Otwarte wody - Caleb Azumah Nelson - ebook
BESTSELLER

Otwarte wody ebook

Caleb Azumah Nelson

4,0

Opis

Kiedy bohaterowie tej powieści, tancerka i fotograf, poznają się w londyńskim pubie, jeszcze wszystko przed nimi, bo jeszcze nic się nie wydarzyło. A może, przeciwnie, wydarzyło się już wszystko, bo ich przyszłość zdeterminowały wybory, które zdążył podjąć ktoś inny: społeczeństwo, kultura, ślepy los? Otwarte wody” to historia dwojga młodych ludzi szukających czułości w niegotowym na czułość świecie, przemyślna gra z konwencją powieści miłosnej, portret pełnego napięć rasowych Londynu, a zarazem hołd złożony czarnej literaturze i muzyce.

 

*

 

Niezapomniany debiut – „The New York Times”

 

Wspaniale opowiedziana, czuła i poruszająca historia miłosna – „The Observer”

 

Bez wątpienia najlepszy debiut od lat – „The Times”

 

*

 

Fragment książki:

 

Tej nocy śni ci się, że policja napisała historię twojej śmierci, zrzucając twoje nazwisko do przypisów. Zrywasz się nagle, chwytając ją za nogę; leżycie zaplątani i teraz ona wydaje tylko cichy jęk, gdy mocno ją ściskasz. To nie pierwsza noc, kiedy nawiedzają cię tego typu lęki, obrazy, które podobnie jak wcześniej nie dają o sobie zapomnieć jeszcze długo po przebudzeniu. Często martwisz się, że właśnie taki będzie twój los i chociaż ona zawsze jest przy tobie, wtedy jej zabraknie – a ty nie będziesz wiedział, do kogo się zwrócić, gdy sytuacja stanie się niebezpieczna. A może już się stała? Przemawiające za tym dowody: zaskoczenie, jakie maluje się na twarzach innych osób na widok twojej potężnej sylwetki; podążający za tobą krok w krok ochroniarze sklepowi, zarówno ci podobni do ciebie, jak i ci wyglądający całkiem inaczej; wymazywanie twojej tożsamości za pomocą sylab, które nigdy nie składały się na twoje imię. Dla szczególnie zainteresowanych: żarty twoim kosztem sugerujące przestępczą działalność bądź niedostatki intelektu; próby zawłaszczenia słowa, którego ludzie nie ośmielą się wypowiadać w twojej obecności, jakby nie odebrali ci już wystarczająco dużo; to nużące poczucie, że wszyscy na ciebie patrzą, ale nikt cię nie widzi.

 

*

 

Caleb Azumah Nelson – brytyjsko-ghański pisarz i fotograf. Mieszka w Londynie. „The Observer” uznał go za jednego z dziesięciorga najlepszych debiutujących pisarzy 2021 roku. Wygrał Costa First Novel Award, zdobył nagrodę za debiut roku British Book Awards, znalazł się na shortlistach Dylan Thomas Prize, Waterstones Book of the Year oraz Sunday Times Young Writer of the Year. „Otwarte wody” szybko okazały się bestsellerem i sprzedały w nakładzie ponad stu tysięcy egzemplarzy. Jego druga książka, „Small Worlds”, będzie ekranizowana.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 189

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (85 ocen)
39
22
14
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MaciejDuda

Nie oderwiesz się od lektury

Obłęd. Dawno nie przeczytałam tak "intensywnej" książki. Wiele razy spisywałam strony, bo tak dobrze napisane przemyślenia, nie powinny zostać tak po prostu przykryte kolejną stroną. Cudowna.
30
szszsz

Nie oderwiesz się od lektury

👍🏻
10
Kebazia

Nie oderwiesz się od lektury

Ludzie zwykle na ciebie patrzą, ale cię nie widzą. Boisz się być kolejnym czarnym śladem na statystykach lub kolejnym, który oddaje serce, choć nie ma gwarancji, że nie zostanie ono strzaskane, ale w obu przypadkach nie ty decydujesz. Nie zmienisz tego, kim się urodziłeś i nie zmienisz tego, co do kogoś czujesz. I tak poznajesz osobę, której duszę znasz od zawsze, która staje się twoją przyjaciółką, kimś tak ważnym, że brakuje na waszą relację słów. Ale nie możesz być zawsze szczęśliwy, nie możesz czuć się bezpiecznie, nie w świecie, gdzie młodzi, niewinni i czarni, tacy jak ty, giną na ulicach. Gdzie wieczorne wyjście z domu powoduje twój lęk. Chowasz się w jej ramionach, szukasz stabilności w jej obecności, pozwalasz się jej dostrzec, a jednocześnie emocje zgniatają twoje serce. Bo nie wiesz, co jest między wami. Bo społeczeństwo, nie lubi takich jak ty. Bo sztuka nie przynosi ukojenia. Oddychasz z trudem, czujesz wiele i idziesz do przodu, bo stanie w miejscu jest jak tonięcie, ale ...
22
Ewelad82

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała książka. Wszystko w niej było lekkie ale w tym samym czasie myślałeś o tym cały czas. Napewno ponownie po nią sięgnę.
00
lil_mlonia

Całkiem niezła

Nadal nie do końca wiem co mam do powiedzenia o tej pozycji. Sama tematyka i sposób przedstawienia problemów mi się podobał. Lubię taki format ale nie wiem czy narracja w drugiej osobie mi pasowała. Mam wrażenie, że ta książka w tłumaczeniu dużo straciła - i tu nie chodzi o to że to tłumaczenie jest złe. Języki mają to do siebie, że rządzą się swoimi zasadami i niektóre są do siebie podobne inne nie co według mnie wpływa na odbiór na przykład w tym przypadku. Chciałabym przeczytać ją w oryginale, poznać ten styl tak jak został napisany. Nie wiem jak ją ocenić bo z jednej strony nie była zła, ale z drugiej czy była dobra? Na pewno nie tego się spodziewałam.
00

Popularność




Ca­leb Azu­mah Nel­son, Otwarte wody, prze­ło­żył Ma­riusz Gą­dek, Oko­niny 2023
Ty­tuł ory­gi­nału: Open Wa­ter
Co­py­ri­ght © Ca­leb Azu­mah Nel­son, 2021 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Drza­zgi, 2023 Co­py­ri­ght © for the Po­lish trans­la­tion by Ma­riusz Gą­dek, 2023
Re­dak­cja: Agata Chmie­lecka, Fi­lip Fie­rek
Ko­rekta: Laura Moż­dżeń
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny okładki: Sara Ma­kuch
Zdję­cie na okładce: Ra­do­sław Ko­bier­ski
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny, skład i ła­ma­nie: By Mo­use | by­mo­use.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-964696-8-7
Wy­daw­nic­two Drza­zgi Oko­niny 17B 89-530 Śli­wice
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Dla Es

Ich po­dróż ku so­bie ce­cho­wała pewna nie­unik­nio­ność, która za­chę­cała do tego, aby klu­czyć po dro­dze do celu.

Za­die Smith

It’s real when you seal up let­ters with wax.

Earl Swe­at­shirt

PRO­LOG

U bar­bera było dziw­nie ci­cho. Brzę­czały tylko głu­cho ma­szynki su­nące po mięk­kiej skó­rze na gło­wach klien­tów. W pew­nym mo­men­cie bar­ber, który ją strzygł, przy­ła­pał cię na tym, że przy­glą­dasz się jej od­bi­ciu w lu­strze, i w jej oczach też coś do­strzegł. Prze­rwał i od­wró­cił się do cie­bie, a kiedy mó­wił, jego dredy przy­po­mi­na­jące grube, piękne ko­rze­nie pod­ska­ki­wały z oży­wie­niem:

– Coś jest mię­dzy wami. Nie wiem, co do­kład­nie, ale coś jest na rze­czy. Nie­któ­rzy na­zy­wają to związ­kiem, nie­któ­rzy przy­jaź­nią, inni mi­ło­ścią, ale mię­dzy wami zde­cy­do­wa­nie coś jest na rze­czy.

Po­pa­trzy­li­ście wtedy po so­bie tym sa­mym za­sko­czo­nym spoj­rze­niem, które wy­mie­nia­li­ście czę­ściej lub rza­dziej, od­kąd się po­zna­li­ście. Jak splą­tane ka­ble słu­cha­wek. Szczę­śliwy traf. Cu­downy splot oko­licz­no­ści.

Jej spoj­rze­nie umyka ci na chwilę i za­czy­nasz szyb­ciej od­dy­chać, jak wów­czas, gdy roz­ma­wiasz z kimś bli­skim przez te­le­fon i po­łą­cze­nie na­gle zo­staje prze­rwane. Nie­długo prze­ko­nasz się, że mi­łość wy­wo­łuje w to­bie nie­po­kój, a jed­no­cze­śnie czyni cię pięk­nym. Od mi­ło­ści sta­jesz się czarny, zu­peł­nie jak­byś to w obec­no­ści tej dziew­czyny był naj­bar­dziej ko­lo­rowy. To nie po­wód do zmar­twień; na­leży się ra­do­wać! Mo­że­cie wtedy być sobą.

Póź­niej, idąc z nią ciem­nymi ulicz­kami, tro­chę się spe­szy­łeś. Po­wie­dzia­łeś jej, żeby na cie­bie nie pa­trzyła, bo kiedy wa­sze spoj­rze­nia się spo­ty­kają, mu­sisz być wo­bec niej szczery. Pa­mię­tasz słowa Bal­dwina? „Pra­gnę być uczci­wym czło­wie­kiem i do­brym pi­sa­rzem”. Hmm. Uczciwy czło­wiek. Prze­cież je­steś uczciwy, tu i te­raz.

Przy­sze­dłeś tu, żeby mó­wić o tym, jak to jest ko­chać naj­lep­szą przy­ja­ciółkę. Za­py­taj: skoro we flek­sie cho­dzi o to, żeby po­wie­dzieć jak naj­wię­cej przy uży­ciu jak naj­mniej­szej liczby słów, to czy ist­nieje lep­szy flex niż mi­łość? Nie ma gdzie się scho­wać ani do­kąd pójść. Tylko spoj­rze­nie.

Spoj­rze­nie w ogóle nie wy­maga słów; to szczere spo­tka­nie.

Przy­sze­dłeś tu, żeby mó­wić o wsty­dzie i jego związku z po­żą­da­niem. Nie masz czego się wsty­dzić, otwar­cie wy­zna­jąc: „Chcę tego”. Nie po­wi­nie­neś się wsty­dzić, że nie wiesz, czego chcesz.

Przy­sze­dłeś tu, żeby ją za­py­tać, czy pa­mięta tam­ten po­spieszny po­ca­łu­nek. Po ciemku, za­mo­tani w jej po­ścieli. Żad­nych słów. Szczere spo­tka­nie. Nie wi­dzia­łeś nic poza do­brze ci zna­nym kształ­tem jej ciała. Słu­cha­łeś, jak ła­god­nie, mia­rowo od­dy­cha, i zro­zu­mia­łeś, czego chcesz.

Dziwna rzecz, po­żą­dać naj­lep­szej przy­ja­ciółki. Dwie pary rąk za­pusz­cza­jące się za da­leko, pro­szące bar­dziej o wy­ba­cze­nie niż zgodę: „Tak jest okej?” na­stę­pu­jące uła­mek se­kundy po tym, jak prze­su­ną­łeś dłoń.

Cza­sami pła­czesz po kry­jomu.

1

Tam­tej nocy, kiedy się po­zna­li­ście, choć oboje ba­ga­te­li­zu­je­cie to pierw­sze spo­tka­nie jako zbyt prze­lotne, od­cią­gasz na bok swo­jego kum­pla Sa­mu­ela. Piw­nica pubu w po­łu­dniowo-wschod­nim Lon­dy­nie jest pełna lu­dzi. Trwa im­preza uro­dzi­nowa. Więk­szość osób pije lub tań­czy, jak kto woli.

– Co tam?

– Nor­mal­nie nie pro­szę o ta­kie rze­czy.

– To zna­czy, że już kie­dyś pro­si­łeś.

– Nie, przy­się­gam. Jak bab­cię ko­cham – mó­wisz. – Ale czy mógł­byś przed­sta­wić mnie swo­jej zna­jo­mej?

Chciał­byś po­wie­dzieć, że w tej chwili star­szy dżen­tel­men pusz­cza­jący płyty wy­ci­szył Move On Up Cur­tisa May­fielda i za­grał inny, rów­nie szybki ka­wa­łek. Że le­ciało Fi­ght the Po­wer Is­ley Bro­thers, kiedy wy­po­wia­da­łeś to pra­gnie­nie, któ­rego do końca nie ro­zu­mia­łeś, ale czu­łeś, że mu­sisz za nim pójść. Chciał­byś po­wie­dzieć, że cały par­kiet za tobą fa­lo­wał, a mło­dzi bu­jali się, jakby to były lata osiem­dzie­siąte, kiedy taka za­bawa sta­no­wiła jedną z nie­wielu do­stęp­nych form wol­no­ści. W końcu to twoje wspo­mnie­nie, więc mógł­byś so­bie po­zwo­lić na pewną swo­bodę. Ale obie­ca­łeś, że bę­dziesz szczery. W rze­czy­wi­sto­ści czu­łeś się tak sko­ło­wany obec­no­ścią tej ko­biety, że naj­pierw wy­cią­gną­łeś rękę, chcąc uści­snąć jej dłoń, po czym na­gle za­ma­cha­łeś nie­zdar­nie ra­mio­nami, roz­kła­da­jąc je sze­roko, żeby ją ob­jąć.

– Cześć – mó­wisz.

– Cześć.

Uśmie­cha się lekko. Nie wiesz, co po­wie­dzieć. Chcesz wy­peł­nić czymś ci­szę, ale nic nie przy­cho­dzi ci do głowy. Sto­icie, przy­glą­da­jąc się so­bie w mil­cze­niu, które wcale nie wy­daje się krę­pu­jące. Przy­pusz­czasz, że oboje ma­cie taki sam za­cie­ka­wiony wy­raz twa­rzy.

– Oboje je­ste­ście ar­ty­stami – wtrąca uczyn­nie Sa­muel. – Jest bar­dzo uta­len­to­waną tan­cerką.

Ko­bieta kręci głową.

– A ty? – pyta. – Ty czym się zaj­mu­jesz?

– Jest fo­to­gra­fem.

– Fo­to­gra­fem? – po­wta­rza ona.

– Cza­sami ro­bię zdję­cia.

– Brzmi, jak­byś rze­czy­wi­ście był fo­to­gra­fem.

– Od czasu do czasu.

– Jaki wsty­dliwy.

Ra­czej nie­śmiały, my­ślisz. Prze­ska­ku­jesz przez tę roz­mowę i wi­dzisz, jak ci się przy­gląda. Na twarz ko­biety pada czer­wone świa­tło i w jej szcze­rych ry­sach do­strze­gasz coś jakby mgnie­nie życz­li­wo­ści, jej oczy ob­ser­wują mowę two­ich dłoni. To do­brze ci znany ję­zyk, z po­łu­dnio­wej czę­ści mia­sta. Z tych oko­lic, które był­byś bar­dziej skłonny na­zy­wać do­mem. Dzięki temu pewne rze­czy są dla was obojga od razu zro­zu­miałe, nic nie mu­si­cie mó­wić.

– Chce­cie się cze­goś na­pić? Przy­nieść wam drinka?

Od­wra­casz się i po raz pierw­szy od po­czątku tej roz­mowy za­uwa­żasz Sa­mu­ela. Jest wy­co­fany, lekko przy­gar­biony; uśmie­cha się, ale jego po­stawa zdra­dza, że czuje się od­su­nięty na bok. Ogar­niają cię wy­rzuty su­mie­nia, więc pró­bu­jesz ja­koś go za­gad­nąć.

– To jak, chce­cie się cze­goś na­pić?

Twarz ko­biety roz­ja­śnia się szcze­rym roz­ba­wie­niem, a wtedy ktoś ła­pie cię za ło­kieć i cią­gnie za sobą. Je­steś po­trzebny. Na par­kie­cie tro­chę się prze­rze­dziło i za­pada ci­sza wy­peł­niona ocze­ki­wa­niem na to, co do­piero na­dej­dzie. Po­tem jest tort, brawa i mało har­mo­nij­nie od­śpie­wane Sto lat. Prze­su­wasz wi­szący na ra­mie­niu apa­rat, kie­ru­jesz obiek­tyw na so­le­ni­zantkę, Ninę, gdy wy­po­wiada w my­ślach ży­cze­nie, sa­motna świeczka na jej tor­cie wy­gląda jak drob­niut­kie słońce. W końcu tłum roz­pra­sza się po sali, cią­gnąc cię w różne strony. Je­steś tu je­dy­nym fo­to­gra­fem, więc masz obo­wią­zek wszystko do­ku­men­to­wać.

Znów gra mu­zyka. Lu­dzie stoją w ma­łych grup­kach i prze­ry­wają roz­mowy, gdy apa­ra­tem wy­ła­wiasz z mroku ich przy­ja­zne twa­rze. Star­szy dżen­tel­men od płyt nie zwal­nia tempa. Co­uld He­aven Ever Be Like This Idrisa Mu­ham­mada jest w sam raz.

Wy­ła­nia­jąc się z tłumu, sta­jesz przy ba­rze i wy­cią­gasz szyję w róż­nych kie­run­kach. I kiedy po­now­nie roz­glą­dasz się za tą ko­bietą, tam­tej nocy, gdy się po­zna­li­ście, choć oboje ba­ga­te­li­zu­je­cie to pierw­sze spo­tka­nie jako zbyt prze­lotne, oka­zuje się, że ni­g­dzie jej nie ma.

2

Jest aku­rat zima. Co prawda dość cie­pła – tam­tej nocy, kiedy ją po­zna­łeś, błęd­nie oce­ni­łeś od­le­głość ze sta­cji me­tra do pubu i po pół go­dzi­nie mar­szu w sa­mej ko­szuli, już na miej­scu, od­kry­łeś, że masz pot na czole – ale jed­nak zima. Zła pora, żeby się w kimś za­ko­chać. Spo­tka­nia w let­nie wie­czory pod­sy­cają to, co ina­czej by zbla­kło. Mo­żesz wyjść z tą osobą na spa­cer i wy­rwać się na chwilę z dusz­nej klitki, w któ­rej miesz­kasz. Mo­żesz po­czę­sto­wać się od niej pa­pie­ro­sem. Mru­żysz wtedy oczy, bo ni­ko­tyna drażni twój mózg, i wy­dmu­chu­jesz dym w nie­ru­chome, upalne po­wie­trze lon­dyń­skiego wie­czoru. Mo­żesz spoj­rzeć w niebo i stwier­dzić, że w ostat­nich mie­sią­cach jego błę­kit nie­spe­cjal­nie się po­głę­bił. A zimą za­do­wa­lasz się wy­sko­cze­niem na szybką fajkę i za­raz wra­casz do domu.

Wspo­mi­nasz o tam­tej ko­bie­cie młod­szemu bratu, który był na tej sa­mej im­pre­zie, od­twa­rzasz jej ob­raz z tego, co za­pa­mię­ta­łeś, zu­peł­nie jak­byś z mu­zycz­nych sam­pli skła­dał nowy ka­wa­łek.

– Moż­liwe, że­bym jej nie wi­dział?

– Była wy­soka. Dość wy­soka.

– Okej.

– Ubrana cała na czarno. Be­ret, włosy za­ple­cione w war­ko­czyki. Wy­glą­dała su­per.

– W ogóle nie ko­ja­rzę.

– Bar wy­gląda tak. – Ukła­dasz ręce w kształt li­tery „L”. – Ja stoję tu­taj. – Wska­zu­jesz na zgię­cie „elki”.

– Chwila.

– No i? – py­tasz znie­cier­pli­wiony.

– Czy to w czymś po­może, je­żeli ci po­wiem, że by­łem kom­plet­nie na­pruty i nic a nic nie pa­mię­tam?

– Je­steś bez­na­dziejny.

– Nie, tylko na­wa­lony. I to kon­kret­nie. No więc co da­lej?

– W sen­sie?

Sie­dzi­cie w po­koju, trzy­ma­jąc w dło­niach kubki z her­batą. Igła ad­ap­teru ci­cho trzesz­czy na wi­nylu płyty gra­mo­fo­no­wej, roz­lega się pul­su­jący, kon­tem­pla­cyjny rytm: bum, bum, bum.

– A więc spo­tka­łeś mi­łość swo­jego ży­cia...

– Tego nie po­wie­dzia­łem.

– „By­łem na im­pre­zie i na­gle po­czu­łem czy­jąś obec­ność, od­wró­ci­łem się i oto stała przede mną dziew­czyna, nie, ko­bieta, a na jej wi­dok po pro­stu za­parło mi dech w piersi”.

– Spa­daj – mó­wisz, zwa­la­jąc się na ka­napę.

– A je­śli już jej nie spo­tkasz?

– Wtedy złożę śluby czy­sto­ści i resztę tego i ko­lej­nego ży­cia spę­dzę sa­mot­nie w gó­rach.

– Brzmi dość dra­ma­tycz­nie.

– A ty co byś zro­bił?

Wzru­sza ra­mio­nami, pod­nosi się, żeby prze­ło­żyć płytę na drugą stronę. Gło­śniej­szy chro­bot, jakby ktoś po­dra­pał pa­znok­ciem po skó­rze.

– To nie wszystko – od­zy­wasz się.

– To zna­czy?

Wbi­jasz wzrok w su­fit.

– Ona spo­tyka się z Sa­mu­elem. To on nas ze sobą po­znał.

– Że jak?

– Do­wie­dzia­łem się póź­niej. Ale chyba od nie­dawna są ra­zem.

– Je­steś pe­wien?

– Tak mi się wy­daje. Wi­dzia­łem, jak ca­ło­wali się w ką­cie.

Fred­die śmieje się i pod­nosi ręce.

– Nie osą­dzam cię, stary. Za­wsze można się po­my­lić. Ale chyba bę­dziesz mu­siał... – Robi z pal­ców no­życzki i wy­ko­nuje gest cię­cia.

Co zro­bić z po­żą­da­niem? Idąc za nim, sie­jesz ziarno i wiesz, że w końcu ja­kimś cu­dem coś z niego wy­ro­śnie. Pod­da­jesz się cze­muś, co wy­myka się ro­zu­mie­niu.

Ale na­wet je­śli z tego ziarna coś wy­ro­śnie i bę­dzie żyło, od­dy­chało, kwi­tło, nie ma gwa­ran­cji od­wza­jem­nie­nia. Ani ko­lej­nego spo­tka­nia. Dla­tego je­steś zwo­len­ni­kiem let­nich flir­tów. Bo na­wet je­śli roz­sta­nie­cie się w ja­kąś długą noc, na­wet je­śli wa­sze drogi się ro­zejdą albo za­śnie­cie sa­mot­nie, tylko ze wspo­mnie­niem nie­daw­nej in­tym­no­ści, w końcu przez szcze­linę mię­dzy za­sło­nami wpeł­znie pro­mień let­niego słońca. Ju­tro znów bę­dzie długi dzień, a po nim rów­nie długa noc. Ko­lejna duszna klitka albo grill z odro­biną je­dze­nia i mnó­stwem pi­cia. Ko­lejna nie­zna­joma bę­dzie uśmie­chać się do cie­bie w ciem­no­ści albo przy­glą­dać ci się z dru­giego końca ogródka. Do­tknie two­jego ra­mie­nia, gdy oby­dwoje bę­dzie­cie się gło­śno śmiać z ja­kie­goś pi­jac­kiego ka­wału. Po­tem wpad­nie­cie zdy­szani przez drzwi, ob­ła­pia­jąc się na­wza­jem albo pró­bu­jąc po ci­chu na­mie­rzyć ła­zienkę w ob­cym domu. A zimą rzadko wy­cho­dzisz na ze­wnątrz.

Poza tym, żeby upo­rać się z po­żą­da­niem, cza­sem le­piej zro­bić mu prze­strzeń. Po­czuć je, dać się za­sko­czyć i ulec mu, aż za­boli. Bo czy jest coś lep­szego od prze­ko­na­nia, że zna­jo­mość z kimś zmie­rza w stronę mi­ło­ści?

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki