Orlanda - Jacqueline Harpman - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Orlanda ebook i audiobook

Jacqueline Harpman

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

11 osób interesuje się tą książką

Opis

Jacqueline Harpman, autorka "Ja, która nie poznałam mężczyzn", podejmuje grę z klasyczną powieścią Virginii Woolf "Orlando".

Stać się kimś innym. Przybrać inną tożsamość, znaleźć się w innym ciele, przeżywać to, co niedostępne, realizować zakazane namiętności – jak świat światem, każdy snuje takie marzenia. Aline, trzydziestopięcioletniej wykładowczyni literatury wiodącej bardzo – wręcz za bardzo – poukładane życie, zdarzyło się o tym pomyśleć, kiedy na jej drodze stanął przystojny jasnowłosy chłopak. Wówczas wydarzyło się coś niemożliwego: męska część duszy Aline opuściła jej kobiece ciało i przeniosła się do ciała młodego człowieka. Odtąd jest on jednocześnie Lucienem i Aline, czyli Orlandą.

Aline – podwójna, rozszczepiona, zarazem aktorka i świadek – zostaje wciągnięta w wir przygód, doświadcza to upajających, to znów zabawnych sytuacji, odkrywa własne utajone pragnienia.

W 1996 roku powieść została wyróżniona prestiżową Nagrodą Médicis.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 317

Rok wydania: 2025

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 10 min

Rok wydania: 2025

Lektor: Anna Grochowska

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Jacqueline Harpman

Orlanda

Przełożyła

Katarzyna Marczewska

ArtRageWarszawa 2025

Dédée i Toury’emuz podziękowaniem za mieszkanie

POWIEŚĆ: Fikcyjna historia napisana prozą, w której autor stara się zainteresować czytelnika, przedstawiając namiętności, obyczaje lub niezwykłe przygody.

Le Petit Littré, 1990

Pierwsza faza

Pierwszy dzień: piątek

Scena otwierająca rozgrywa się w Paryżu, naprzeciw Gare du Nord, w lokalu noszącym ambitną nazwę Brasserie de l’Europe. Wystrój – sztuczny zamsz, chrom i plastik – może przyprawić o neurastenię każdego, kto okaże się na tyle nierozważny, że zacznie mu się przyglądać. Minęła pierwsza po południu. Niektórzy klienci jedzą faszerowane jajka, inni kanapki. Aline Berger, lat trzydzieści pięć, czyta. W regularnych odstępach wypija parę łyków stojącej przed nią wody mineralnej. Aline nie lubi czekać na pociąg w ogromnej i głośnej hali dworcowej, gdzie nigdy nie może być pewna, czy znajdzie miejsce siedzące, a numer peronu ogłaszają dopiero dwadzieścia minut przed odjazdem.

Pani Berger nie wydaje mi się zbytnio zajęta czytaniem. Od czasu do czasu rozgląda się dokoła, a następnie patrzy na zegarek. Czas nie chce płynąć. Nie powinna była wybierać się tak wcześnie, ale z natury jest skłonna do obaw i zawsze się martwi, że może się spóźnić. A poza tym co miałaby robić na mieście, kiedy już skończyła poszukiwania biblioteczne? Spędziła godzinę w Orangerie, pół godziny w księgarni Smitha i nie pozostawało jej nic innego, jak zanurzyć się w głębinach metra. Wzdycha. Usiłuje skupić się na tekście, który wcale jej nie porywa. Już co najmniej dziesiąty raz czyta kluczowy fragment Orlanda, ten, w którym następuje przemiana, i próbuje uchwycić jego podskórny sens. Stale ma wrażenie, że pozostaje na powierzchni, i nie dopuszcza do siebie myśli, że pod spodem być może nic nie ma. Stara się: First, comes our Lady of Purity; whose brows are bound with fillets of the whitest lamb’s wool; whose hair is an avalanche of the driven snow… i tak dalej. Ziewa. Za słowami, nad którymi się tak męczy, snuje się inny nurt myśli, meandruje w ukryciu niczym rzeki podziemne, które jakiś czas płyną pod gołym niebem, następnie znikają pod ziemią i wydawać by się mogło, że to koniec, lecz kilka kilometrów dalej wypływają na nowo. Tego właśnie słucham, korzystając z przysługującego mi przywileju powieściopisarki, i wkrótce słyszę coś, co mnie wprawia w zdumienie:

„A gdyby tak zmienić płeć? Gdybym cię porzuciła, nieśmiała duszyczko, gdybym wyszła z ciała dziewczyny i zamieszkała w ciele chłopaka, o, na przykład tego, który tu siedzi naprzeciw mnie, tego blondyna, jest trochę rozczochrany, patrzy z ukosa i ucieka wzrokiem, ale ma szerokie i stanowcze usta – zwiastun niezłomnych postanowień? Gdybym tak siedziała – lub siedział? – w jego głowie, jaka byś mi się wydała? Och! Chyba wkrótce przestałabyś mnie interesować, ponieważ bez mojej energii, porywczości i siły, których się czasem boisz i które nazywasz brutalnością, byłabyś nijaka, złożyłabyś broń i szłabyś przez kiepskie życie od klęski do klęski. Od zawsze ci przeszkadzam i robisz wszystko, żeby mnie ukryć pod szminką, długimi włosami i jedwabnymi spódnicami, które wirują przy najmniejszym ruchu, wydajesz się urocza i kobieca, ale ja tkwię uwięziony w twoim lęku i jest mi za ciasno. Gdybym był mężczyzną, nie szukałbym kobiet, znam je aż nadto dobrze, stawałbym radosny, z podniesioną głową, przed innymi mężczyznami, robiłbym to, na co się nie ośmielałem jako dziewczyna, rzucałbym im wyzwanie! Być może nigdy nie interesowałem się mężczyznami inaczej niż jako homoseksualista, tyle że oczywiście taki, który się wstydzi i obawia swoich skłonności, więc się przebrałem – przebrałam – przywdziałem to dziwne ciało, w którym nie czułem się nigdy u siebie. Czasem ich pociągałem, ale skoro sam nie czułem się pociągający, nie zwracałem na to uwagi. Ach! Być chłopakiem! Wystarczy, że puszczę wodze myślom, które zawsze trzymasz na uwięzi, i od razu wyobrażam sobie tamto ciało, mocniejsze, z szerokim, płaskim torsem, na którym widać swobodną grę mięśni piersiowych, moje biodra stają się wąskie i na podbrzuszu przeczuwam obecność jędrnej wyrośli przypominającej drzewca sztandarów, którymi zwycięzcy poruszają z wolna o zmierzchu na polu bitewnym, nad ciałami poległych. Boisz się, sztywniejesz, drażnisz mnie. Ja szedłbym spokojnym krokiem, patrzyłbym mężczyznom prosto w oczy, ciebie to przeraża, byliby trochę spłoszeni, ale niektórzy odwracaliby głowy i wiedli za mną wzrokiem, być może wybrałbym sobie kogoś, kto uległby pokusie, i wciągnąłbym w przepastne głębie, których istnienia nigdy się nie domyślał. Znam ich, wiem dobrze, co lubią. Wiem, że jako kochanek byłbym zręczniejszy niż w roli kochanki, bo nie bałbym się niczego, skromność i powściągliwość wpaja się dziewczętom, niczego takiego nie nauczyłem się jako chłopak, ponieważ nikt się nie domyślał, że istnieję; prostaczek, jakim jestem, wyruszyłby ku nieznanym lądom. Cóż to za podróż, o bogowie! Śmiać mi się chce, kiedy pomyślę o Ameryce, o Kolumbie, Amazonii i kole polarnym, a nawet o Księżycu i Marsie! Nieznane jest tuż obok, setki razy spoczywałam w jego ramionach i nigdy nie weszłam do środka. Przeciwna płeć znajduje się dalej niż Wega z gwiazdozbioru Lutni, trafiam czołem w zamknięte głowy i nie mogę się dostać do środka, pytam: O czym myślisz? Uśmiechają się, a ja tkwię na zewnątrz, zagubiona, samotna, zamknięta w ciele kobiety, pozostającym we władzy małostkowych obaw, których nie masz odwagi odrzucić. Nie mam im wszakże tego za złe, bo to nie ich wina ani nie moja, tkwimy w więzach nieprzekraczalnej tożsamości, która sprawia, że jesteśmy od siebie oddaleni niczym dwie galaktyki, każe nam pędzić ku sobie i oszukiwać ciekawość rozkoszą. Żadna kobieta nigdy nie była mężczyzną, żaden mężczyzna nigdy nie był kobietą. Każda z płci ma wiedzę, której się nie da przekazać tej drugiej; wiem, że dochodzi do niedorzecznych operacji, lecz jest to złuda, przebranie, które nie dotyczy umysłu, obleka ciało w kostium i zabija pożądanie. Ale gdyby się tak wcielić w ciało nienaruszone skalpelem? Przejść trzy kroki i przenieść się do innego świata? Ja to ktoś inny? Ja to tysiące innych, a skoro mnie nuży obecne ja, czemu by go nie opuścić?

Jasnowłosy chłopak przed chwilą zamówił drugą kawę. Wygląda na nieco zmęczonego, dlaczego pije tyle kawy, skoro przede wszystkim powinien się wyspać? Widzę, że postawił obok siebie torbę podróżną – może również ma wsiąść do pociągu? Doprawdy, kusi mnie ten młody człowiek! Ma długie dłonie, paznokcie niezbyt zadbane, ale twarz o czystych, harmonijnych liniach, stworzoną do tego, by wyrażać stanowczość. Patrzę, jak siedzi na niewygodnym krześle, i widzę, że ma sporo wdzięku, chyba dałoby się z niego coś zrobić. Jest ubrany w czarną kurtkę ze skaju z mnóstwem zamków błyskawicznych, nosiło się takie kilka lat temu, do tego wytarte, ale nie podarte dżinsy. Pewnie niezbyt dużo zarabia. Nawet gdybym nie był uwięziony w kobiecie kierującej się rozsądkiem, w typie osobowości, za którym opowiedziałaś się tak dawno, że uważasz go za naturalny, nie zwróciłbym na niego najmniejszej uwagi, bo jest pospolity do niemożliwości, jego jedyna zaleta polega na tym, że jest młodym, dobrze zbudowanym, niebrzydkim chłopcem. A gdyby się tak zdecydować? Zamieszkałbym w nim, dzięki mnie stałby się przystojny, bo samo to, że się jest młodym mężczyzną, jest dla mnie tak cudownym stanem, że nie zdołałaby go przyćmić żadna troska. Pod moim wpływem rozwinąłby skrzydła, oczom o ponurym spojrzeniu dodałbym blasku, a postawie – pewności. Nie jest przecież dziewczyną, wszystko mu wolno, więc dlaczego jest taki zgaszony? Ma tyle skarbów – jak można je w ten sposób trwonić! Ach, gdybym tylko mógł się do niego dostać! Może wystarczy chcieć; nic o tym nie wiemy, ponieważ nikt nigdy nie próbował dokonać czegoś tak szalonego. Ty zawsze ulegasz zdrowemu rozsądkowi i cofasz się nawet wtedy, gdy się bawisz myślami, i właśnie dlatego jesteś taka nudna. Klamka zapadła. Przenoszę się.

Naprawdę się przenoszę?

To niemożliwe, niewyobrażalne, a jednak to robię. Zostawiam cię, nie oglądam się za siebie i wkraczam w niemożliwość. Nic nie czuję, wiem tylko, że się przemieszczam, unoszę się w nieokreśloności, między chwilą przed i chwilą po, w punkcie, który siłą rzeczy znajduje się poza trwaniem i przestrzenią, jest zerem bezwzględnym czasu i ciągnie się w nieskończoność, istnieję wiecznie w miejscu, którego nie ma, którego nie potrafię sobie przypomnieć nawet wtedy, gdy w nim przebywam, bo wtedy traci tu wszelki sens, jedyną rzeczywistością, jaką mam, jest owo niepodzielne ja, którego istoty nie rozumiem, lecz olśniewa mnie jego cudowna oczywistość, jest jądrem pewności wśród tego, czego nie sposób pojąć i nazwać, gwarancją, niematerialnym punktem oparcia umożliwiającym tę nieprawdopodobną żeglugę, w której bez wahania obieram kierunek, choć nie ma dołu ani góry, przodu ani tyłu, lecz mimo to wiem, dokąd podążam, i ledwo wyruszyłem, a już jestem u celu, przemierzyłem wieczność, czas nie płynął, nie przebyłem żadnej odległości, wcielam się, jestem na miejscu, wokół mnie wszechświat przybiera nowy kształt, mam wzrok, słyszę, czuję, jestem!

Jednak to zrobiłem!

Aline jest tam, a ja tutaj, dokonało się rozdzielenie, patrzę osłupiały na siebie, która czyta, tak, odtąd czasownik przybiera trzecią osobę liczby pojedynczej, czyta uważnie, ma przed sobą półlitrową, prawie pustą butelkę wody mineralnej, regularne nawadnianie jest warunkiem utrzymania zdrowia, ojciec mi to zawsze powtarzał, ja siedzi naprzeciw, trochę z boku, jestem w jasnowłosym chłopaku, bez wysiłku dostałem się do jego głowy. Niczego nie zauważył. Jak to, tak bez oporu dał się usunąć? Chyba nie bardzo zależało mu na samym sobie, bo nawet nie pisnął i znikł. Cały dom jest dla mnie. Drżę z przejęcia, powstrzymuję się, mam ochotę wstać, tańczyć, wznosić radosne okrzyki, trzeba zachować spokój, dokonałem niemożliwości i gdybym powiedział o tym głośno, za moment tkwiłbym w kaftanie bezpieczeństwa, unieruchomiony przez trzech pielęgniarzy. Przyjrzyjmy się naszemu nowemu królestwu. Paznokcie mało zadbane? Znacznie gorzej! Poobgryzane! Trzeba być głupcem, by niszczyć takie piękne dłonie! Dotykam ramienia: silne, umięśnione; i ta klatka piersiowa, ach, jak przyjemnie nie czuć uprzykrzonej krągłości biustu. Brzuch idealnie płaski, uda twarde do pozazdroszczenia. Podoba mi się to ciało, podoba mi się tak bardzo, że czuję się podniecona. Nie ulega wątpliwości, że zawsze lubiłam mężczyzn bardziej, niż się ośmielałam sama przed sobą do tego przyznać, i drżę cały na myśl o tym, że teraz mam dla siebie tego mężczyznę, muszę się jednak opanować, ponieważ siedzę w miejscu publicznym i nie chcę zaczynać nowego życia od zrobienia jakiegoś głupstwa. Kładę więc znowu dłonie na stole i przenoszę uwagę na odczucia wewnętrzne; natychmiast spostrzegam, że boli mnie głowa. To dlatego tak kiepsko wyglądał! Wcale mi się to nie podoba, nie po to zmieniłem ciało, żeby być w gorszej formie, co ten chłopak zrobił? Wczoraj wieczorem musiał za dużo wypić, tego rodzaju dolegliwości zdarzają mi się wyłącznie po wypiciu kiepskiego wina, pewnie źle znosi alkohol. Ejże! Czyżbym miał słaby charakter? Czyżbym był mięczakiem? Nie, nie ma się czego obawiać, kimkolwiek byłby ten młodzieniec, ja nim nie jestem, zajmuję jego ciało, posługuję się nim, ale pozostaję sobą, a nigdy nie byłam kobietą, która zbyt dużo je lub pije. Potrzebna mi aspiryna. Ach! Jakiś jego ślad musiał przetrwać, bo natychmiast się dowiaduję, że mój gospodarz nie przepada za lekarstwami, nigdy ich nie zażywa, bo uważa, że to zanieczyszcza organizm! Zanieczyszcza! Przecież to żałosne, boi się kwasu acetylosalicylowego, a jednocześnie się upija! Miałam aspirynę, bo zawsze ją noszę w torebce, pójdę poprosić o tabletkę.

Wstaję. Dzieje się coś tak dziwnego, że o mało nie zastygam w bezruchu – chodzi o to, że jestem znacznie wyższy niż Aline, mam dłuższe nogi i byłbym wywrócił stolik. Urosłem o dziesięć centymetrów, do których nie nawykłem! Perspektywa całkiem się zmieniła, albo ja jestem w górze, albo wszystko wokół na dole, czuję się kompletnie zdezorientowany i na sekundę ogarnia mnie zawrót głowy. Tylko na sekundę, bo nie mam zamiaru pozwolić, by cokolwiek zakłóciło mi radość z przemiany.

Idę w stronę mnie pogrążonej w lekturze.

– Przepraszam panią…

Podnosi głowę. Wzrok ma trochę nieobecny. Myśli, które przed chwilą snułem, na pewno ją zaniepokoiły i jak ją znam, z pewnością musiała się mocno skupić, by je od siebie odsunąć. Śmiać mi się chce, bo nawet nie wie, jak bardzo jej się to udało!

– Słucham?

– Czy ma pani może aspirynę? Boli mnie głowa.

Wcale nie jest aż tak zaskoczona, jak można by oczekiwać, wygląda raczej na kogoś, kto jest gotów okazać pomoc. To cała ja! Ludzie mówią, że jestem osobą troskliwą i uczynną, to pozory, w rzeczywistości Aline zrobiłaby wszystko – w granicach przyzwoitości! – byleby poczuć, że ją ktoś lubi. To jej typowy odruch, przed którym się broni, jak potrafi, rzadko z powodzeniem.

Otwiera torebkę, nie musi w niej grzebać, ponieważ dokładnie wie, gdzie co się znajduje; nienawidzi osławionego bałaganu, który w powszechnym mniemaniu kobiety mają w torebkach. A właśnie – czy teraz, kiedy ją opuściłem, będzie dalej równie metodyczna? Wyciąga listek aspiryny:

– Musi pan wziąć dwie naraz, to dosyć słaba dawka.

Biorę tabletki, obdarzając ją olśniewającym uśmiechem. Jest zachwycona, uśmiecha się w odpowiedzi i na nowo zagłębia się w książce.

Wracam na miejsce, ostrożnie, żeby nie usiąść na krześle w ten sam sposób co przedtem! Podnoszę kawę i kolejna niespodzianka – wydaje mi się, że filiżanka jest na wysokości warg, już je wysuwam, by natrafiły na krawędź, ale zabrakło trzech centymetrów. Rozśmiesza mnie to. Połykam tabletki i popijam resztką kawy, niesłodzonej, czego nienawidzę. Jednocześnie uświadamiam sobie, że ból głowy zaczął już mijać – bo przecież mam mocną głowę, chociaż rzadko mi się zdarza pić alkohol, zupełnie mi nie smakuje. Nie da się ukryć, że ja i ten młody człowiek mamy niewiele ze sobą wspólnego! Ale, ale! Jak on się nazywa? A raczej jak ja się nazywam? Chyba powinien mieć portfel. Jeśli jest praworęczny, będzie to lewa kieszeń kurtki. Nazywam się Lucien Lefrène i mieszkam w Brukseli przy ulicy Malibran 19. Cudownie! Wybrałem go przypadkiem i natrafiłem na rodaka. No tak, oczywiście, jesteśmy w kawiarni naprzeciw Gare du Nord, zostało pół godziny do najbliższego pociągu, do którego miałem wsiąść razem z nią, do którego zatem wsiądę. Bardzo mi się to podoba, będę mógł zachować swoje przyzwyczajenia. Gdzie jest bilet? W portfelu go nie ma, poszukajmy w innych kieszeniach: fuj! Jadę drugą klasą.

Aline czyta. To Orlando Virginii Woolf, doskonale pamiętam, niedługo będzie miała o niej wykład. Wolałaby książkę Barbeya d’Aurevilly’ego, ma ją w torebce; uwielbia tego autora, który opowiada o rozmaitych potwornościach – dla niej, takiej poukładanej, jest to z pewnością kompensacja – ale sumienność nie pozostawia jej wyboru. Nie sprawia wrażenia, żeby jej brakowało mojej obecności. Czyżby niczego nie zauważyła? Traci połowę siebie i niczego nie spostrzega? Wielki Boże, jaką ja byłem kobietą! Miałem rację, że się od niej oddzieliłem. Dobrze wiem, że tak naprawdę zawsze mnie nienawidziła, nieustannie przysparzałem jej kłopotów, ponieważ pragnąłem rzeczy, które przyprawiały ją o rumieniec. Z pewnością poczucie, że się od tego uwolniła, przyniesie jej ulgę, a stratę najżywotniejszej cząstki samej siebie uzna za postęp. Orlando ją denerwuje, ale przecież właśnie stamtąd zaczerpnąłem cudowny pomysł przemiany, już nigdy nie powiem złego słowa na temat Virginii Woolf! Oj, zbiera manatki! Ma rację, na paskudnym tanim zegarku Luciena Lefrène’a jest dwadzieścia po pierwszej, teraz wystarczy przejść przez ulicę i na tablicy będzie już numer peronu. W mojej prawej kieszeni znajduję portmonetkę, a w niej pełno drobnych, co za pedant z tego chłopaka! Kładę na stole dwadzieścia franków i ruszam za Aline. Patrzę, jak się porusza – idzie szybkim krokiem i jest naprawdę znakomicie ubrana! Jasne skórzane kozaczki, jedwabna spódnica i żakiet Laury Ashley tworzą beżową harmonię, w której subtelnie kontrastują ze sobą różne materiały, powinna się podobać, a przecież wiem, że prawie nikt jej nie zauważa. Idzie prosto przed siebie, nie patrzy na ludzi, więc nie widzi znajomych twarzy, z tego powodu niektórzy uważają, że jest wyniosła; teraz nie dostrzega idącego naprzeciw niej eleganckiego mężczyzny, zadbanego czterdziestopięciolatka w kaszmirowym płaszczu, trochę za ciepłym na tę porę roku, z walizeczką ze świńskiej skóry, mężczyzna obrzuca ją taksującym spojrzeniem, szuka przez chwilę jej oczu, mija Aline i natychmiast o niej zapomina. Co za marnotrawstwo! Ja za to przystaję, zainteresowany jego zgrabną sylwetką, i uśmiecham się do niego. Widzi mnie, nie marszczy brwi, ale odwraca oczy, a piękne opalone czoło zasnuwa się cieniem. Nie ruszam się z miejsca, nie kryjąc podziwu, czekam, aż mnie minie, dobrze się bawię. Czy się odwróci? Jestem tego pewien, znam mężczyzn, uwielbiają być prowokowani. Czekam. Po dziesięciu metrach jest już na chodniku, nie może dłużej wytrzymać i spogląda ukradkiem za siebie, by zobaczyć, jak przyjmuję to mimowolne wyznanie i nadal się do niego uśmiecham. Szybko odwraca głowę i odchodzi. Triumfuję. Idzie elastycznym krokiem dobrze obutego mężczyzny, co sprawia, że przenoszę wzrok na buty Luciena Lefrène’a: są żałosne i zniszczone jak życie, które straciło blask, ten chłopak nie miał w sobie radości, ale przecież jest młody, a chociaż tamten przechodzień był przystojny, to czterdziestka musi być mniej zabawnym miejscem do mieszkania, jeszcze dziesięć lat i przyjdzie reumatyzm. Muszę się teraz pośpieszyć, żeby dogonić swoją drugą połowę – jest już prawie na dworcu, nie chcę jej stracić z oczu. Ale jakież to było ciekawe doświadczenie! Dlaczego nigdy tego nie robiłem, kiedy byłem Aline? Wytrzymać cudze spojrzenie, przyciągnąć je, wywołać pożądanie – ach, co za rozkoszne uczucie! Aline chce ładnie wyglądać, ale najwyraźniej nie wie, do czego służy uroda. Skoro o tym mowa, nie przyjrzałem się dokładnie Lucienowi Lefrène’owi, zanim się do niego przeniosłem – czy dałoby się gdzieś znaleźć lustro? W pociągu toalety będą zamknięte, dopóki nie ruszymy ze stacji, ale muszą być jakieś w hali dworcowej.

Coś podobnego, Aline ma jednak znacznie większe powodzenie, niż mi się zdawało! Dwaj młodzieńcy, którzy ją mijają, odwracają się za nią, och, nie przerywając rozmowy, całkiem bezinteresownie. Nawet ich nie spostrzegła. Inny mężczyzna, który przyszedł na dworzec po żonę i właśnie bierze od niej walizkę, widzi Aline, na sekundę zapomina o ślubnej małżonce, której należy się cała jego uwaga, i całując ją, spogląda w bok. Moje eks-ja kroczy tymczasem, nie zbaczając z kursu, podnosi wzrok na tablicę, 13.41, peron 16, znakomicie, idziemy tam oboje. Widzę, jak wchodzi do wagonu pierwszej klasy, lubi tak podróżować, ale nie podążam za nią. Wiem, gdzie ją znaleźć”.

Przyjrzyjmy się tej dziwnej osobie, która przepatruje niezliczone tablice informacyjne zdobiące obficie ściany hali dworcowej, urząd celny, metro, biuro rzeczy znalezionych, informacja, wreszcie znajduje tę, której szukała – jak mam ją nazywać? Nie jest Lucienem Lefrène’em – wkrótce odkryje parę nieco kłopotliwych cech osobowości tego młodzieńca, który tak bardzo jej się podoba – nie jest już panią Berger, która właśnie siada w swoim przedziale i nic nie wie o tym, że ją opuszczono. Nasz bohater z pewnością ma rację, twierdząc, że pomysł poddała mu Virginia Woolf: kiedy Aline męczyła się nad angielskim tekstem, przekonana, że jest zbyt trudny jak na jej znajomość tego języka, w jej umyśle dokonywały się niepojęte podziały, powstawały szczeliny, złościła się na Our Lady of Purity, rozpadała się na kawałki, są to procesy, które mogą przyprawić o szaleństwo, uratował ją manewr z chłopcem. Nie jestem z natury złośliwa, więc się z tego cieszę, chociaż bardzo mnie ciekawi, jak Aline sobie poradzi po doznaniu takiego uszczerbku. Teraz pozostaje mi nadać imię tamtej części. Mogłabym poprzestać na najprostszym rozwiązaniu i z Aline zrobić Alaina, ale cóż to byłby za brak polotu! No i gdzie dwuznaczność? Alain to Alain, i kwita, rodzaj męski bez cienia wątpliwości, czego nie można powiedzieć o osobie, którą obserwuję oczyma duszy, jak idzie do toalety. Zawsze podziwiałam mądrość Virginii Woolf, która po tym, jak jej bohater zmienił płeć, nadal nazywa go Orlandem, choć używa rodzaju żeńskiego. W ten sposób zasiewa niepewność w umyśle czytelnika, a ja pójdę w jej ślady: zbiegłą połowę Aline nazwę Orlandą, mając nadzieję, że dusza Virginii nie będzie mnie za to obwiniała ani zsyłała na mnie koszmarnych snów; dlatego jeśli mnie słucha, chcę jej oznajmić, że jest to nieśmiały hołd ze strony wielbicielki, nie zaś pospolity plagiat dokonany przez osobę bez wyobraźni.

Orlanda zaopatrzył się w żeton; po przejściu przez obrotową bramkę znalazł się wreszcie przed wielkim lustrem i westchnął z zadowoleniem na widok Luciena Lefrène’a.

„Mam wrażenie, że już się trochę zmienił! – pomyślał. – We wzroku nie ma już tego wyrazu znużenia, który wcześniej widziałam (tu daję rodzaj żeński, bo wówczas byłam jeszcze Aline), trzyma się prosto, oczy ma szeroko otwarte. Ból głowy zniknął. Ach! Zawsze wiedziałam, że twarz jest obrazem duszy, już jestem przystojniejszy niż on, ponieważ czuję się wolny, nigdy przedtem nie zaznałam takiego uczucia. Być może miał w sobie dziewczynę, która tkwiła w jego męskim ciele i nie pozwalała mu żyć, podobnie jak Aline postępowała ze mną, a ja gdzieś upchnąłem całe to towarzystwo, nie mam pojęcia gdzie, ale niech się stamtąd nie rusza! Już nie spuszcza głowy, a skóra ma żywszy koloryt. Ależ ładny ze mnie chłopak! Z wyjątkiem włosów. Niestety! Nie zwróciłam na to uwagi, cała głowa jest wysmarowana jednym z tych świństw, od których włosy sterczą jak szczotka, zupełnie jakbym był postacią z horroru, zdjętą śmiertelnym strachem, teraz rozumiem, dlaczego ten przystojny czterdziestolatek nie był mną aż tak zachwycony! Muszę się umyć, nie mogę tego tak zostawić”.

W toalecie dworcowej podróżni mogą korzystać z zimnej wody i płynnego mydła umieszczonego w czymś w rodzaju butelki, którą należy obrócić – kokieteria skłania niekiedy do bohaterstwa, pochylił się zatem, włożył głowę pod kran i zaciskając zęby, żeby nie szczękały, porządnie umył włosy, a następnie otworzył torbę podróżną i z zadowoleniem odkrył w niej ręcznik frotté. Wysuszył głowę najlepiej, jak się dało, uczesał się i stwierdził, że jest bardzo przystojny.

Słyszę, jak się zżymacie: Co za okropny narcyz z tej twojej Orlandy! Nic, tylko się sobą zachwyca! – i nie macie racji. Podziwia cudzą cielesną powłokę, jak dziewczyna, która się cieszy z nowego ubrania, bo przecież kwadrans wcześniej był dziewczyną, i to dziewczyną wrażliwą na urok chłopców. Mam prośbę do wszystkich osób, które porusza uroda płci przeciwnej, by wyobraziły sobie przez chwilę, że znajdują się w ciele budzącym w nich dreszcz pożądania – z pewnością zrozumieją Orlandę. I być może zadrżą.

Orlanda skierował do lustra ostatni rozrzewniony uśmiech i zamknął torbę, a następnie przypomniał sobie, że znajduje się w toalecie i że tego rodzaju miejsce nie jest przeznaczone wyłącznie do eksploracji własnej osoby. Zorientował się, że nic nie stoi na przeszkodzie, by wykorzystał je w powszechnie przyjęty sposób. Wspomniałam o Virginii Woolf i czuję, że pruderia obowiązująca jeszcze w pierwszej połowie dwudziestego wieku z pewnością powstrzymałaby moje pióro, OurLady of Modesty patrzy na mnie surowo, ale mamy lata dziewięćdziesiąte, tysiąclecie zmierza ku końcowi, a ja ku siwiźnie, nie obowiązuje mnie już wstydliwość młodych kobiet i nie będę nakładała maski dobrego wychowania na hipokryzję, która kazałaby mi odwrócić wzrok, jak mnie nauczono, kiedy byłam małą dziewczynką i z osłupieniem i zachwytem przyglądałam się na plaży chłopczykowi, który wyciągnął z majteczek kawałeczek siebie, różniący się wielce od szczegółów mojej własnej osoby, przytrzymał go końcami palców i oddał się czynności, której w moim mniemaniu nie sposób było wykonywać inaczej niż w pozycji siedzącej lub kucznej.

– Nie patrz w tamtą stronę! – powiedziała matka, wymierzając mi siarczysty policzek, który istotnie sprawił, że odwróciłam głowę. – Słowo daję, jakież to zepsute dziecko!

Wieczorem poskarżyła się ojcu na moją niezdrową ciekawość, on zaś smutno pokiwał głową.

Orlanda poczuł zatem, że chce mu się sikać, i w tejże chwili na myśl o całkiem nieznanym doświadczeniu ogarnął go entuzjazm. Z żalem rozstał się ze swoim odbiciem w wielkim lustrze, wszedł do kabiny i gestem odruchowym dla Aline, kiedy ta nosi spodnie, sięgnął do paska, by go rozpiąć, lecz przypomniał sobie o swoim nowym statusie i wybuchnął śmiechem. Rozsunął suwak w rozporku i w momencie, gdy sięgał do najbardziej znamiennego elementu swojej przemiany, niemal się zachwiał z przejęcia. Kiedy był małą dziewczynką, zazdrościł chłopcom, jak przystało na dziewczynkę, ale nigdy nie marzył o tym, by wejść w posiadanie tego, co jest ich wyłącznym atrybutem. Ogarnęło go dziwne onieśmielenie i on, który w kawiarni z wyraźną przyjemnością dotykał swoich ud i ramion, teraz stwierdził, że jego palce nie ważą się wsunąć pod tkaninę, zupełnie jakby to Aline miała włożyć rękę pod slipki nieznajomego mężczyzny.

– Nie będzie mnie zadręczała – powiedział sobie w duchu z rozdrażnieniem.

I zdecydowanym ruchem ujął skrawek ciała rządzący losem każdej istoty ludzkiej, wyciągnął go z ukrycia, a następnie, jak to widywał u innych, rozstawił nieco nogi, przyjmując pozycję stosowną do zaspokojenia naturalnej potrzeby.

Lecz wówczas – o Virginio, odwróć oczy od tych wersów – zdarzyło się coś, co twoja inteligencja być może odgadła, od czego jednak odwiodła cię delikatność: Orlanda patrzył na spoczywającą bezwładnie w jego męskiej dłoni, pięknej mimo poobgryzanych paznokci, różową, miękką rzecz, w którą był wyposażony, i w jego żyłach zakipiało trzydzieści lat pożądania. Przyglądał się jej zarysom, zgrabnym proporcjom, uroczym fałdom, których Lucienowi, niebędącemu żydem, nie odcięto, poczuł zachwyt, uniósł lewą dłoń i delikatnie pogłaskał to, co trzymał w prawej. W tejże chwili przeszył go nieokiełznany dreszcz, poczuł, jak krew w żyłach nabiera pędu, i ujrzał, o cudzie, jak jego nowo nabyta tożsamość rośnie w oczach i w ciągu kilku sekund – miał niewiele ponad dwadzieścia lat! – osiąga pełne rozmiary. Zadrżał. Aline setki razy obserwowała tę tajemniczą przemianę, nigdy wszakże nie przeżyła jej od wewnątrz; Orlanda płonął. Kto jednak czuł w sobie płomień? On czy Aline? Orlanda o tym nie myślał, to ja zadaję sobie pytanie o cud, którego nigdy nie będzie mi dane dostąpić, on zaś, pewnie oparty na mocnych nogach, zrobił, co należy, niczym pod dyktando, zaczęła się błogość, przyglądał się z upojeniem pracy swojej dłoni, czuł, jak fale podchodzą coraz wyżej, sam wznosił się na ich grzywach, początkowo sądził, że rozpoznaje ekstazę znaną Aline, a potem wszystko było inaczej, zaskoczyły go dziwne skurcze, oszołomienie odebrało mu oddech, serce pulsowało mu w dłoni, z emocji omal nie zamknął oczu, lecz ciekawość okazała się silniejsza, rozwarł je szeroko i olśniony ujrzał, jak jego rozkosz tryska przerywanym strumieniem, buzuje na zewnątrz w tym samym czasie, gdy on sam buzował w środku.

– Wielki Boże! – powiedział, kiedy się skończyło.

Oparł się o ścianę, by uspokoić oddech, i pełen wdzięczności patrzył, jak dziw nad dziwy powoli opada.

Następnie skorzystał z miejsca, w którym się znajdował, w bardziej powszedni, lecz równie interesujący sposób.

A co z Aline?

Co poczuła podczas tego niewiarygodnego rozstania?

Obstąpiły ją właśnie ciasno Pani Czystość, Pani Nieskazitelność i Pani Skromność o czołach ozdobionych lodowymi soplami lub najbielszą jagnięcą wełną, gdy nagle ogarnęło ją dziwne uczucie – zakręciło jej się w głowie, a może się zachwiała? – na sekundę wstrzymała oddech, jakby ją na wskroś przeniknął nienazwany żal, i zacisnęła palce na szklance, którą wznosiła do ust, ale zaraz to przeszło, wydało się jej, że przechodzi przez ścianę ciszy, i wypiła łyk wody mineralnej.

– Przecież wcale nie jestem spragniona! – pomyślała.

Rozejrzała się wokół. Naprzeciw siedział młody blondyn i patrzył na nią z lekkim uśmiechem. Odruchowo, bezwiednie odwróciła wzrok. Wszystko wyglądało jak zwykle, ludzie spokojnie rozmawiali, popijali piwo lub białe wino. Nie było żadnego trzęsienia ziemi. Parę lat wcześniej obudziła się którejś nocy z uczuciem paniki, cały pokój wibrował, pies leżący na jej stopach skomlał, a potem się to skończyło. Rano w wiadomościach poinformowano, że doszło do trzęsienia ziemi o średniej magnitudzie. Nic się nie stało, powiedziała sobie w duchu, ale przez plecy przebiegł jej lodowaty dreszcz. Pomyślała o swojej babce, która w takich razach mawiała, siląc się na żałobny ton:

– Usłyszałam głos z tamtego świata.

– Ależ babciu, jeszcze ci nie pora na tamten świat!

– Kiedyś się tam znajdę, to jedyne, czego chrześcijanie mogą być pewni na tym łez padole.

Aline usiłowała się uspokoić i zebrać myśli. Jestem rozkojarzona, czytałam mechanicznie, duchem byłam gdzie indziej, koniecznie muszę się skupić. I kiedy starała się skoncentrować, poczuła coś nieokreślonego, nazwanie tego pustką, nieobecnością byłoby z mojej strony zbyt pochopne, pomyślała o utracie równowagi, o dziurze powietrznej, samolot spada o sto metrów niżej, przez jedną dziesiątą sekundy dusza nie może dogonić ciała, pojawia się strach. Wielkie nieba! Czego miałabym się bać? Zmusiła się do podjęcia lektury. O bogowie! Jak ją nudził ten Orlando! Musiała jednak koniecznie przeczytać go raz jeszcze, by móc o tej książce rozprawiać ze znajomością rzeczy, choćby miała o niej mówić jak najgorzej. Można od niechcenia chwalić utwór, który w oczach ogółu uchodzi za arcydzieło, ale jeśli się go chce atakować, należy to robić dokładnie i znać go na wylot. Kiedy studenci ją poprosili, by coś powiedziała na temat Virginii Woolf, tak ją zaskoczyła ta niecodzienna prośba, że zgodziła się bez wahania. Za kilka dni miała wygłosić kolejny wykład z literatury angielskiej i pozostawało jej niewiele czasu na odnowienie kontaktu z twórczością, którą słabo pamiętała, ale którą bez cienia wątpliwości uważała, jak ją niegdyś nauczono, za bardzo interesującą, i oto się okazało, że ziewała nad Panią Dalloway, zatopiły ją Fale, a teraz nie może skupić uwagi przez dłużej niż dwie minuty na Orlandzie. Jak, do licha, należy rozumieć przemianę w dziewczynę? Czytała wciąż od nowa ten sam fragment: Orlando spał przez tydzień, niepokojono się jego stanem, z ust dostojnych Pań płynęły zachwycające słowa; doprowadza mnie do rozpaczy to, że każda linijka jest olśniewająco piękna, a całość śmiertelnie nudna! pomyślała mimochodem; następnie Orlando obudził się jako kobieta, cudownym zrządzeniem wyposażony w zwykłe atrybuty tej płci, i wcale go to nie zdziwiło. Zaczęła się zastanawiać: może mój angielski nie jest wystarczająco dobry i umyka mi część znaczenia? Muszę sięgnąć do przekładu. I am the guardian of the sleeping fawn: jestem strażniczką śpiącego jelonka. Jak to rozumieć? Orlando nie miał w sobie dotąd nic z niewinnego jelonka, zresztą trąby zaraz zmuszą cnoty do ucieczki, instrumenty sprawiają wrażenie, jakby chroniły śpiącego; jakim cudem fakt, że budzi się on jako osoba o zmienionej tożsamości płciowej, miałby świadczyć o zwycięstwie Prawdy?

Czuła się nadzwyczaj niezręcznie, ponieważ najwyraźniej nie potrafiła myśleć jak należy. Oczywiście jednak nie formułowała tego w taki sposób i nadal odnosiła wrażenie, że coś jej umyka – a może utrzymują się u mnie skutki tego dziwnego uczucia, że ziemia się trzęsie? – aż nagle uświadomiła sobie, że młody blondyn stoi przed nią i z uśmiechem czeka, by dostrzegła jego obecność.

– Czy ma pani może aspirynę? Boli mnie głowa.

Nawet jej to nie zdziwiło, że nieznajomy mężczyzna prosi ją o aspirynę. Przeciwnie, ta krótka rozmowa sprawiła jej niejasną przyjemność; gdyby sobie zadała trud, by się nad tym zastanowić, doszłaby do wniosku, że ją to w miły sposób odwodzi od myśli o własnej niekompetencji.

– Musi pan wziąć dwie naraz, to dosyć słaba dawka.

Patrzyła, jak młody człowiek wraca na swoje miejsce i krzywi się, łykając tabletki. To dlatego, że kawa jest bez cukru, pomyślała i nie zauważyła, z jaką pewnością formułuje ten wniosek, który nas wcale nie dziwi. Następnie, ponieważ obowiązek stawiała na pierwszym miejscu, zagłębiła się na nowo w lekturze Orlanda, a ja nie mam ochoty jej w tym towarzyszyć.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Nazwij to snem to historia rodziny galicyjskich imigrantów żydowskiego pochodzenia, którzy trafiają do Stanów Zjednoczonych na początku XX wieku. Głównym bohaterem książki jest Dawid Schaerl, chłopiec dorastający w nowojorskich slumsach. Obserwuje pełen konfliktów świat dorosłych, którzy próbują ułożyć sobie życie na obczyźnie, nie pasuje do bezwzględnego środowiska rówieśników w Nowym Jorku. Matka otacza go czułością, ojciec natomiast pozostaje powściągliwy i niezwykle surowy względem syna. Dawid żyje w ciągłym strachu przed przemocą z jego strony. Sytuacja staje się jeszcze bardziej napięta, kiedy w domu Schaerlów pojawia się siostra matki – Berta.

Książka uważana jest za arcydzieło literatury żydowsko-amerykańskiej, a także za klasyczną powieść o imigrantach. Nazwij to snem miała swoją premierę w 1934 roku, mimo pochlebnych recenzji okazała się jednym z najbardziej zapomnianych dzieł pierwszej połowy XX wieku. Została wznowiona w 1964 roku i dopiero wtedy odniosła sukces, osiągając ponadmilionowy nakład.

Prusy Wschodnie, styczeń 1945 roku. Wojska niemieckie są w odwrocie, nadciąga Armia Czerwona. Dworek rodziny von Globig, Georgenhof, popada w ruinę. Ciocia zarządza majątkiem najlepiej, jak potrafi, odkąd Eberhard von Globig, oficer specjalny niemieckiej armii, poszedł na wojnę, zostawiając w domu piękną żonę Katharinę i dwunastoletniego syna Petera. Niemcy uciekają z okupowanych terytoriów i w Georgenhof pojawiają się kolejni nieoczekiwani goście: nazistowska skrzypaczka, malarz, bałtycki baron, a nawet żydowski uchodźca. Ale życie rodziny toczy się dalej tak samo banalnie jak zawsze.

Wszystko na darmo to najpełniejszy obraz zagłady niemieckiego świata w Prusach Wschodnich, jego moralnej, kulturowej i materialnej klęski. Kempowski przedstawia ją bez patosu i sentymentalizmu, nieraz z sarkastycznym poczuciem humoru, stawiając fundamentalne pytania o winę, odpowiedzialność i stopień uwikłania przedstawicieli elit – mieszczan, posiadaczy ziemskich, urzędników, nauczycieli, duchownych – w narodowy socjalizm.

W chłodny wiosenny wieczór kobieta w średnim wieku przygotowuje risotto w skromnej kuchni domku myśliwskiego, zjada je samotnie i nakłada porcję dla psa. Nazajutrz rano z zaskoczeniem odkrywa, że przez noc pojawiła się niewidzialna bariera, która oddziela ją od reszty świata. Nazywa ją po prostu „ścianą”. Bohaterka, której imienia nie poznamy, zostaje w towarzystwie samych zwierząt. U boku psa Luchsa, krowy Belli i kotów rozpoczyna przerażającą walkę o przetrwanie, stając na czele „niezwykłej rodziny”.

Ściana, wydana dwa lata po wzniesieniu muru berlińskiego, należy do najbardziej zagadkowych, a jednocześnie wielowymiarowych i przejmujących austriackich powieści XX wieku. Można ją czytać jako nową wersję Robinsona Crusoe, można w niej widzieć postapokaliptyczny klasyk doby wyścigu nuklearnego, lecz można w niej także dostrzec alegoryczną przypowieść o XX-wiecznych kataklizmach. Nie dziwi więc, że w ostatnich latach twórczość Haushofer przeżywa prawdziwy renesans.

W chłodny wiosenny wieczór kobieta w średnim wieku przygotowuje risotto w skromnej kuchni domku myśliwskiego, zjada je samotnie i nakłada porcję dla psa. Nazajutrz rano z zaskoczeniem odkrywa, że przez noc pojawiła się niewidzialna bariera, która oddziela ją od reszty świata. Nazywa ją po prostu „ścianą”. Bohaterka, której imienia nie poznamy, zostaje w towarzystwie samych zwierząt. U boku psa Luchsa, krowy Belli i kotów rozpoczyna przerażającą walkę o przetrwanie, stając na czele „niezwykłej rodziny”.

Ściana, wydana dwa lata po wzniesieniu muru berlińskiego, należy do najbardziej zagadkowych, a jednocześnie wielowymiarowych i przejmujących austriackich powieści XX wieku. Można ją czytać jako nową wersję Robinsona Crusoe, można w niej widzieć postapokaliptyczny klasyk doby wyścigu nuklearnego, lecz można w niej także dostrzec alegoryczną przypowieść o XX-wiecznych kataklizmach. Nie dziwi więc, że w ostatnich latach twórczość Haushofer przeżywa prawdziwy renesans.

Bea spotyka Erikę u ich wspólnej znajomej. Wkrótce we dwie wynajmują mieszkanie, starając się wiązać koniec z końcem w Amsterdamie, nad którym unosi się widmo niemieckiej inwazji. Erika, lekkomyślna młoda dziennikarka, wdaje się w namiętne, pełne przemocy romanse z innymi kobietami. Bea, powściągliwa sekretarka, ma coraz większą obsesję na punkcie przyjaciółki, jednak wstydzi się swych uczuć i stara się je wypierać. Godzi się z nimi dopiero, gdy odkrywa, że Erika jest pół-Żydówką i członkinią holenderskiego ruchu oporu, a jej życiu zagraża niebezpieczeństwo.

Strażniczka domu (1954) początkowo nie mogła się ukazać ani w Stanach Zjednoczonych, gdzie w czasach McCarthy’ego artyści byli podwójnie na cenzurowanym, ani w Holandii, gdzie uznano ją za dzieło „bezwstydne, niepublikowalne”. W ostatnich latach odkrywana jest na nowo w Holandii i doczekała się licznych przekładów na języki obce.

Tytuł oryginału: Orlanda

Redaktor inicjujący: Michał Michalski

Redaktor prowadzący: Krzysztof Cieślik

Koordynacja produkcji: Szczepan Kulpa

Opieka promocyjna: Ewelina Lebida

Projekt okładki: Łukasz Piskorek

Projekt makiety: Mimi Wasilewska

Redakcja: Ida Świerkocka

Korekta: Anna Smutkiewicz, Aleksandra Marczuk-Radoszek

© Éditions Grasset & Fasquelle, 1996

© Copyright for the Polish edition by ArtRage, 2025

© Copyright for the Polish translation by Katarzyna Marczewska, 2025

© Copyright for the Polish afterword by Iwona Komór, 2025

Wydanie książki dofinansowane przez Federację Walonii-Brukseli Ouvrage publié avec le soutien de la Fédération Wallonie-Bruxelles

Seria Cymelia

Wydanie I, Warszawa 2025

Wydawnictwo ArtRage

wydawnictwo.artrage.pl

ISBN 978-83-68295-42-9

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek