Oskarżenie - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka

Oskarżenie ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

47 osób interesuje się tą książką

Opis

Od serii brutalnych morderstw pod Warszawą minęły cztery lata. Sprawcę ujęto, skazano, a potem osadzono w więzieniu. Dowody wskazujące na dawną legendę „Solidarności” były nie do podważenia.

 

Mimo to pewnego dnia mecenas Joanna Chyłka otrzymuje list od żony skazańca, w którym kobieta twierdzi, że odkryła nowe dowody na niewinność męża. Prawniczka przypuszcza, że to jedna z wielu spraw, którym nie warto poświęcać uwagi…

 

Przynajmniej do czasu, aż kobieta ginie, a materiał DNA jednej z ofiar zabójcy zostaje odnaleziony w innym miejscu przestępstwa. W dodatku wszystko wydaje się w jakiś sposób związane z Kordianem Oryńskim…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 540

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 29 min

Lektor: Krzysztof Gosztyła
Oceny
4,6 (7981 ocen)
5544
1783
548
92
14
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
elspeth33

Nie oderwiesz się od lektury

Lektor króluje!!
20
MagdaW-F

Nie oderwiesz się od lektury

na pewno warto ją przeczytać, czyta się jednym tchem i zostawia po sobie chęć przeczytania następnej.
20
TerminatorAR13L

Nie oderwiesz się od lektury

no nie jest to Forst ake i tak rewelka 😜
10
e861ef02-30ad-4356-957c-1b5542a8c05a

Nie oderwiesz się od lektury

łoooo ale jazda !!!
00
JolaK1960

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zawsze super
00

Popularność




Copyright © Remigiusz Mróz, 2017

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2017

Redaktor prowadząca: Monika Długa

Redakcja: Karolina Borowiec

Korekta: Magdalena Owczarzak

Projekt okładki: Mariusz Banachowicz

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Fotografie na okładce:

www.shutterstock.com/indira’s work

www.shutterstock.com/Nejron Photo

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2017

ISBN 978-83-7976-713-7

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Dla Moniki,

matki chrzestnej całej tej serii

Alienus dolus nocere alteri non debet.

Nikogo nie powinien obciążać cudzy podstęp.

Rozdział 1

Sigma

1

ul. Argentyńska, Saska Kępa

Po przebudzeniu nie pamiętała snów– i może dlatego wolała je od rzeczywistości. Jeszcze niedawno Joanna Chyłka wychodziła z założenia, że sen jest mitrężeniem czasu i przykrą koniecznością, której należy za wszelką cenę unikać. Od kiedy jednak wściekły tłum napadł na nią pod kancelarią i jeden z zebranych oblał ją kwasem, wszystko się zmieniło.

Uciekała w sen, bo tylko w ten sposób mogła odnaleźć nieco spokoju. I jeśli życie było książką, a sny obrazami, które ją ilustrują, to Chyłka od pewnego czasu przerzucała jedynie puste kartki.

Przebudzała się co jakiś czas i właściwie nie mogła przypomnieć sobie, kiedy ostatnio przespała całą noc. Najczęściej nie sprawdzała godziny, nie miała ku temu powodu– odwielu tygodni była na zwolnieniu i ani myślała wracać do pracy. Raz po raz zastanawiała się nawet, czy kiedykolwiek pojawi się jeszcze w biurowcu Skylight.

Teraz jednak podniosła komórkę i spojrzała na potłuczoną szybkę. Mogła ją wymienić, ale w jakiś sposób wydawało się to niewłaściwe. Razem z ekranem pękło bowiem znacznie więcej.

Zobaczywszy, że dochodzi czwarta nad ranem, Joanna obróciła się na wznak i wbiła wzrok w sufit. Szeroko otwarte oczy i ani śladu snu kazały jej sądzić, że tej nocy nie ma co liczyć na wytchnienie.

Podniosła się ociężale, a potem usiadła przed laptopem w kuchni. Sprawdziła skrzynkę mailową i wiadomości w social mediach. Nikt nie próbował się z nią skontaktować, a ona się temu nie dziwiła. Odsunęła wszystkich, budując wokół siebie wysoki mur z zasiekami. Uznała, że samotność to jedyne lekarstwo, które może jej pomóc.

Niechętnie spojrzała na stos tradycyjnej korespondencji na stole. Przypuszczała, że przynajmniej kilka najbliższych osób mogło próbować skontaktować się z nią w ten sposób. Nie, właściwie jedna. Pozostałe trudno było nazywać najbliższymi.

Nie włączając światła, sięgnęła po pierwszą kopertę i rozerwała ją. Położyła list na klawiaturze macbooka, by ekran robił za lampkę. Jaskrawy blask ją oślepiał, ale przebiegła wzrokiem tekst.

Spodziewała się różnych wiadomości, lecz nie takiej. Przez moment się zastanawiała, patrząc na podpis na końcu listu. Znała nazwisko kobiety, która do niej napisała. Zresztą kojarzył je każdy, bez względu na to, czy interesował się opozycjonistami z czasów PRL-u, czy nie.

Jakiś czas temu taka prośba byłaby normalką. Klienci ustawiali się do niej w kolejce, a ona mogła wybierać, którą sprawę wziąć. Choć bywało i tak, że to sprawy wybierały ją.

Tej z pewnością by nie wzięła.

Tadeusz Tesarewicz był legendą Solidarności, przesiedział kilka lat w komunistycznych więzieniach, był internowany, a Służba Bezpieczeństwa swego czasu otoczyła go całym wianuszkiem tajnych współpracowników. Mimo to do tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego dziewiątego roku robił wszystko, by obalić niedemokratyczny ustrój.

Sposób, w jaki walczył, zawsze był dla Chyłki godny podziwu. Problem polegał na tym, że walka Tesarewicza nie skończyła się wraz ze zwycięstwem nad komunistycznymi władzami. Prowadził ją dalej, niestety– sam ze sobą.

Rezultat był makabryczny. Cztery ofiary, cztery zmasakrowane ciała, które odnaleziono na obrzeżach Warszawy. Wszystkie te osoby zostały seksualnie wykorzystane przed śmiercią, wszystkie miały amatorskie tatuaże wykonane post mortem.

Ateraz jego żona chciała, by to Chyłka podjęła się obrony zwyrodnialca. Joanna pokręciła głową, a potem odłożyła list i spojrzała na ekran laptopa. Zaczęła bez celu wałęsać się po internecie, sądząc, że zaraz zapomni o propozycji kobiety.

Nowe dowody. Pewnie, każdy skazaniec odsiadujący dożywocie prędzej czy później zaczynał ich szukać. A jeśli nie mógł ich znaleźć, jego bliscy robili wszystko, by je stworzyć, licząc na wznowienie postępowania.

Tak było i w tym wypadku. Żona Tesarewicza z pewnością nie dotarła do niczego przełomowego. Sprawa została dogłębnie zbadana, materiał dowodowy był nie do podważenia. Żaden rozsądny adwokat nie podejmie się ponownej obrony byłego opozycjonisty, bo będzie stał na z góry przegranej pozycji.

Amimo to coś nie dawało Chyłce spokoju. Co chwilę spoglądała na złożoną kartkę papieru, starając się stwierdzić, co jej nie gra. W końcu westchnęła, otworzyła list, a potem sięgnęła po telefon.

Popękana szybka utrudniała wybranie numeru i Chyłka uświadomiła sobie, że po raz pierwszy, od kiedy wyszła ze szpitala, staje przed takim problemem. Dotychczas obsługa telefonu wiązała się jedynie z odrzucaniem połączeń lub wyciszaniem dzwonków.

Przypuszczała, że kobieta o tej porze nie odbierze. Stało się jednak inaczej, zupełnie jakby Łucja Tesarewicz czekała z komórką w dłoni.

– Tak?– rozległ się głos w słuchawce.

– Wspomina pani każdą swoją kretyńską decyzję, czy jak?

Joannie odpowiedziało milczenie.

– Halo?– upomniała się o uwagę Chyłka.

– Tak, jestem… tylko nie bardzo rozumiem, co pani…

– Ja zazwyczaj tak spędzam te noce, kiedy nie mam spania. Mówię swojemu mózgowi: czas się wyciszyć i wyłączyć, a on odpowiada mi: hola señora, przeanalizuj najpierw każde potknięcie, które w życiu zaliczyłaś.

– Ależ…– Łucja na moment urwała i nabrała tchu.– Kim pani jest?

– Dla jednych zbawieniem, dla innych przekleństwem.

Rozmówczyni znów zamilkła.

– Joanna Chyłka.

Mechanicznie chciała dodać „zkancelarii Żelazny & McVay”, ale coś ją powstrzymało. Być może fakt, że sama nie wiedziała, czy nadal powinna wymachiwać tym sztandarem.

– Jezus Maria…

– Nie, naprawdę Chyłka.

– Nie liczyłam, że pani zadzwoni.

– Gdyby pani nie liczyła, nie wysłałaby pani listu.

Łucja nie odpowiadała, zbita z tropu bezpośredniością. Po tylu latach w zawodzie Joannę nadal zaskakiwało, jak konsternująca dla klientów potrafi być zwykła logika.

– Usiłowałam wcześniej skontaktować się z panią przez kancelarię.

– Mhm.

– Ale powiedziano mi, że przebywa pani na zwolnieniu. I nie wiadomo, kiedy pani wróci do pracy.

Właściwie ani Żelazny, ani McVay nie mogli być pewni, że stanie się to kiedykolwiek. Słusznie jednak zachowywali to dla siebie.

– Więc wpadła pani na to, żeby skaperować mnie mimo tego, że nie pracuję.

– Owszem, ponieważ…

– Co panią do tego popchnęło? W tym wieku już chyba pani nie pije, o marihuanie raczej wie pani tylko tyle, że to jakiś susz, którego minister zdrowia nie chce hodować. A o ile mnie pamięć nie myli, podczas procesu męża nikt nie stwierdził, żeby była pani niepoczytalna.

Rozmówczyni głośno przełknęła ślinę, a Joanna stwierdziła w duchu, że kilkutygodniowa izolacja od ludzi wyszła jej na dobre. Dzięki temu nie była wobec nich tak opryskliwa jak zwykle.

– No?– dodała.– Co pani strzeliło do głowy?

– Cóż…

– Musiała pani wiedzieć, że nie wezmę teraz żadnej sprawy.

– Nie wiedziałam.

– Zwolnienie nie zasugerowało pani, że mogę… bo ja wiem, nie pracować?

– Zasugerowało, jednak…

– Nie widziała pani materiałów w telewizji? Nie wie pani, jaki numer wywinął mi pewien obszczymur przed wejściem do kancelarii?

Najwyraźniej nie wiedziała, a przynajmniej do takiego wniosku doszła Chyłka, kiedy rozmówczyni przez jakiś czas nie odpowiadała. Joanna szybko połączyła fakty. Tesarewicz i jego żona byli twardogłowymi prawicowcami, którzy zapewne szerokim łukiem omijali TVN24 i NSI. Przy odrobinie szczęścia Łucja rzeczywiście mogła nie wiedzieć, co się stało. W końcu nie był to news dnia.

– Broniłam potencjalnego terrorysty– wyjaśniła Joanna.– W nagrodę oberwałam kwasem solnym.

– Przykro mi– odparła kobieta, ale w jej głosie nie dało się słyszeć współczucia.

– Mnie też, paskudna sprawa– przyznała Chyłka, rozglądając się za czymś do picia.– Ale to uświadomiło mi, żeby od obrony takich ludzi trzymać się z daleka. Chyba rozumie pani, do czego zmierzam. Pani mąż to niesławny Tatuażysta.

Kobieta nie odpowiedziała.

– Też mi się nie podoba, że media tak go ochrzciły– dodała adwokat.– Ale sam spieprzył sprawę. Gdyby zabijał w jednym miejscu, miałby chociaż pełny przydomek. Ja na jego miejscu wybrałabym Domaniewską. Tatuażysta z Mordoru. Niezłe, prawda? A tak, nie było dużego wyboru. „Tatuażysta spod Warszawy” brzmi raczej słabo, jakby mąż dojeżdżał z igłą do klientów.

Łucja odchrząknęła.

– Być może się pomyliłam– odezwała się.

– Być może tak.

Joanna przyznała w duchu, że ona także. Niepotrzebnie w ogóle oddzwaniała do kobiety, lepiej było zostawić jej prośbę bez odpowiedzi. Przynajmniej dopóty, dopóki nie rozwiąże własnych problemów.

Westchnęła, a potem podniosła się i podeszła do lodówki.

– Więc dlaczego pomyślała pani, że wezmę tę sprawę?– spytała, sięgając po butelkę z grenadyną.

– Nie wiem. Niepotrzebnie zabieram pani…

– Moment, moment. Skoro już ten czas mi pani zabrała, to niech się chociaż dowiem.

Nalała sobie na dno kieliszka, dopełniła tonikiem, a potem usiadła przy stole. Łucja zapewne zastanawiała się, czy w ogóle opłaca jej się kontynuować rozmowę.

Chyłka dopiero teraz zrozumiała powód swojego zainteresowania. Żona Tesarewicza nie była stetryczałą staruszką, której umysł powoli zachodził mgłą, a powszechnie szanowaną emerytowaną profesor socjologii. Wciąż pozostawała aktywna, udzielała wywiadów, pisała artykuły, a od czasu do czasu wygłaszała gościnne wykłady. Z prawem wprawdzie nie miała nic wspólnego, ale przecież doskonale zdawała sobie sprawę, jak mocny był materiał dowodowy przeciwko mężowi.

– Nie jest pani w ciemię bita– podsumowała Joanna.– Musi pani mieć jakieś konkrety. A ja jestem ich ciekawa.

– Wtakim razie obawiam się, że pani ciekawość pozostanie niezaspokojona.

Niespodziewanie rozłączyła się, zanim Chyłka zdążyła zareagować. Cóż, właściwie prawniczka nie powinna liczyć na nic innego po tym, jak obcesowo potraktowała potencjalną klientkę. Co jakiś czas pierwsze rozmowy kończyły się właśnie w taki sposób. Za dzień lub dwa Łucja wszystko przemyśli, zadzwoni do niej i przedstawi wszystkie szczegóły.

Rankiem, po kilku godzinach snu, Chyłka przekonała się, że tym razem tak się nie stanie.

Ciało Łucji Tesarewicz znaleziono w jej mieszkaniu. Nie odkryto żadnych śladów włamania ani tropów świadczących o tym, by doszło do zabójstwa. Wszystko wskazywało na naturalną śmierć.

Amimo to Chyłka wiedziała, że to nie może być przypadek.

2

ul. Zawodzie, Mokotów

Kordian Oryński wygrał dwa pierwsze sety, a w trzecim było osiemnaście do czternastu dla niego, kiedy zadzwonił telefon. Jeden z kawałków Iron Maiden był przypisany tylko do jednej osoby.

Młody prawnik odbił lotkę i zerknął w kierunku komórki leżącej na ławeczce przy korcie. Tyle wystarczyło, by skrót zrobiony przez przeciwnika pozostał bez odpowiedzi. Lotka wróciła na połowę kortu Kordiana i spadła tuż za siatką.

– Piętnaście osiemnaście– rzucił chudzielec stojący po drugiej stronie.– Jeszcze przerżniesz.

Oryński trwał w bezruchu, patrząc na wibrujący telefon.

– Mówiłem, że lepiej byś zrobił, zostając przy squashu– ciągnął Kormak.– I to nie tylko dlatego, że na Jerozolimskich mieliśmy karnet.

Prawnik obrócił rakietę w dłoni i przez moment się zastanawiał. Może wybrała numer przez przypadek? Nie miał od niej żadnych wieści od kilku tygodni i nie było powodu, żeby odzywała się teraz.

– Zordon?

Oryński spojrzał na przyjaciela.

– Rzuciłem ci wyzwanie– dodał chudzielec.– Przydałaby się choćby licha riposta.

– Chyłka dzwoni.

– Co?

Najwyraźniej dopiero teraz usłyszał pierwsze riffy TheEvil That Men Do.

Kormak zważył lotkę w dłoni, odrzucił ją na bok, a potem zbliżył się do siatki. Złapał za nią i spojrzał z niedowierzaniem na Oryńskiego.

– Ustawiłeś sobie na nią specjalny dzwonek?

– Adekwatny.

– Tak się robiło w gimnazjum, stary. I to tylko po to, żeby wiedzieć, kiedy dzwonią rodzice.

Kordian zignorował uwagę i ruszył w stronę ławki, odnosząc wrażenie, że każdy kolejny krok jest okupiony coraz większym wysiłkiem. Kiedy w końcu podniósł telefon, ten przestał dzwonić. Oryński nabrał tchu i kliknął nieodebrane połączenie.

Kormak stanął obok.

– Powiedziałbym, żebyś się pospieszył, bo czas nam ucieka, ale ona i tak wyrzuci z siebie wszystko najszybciej, jak się da, a potem się rozłączy.

Trudno było temu zaprzeczyć. Oryński przyłożył komórkę do ucha i czekał, niepewny, co usłyszy. W normalnych okolicznościach mógłby spodziewać się kąśliwej uwagi, ironicznego komentarza albo innego przejawu „chyłkowatości”. Te jednak do zwyczajnych nie należały. Zbliżyli się do siebie, poszli o jeden krok za daleko, a klamka w ich relacjach zapadła. W ostatniej chwili los jednak wsunął stopę między drzwi, uniemożliwiając ich ostateczne zamknięcie.

Być może decyzja o zerwaniu kontaktu była najlepszą, jaką mogli podjąć.

Kordian nerwowo czekał, aż Chyłka odbierze, a każdy kolejny sygnał zdawał się dłuższy od poprzedniego. W końcu na linii zaległa cisza.

– Mamy sprawę– rzuciła Joanna.

– Nie nazwałbym tego w taki sposób, ale…

– Nie mówię o nas– przerwała mu beznamiętnym głosem.– Ale o robocie.

Oryński wepchnął rakietę do torby, a potem usiadł na ławce. Przetarł twarz ręcznikiem i sięgnął po napój izotoniczny. Wyszedł z założenia, że im dłużej powstrzyma się od odpowiedzi, tym mądrzejsza ostatecznie będzie.

Szybko uświadomił sobie, że tylko się łudzi.

– Jaja sobie robisz?– zapytał.– Nie odbierasz moich telefonów, udajesz, że nie ma cię w domu, nie odpisujesz na…

– Długo będziesz tak pytlował?

– Jeszcze chwilę.

– Zostaw to na inną okazję– odparła, a on w tle usłyszał głośne dźwięki jakiejś starej hardrockowej kapeli. Najwyraźniej Chyłka nastrajała się bojowo.– Bo mamy coś naprawdę dobrego.

– Nadal traktuję to w kategoriach żartu.

Joanna westchnęła na tyle głośno, żeby nie uszło to jego uwadze.

– Wpadnij na Argentyńską, pogadamy.

– Nie zamierzam. Byłem tam trzy razy, nikt mi nie otworzył.

– Musiałam akurat gdzieś wyjść.

– Nie wychodzisz od tygodni.

– Ta?

– Kormak to sprawdził.

Przyjaciel wybałuszył oczy, jakby właśnie usłyszał wyrok skazujący go na śmierć przez rozstrzelanie. Oryński zignorował go i powiódł wzrokiem wzdłuż bocznego oświetlenia kortu. Zatrzymał spojrzenie w rogu i się zamyślił. Co jej strzeliło do głowy? I co sobie wyobrażała?

– Jesteś tam, Zordon?– spytała.– Czy muszę mieć kryształy komunikacji, żeby się z tobą dogadać?

– Co?

– Nie tak się kontaktowali z twoim imiennikiem Power Rangers?

– Nie. Mieli centrum dowodzenia, które…– Kordian urwał i pokręcił głową z niedowierzaniem.– Nieważne. Powiedz mi lepiej, co z…

– Umnie wszystko okej.

– Okej?

Nie odpowiadała.

– Zostałaś oblana kwasem, po raz pierwszy w karierze poszłaś na zwolnienie, a oprócz tego…

– Dziwisz się?– odburknęła.– Cierpię na przypadłość zwaną zaawansowaną ciążą. Jak wchodzę do wanny, właściwie nie jestem kąpiącą się kobietą, tylko ludzką łodzią podwodną.

Oryński pociągnął łyk izotonika.

– Mam bebzol jak stąd do wieczności– ciągnęła.– A pasożyt produkuje tyle CO2, że ONZ niedługo rozciągnie na mnie sankcje z Protokołu z Kioto.

Kordian uśmiechnął się pod nosem. Po tym, co wywinęła mu Chyłka, nie powinien w ogóle do niej oddzwaniać. Codopiero mówić o przejściu nad tym do porządku dziennego. A jednak była patronka potrafiła spacyfikować wszelkie pretensje i wyrzuty, zanim rozmówca zdążył jewyrazić.

– Nie mogę pójść nawet do Hard Rock Cafe, co dopiero do kancelarii– dodała.

– Ale sprawę możesz przyjmować?

– Jeśli jest ciekawa, to nie tyle mogę, ile muszę.

– Ata według ciebie jest?

– Żebyś wiedział– potwierdziła, a w jej głosie zadrgała dobrze mu znana nuta podniecenia.– Napisała do mnie pewna kobieta, która chciała, żebym zajęła się siedzącym za kratkami mężem.

– To rzeczywiście brzmi jak…

– Zaraz potem kojfnęła.

– Co powiedziałaś?

– Że odwaliła kitę.

Kordian uniósł brwi.

– A, zbyt niedelikatnie– zmitygowała się Joanna.– W takim razie powiedzmy, że usnęła snem wiecznym. I stało się to tuż po tym, jak się do mnie zgłosiła.

Oryński nie miał zamiaru jej przerywać, wiedząc, że bez dopytywania dostanie wszystkie informacje w pigułce. W przeciwnym wypadku byłyby z pewnością przeplatane licznymi przytykami.

Jej głos brzmiał całkiem nieźle. Zupełnie jakby po procesie Al-Jassama nic się nie wydarzyło. Jakby nie doszło do tego, że mogła stracić dziecko. I jakby nie została oszpecona do końca życia.

Wyłuszczyła mu wszystko, zwyczajowo nie ustępując prędkości kałasznikowowi. Kiedy skończyła, ponowiła zaproszenie na Argentyńską, które w istocie było zgrabnie ujętym rozkazem.

– Chcesz bronić Tatuażysty?– spytał Oryński.– Tylko dlatego, że jego żona umarła?

– Zaraz po tym, jak odkryła nowe dowody.

– Przynajmniej tak twierdziła– mruknął Kordian, dostrzegając, że przyjaciel wrzucił już wszystko do torby i najwyraźniej był gotowy do wyjścia.

Kormak znał go zbyt dobrze, by łudzić się, że dokończą mecz. Ruszył do szatni, a Oryński zawiesił ręcznik na karku i usiadł wygodniej.

– Nie. Mówiła prawdę.

– Jesteś pewna?

– Tak.

Czekał, aż powie więcej, ale najwyraźniej nadszedł ten moment, w którym spodziewała się, że sam zainteresuje się sprawą i pociągnie ją za język. Tańczyli ten taniec zbyt długo, by którekolwiek z nich zapomniało kroków.

– Skąd ta pewność?– spytał w końcu Kordian.

– Stąd, że znalazła dowód na to, że jedna z ofiar żyje.

Oryński pewnie roześmiałby się w głos, gdyby nie to, że w głosie Chyłki słyszał znane ożywienie. W przypadku każdej innej osoby znaczyłoby to tylko tyle, że sprawa wzbudziła w niej emocje. Jeśli jednak chodziło o Joannę, był to dowód, że coś jest na rzeczy.

Tyle że kłóciło się to z logiką.

– Tatuażysta został skazany za zabójstwo czterech osób– zauważył Kordian.– Wszystkie ciała znaleziono w kilku miejscach pod Warszawą. Dowody jednoznacznie wskazywały naniego.

– Więc jeden z trupów zmartwychwstał.

– Chyłka…

– Kobieta trafiła na jego materiał DNA na innym miejscu przestępstwa– kontynuowała Joanna.– Jedna z ofiar żyje, Zordon.

– Wtakim razie kogo pochowano?

– Na pewno niewłaściwą osobę. Tyle wiem.

– Ale…

– Poza tym pal licho zwłoki. Do tej pory został z nich szkielet, parę ścięgien i trochę kości. Mnie interesuje niewinny facet, który jeszcze żyje. O ile jego więzienną egzystencję można tak nazwać.

Oryński przypuszczał, że nie– chyba że miałby być wyjątkowym optymistą. Gdyby Tadeusz Tesarewicz siedział za same zabójstwa, mógłby cieszyć się respektem współwięźniów. Fakt, że gwałcił nieletnie ofiary, z pewnością jednak uczynił z niego cel dla niejednego osadzonego.

Ale być może mu się należało.

Dowody były na tyle mocne, że nie istniała najmniejsza wątpliwość co do winy. Nie mogły zostać spreparowane, nie w takiej ilości i w takim charakterze.

– Wyciągasz zbyt pochopne wnioski– odezwał się Kordian.– I to tylko dlatego, że chcesz czymś zająć głowę.

– Zajmuję ją nieustannie, myśląc o tym, że za kilka miesięcy wydalę intruza– odparła pod nosem.– I skurczybyk przez następnych kilkadziesiąt lat będzie miał czelność świętować ten dzień, mimo że sprowadził wtedy na matkę niewyobrażalny, rozdzierający ból.

Oryński zamilkł, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. Zająknięcie się o cesarce nie wydawało się najlepszym pomysłem.

– Wiesz, co robią Huiczole? Indiańskie plemię z Meksyku?

– Nie. I chyba nie chcę wiedzieć.

– Podczas porodu zawiązują linę na genitaliach sprawców ciąż. Kiedy kobieta rodzi, pociąga za drugi koniec, zaciskając pętlę. Chodzi o to, żeby delikwent poczuł choć namiastkę tego, co ona przeżywa.

Kordian głośno przełknął ślinę.

– Tym bardziej nie możesz wziąć tej sprawy– zauważył.

– Nie jestem dziurawą boją, Zordon, tylko łodzią podwodną. Mogę pływać bez problemu.

– Nie po tych wodach.

– Wręcz przeciwnie. A ty wybierzesz się w rejs ze mną.

Zaśmiał się cicho. Sprawnie omijali niewygodny temat, który właściwie przesądzał, że Kordian nie mógł brać udziału w sprawie.

– Nie wiem, czy pamiętasz o paragrafie…

– Trzydziestym ósmym Regulaminu aplikacji adwokackiej i egzaminu adwokackiego?– wpadła mu w słowo.– Tak, pamiętam.

– Jest w nim zapisane, że kto odstępuje od egzaminu, otrzymuje wynik niedostateczny.

– Wiem, wiem. Od jakiegoś czasu staram się wykazać jego wewnętrzną sprzeczność, niezgodność z Konstytucją, Kartą Praw Podstawowych, Wielką Kartą Swobód i innymi takimi.

– Ijak ci idzie?

– Tak samo jak tobie, kiedy wybiegłeś z egzaminu, chcąc mnie ratować.

Odchrząknął nerwowo, przypominając sobie, w jak opłakany sposób się to zakończyło. Kiedy dotarł pod Skylight, na miejscu nie było już Chyłki ani ratowników medycznych, zostali jedynie policjanci. Karetka odwiozła Joannę do szpitala, a tłum się rozchodził. Sprawcy nie odnaleziono, choć jedna ze zgromadzonych pomogła stworzyć portret pamięciowy.

Kariera Oryńskiego zakończyła się, zanim na dobre się rozpoczęła. Wprawdzie nadal pracował w Żelaznym & McVayu, przypuszczał jednak, że niebawem się to zmieni. Firmie nie opłacało się trzymać na liście płac niekończących aplikacji pracowników.

– Awięc postanowione– odezwała się Chyłka.– Przyjeżdżasz, a potem zabieramy się do roboty.

– Nie mogę prowadzić spraw.

– Nie będziesz prowadził niczego poza swoim rydwanem ognia, nie przejmuj się. Kończcie z Kormakiem tego swojego squasha i…

– Przerzuciliśmy się na badmintona.

Nie przeszło mu nawet przez myśl, żeby zapytać, skąd Chyłka wie, co robią. Udowodniła już, że na polu inwigilacji nie ustępuje służbom specjalnym.

– Aja na bronienie niewinnych– oznajmiła.– Więc zasuwaj na Saską, czekam.

Nie czekała natomiast na żadną odpowiedź. Oryński usłyszał dźwięk przerwanego połączenia, ale nie odsunął telefonu od ucha. Trwał w bezruchu przez jakiś czas.

Zrozumiał dwie rzeczy. Po pierwsze Joanna nie odpuści, choćby miała tuż przed rozwiązaniem wygłaszać mowę końcową. Po drugie będzie to jego ostatnia sprawa w kancelarii Żelazny & McVay.

Izanosiło się na to, że opuści firmę z hukiem. Im dłużej się nad tym zastanawiał, tym bardziej intrygowało go, czy to możliwe, by jedna z ofiar wciąż żyła. Ślady DNA, które odnaleziono, musiały być przekonujące, inaczej Chyłka nie podjęłaby się sprawy.

Wkońcu Kordian wsunął komórkę do torby, przerzucił ją przez ramię i ruszył do szatni. Uznał, że koniec rozgrzewki. Czas brać się do roboty.

3

ul. Argentyńska, Saska Kępa

Daihatsu YRV byłoby widoczne z daleka, nawet gdyby nie miało żółtej karoserii. Chyłka wypatrzyła rydwan ognia, kiedy tylko wyłonił się zza zakrętu. Uniosła rękę, a potem ruszyła przed siebie. Nie miała zamiaru tracić czasu.

Kolebała się na boki nieco bardziej, niżby to wynikało z potrzeby, ale przedstawienie było konieczne, by Zordon nieco przyspieszył.

Pod względem ogólnych przypadłości związanych z pasożytem mogła uznać się za szczęściarę. Geny odziedziczyła po matce, a ta dobrze zniosła obydwie ciąże. Podobnie jak Chyłka nie utyła zbytnio, a obawiać się o późniejsze rozstępy musiała tylko trochę.

Mimo to Joanna nie mogła się doczekać, kiedy pozbędzie się zbiornika balastowego i marynarza, którego miała na pokładzie.

Oryński zatrzymał się obok niej i szybko sięgnął do drzwiczek. Powstrzymała go uniesioną dłonią, a drugą złapała klamkę.

– Siedź, Zordon– rzuciła.– Potrafię jeszcze sama otworzyć sobie drzwi.

– Na pewno?

Spojrzała na niego pytająco, zajmując fotel pasażera. Mogła ukryć oparzenia po kwasie pod chustą lub za wysokim kołnierzem, ale nie miała zamiaru. Ślady zostaną na całe życie, prędzej czy później każdy i tak je zobaczy.

– Mam wątpliwości, bo kilka razy próbowałem dostać się do twojego mieszkania i…

– Będziemy to wałkować?

– Tak. Niczym Wałkuski tematy amerykańskie.

– Wtakim razie przygotuj sobie monolog.

Włączył światła awaryjne, wbijając wzrok przed siebie.

– Moglibyśmy chociaż prześliznąć się po temacie– zauważył.

– Po co?

– Oczyścimy atmosferę.

– Nie licz na to. Już ci mówiłam, że darmozjad za punkt honoru postawił sobie zwiększanie efektu cieplarnianego.

– Mam na myśli…

– Wiem, co masz na myśli– ucięła.– I jedź.

– Dokąd?

– Do Skylight.

Zerknął na jej szyję, przelotnie, jakby obawiał się, że jego spojrzenie uwydatni blizny. Chyłka czekała w milczeniu, aż Kordian sam przekona się, że nie jest tak źle, jak początkowo się na to zanosiło.

Większość kwasu trafiła na ubranie, napastnik zdołał oparzyć jedynie niewielki pasek tuż pod lewym uchem. Niewielki z obiektywnego punktu widzenia– zaraz po zdarzeniu Chyłka odnosiła wrażenie, że blizna zajmie pół szyi.

– Już?– spytała w końcu.

Kordian wyłączył awaryjki, a potem w swym niezbyt dynamicznym stylu ruszył naprzód. Znów na moment zamilkli, patrząc na drogę przed nimi.

– Powinniśmy chociaż rozstrzygnąć fundamentalne sprawy– zauważył, kiedy zjeżdżali z mostu Łazienkowskiego na Armii Ludowej.

Chyłka powiodła wzrokiem po mieniących się na zielono drzewach po obu stronach dwupasmówki, a potem zawiesiła spojrzenie na ledwo widocznym wieżowcu przy rondzie Jazdy Polskiej. Dopiero teraz uświadomiła sobie, jak przez ostatnie tygodnie brakowało jej miejskiego zgiełku i warszawskiej panoramy.

– Wszystkie najważniejsze kwestie już ustaliliśmy– odezwała się.– Zgłosiła się do mnie po pomoc kobieta, którą normalnie bym olała. Raczyła jednak umrzeć, więc przyjrzałam się sprawie i postanowiłam bronić jej męża.

– Aon o tym wie?

– Jeszcze nie.

– Tak myślałem– odbąknął Kordian.– Poza tym miałem na myśli nas, nie sprawę.

– My jesteśmy jak kompromis aborcyjny, Zordon. Trwa status quoi jeśli którakolwiek ze stron go naruszy, druga wyjdzie na ulice.

– Nie bardzo– zaoponował.– Bo przypominam sobie pewne zajście w mojej kawalerce, które…

– Nazywasz to zajściem? Postarałbyś się trochę, wymyśliłbyś coś romantycznego. Coś w deseń wezbranej fali namiętności, tsunami rozpalonych pocałunków i tak dalej.

– Skończyłoby się to kpiną z twojej strony.

– Otóż to– przyznała z uśmiechem.

Wychodziła z założenia, że im więcej dystansu zachowa, tym szybciej załatwi kwestie, o których nie miała zamiaru rozmawiać. Na dobrą sprawę nie było to doraźne rozwiązanie, ale jej filozofia życiowa, choć nawet przed sobą nie była gotowa tego przyznać.

– Oile mnie pamięć nie myli, zawarliśmy też pewną umowę– dodał.– Po aplikacji mieliśmy spróbować…

Urwał, sądząc może, że dokończy za niego. Nie kwapiła się do tego. W tej sytuacji mówienie o „byciu razem” wydawało się równie absurdalne jak założenie, że jedna z ofiar Tesarewicza wstała z grobu.

– Po zdanej aplikacji– poprawiła go po chwili Chyłka.

Oryński popatrzył na nią z niedowierzaniem, ale energicznym gestem szybko upomniała go, by skupił się na drodze. Kolejny samochód śmignął między nimi a autobusem, który zdawał się jechać szybciej niż daihatsu.

– Naprawdę to powiedziałaś?

Joanna wzruszyła ramionami.

– Sporo mówię.

Znał ją na tyle dobrze, by wiedzieć, że na obszerniejszy komentarz nie powinien liczyć. Po chwili skinął głową i spojrzał na nią w sposób, który w języku jagańskim opisywało jedno słowo. Chyłka była pewna, że pomyśleli o nim w tym samym momencie.

– Nie drąż, a zaskarbisz sobie moją wdzięczność, Zordon.

– Okej.

– Tak po prostu?

– Przy tej sprawie będziemy spędzać ze sobą całe dnie, Chyłka. Okazji do rozmowy będzie aż nadto.

– To groźba?

– Oczywiście.

Wtakich chwilach najdobitniej zdawała sobie sprawę, dlaczego się do siebie zbliżyli. Większość facetów na jego miejscu nie puściłaby płazem tego, co zrobiła. On jednak potrafił wejść w jej skórę, zrozumieć, dlaczego potrzebowała samotności. Nie, nie samotności, izolacji.

Idlaczego musiała z nią skończyć.

– Po co jedziemy do kancelarii?– zapytał.

– Oznajmić Żelaznemu, że bierzemy tę sprawę.

– Może najpierw jednak pogadalibyśmy z klientem?

– Nie. Tesarewicz zgodzi się bez gadania.

– No tak– mruknął Kordian.– Bo każdy, kto odsiaduje dożywocie, tylko marzy o tym, by pewnego dnia pojawiła się brzuchata prawniczka i zaproponowała mu wcześniejsze wyjście.

– Waż słowa.

– Ważę bardziej niż zwykle, mając na uwadze twój stan.

– Iprzyspiesz, do kurwy nędzy. Przecież autobus prawie nas łyknął, wyjeżdżając z zatoczki.

Posłał jej krótkie, ale pełne troski spojrzenie.

– Nie mogę– oświadczył.– Muszę dbać o ciebie i kruszynę.

Zbyła jego ripostę milczeniem, przypuszczając, że jakakolwiek odpowiedź doprowadzi do potoku innych uwłaczających synonimów określających pasożyta. Oryński nieraz udowodnił, że inwencji mu w tej kwestii nie brakuje. I że korzystanie z niej w ten sposób daje mu wyjątkową satysfakcję.

Zaparkowali przy placu Defilad, tuż obok samochodu Żelaznego. Chyłka wysiadła z daihatsu, klnąc pod nosem. Irytowała ją świadomość, że nawet tak prosta czynność wymaga od niej wysiłku.

Wjechali na dwudzieste pierwsze piętro biurowca w milczeniu, zupełnie jakby przerwanie ciszy miało doprowadzić do poważnej rozmowy, która od początku wisiała w powietrzu.

Idąc korytarzem w kierunku gabinetu imiennego partnera, Chyłka czuła na sobie wzrok wszystkich prawników. Kiedy mijali wejście do noryobory, gdzie tłoczyli się aplikanci i praktykanci, Kordian na moment zwolnił.

– Tak, tak, Zordon, wrócisz tam prędzej czy później.

Uniósł brwi.

– Chyba że cię wylejemy, rzecz jasna.

– Brałem to za pewnik.

– Niesłusznie– odparła, zatrzymując się obok wejścia do open space’u.– Jesteś jedynym aplikantem z Żelaznego & McVaya, który oblał egzamin. Musimy przykładnie cię ukarać, samo zwolnienie to za mało. Wrócisz do tej brojlerni, jeśli cokolwiek będzie ode mnie zależało.

Oboje powiedli wzrokiem po pracownikach stłoczonych jak sardynki. Chyłce w głowie się nie mieściło, że robią wszystko i wylewają siódme poty, by zdobyć pieniądze na nowe, większe, lepsze mieszkanie w prestiżowej dzielnicy, a potem wpadają do niego tylko po to, by się przespać, i wracają do roboty.

– Naprawdę powinniśmy wprowadzić japońskie zasady– burknęła.

– 5S czy 1B?

– Jeden burdel już tu jest– odparła, a potem ruszyła w głąb korytarza.– Mam na myśli szkolne zwyczaje z Kraju Kwitnącej Wiśni. Nie mają tam ani dozorców, ani woźnych, ani sprzątaczek. Młodzi sami dbają o porządek.

– Zpewnością by się to sprawdziło. Szczególnie jeśli wziąć pod uwagę lodówkowy chaos w pokoju socjalnym i…

– Nauczyłoby to tych głąbów higieny pracy. I tego, że wszyscy jadą na jednym wózku.

Czasem odnosiła wrażenie, jakby ci ludzie istnieli w swoim własnym, zbyt skomplikowanym do zrozumienia świecie. Liczne układy, zależności, ukryte antypatie i zadry zdawały się powszechniejsze niż w polityce.

– Skoro już o wózkach mowa…

– Nie mam jeszcze upatrzonego– ucięła.– Czekam, aż BMW wypuści jakiś model dla samotnych matek.

Kordian zmarszczył czoło w głębokim namyśle.

– Iks niewiniątka?– podsunął.

– Raczej iks zawiniątka. Albo iks chłopiątka. Jak zwał, tak zwał, ważne, żebym deklasowała inne matki na placu zabaw.

Przyspieszyła kroku, uświadamiając sobie, że od teraz dziecko stanie się jej osobistym Rzymem– wszystkie drogi konwersacji będą prowadzić właśnie do niego.

Weszła do gabinetu imiennego partnera bez pukania. Artur Żelazny siedział przy niewielkim stoliku obok okna, przeglądając „Puls Biznesu”. Bez zdziwienia popatrzył na Joannę i zupełnie zignorował Oryńskiego.

– Awięc pogłoski o twojej śmierci były przesadzone– powitał ją.

– Tylko po części– odparła, gładząc się po brzuchu.

Opadła ciężko na wolne krzesło przy stole, a Kordian stanął obok i wyjrzał przez duże, przeszklone okno. Chyłka nabrała głęboko tchu. Dobrze się czuła, widząc stłoczone śródmiejskie wieżowce, ale komfort będzie jeszcze większy, kiedy znajdzie się w swoim gabinecie.

– Biorę pewną sprawę– oznajmiła.– To znaczy bierzemy.

– Ty i…– urwał i spojrzał na brzuch.

– Nie, nie, szkodnik jeszcze nie umie niszczyć ludzi na salach sądowych. Na razie skorzystam z asysty niedoszłego adwokata.

Żelazny pokręcił głową.

– Nie ma takiej możliwości.

– E tam– odparła nonszalancko.– W przypadku Zordona nic nigdy nie jest pewne. Ergo wszystko jest możliwe.

Artur poślinił palec, a potem przerzucił stronę gazety. Po biurze rozszedł się przyjemny zapach farby drukarskiej. Żelazny odchrząknął.

– Oczywiście cieszy mnie, że się pojawiłaś– oznajmił.– Ale to nie miejsce ani pora na takie rozważania.

– Masz rację. Zresztą i tak już postanowiłam.

Podniósł wzrok znad dziennika.

– Wzięłam sprawę Tadeusza Tesarewicza.

– Co zrobiłaś?– spytał, składając gazetę.

– Będę bronić Tatuażysty. Domniemanego.

– Czyś ty…

– Nie zwariowałam– zastrzegła.– Choć nie wykluczam, że jak szkodnik będzie dalej kręcił mi takie piruety w jamie macicy, może się to zmienić.

Żelazny po raz pierwszy zerknął na Kordiana. Wymienili się niepewnymi spojrzeniami, jakby właśnie usłyszeli coś, co do uszu mężczyzn nigdy nie powinno dotrzeć.

– Typowe– skwitowała Chyłka.– O pochwach możecie ględzić godzinami, ale jak tylko wspomni się o macicy, kładziecie uszy po sobie.

Żaden z nich się nie odezwał. Joanna westchnęła, a potem wyprostowała się i złożyła dłonie na odcinku lędźwiowym.

– Tesarewicz jest niewinny– oznajmiła.– Jedna z ofiar żyje.

Artur nie wyglądał na zainteresowanego. Nie dziwiło jej to, bo podczas wieloletniej kariery nasłuchał się wystarczająco dużo podobnych deklaracji. I zapewne wydawało mu się, że wie, jaki jest prawdziwy powód, dla którego Joanna podjęła się obrony. Znał jej poglądy, zdawał sobie sprawę, jak niewygodnie jej było mościć się po lewej stronie sceny politycznej, kiedy broniła Roma, a później muzułmanina. Sądził, że teraz próbuje wkupić się w łaski prawicy, oczyszczając jedną z jej legend.

Żelazny jednak nawet nie zająknął się na ten temat.

– Skąd ta informacja?– spytał.

– Od żony.

– Nieboszczki?

– Awyglądam ci na medium?– odburknęła.– Nie, powiedziała mi o tym przed śmiercią.

– Aha.

– Nie robi to na tobie żadnego wrażenia.

– Nie– przyznał, a potem powoli się podniósł.– Tatuażystę skazano na podstawie zeznań świadków i śladów DNA. Był pełen komplet. Nie mogło dojść do błędu.

– Ale do manipulacji tak.

– Wątpliwe– zaoponował ze spokojem, siadając przy biurku.

Chyłka obawiała się, że zaraz sięgnie po spinki. I tak się stało. Zaczął obracać je w dłoni jak kostki do gry, a nieprzyjemny metaliczny dźwięk rozszedł się po pokoju.

Kordian skorzystał z okazji i usiadł przy stole. Oboje spojrzeli na Żelaznego.

– Wtej sprawie przeanalizowano kilkaset tomów akt, przesłuchano kilkudziesięciu świadków, wykonano rzetelne badania i bez cienia wątpliwości uznano, że Tesarewicz zamordował wszystkie cztery ofiary.

– Więc dlaczego jedna żyje?

Artur przyjrzał się spinkom, jakby stanowiły święte przedmioty. Wzruszył ramionami.

– Mówisz, że pojawił się jakiś materiał DNA?

– Tak, na miejscu innego przestępstwa.

– Ito jedyny dowód?

– To i fakt, że osoba, która mi o tym powiedziała, zaraz potem się odmeldowała.

– Ludzie umierają.

– Tak– przyznała.– W tempie ponad sześciu tysięcy sztuk na godzinę, ale liczą się okoliczności.

– Które są takie, że materiał mógł zostać podłożony.

– Nie został.

– Skąd ta pewność?

Chyłka posłała mu zdawkowy uśmiech, nie mając zamiaru odpowiadać. Imienny partner powinien wiedzieć, że pewnych rzeczy po prostu z niej nie wyciągnie.

– Rozmawiałaś ze Szczerbińskim– odezwał się nagle Kordian.

Żelazny spojrzał na niego z wyraźnym zdziwieniem, jakby nie spodziewał się, że Oryński w ogóle zabierze głos podczas tej rozmowy.

– Ipotwierdziłaś, że materiał jest świeży– dodał Kordian, obracając się do niej.– Wiesz znacznie więcej, niż nam powiedziałaś.

– Awy wiecie tyle, ile powinniście. Luki wypełnijcie zaufaniem, jakie do mnie macie.

Wprzypadku Oryńskiego być może wystarczyłoby materii, ale nie mogła tego samego powiedzieć o Żelaznym. Wykopali pod sobą niejeden dołek, a jego zakulisowe gry z kancelarią Czymański Messer Krat podczas ostatniej sprawy spowodowały, że zaufanie nadwątliło się jeszcze bardziej.

Przez moment Chyłka i Artur mierzyli się wzrokiem. Oboje wiedzieli, do czego to wszystko prowadzi. I oboje byli świadomi, że nie ma sensu tracić czasu na podchody.

– Wporządku– odezwał się w końcu Żelazny.– Transakcja wiązana.

– Mhm– potwierdziła.

– Ty wyłożysz wszystkie karty na stół, a ja zastanowię się nad wzięciem sprawy.

– Nie ma nad czym, już ją wzięłam.

– Jesteś na zwolnieniu. Brać możesz jedynie witaminy i minerały.

– Raczej coś na zgagę, bo nie opuszcza mnie od miesięcy– odbąknęła.– Ale oboje wiemy, że te negocjacje nie sprowadzają się ani do podjęcia się obrony, ani do mnie.

Spojrzała wymownie na Kordiana, a Żelazny powoli skinął głową.

– Rozważę, czy Oryński może ci pomóc. W ramach pożegnania z kancelarią.

Chyłka przymknęła oczy. Najwyraźniej czekało ją prowadzenie walki na kilku frontach, ale niespecjalnie się tym przejmowała. Właściwie przywykła do poczucia permanentnego oblężenia.

– Więc?– ponaglił ją.

Joanna nabrała tchu, uznając, że mogło być gorzej. Istniało pewne prawdopodobieństwo, że Artur będzie szedł w zaparte, nie chcąc ładować się w kolejną zbyt głośną sprawę. Po komplikacjach z Al-Jassamem kurz nadal nie opadł, choć opary na bieżąco rozgarniał korowód klientów zainteresowanych zatrudnieniem obrońców z kancelarii Żelazny & McVay.

Imienny partner jednak nie oponował. Przypuszczała, że to nie kwestia zawodowej kalkulacji, ale ich stosunków. Jakkolwiek ścierali się ze sobą w pracy, Artur żywił wobec niej pewną sympatię. I zależało mu na tym, by Chyłka znów nie sięgnęła dna.

– Swojego źródła w policji nie zdradzę– zastrzegła.

– Chyba nie musisz– bąknął Oryński.

Zignorowała uwagę. Powinien wiedzieć, że Szczerbiński nie jest jedyną osobą, do której mogła się zwrócić.

– Powiem wam za to, co nasze orły w mundurach ustaliły do tej pory.

– Prokuratura jeszcze nie przejęła sprawy?– spytał Artur.

– Nie, rzecz jest świeża jak doniesienia o kolejnych wtopach Donalda Trumpa na Twitterze.

Żelazny ponaglił ją ruchem ręki.

– Wszystko zaczęło się tak, jak każda dobra historia– oznajmiła Joanna, rozsiadając się wygodniej.

– Od rozkładających się zwłok?– podsunął Oryński.

Chyłka skwitowała to pełnym uznania skinieniem głowy.

– Doceniam ten pogląd, Zordon– powiedziała.– I zgadzam się z nim w pełnej rozciągłości. Ale tym razem, niestety, chodziło o coś innego.

– Akonkretnie?

– Jedną z ofiar Tatuażysty był dziesięcioletni chłopak, który…

– Wszyscy czterej mieli po dziesięć lat– wtrącił się Żelazny.– Wiek i płeć były kluczem, według którego zabójca dobierał cele.

– Co ty powiesz?

Zaległo niewygodne milczenie. W końcu Artur znów odchrząknął i uniósł lekko otwarte dłonie, sugerując, że nie będzie przerywał.

– Ten, o którym mówię, nazywał się Maciek Lewicki i według prokuratury był ostatnią ofiarą Tesarewicza. Jego zwłoki znaleziono w dwa tysiące trzynastym roku w Markach, przy Lisim Jarze.

– Przy czym?– spytał Kordian.

Joanna przewróciła oczami.

– Ulica niedaleko Piłsudskiego, jest tam niewielkie osiedle. Ciało chłopaka odkryli przy zapuszczonym, niemal dzikim boisku pod lasem.– Na moment zawiesiła głos i spojrzała w okno.– Nosiło ślady gwałtu, zmiany pośmiertne wskazywały na znęcanie się, a oprócz tego znaleziono to, co później stało się znakiem rozpoznawczym mordercy, tatuaż.

– Tyle wie każdy, kto oglądał wtedy wiadomości– zauważył Artur.– Twierdzisz, że teraz odnaleziono gdzieś materiał DNA tego chłopaka?

– Tak. Włosy razem z cebulkami.

– Więc to ma być rzekomo świeży ślad.

– Ztrumny takich raczej nikt by nie wyciągnął.

– Ktoś mógł wcześniej je zdobyć, a potem przechować do odpowiedniego momentu– odparł Żelazny i głośno wypuścił powietrze, jakby tłumaczenie oczywistych rzeczy przychodziło mu z niemałym trudem.

Chyłka zerknęła na Kordiana. Marszczył czoło, bacznie jej się przyglądając. Do tej pory musiał już zrozumieć, że nie wzięła tej sprawy dlatego, że odnaleziono materiał. Jakkolwiek świeży by nie był, nie wystarczyłoby to, żeby podjęła ostateczną decyzję.

– Kontynuuj– ponaglił Artur.– Te włosy znaleziono na miejscu innego zabójstwa, tak?

– Nie.

– Przecież powiedziałaś…

– Mówiłam, że na miejscu przestępstwa. Ale nic nie wspominałam o zabójstwie. Co jest z tobą nie tak, że wszędzie widzisz trupy?

Obaj mężczyźni unieśli brwi, czekając na więcej. Joanna musiała przyznać, że dobrze czuła się w roli dilera dozującego środki pobudzające dwóm osobom, które były od nich uzależnione.

Naturalny instynkt prawniczy kazał im poszukiwać takich historii, myśli od razu wskakiwały na odpowiedni tor, a umysł zaczynał szukać sposobów, by wyeksploatować temat.

Dokładnie tak samo działał jej mózg.

– Chodzi o inne przestępstwo– dodała, a potem spojrzała na Zordona.– Stypizowane w artykule dwieście osiemdziesiąt dziewięć paragraf jeden kk.

Oryński się zawahał.

– Zabór pojazdu w celu krótkotrwałego użycia?– rzucił.

– Żartujesz sobie?– spytał Artur.

– Nie. Doszło do występku, mili panowie– odparła z satysfakcją Joanna, w końcu odrywając wzrok od okna.– I to nawet nie w typie kwalifikowanym.

Kordian potrząsnął głową, jakby nie chciał dopuścić do siebie tej wersji.

– Oczym ty mówisz?– zapytał.

– Otym, że wtedy jeszcze niezidentyfikowany sprawca zwinął na Targówku samochód, przejechał nim przez całe miasto, a potem zostawił go na Woli. Zajęło mu to raptem kilka godzin, więc jego haniebny czyn wypełnił znamiona zaboru pojazdu.

Otrzepała ręce i uśmiechnęła się do obydwu rozmówców.

– Waucie znaleziono włosy Maćka Lewickiego, nieżyjącego od czterech lat.

– Ale…– zaczął Kordian.

– Zarzutów mu jeszcze nie postawiono– nie dała sobie przerwać.– Ale z pewnością niedługo się to stanie, jako że mają nagranie z monitoringu. I nie ulega wątpliwości, że chłopak żyje. I kradnie samochody.

Tym razem urwała, licząc na jakiś odzew. Nie doczekała się go.

– Atymczasem w więzieniu za jego zabójstwo zamknięto niewinnego człowieka– dodała.– Którego stamtąd wyciągnę. I to szybko.

4

Kawalerka Oryńskiego, ul. Emilii Plater

Prokuratura właściwie nie miała się nad czym zastanawiać. Materiał DNA i nagranie z kamer były wystarczające, by wszcząć postępowanie przeciwko chłopakowi. Problem polegał na tym, że w świetle prawa Maciek nie żył. W jego cieniu jednak sytuacja najwyraźniej jednak była odmienna.

Oile Kordian dobrze sobie przypominał, za to konkretne przestępstwo groziła kara pozbawienia wolności od trzech miesięcy do lat pięciu. Niespecjalnie dużo, szczególnie że auto nie przedstawiało wielkiej wartości, a sprawca dość szybko je porzucił.

Konsekwencje dla prokuratury były jednak przemożne.

Oryńskiego nie dziwiło, że nikt do tej pory nie zająknął się o sprawie. Zapewne jeszcze nie podjęto decyzji, od której strony podejść do problemu. I czy w ogóle. Na tym etapie prokuratura mogła jeszcze próbować zamieść sprawę pod dywan, nieświadoma, że wieść zaczęła rozchodzić się już po drugiej stronie barykady.

Ani tego, że będzie podróżować z coraz większą prędkością. Każdy adwokat zapragnie bronić Tadeusza Tesarewicza i pomóc mu wydoić państwo na grube miliony. Proces będzie głośny, a ostatecznie może zakończyć się na szczeblu europejskim.

Kordian spojrzał na swoje odbicie w łazienkowym lustrze. Jeśli sprawa byłego opozycjonisty rzeczywiście będzie ciągnęła się tak długo, ktoś będzie musiał ją przejąć. Chyłka do tego czasu dawno pójdzie na macierzyński, a on… cóż, nie miał pojęcia, co się z nim stanie.

Mała kancelaria na obrzeżach miasta, doradztwo prawne, może praca jako in-house w jakiejś korporacji, która przymyka oko na niezdany egzamin adwokacki. To właściwie wyczerpywało katalog możliwości.

Oderwał wzrok od lustra i opłukał twarz zimną wodą. Przynajmniej odejdzie w dobrym stylu, dla odmiany w końcu broniąc kogoś, kto na to zasługiwał.

Oryński szybko się ogolił, niepewnie spoglądając na zegarek. Chyłka nie należała do cierpliwych osób, a o poranku ta cecha jej charakteru zdawała się przyćmiewać wszystkie inne.

Spryskał się jeszcze perfumami Giorgio Armani, które w jakiś sposób zdawały się dodawać mu pewności siebie, a potem wyszedł z mieszkania. Żółte daihatsu stało tam gdzie zawsze, tuż obok samochodu Żelaznego. Zamysł polegał na tym, by szef, parkując codziennie rano, odnosił wrażenie, jakby Kordian był już dawno na posterunku.

Teraz tworzenie takich pozorów nie miało sensu. Właściwie niewiele rzeczy po sprawie Al-Jassama jeszcze go miało.

Chyłka oberwała najmocniej. Najpierw poprzez falę internetowej nienawiści, a ostatecznie bezpośredni atak. Cała sprawa odbiła się jednak także na innych.

Oryński wsiadł do samochodu, spojrzał na godzinę, a potem z powrotem otworzył drzwiczki. Miał jeszcze chwilę, by zapalić. Sztachnął się kilkakrotnie z łapczywością, jakby od tego zależało jego życie, a potem pojechał w kierunku Argentyńskiej.

Nie musiał długo czekać na Chyłkę. Kiedy wsiadła do daihatsu, pociągnęła nosem z wyraźną dezaprobatą.

– Coś nie tak?– zapytał Kordian.

– Nie, nie, wszystko jest w jak najlepszym porządku.

– Amimo to marszczysz się jak dziecko w kąpieli.

Joanna wzruszyła ramionami. Przez chwilę milczeli.

– Znasz mój stosunek do papierosów– odezwała się w końcu.

– Raczej znałem. Od kiedy jesteś w stanie błogosławionym, trudno stwierdzić, w jaki sposób twoje poglądy ewoluowały.

– Są constans– zapewniła.– Wciąż uważam, że fajki wpływają korzystnie na środowisko naturalne.

– Korzystnie?

– Usuwają jego największy problem. Ludzi.

Oryński uśmiechnął się blado, a potem zapuścił silnik i ruszył w stronę Białołęki. Miał wrażenie, że bywa w tamtejszej placówce przy Ciupagi znacznie częściej, niż powinien, ale takie były uroki parania się prawem karnym w praktyce. Oswoił się z białołęckim mamrem na tyle, że nie czuł już nawet charakterystycznego więziennego zapachu, kiedy wraz z Chyłką czekali na Tesarewicza w sali widzeń.

Były opozycjonista wszedł do środka i rozejrzał się, mrużąc oczy. Twarz miał pomarszczoną, czoło wysokie, a siwe włosy ostały się jedynie na samym czubku.

– Anthony Hopkins– odezwał się Kordian.– I to nie w wersji z Hannibala, a z Westworld.

– Raczej z Thora.

– Ato jakaś różnica?

– Całkiem spora.

– Wybacz, ostatnio nie orientuję się tak dobrze jak ty– odparł pod nosem Oryński.– Może dlatego, że przez parę tygodni harowałem jak wół, podczas gdy ty siedziałaś w domu, oglądając filmy i seriale.

– Czytałam– sprostowała.– Książki w starciu z obrazem są jak hipotetyczna walka Pudzianowskiego z Piotrem Żyłą w MMA. O ile ten drugi nie zabrałby ze sobą nart.

Tadeusz w końcu wypatrzył dwójkę prawników i ruszył w ich stronę. Nie spieszyło mu się.

– Dają mi władzę– ciągnęła Chyłka.– Sama decyduję, jak wyglądają postacie, jak się zachowują i tak dalej. W filmie czy serialu reżyser mnie z tego odziera. Pieprzę taki układ.

Może i słusznie, przyznał w duchu Oryński. Nie odezwał się jednak, bo Tesarewicz stanął przy stole, omiatając ich wzrokiem. Zaległa cisza, jakby wszyscy czekali, kto pierwszy wyciągnie rękę.

– Klapnie pan?– odezwała się w końcu Joanna.

Tadeusz nawet nie drgnął.

– Na Boga, w którym miesiącu pani jest?

– Nie wiem, straciłam rachubę.

– Wszóstym?

– Bez przesady. Wprawdzie długa droga za mną, ale jeszcze dłuższa przede mną. Podobnie jak w pana przypadku.

Nawet mimo różnicy wieku, nieczęsto się zdarzało, by Chyłka od początku tytułowała innych per pani lub pan. Kordian ściągnął brwi, dochodząc do wniosku, że chyba pomylił się co do motywacji Joanny.

Wzięła tę sprawę nie po to, by ocalić siebie lub niewinnego człowieka. I nie ze względu na to, że obrona Tesarewicza wydała jej się ciekawym kazusem. Chodziło o coś innego. O szacunek do tego człowieka.

Tadeusz stał po jej stronie sceny politycznej, w dodatku po bezkompromisowej walce w czasach PRL-u postanowił wycofać się z polityki w wolnej Polsce. Uznał, że zrobił wszystko, co powinien, więc oddał pole młodszym i bardziej perspektywicznym kandydatom na posłów i senatorów.

Był jednym z niewielu, którzy uniknęli taplania się w bieżącym mule politycznym. Szanowano go właściwie od prawa do lewa, mimo że nigdy nie krył się ze swoimi konserwatywnymi poglądami.

Wszystko to jednak skończyło się cztery lata temu. Z wielkim hukiem, który potrafi spowodować tylko upadający autorytet.

– Moja ciąża to jednak nic w porównaniu z tym, co pana czeka– dodała Joanna.– Usiądzie pan czy będzie nad nami wisiał jak miecz Damoklesa?

– Miecz oznacza nieubłagane zagrożenie– odezwał się Tesarewicz, wreszcie zajmując miejsce.– Tymczasem ja dla państwa żadnego nie stanowię.

– Wpewnym sensie pan stanowi– odparła Chyłka.– Bo jeśli będziemy pana bronić, de facto sami będziemy potrzebować ochrony.

– Nie rozumiem.

– Ktoś pana wrobił. Ktoś zarazem skurwysyńsko przebiegły i zaradny.

Tadeusz spojrzał na Oryńskiego, jakby oczekiwał, że to właśnie on rozwinie temat. Kordian zdawał sobie jednak sprawę, że nie opłaca się nawet otwierać ust, bo Chyłka i tak wpadnie mu w słowo. Musiała się wygadać, innej możliwości nie było.

– Już pan rozumie?

– Przyznam, że…

– Jako pańscy obrońcy będziemy narażeni na ten sam stopień zaradności, który sprawił, że przywalili panu dożywocie.

– Miałem na myśli raczej sam fakt obrony.

– Co proszę?

Tesarewicz rozłożył lekko ręce, zwracając na siebie uwagę jednego z klawiszy stojących przy wejściu do sali. Funkcjonariusz przypatrywał im się przez chwilę, a potem na powrót zainteresował się pozostałymi osadzonymi.

– Kim państwo są?– spytał Tadeusz.

– Pańskimi obrońcami.

– Mam już…

– Nie, dotychczas miał pan jedynie namiastkę adwokata.

Kordian z namaszczeniem pokiwał głową, jakby Chyłka przedstawiła prawdę objawioną. Prawniczka sięgnęła do torby, wyjęła plik kartek, a potem położyła je na stole. Podsunęła je bez słowa Tadeuszowi.

– Podpisze pan to wszystko i będziemy mieć papierologię z głowy.

– Co to jest?

– Cyrograf na usługi Joanny Chyłki– odparła, obracając papiery.– Podpisuje pan, oddaje mi swoją duszę, a ja wypuszczam ją z więzienia jak dżina z butelki. Pasuje?

Tesarewicz wyprostował się i mruknął coś pod nosem. Wyglądał na człowieka mocno doświadczonego przez życie, a każda z licznych zmarszczek zdawała się świadectwem trudności, z jakimi się zmagał. Najpierw opresje władz, potem niezbyt udana kariera w III RP i więzienie, a teraz śmierć żony.

Kordian oderwał wzrok od mężczyzny. Patrzenie na niego w jakiś sposób stawało się coraz bardziej dojmujące.

– To pani jest tą prawniczką, do której zgłosiła się Łucja…

– Tak. Zrobiła to zaraz po tym, jak odkryła nowe dowody.

Nie widać było po nim żadnego zaskoczenia. Żona musiała na bieżąco informować go o wszystkim, a może wręcz działała na jego polecenie. Jeśli tak, to do całego ciężaru życiowych doświadczeń trzeba było dołożyć kilka kilogramów poczucia winy za to, co ją spotkało.

Jakby na potwierdzenie tej myśli Oryńskiego, Tadeusz opuścił wzrok. Wpatrywał się przez chwilę w blat, a potem drgnął i spojrzał na papiery.

– Twierdziła, że tylko pani może pomóc.

– Inie pomyliła się– zapewniła Joanna.– Nie dość, że stąd pana wyciągnę, to wystąpię o odszkodowanie i zadośćuczynienie od Skarbu Państwa. Zaśpiewam dwadzieścia pięć milionów.

Kordianowi przez moment wydawało się, że się przesłyszał. Nadal w pamięci miał wytyczne, które usłyszał podczas pierwszego dnia w pracy. „Nigdy, ale to przenigdy nie mów klientowi, że wygrasz sprawę”. Wysokość kwoty rzuconej przez Chyłkę dodatkowo pogłębiała jego dezorientację.

– Nie chcę pieniędzy– zadeklarował Tesarewicz.

– Nieistotne. Weźmie je pan, ale wcześniej podpisze, co trzeba.

Oryński przypuszczał, że przekonanie Tadeusza do złożenia podpisu będzie wymagało jeszcze trochę wysiłku. Pomylił się. Najwyraźniej pewność żony co do tego, że tylko Chyłka może go wybronić, była wystarczająca.

Tesarewicz przejrzał pierwszy plik, podpisał, a potem zaczął czytać kolejny.

– Przyspieszy pan? Intruz ciśnie mi na pęcherz.

Były opozycjonista podniósł wzrok z niepokojem.

– Spokojnie– dodała Chyłka.– Permanentne parcie to nic w porównaniu z innymi rzeczami. Niech pan sobie wyobrazi, że na widok kawy robi mi się niedobrze, podobnie się dzieje, kiedy czuję dym papierosowy. No i wzdęcia. One są prawdziwym przekleństwem.

Tesarewicz tkwił w bezruchu z długopisem między palcami.

– Gdyby pasożyt produkował hel, orbitowałabym już gdzieś w okolicach Międzynarodowej Stacji Kosmicznej.

– Pani mecenas…

– No?

– Nie jestem przekonany, czy aby…

– Mój stan jest sprawą drugorzędną– zapewniła.– Niedługo wyeksmituję lokatora, a następnego dnia wracam do picia, palenia i roboty na pełnych obrotach.– Wskazała na kartkę papieru.– A teraz autograf. I bierzmy się do pracy.

Chwilę później przynajmniej pod względem prawnym wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. Chyłka wrzuciła kartki do torby, skrzyżowała ręce na brzuchu i odgięła się na krześle.

– Bueno– rzuciła.– Od teraz wszystko, co pan powie, jest objęte tajemnicą adwokacką. Czy quasi-adwokacką, bo mój pomagier nie zdał egzaminu.

– Zprzyczyn niezależnych ode mnie– zauważył Oryński.

Tesarewicz milczał. Nie patrzył na nich jak na dwójkę idiotów, więc Kordian uznał, że mają do czynienia z wyjątkowo wyrozumiałym człowiekiem.

– Zacznijmy od tego: czy zgwałcił pan któregokolwiek z tych chłopaków?– spytała Joanna.

– Nie.

– Azabił pan któregoś?

– Nie.

Żadnego obruszenia, kompletny brak emocji. Ciekawa reakcja, uznał w duchu Oryński.

– Znał ich pan w ogóle?

– Nie.

– Wasze ścieżki mogły się gdzieś przeciąć?– kontynuowała Chyłka.– Mieszkaliście niedaleko siebie, mogliście robić zakupy w tym samym osiedlowym, wyprowadzaliście psy w jednej okolicy?

– Oile wiem, nie.

– Adobrze pan wie?

– Nie śledziła pani procesu? Organy ścigania dogłębnie…

– Nie interesują mnie machinacje prokuratury, pana również nie powinny– przerwała mu.– Chcę wiedzieć, co ustalili państwo na własną rękę.

Tesarewicz przez chwilę jej się przyglądał, jakby nie mógł zdecydować, czy podpisanie jakiegoś papieru rzeczywiście pozwala mu przedstawić wszystkie fakty.

– Nie ma żadnego związku między mną a tymi chłopcami.

– Więc skąd pański materiał DNA na ich ciałach?

– Przypuszczam, że nietrudno było go zdobyć, jeśli wziąć pod uwagę moje częste wystąpienia publiczne.

Miał rację. Mimo że nie angażował się w politykę, przynajmniej kilka razy w miesiącu odwiedzał uczelnie w całej Polsce, opowiadając o stanie wojennym, Solidarności, kolportowaniu podziemnej prasy i innych rzeczach, które niespecjalnie interesowały studentów. Na wykładach nie pojawiały się tłumy, ale wydarzenia te zapowiadano z dużym wyprzedzeniem. Gdyby ktoś chciał ściągnąć odciski palców, podebrać materiał DNA czy nawet ślad cheiloskopijny, miałby odpowiednio dużo czasu, by się do tego przygotować. Podłożenie tego czy innego dowodu na miejscu przestępstwa nie nastręczałoby problemu.

– Aświadkowie? Twierdzą, że pana widzieli.

– Zoddali.

– Więc ma pan klona?

– Dobrze pani wie, jak działa ludzka pamięć. I jak niewiele trzeba, żeby pomylić jednego siwego mężczyznę z drugim.

– Ano wiem– potwierdziła.– Ale musiałam się przekonać, jak pan się do tego wszystkiego odnosi.

– Odnoszę się z niedowierzaniem. Od samego początku.

– Nie dziwię się.

– Nie wiem, kto ani dlaczego miałby dopuścić się tak daleko idącej manipulacji.

Chyłka przewróciła oczami.

– Piekło w Boskiej komedii ma dziewięć kręgów, ludzka natura z pewnością więcej. I w każdym panuje jeszcze większy mrok niż u Dantego na samym dnie.

– Być może– przyznał Tesarewicz.

Prawnicy czekali na więcej, ale były opozycjonista zamilkł. Dali mu jeszcze chwilę, a potem zaczęli sami podpytywać go o inne szczegóły, które w toku rozprawy mogły okazać się kluczowe.

Niecałą godzinę później opuścili białołęcką placówkę. Kordian od razu sięgnął po paczkę marlboro. Chyłka zerknęła na niego z ukosa, ale to nie przeszkodziło mu w zaciągnięciu się z lubością.

– Co sądzisz?– spytał, wypuszczając dym.

– Że nie masz pojęcia, skąd wziął się czerwony trójkąt na paczce.

– Hę?

–