Osobisty przewodnik po Pradze - Mariusz Szczygieł - ebook + książka

Osobisty przewodnik po Pradze ebook

Mariusz Szczygieł

4,6

Opis

Osobisty przewodnik po Pradze” to jubileuszowy, 10. tytuł Mariusza Szczygła, który ukazuje się dwadzieścia lat po pierwszym wyjeździe autora do Pragi wiosną 2000 roku, kiedy to uwiodły go miasto i język.

Jak sam mówi, książka ta wzięła się ze zdenerwowania: „Od momentu pierwszych moich publikacji o Pradze nie ma tygodnia, żebym nie dostał pytania o jakieś miejsca magiczne, ważne, osobiste. Ma to być oczywiście Praga bez mostu Karola i bez Hradczan. Nadmiar tych próśb, a zwłaszcza niemożność odpisywania na wszystkie, zaczął mnie irytować, postanowiłem więc zamienić to uczucie w coś pozytywnego. Napisałem przewodnik, do którego wszystkich będę teraz odsyłał”.

Miejsca opisywane w przewodniku możemy zobaczyć dzięki fotografiom Filipa Springera. Dom jako cios między oczy. Dworzec jako upadła bajka. Most, który ułatwia śmierć. Schron przed beznadzieją. Góra nieobojętności. Pomnik gejów. Kościół zgubiony na podwórku. Grób jako kryształ. Kamienica, która drga. Prysznic jako metafora… Do tego rozmowy z Czeszkami i Czechami. Znanymi i nieznanymi.

Szczygieł: „W przewodniku oprowadzam wyłącznie po moich ulubionych miejscach w Pradze. W ten oto sposób książka wymyka się krytyce, że czegoś w niej nie ma. Jeśli nie ma, to mnie nie uwiodło!”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (243 oceny)
162
62
16
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
arafina

Całkiem niezła

Zupełnie inne spojrzenie na moją ukochaną Pragę. Ciekawe, bardziej osobiste spotkanie z Czechami. Warto po nią sięgnąć.
00
AnnaLoboz

Nie oderwiesz się od lektury

Takich przewodników potrzebujemy.
00
AS-sta

Nie oderwiesz się od lektury

Lu987

Dobrze spędzony czas

Wszystko, co wyszło spod pióra Mariusza Szczygła pochłaniam szybko i z dużą przyjemnością. Nie inaczej jest z tą książką, co do której mam pewność: dzięki niej nie pojadę za wszelką cenę do Pragi, nie będę przedzierać się przez tłumy turystów, żeby na własne oczy ten czy inny opisany tu pomnik, nie pójdę też do obleganej przez nich knajpy. Nie przekonam się też do Szwejka. Za to na pewno poszukam książek o czeskich malarzach impresjonistach i architektach tworzących w XX wieku, a nawet spróbuję zrobić własny piwny ser.
00

Popularność




Mariusz Szczygieł OSOBISTY PRZEWODNIK PO PRADZE,

wydanie pierwsze, Warszawa 2020

Copyright © Mariusz Szczygieł, 2020

Copyright © Filip Springer, 2020

Copyright © for this edition by Fundacja Instytut Reportażu, 2020

Zdjęcie na okładce użyte za zgodą The City of Prague Museum, State-funded institution of the City of Prague.

ZDJĘCIA

Filip Springer,

zdjęcia wykonano aparatem Leica Q

REDAKCJA

Julianna Jonek-Springer, Jacek Mozolewski

KOREKTA I POPRAWNOŚĆ JĘZYKOWA

Małgorzata Włodarczyk

PROJEKT OKŁADKI, PROJEKT GRAFICZNY I TYPOGRAFICZNY,

Dominika Jagiełło/OneOnes Creative Studio/

www.behance.net/OneOnes

SKŁAD I ŁAMANIE

Michał Wysocki

ISBN 978-83-65970-43-5

REDAKTOR NACZELNA WYDAWNICTWA

Julianna Jonek-Springer

Wydanie elektroniczne 2020

Wydawnictwo Dowody na Istnienie
Imprint Fundacji Instytut Reportażu
Gałczyńskiego 7, 00-362 Warszawa
www.dowody.com
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Każdy, kto jedzie do Pragi w kwietniu, maju, czerwcu, lipcu, sierpniu i grudniu...

Każdy, kto zwiedza most Karola, Hradczany i plac Staromiejski...

Każdy, kto wchodzi do restauracji w centrum...

1. GEJOWSKIE BRATERSTWO

POMNÍK SBRATŘENÍ (BRATERSTWO),

VRCHLICKÉHO SADY

Każdy po wyjściu z pociągu na Praha Hlavní nádraží może od razu dostarczyć sobie małą dawkę niemoralności. Żeby szybko się zgorszyć, trzeba pójść w lewo od wejścia/wyjścia głównego, jeśli staniemy przodem do budynku dworca. Na końcu alejki prowadzącej na przystanki tramwajowe stoi pomnik dwóch pedałów. (Przepraszam za słownictwo, ale od czasu, kiedy tu po wojnie stanął, tak nazywają go prażanie. A jak mówi moja mama Stefania, nigdy nie używam brzydkich słów, tylko je cytuję! Oczywiście w tłumaczeniu).

Na cokole widzimy dwóch całujących się mężczyzn. W tym miłosnym uścisku niższy niemal chce się wspiąć na wyższego, uwieszony na jego szyi...

Pomnik Braterstwo wyrzeźbił Karel Pokorný – ten sam, który nie chciał wygrać konkursu na największy pomnik Stalina na kuli ziemskiej, więc zaprojektował wodza z rozłożonymi rękoma. Stalin przypominał Jezusa, co zdyskwalifikowało projekt[1]. Analizowane w duchu komunizmu Braterstwo przy Dworcu Głównym przedstawia Rosjanina wyzwoliciela, którego Czech wita serdecznie w imieniu narodu. Radziecki żołnierz jest wyższy i dominujący, a czeski partyzant – niższy i podległy.

W duchu LGBT Rosjanin jest partnerem aktywnym, Czech – pasywnym.

Do pomnika pozowali: oficer NKWD Vasilij Prużiniew (z zawodu krawiec damski) i robotnik Jožo Vráz. Oryginał rzeźby znajduje się w Českiej Třebovej, a w Pradze stoi jej kopia. W 1970 roku pomnik przewieziono w trybie pilnym na wystawę Expo w Osace. Otóż czeski rzeźbiarz Vladimír Janoušek, żeby zaprotestować przeciwko okupacji Czechosłowacji przez Sowietów, ustawił przed narodowym pawilonem figury żołnierzy robotów, którzy mierzyli w wejście z karabinów. Kiedy się okazało, że celują od strony pawilonu radzieckiego, czechosłowackie władze zdecydowały, że wyślą do Osaki na ratunek (ideologiczny) dwóch pe..., o, przepraszam rudoarmějca i partyzanta. Na dowód, że oba narody się kochają. Konserwatywni Japończycy, nienawykli do kontaktów cielesnych w przestrzeni publicznej (nie podają sobie przecież nawet rąk na powitanie), byli nimi niezdrowo podnieceni. Pomnik szybko stał się w Osace ulubionym tłem do fotografowania.

W Pradze zaś Braterstwo tak wpłynęło na okolicę, że aż do ery internetu skwer wokół rzeźby był miejscem męskiej prostytucji.

Jeśli spod dworca chcielibyście pojechać do hotelu taksówką, nie radzę wsiadać do żadnej ze stojących obok budynku z którejkolwiek strony. Najlepiej zamówić auto w korporacji. Bez problemu znajdziecie taksówkę w sieci. Wystarczy wpisać: taxi prague sms. Na sto procent zawiadomią Was po angielsku, że auto przyjedzie pod Kawiarnię Fanty. Zaraz opowiem, jak się do niej dostać.

2.  NA HLAVÁKU

PRAHA HLAVNÍ NÁDRAŽÍ, PRAGA DWORZEC GŁÓWNY,

UL. WILSONOVA 3

Praha Hlavní nádraží, zwana Hlavákiem, składa się z dwóch budynków. Nowego przy ulicy Opletalovej i starego przy Wilsonovej. Po powstaniu niepodległej Czechosłowacji w 1918 roku Dworzec Franciszka Józefa dostał nazwę Praha Wilsonovo nádraží od nazwiska prezydenta USA Thomasa Woodrowa Wilsona. Czesi chcieli w ten sposób podziękować za to, że ogłaszając swój sławny program pokojowy po pierwszej wojnie światowej, znany jako 14 punktów Wilsona, prezydent nie zapomniał o Czechach i Słowakach. W punkcie dziesiątym umieścił „stworzenie autonomii narodom Austro-Węgier”. (Polska z dostępem do morza znalazła się w punkcie trzynastym i podziękowała prezydentowi placem Wilsona w Warszawie).

Między starym a nowym dworcem przebiega droga szybkiego ruchu, ale w środku oba budynki są połączone. Nowy budynek powstał w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, a kilka lat temu przeszedł rekonstrukcję z zachowaniem oryginalnej czerwonej kolorystyki i detali architektonicznych.

Stary dworzec został otwarty w 1871 roku przez samego cesarza Franciszka Józefa, ale w latach 1901–1907 przebudował go architekt Josef Fanta. Zaprojektował budynek z halą główną nakrytą kopułą. Półkolista sala secesyjna obsługi pasażerów przyciąga wielbicieli tego stylu. Po oddaniu do użytku nowego dworca zamieniono ją w kawiarnię – stąd nazwa Fantova kavárna, czyli Kawiarnia Fanty. Szybko zmarniała, stając się miejscem spotkań półświatka.

W 2018 roku przywrócono jej dawny blask, a żeby się o tym przekonać, musimy na najwyższym, trzecim poziomie nowego dworca znaleźć schody ruchome, które nas do niej zawiozą. Z kawiarni wychodzi się na ulicę Wilsonovą i to właśnie tam zatrzymują się zamawiane taksówki.

pomnik zapozna gołębia

Specjalnie dla Was porozmawiałem z praskim taksówkarzem. Gdy tylko włączył licznik, przedstawił się. Jakby wiedział, że zostanie bohaterem mojej książki.

– Dobrze, że pan do mnie wsiadł – zaczął – bo ja w przeciwieństwie do większości taksówkarzy w Pradze nie jestem idiotą.

Żeby poczuł się jak w rodzinie, powiedziałem: – To się dobrze składa, bo ja też nim nie jestem.

Jechaliśmy, miło gawędząc, aż wyszło, skąd pochodzę: – Pan się nie denerwuje i jako Polak nie bierze tego do siebie...

– Nigdy niczego nie biorę do siebie, nie ma, proszę pana, we mnie nic z typowego Polaka...

– No to mam pytanie – powiedział. – Dlaczego, proszę pana, tylu waszych oficerów dało się zabić w Katyniu?

– Słuchaaaam...?!

– Bez względu na to, kto ich zamordował, czy Rosjanie, czy Niemcy, dlaczego dali się prowadzić jak owce na rzeź? Polacy, a w ogóle się nie bronili. My mamy takie zdanie o was, że...

– Oni byli rozbrojonymi jeńcami! Jak mieli się bronić?!

– No ale jakoś mogli próbować, nie?

– ...

Kiedy głupota spada na mnie jak młot, aby przeżyć, mam na nią dwa sposoby. Pierwszy – i ten stosuję najczęściej – to milczenie. Nie reaguję, bo wiem, że na idiotę szkoda mi cennej życiowej energii. Przypominam sobie wtedy, że zostało mi bardzo mało życia – nie warto więc go tracić na to, co nie jest ważne. Żeby nie było plotek: nie jestem chory na żadną śmiertelną chorobę. Uważam, że zostało mi bardzo mało życia, bo jestem już po pięćdziesiątce. I te lata przeleciały jak mgnienie. Ile jeszcze mogę żyć? Czterdzieści lat w najlepszym przypadku. I te także miną jak mgnienie. Naprawdę uważam, że moje dni są policzone. Nie odzywam się więc z oszczędności. Drugi sposób – szybki atak, ale również taki, żeby nie stracić energii. Atak jak cięcie noża i do idioty trzeba wzywać pogotowie.

Postanowiłem go zastosować.

Profesor Przemysław Czapliński napisał w Poruszonej mapie, że pokazałem Polakom radykalnie nowy obraz czeskiej historii. Niestety, w taksówce z lotniska nie mogłem pozostać niewolnikiem tych słów. Wyciągnąłem najbardziej skrywaną i niemoralną broń.

Dowcip o Czechach, suchar. Nigdy bym go nie użył, teraz jednak to była sprawa życia i śmierci. I honoru Polaka. Nie znoszę tych głupich dowcipów na temat naszych sąsiadów, które głównie mają nas wywyższyć, ale żeby pognębić czeskiego taksówkarza, musiałem spytać:

– Wie pan, dlaczego wy, Czesi, w czasie okupacji nie mieliście partyzantki?

– Nie wiem.

– Bo Niemcy wam nie pozwolili.

Omal nie puścił kierownicy. Odwrócił się do mnie dwa razy:

– Jeeežiši!, Jeeežišmarjaaa... No to jest coś wspaniałego! Normalnie najlepszy mój kurs w tym miesiącu. Jak opowiem kolegom, zesikają się ze śmiechu. Świetne!

Śmiał się jeszcze ze trzy minuty.

– Jaki to prawdziwy dowcip! – mówił, krztusząc się niemal. – Powiem panu coś. My, Czesi, jesteśmy jak ryby. Ryba jest śliska i przez wszystko się prześlizgnie. I to jest prawda o nas.

– To dobrze czy źle?

– Źle. Z punktu widzenia psychologii nawet bardzo. Dlatego że wielu z nas ma poczucie, że nie jesteśmy zwyczajnymi ludźmi.

– A kim?

– Czujemy się nadludźmi. Nas nic nie złamie, bo zawsze się wymigamy, przeciśniemy, unikniemy, a przy tym nic nie poczujemy. Jesteśmy ponad innych. A już w ogóle nie reagujemy, gdy chodzi o godność i honor. Dzięki temu nas nie da się zranić.

– No ale przecież nie wszyscy – zaprotestowałem. – Tłumaczka moich książek na czeski, pani Helena Stachová, całymi Czechami się przejmuje każdego dnia. A jak tylko coś powiem, że wy to i tamto, pani Helena natychmiast reaguje: „Także jestem Czeszką i ja bym się tak nie zachowała, i co ty na to?”. Każdy stereotyp mi z ręki wytrąca.

– Pan mówi o elicie, a ja mówię o tych, których w taksówce wożę, a pani Stachovej raczej nie wiozłem, bobym zapamiętał. Jesteśmy, proszę pana, skurwionym narodem. Czech za sukces drugiemu by oczy wydrapał, ale tego nie robi. A wie pan dlaczego? Bo jest zbyt leniwy i mu się pazurów zapuścić nie chce... Czech...

– I pan tak to bez oporów mówi? Do cudzoziemca?!

– Nie rozumiem... że o czym mówię bez oporów?

– No o swoim narodzie.

– Pan przeczyta, czego nas uczył nasz prezydent Masaryk, to zrozumie.

W ten sposób taksówkarz zadał mi pracę domową. Nabyłem antologię myśli Tomasza Masaryka – założyciela państwa czesko-słowackiego (100 × TGM Pavla Kosatíka).

„Nieprzyjaciel – pisał w 1893 roku Masaryk, filozof i poseł na sejm wiedeński – czuje większy strach przed narodem, który sam siebie krytykuje”.

„Powiedzą wam, że krytyką i polemiką niszczycie jedność i odsłaniacie słabości swojego obozu. Ale upadek naszego kraju nastąpił w czasach jedności” – głosił Masaryk dwadzieścia pięć lat przed tym, nim został prezydentem demokratycznej Czechosłowacji.

Zarzut, pisze autor, że krytycyzm rozbija jedność narodową, był jednym z najczęstszych oskarżeń, z jakimi Masaryk musiał walczyć. Całe życie stawiał mu czoło, nawet jako prezydent. Starał się argumentować, że od braku jedności wywołanego krytyką gorsza jest jedność budowana na iluzjach narodu o sobie samym.

Na ulicy Evropskiej przerzuciliśmy się z taksówkarzem na Polaków.

Przypomniała mi się czeska reklama T-Mobile, w której Czech, narciarz, zatrzymuje się w lesie i zostaje oszukany przez handlarza z Polski. Ten ma pod połami płaszcza cały skład towarów i wciska Czechowi zepsuty telefon, a kradnie mu dobry. Reklama jest śmieszna, bo oszust, który czyha na narciarzy, jest przebrany za choinkę.

Poskarżyłem się więc, że Polak choinka nam się nie spodobał. Ambasada w Pradze wystosowała do T-Mobile protest, a na YouTubie do dziś widnieje pod filmikiem zdanie: „To kolejny przypadek czeskich szykan...”.

Rozmawiałem wtedy z wieloma Czechami, którzy byli naprawdę zaskoczeni i zmieszani, że nas ta reklama uraziła.

– Ja też nie rozumiem, co w niej obraźliwego – przyznał taksówkarz.

– No przecież pokazujecie nas jako oszustów i złodziei – powiedziałem ja, który oczywiście jako Polak niczego nie biorę do siebie...

– Ale my najpierw pokazaliśmy Czechów. Narciarz jest durniem, bo oddaje swój telefon choince. Kto robi interesy z facetem przebranym za drzewo? Zna pan takiego? Tylko Czech idiota.

– No może...

– Wie pan, nam nie przyszło do głowy, że wy, Polacy, tak lubicie być pomnikiem. My wolimy być gołębiem.

3.  UPADŁE PANIE

TABLICA PAMIĄTKOWA,

UL. PERLOVÁ 2

Skoro mowa o miejscach pamięci, to w Pradze zostały upamiętnione kobiety wykonujące najstarszy zawód świata.

Wystawały w samym centrum – na ulicy Perlovej zwanej Perlovką. Teraz na ścianie kamienicy z numerem dwa znajdziecie pamiątkową tablicę Padlým ženám (Kobietom poległym). Chodzi o prostytutki zabite przez klientów, alfonsów i koleżanki po fachu. Przymiotnik ma jednak podwójne znaczenie, bo padlá to także kobieta upadła.

Tablica pamięci poległych prostytutek ma jeszcze jedną linijkę, wyrytą srebrnymi zgłoskami: „Cześć ich p...” – i słowo na „p” nie jest rozwinięte. Może to być paměť (pamięć) i może być píča (cipa).

Rzeczniczka ratusza Veronika Blažková powiedziała prasie, że tablica ma przypominać historię tej ulicy. Widziała, że ktoś przynosi w to miejsce kwiaty i zawiesza je na zabytkowym kinkiecie. Jak mniema, musi to być ktoś, kogo ciągną tu emocje.

Panie lekkich obyczajów już Perlovki nie obstawiają, w 2008 roku prawo zakazało nagabywania klientów na ulicach.

4.  JULCIA POD ZŁOTYM TYGRYSEM

HOSPODA U ZLATÉHO TYGRA,

UL. HUSOVA 17

Jedna z upadłych dam, zwana Julcią, weszła do literatury. Wcześniej mag słowa Bohumil Hrabal zaprosił ją do swojej ulubionej knajpy. Zawsze powtarzał, że kocha żyć w gospodach, a jeśli wejdzie do kawiarni czy restauracji, to tylko przez pomyłkę.

Najważniejszą knajpą Hrabala w Pradze był lokal U Zlatého tygra, gdzie bywał codziennie bez względu na pogodę. Gotycki dom, przebudowany kolejno w stylu renesansowym i barokowym, stoi tu od XII wieku, ale tygrysa w herbie ma od XVII (wcześniej miał motykę). U Zlatého tygra dostał jakiś czas temu także miano Plzeňská pivnice, bo podaje się tu oczywiście piwo z Pilzna.

Hrabal siadywał z tyłu, przy wejściu do kuchni. Nad jego stołem wisiała wtedy fotografia z Klubu Czeskiego w Londynie, na której widać go pośród fury flaszek po pilznerze. Czasem, gdy był wkurzony na towarzyszy od kufla („Wychodząc z knajpy – pisał – gość cieszy się, że następnego dnia pójdzie tam znowu, albo też przysięga sobie, że już do śmierci nie zada się z tą hołotą”), zaszywał się przy drzwiach do toalety.

– Raz wśród jego kompanów wybuchła kłótnia, pisarz na kogoś się obraził i znów usiadł przy wejściu do kibla – wspomina jego przyjaciel i biograf Tomáš Mazal. – A na stole po jakimś gościu został pusty talerzyk spod filiżanki. W swoim piwnym zadumaniu Hrabal zauważył, że nieznani mu ludzie po skorzystaniu z WC zostawiają na talerzyku monety. Myślą, że ten zarośnięty dziad to męska wersja babki klozetowej. Pisarz trwał na posterunku, jakby ta rola była dla niego stworzona. Po godzinie wrócił do stołu kolegów i ogłosił: wy dupki, pierniczycie te swoje głupoty, a ja przynajmniej zarobiłem jakieś pieniądze.

W Zlatym tygrze zobaczycie również historyczną fotografię Hrabala, Havla i Clintona. 11 stycznia 1994 roku czeski prezydent przyprowadził tu samego prezydenta USA. (Kiedy Havel był jeszcze kulisowym w pobliskim teatrze, też codziennie w przerwie obiadowej przychodził do Tygra na piwo). Dyplomatyczne wydarzenie zostało uwiecznione przez pisarza w opowiadaniu Partnerstwo dla Pokoju albo Czekając na Godota i było o nim głośno, bo zaraz po wyjeździe Billa Clintona wydrukowała je gazeta „Právo” (córka komunistycznego „Rudého práva”).

Bohumil Hrabal, najgenialniejszy według mnie, obok Kafki i Máraia, pisarz naszej części Europy, wypuścił z wizyty na najwyższym szczeblu powietrze:

„W środę siedziałem u Tygrysa koło ubikacji... A potem przyszła Julcia i zaraz przystawiła się do mnie, i całowała mnie, i płakała, a ja pokazałem jej zdjęcia z tego naszego poniedziałku... Obchody zrównania dnia z nocą... te jej piersi... a ona płakała ze szczęścia, jak żeśmy uhonorowali jej biust... Później ten cykl zdjęć pokazałem tajniakom, nie tylko czeskim, ale i amerykańskim, żeby wiedzieli, jak chcemy tu przywitać pana prezydenta Clintona u Tygrysa pod wielkimi rogami, i żeby nasz pan prezydent zobaczył, jak się tutaj zabawiamy... Julcia elegancko pokaże cycki... No i tajniacy wpadli w zachwyt, jak to zamierzamy powitać pana prezydenta Clintona i że oni to tu zabezpieczą... Julcia płakała ze szczęścia, że już się cieszy na uroczyste przywitanie prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki i że wypucuje sobie pizdę i przyniesie karpia, którego osobiście przyrządzi w kuchni... a ja pokazywałem cykl zdjęć pana Mazala...”. (No to tyle nieprzyzwoitości w tłumaczeniu Jana Stachowskiego).

Po tym fragmencie łatwo się zorientujecie, co znaczy czeskie słowo pábení, czyli swobodna, nieznająca umiaru paplanina w gospodzie – objaw występujący u pábitela. Bo jak pisał pábitel Hrabal, do knajpy chodzi się po to, żeby usłyszeć, co się w niej mówiło wczoraj.

Do swojej knajpy pisarz powrócił jeszcze w urnie. Przyniosła ją tam szwagierka Hrabala, Dasza, aby stuknąć w nią kuflem jego ulubionego pilznera.

gdzie na jedno piwo?

Oprócz Złotego Tygrysa podaję listę innych lokali, w których bywał autor Postrzyżyn. W wielu z nich stawał tylko przy barze, słuchał, o czym się mówi, wypijał jedno piwo i szedł dalej. Pod którąś z tych knajp miejscowy zapytał Filipa Springera, co fotografuje. Na co Filip odparł, że knajpy, w których pił Hrabal.

Mężczyzna najpierw umarł ze śmiechu, a potem spytał: – A na ile miesięcy pan przyjechał?

Bo miejscówek Hrabala jest bez liku.

Żeby być sprawiedliwym w ocenie Akademii Nauk Republiki Czeskiej, nadmienię: jej szacowne wydawnictwo opublikowało nie tylko pozycję Praha erotická Radima Kopáča i Josefa Schwarza, ale i przewodnik Cesty s Bohumilem Hrabalem Tomáša Mazala, skąd wziąłem poniższy spis:

▸ U Husenských (aktualnie U Kotvy) – ul. Spálená 11

▸ U Pinkasů – Jungmannovo náměsti 16

▸ U Kofrů (aktualnie Na Staré cihelně) – ul. Chaberská 18

▸ U Lišků (aktualnie U Rokytky) – náměstí Dr. V. Holého 7

▸ U Merkurů – ul. Heydukova 2

▸ U Kohnů (aktualnie U Horkých, Pivní sanatorium)  – ul. Koželužská 8

▸ U Pávů (aktualnie U Jeřábků) – ul. Primátorská 7

▸ U Jarolímků – ul. Primátorská 40

▸ U Karla IV. – ul. Zenklova 92

▸ Na Korábě – ul. Zenklova 143

▸ U Krále Jiřího – ul. Novákových 39

To są lokale w centrum i w dzielnicy Libeň. Stamtąd Hrabal odprowadzał do domu na Žižkov swojego przyjaciela Vladimírka, czyli Vladimíra Boudníka (głównego bohatera Czułego barbarzyńcy). Zatrzymywali się zawsze w lokalu U Slovanské lípy (Tachovské náměstí 6) – na „ostatnie piwo”. Boudník – robotnik i artysta – jak głosi legenda, do grafik używał wszystkiego, z najcenniejszymi płynami swojego organizmu włącznie, a Hrabal napisał o nim, że był mistrzem zmysłowej imaginacji. „Vladimír w towarzystwie z każdym całkowicie się zgadzał, każdemu przyznawał rację, naraz jednak znajdował w sobie dość siły, by powiedzieć: ale za pozwoleniem..., po czym to, co powiedział wcześniej, odwracał i tak jak to się dzieje podczas mszy, przemieniał zwyczajny opłatek i miarkę białego wina w swoje konkretne ciało i w swoją krew, którą mazał obecnych, czy tego chcieli, czy nie...”.

Myślę, że bez egzemplarza Czułego barbarzyńcy w przekładzie Aleksandra Kaczorowskiego nie powinniście w ogóle do tych knajp wchodzić.

5.  MUR HRABALA

HRABALOVA ZEĎ,

UL. NA HRÁZI 24

„Kiedy Vladimír późnym wieczorem wracał ze swojego miejsca pracy, ze swoich niezwykłych wizyt i spotkań, kładł się w ubraniu do swojego łóżka na Libni, Na Grobli Wieczności pod numerem dwadzieścia cztery. Nad poduszką przymocował opuszczaną lampę i w strudze padającego z góry elektrycznego światła pisał listy do samego siebie, swój dziennik” – tak zaczyna się Czuły barbarzyńca. Każdy miłośnik twórczości Bohumila Hrabala powinien wybrać się do dzielnicy Libeň.

Hrabal i Libeň to jedno z najpiękniejszych powiązań w literaturze świata.

Dziś peryferyjna część metropolii, a kiedyś miasteczko pełne winnic i gospodarstw ogrodniczych, które w 1901 roku zostało przyłączone do Pragi.

Vladimír Boudník na początku lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia miał u Hrabala na Libni swoje łóżko. Bywały noce, kiedy Boudník chował przed Hrabalem swoją siekierę, a Hrabal przed Boudníkiem – swój nóż. Nie przeszkadzało im to następnego dnia wieczorem iść razem kilkaset metrów dalej, do baru Świat w pałacu Świat (Elsnicovo náměstí 6). Przez ostatnie trzydzieści lat rozsławiony przez zbiór opowiadań bar był zamknięty na głucho. Przedwojenna kamienica w stylu architektonicznego konstruktywizmu, z pałacem w nazwie, do niedawna popadała w ruinę. Jesienią 2019 roku odnotowałem, że wreszcie jest w remoncie.

„Tu na Libni podobało mi się najbardziej, tu mieszkałem dwadzieścia lat z Cyganami, aktorami, pijakami, uprzejmymi kobietami, wszyscy oni jakoś mnie lubili, wszyscy zwracali się do mnie czule: Bohoušku – jak w Židenicach. Krąg miejsc mojego zamieszkania i wędrówek, i poszukiwań zamknął się tam, gdzie się rozpoczął”.

Czas spędzony poza dzielnicą to dla niego lata terminowania i uniwersytet. Tylko tutaj, na Libni, czuł prawdziwe życie.

Dom Hrabala oczywiście nie miał – jak czytamy w książkach – adresu: Na Grobli Wieczności 24. Naprawdę – jedynie Na Grobli (Na Hrázi). Wieczność to dodatek do legendy tego miejsca. W 1956 roku zawitała na Libni jego największa miłość, Eliška, ale dopóki nie wziął z nią ślubu, odwiedzały go i pomieszkiwały u niego różne sławne i niesławne persony. Razem stworzyli obyczaj „wesel w domu”. Pisarz chodził do budynku magistratu, gdzie spisywał z tablic ogłoszeń terminy ślubów i nazwiska nowożeńców. W dniach tych ceremonii do domu Na Grobli 24 schodzili się wszyscy znajomi i świętowali cudze wesela.

Zapytany kiedyś, na czym polegało to świętowanie, odparł: „Piliśmy piwo i miłowaliśmy wieczność”.

Jak wyglądał ten dom?

Niestety, już nie istnieje (co niech Was, broń Boże, nie zniechęci do odwiedzenia tej ulicy). Był zniszczoną starą kamienicą z podwórzem. „Wchodząc na nie, ma się wrażenie, że to scena otoczona rzędami galeryjek na piętrach” – pisze Aleksander Kaczorowski, biograf Hrabala. Na środku podwórza stał wychodek, a za nim było wejście do dawnej kuźni, przerobionej na mieszkanie, z kuchnią na wprost drzwi i bocznym pokojem. Jeśli chcecie wiedzieć, jak się urządzali – ona, która nie miała zamiłowania do piękna, bo zabiła je w niej władza ludowa, i on, który własnoręcznie układał kwiaty w wazonie – przeczytajcie Wesela w domu, gdzie Eliška piórem swojego męża opowiada o ich życiu na Libni.

Możecie tam pojechać tramwajem lub metrem. Wysiądźcie na stacji Palmovka połączonej z dworcem autobusowym. To właśnie budowa metra unicestwiła dom Na Grobli 24.

W 1973 roku Hrabalowie wyprowadzili się do bloku, a w 1988 zburzono jedną stronę ulicy pod tunel metra i budynek dworca. Na długim murze, który wtedy powstał, słowacka malarka Táňa Svatošová stworzyła mural z pięcioipółmetrową postacią pisarza, maszyną do pisania marki Perkeo i szesnastoma kotami, które towarzyszyły mu w życiu. Stare ramy okien i drzwi przymocowane do ściany pochodzą z okolicznych domów. Całe dzieło jest częścią parkingu. Mur wytrzymał gigantyczną powódź, która nawiedziła Pragę w 2002 roku, mimo że do połowy był zalany wodą. Na jego podporach można poczytać po czesku fragmenty książek Hrabala o domu, którego już nie ma. A tablica z numerem 24 wisi teraz nad wejściem do pomieszczeń technicznych metra.

Słowacka artystka mieszka niedaleko. Przyjechała na studia z Bratysławy do Pragi w 1984 roku, wzięła ślub i zamieszkała na Libni. W połowie lat dziewięćdziesiątych władze ogłosiły konkurs na upiększenie okolicy. Pomyślała, że miejsce, obok którego codziennie przechodzi, nie może być puste i anonimowe, że powinno działać na wyobraźnię. Konkurs wygrała. Napisała mi, że mur Hrabala to jej sposób na uporanie się z nieobecnością: „Budowa metra, betonowy mur, żyjący Hrabal, nasza młodsza córeczka... jej śmierć i śmierć Hrabala, wejście do podziemi metra w miejscu jego domu i tak dalej – to wszystko ma ze sobą związek”.

Zapytałem, czy na murze jest też jakiś ślad lub pamiątka dotyczące jej zmarłej córki?

„Jest! Jak się cieszę, że pan o to spytał”.

6.  KOSZMAR U FLEKŮ

HOSPODA U FLEKŮ,

UL. KŘEMENCOVA 11

Podając listę lokali związanych z Hrabalem, nadmienię o sławnym U Fleků (Pod Flekami). Browar z gospodą działają od 1499 roku bez przerwy i warzą sławne ciemne piwo. Nazwę wzięły od nazwiska dawnego właściciela – Jakuba Flekowskiego. „Flekowcy – jedna rodzina, tutaj jeden drugiego wspiera. Tu siedzi Praga, tu urzęduje cały czeski naród. Czego się nie rozwikła tutaj, tego nie rozwikła się nigdzie – ani w parlamencie, ani wojną. Nigdzie, nigdzie, nigdzie!” (pisał w 1893 roku Vilém Mrštík w powieści Santa Lucia).

Lokal chlubi się, że piwo pili tutaj przedstawiciele wszystkich narodów świata. Pewnie to prawda. Że to historyczna knajpa, wiedzą nawet ci, którzy nigdy w Pradze nie byli. A sylwestra organizują w niej nasze biura podróży... Niestety, nie lubię tego lokalu. Moja rada: do Fleków iść, lecz nie zasiadać.

W piwiarni posadzą nas przy którymś z wielkich stołów w jednej z zabytkowych sal (jest ich siedem) lub na podwórzu (może siedzieć tam sześćset osób jednocześnie) i bez pytania przyniosą piwo (sprzedają średnio dwa tysiące kufli dziennie). Będą utrzymywać, że jest mocne i wyjątkowe. W rzeczywistości jest słabe, bez smaku i charakteru. Typowy prażanin do Fleků by nie poszedł. Od lat chodzą tam wyłącznie turyści. Nie są świadomi, że kelnerzy potrafią dopisać do rachunku nawet datę urodzenia. Ponieważ goście najczęściej nie znają czeskiego, nie rozumieją, że wprawdzie obsługa przemawia do nich pieszczotliwym tonem, ale używając nieprzyjemnych określeń: „Proszę piwko, ty głupolu, kretyniątko ty jedne...” – i tym podobnie.

Przy wejściu podadzą nam kieliszek becherovki i zachwyceni takim bonusem na początek wypijemy, by dopiero na rachunku zobaczyć, że ma on swoją cenę. Kelner chętnie nam to wyjaśni, mówiąc na przykład (co mi się przydarzyło, kiedy byliśmy tam z Zosią Czerwińską): – Mam dwoje dzieci do wyżywienia, a pan by chciał, żeby becherovka była za darmo!

Jedzenie podają tu typowo czeskie, stołówkowe i najczęściej zimne. Menu tylko udaje menu. Wypisują po kilka dań, z których przeważnie mają najwyżej dwa. Mimo tego sadomasochistycznego związku obsługi z klientami warto tutaj przyjść i popatrzeć. Gdyby jednak ktoś jadł – mała uwaga! Otóż bita śmietana na polędwicy czy gulaszu jest bez cukru! W czeskich gospodach zastanawiał mnie zawsze zwyczaj dodawania kopca gęstej bitej śmietany do mięs, a nawet zup rybnych. Mam na ten temat swoją teorię: niewielki naród, dla którego każdy jego członek jest ważny („Nas jest zbyt mało, byśmy ginęli na wojnach” – pisała czeska miłość Kafki, Milena Jesenská), musi mieć metodę na przeżycie. A żeby przeżyć, trzeba być grubym, by na wypadek nędzy i głodu mieć z czego chudnąć. Moim zdaniem to społeczna podświadomość podyktowała Czechom bitą śmietanę.

7.  DUPÁRNA W MONTMARTRE

KAVÁRNA CAFÉ MONTMARTRE,

UL. ŘETĚZOVÁ 7

Niedaleko Zlatého tygra skromnie zaprasza Café Montmartre. Powstała w 1911 roku jako kawiarnia, knajpa i kabaret w jednym. Założył ją aktor, śpiewak i konferansjer Josef Waltner. Wcześniej w tym średniowiecznym domu była sala taneczna (po czesku to tančírna lub dupárna od dupat, czyli „tupać” lub „deptać”) Olimpia.

Montmartre nie chciała być gorsza od poprzedniczki: to w niej po raz pierwszy w Pradze zatańczono tango argentino. Z pracownicą lokalu – jak ktoś napisał, „tancerką lekkich obyczajów”, zwaną Emczą Rewolucją – tańczyli: kelner Jirák, nazywany Hamletem, oraz reporter Egon Erwin Kisch, zwany – już przeze mnie – Kapuścińskim pierwszej połowy XX wieku. Do dziś wisi tutaj jego portret, a siła charakteru bije z jego twarzy.

Bywali tu czescy, żydowscy i niemieccy literaci z Kafką, Brodem, Meyrinkiem i Haškiem na czele. Pianista Josef Trumm grał za... czterdzieści piw. Dopóki ich nie wypił. Pierwszą, jasną salę nazywano Niebem, drugą, ciemną – Piekłem. Odbywały się w niej „czarne msze”, czyli zamknięte przedstawienia kabaretowe. W Montmartre sławny Kisch poznał sławnego Jaroslava Haška i obaj uwiecznili lokal w swoich tekstach.

Hašek przynosił Kischowi i innym dziennikarzom wieści. Niestety, reporter się skarżył: „Opowiadał nam on zmyślone humoreski i chciał, by wierzono w nie jak w prawdziwe wiadomości”. Hašek twierdził na przykład, że poprzedniego wieczoru w lokalu tanecznym w pobliżu Instytutu Patologii dwaj pijani karawaniarze tańczyli do świtu walca ze zwłokami kobiety, ponieważ żadna dziewczyna nie chciała z nimi zatańczyć. Za każdą ze swoich informacji żądał od dziennikarzy czterech kufli piwa.

Twórca Szwejka z powodu długów za wypity alkohol dostał w końcu zakaz wchodzenia do kawiarni. Kiedyś nawet zakradł się do kuchni, żeby żebrać o kieliszek rumu, co opisał w opowiadaniu Tragedia w kawiarni Montmartre (według przeżyć własnych Jarosława Haszka). Czasem właściciel się litował i go wpuszczał, bo goście czuli się dobrze z tym, że znany literat wisi im pieniądze za alkohol. Raz Hašek przebrał się za starą kobietę. Podano klientce jedzenie i alkohol, lecz podejrzenia wzbudziła jej małomówność. Kiedy wyszło na jaw, kim staruszka jest naprawdę, pan Waltner z podziwu cofnął pisarzowi zakaz wstępu do Montmartre.

Ściany kawiarni ozdobiono parodiami kubistycznych malowideł, które rzekomo stworzyli dwaj wzięci malarze i jakiś młynarz. Fresków nie udało się odtworzyć i kiedy lokal otwarto w 1999 roku na nowo, już ich w nim nie było. Dziś się tutaj nie tańczy, ale skromność surowego wnętrza z meblami sprzed stu lat oraz proste jedzenie są wystarczająco pociągające.

I może się zdarzyć, że nie będzie tu zbyt wielu turystów. Choć aby mieć pewność, że ich nie ma, powinniśmy do Montmartre w ogóle nie iść.

8.  OJCZENASZ W NOWYM RATUSZU

NOVÁ RADNICE, NOWY RATUSZ,

MARIÁNSKÉ NÁMĚSTÍ 2

Autorzy przewodnika Teplá Praha (teplý to „ciepły”, czyli „gej”, po czesku także teplouš) piszą o „homoseksualnym czytaniu miasta”. Jeśli ktoś akurat w ten sposób chce poznawać Pragę, może „poczytać sobie” secesyjny ratusz. Na lewo od głównego wejścia mamy prawdziwe bezeceństwo z 1912 roku – relief: trzej nadzy mężczyźni niby podtrzymują mur, ale dosłownie wchodzą na siebie. Za nimi starzec pokazuje nagiemu młodzieńcowi, co ci panowie robią, a nawet – można odnieść wrażenie – że go zachęca, aby się do nich przyłączył. Relief rzeźbiarza Stanislava Suchardy ma tytuł Obywatele niosący brzemię.

Gdyby kogoś interesowały w czeskiej stolicy wszystkie nagie rzeźby obu płci, prace te zebrane zostały w przewodniku Praha erotická, wydanym przez Akademię Nauk Republiki Czeskiej. Szczerze mówiąc, nie jestem zaskoczony, że autorzy tej naukowej publikacji kończą wstęp apelem: „Wyjść w teren! Czołem przechadzce!”.

Wejdźcie po schodach do ratusza, żeby dostarczyć sobie chwil grozy. Jest tu winda, do której wskakuje się w biegu. Urządzenie nie ma drzwi i nigdy się nie zatrzymuje. Jeździ bez przerwy z góry na dół i z dołu do góry. Zawsze się boję, że nie zdążę wskoczyć. Wiele osób nigdy tego nie robi w obawie, że dźwig obetnie im nogi albo głowę.

Taką windę nazywa się ojczenasz lub paternoster. Wzięło się to stąd, że to winda okrężna, inaczej – paciorkowa. Jej schemat przypomina różaniec. Kilka kabin jest równomiernie przesuwanych na linie. Odważni albo gapy, jeśli nie wysiądą w porę (trzeba to zrobić zdecydowanie, nie za wcześnie i nie za późno), mogą przejechać przez strych lub piwnicę i zmienić kierunek w trakcie jazdy. Moja uwaga: radzę nie przyglądać się windzie za długo z korytarza, bo patrzenie na nią może być hipnotyzujące i tak nas skołować, że o własnych siłach już do paternostra nie wsiądziemy.

Ten właśnie ojczenasz (w czeskim zapisuje się to jak nazwę własną, małą literą) skończył sto lat i niedawno został odrestaurowany. Wynalazek brytyjskich inżynierów firmy J&E Hall dla wielu Czechów był jednym z technicznych symboli przedwojennej Czechosłowacji. (Ten punkt przewodnika dotyczy czytelników spoza Katowic, Wrocławia i Opola, bo tam także jeżdżą paternostry).

Żeby dostać się do windy, trzeba z holu pójść w lewo długim korytarzem na drugą stronę budynku, gdzie jest drugi hol z paternostrem. Jeździłem taką windą wiele razy i tutaj, i w siedzibie Czeskiego Radia, i w pałacu Lucerna. Zawsze ulegam tej windzie bezrozumnie.

9.  KAFKA BEZ LOGIKI

WYSTAWA WORLD OF FRANZ KAFKA,

NÁMĚSTÍ FRANZE KAFKY 1

Po przejażdżce „różańcową” windą i wyjściu z Nowego Ratusza od strony drugiego holu znajdziemy się na placu Franza Kafki.

Urodził się w tej okolicy – a dokładnie tam, gdzie teraz stoi budynek oznaczony numerem trzy. Niestety, rodzinny dom Kafków nie istnieje. Został zburzony w 1898 roku, bo – jak podaje biograf pisarza Reiner Stach – przeszkadzał w wytyczeniu szerokiej ulicy (dziś Pařížská). Przy budowie nowego domu wykorzystano oryginalny portal wejściowy i balkon poprzedniego. Łatwo je zauważyć, bo odróżniają się od reszty szarym kolorem piaskowca. Znam psychofankę Franza Kafki, która przykładała dłonie do kolumn przy wejściu – uważa, że skoro mieszkał tu przez pierwszych pięć lat życia, to na pewno jako chłopczyk również ich dotykał.

Niestety, poza budynkami, w których mieszkał, nie dochowały się po Kafce przedmioty, których dotknął swoją ręką. Pisarz, o którym za życia nie mówiło się prawie wcale, po śmierci skupił uwagę świata, co wzbudza w przybywających do Pragi pewne pragnienia. Dlatego miasto wabi imitacjami. Choćby Muzeum Kafki przy ulicy Cihelnej na Malej Stranie, gdzie nie ma żadnego oryginalnego eksponatu. Jest też miejscem, które może zirytować, ale moim zdaniem wartym uwagi ze względu na swoją nieobliczalność.

World of Franz Kafka to dzieło policyjnego fotografa, Miroslava Joudala, który pragnął symbolicznie połączyć swoje życie z życiem literackiego boga z Pragi. Zgromadzone oszczędności przeznaczył na stworzenie prywatnej ekspozycji. Po dwudziestu latach starań ukończył wystawę i nieoczekiwanie zmarł. Teraz urna z jego prochami jest eksponatem muzeum. Umieszczono ją w dużej metalowej klatce razem ze starymi lalkami, które wiszą nad nią jak strażniczki prochów. Jeśli ktoś lubi Hasiora, może mu się ta instalacja spodoba, choć ja wolę Hasiora.

Żeby zobaczyć Świat Franza Kafki, trzeba zejść do romańskich piwnic, nad którymi w 1928 roku wybudowano modernistyczną część ratusza. Wokół klatki z urną rozpościera się przedziwna ekspozycja symbolicznych obrazów olejnych, migających monitorów i starych mebli. Przy zejściu do piwnic zobaczymy napis, że nie jest to muzeum ani wystawa biograficzna, ani tym bardziej archiwum pisarza. „Jeśli nie będziecie mieć oczekiwań, wejdziecie za czarną kurtynę, do tajemniczych głębin ciemności nieskończonej przyszłości” – w dokładnym tłumaczeniu tak brzmią te sugestie. I jeszcze – że mamy nie pytać i nie oczekiwać odpowiedzi (co jest jakoś logiczne).

Pięćdziesiąt cztery monitory wyświetlają rwane i zapętlone fabuły bez początku i końca. Na jednym z ekranów mężczyzna wchodzi przez drzwi starego domu i w szafie znajduje czarną marynarkę z białą literą K na plecach. Na innych projekcjach oglądamy inscenizacje morderstw, policyjnych śledztw czy ulicznych wypadków. Na ostatnim monitorze mężczyzna z K skacze ze skały.

„Wyjdziecie stąd z poczuciem, że świat jest chaotyczny, niepoznawalny, a cała ekspozycja to tylko jego parafraza. Tę projekcję stworzono, abyście dotknęli kafkowskiej absurdalności naszego świata”.

A więc kicz w służbie Kafki czy raczej Kafka w służbie kiczu?

„Wymyślono obrzydliwy przymiotnik »kafkowski«” – pisał w książce Pražský kruh (Praski krąg) przyjaciel pisarza Max Brod i tłumaczył: „Właśnie za »kafkowskie« uważamy coś, czym Kafka głęboko gardził i czego unikał. Kafkowskie stało się to, czym Kafka nie był. Kochał naturalność, przejrzystość, wielkość, dobro i budowanie, a nie beznadzieję i pokręconą zagadkowość. (...) Ta delikatna, ale silna jak stal dusza nie skłaniała się do niszczenia, ale do rozkwitu”.

10.  SŁUP WIEDZY

MĚSTSKÁ KNIHOVNA, BIBLIOTEKA MIEJSKA,

MARIÁNSKÉ NÁMĚSTÍ 1

Mariánské náměstí – czyli plac Mariacki, a na nim Biblioteka Miejska. Powołano ją do życia w 1891 roku decyzją rady miasta jako Publiczną Bibliotekę Gminną Królewskiego Miasta Stołecznego Pragi. Jej obecny budynek wystawiono w połowie lat dwudziestych XX wieku.

Należę do niej od osiemnastu lat i za każdym razem, kiedy wiem, że będę wspinał się po wysokich schodach tego stuletniego gmachu, cieszę się, że zobaczę to, co znam na pamięć. A mimo to działa na mnie jak światło na ćmę... słup z ośmiu tysięcy książek.

Wysoki na ponad pięć metrów walec wystawiony w holu. Szeroki, o średnicy dwóch metrów. Od podłogi po sufit złożony z książek. Pusty w środku, z wielkim otworem w kształcie waginy/łzy/dziupli (niepotrzebne skreślić). Można zajrzeć do środka. Lustra umieszczone na dole i na górze tworzą iluzję niekończącej się studni.

Autorem instalacji Idiom, zwanej też słupem wiedzy, jest słowacki artysta Matej Krén. Tworzy domy, ściany i pasaże z książek. Używa ich jak cegieł. Czy to degradacja książki, czy jej uwznioślenie i metaforyzacja? Zdecydujcie sami.

11.  ULICA Z PARYŻA

PAŘÍŽSKÁ TŘÍDA, ALEJA PARYSKA

Może spacer po najdroższej ulicy Czech? Bardzo mi się podoba nieporadne, ale celne określenie jednego z internetowych przewodników: „główna burżuazyjna aleja”. Pařížská wiedzie z placu Staromiejskiego niemal nad Wełtawę i można mieć wrażenie, że jest się w Paryżu.

– Francuzi pożyczyli nam ulicę – mawia znajoma.

Obsadzona drzewami aleja powstała na przełomie XIX i XX wieku w byłej żydowskiej dzielnicy Josefov (Józefów). W 1886 roku władze Pragi ogłosiły konkurs na projekt Finis ghetto. Domy na Josefovie były przepełnione, przypadało tu trzy razy więcej osób na metr kwadratowy niż na sąsiednim Starym Mieście. Brakowało toalet, była wysoka śmiertelność. Do tego w 1890 roku powódź zalała wąskie ulice dzielnicy do pierwszego piętra. Pozostały po niej epidemie i wszechobecny grzyb. Przygotowanie prawne do wywłaszczenia mieszkańców Josefova trwało sześć lat, procesy sądowe się przedłużały. Aż w końcu udało się „oczyścić” trzydzieści siedem hektarów i odebrać dach nad głową siedemnastu tysiącom właścicieli, co określa się jako wydarzenie bez precedensu w Europie. Zostawiono tylko synagogi i żydowski ratusz. Rudery zastąpiono wielkimi mieszczańskimi kamienicami w paryskim stylu.

Pisarz Vilém Mrštík (cytowałem go w rozdziale o lokalu U Fleků – że tam urzęduje cały czeski naród) napisał głośny protest pod tytułem Bestia triumphans. Stu pięćdziesięciu intelektualistów i architektów podpisało list przeciw akcji asanacyjnej – bez skutku. Kiedy mieszkańcy zostali zmuszeni do odejścia, dla ciekawskich organizowano płatne wycieczki do opuszczonych mieszkań.

Po wybudowaniu nowej dzielnicy na Josefov wrócili nieliczni Żydzi. Nie na długo.

Między kostkami brukowymi Paryskiej szukajcie śladów pamięci. Nazywane są kamieniami zaginionych. Umieszczono je przed domami ludzi, którzy zostali z nich wywiezieni do obozów koncentracyjnych. Małe kostki z betonu, dziesięć na dziesięć centymetrów, pokryte mosiądzem, informują o ofiarach Zagłady. „Tu żyła Lore Winternitzová, urodzona w 1904 roku, deportowana w 1942 do Terezína, w 1944 do Auschwitz, zamordowana”. „Tu żyła Zdenka Albesová, urodzona w 1903 roku, deportowana w 1941 do Łodzi, zamordowana”. Obok – kostka jej męża i córki. Oprócz tych na Pařížskiej kamienie zaginionych znajdziecie w innych miejscach Josefova czy Starego Miasta. Na stronie https://www.mapotic.com/stolpersteine-praha można odszukać wszystkie. W niektórych przypadkach możemy obejrzeć zdjęcia osób, które upamiętniają.

Pomysłodawcą kostek Zagłady jest niemiecki artysta Gunter Demnig. Pierwszym miastem, gdzie się pojawiły (w 1995 roku), była Kolonia, potem powstały w Berlinie i Pradze. Po niemiecku nazywają się Stolpersteine, czyli kamienie, o które się potyka. Trudno je zauważyć, a jeszcze trudniej się o nie potknąć wśród rozświetlonych witryn luksusowych sklepów z najdroższymi markami świata.

jak bestseller spotkał się z bestsellerem

Raz na Paryskiej byłem zmuszony wystawać pod butikiem Gucciego.

Jadłem zupę, kiedy zadzwonił kolega, że dziś, już za godzinę, mam jedyną życiową szansę spotkać się z Blanką Matragi.

– Ale właśnie jem obiad – odparłem.

– Zwymiotuj go natychmiast – powiedział – i przychodź pod Gucciego na Pařížskiej, Blanka skończy zakupy i pójdziemy razem na obiad.

– Ale zaraz, kto to jest Blanka Matragi? – spytałem, żeby się upewnić, czy warto porzucić dla niej zupę.

– Co ci będę mówił! Trzynastoletnia córka moich znajomych marzy tylko o tym, żeby być Blanką Matragi. Każdy czeski dziennikarz wszystko by oddał, żeby zjeść z nią obiad, a ty się wahasz. Muszę kończyć, bo mam natychmiast zarezerwować stolik przynajmniej w dwóch dobrych restauracjach, żeby Blanka miała jakiś wybór. Wejdź do jakiejkolwiek księgarni, a zorientujesz się, kim ona jest.

Wszedłem.

Książki Blanki Matragi z posrebrzonym nazwiskiem na okładkach i o posrebrzonym tytule Blanka leżały wszędzie. To autobiografia czeskiej projektantki, która „od ponad trzydziestu lat pracuje w Libanie, ale kreacje zamawiają u niej księżniczki z pałaców nad Zatoką Perską”. Skończyła technikum szkła artystycznego i studia z projektowania ubioru, wyjechała za libańskim mężem (wydawca zresztą podkreśla, że książka powstała w „autentycznej przestrzeni Bejrutu”). Za kreatywność otrzymała międzynarodową Nagrodę Salvadora Dalego. W pałacu Obecní dům na náměstí Republiky 5 możecie obejrzeć stałą wystawę jej projektów pod tytułem Timeless. A na tyłach budynku prowadzi swój butik (adres: U Prašné brány 2).

Na widok sukien Blanki każdy paw ze wstydu popełniłby samobójstwo. Książka pełna jest zdjęć jej kreacji tak nieopisywalnych, że jedyne, co można z nimi skojarzyć, to egzotyczne motyle. Nie bez racji. „W każdym z nas, bez względu na narodowość, od małego dziecka po godną starość tkwi zaklęty motyl. Jego swoboda i elegancja wciąż są dla mnie niewyczerpanym źródłem inspiracji ze względu na swój romantyzm, delikatność i fantazyjną barwność” – pisze Blanka Matragi na początku książki.

Gdyby ktoś się wciągnął w temat, to dodam w imieniu projektantki: „Lekki motyli dotyk jest moim marzeniem o wolnej duszy. A wolność i swoboda są moimi życiowymi lejtmotywami”.

Książka jest opisem trudnej drogi, jaką pokonała Blanka Kyselová ze środkowych Czech do świata, gdzie klient otwiera złotą skrzynię i wyciąga z niej plik dolarów spiętych gumką, żeby zapłacić za ubranie. Bo ów świat nie uznaje czeków ani przelewów.

Po godzinie stawiłem się pod sklepem Gucciego. Blanka jeszcze była w środku, na zewnątrz czekali jej mąż i partner mojego kolegi (za dwa miesiące miałem być zaproszony na uroczystą rejestrację ich związku w praskim ratuszu). Kiedy wyszła z Tomaszem i zakupami z butiku, zobaczyłem bardzo atrakcyjną kobietę bez wieku o długich rudych włosach. Zgrabną i wyniosłą. Ona za to mnie w ogóle nie zobaczyła i zaraz wyznaczyła kierunek marszu: na plac Staromiejski, by obejrzeć zabytkowe kamienice na sprzedaż. Przystąpili z mężem do przetargu na trzy domy i chcą się im jeszcze raz przyjrzeć.

– Cały czas mam poczucie – powiedziała po czesku do swojego libańskiego męża – że trzy to za mało. Makram, ja bym chciała cztery!

Stanęliśmy pod renesansową kamienicą, obok słynnego zegara z figurami świętych, a ponieważ nie lubię być ignorowany, zwróciłem się do Blanki: – Już sobie wyobrażam, jak dostawia pani do ściany tego domu szerokie schody, a modelki powoli schodzą z okna na trzecim piętrze wprost na rynek.

Twarz Blanki Matragi zamieniła się w głowę węża.

– Pan mi nie musi podpowiadać... – zasyczała. – Na najlepsze pomysły J-A zawsze wpadam sama. J-A, proszę pana, zrobię wybieg dla modelek w powietrzu między tym domem a tamtym po drugiej stronie placu. I będą chodziły nad głowami ludzi.

Wzięła oddech.

– Kiedy ktoś rzeźbi rzeźbę trzymetrową, J-A rzeźbię czterometrową. Kiedy inny projektant robi show na sto pięćdziesiąt modelek, J-A robię na dwieście. J-A nie potrzebuję rad. J-A, proszę pana, muszę mieć wszystko największe.

Nagle zastanowiła się nad czymś.

– Tak! – powiedziała rozpromieniona. – Zawsze uważałam, że powinnam pisać książki filozoficzne.

Potem uśmiechnęła się z podziwem dla samej siebie i wydała rozkaz: – Idziemy jeść!

Postanowiłem jednak nie żegnać się z towarzystwem przed obiadem. Czułem, że biorę udział w rzeczach niepowtarzalnych, a unoszenie się honorem sprawia, że tracimy z życia najcenniejsze kąski. Ruszyliśmy w stronę restauracji. Blanka Matragi szła przed nami w parze z przyjacielem Tomasza i szeptała mu do ucha. Ten jej coś wyjaśnił, nagle odwróciła się do mnie i krzyknęła teatralnie: – To pan?!

– Nie wiem – odparłem.

– To pan napisał „Gottlandbestseller”?!

– Nie wiem, czy to jest bestseller... – zacząłem z fałszywą skromnością. – Ale tak, to ja – dokończyłem.

Spojrzała na mnie z uznaniem.

– Właśnie! Dziś kierowniczka księgarni na placu Wacława, to największa księgarnia w środkowej Europie, przekonywała mnie: „Blanko, TO musisz przeczytać! To jest »Gottlandbestseller«”. Ona mi zawsze zostawia piętnaście ważnych książek, które kupuję, gdy przylatuję z Bejrutu, no ale tę polecała szczególnie. Oczywiście był pan w tym roku na targach książki?

– Byłem.

– Ile osób przyszło do pana po autograf?

– Myślę, że ze dwieście, trwało to dwie i pół godziny.

– U mnie było trzysta sześćdziesiąt i trwało to trzy i pół godziny, ale i pan kiedyś osiągnie prawdziwy sukces, jestem przekonana.

Kiedy już siedzieliśmy w restauracji i zrecenzowaliśmy z Tomaszem wszystkie hotele w Nowym Jorku, nagle zwróciła się do mnie rozradowana: – Musimy razem napisać książkę!

Zakrztusiłem się włoską pastą.

– Ile czasu pan pisał swoją?

– Pięć lat.

– Coooo? Ja swoją pisałam dwa tygodnie. Dyktowałam wynajętemu człowiekowi, a on spisywał. Jak można tak długo pisać? Pięć lat? Ale kiedyś i pan osiągnie właściwe standardy. Pod warunkiem, że napiszemy razem książkę. Napijmy się z tej okazji...

Wychyliłem kieliszek i odważyłem się zadać pytanie:

– A o czym miałaby być ta nasza książka?

– No jak to...? – zdziwiła się wyrozumiale. – O tym, jak bestseller spotkał się z bestsellerem.

12.  MOTYLE TU NIE ŻYJĄ

PINKASOVA SYNAGOGA, SYNAGOGA PINKASA,

UL. ŠIROKÁ 3

Synagoga Pinkasa – wzniesiona w XV wieku i nazwana od imienia rabina z Krakowa Pinkasa Horowitza lub Pinkasa Horowitza, ale z Pragi (trwają spory) – jest jedną z niewielu budowli, które zachowały się po likwidacji żydowskiej dzielnicy Josefov. Na ścianach świątyni są nazwiska 77 297 kobiet, mężczyzn i dzieci, którzy zginęli w obozach koncentracyjnych podczas drugiej wojny światowej. Przewodnicy mówią, że to najdłuższy funeralny napis na świecie.

Na pierwszym piętrze znajduje się zbiór dziecięcych rysunków – nie można go nie zobaczyć. I to jest główny powód, dla którego tam dwadzieścia lat temu poszedłem.

Rysunki powstały w Terezínie – miejscowości na północy Czech, która w 1941 roku została zamieniona przez hitlerowców w miasto tylko dla Żydów, Theresienstadt. Było ono propagandowym oszustwem, mistyfikacją dla światowej opinii publicznej, a w rzeczywistości gettem i obozem koncentracyjnym dla około stu czterdziestu tysięcy Żydów. Trzydzieści pięć tysięcy mieszkańców zmarło wskutek fatalnych warunków. 23 czerwca 1944 roku przyjechała do Terezína delegacja Międzynarodowego Czerwonego Krzyża, dla której przygotowano atrapy normalnego życia.

Na pokaz urządzono sklepy, szkoły, łaźnie, boiska, kawiarnię, a nawet żydowski bank z walutą bez wartości. Powołano orkiestrę, dla której na ten jeden dzień wybudowano pawilon koncertowy. Delegacja przybyła, gdy kobiety wnosiły do sklepów dostarczone właśnie świeże warzywa, a dzieci grały i śpiewały na placu. Przed wizytą kontrolerów MCK chorych i niesprawnych Żydów wywieziono do Auschwitz. Przy tej okazji nakręcono też film propagandowy Führer dał Żydom miasto.

W Terezínie więźniowie zorganizowali tajne nauczanie. Wśród zajęć dla dzieci były rysunki. Lekcje najczęściej prowadziła malarka z Wiednia Frederika „Friedl” Dicker-Brandeis, która ukryła prace w walizkach na strychu jednego z domów dziecka. Znaleziono je po likwidacji getta. Dziś świat zna je jako zbiór około czterech i pół tysiąca rysunków pod tytułem Motyle tu nie żyją. Większość ich autorów zginęła w komorach gazowych Auschwitz.

Dwunastoletnia Helga Hošková przesłała do baraku, w którym mieszkał jej ojciec, obrazek chłopca i dziewczynki lepiących bałwana. Ponieważ dzieci były odseparowane od dorosłych, a mężczyźni od kobiet, wysyłano sobie nielegalne grypsy. Helga, zamiast pisać, wolała rysować. „Maluj, co widzisz” – odpisał ojciec. Dziewczynka do Terezína przywiozła z Pragi blok, farby i ołówki. Najpierw malowała na papierze, a potem na wszystkim, co mogła zdobyć. Stworzyła około stu rysunków. Zdanie ojca było dla niej wskazówką, żeby dokumentować życie w mieście-obozie. Jej obrazkowy dziennik ocalał, bo wuj zamurował go w skrytce terezíńskich koszar.

Prace dziewczynki są tym bardziej cenne, że w zamkniętym mieście obowiązywał zakaz fotografowania. Helga była jednym z niewielu dzieci, które przeżyły Terezín. Wywieziono ją kolejno do obozów w Oświęcimiu, Freibergu i Mauthausen. Wolność odzyskała w maju 1945 roku, jej ojciec nie przeżył. Dziś Helga Hošková-Weissová jest znana jako czesko-izraelska malarka.

(Warto obejrzeć na YouTubie niespełna jedenastominutowy Dziennik Helgi: wywiad z autorką Helgą Hoškovą-Weissovą, gdzie zobaczycie także jej rysunki).

Prace dzieci z Terezína są często jedyną pamiątką po ich autorach. Bez nich nie znalibyśmy nawet ich imion.

13.  UBRANIE DLA K.

POMNIK FRANZA KAFKI,

UL. DUŠNÍ

„I już skoczyłem mojemu znajomemu na barki – z rozbiegu, jakbym to robił częściej – i bijąc go pięściami w plecy, zmusiłem do lekkiego kłusa. Kiedy jednak jeszcze trochę opornie tupał i czasami nawet przystawał, stuknąłem go kilkakrotnie butami w brzuch, żeby żwawiej się ruszał. Powiodło mi się to i dosyć szybko znaleźliśmy się w głębi rozległej, lecz nieukształtowanej jeszcze okolicy” – pisał Franz Kafka w opowiadaniu Rozrywki, czyli dowód na to, że żyć jest niemożliwością. Wiejska droga, po której razem cwałowali, była wyboista. Gdy znajomy się potykał, jeździec podrywał go za kołnierz w górę. Gdy znajomy wzdychał, jeździec boksował go w głowę.

Czterometrowy pomnik Franza Kafki z brązu to jednak nie dwie postacie, lecz wielki pusty garnitur, który niesie mniejszego od siebie pisarza na barana. Inspiracją dla rzeźbiarza Jaroslava Róny był właśnie fragment tego opowiadania. Pomysł na pomnik Kafki powstał dopiero wtedy, kiedy Praga została Europejskim Miastem Kultury 2000, dzieło odsłonięto w 2003 roku. Stoi na granicy dawnego żydowskiego Josefova i Starego Miasta – czyli dwóch światów pomiędzy katolickim kościołem i żydowską synagogą.

Rzeźbiarz opowiadał, że to puste odzienie wypełnione jest wyobrażoną postacią. Chciał uchwycić rozdwojenie Kafki: „Chodzi o jakieś zastępcze Ja, które zgodnie z życzeniem Kafki mogło żyć za niego. Aby ciężar życia niósł na plecach zastępczy K., a ten właściwy tylko obserwował i komentował”. W innym wywiadzie tłumaczył, że puste ubranie może być tym niezrozumiałym światem, z którym zmaga się Kafka. Używając K., może być przez niego unoszony, podczas gdy myśli, że sam nim kieruje.

Wielkim przeciwnikiem tego pomnika był poeta Tadeusz Różewicz. Stworzył nawet o nim wiersz: „Franz Kafka zasłużył sobie na to/żeby nie stawiać mu pomników/nie produkować koszulek/podkoszulków filiżanek/chusteczek do nosa majtek/talerzy z podobizną z jego twarzą/na dnie/zasłużył sobie na to aby/nie otwierać kawiarenek „z Kafką”/nie otwierać sklepików/z galanterią (...)”. To tylko urywek bardzo długiego i niestety słabego utworu. Choć wiersz ujawnia, co wielkiego poetę irytowało pod koniec życia.

Oberwało się rzeźbiarzowi: „twórca pomnika tak szczelnie/owinął gadaniną swoje dzieło/tak wywijał językiem/że pomnik/oniemiał”.

Najwidoczniej poecie chodziło o to, że słowa potrafią też zabijać literaturę.

14.  MOZART SIĘ PALI

STAVOVSKÉ DIVADLO, TEATR STANOWY,

UL. ŽELEZNÁ 11

29 października 1787 roku odbyła się tu prapremiera Don Giovanniego Mozarta.

Wcześniej na tej scenie wystawiono Wesele Figara, a po entuzjastycznym przyjęciu opery kompozytor przyjechał do Pragi, żeby dyrygować pierwszym wykonaniem XXXVIII Symfonii D-dur (KV 504), nazwanej z tej okazji Praską. Podobno był tak zachwycony przyjęciem swojej twórczości, że powiedział: „Moi prażanie mnie rozumieją”.

Don Giovanniego w dużej części napisał już w stolicy Czech z myślą o tym właśnie teatrze[2], a po premierze dyrygował jeszcze czterema przedstawieniami opery.

Prawie dwieście lat później, w 1982 roku, Miloš Forman nakręcił tutaj sceny do filmu Amadeusz. Praski emigrant, wówczas już sławny reżyser amerykański, przywiózł ze Stanów aktorów i szefów poszczególnych działów produkcji. Jednak większość ekipy filmowej stanowili Czesi, wtedy obywatele zamkniętego państwa rządzonego przez neostalinowską ekipę. Forman pisze we wspomnieniach, że ludziom z Zachodu naprawdę trudno było wytłumaczyć, że można normalnie pracować pod bezustannym nadzorem szpiclów, przyzwyczaić się do nich i że to nawet może stać się nudne. Jego czeski kierowca ze Studia Filmowego Barrandov wyznał mu, że gdyby na niego każdego dnia nie donosił, to nie mógłby go wozić.

W Czechach żartuje się, że jeśli chcemy się dowiedzieć, kto współpracował z tajną policją, musimy obejrzeć w Amadeuszu scenę z Wesela Figara