34,99 zł
OPOWIEŚĆ O TYM, ŻE PUCHATE SERCE NIEDŹWIADKA MOŻE PORUSZYĆ NAWET NAJBARDZIEJ ZATWARDZIAŁEGO GBURA
Ma naburmuszoną minę, zrzędzi pod nosem i często zdarza mu się wystrychnąć Paddingtona na dudka. To pan Curry, sąsiad państwa Brownów, u których mieszka niedźwiadek. Gdy pewnego dnia zaprosił misia na turniej golfowy, z pewnością miał w tym jakiś interes.
Sprawy zaczęły się jednak komplikować w chwili, gdy na polu golfowym pan Curry pośliznął się na… kanapce z marmoladą. Jak udobruchać wściekłego sąsiada i wygrać w zawodach? Tylko miś o wielkim sercu to potrafi!
Paddington to niezwykły przyjaciel twojego dziecka. Mały niedźwiadek o wielkim sercu. Wielbiciel marmolady, dobrych manier i przygód! Opowieści o nim to klasyka brytyjskiej literatury dziecięcej w najlepszym wydaniu. Seria przetłumaczona na ponad 30 języków, która już od przeszło 60 lat rozgrzewa serca maluchów i pokazuje, że gafy zdarzają się nawet najlepszym. I misiom, i dzieciom.
Dla wszystkich, którzy mają misia w sercu.
A szczególnie dla dzieci w wieku 4+.
W serii ukazały się:
„Miś zwany Paddington”
„Jeszcze o Paddingtonie”
„Paddington daje sobie radę”
„Paddington za granicą”
„Nowe przygody Paddingtona”
„Paddington się krząta”
„Paddington przy pracy”
Powyższy opis pochodzi od wydawcy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 104
Data ważności licencji: 12/6/2025
Pamiętny dzień
Pani Brown wpatrywała się w Paddingtona szczerze zdumiona.
– Harold Price chce, żebyś był mistrzem ceremonii na jego ślubie? – powtórzyła. – Jesteś tego pewny?
Paddington skinął głową.
– Właśnie spotkałem się z nim na targu – wyjaśnił. – Powiedział, że chce, abym był miściem, i że do was zadzwoni.
Pani Brown wymieniła spojrzenia z resztą rodziny, która zebrała się, aby wysłuchać nowin.
Harold Price był młodzieńcem pracującym na stoisku z przetworami w wielkim sklepie spożywczym przy Portobello Road, a wydarzenia, które doprowadziły do jego ślubu z panną Flint, zatrudnioną na sąsiednim stoisku z bekonem i jajkami, uważnie śledziła cała rodzina Brownów – zwłaszcza że Paddington w dużej mierze przyczynił się do tego, iż młodzi zaręczyli się ze sobą.
A wszystko zaczęło się kilka miesięcy wcześniej, kiedy Paddington udzielił wsparcia miejscowemu festiwalowi dramatycznemu, podczas którego panna Flint grała główną rolę w jednej ze sztuk pana Price’a.
Wiele spraw poszło wówczas źle, jednak pan Price utrzymywał, iż to właśnie pomoc udzielona przez Paddingtona w decydującym momencie spektaklu sprawiła, że on i panna Flint jeszcze bardziej zbliżyli się do siebie. Tak czy inaczej, krótko po premierze ogłosili zaręczyny.
To głównie udziałowi Paddingtona w owym pamiętnym wydarzeniu – a także zakupom znaczących ilości marmolady – państwo Brown zawdzięczali zaproszenie na ślub. Jednak nawet w najśmielszych marzeniach nie wyobrażali sobie, że Paddington mógłby podczas ceremonii odgrywać jakąś oficjalną rolę.
Kiedy w zapadłej nagle ciszy rozważali problem, Paddington uniósł łapę i pokazał im mały błyszczący metalowy przedmiot.
– Pan Price dał mi klucz do swego mieszkania – oznajmił z ważną miną. – Życzy sobie, bym zabrał stamtąd listę gości, którzy powinni udać się do kościoła.
– No cóż, to chyba dobry pomysł – powiedziała pani Brown z większym przekonaniem, niż naprawdę odczuwała. – To jakby powtórka tamtej sytuacji ze skrzynką.
– Zważywszy, co się wówczas wydarzyło – mruknął pod nosem pan Brown – mam nadzieję, że nie będzie to zbyt dosłowna powtórka.
– Lecz w końcu wszystko dobrze się skończyło – wtrąciła pośpiesznie pani Brown, widząc, że Paddington spogląda chmurnie na jej męża. – Sztuka Harolda zdobyła pierwszą nagrodę, a on sam był bardzo zadowolony, kiedy Paddington zaoferował mu swoją pomoc po tym, jak zawiódł go specjalista od efektów dźwiękowych*.
– Uważam, że teraz znów spotkał go zawód – powiedział Paddington z zapałem – i dlatego nie ma nikogo, kto utrzymywałby porządek i spokój podczas ceremonii.
– Utrzymywałby porządek i spokój? – powtórzył za nim Jonatan.
Procesy myślowe Paddingtona przebiegały czasami w taki sposób, że trudno było je śledzić. Ten ostatni nie był wyjątkiem.
– Nie wątpię, że niedźwiedź poradzi sobie z tym zadaniem, jeśli tylko dostatecznie się skupi – oświadczyła pani Bird, gospodyni państwa Brown, kiedy Paddington zniknął na piętrze, uprzednio zaskoczywszy zebranych oświadczeniem, że dla uczczenia okazji idzie wziąć kąpiel. – Naprawdę tak uważam. W końcu to tylko kwestia podania pomocnej łapy i skierowania gości na właściwe miejsca w kościele.
– Zważywszy, w jakim stanie znajdują się zazwyczaj jego łapy – zauważył pan Brown – już raczej sam postaram się znaleźć właściwe miejsce.
– On n a p r a w d ę zamierza wziąć kąpiel, tatusiu – powiedziała Judyta.
– I co z tego – zauważył pan Brown ponuro – skoro i tak musi jakoś dostać się do kościoła. A po drodze wiele może się wydarzyć.
– Miść! – wykrzyknął nagle Jonatan. – Powiedział „miść”! Założę się, że Paddington uważa, iż „miść ceremonii” to ktoś, kto podczas ceremonii mówi gościom „ććććć”, by ich uciszyć.
– Ojej! – powiedziała pani Brown, kiedy dotarło do niej znaczenie słów Jonatana. – Mam nadzieję, że nie każe zamilknąć pannie młodej, kiedy będzie składała małżeńską przysięgę. Ona łatwo się denerwuje, a w dniu ślubu i tak będzie z pewnością mocno wytrącona z równowagi.
Pani Brown roztrząsała po cichu tę kwestię, przy czym jej mina zdradzała, że optymizm pani domu przy Windsor Gardens z każdą chwilą maleje. I właśnie w tym momencie rozległ się ostry dzwonek telefonu.
– To Harold Price – wyszeptała, zasłaniając dłonią słuchawkę. – Pyta, czy wszystko w porządku. I co mam mu powiedzieć?
Pan Brown zerknął na sufit, skąd dobiegał odgłos wody lejącej się do wanny.
– Cokolwiek powiemy, lepiej, żeby nie było to „nie” – odparł. – Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby Paddington wziął kąpiel na darmo. Zwłaszcza dobrowolną. Z drugiej strony – kontynuował, przesuwając po marynarce szczotką do ubrania – nie jest to z pewnością najlepszy sposób na rozpoczęcie małżeńskiego życia. Co do mnie, to raczej nie chciałbym, by mistrzem ceremonii na moim ślubie był niedźwiedź.
Pan Brown w ogóle nie przepadał za ślubami, a sama myśl o tym, iż przyjdzie mu uczestniczyć w takim, do którego przyłoży łapę Paddington, sprawiała, że ogarniały go złe przeczucia.
Jednak w miarę jak mijał dzień, lęk pana Browna słabł, ponieważ zachowaniu Paddingtona nie sposób było cokolwiek zarzucić.
Kiedy przybyli do kościoła, miś wydawał się nader zajęty. Trzymając w łapie bardzo długą listę nazwisk, rozdzielał gości na tych ze strony pana młodego i tych, którzy przybyli na zaproszenie panny młodej. A kiedy prowadził Brownów przejściem między ławkami, kierując ich ku wyznaczonym miejscom, nie sposób było nie zauważyć, że wygląda wprost znakomicie. Jego świeżo wyszczotkowane futro połyskiwało czystością, a wąsy błyszczały takim blaskiem, że przyczepiony blisko szyi biały goździk wydawał się w ich sąsiedztwie niemal szarawy.
Jeżeli Brownowie mogliby w ogóle coś niedźwiedziowi zarzucić, to chyba jedynie to, że nazbyt poważnie traktował swoje zadanie. Przypuszczenia Jonatana sprawdziły się co do joty – ledwie ktokolwiek zdołał otworzyć usta, Paddington śpieszył ku niemu z uniesioną łapą i stanowczym spojrzeniem. Niektóre z tych spojrzeń, „odziedziczone” po ciotce Lucy z dalekiego Peru**, miały wielką moc, toteż po chwili w kościele było tak cicho, że z pewnością dałoby się usłyszeć dźwięk towarzyszący upadkowi szpilki na posadzkę.
Nawet pastor, który właśnie wszedł do kościoła, wydawał się pod wrażeniem głębokiego skupienia cechującego trzódkę weselnych gości.
– Nie bardzo wiem, jak zdołamy cokolwiek wyjaśnić, skoro nie wolno nam otworzyć ust – wyszeptała pani Brown.
Pozostali jedynie skinęli głowami, ponieważ w tej właśnie chwili Paddington, upewniwszy się po raz ostatni, że nikogo z listy nie brakuje, spoczął na pobliskiej ławce, gotów w spokoju cieszyć się ceremonią.
Tak czy inaczej, państwo Brown wkrótce zajęli się czymś innym, bowiem po chwili w kościele pojawili się pan młody i jego drużba. Obaj zajęli wyznaczone miejsca z przodu. Wyglądali przy tym na mocno przejętych. Zwłaszcza pan Price, który od najdrobniejszego nawet szelestu podskakiwał jak diabeł w pudełku. Wydawało się, że ma ochotę porozmawiać z Paddingtonem, jednak ilekroć odwracał się do niego i otwierał usta, Paddington stanowczym ruchem przykładał łapę do pyska, nakazując milczenie.
– Nie pamiętam, by Harold kiedykolwiek zachowywał się aż tak nerwowo – szepnęła pani Brown, zaniepokojona.
– Chyba to ma coś wspólnego z obrączką – wyszeptała w odpowiedzi Judyta, przekazując strzępy informacji, które do niej dotarły. – Będą musieli posłużyć się mosiężnym kółkiem do zasłon z mieszkania pana Price’a. Najwidoczniej prawdziwa obrączka zniknęła.
– Zniknęła! – powtórzyła pani Brown niczym echo, zapominając na chwilę o obecności Paddingtona.
Niedźwiadek wyglądał na jeszcze bardziej przejętego niż pozostali. Wąsy mu opadły, a pyszczek przybrał zgnębiony wyraz. Nawet goździk przy szyi misia zdawał się więdnąć ze zmartwienia.
– Panny młodej z pewnością nie ucieszy ta wiadomość – mruknął pan Brown. – Nie chciałbym być na miejscu tego, kto będzie musiał poinformować ją o zniknięciu obrączki!
– Cicho! – syknęła pani Brown. – Właśnie nadchodzi!
Brownowie umilkli, przyglądając się, jak panna młoda, olśniewająca w swej białej sukni, przepływa obok nich z szumem jedwabnych spódnic, wsparta na ramieniu pana Flinta.
Jedynie Paddington nie przyłączył się do głośnych okrzyków podziwu, które towarzyszyły ukazaniu się panny młodej. Z jakiegoś tylko sobie znanego powodu rzucił się na podłogę i wyglądał, jakby walczył z kimś na śmierć i życie. Od czasu do czasu Brownowie tracili go z oczu, lecz kiedy znowu się ukazywał, sapał coraz głośniej, a minę miał przy tym, o ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej nieszczęśliwą.
Jednak, mimo iż tak nieszczęśliwy, w porównaniu z panną Flint wyglądał na niemal radosnego. W pewnej chwili wydawało się, że panna młoda, poinformowana o zaistniałych okolicznościach, jak dwa razy dwa odwoła ceremonię, a kiedy miała wypowiedzieć sakramentalne „tak”, zawahała się, jakby to słowo nie chciało przejść jej przez gardło.
Gdy ślub dobiegł wreszcie końca, państwo młodzi ruszyli do zakrystii, aby dopełnić formalności. Wyglądali przy tym jak ludzie, którzy za wszelką cenę starają się złapać autobus, nie zaś jak para, która dopiero co przysięgła spędzić ze sobą resztę życia.
– Cieszę się, że nie jestem na miejscu Harolda – powiedział pan Brown, kiedy za nowożeńcami zamknęły się drzwi. – Jego młoda żona wygląda niczym chmura gradowa.
– Ććć! – zaczęła pani Brown. – Nie chcemy przecież, żeby Pad...
Już miała powiedzieć, że wszyscy są wystarczająco zdenerwowani i z pewnością lepiej nie powiększać zamieszania, skłaniając Paddingtona do podjęcia swoich obowiązków „uciszacza”, lecz gwałtownie umilkła. A kiedy rozejrzała się dookoła, stwierdziła, że niedźwiadek zniknął.
– Tam jest! – krzyknęła nagle Judyta, oglądając się przez ramię.
Reszta rodziny odwróciła się natychmiast, akurat na czas, by spostrzec zarys znajomej sylwetki, przemykającej ku drzwiom wyjściowym.
– Może chce znaleźć się na fotografii – powiedziała z nadzieją pani Brown, kiedy Paddington, zerknąwszy nerwowo przez ramię, wyciągnął zza pobliskiego filara swoją walizkę oraz kapelusz.
– Zwykle bardzo mu zależy, by umieścić tego rodzaju pamiątkę w albumie, a teraz wygląda tak, jakby coś kombinował.
– To bardzo możliwe – powiedziała pani Bird.
Jej bystre oczy dostrzegły podejrzany błysk na jednej z łap Paddingtona, kiedy ten wynurzył się z cienia nawy i padł na niego promień słońca. Refleks ten zauważyła już po raz drugi w ciągu kilku ostatnich minut. Pierwszy raz zdarzyło się to podczas ceremonii, gdy pastor zapytał zebranych, czy ktoś spośród obecnych zna jakiś powód, dla którego Liz i Harold nie powinni się pobierać. Paddington niemal uniósł wówczas łapę, ale, ku niemałej uldze pani Bird, rozmyślił się w ostatniej chwili.
Pani Bird była bardzo dobra w dodawaniu dwóch do dwóch – zwłaszcza tam, gdzie chodziło o Paddingtona – jednak rozsądnie zachowała swoje przypuszczenia dla siebie.
Tymczasem z zakrystii wyłonił się ewidentnie czymś zmartwiony członek komitetu parafialnego. Pośpieszył nawą ku miejscu, gdzie siedzieli państwo Brown, i pochylił się, by szepnąć coś na ucho panu Brownowi.
– Chyba potrzebują nas w zakrystii – oświadczył złowróżbnie pan Brown, wstając. – I to dość pilnie.
Kusiło go, by dodać, że mężczyzna zapytał również, czy mógłby im towarzyszyć Paddington, lecz w końcu postanowił nie dawać rodzinie nowych powodów do zmartwienia.
Jednak z każdym krokiem, który przybliżał go do zakrystii, wydawał się popadać w coraz większe przygnębienie, a gdyby mógł przeniknąć wzrokiem ściany i zobaczyć, co w tym czasie dzieje się na kościelnym dziedzińcu, zmartwiłby się jeszcze bardziej.
Bowiem Paddington znajdował się w tarapatach. I to poważnych. Choć przywykł już do tego, iż w życiu zdarzają się wzloty i upadki, to jednak wznosząc ku światłu łapę, by przyjrzeć się jej bliżej, musiał przyznać przed samym sobą, że pech, który dopadł go tym razem, okazał się doprawdy wyjątkowo złośliwy.
Ssanie łapy nie pomogło, a wciskanie jej pomiędzy sztachety otaczającego dziedziniec ogrodzenia tylko pogorszyło sprawę. Na nic się też zdało rozsmarowanie na niej obfitej warstwy marmolady z awaryjnego słoika.
Co do łap Paddingtona, to wyglądały dziś na niezwykle wręcz zadbane. Jeśli pominąć resztki marmolady, z pewnością jego futro zasługiwało na to, by znaleźć się na okładce jednego z kolorowych czasopism pani Brown.
Jednak to nie ten znakomity wygląd wywoływał przygnębienie na pyszczku niedźwiadka. Sprawiła to połyskująca spod futra mała złota obrączka. Im dłużej na nią patrzył, tym bardziej nieszczęśliwy się czuł.
Znalazł ją na toaletce w mieszkaniu pana Price’a, kiedy udał się tam po listę gości. Choć wówczas obrączka bez trudności wsunęła się na jeden z jego pazurów, teraz żadnym sposobem nie dawała się zdjąć.
W przeszłości stosunki Paddingtona z panem Price’em zawsze układały się dobrze, teraz jednak misiowi trudno było sobie wyobrazić, co powiedziałby jego przyjaciel, dowiedziawszy się o łapie i o tkwiącej na niej obrączce. Po rozważeniu sprawy Paddington uznał także, iż panna młoda z pewnością nie roześmiałaby się radośnie na tę wiadomość. Z doświadczenia wiedział, że panna Flint ma bardzo ostry język i zawsze chętnie się nim posługuje, nawet gdy chodzi o coś tak błahego, jak drobna usterka maszyny do krojenia bekonu. Toteż wzdrygnął się na samą myśl o tym, jak zareagowałaby na obecną sytuację.
Nagle, jakby w odpowiedzi na jego obawy, od strony otwartego okna dobiegł go podniesiony głos nowo poślubionej żony Harolda. Niedźwiadek wspiął się na walizkę i kiedy stanął na palcach, jego oczy znalazły się na poziomie parapetu. Zajrzał do środka i o mało nie padł z wrażenia. W zakrystii, poza szalejącą z gniewu panną młodą przemawiającą podniesionym głosem do stojącego z nieszczęśliwą miną pana Price’a, znajdowali się także państwo Brown, drużba, rozmaici krewni i wielu innych ważnych gości. Prawdę mówiąc, tłok był tak wielki, a kłótnia tak głośna, iż wydawało się, że w zakrystii znajduje się więcej ludzi, niż było obecnych podczas ślubu.
Paddington, choć optymista z natury, z każdą chwilą bardziej upadał na duchu, wyglądało bowiem na to, że wszyscy zgadzają się wyłącznie co do jednej rzeczy: żałują mianowicie, iż zaproszono na tak podniosłą uroczystość niedźwiedzia, a w dodatku pozwolono mu być mistrzem ceremonii.
Paddington zeskoczył z powrotem na ziemię, westchnął głęboko, po czym chwycił walizkę i skierował się ku stojącej tuż za ogrodzeniem wielkiej czerwonej budce telefonicznej. Nieczęsto rozmawiał przez telefon – dość trudno jest wykręcić numer, posługując się łapą – pamiętał jednak, iż pewnego razu natknął się w budce na plakat pokazujący, co należy zrobić w razie nagłej konieczności i jak wezwać pomoc, nie płacąc za rozmowę. Już wówczas wydało mu się to bardzo dobrym rozwiązaniem, a teraz trudno mu było wyobrazić sobie sytuację bardziej odpowiednią.
Jego krótkie pojawienie się za oknem nie przeszło niezauważone, na szczęście jednak osobą, która go spostrzegła, była Judyta. Zanim zdążyła przekazać tę wiadomość Jonatanowi, niedźwiadek zniknął.
– Może to było przywidzenie – powiedział Jonatan z nadzieją.
– Nie – odparła Judyta stanowczo. – To był kapelusz Paddingtona.
– Paddingtona! – powtórzyła panna młoda, usłyszawszy fragment zdania. – Nie wspominajcie przy mnie tego imienia. Spójrzcie tylko! – oznajmiła wielce dramatycznym tonem, wyciągając przed siebie dłoń chyba po raz setny. – Kółko od zasłon! Zwykłe miedziane kółko!
![Paddington wyrusza do miasta [wznowienie 2022] - Michael Bond - ebook](https://files.legimi.com/images/f3e6c69ab9ad6458fd2e1bc6c7f550ec/w200_u90.jpg)