzie zdawałam maturę. Zgodzili się przychodzić do nas do domu i przeprowadzać z nim lekcje z różnych przedmiotów. Co dwa tygodnie musieli wypełniać dokumenty przysyłane z Sekretariatu ds. Edukacji, by poświadczyć postępy w nauce.
Dopóki mieszkaliśmy w apartamentach i domach, dało się to zorganizować, ale gdy już się ukrywaliśmy – czyli przez większość czasu – sprawa zbyt się komplikowała i dlatego wraz z Andreą musiałyśmy przejmować rolę nauczycielek. Tak też było w błękitnym domu, gdzie codziennie przeprowadzałam z Manuelą jedną lekcję.
Po zakończeniu improwizowanego wykładu, około jedenastej, szłam do kuchni, by przygotować śniadanioobiad dla Pabla. Niezmiennie były to ryż, jajko sadzone, pieczona wołowina, smażone plasterki dojrzałego plantana, arepa*, sałatka (zwykle z buraka z odrobiną pokrojonego pomidora, cytryny i soli) oraz szklanka mleka – jego zdaniem niezbędna dla wzmocnienia kości. Oprócz codziennego jadłospisu lubił czasem zjeść niewielkie porcje ryżu na mleku, banana, kukurydzy na mleku i arepy z serem i masłem.
Pablo niemal od zawsze zwracał jednak uwagę, by się zbytnio nie objadać, a utrzymanie wagi było dla niego priorytetem. Co prawda próżność popchnęła go do dość osobliwego sposobu kontroli własnej sylwetki – kiedy wstawał, tuż przed dwunastą, brał z szuflady sznurek, mierzył się w pasie i robił węzełek; następnego dnia powtarzał całą procedurę i sprawdzał, czy węzełek jest nadal w tym samym miejscu, czy może należałoby go przesunąć do przodu lub do tyłu. Pomimo tej obsesji na punkcie wagi nie da się ukryć, że w końcówce życia sporo przytył z powodu stresu i samotności.
Codzienna rutyna Pabla obejmowała następnie czytanie gazet „El Tiempo”, „El Colombiano” i „El Espectador”, które Gladys lub Gruby kupowali co rano. Przeglądał prasę i często spoglądał na zegarek, by nie przegapić telewizyjnych serwisów informacyjnych o dwunastej trzydzieści. Było to bardzo męczące – ciągle przełączał kanały, by nie pominąć żadnej informacji o sobie. Siadaliśmy z Pablem i w zależności od powagi zasłyszanych w telewizji nowin ustalaliśmy, jakie podjąć kroki w kwestii bezpieczeństwa naszego i naszych dzieci.
Wojna zeszła wtedy na dalszy plan, ponieważ Pablo nie był już w stanie organizować ataków terrorystycznych i prawie wszystko, co o nim mówiono, dotyczyło jego ewentualnego ponownego oddania się w ręce wymiaru sprawiedliwości – wymaganych przez niego środków bezpieczeństwa oraz gwarancji, że my znajdziemy schronienie za granicą.
Błękitny dom miał przestronny parking, który mógł pomieścić do dziesięciu samochodów, ale wobec niemal całkowitego braku gości miejsce to przekształciło się w strefę rekreacji – przestrzeń wieloużytkową, służącą także za boisko do piłki nożnej i koszykówki. Ponieważ dni były długie, noce wydawały się wiecznością, a my nie mogliśmy wychodzić, byliśmy zmuszeni stworzyć tam sobie idealny świat. Dlatego co jakiś czas, by skorzystać ze słońca, zakładaliśmy stroje kąpielowe i kąpaliśmy się w wodzie wypuszczanej pod odpowiednim ciśnieniem z węża ogrodowego. Pablo uwielbiał te chwile, ponieważ pozwalały mu się zrelaksować. Była to kolejna odskocznia od naszej trudnej rzeczywistości.
Codzienna rutyna obejmowała trzymanie mu lustra przy goleniu. Potem obcinałam mu paznokcie u rąk i nóg. Przez wszystkie lata naszego małżeństwa byłam fryzjerką męża. Wielokrotnie mówiłam mu, że znam wykwalifikowane osoby, które mogłyby przyjść i obciąć mu włosy, ale nigdy się nie zgodził. Na szczęście Pablo preferował określony styl cięcia – prosty do wykonania. Pamiętam, że w miarę jak ścinałam włosy, przeczesywał się czarnym grzebykiem, brał między palce kosmyki, które uważał za zbędne, i mówił: „Tnij tutaj, kochanie”. Muszę przyznać, że rezultat nie był najlepszy i fryzura mojego męża wyglądała na krzywo obciętą i wyskubaną, ale on czuł się w niej komfortowo.
Do ostatniego dnia, kiedy byliśmy razem, nawet w najgorszych momentach Pablo nie porzucił pewnego zwyczaju, który stał się wręcz rozpaczliwą manią – kąpał się i mył zęby przez bite dwie godziny. Codziennie. Nie przesadzam. Przez ten czas, wydający się wiecznością, za pomocą nici dentystycznej czyścił szczękę ząb po zębie, i to wiele razy, najspokojniej w świecie, a potem w nieskończoność szczotkował zęby szczoteczką Pro dla dzieci.
– To już lekka przesada… Dwie godziny na kąpiel i mycie zębów to za dużo.
– Tata, muszę bardzo o siebie dbać, ponieważ nie mam jak iść do dentysty… Nie wyobrażam sobie, co by było, gdyby rozbolał mnie ząb.
Pablo rzeczywiście nigdy nie miał problemów ze stanem swojego uzębienia, ale ja już tak. Raz nawet przytrafiło mi się to w błękitnym domu – obudziłam się z okropnym bólem zęba. Wizyta u dentysty była nieunikniona i mój mąż, chociaż wbrew sobie, nie miał innego wyjścia, jak tylko się zgodzić. Wyjazd do miasta był bez wątpienia bardzo ryzykowny, ale traktowałam go również jak szansę na zaczerpnięcie świeżego powietrza, wyjście do ludzi, zobaczenie czegoś innego niż cztery ściany naszej kryjówki.
W wizycie u dentysty w centrum handlowym San Diego w południowo-wschodniej części Medellín uczestniczyły też Manuela i Andrea, by mogły chociaż na chwilę oderwać się od ciężkich realiów życia w zamknięciu. Wszystkie trzy opuściłyśmy dom w ciemnych okularach i chustkach. Szłyśmy ze spuszczonymi głowami, by nikt nas nie rozpoznał. A gdy stomatolog wykonywał swoją pracę, Andrea spacerowała z Manuelą po okolicy, lecz obie umierały ze strachu. Przez te kilka minut wolności poczucie niepokoju było wręcz dojmujące, ponieważ miałyśmy wrażenie, że w każdej chwili ktoś może nas porwać albo zastrzelić. Nie byłam spokojna nawet przez sekundę.
Nie pomylę się, jeśli powiem, że z powodu zamknięcia najbardziej cierpiała Manuela. Chciała iść do babci Nory, do kuzynów, do koleżanek ze szkoły, pojeździć konno… po prostu robić wszystko to, co normalnie robią dziewczynki w jej wieku. Jej ojciec był jednak stanowczy w kwestii odseparowania nas od zewnętrznego świata z powodów bezpieczeństwa. Tylko w wyjątkowych sytuacjach, kiedy Manuela już całkiem pogrążała się w rozpaczy, Pablo pozwalał jej w weekend odwiedzić jedną z nauczycielek.
Z tego względu wszyscy dokładaliśmy wszelkich starań, żeby nasza codzienność była dla niej bardziej znośna. Jednym z pomysłów było przyklejenie odblaskowych gwiazdek na suficie naszego pokoju, żeby Manuela mogła na nie patrzeć, leżąc w łóżku ze mną i Pablem. Była szczególnie czuła w stosunku do ojca i czasem przed zaśnięciem pytała: „Kiedy nie będę cię mogła zobaczyć albo nie będziesz przy mnie, tato, mogę poszukać cię wśród gwiazd na niebie?”.
Gdy tylko głębiej zasnęła, przenosiliśmy ją na prowizoryczne posłanie usytuowane obok naszego łóżka. Nie czuła się wtedy sama. Często także, gdy podskórny lęk burzył spokój naszego domu, Manuela i Pablo z samego rana szli do kuchni smażyć na patelni mortadelę, a potem jedli ją z ryżem i popijali coca-colą. Do dzisiaj córka nie wyzbyła się tego zwyczaju i czasem prosi znajomych z Kolumbii, którzy odwiedzają ją w Argentynie, żeby przywieźli jej mortadelę tego konkretnego producenta, ponieważ tutaj nie można jej dostać. Nigdy nie zapomniała, że jadła ją z tatą, popijając napojem gazowanym.
Pamiętam, jak którejś nocy, wpatrując się w rozgwieżdżone niebo rozpościerające się nad błękitnym domem, odkryłyśmy z Manuelą gwiazdę w naprawdę wyjątkowym kolorze. Była kobaltowa i wybijała się na tle firmamentu. Dwadzieścia pięć lat później ta sama gwiazda nadal wszędzie towarzyszy mojej córce. Pośród bezsennych nocy, w swojej samotności, z bólem skrywanym głęboko w sercu Manuela wychodzi na balkon i za każdym razem szuka jej, by porozmawiać z Pablem.
Mimo że mój mąż zawsze był małomówny, wyczuwałam jego samotność. Można było u niego dostrzec poczucie niemocy, ponieważ został sam, nie miał nikogo, komu mógłby zaufać. Kiedy znów będziemy musieli uciekać? Nie wiedzieliśmy. Wyczekiwaliśmy na rozstrzygnięcie w kwestii nielicznych opcji, które jeszcze nam pozostały. Pablo miał oddać się w ręce władz – procesem negocjacyjnym kierował jeden z jego adwokatów pozostający w bezpośrednim kontakcie z prokuraturą i niektórymi urzędnikami rządu prezydenta Césara Gavirii – żebyśmy my mogli wyjechać z kraju.
W tych pełnych niepewności dniach Pablo wyznał mi, że zamierza zrobić wszystko, co okaże się konieczne, by sprowadzić do nas swoją matkę, której nie widział od wielu miesięcy i za którą tęsknił. Była to ryzykowna operacja. Teściową trzeba było przywieźć z opaską na oczach. Pablo jednak uparł się, by wcielić ten plan w życie przy pomocy kilku ludzi, którym całkowicie ufał. Jednocześnie zaczął przygotowywać dla niej pokój w błękitnym domu.
Wreszcie przyjechała i przywiozła ze sobą wiele tradycyjnych dań, które ze smakiem zjedliśmy. Później przez wiele godzin rozmawialiśmy na przeróżne tematy, a na koniec Pablo oznajmił:
– Mamo, przygotowaliśmy dla ciebie wyjątkowy pokój. Od wielu dni robiliśmy porządki, by móc, mam nadzieję, cię tu ugościć.
Grobowa cisza. Pani Hermilda spojrzała mu w oczy i powiedziała:
– Pablo, nie mogę zostać… Muszę w tę niedzielę odwiedzić Roberta w więzieniu.
On popatrzył na nią w milczeniu, spuścił wzrok i odparł:
– Mamo, masz więcej okazji, by spotykać się z Robertem niż ze mną. Wiesz przecież, w jak ciężkiej sytuacji się znalazłem.
– Tak, Pablo, wszystko rozumiem, ale muszę odwiedzić Roberta. Tak zdecydowałam i tego sobie życzę.
Siedziałam na końcu stołu i kiedy usłyszałam słowa teściowej, poczułam, że serce mi pęka. Nie pojmowałam, dlaczego nie może zostać z synem przez tydzień, skoro ma świadomość, z czym on się musi mierzyć. Odjechała, a Pablo musiał przełknąć gorzką pigułkę.
– Moja matka może spotykać się z Robertem, kiedy tylko zechce, a ze mną nie – powiedział, wyraźnie rozgoryczony.
– Takie jest życie, kochanie – odparłam, a potem długo go tuliłam.
Ten epizod wywarł na mnie silne wrażenie i jeszcze dziś wspominam go ze smutkiem, ponieważ moja teściowa nie dała synowi szansy, by mógł z nią porozmawiać o swojej niepewnej przyszłości.
W błękitnym domu upływały dni i noce, a my wciąż czekaliśmy na list, na dobrą nowinę, ale liczyliśmy się też z możliwością, że w każdej chwili drzwi zostaną wyważone i staną w nich kaci, by skończyć z naszym życiem. Listy przychodziły i wychodziły. Pablo przejawiał umiarkowany optymizm, ale mnie intuicja podpowiadała, że przyszłość rysuje się w bardzo ciemnych barwach, i nie kryłam tego przed nim.
– Pablo, zwodzą nas, do twojego poddania się nigdy nie dojdzie… drugi raz do tego nie dopuszczą. Wolę już tu zostać i niech nas wszystkich zabiją: dzieci, ciebie i mnie. To najlepsze, co może nas spotkać. Odejdźmy z tego świata wszyscy razem. Tak się już dłużej nie da.
Nie ma co ukrywać, że wraz z upływem dni Pablowi coraz wyraźniej kończyły się argumenty, by przekonać mnie, że na końcu tunelu tli się światełko. Wiedział, że w pewnym sensie to ja mam rację. W La Catedral przeciągnął strunę, a czara przepełniała się, przepełniała, aż w końcu jego ekscesy nie zostawiły rządowi innego wyjścia, jak tylko nakazanie przeniesienia go w inne miejsce. Stało się to przyczyną jego ucieczki, a w konsekwencji fatalnych okoliczności, w jakich obecnie się znajdowaliśmy. Miał pełną świadomość, że z każdą godziną sytuacja staje się coraz poważniejsza. W pewnym momencie, dręczony ogromnym niepokojem, powiedział mi:
– Kochanie, wyjedź za granicę i, jeśli będziesz mogła, jak najszybciej wyjdź tam za mąż. Najważniejsze to zdobyć prawo pobytu w jakimś innym kraju oraz nowe nazwisko dla ciebie i naszych dzieci. To jedyny sposób, żeby je uratować, a ja obiecuję, że jak tylko będę mógł, wsiądę na statek i odnajdę cię, gdziekolwiek będziesz.
Słowa męża zabrzmiały dramatycznie, a zarazem bardzo prawdziwie, ale łzy odebrały mi wtedy mowę. W głębi duszy wiedziałam, że musimy coś zrobić i że to „coś” obejmuje znalezienie szansy na przetrwanie w innym miejscu, nawet gdyby oznaczało to ostateczną rozłąkę.
W tych dniach zauważyłam, że Pablo dużo częściej wychodzi z domu, by popatrzeć na kolory i piękno Medellín oraz doliny Aburrá. Wydawał się melancholijny, a wzrok gubił mu się gdzieś na linii horyzontu. Był to jego jedyny kontakt ze światem zewnętrznym, z resztką życia, która jeszcze mu została.
Pabla trapiło jednak jeszcze jedno zmartwienie – coraz bardziej dotkliwy brak pieniędzy. Któregoś ranka usłyszałam, jak mówi do Angelita, że zostało mu tylko kilka milionów dolarów w gotówce, by „stanąć na nogi i wygrać tę wojnę”. Jeśli pomyśli się o olbrzymich sumach, jakimi Pablo dawniej obracał, oraz w jaki sposób je wydawał, nikogo nie powinno dziwić, że tak naprawdę dysponował bardzo skromnymi funduszami. Zawsze taki był. Dolary rozchodziły mu się w mgnieniu oka.
Mimo że we wrześniu 1993 roku potęga Pabla należała już właściwie do przeszłości, jako zbieg wciąż przebywający na wolności był zarówno dla państwa, jak i dla Los Pepes, którzy poszukiwali go podobnie zaciekle, tak samo niebezpieczny jak pierwszego dnia. Dlatego tak ważne były listy – jedyny pewny środek komunikacji z jego adwokatem i nielicznymi ludźmi, których nadal miał na ulicy. Pablowi udało się utrzymać w działaniu niezawodny system, polegający na przesyłaniu korespondencji do czterech czy pięciu domów lub mieszkań w Medellín, skąd była odbierana co cztery godziny. Pocztę zbierano w nocy w ostatnim z wyznaczonych miejsc i dostarczano do błękitnego domu. Na żądanie Pabla cała operacja przebiegała po zmroku, o konkretnych godzinach. Jakiekolwiek opóźnienie oznaczało, że coś się stało i czas uciekać, co wielokrotnie miało już miejsce w przeszłości.
Może się to wydawać niewiarygodne, ale mój mąż codziennie otrzymywał około pięćdziesięciu listów – wiele od adwokata, od jego brata Roberta, od matki, od nauczycielek Manueli i Juana Pabla oraz od ludzi Pabla siedzących w więzieniach. Listy te docierały różnymi drogami, przynosili je różni kurierzy i nigdy nie powtarzała się ta sama trasa. Dlatego tak trudno było je namierzyć.
Pablo siadał za biurkiem po szesnastej, przez długie godziny czytał listy, a następnie odpowiadał na te, które go interesowały. Oczywiście przykładał szczególną wagę do wiadomości podpisanych przez jego adwokata, który referował mu postępy w poszukiwaniu zbliżenia z prokuraturą i rządem. I w zależności od poziomu stresu w danym momencie mąż wracał do swoich starych przyzwyczajeń – strzępienia rogów listu, robienia z kartek kulek i wyrzucania ich przez okno na trawnik. Czasem też je zjadał.
– Spokojnie, Ula – tak żartobliwie zwracał się do mnie Pablo, ponieważ od dłuższego czasu musiałam zajmować się gotowaniem, sprzątaniem i prasowaniem jak nasza dawna pomoc domowa Eulalia – mój adwokat pracuje nad kwestią waszego wyjazdu za granicę. To jeden z warunków mojej kapitulacji. Prokurator de Greiff zobowiązał się znaleźć dla was schronienie, a wtedy oddam się w ich ręce.
Pomimo oczekiwań związanych z negocjacjami i względnego optymizmu Pabla dni w błękitnym domu mijały bardzo powoli, a poziom stresu wzrastał, ponieważ wieści z miasta wskazywały, że Blok Poszukiwawczy i Los Pepes tropią mojego męża coraz intensywniej. Naloty stały się codziennością i coraz częściej dochodziły nas słuchy, że ludzie z naszego otoczenia są w rozsypce.
W tych dniach Pablo zaskoczył mnie stwierdzeniem, że w naszej sytuacji jednym z możliwych wyjść jest zaszycie się w dżungli i że z myślą o tym kupił bardzo wartościowe grunty w miejscu, którego nazwy nie wymienił. Dodał, że jest w trakcie doprowadzania tam sieci elektrycznej, a jedyną osobą znającą dokładną lokalizację jest jego brat Roberto, który przebywa w więzieniu, więc nie stanowi najmniejszego zagrożenia dla bezpieczeństwa całego przedsięwzięcia. Jeszcze bardziej mnie zdumiało, kiedy oznajmił, że ma w planach udać się tam z partyzantką. Zdałam sobie wtedy sprawę, jak bardzo musi się martwić i że jego sytuacja naprawdę staje się patowa. Było oczywiste, że mój mąż szuka możliwości wydostania się z matni, ale te rewelacje bardzo mnie zaniepokoiły. Co będzie z Pablem? Ile lat może spędzić w dżungli? Jaka partyzantka? My z nim w dżungli? Te pytania dołączyły do wielu innych znaków zapytania, dręczących mnie dzień w dzień.
– Pablo, nie jestem odpowiednią osobą, by dołączyć z tobą do partyzantki. Nie mam dość odwagi, by chwycić za broń ani by trwać u twego boku podczas starć zbrojnych. Jak mamy zabrać dwoje dzieci na tułaczkę po dżungli? Co z nimi będzie? To jakiś obłęd. To nie wyjście dla nas.
Dni mijały na pytaniach o alternatywy, ale na rozdrożu, na którym się znaleźliśmy, nie rysowały się przed nami żadne możliwe scenariusze. Ogarniał mnie coraz większy niepokój.
W tak skomplikowanych okolicznościach nadeszły wreszcie moje trzydzieste trzecie urodziny. Był 3 września 1993 roku. Przez wiele lat każdy kolejny rok życia świętowaliśmy w gronie rodzinnym. Tym razem jednak było to wydarzenie posępne i smutne – zapowiadało złe rzeczy. Do przeszłości należały świętowanie na bogato, huczne imprezy, salony pełne gości, drogie prezenty.
Mimo to czekała mnie miła niespodzianka. Na stole w jadalni znalazłam przepyszny urodzinowy tort ze znanej cukierni Pepita, sześć butelek najlepszego szampana Dom Pérignon i wiele prezentów. Zapytałam, jak to wszystko tu dotarło, i przypomnieli mi, że poprzedniego dnia Pablo złamał reguły bezpieczeństwa i zorganizował Andrei wyjazd do Medellín pod pretekstem zebrania poczty. Ukryli jednak przede mną, że w rzeczywistości miała pojechać po rzeczy na moje urodziny.
Powiedzieli mi, że Andrea wyjechała z błękitnego domu z Angelitem. Miała zawiązane oczy jak w dniu naszego przybycia, żeby w razie zatrzymania nie była w stanie wskazać położenia naszej kryjówki. Ogarnął ją blady strach, kiedy po drodze natknęli się na wojskowy punkt kontrolny, ale żołnierze na szczęście nie kazali im się zatrzymać na przeszukanie. Potem Angelito zostawił ją na parkingu jakiegoś budynku. Pablo miał tam ukryty samochód, którym Andrea miała pojechać po rzeczy. Umówili się niedaleko o konkretnej godzinie, po odstawieniu przez nią auta z powrotem na parking. Poinstruowana przez Pabla Andrea wiedziała, że Angelito będzie na nią czekał tylko trzy minuty i jeśli nie pojawi się na czas, odjedzie bez niej.
Czasu było mało i musiała pędzić, żeby odebrać wszystkie zamówienia, ale nie wzięła pod uwagę, że paczki będą bardzo ciężkie – były w nich przecież tort, sześć butelek szampana, poczta, prezenty i jeszcze inne rzeczy. Minuty płynęły, a Andrea zaczęła się stresować, ponieważ wiedziała, że jeśli nie spotka się z Angelitem o wyznaczonej godzinie, zostanie porzucona w Medellín na pastwę losu.
– Panie Boże, dopomóż mi. Nie zdążę. Nie starczało mi rąk, nie wiedziałam, jak się zabrać ze wszystkimi torbami – wspominała przeżyty dramat. – Już niemal całkiem opadłam z sił, gdy w końcu dotarłam na miejsce spotkania, dokładnie w momencie, kiedy Angelito odpalał silnik. Jak tylko wsiadłam do samochodu, zamigotało mi przed oczami i zemdlałam.
Na szczęście nic się nie stało, ale moje urodziny o mało nie zakończyły się tragedią.
Dwa dni później czekała nas jedyna radosna chwila na tym ostatnim etapie naszego wspólnego życia. A zawdzięczaliśmy to piłce nożnej, chociaż sport ten nigdy jakoś szczególnie mnie nie pociągał pomimo sympatii, którą wciąż żywię do klubu Deportivo Independiente Medellín. To dla mnie niezapomniana data, ponieważ być może właśnie wtedy po raz ostatni widziałam szczęśliwego Pabla. Tego wieczoru, 5 września 1993 roku, reprezentacja Kolumbii pokonała na wyjeździe Argentynę 5:0 w ostatniej fazie klasyfikacji na mundial w USA, który miał się odbyć w następnym roku. Był to mały moment szczęścia. Gromkimi okrzykami celebrowaliśmy gole Tina Asprilli, Freddy’ego Rincóna i Adolfa Valencii, zwanego El Tren – „Pociąg”.
Przez te dziewięćdziesiąt minut Pablowi udało się zapomnieć o dramatycznej sytuacji, w jakiej się znajdowaliśmy. Było to ulotne, ale cenne. Fetowanie zwycięstwa Kolumbii i reakcje na ten triumf trwały jeszcze kilka dni i w tym wyjątkowym czasie mała salka telewizyjna w błękitnym domu stała się dla nas miejscem spotkań.
Każdy termin musi jednak kiedyś nadejść – nowy list od adwokata miał przypieczętować los naszej rodziny. Była sobota, 18 września 1993 roku. Pablo uważnie przeczytał wiadomość, nagle się poderwał, podszedł do mnie i powiedział, żebyśmy porozmawiali na osobności w jednym z pokoi na piętrze.
Poszłam za nim bez pytania, ale serce zaczęło mi szybciej bić. Była trzecia po południu, dzień był słoneczny.
– Kochanie, szykujcie walizki, zamieszkacie w kompleksie Altos pod ochroną państwa – powiedział poważnym tonem, ale z pewną nutą optymizmu.
– Nie, Pablo, nigdzie nie jadę. Jestem pewna, że to pułapka – odpowiedziałam gwałtownie, jakbym z góry wiedziała, że wiadomość o rozstaniu nadejdzie, a ja kategorycznie odmówię.
– Jak w ogóle możesz tak mówić! Dobrze wiesz, że w tych wszystkich listach i układach najważniejszą kwestią było zagwarantowanie wam życia, i udało mi się to.
– Pablo, proszę, nie rozstawajmy się. Zwodzą nas obietnicą wyjazdu. Jak dla mnie to wszystko kłamstwa, to jedynie strategia, by do ciebie dotrzeć… Nie dotrzymają umowy, zabiją nas…
Pablo popatrzył na mnie, jakby cierpliwość mu się kończyła. Był blady i ze strachem zauważyłam, że ma problemy z oddychaniem. Ciężko dyszał i nie mógł się uspokoić.
– Musisz odejść, kochanie. Chcesz czy nie, musisz odejść. Nie będę tak nieodpowiedzialny, by dalej żyć z wami pod jednym dachem. Nie rozumiesz, że kiedy tu wpadną, zabiją nas wszystkich?
– Nieważne, niech nas zabiją. To najlepsze, co może nam się przydarzyć. Niech zabiją nas wszystkich razem i niech cała ta historia skończy się raz na zawsze! Poza tym twoi ludzie wydrapią nam oczy, Pablo. Nawet nie chcę sobie wyobrażać tej fali przemocy, która jeszcze nas czeka. Oni nas zabiją, jak tylko ty umrzesz – odpowiedziałam kolejny raz, ale nie byłam już w stanie wstrzymać płaczu.
– To szczyt nieodpowiedzialności, co mówisz. Mamy pod opieką dwoje dzieci i narzeczoną Juancha. Musimy zrobić wszystko, by darowano im życie – odparł, ale tym razem na jego twarzy malował się głęboki smutek.
Nie przestawałam płakać. Przysięgałam przed ołtarzem w wieku piętnastu lat. Wzięłam ślub na całe życie, bez pamięci zakochana w Pablu. Dobrze wiedziałam, że w ostatnich latach przebrał miarę i w konsekwencji wpakował nas w ten monstrualny galimatias, ale wiedziałam też, i do żywego mnie to bolało, że muszę właśnie zostawić ojca moich dzieci, by móc je ocalić. Dotarło do mnie, że nic nie można zrobić. Stałam przed faktem dokonanym – chwila rozstania, chwila ostatecznego pożegnania właśnie nadeszła. Potem Pablo dodał jeszcze, jakby stawiając kropkę nad i:
– Tata, znajdą dla was kraj, więc jedź spokojna. Już ci powiedziałem, jeśli gdzieś za granicą będziesz mogła wyjść za mąż, zrób to, żeby dostać obywatelstwo. Obiecuję ci jednak, że jak już z tego wyjdę, wsiądę na statek i pokonam każdy ocean, i odnajdę was, kochanie… gdziekolwiek będziecie…
Na kilka sekund zapadła dziwna cisza zdająca się wiecznością. W tamtej chwili pomyślałam sobie, że nie wiem, jak mam dalej żyć bez niego. Skąd wezmę siły, by iść naprzód i przetrwać wraz z dziećmi? Nagle Pablo wyrwał nas z tego letargu i przeszedł do sedna:
– Już czas, Tata, nie ma co dłużej tego roztrząsać. Proszę, żebyś zaczęła się pakować i pojechała z dziećmi do Altos, gdzie będziecie bezpieczni.
Przed wyjściem z pokoju ustaliliśmy jeszcze, że Manueli powiemy, że jedziemy w podróż w bardzo ładne miejsce, ale bez taty. Z Juanem Pablem nie było problemu, ponieważ doskonale rozumiał, w jak skomplikowanej sytuacji się znajdujemy. Musieliśmy odczekać kilka godzin, by poruszać się pod osłoną ciemności. Przez ten czas błękitny dom stał się jeszcze smutniejszym miejscem, ponieważ wiedzieliśmy, że przeznaczenie wiedzie nas ku ostatecznej rozłące. W miarę jak słońce chowało się za horyzontem, coraz wyraźniej czułam, jakby serce miało mi pęknąć. Nie byłam w stanie wyobrazić sobie mojego życia bez Pabla. Kto będzie opowiadał Manueli bajki na dobranoc? Kto będzie jej śpiewał La donna è mobile z klasycznej opery Giuseppego Verdiego?
Prawie dwadzieścia lat, które spędziłam u boku Pabla, przeleciało mi przed oczami jak błyskawica, zupełnie jak w filmie. Całe moje życie z nim było jak nieokiełznany galop. Wszystko działo się tak szybko, że nigdy nie miałam przestrzeni na refleksję o całym tym szaleństwie. Niewiele lat upłynęło nam w spokoju – więcej na ucieczkach lub ukrywaniu się. Stałam teraz na najboleśniejszym rozdrożu w moim życiu… Musiałam porzucić miłość mojego życia, akurat kiedy cały świat na niego nastawał. Rzeczywistość była dla mnie okrutna. Jak ciężko było podjąć decyzję o zostawieniu go! Musiałam zarazem znaleźć w sobie pokłady sił, by nie patrzeć wstecz, ale przed siebie, i uratować nasze dzieci. A jednak do ostatniej chwili starałam się uniknąć rozstania i poczyniłam jeszcze jedną próbę zapobieżenia naszej tragedii. Zaczęłam kolejną rozmowę.
– Nie chcę zostawiać cię samego, kochanie. Wolę, żeby nas zabili – upierałam się. – Naprawdę wolę, żeby zabili nas wszystkich razem w tym samym czasie – powiedziałam łamiącym się głosem i ze łzami w oczach.
Popatrzył na mnie ze smutkiem, a jego oczy zwilgotniały. Ja jedynie myślałam, że w naszej sytuacji, nawet jeśli oddajemy się ręce władz, ryzyko śmierci jest takie samo.
– Mamy dwoje dzieci i jedno z nas dwojga musi się nimi zająć, wykształcić je, znaleźć odpowiednią przestrzeń, by pewnego dnia ich życie nabrało sensu – odpowiedział.
Moje łzy okazały się niewystarczające. Pablo mocno mnie objął, ale nie powiedział już nic więcej. Musieliśmy się rozstać. W końcu około jedenastej w nocy nadszedł czas wyjazdu. Podczas gdy Angelito i Gruby pakowali do bagażnika nieliczne rzeczy, które mogliśmy zabrać, zaczęliśmy się żegnać.
Stanęliśmy przy samochodzie jakby w szeregu, Pablo mnie przytulił. Obejmował mnie długo, z miłością i czułością. Potem pogłaskał mnie po twarzy i włosach, jak zawsze robił. Czule na mnie popatrzył i powiedział łamiącym się głosem:
– Bardzo cię kocham, Tata. Dziękuję ci za opiekę nad naszymi dziećmi. Los się do ciebie uśmiechnie, wszystko będzie dobrze.
Zamilkł i wtedy to ja długo go przytuliłam. Po raz ostatni w naszym życiu. Potem pożegnał się z Juanem Pablem serdecznym, mocnym uściskiem i pocałunkiem w policzek. Kiedy podszedł do Manueli, rozpłakał się. Nigdy wcześniej nie widzieliśmy, żeby płakał, przez co pożegnanie stało się jeszcze bardziej bolesne i dramatyczne. Po dłuższej chwili spojrzał na Andreę, ale – bardzo poruszony – nie był w stanie wykrztusić słowa. Trzy dni później wysłał jej list do Altos, starając się wytłumaczyć: „Chila, przesyłam szczególne pozdrowienia. Jestem ci bardzo wdzięczny za wszystko. Nie starczyło mi sił, by to powiedzieć, kiedy odjeżdżałaś. Bardzo cię cenię. Zawsze możesz na mnie liczyć”.
W drodze do garażu Pablo udzielił nam ostatnich instrukcji:
– Śledczym z CTI, którzy przyjmą was w Altos, przekażcie te adresy odnośnie do Los Pepes. Twierdzą, że do tej pory się do nich nie dobrali z braku odpowiednich informacji. To teraz będą je mieli.
Wsiedliśmy do chevroleta sprinta, za którego kierownicą usiadł Juan Pablo, i ruszyliśmy. Pablo jechał za nami w innym samochodzie wraz z Angelitem. Towarzyszył nam aż do pnącej się w górę uliczki prowadzącej do kompleksu Altos. Zanim skręcił w lewo, a my w prawo, kilka razy zatrąbił, a potem rozpłynął się w mroku nocy. Widziałam go wtedy po raz ostatni.
Pozostało mu siedemdziesiąt pięć dni życia.
***
Po pożegnaniu nas tej nocy, 18 września 1993 roku, Pablo wrócił z Angelitem do błękitnego domu. Co się jednak z nim działo, kiedy my pojechaliśmy do Altos?
Odpowiedzi udzielili mi Gladys i Gruby – pracująca dla nas w tamtym czasie para. Rozmawiałam z nimi w lipcu 2017 roku w trakcie zbierania materiałów do tej książki. Od 1997 roku nie są już razem, ale każde z nich zgodziło się spotkać ze mną i ujawnić niepublikowane dotąd szczegóły, co robił mój mąż przez te siedem tygodni, które z nim spędzili.
Zgodnie z ich relacją nasz wyjazd bardzo źle wpłynął na Pabla.
– Żal było widzieć go w takim stanie, szefowo. Przez dwa dni nic nie jadł i już więcej się nie ogolił. Broda szybko mu urosła. Nocą wychodził patrzeć w niebo i łapał się za brodę lewą ręką. Wyglądał na zrozpaczonego – opowiadała Gladys.
Z kolei Gruby zdradził mi, że z każdym dniem brak pieniędzy stawał się coraz poważniejszym problemem. Pablo postanowił, że nie będzie siedział z założonymi rękoma. Wpadł wtedy na pomysł przeprowadzenia około setki błyskawicznych porwań w ekskluzywnym sektorze Llano Grande na wschodzie Antioquii z żądaniem okupu w wysokości pięciuset milionów peso za osobę. Operację zaplanowano na 31 grudnia 1993 roku. Pablo powiedział Grubemu, że za pieniądze z porwań pojadą do Bogoty, gdzie nikt ich nie znajdzie.
Gruby słyszał, jak Pablo poinstruował Angelita, by pojechał do dzielnicy Moravia, gdzie przed dekadą mój mąż realizował projekt „Medellín bez slumsów”, i zrekrutował setkę młodych ludzi. Jednocześnie wraz z Grubym wyruszyli obejrzeć kilka miejsc w otaczających Medellín górach, w których chcieli ukryć zakładników.
Plan posuwał się naprzód, ale wszystko zostało przekreślone w nocy 6 października, kiedy Blok Poszukiwawczy zabił Angelita i jego brata w dzielnicy Villa Hermosa w Medellín. Gruby powiedział mi, że Angelito zignorował jego i Pabla ostrzeżenia i tamtego dnia uparł się, by zawieźć bratu jakieś pieniądze.
– Powiedziałem mu, żeby został, że to niebezpieczne jechać do Medellín, bo dają za niego sto milionów peso nagrody i każdy może go wydać. A on i tak pojechał – wspominał Gruby.
Śmierć jednego z ostatnich zaufanych morderców bardzo źle wpłynęła na Pabla. Przyznał to Grubemu i Gladys:
– To koniec. Nie mam już z kim pracować. Pozbawili mnie prawej ręki.
Poczucie osamotnienia postępowało i zdaniem Grubego Pablo zaczął się dziwnie zachowywać. Pewnej nocy na przykład polecił Grubemu włożyć czapkę i ponczo i we dwóch poszli na przechadzkę po centrum miasta.
– Umierałem ze strachu, ale on zachowywał się pewnie.
Nagle stało się coś bez precedensu – pewnego dnia błękitny dom po raz pierwszy ściągnął na siebie wzrok tropicieli mojego męża.
– Było to po śmierci Angelita. Dwa policyjne helikoptery przeleciały nad posiadłością. Pablo schował się w szafie w jednym z pokoi, a my z Gladys, by odwrócić ich uwagę, wyszliśmy popracować w ogrodzie. Padł na nas blady strach. Przez pół godziny krążyli po okolicy, aż w końcu odlecieli. Gdyby zjawili się u nas agenci Bloku Poszukiwawczego, znaleźliby szefa.
Gladys i Gruby powiedzieli mi, że dni Pabla stały się monotonne i prawie nie wychodził z pokoju. Widać było po nim, że się martwi. Czasem siadał za biurkiem i pisał listy.
Nadszedł 27 listopada 1993 roku, kiedy to polecieliśmy do Niemiec w desperackiej próbie ucieczki przed pościgiem, ale kolumbijski rząd interweniował i pokrzyżował nasze plany. Byliśmy zmuszeni wrócić do Bogoty po dwóch dniach i zamieszkać wbrew naszej woli w hotelu Residencias Tequendama.
Gruby był świadkiem pełnej oburzenia reakcji Pabla na to, co nam się przytrafiało, ale wyraźnie widać też było jego bezradność – nie mógł nic zrobić. Jedyne, co przyszło mu do głowy, to napisać list i poprosić Grubego o dostarczenie go do adwokata – jego jedynego łącznika z prokuraturą i rządem. Ostrzegł Grubego, żeby uważał, a ten schował kopertę do kieszeni marynarki. Coś się jednak wydarzyło:
– Dotarłem na plac Berrío i skierowałem się do kancelarii. Znajdowała się na siódmym piętrze jednego z okolicznych budynków. Kiedy wyszedłem z windy i minąłem kratę wejściową, wydało mi się dziwne, że jest tam czterech uzbrojonych mężczyzn. Ogarnęły mnie wątpliwości. Na szczęście mecenas zajęty był innym klientem, więc powiedziałem, że wrócę za chwilę. Padł na mnie blady strach. Wyszedłem stamtąd i, by zgubić ewentualny ogon, wstąpiłem do kawiarni El Ganadero i wypiłem dwa kieliszki wódki. Potem kręciłem się po kilku miejscach, a na koniec wszedłem do kościoła, by upewnić się, że nikt mnie nie śledzi. Stamtąd udałem się już prosto do błękitnego domu i zrelacjonowałem wszystko szefowi. Chwycił się za głowę obiema rękami i powiedział: „Skubany zmienił front”.
Nazajutrz Pablo oznajmił Gladys i Grubemu, że przenosi się do innej kryjówki, gdzie czeka już na niego Limón (Álvaro de Jesús Agudelo).
– Pożegnaliśmy się normalnie, ale kiedy podałem mu rękę, poczułem, że już nigdy go nie zobaczę – wyznał mi Gruby.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
* Rodzaj placka z mąki kukurydzianej (przyp. tłum.).
