Opowieści dawnej Japonii - Algernon Bertram Mitford - ebook

Opowieści dawnej Japonii ebook

Algernon Bertram Mitford

0,0

Opis

Prezentujemy brawurowe tłumaczenie Adama Marcinkowskiego z języka angielskiego kultowych już Opowieści dawnej Japonii, które w znacznym stopniu ukształtowały japońską kulturę i sposób postrzegania świata. Mity, przypowieści, historie, które stały się kanwą wielu filmów, dzieł sztuki i książek. Warto zatem sięgnąć do źródeł - pierwszego tłumaczenia z języka japońskiego na język angielski Algernona Bertrama Mitforda z drugiej połowy XIX wieku.

Wydało mi się, że nie można przedsięwziąć lepszych środków w celu udokumentowania niezwykłej i szybko zanikającej cywilizacji, niż przetłumaczenie kilku najbardziej interesujących narodowych legend i historii, wraz z innymi przykładami literatury odnoszącej się do tego samego tematu. W ten sposób Japończycy mogą sami opowiedzieć swoją historię, a tłumacz tylko dołącza tu i ówdzie kilka słów wprowadzenia bądź notatki do rozdziału, gdzie objaśnienie lub rozszerzenie może się wydawać konieczne. (...) Pan i człowiek z jego świty, żołnierz i duchowny, pokorny rzemieślnik i wzgardzony eta, czyli parias, każdy kolejno stanie się pierwszoplanową postacią w moim zbiorze opowieści. I to ustami tych postaci mam nadzieję przedstawić możliwie kompletny obraz japońskiego społeczeństwa.”

Ze wstępu do opowieści o Czterdziestu Siedmiu Roninach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 550

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Adam Marcinkowski & e-bookowo

Tytuł oryginału angielskiego:Tales of Old Japan

Redakcja oraz korekta: e-bookowo

Źródło zdjęcia na okładce: unsplash.com

Źródło ilustracji umieszczonych w publikacji: Projekt Gutenberg. Pobrano w listopadzie 2021 roku z www.gutenberg.org.

ISBN: 978-83-8166-252-9

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I, 2021

Konwersja do epub

Przedmowa

We wstępie do opowieści o Czterdziestu Siedmiu Roninach powiedziałem bez mała tyle, ile wypada tytułem przedmowy do moich opowieści.

Ci z czytelników, którzy najbardziej są uprawnieni do tego, by wskazywać liczne braki i usterki mojej pracy, będą zarazem najbardziej pobłażliwi w stosunku do mnie; bo każdy, kto był w Japonii i studiował język japoński, zdaje sobie sprawę z ogromnych trudności, jakie dają się we znaki uczącym się.

Uważam, że przynajmniej jeśli chodzi o ilustracje, to nie mam powodu, by przepraszać. Narysowane pierwotnie przez artystę będącego na mojej służbie, niejakiego Ōdake, zostały następnie wycięte w drewnie przez sławnego drzeworytnika z Edo, są zatem autentycznymi przykładami japońskiej sztuki. Panowie Dalziel, badając drewniane klocki, zwrócili uwagę na interesujący fakt, że linie zostały wycięte wzdłuż usłojenia drewna, w stylu Albrechta Dürera i kilku starych niemieckich mistrzów – w sposób niepraktykowany już przez współczesnych europejskich drzeworytników.

Da się zauważyć, że w „Opowieściach” tych czyni się bardzo mało aluzji do cesarza i jego dworu. Chociaż pilnie szukałem, nie udało mi się znaleźć żadnego opowiadania, w którym odgrywaliby znaczącą rolę.

Inna klasa, o której nie wspomina się wcale to gōshi. Są to pewnego rodzaju drobni właściciele ziemscy, czy też bonnet-lairds, jak zwano by ich u nas po drugiej stronie granicy, żyjący na własnej ziemi, bez powinności lennej wobec feudalnego pana. Ranga ich jest niższa od rangi samurajów, czyli ludności z klasy wojskowych i właśnie między nimi a chłopstwem gōshi zajmują pośrednie miejsce. Tak jak samurajowie noszą dwa miecze i w wielu przypadkach są to dobrze sytuowani oraz zamożni ludzie, roszczący sobie pretensje do bardziej starożytnego rodowodu niż wielu feudalnych książąt. Wielka ich liczba zaciągnęła się do straży przybocznej cesarza; i w tym charakterze odegrali znaczącą rolę w niedawnych przemianach politycznych w Japonii, jako najbardziej konserwatywny i ksenofobiczny element w narodzie.

Myślę, że prócz tych wyjątków, wszystkie klasy zostały rzetelnie przedstawione w moich opowiadaniach.

System feudalny przeminął jak miraż, rozwiewając się przed oczami tych, którzy przez kilka ostatnich lat mieszkali w Japonii, choć kiedy tam przybyli, znajdował się w pełnym rozkwicie. I jakkolwiek dziwne może się to wydać Europejczykom, na następnych stronach nie ma zdarzenia, za którego możliwość zaistnienia i prawdopodobieństwo nie poręczą najbardziej kompetentne osoby. Ani też, jak może dowodzić wiele ostatnich wydarzeń, heroizm, rycerskość i poświęcenie nie opuściły całkiem tego kraju. Możemy pomstować i wyrzekać na Yamato-damashii, czyli Ducha dawnej Japonii, którym wciąż jeszcze tchnie dusza samuraja, ale trudno nie podziwiać poświęcenia, na jakie wciąż gotowi są ludzie z miłości do swego kraju.

Dwa pierwsze opowiadania ukazały się już w „Fortnightly Review”, dwa zaś kazania, z fragmentem dodatku na temat harakiri, na stronach „Cornhill Magazine”. Muszę podziękować redaktorom tych czasopism za pozwolenie na przedrukowanie ich tutaj.

Londyn

7 stycznia 1871 rok

Czterdziestu Siedmiu Roninów

Książki, które ostatnimi czasy napisano o Japonii albo były kompilacją oficjalnych dokumentów, albo też zawierały pobieżne wrażenia przejezdnych podróżnych. O życiu wewnętrznym Japończyków świat w ogóle wie niewiele. Ich religia, przesądy, sposoby myślenia, ukryte sprężyny, które nimi poruszają – wszystko to są jak dotąd tajemnice. I nie ma się czemu dziwić. Pierwsi ludzie Zachodu, którzy nawiązali kontakt z Japonią – nie mówię tu o dawnych holenderskich i portugalskich handlarzach i duchownych, ale o dyplomatach i kupcach sprzed jedenastu lat – spotkali się z chłodnym przyjęciem. Przede wszystkim rząd krajowy piętrzył przeszkody na drodze do zdobycia jakiejkolwiek informacji o ich języku, literaturze oraz historii. Faktem było, że rząd tajkuna – bo z nim jedynie utrzymywano wszelkie relacje, póki mikado pozostawał w izolacji w swej świętej stolicy Kioto – wiedział, iż imperatorska purpura, w którą usiłowali odziewać swego zwierzchnika, szybko musi wypłowieć pod silnym blaskiem słonecznym, jaki zostałby na nią rzucony, gdyby tylko europejscy językoznawcy mogli się zabrać do badania ich ksiąg i archiwów. Nie przepuszczono żadnej okazji do rzucenia piaskiem w oczy przybyszom, a sprowadzanie ich na manowce w najdrobniejszych nawet szczegółach stanowiło oficjalną politykę. Teraz jednak nie ma żadnego powodu do zatajania; roi fainéant strząsnął gnuśność wraz ze swoim maire du palais, a rezultatem tego jest przystępny rząd, który nie musi obawiać się zagranicznych badań. Archiwa państwowe zawierają tyle tytułów cesarskiego prawa do władzy, że nie ma powodu do podtrzymywania żadnego pozoru tajemnicy. Ścieżka badań jest zupełnie otwarta; i chociaż pozostało jeszcze wiele do przestudiowania, pewien zasób wiedzy został już zgromadzony, a udziałem w nim mogą być zainteresowani także ci, którzy pozostają w domu.

Ostatnia rewolucja w Japonii spowodowała zmiany społeczne na równi z politycznymi i może się tak zdarzyć, że w dodatku do postępu, który już się dokonał, gdy tory kolejowe i telegrafy połączyły główne punkty Kraju Wschodzącego Słońca, starodawny Japończyk, taki jakim był przez stulecia i wtedy, kiedy odnaleźliśmy go niespełna jedenaście lat temu, wyginie. Wydało mi się, że nie można przedsięwziąć lepszych środków w celu udokumentowania niezwykłej i szybko zanikającej cywilizacji, niż przetłumaczenie kilku najbardziej interesujących narodowych legend i historii, wraz z innymi przykładami literatury odnoszącej się do tego samego tematu. W ten sposób Japończycy mogą sami opowiedzieć swoją historię, a tłumacz tylko dołącza tu i ówdzie kilka słów wprowadzenia bądź notatki do rozdziału, gdzie objaśnienie lub rozszerzenie może się wydawać konieczne. Obawiam się, że długie i trudne imiona niejednokrotnie uczynią z moich opowieści nudną lekturę, ale wierzę, że ci, którzy wyrozumiale podejdą do trudności, dowiedzą się więcej o charakterze Japończyków, niż dzięki wertowaniu opisów podróży i przygód, jakkolwiek błyskotliwych. Pan i człowiek z jego świty, żołnierz i duchowny, pokorny rzemieślnik i wzgardzony eta, czyli parias, każdy kolejno stanie się pierwszoplanową postacią w moim zbiorze opowieści. I to ustami tych postaci mam nadzieję przedstawić możliwie kompletny obraz japońskiego społeczeństwa.

Tyle słowem wstępu, a teraz proszę, aby moi czytelnicy wyobrazili sobie, że zostali uniesieni ku brzegom Zatoki Edo. Piękny, uroczy pejzaż: łagodne zbocza zwieńczone ciemnym pióropuszem sosen i jodeł schodzą ku morzu; osobliwe okapy licznych świątyń i chramów wyzierają tu i ówdzie pośród gajów; zatoka usiana malowniczymi rybackimi łodziami, których kaganki lśnią nocą wśród odległych fortów niczym świetliki. Hen ku zachodowi majaczą nawiedzane przez gobliny wzniesienia Oyama, a poza bliźniaczymi wzgórzami przełęczy Hakone – Fudżi-jama, Niebosiężna Góra, wznosi się samotna i wielka pośrodku równiny, z której dwadzieścia jeden wieków temu buchnęły płomienie1. Przez sto sześćdziesiąt lat ogromna góra pozostawała w spokoju, jednak częste trzęsienia ziemi wciąż mówią o ukrytym żarze i nikt nie może powiedzieć, kiedy rozpalone do czerwoności kamienie i popioły raz jeszcze mogą lunąć niczym deszcz ponad pięcioma prowincjami.

W środku kępy sędziwych drzew w Takanawie, na przedmieściu Edo, kryje się Sengakuji, czyli Świątynia Źródlanego Wzgórza, szeroko znana w całym kraju za sprawą cmentarza mieszczącego groby Czterdziestu Siedmiu Roninów2, sławnych w historii Japonii bohaterów dramatu, o których czynach opowieść mam właśnie przetłumaczyć.

Po lewej stronie głównego dziedzińca świątyni znajduje się kaplica – zwieńczona pozłacaną figurą Kannon, bogini litości – a w niej czczone jak świętości wizerunki czterdziestu siedmiu sług i ich pana, którego tak bardzo kochali. Są to rzeźbione w drewnie posągi o kolorowych twarzach i szatach bogato lakierowanych; jako dzieła sztuki przedstawiają wielką wartość – ruchy bohaterów, każdego uzbrojonego w jego ulubioną broń, są nad podziw żywe i pełne werwy. Niektórzy z nich to czcigodni starcy o rzadkich, siwych włosach (jeden to mężczyzna siedemdziesięciosiedmioletni); inni to zaledwie szesnastoletni chłopcy. Niedaleko kaplicy, przy ścieżce prowadzącej na wzgórze, znajduje się niewielka studnia o czystej wodzie, ogrodzona i przyozdobiona maleńką paprotnią, nad którą inskrypcja głosi: „To jest studnia, w której głowa została umyta; nie możesz tu myć rąk ani stóp”. Trochę dalej stoi kram, gdzie ubogi staruszek zarabia drobne kwoty na sprzedaży książek, obrazków i medalików upamiętniających lojalność Czterdziestu Siedmiu; a jeszcze wyżej, zacienione przez gaj okazałych drzew, znajduje się schludne ogrodzenie – utrzymane w dobrym stanie dzięki dobrowolnym składkom, jak obwieszcza szyld – a wewnątrz niego rozstawionych jest czterdzieści osiem małych nagrobków, każdy przybrany w wiecznozielone rośliny, każdy z ofiarą wody i kadzidła ku pokrzepieniu duszy zmarłego. Było czterdziestu siedmiu roninów; jest czterdzieści osiem nagrobków, a historia czterdziestu ośmiu dokładnie charakteryzuje japońskie pojmowanie honoru. Prawie stykając się z ogrodzeniem cmentarzyka, stoi bardziej imponujący pomnik, a pod nim pochowany jest senior, którego śmierć jego poddani pobożnie pomścili.

A teraz do opowieści.

* * *

Na początku XVIII wieku żył pewien daimyo zwany Asano Takumi no Kami, pan na zamku Akō w prowincji Harima. Otóż zdarzyło się, że z dworu mikado do shoguna3 w Edo został wysłany cesarski ambasador. Takumiego no Kami i jeszcze jednego wielmożę zwącego się Kamei Sama wyznaczono, by przyjęli i podejmowali posła; a dostojnikowi imieniem Kira Kōtsuke no Suke, polecono, aby nauczył ich stosownych ceremonii przestrzeganych przy tej okazji. Dwaj wielmoże zostali przeto zmuszeni do codziennych wizyt na zamku i wysłuchiwania instrukcji Kōtsuke no Suke. Jednak ów Kōtsuke no Suke był człowiekiem chciwym na pieniądze; a ponieważ uważał, że podarki, które dwaj daimyo wedle uświęconej zwyczajem tradycji przynieśli mu w zamian za naukę, były marne i bezwartościowe, powziął ku nim wielką nienawiść i nie zadawał sobie wiele trudu w ich nauczaniu, lecz wręcz przeciwnie, usiłował raczej uczynić z nich przedmiot drwin. Takumi no Kami powstrzymywany rygorystycznym poczuciem obowiązku, znosił zniewagi z cierpliwością; ale dotknięty do żywego Kamei Sama, który mniej panował nad złością, postanowił zabić Kōtsuke no Suke. Pewnego wieczora, gdy Kamei Sama zakończył obowiązki na zamku, wrócił do swego pałacu i zwoławszy doradców4 na tajne posiedzenie, przemówił do nich:

– Kōtsuke no Suke znieważył Takumiego no Kami i mnie podczas naszej służby przy asystowaniu cesarskiemu wysłannikowi. To niesłychana niegodziwość! Byłem skłonny zabić go na miejscu; ale przypomniałem sobie, że gdybym dopuścił się tego czynu w obrębie zamku, to nie tylko własne życie bym postradał, ale moja rodzina i moi wasale byliby zrujnowani: toteż powstrzymałem swą rękę. Jednak życie takiego łotra jest przykrością dla ludzi i jutro, kiedy pójdę na dwór, zabiję go. Postanowiłem i nie będę słuchał protestów – a gdy to mówił jego twarz posiniała z wściekłości.

Otóż jeden z członków rady Kamei Sama był człowiekiem bardzo roztropnym i kiedy wywnioskował z postawy swojego pana, że napominanie go byłoby bezcelowe, powiedział:

– Słowa wielmożnego pana są prawem. Pański sługa przygotuje wszystko stosownie do nich, a jutro, kiedy wielmożny pan pójdzie na dwór i ten Kōtsuke no Suke znów będzie bezczelny, niechaj pożegna się z życiem. – A jego pan zadowolony z tej mowy wyczekiwał niecierpliwie dnia, aby móc wrócić na dwór i zabić swego wroga.

Natomiast radca poszedł do domu srodze zafrasowany i myślał z niepokojem o tym, co powiedział jego książę. Kiedy tak rozmyślał, przyszło mu do głowy, że skoro Kōtsuke no Suke ma reputację chciwca, to z pewnością będzie podatny na łapówki, i że lepiej zapłacić każdą sumę, nieważne jak wielką, niżby jego pan z jego domem mieliby zostać doprowadzeni do upadku. Zebrał zatem wszystkie pieniądze, jakie zdołał i oddając je swym sługom, aby nieśli, wyjechał nocą do pałacu Kōtsuke no Suke i przemówił do członków jego świty:

– Mój pan, który teraz asystuje cesarskiemu wysłannikowi, zawdzięcza wiele panu Kōtsuke no Suke, bo ten zadał sobie wiele trudu, by nauczyć go właściwych ceremonii przestrzeganych podczas przyjmowania cesarskiego posła. Oto jest zaledwie mizerny upominek, który mój pan przesyła przeze mnie, ale ma on nadzieję, że wielmożny pan łaskawie go przyjmie i poleca się dalszej przychylności jego wielmożności. – I z tymi słowy wydobył tysiąc uncji srebra dla Kōtsuke no Suke i sto uncji do rozprowadzenia wśród członków jego świty.

Gdy tamci zobaczyli pieniądze, ich oczy zabłysły z zadowolenia i rozpływali się w podziękach; a prosząc radcę, by poczekał chwilę, poszli i donieśli swemu panu o wielkopańskim darze, który przybył wraz z uprzejmą wiadomością od Kamei Sama. Kōtsuke no Suke w chciwej radości posłał po radcę do wewnętrznej komnaty i podziękowawszy mu, obiecał następnego dnia starannie poinstruować jego pana we wszystkich rozlicznych punktach etykiety. Tak oto radca, widząc radość sknery, cieszył się z powodzenia swego planu i pożegnawszy się, wrócił do domu w świetnym humorze. Jednakże Kamei Sama, nie mając pojęcia, jak jego wasal przejednywał wroga, leżał, rozmyślając nad zemstą, a nazajutrz o świcie wyruszył na dwór w uroczystym orszaku.

Gdy Kōtsuke no Suke spotkał się z nim, jego sposób bycia był zupełnie odmienny i nic nie mogło przewyższyć jego kurtuazji.

– Wcześnie dziś przyszedłeś na dwór, panie Kamei – powiedział. – Nie mogę dostatecznie wyrazić podziwu dla pańskiej gorliwości. Dzisiaj będę miał zaszczyt zwrócić pana uwagę na kilka punktów etykiety. Muszę prosić waszą wielmożność o usprawiedliwienie mego wcześniejszego zachowania, które musiało wydawać się bardzo niegrzeczne, ale z natury jestem gderliwego usposobienia, więc proszę o wybaczenie. – I w miarę jak nie przestawał się korzyć i pięknie przemawiać, serce Kamei Sama stopniowo zmiękło i wyrzekł się zamiaru uśmiercenia Kōtsuke no Suke. Tak oto dzięki przemyślności swego doradcy Kamei Sama wraz z całym swoim domem został uratowany od upadku.

Wkrótce potem przybył na zamek Takumi no Kami, który nie wysłał żadnego podarku, a Kōtsuke no Suke ośmieszał go jeszcze bardziej niż przedtem, prowokując szyderstwami i zawoalowanymi zniewagami, jednak Takumi no Kami postanowił zignorować to wszystko i podporządkował się cierpliwie nakazom Kōtsuke no Suke.

Zachowanie to, dalekie od wywarcia dobrego efektu, sprawiło tylko tyle, że Kōtsuke no Suke wzgardził nim jeszcze bardziej, aż w końcu zawołał porywczo:

– Panie Takumi, rozwiązała mi się tasiemka u skarpety. Bądź pan łaskaw ją zawiązać.

Takumi no Kami, chociaż zawrzał gniewem na ten afront, wciąż jeszcze myślał, że skoro jest na służbie, to zobowiązany jest do posłuszeństwa i zawiązał tasiemkę przy skarpecie. Wtedy Kōtsuke no Suke, odwracając się od niego, opryskliwie wykrzyknął:

– Ależ jesteś niezgrabny! Nie potrafisz nawet właściwie zawiązać wstążki u skarpety! Każdy widzi, że jesteś gburem z prowincji i nie masz pojęcia o manierach Edo. – I z pogardliwym śmiechem ruszył ku wewnętrznej komnacie.

Jednak cierpliwość Takumiego no Kami wyczerpała się, ta ostatnia zniewaga to było więcej, niż mógł znieść.

– Zatrzymaj się na chwilę, mój panie – zawołał.

– Tak, o co chodzi? – odrzekł tamten. A gdy się odwrócił,Takumi no Kami wyciągnął sztylet i wymierzył mu cios w głowę. Jednak Kōtsuke no Suke osłoniła dworska czapka, którą nosił, a rana była zaledwie draśnięciem, dlatego umknął. Takumi no Kami ścigając go, po raz drugi próbował go ciąć, ale chybił i wbił sztylet w filar. W tym momencie oficer zwany Kajikawa Yosobei, widząc awanturę, doskoczył i powstrzymując rozwścieczanego wielmożę, dał Kōtsuke no Suke czas na ucieczkę.

Wtedy powstał wielki zgiełk i zamieszanie, a Takumi no Kami został aresztowany, rozbrojony i uwięziony w jednym z apartamentów pałacu pod nadzorem cenzorów. Odbyła się narada i ku wielkiej rozpaczy jego żony i poddanych, oddano więźnia pod straż daimyo, zwanego Tamura Ukiyō no Daibu, który strzegł go w zamknięciu w swoim własnym domu. A kiedy rada skończyła debatować, zawyrokowano, że skoro Takumi no Kami dopuścił się naruszenia prawa i zaatakował innego człowieka w obrębie pałacu, musi popełnić harakiri – to znaczy popełnić samobójstwo poprzez wyprucie sobie wnętrzności; jego dobra mają zostać skonfiskowane, a jego rodzina zrujnowana. Takie było prawo. Toteż Takumi no Kami popełnił harakiri, jego zamek Akō skonfiskowano, a członkowie jego świty stali się roninami, niektórzy z nich najęli się na służbę u innych daimyo, reszta została kupcami.

Otóż wśród tych poddanych był jego główny doradca, człowiek zwący się Oishi Kuranosuke, który wraz z czterdziestoma sześcioma innymi wiernymi sługami, zawiązał sprzysiężenie, by pomścić śmierć swego pana, zabijając Kōtsuke no Suke. Oishi Kuranosuke był nieobecny na zamku Akō w czasie awantury, która nigdy by się nie wydarzyła, gdyby to on był ze swoim księciem; ponieważ będąc człowiekiem mądrym, nie omieszkałby przejednać Kōtsuke no Suke, wysyłając mu stosowne podarki. Natomiast członek rady obecny przy księciu w Edo był głupcem, który zaniedbał ten środek ostrożności, toteż przyczynił się do śmierci swego pana i ruiny jego domu.

Tak więc Oishi Kuranosuke i jego czterdziestu sześciu towarzyszy wspólnie zaczęli układać plany zemsty na Kōtsuke no Suke; lecz ten był tak dobrze strzeżony przez grupę ludzi przysłanych mu przez daimyo zwącego się Uyesugi Sama, którego córkę poślubił, że spostrzegli, iż jedynym sposobem na zrealizowanie ich zamiaru byłoby pozbycie się straży wroga. W tym celu rozdzielili się i poprzebierali, jedni za cieśli lub rzemieślników, inni za kupców; a ich szef, Kuranosuke, udał się do Kioto i zbudował dom w dzielnicy o nazwie Yamashina, gdzie zaczął uczęszczać do lokali o najgorszej reputacji i oddawać się pijaństwu i rozpuście, jakby był jak najdalszy od myśli o zemście. Tymczasem Kōtsuke no Suke, podejrzewając, że dawni poddani Takumiego no Kami dybali na jego życie, potajemnie wysłał szpiegów do Kioto i nakazał, aby szczegółowo donoszono mu o wszystkim, co robił Kuranosuke. Ten jednak postanowił całkowicie zwieść wroga fałszywym poczuciem bezpieczeństwa i dalej łajdaczył się z nierządnicami i opojami. Pewnego dnia, gdy wracał do domu pijany z jakiejś podłej meliny, przewrócił się na ulicy i zasnął, a wszyscy przechodnie naśmiewali się z niego ze wzgardą. Przypadkiem zobaczył to człowiek z Satsumy i rzekł:

– Czyż to nie ten Oishi Kuranosuke, który był doradcą Asano Takumi no Kami, a teraz nie mając serca, by pomścić swego pana, oddaje się kobietom i winu? Patrzcie, jak leży publicznie pijany na ulicy! Niewierne bydlę! Głupiec i tchórz! Niegodzien miana samuraja!5

Nadepnął na twarz Kuranosuke, gdy ten spał i splunął na niego. A kiedy szpiedzy Kōtsuke no Suke donieśli mu o tym wszystkim do Edo, ten odczuł wielką ulgę i poczuł się bezpieczny.

Pewnego dnia żona Kuranosuke, która była srodze zasmucona, widząc, jak jej mąż prowadzi to amoralne życie, przyszła do niego i rzekła:

– Panie mój, powiedziałeś mi z początku, że twoja rozpusta jest tylko fortelem, który ma sprawić, by twój wróg osłabił czujność. Zaiste, doprawdy, to zaszło już za daleko. Błagam cię i zaklinam, byś pohamował się nieco.

– Nie zawracaj mi głowy – odpowiedział Kuranosuke – bo nie będę słuchał twojego jęczenia. Skoro mój sposób życia ci nie odpowiada, to rozwiodę się z tobą i możesz zająć się swoimi sprawami; a ja kupię jakąś młodą ładną dziewczynę w którejś z knajp i poślubię ją dla swojej przyjemności. Mam dość widoku w domu takiej starej baby jak ty, wynoś się więc, im wcześniej, tym lepiej.

Mówiąc to, wpadł w niepohamowaną wściekłość, a jego żona, przerażona błagała żałośnie o litość.

– Och, panie mój! Odwołaj te straszne słowa! Jestem twoją wierną żoną od dwudziestu lat i urodziłam ci troje dzieci; byłam z tobą w chorobie i w smutku; nie możesz być tak okrutny, by teraz wyrzucić mnie za drzwi. Miej litość! Miej litość!

– Skończ to jałowe zawodzenie! Postanowiłem i musisz odejść; a skoro dzieci stoją mi też na drodze, proszę bardzo, możesz je zabrać ze sobą.

Gdy kobieta usłyszała swego męża mówiącego takie rzeczy, w rozpaczy odszukała najstarszego syna, Oishiego Chikarę i ubłagała go, by wstawił się za nią i prosił o przebaczenie dla niej. Jednak nic nie mogło odwieść Kuranosuke od jego postanowienia, dlatego żona została odesłana z dwojgiem młodszych dziećmi i wróciła w swe rodzinne strony, natomiast Oishi Chikara pozostał z ojcem.

Szpiedzy oczywiście donieśli o tym wszystkim Kōtsuke no Suke, a on, kiedy usłyszał, jak Kuranosuke wyrzucił za drzwi żonę i dzieci, i kupił sobie konkubinę, i nurzał się w pijaństwie oraz rozpuście, począł myśleć, że nie ma się już czego obawiać ze strony poddanych Takumiego no Kami, musieli bowiem być tchórzami, którym brakowało odwagi, by pomścić swego pana. I tak stopniowo zaczął tracić czujność i odesłał połowę straży, przysłaną mu przez jego teścia Uyesugi Sama. Nie miał pojęcia, że wpadał w pułapkę zastawioną na niego przez Kuranosuke, który żądny uśmiercenia wroga swego pana, nie namyślał się wcale nad rozwodem z żoną i odesłaniem dzieci! Godny podziwu i wierny sługa!

W ten oto sposób Kuranosuke nadal rzucał piaskiem w oczy wroga, prowadząc na pozór bezwstydny tryb życia; jednak wszyscy jego towarzysze udali się do Edo, a mając pewne zdolności jako robotnicy i domokrążcy, obmyślali sposób, w jaki mogliby uzyskać dostęp do domu Kōtsuke no Suke. Zapoznali się z planem budynku i rozmieszczeniem licznych pomieszczeń, upewnili się co do charakteru domowników, którzy z nich byli dzielni i lojalni, a którzy byli tchórzami, i ze wszystkich tych spraw wysyłali regularne raporty do Kuranosuke. A kiedy w końcu stało się jasne z listów nadchodzących z Edo, że Kōtsuke no Suke całkowicie odwołał straż, Kuranosuke rozradował się, jako że dzień zemsty był bliski, i wyznaczając miejsce spotkania w Edo, uciekł potajemnie z Kioto, uchodząc czujności szpiegów swego wroga. Wówczas czterdziestu siedmiu mężczyzn, zastawiwszy pułapkę, czekało cierpliwie stosownej chwili.

Był to akurat środek zimy, dwunasty miesiąc roku i chłód był przenikliwy. Pewnej nocy, w czasie obfitych opadów śniegu, kiedy cały świat się uciszył, a ludzie leżeli spokojnie w uśpieniu na matach, roninowie zdecydowali, że już bardziej dogodna okazja do wykonania ich zamiaru nie może się nadarzyć. Toteż naradzili się wspólnie i podzielili swą szajkę na dwie grupy, wyznaczając każdemu z ludzi stanowisko. Jedna grupa, prowadzona przez Oishiego Kuranosuke, miała zaatakować główną bramę, a druga pod komendą jego syna Oishiego Chikary, miała zaatakować tylną bramę domu Kōtsuke no Suke; ponieważ jednak Chikara miał tylko szesnaście lat, Yoshida Chiuzayemon został wyznaczony na jego opiekuna. Następnie postanowiono, że bicie w bęben na rozkaz Kuranosuke, będzie sygnałem do równoczesnego ataku, a jeśliby ktoś uśmiercił Kōtsuke no Suke i odciął mu głowę, powinien zagwizdać przenikliwie, dając sygnał swym towarzyszom, którzy pośpieszą na to miejsce i po zidentyfikowaniu głowy, zabiorą ją do świątyni zwanej Sengakuji i złożą jako ofiarę przed grobem ich zmarłego pana, po czym muszą zameldować o swym czynie władzom i oczekiwać wyroku śmierci, jaki niezawodnie zostanie na nich wydany. Co do tego każdy z roninów osobno i wszyscy razem, się zaprzysięgli. Termin wyznaczono na północ i czterdziestu siedmiu towarzyszy po przygotowaniu wszystkiego do ataku, uczestniczyło razem w ostatniej pożegnalnej uczcie, nazajutrz bowiem będą musieli umrzeć. Wtedy Oishi Kuranosuke zwrócił się do kompanów i rzekł:

– Dzisiejszej nocy zaatakujemy naszego wroga w jego pałacu; członkowie jego świty na pewno stawią nam opór i będziemy zmuszeni ich zabić. Jednakże zabijanie starców, kobiet i dzieci to rzecz godna pożałowania; dlatego proszę każdego z was, byście zwracali baczną uwagę, aby nie zabić ani jednej bezbronnej osoby. – Wszyscy jego towarzysze przyklasnęli tej mowie i tak siedzieli, czekając, aż nadejdzie północ.

Gdy nastała wyznaczona godzina, roninowie wyruszyli w drogę. Wiatr wył wściekle, a zacinający śnieg bił ich w twarze; ale oni mało dbali o wiatr czy śnieg, spiesząc swą drogą żądni zemsty. W końcu dotarli do domu Kōtsuke no Suke i podzielili się na dwa zespoły; a Chikara z dwudziestoma trzema ludźmi poszedł naokoło do tylnej bramy. Następnie czterech ludzi za pomocą sznurowej drabinki, którą zaczepili o dach portyku, przedostało się na dziedziniec; a kiedy spostrzegli oznaki tego, że wszyscy mieszkańcy domu byli pogrążeni we śnie, weszli do stróżówki, gdzie spała straż i zanim tamci mieli czas ochłonąć ze zdziwienia, skrępowali ich. Przerażona straż błagała usilnie o litość, aby oszczędzono ich życie; i na to zgodzili się roninowie pod warunkiem, że klucze od bramy zostaną im wydane; ale tamci drżąc, odrzekli, że klucze są trzymane w domu oficerów, a oni nie mają żadnych możliwości ich wydostania. Wtedy roninowie stracili cierpliwość i młotem roztrzaskali duży drewniany rygiel zabezpieczający bramę, a odrzwia rozwarły się gwałtownie na prawo i lewo. W tym samym czasie Chikara i jego drużyna wtargnęli przez tylną bramę.

Wtedy Oishi Kuranosuke wysłał posłańca do sąsiednich domów, z następującą wiadomością: „My, roninowie, którzy byliśmy dawniej w służbie Asano Takumi no Kami, zamierzamy tej nocy włamać się do pałacu Kōtsuke no Suke, by pomścić naszego pana. Jako że nie jesteśmy ani nocnymi rabusiami, ani zbójami, żadna krzywda nie stanie się pobliskim domom. Prosimy, abyście się nie niepokoili”. A ponieważ Kōtsuke no Suke był znienawidzony przez sąsiadów za jego chciwość, dlatego nie zjednoczyli oni swych sił, by przyjść mu z pomocą. Przedsięwzięto też inny środek ostrożności. Żeby nikt z ludzi znajdujących się wewnątrz nie zdołał zbiec, by wezwać na ratunek krewnych rodziny, bo ci przybywając w dużej sile, mogliby zaszkodzić planom roninów, Kuranosuke rozmieścił na dachu z czterech stron dziedzińca, dziesięciu ludzi uzbrojonych w łuki z rozkazem strzelania do każdego z domowników próbujących opuścić pałac. Uzgodniwszy w ten sposób wszystkie plany i rozstawiwszy swoich ludzi, Kuranosuke własnoręcznie uderzył w bęben i dał sygnał do ataku.

Dziesięciu przybocznych Kōtsuke no Suke, słysząc hałas, obudziło się i, wyciągając miecze, pognało do frontowego pokoju, by bronić swojego pana. W tym momencie roninowie, którzy wyłamali drzwi od przedpokoju, wkroczyli do tej samej komnaty. Wówczas wywiązała się gwałtowna walka między dwoma oddziałami, a w tym czasie Chikara, prowadząc swoich ludzi przez ogród, włamał się do domu od tyłu. Kōtsuke no Suke w trwodze o swe życie, schronił się z żoną i kobiecą służbą w pokoiku na ganku; natomiast pozostali domownicy śpiący w baraku na zewnątrz domu, szykowali się, aby przyjść mu z odsieczą. Jednak roninowie, którzy wkroczyli przez frontowe drzwi i walczyli z dziesiątką przybocznych, skończyli, pokonując ich i zabijając, nie tracąc przy tym ani jednego ze swoich ludzi; po czym, forsując sobie dzielnie drogę ku tylnym pokojom, spotkali się z Chikarą i jego ludźmi, i dwie grupy połączyły się w jedną.

Do tego czasu nadciągnęła reszta ludzi Kōtsuke no Suke i rozgorzała regularna bitwa, a Kuranosuke, siedząc na polowym stołku, wydawał rozkazy i dowodził roninami. Wkrótce mieszkańcy domu spostrzegli, że nie mogą mierzyć się z wrogiem, toteż próbowali wysłać wiadomość o swej sytuacji do Uyesugi Sama, teścia ich pana, błagając, aby przyszedł im na ratunek z całą siłą, jaką miał pod swoją komendą. Jednak posłaniec został położony trupem przez łuczników, których Kuranosuke ustawił na dachu. Toteż żadna pomoc nie nadchodziła, a oni dalej walczyli desperacko. Wtedy Kuranosuke zakrzyknął donośnym głosem:

– Tylko Kōtsuke no Suke jest naszym wrogiem; niech któryś wejdzie do środka i wywlecze go żywego lub martwego!

Otóż przed prywatnym pokojem Kōtsuke no Suke stało trzech walecznych członków jego świty z wyciągniętymi mieczami. Pierwszym był Kobayashi Hehachi, drugim Waku Handaiyu, a trzecim Shimidzu Ikkaku, wszyscy wierni i oddani ludzie i wprawni szermierze. Tak dzielnie bili na prawo i lewo, że przez jakiś czas trzymali wszystkich roninów na dystans, a w pewnej chwili nawet ich odparli. Gdy Oishi Kuranosuke to ujrzał, zazgrzytał z wściekłości zębami i krzyknął do swoich ludzi:

– Cóż to! Czyż każdy z was nie przysięgał oddać życie, by pomścić swego pana, a teraz jesteście odpierani przez trzech ludzi? Tchórze, niegodni, by do was mówić! Umrzeć walcząc za sprawę swego pana, winno być najszlachetniejszą ambicją poddanego! – Wtedy zwracając się do swojego synaChikary, rzekł: – Bywaj,chłopcze! Wydaj walkę tym ludziom, a jeżeli są zbyt mocni dla ciebie, giń!

Pobudzony tymi słowami, Chikara chwycił włócznię i zaatakował Waku Handaiyu, ale nie mógł dotrzymać mu placu i cofając się, stopniowo został wyparty do ogrodu, gdzie stracił równowagę i ześlizgnął się do stawu; ale kiedy Handaiyu, zamierzając go zabić, zajrzał do stawu, Chikara ciął swego przeciwnika w nogę, sprawiając, że ten upadł, a wtedy wygramolił się z wody i go uśmiercił. Tymczasem Kobayashi Hehachi i Shimidzu Ikkaku zostali zabici przez innych roninów i ze wszystkich członków świty Kōtsuke no Suke nie pozostał ani jeden człowiek pod bronią. Chikara, widząc to, poszedł z zakrwawionym mieczem w ręce na tyły budynku, by odszukać Kōtsuke no Suke, ale znalazł tylko jego syna, młodego panicza imieniem Kira Sahioye, który zaatakował go, dzierżąc halabardę, ale wkrótce został raniony i uciekł. Tak oto wszyscy ludzie Kōtsuke no Suke zostali zabici i był to koniec walki, ale jak dotąd nie natrafiono na żaden ślad Kōtsuke no Suke.

Wówczas Kuranosuke podzielił swoich ludzi na kilka grup i przeszukał cały dom, ale wszystko na próżno, widać było tylko płaczące kobiety i dzieci. Przy tym czterdziestu siedmiu ludzi zaczęło upadać na duchu z żalu, że mimo trudu dopuścili do tego, by wróg im uciekł i była taka chwila, że w desperacji postanowili razem popełnić samobójstwo zaraz na miejscu; ale zdecydowali się uczynić jeszcze jeden wysiłek. Toteż Kuranosuke poszedł do sypialni Kōtsuke no Suke i dotykając kołdry ręką, wykrzyknął:

– Właśnie namacałem pościel i jest jeszcze ciepła, dlatego wydaje mi się, że nasz wróg jest niedaleko. Z pewnością musi ukrywać się gdzieś w domu. – Niezwykle tym poruszeni roninowie wznowili poszukiwania. Otóż w podwyższonej części pokoju, blisko honorowego miejsca, wisiał obraz; zdejmując go, zobaczyli, że była tam wielka dziura w otynkowanej ścianie, a szturchając w niej włócznią, nie poczuli niczego poza nią. Zatem jeden z roninów, zwący sięYazama Jiutarō, wlazł do dziury i odkrył, że po drugiej stronie znajdował się mały dziedziniec, na którym stała szopa do przechowywania węgla drzewnego i drewna na opał. Zaglądając do szopy, dostrzegł coś białego na jej drugim końcu, w co też wbił swoją włócznię, a wtedy wyskoczyli na niego dwaj uzbrojeni ludzie i usiłowali go ciąć, ale on powstrzymywał ich, aż jeden z jego towarzyszy nadszedł i zabił jednego z nich i wdał się w walkę z drugim, podczas gdy Jiutarō wszedł do szopy i szukał włócznią po omacku. Znowu widzący coś białego, uderzył w to włócznią, a wtedy okrzyk bólu zdradził, że był to człowiek; rzucił się więc do przodu, a człowiek w białym ubraniu, który był ranny w udo, wyciągnął sztylet i zamierzył się na niego. Jednak Jiutarō wyrwał mu sztylet i łapiąc za kołnierz, wyciągnął go z szopy. Wtedy podszedł drugi ronin i razem przyglądając się uważnie jeńcowi, ujrzeli, że był to człowiek o szlachetnym wyglądzie w wieku około sześćdziesięciu lat, ubrany w biały atłasowy szlafrok poplamiony krwią z rany na udzie, którą mu zadał Jiutarō. Obaj poczuli się przekonani, że to nikt inny jak tylko Kōtsuke no Suke i zapytali go o imię, lecz on nie dał im żadnej odpowiedzi, więc oni dali sygnał gwizdem i wszyscy ich towarzysze zeszli się na wezwanie. Wtedy Oishi Kuranosuke przynosząc latarnię, przyjrzał się rysom twarzy starca i rzeczywiście, był to Kōtsuke no Suke. A jeżeli oczekiwano dodatkowego dowodu, to wciąż jeszcze miał bliznę na czole, gdzie ich pan, Asano Takumi no Kami, zranił go podczas awantury na zamku. Co do tego nie było żadnej wątpliwości, dlatego Oishi Kuranosuke ukląkł i zwracając się do starca z wielkim szacunkiem, rzekł:

– Panie, jesteśmy poddanymi Asano Takumi no Kami. W ubiegłym roku wasza wielmożność i nasz pan poróżniliście się w pałacu i nasz pan został skazany na harakiri, a jego rodzina popadła w ruinę. Dziś przybyliśmy, by pomścić go, tak jak to jest obowiązkiem wiernych i lojalnych sług. Błagam waszą wielmożność, byś uznał słuszność naszego zamierzenia. A teraz, panie, prosimy cię, byś popełnił harakiri. Ja sam będę miał honor sprawować funkcję twego sekundanta, a kiedy z całym szacunkiem, otrzymam głowę waszej wielmożności, to moim zamiarem jest złożyć ją jako ofiarę na grobie Asano Takumi no Kami.

Tak oto z uwagi na wysoką rangę Kōtsuke no Suke, roninowie traktowali go z największą kurtuazją i raz po raz błagali, by popełnił harakiri. On jednak skulił się oniemiały i drżący. Wreszcie Kuranosuke, widząc, że bezcelowe jest nakłanianie go, by zginął śmiercią szlachcica, siłą sprowadził go do parteru i odciął mu głowę tym samym sztyletem, którym Asano Takumi no Kami uśmiercił siebie. Wtedy czterdziestu siedmiu towarzyszy upojonych osiągnięciem celu, umieściło głowę w wiadrze i przygotowało się do odejścia; ale przed opuszczeniem domu starannie zgasili wszystkie światła i ognie w posiadłości, aby przez jakiś wypadek nie wybuchł pożar i nie ucierpieli sąsiedzi.

Kiedy byli w drodze do Takanawy, przedmieścia, gdzie znajduje się świątynia o nazwie Sengakuji, świtało, a ludzie wylegli zobaczyć czterdziestu siedmiu mężów, którzy w ubraniach i z bronią całkiem zaplamionymi krwią, przedstawiali straszny widok; a wszyscy wychwalali i podziwiali ich męstwo oraz wierność. Oni zaś spodziewali się, że w każdej chwili teść Kōtsuke no Suke mógłby ich zaatakować i zabrać im głowę, więc przygotowali się na śmierć mężnie, z mieczem w ręku. Jednakże dotarli do Takanawy bezpiecznie, dzięki Matsudairze Aki no Kami, jednemu z osiemnastu czołowych daimyo Japonii, z którego rodem Asano Takumi no Kami był spokrewniony. Był on wielce rad, kiedy usłyszał o nocnej akcji i sposobił się, by wesprzeć roninów w przypadku, gdyby zostali zaatakowani. Toteż teść Kōtsuke no Suke nie śmiał ich ścigać.

Około siódmej rano przybyli przed pałac Matsudairy Mutsu no Kami, księcia Sendai, a książę, słysząc o tym, posłał po jednego ze swoich doradców i rzekł:

– Członkowie świty Takumiego no Kami zabili wroga ich pana i przechodzą tędy; nie mogę dostatecznie wyrazić podziwu dla ich oddania, a ponieważ muszą być zmęczeni i głodni po swej nocnej pracy, dlatego pójdziesz i zaprosisz ich, aby tu zaszli i postaw przed nimi jakąś polewkę oraz czarkę wina.

Radca wyszedł i rzekł do Oishiego Kuranosuke:

– Panie, jestem doradcą księcia Sendai i mój pan każe mi prosić cię, musisz być bowiem wyczerpany po tym wszystkim, co przeszedłeś, abyś zechciał wejść i wziąć udział w skromnym poczęstunku, jaki możemy ci zaoferować. Oto jest wiadomość dla was od mojego pana.

– Dziękuję, panie – odpowiedział Kuranosuke. –To bardzo zacne ze strony jego wielmożności, że fatyguje się, by pomyśleć o nas. Przyjmujemy jego uprzejmość z wdzięcznością.

Toteż czterdziestu siedmiu roninów weszło do pałacu, gdzie zostali podjęci polewką i winem, a wszyscy poddani księcia Sendai przybywali i wychwalali ich.

Wtedy Kuranosuke zwrócił się do radcy i rzekł:

– Jesteśmy panu wielce zobowiązani za tak łaskawą gościnę; ale ponieważ wciąż musimy się śpieszyć doSengakuji, z całym szacunkiem musimy się koniecznie pożegnać. – Po złożeniu wielu wyrazów wdzięczności swym gospodarzom opuścili pałac księcia Sendai i pospieszyli do Sengakuji, gdzie spotkali się z opatem klasztoru, który wyszedł do frontowej bramy, aby ich przyjąć i zaprowadził do grobu Takumiego no Kami.

A kiedy przyszli do grobu swego pana, wzięli głowę Kōtsuke no Suke i obmywszy ją w studni nieopodal, położyli jako ofiarę przed grobem. Gdy to uczynili, zaangażowali kapłanów ze świątyni, by przyszli i odczytali modlitwy, podczas gdy oni palili kadzidło: pierwszy palił kadzidło Oishi Kuranosuke, potem jego syn Oishi Chikara, a po nich pozostałych czterdziestu pięciu ludzi odprawiło tę samą ceremonię. Wtedy Kuranosuke, oddając opatowi wszystkie pieniądze, jakie miał przy sobie, powiedział:

– Kiedy my, czterdziestu siedmiu mężów, popełnimy harakiri, proszę, abyście pogrzebali nas przyzwoicie. Zdaję się na waszą łaskawość. Mam do zaoferowania tak niewiele, ale to, co jest, niechaj zostanie poświęcone na nabożeństwa za nasze dusze!

A opat, zdumiony niewzruszonym męstwem tych ludzi, ze łzami w oczach przyrzekł spełnić ich życzenia. Tak oto czterdziestu siedmiu roninów w spokoju ducha czekało cierpliwie na rozkazy od władz.

W końcu zostali wezwani do Sądu Najwyższego, gdzie zebrali się rządcy Edo i publiczni cenzorzy; a wyrok wydany na nich był następujący:

– Ponieważ, nie mając względu na godność miasta ani nie lękając się władz, zawiązaliście sprzysiężenie, by zgładzić swego wroga, gwałtem wdarliście się nocą do domu KiryKōtsuke no Suke i zamordowaliście go, wyrokiem sądu, za tak zuchwałe zachowanie, popełnicie harakiri. – Gdy tylko sentencja została odczytana, czterdziestu siedmiu roninów zostało podzielonych na cztery grupy i przekazanych pod opiekę czterech różnych daimyo; a do pałaców owych daimyo zostali wysłani sędziowie okręgowi, w których obecności roninowie mieli popełnić harakiri. Skoro jednak od samego początku wszyscy oni przygotowali swoje dusze na taki koniec, z godnością stawili czoło śmierci, a ich ciała zostały przeniesione do Sengakuji i pogrzebane przed mogiłą ich pana, Asano Takumi no Kami. A gdy fama o tym rozeszła się szeroko, naród tłoczył się, aby modlić się przy grobach tych niezłomnych ludzi.

Wśród przybyłych na modły był i człowiek z Satsumy, który padając na twarz przed grobem Oishiego Kuranosuke, powiedział:

– Kiedy widziałem cię, jak leżałeś pijany na drodze wYamashina, w Kioto, nie wiedziałem, że spiskowałeś, aby pomścić swego pana i myśląc, że jesteś wiarołomnym człowiekiem, deptałem po tobie i naplułem ci w twarz, gdy przechodziłem. Teraz zaś, przyszedłem prosić o wybaczenie i ofiarować pokutę za zniewagę z ubiegłego roku. – Z tymi słowy znowu rozciągnął się przed grobem i wyciągając sztylet zza pasa, pchnął się w brzuch i skonał. A główny kapłan świątyni litując się nad nim, pogrzebał go obok roninów i jego grób wciąż jeszcze można oglądać razem z grobami czterdziestu siedmiu kompanów.

Oto koniec historii Czterdziestu Siedmiu Roninów.

* * *

Wstrząsający obraz dzikiego heroizmu, którego nie sposób nie podziwiać. W japońskim umyśle to uczucie podziwu jest niezmącone i skutkiem tego Czterdziestu Siedmiu Roninów doznaje czci prawie boskiej. Pobożne ręce wciąż jeszcze przystrajają ich groby zielonymi gałązkami i palą na nich kadzidło; ubrania i broń, które nosili, przechowywane są troskliwie w ogniotrwałym magazynie dobudowanym do świątyni i raz do roku wystawiane są na pokaz zachwyconym tłumom, oglądającym je z czcią prawdopodobnie nie mniejszą niż ta, jaką odbierają relikwie z Akwizgranu lub Trewiru; a raz na sześćdziesiąt lat mnisi z Sengakuji przeprowadzają istne żniwa na rzecz świątyni dzięki obchodom pamiątkowych jarmarków czy też festynów, na które ludzie napływają tłumnie przez prawie dwa miesiące.

Srebrny klucz dał mi raz prawo do osobistego oglądu relikwii. Zostaliśmy wprowadzeni, mój przyjaciel i ja, do tylnego pomieszczenia obszernej świątyni górującej nad jednym z tych cudownych miniaturowych ogrodów, przemyślnie ozdobionych skalniakami i karłowatymi drzewami, w których lubują się Japończycy. Jedno za drugim, dokładnie oznaczone i skatalogowane pudełka zawierające cenne przedmioty zostały wyniesione i otwarte przez naczelnego kapłana. Taka osobliwa mieszanina starych szmat, kawałków metalu i drewna! Domowego wyrobu kolczuga, złożona ze zwitków skóry, przymocowanych kawałkami żelaza, daje świadectwo skrytości, z jaką roninowie przygotowywali się do walki. Zakup zbroi przyciągnąłby uwagę, więc sporządzili je własnoręcznie. Stare, zjedzone przez mole kurtki, kawałki hełmów, trzy flety, pudełko na przybory do pisania, które musiało być już wiekowe w czasie tragedii, a teraz rozpadające się na kawałki; podarte spodnie, które kiedyś były kosztownym jedwabnym brokatem, teraz całe wyleniałe i postrzępione; skrawki skóry, część starej rękawicy, herby i odznaki, ułomki rękojeści mieczy, groty i sztylety, te ostatnie całe czerwone od rdzy, z niektórymi plamami intensywniej przebarwionymi, jak gdyby fatalne skrzepy krwi nigdy nie miały zostać zmazane: wszystko to zostało z czcią nam pokazane. Wśród bezładu i rupieci znajdowała się pewna liczba dokumentów, pożółkłych ze starości i znacznie zniszczonych na zgięciach. Jednym z nich był plan domu Kōtsuke no Suke, zdobyty przez jednego z roninów dzięki ożenkowi z córką budowniczego, który ten dom zaprojektował. Trzy z rękopisów wydawały mi się tak ciekawe, że otrzymałem pozwolenie na ich skopiowanie.

Pierwszy to potwierdzenie odbioru wydane przez członków świty syna Kōtsuke no Suke w zamian za głowę ojca ich zwierzchnika, którą duchowni zwrócili rodzinie, a głosi ono, co następuje:

Memorandum

Pozycja: Jedna głowa.

Pozycja: Jedna papierowa paczka.

Powyższe artykuły uznano za odebrane.

Podpisano: Sayada Magobei (Loc. sigll.)

Saitō Kunai (Loc. sigill.)

Do duchownych wyznaczonych przez Świątynię Sengakuji,

Jego Wielebności Sekishiego,

Jego Wielebności Ichidona.

Drugi papier jest dokumentem objaśniającym ich postępowanie, którego kopia została znaleziona przy każdym z czterdziestu siedmiu ludzi:

W ubiegłym roku, w trzecim miesiącu, Asano Takumi no Kami, przy okazji goszczenia cesarskiego ambasadora, został zmuszony przez okoliczności do zaatakowania i zranienia na zamku Pana Kōtsuke no Suke, w celu pomszczenia wyrządzonej sobie zniewagi. Dokonał tego, nie biorąc pod uwagę godności miejsca i zlekceważywszy w ten sposób wszelkie reguły stosowności, został skazany na harakiri, a jego majątek i zamek Akō przepadły na rzecz państwa i zostały przekazane przez członków jego świty urzędnikom wydelegowanym przez szoguna. Następnie jego stronnicy się rozproszyli. W czasie kłótni obecni wysocy urzędnicy powstrzymywali Asano Takumiego no Kami od spełnienia jego zamiaru zabicia swego wroga, Pana Kōtsuke no Suke. Toteż Asano Takumi no Kami umarł, nie zemściwszy się, a to było więcej niż jego poddani mogli znieść. To niemożliwe, by przebywać pod tym samym niebem z wrogiem swego pana albo ojca; z tego powodu śmieliśmy zadeklarować wrogość wobec osobistości z tak wysokiej sfery. Tego dnia zaatakujemy Kirę Kōtsuke no Suke, by zakończyć akt zemsty, który został rozpoczęty przez naszego nieżyjącego pana. Gdyby jakowaś szlachetna osoba znalazła nasze ciała po śmierci, jest z szacunkiem proszona o otworzeni i przeczytanie tego dokumentu.

15 roku ery Genroku, 12 miesiąca.

Podpisano, Oishi Kuranosuke

Poddany Asano Takumi no Kami i czterdziestu sześciu pozostałych6

Trzeci manuskrypt to pismo, które Czterdziestu Siedmiu Roninów położyło na grobie swego pana, razem z głową Kiry Kōtsuke no Suke:

15 roku ery Genroku, 12 miesiąca, 15 dnia. Przybyliśmy tego dnia, by złożyć tu hołd, w sumie czterdziestu siedmiu ludzi, począwszy od Oishiego Kuranosuke aż do piechura, Terasaki Kichiyemona, wszyscy ochoczo, by oddać swe życie dla Ciebie. Z szacunkiem meldujemy o tym czcigodnemu duchowi naszego zmarłego Pana. 14 dnia trzeciego miesiąca ubiegłego roku nasz Czcigodny Pan zechciał zaatakować Kirę Kōtsuke no Suke, nie wiemy, z jakiego powodu. Nasz Czcigodny Pan zakończył swe życie, ale Kira Kōtsuke no Suke przeżył. Chociaż lękamy się, że po dekrecie wydanym przez władze nasz spisek nie spodoba się naszemu Czcigodnemu Panu, jednakże my, którzy jedliśmy z Twego, nie moglibyśmy bez wstydu powtórzyć wersetu: „Nie będziesz żyć pod tym samym niebem ani nie będziesz chodzić po tej samej ziemi z wrogiem twojego ojca albo pana” ani nie śmielibyśmy opuścić piekła i stanąć przed Tobą w raju, jeżeli nie dokonalibyśmy zemsty, którą zacząłeś. Każdy dzień oczekiwania był dla nas jak trzykrotna jesień. Zaprawdę, kroczyliśmy po śniegu przez jeden dzień, mało tego, przez dwa dni, zaledwie raz skosztowawszy strawy. Starzy i niedołężni, chorzy i cierpiący, szli chętnie, by oddać swe życie. Ludzie mogliby śmiać się z nas, jak z koników polnych ufnych w siłę swego oręża i tak zniesławić naszego Czcigodnego Pana; ale nie mogliśmy zatrzymać się w naszym akcie zemsty. Przeprowadziwszy razem nasz zamiar ubiegłej nocy, odeskortowaliśmy Pana Kōtsuke no Suke aż tu, do Twego grobu. Ów sztylet7, który nasz Czcigodny Pan wielce cenił w ubiegłym roku i powierzył naszej pieczy, teraz przynosimy z powrotem. Jeżeli Twój szlachetny duch jest teraz obecny przed tym grobem, prosimy Cię, byś wziął ten sztylet i uderzył nim głowę Twego wroga po raz drugi, na znak, że rozproszyłeś swą nienawiść na wieki. Oto jest uroczysta deklaracja czterdziestu siedmiu ludzi.

Tekst „Nie będziesz żył pod tym samym niebem z wrogiem twojego ojca” oparty jest na księgach konfucjańskich. Doktor Legge, w swoim „Life and Teaching of Confucius” (Życie i nauczanie Konfucjusza) na s. 113, zamieszcza interesujący akapit sumujący doktrynę mędrca na temat zemsty.

W drugiej księdze „Le Ke” znajduje się następujący passus:

Z zabójcą swego ojca mężczyzna nie może żyć pod tym samym niebem; przeciw zabójcy swego brata mężczyzna nie musi udawać się do domu, aby przynieść broń; z zabójcą swego przyjaciela mężczyzna nie może przebywać w tym samym kraju.

Lex talionis jest tu sformułowane w całej rozciągłości. „Chow Le” mówi nam o zabezpieczeniu przed fatalnymi następstwami tej reguły poprzez wyznaczenie ministra zwanego „Jednającym”. Zabezpieczenie to jest jednak znacznie słabsze w porównaniu do miast azylu, jakie wydzielił Mojżesz dla zabójcy, by mógł się tam ratować ucieczką przed furią mściciela. Jako takie istniało jednak i jest znamienne, że Konfucjusz, kiedy zasięgano jego rady na ten temat, nie zwrócił na nie żadnej uwagi, ale potwierdził obowiązek krwawej zemsty w najmocniejszych i niepowściągliwych słowach. Jego uczeń, Tsze Hea, pytał go:

– Jaki sposób postępowania należy podjąć w przypadku zamordowania ojca albo matki? – odpowiedział:

– Syn powinien spać na macie z trawy ze swą tarczą jako poduszką; winien odmawiać objęcia urzędu; nie może żyć pod tym samym niebem z zabójcą. Kiedy spotka go na rynku albo we dworze, musi mieć broń gotową, aby na niego uderzyć.

– A jaki jest sposób postępowania w przypadku morderstwa brata?

– Pozostały przy życiu brat nie może objąć urzędu w tym samym kraju co zabójca; ponadto, jeżeli udaje się w służbie swego księcia do kraju, gdzie przebywa zabójca, chociażby go spotkał, nie może z nim walczyć.

– A jaki jest sposób postępowania w przypadku morderstwa wuja albo kuzyna?

– W tym przypadku siostrzeniec albo kuzyn nie jest najważniejszą postacią. Jeżeli osobnik, na którym ciąży obowiązek zemsty, może się jej podjąć, to on musi tylko stanąć za nim z bronią w ręku i wesprzeć go.

Dodam anegdotę, by ukazać sacrum, jakie wiąże się grobami Czterdziestu Siedmiu. We wrześniu 1868 roku, pewien człowiek przyszedł pomodlić się przed grobem Oishiego Chikary. Skończywszy modły z rozmysłem popełnił harakiri8, ale rana brzucha nie była śmiertelna, zabił się więc, podcinając sobie gardło. Znaleziono przy nim dokumenty wyjaśniające, że był roninem bez możliwości zarabiania na utrzymanie i błagał o pozwolenie wejścia do klanu księcia Chōshiu, bo uważał go za najszlachetniejszy klan w państwie; lecz jego petycja została odrzucona i nie pozostało mu nic innego jak tylko umrzeć, ponieważ życie ronina mu obrzydło, a on nie służyłby żadnemu innemu panu jak tylko księciu Chōshiu. Czyż mógł znaleźć bardziej stosowne miejsce, by zakończyć swe życie, niż cmentarz owych Mężnych? Wydarzyło się to w odległości około dwustu jardów od mojego domu i kiedy oglądałem to miejsce w godzinę albo dwie później, cały teren był zbryzgany krwią i wzburzony przedśmiertną agonią człowieka.

Człowiek z Satsumy znieważa Oishiego Kuranosuke
Roninowie zachęcają Kōtsuke no Suke, by popełnił harakiri
Studnia, w której głowa została umyta
Groby Roninów

Miłość Gompachiego i Komurasaki

W odległości około dwóch mil od Edo, jednak wystarczająco daleko od znoju i zgiełku wielkiego miasta, znajduje się wieś Meguro. Jak tylko minie się miejskie peryferia, prowadzącą tam drogę z obu stron otaczają lasy bogate w nieprzebraną różnorodność listowia, przerywane gdzieniegdzie długą niską linią wsi i przysiółków. W miarę jak zbliżamy się do Meguro, sceneria, stając się coraz bardziej wiejska, pięknieje. Głęboko cieniste aleje, wysadzane bujnymi żywopłotami niczym w Anglii, prowadzą w dolinę pól ryżowych, lśniących szmaragdową zielenią młodych plonów. Po prawej i po lewej wznoszą się pagórki o fantastycznych kształtach, zwieńczone wielką ilością kryptomerii, sosny zwyczajnej i innych drzew iglastych, oblamowane zaroślami pierzastych bambusów, które z wdziękiem skłaniają swe łodygi na leciutkiej letniej bryzie. Wszędzie tam, gdzie miejsce jest bardziej cieniste i milsze dla oka, można dostrzec czerwony portal chramu, który prosta pobożność wiejskiego ludu wzniosła dla Inari Sama, boga patrona rolnictwa albo jakiegoś innego opiekuńczego bóstwa tego miejsca. U wschodniego wylotu doliny pas błękitnego morza ogranicza horyzont; w oddali ku zachodowi majaczą góry. Na pierwszym planie, przed wiejskim domem o przytulnym wyglądzie, z aksamitnobrązową strzechą, gromada krzepkich urwisów, opalonych i nagusieńkich, bryka w najdzikszych podskokach, kompletnie nie zważając na besztanie zwiędłej staruszki, która siedzi, przędąc i opiekując się domem, podczas gdy jej syn z żoną trudzą się przy pracy gdzieś na zewnątrz. Tuż u naszych stóp płynie strumień czystej wody, w którym grupa wieśniaków myje jarzyny, by niebawem wziąć je na ramiona, zanieść i zlicytować na przedmieściach Edo. Na piękno tej scenerii w niemałym stopniu składa się cudowna klarowność atmosfery tak przezroczystej, że najodleglejsze kontury są ledwie przymglone, natomiast szczegóły bliższego tła odcinają się w ostrej, wyrazistej rzeźbie, raz oświetlane promieniami zenitalnego słońca, raz pogrążane w mroku przelotnym cieniem rzucanym przez płynące po niebie kłębiaste chmury. Pod takim niebem jakiż malarz zdołałby oddać światło i cienie, które migoczą nad lasami, dumą Japonii, czy to późną jesienią, kiedy rdzawość i żółcie naszych drzew mieszają się z głębokim szkarłatnym żarem klonów, czy też w wiosennej porze, kiedy to śliwy i wiśnie oraz dzikie kamelie – olbrzymy, wysokie na pięćdziesiąt stóp – są w pełni kwitnienia?

Wszystko, co widzimy, jest czarujące, ale jest jakiś dziwny bezruch w zagajnikach; z rzadka śpiew ptaka zakłóca ciszę; co więcej, rozpoznaję zaledwie jeden świergot, którego brzmienie ma w sobie jakąś melodię: uguisu, przez pewnych entuzjastów zwany japońskim słowikiem – w najlepszym razie król w królestwie ślepców. Skąpość oznak życia zwierząt wszelkich rodzajów, z wyjątkiem człowieka i komarów to stały powód do zdziwienia dla podróżnego; sportsmen musi się trudzić przez wiele mil, by oddać strzał do dzika, jelenia czy bażanta; a pług rolnika i sidła kłusownika, który pracuje w sezonie i poza nim, zagrażają wytępieniem wszystkich dzikich stworzeń; chyba że faktycznie rząd wprowadzi, jak groził wiosną 1869 roku, jakąś adaptację europejskiego prawa łowieckiego. Jednak oni są letni w tej materii; małe polowanie z sokołem na kaczki zaspokaja pragnienia współczesnego japońskiego myśliwego, który wie, że czy to z prawem o ochronie zwierzyny, czy bez niego, dzikie ptactwo nigdy nie zawiedzie w zimie; a dawno minęły dni, kiedy szogun wyjeżdżał z doborową kompanią w dzikie ostępy koło góry Fudżi i obozował tam pod gołym niebem, polując na dzika, jelenia i wilka, wierząc, że w ten sposób zaszczepiał męskiego i wojskowego ducha w narodzie.

Jest jeden poważny zgrzyt, który przeszkadza w rozkoszowaniu się pięknem japońskiej wsi, a jest to nieznośna zniewaga nieustannie narzucająca się powonieniu; to bowiem, co powinno stanowić zawartość kanalizacji miejskiej, wynoszone jest na grzbietach ludzi i koni, by zostać rozrzucone na polach; i aby odseparować się od wszechogarniającej uciążliwości, musisz chodzić z chusteczką w dłoni gotowy, by odgrodzić się od fetoru nękającego cię nieustannie.

Wydaje się, że podczas opisywania japońskiej wsi, należałoby naturalnie powiedzieć kilka słów o chłopach, ich relacjach z właścicielem ziemskim i rządem. Jednak muszę odłożyć to na inne miejsce. Obecnie zajmiemy się uroczą wioską Meguro.

Na końcu niewielkiej alejki, w pobliżu wejścia do wsi, otoczony strzelistymi kryptomeriami, znajduje się stary chram shinto (forma kultu herosów, która istniała w Japonii przed wprowadzeniem konfucjanizmu czy buddyzmu). Drzewa wokół chramu shinto są pod specjalną opieką boga, któremu poświęcony jest ołtarz; i wiąże się z nimi pewien rodzaj magii, wciąż jeszcze ceniony przez wierzących w przesądy. Przypomina woskowe laleczki, za pomocą których średniowieczni czarownicy w Europie, a nawet w starożytnej Grecji, jak nam o tym mówi Teokryt, udawali, że uśmiercają wrogów swoich klientów. Nazywa się to Ushi no toki mairi, czyli „Udawanie się na nabożeństwo w godzinie wołu”9 i jest praktykowane przez zazdrosne kobiety, które pragną zemsty na niewiernych kochankach.

O drugiej nad ranem, gdy świat pogrążony jest we śnie, w godzinie symbolizowanej przez wołu, kobieta wstaje; przywdziewa białą szatę i wysokie sandały, czyli chodaki; jej czepiec stanowi metalowy trójnóg z wetkniętymi trzema zapalonymi świecami, na szyi zawiesza lustro opadające jej na piersi; w lewej ręce niesie małą słomianą figurkę, podobiznę kochanka, który ją porzucił, a w prawej ściska młotek i gwoździe, i za ich pomocą przymocowuje figurkę do jednego ze świętych drzew otaczających świątynię. Tam modli się o śmierć zdrajcy, ślubując, że jeżeli jej prośba zostanie wysłuchana, to wyciągnie gwoździe, które teraz obrażają boga, raniąc mistyczne drzewo. Noc w noc przychodzi do chramu i za każdym razem wbija dwa lub więcej gwoździ, wierząc, że każdy gwóźdź skróci życie jej kochanka, ponieważ bóg, by ratować swoje drzewo, z pewnością go zabije.

Meguro jest jedną z wielu miejscowości wokół Edo, do którego zacni obywatele napływają tłumnie w celach towarzyskich czy też religijnych, bądź też obu; stąd w bliskim sąsiedztwie starych chramów i świątyń znajdziesz niejedną uroczą herbaciarnię, a w ich konkurujących drzwiach stojące Mesdemoiselles Cukiereczek, Morską Falę, Kwiatuszek, Morskie Wybrzeże i Chryzantemę nalegające, byś wszedł i odpoczął. Nie są to piękne dziewczęta, jeżeli oceniać je według naszych standardów, ale wdzięk Japonek polega na ich sposobie bycia i zgrabnych drobnostkach, a dziewczyna z herbaciarni, będąca profesjonalną przynętą, jest mistrzynią sztuki flirtu – en tout bien tout honneur, należy o tym pamiętać; ponieważ nie powinno się jej mylić z wątłymi pięknościami z Yoshiwary ani nawet z jej siostrzycami z okolic portów otwartych dla cudzoziemców i ich demoralizującego wpływu. Ponieważ, jakkolwiek dziwne się to wydaje, nasze kontakty na Wschodzie mają wszędzie zły wpływ na miejscową ludność.

W jednej z herbaciarni kwitnie handel drewnianymi tabliczkami, wielkości około sześciu cali kwadratowych, przyozdobionych obrazem różowej mątwy na jasnoniebieskim tle. Są to wota przeznaczone na ofiarowanie w stojącej naprzeciwko świątyni Yakushi Nurai, buddyjskiego Eskulapa, i mają związek z jej założeniem, o czym opowiada następująca legenda.

W dawnych czasach żył pewien kapłan zwany Jikaku, który w wieku czterdziestu lat, a była to jesień dziesiątego roku okresu Tenchō (833 r. n.e.), cierpiał na chorobę oczu, a zapadł na nią trzy lata wcześniej. Aby zostać uleczonym z tej choroby, wyrzeźbił figurę Yakushi Niurai, do której zwracał się ze swoimi modlitwami. Pięć lat później wybrał się do Chin, zabierając ze sobą tę figurę jako świętego opiekuna, a w miejscu zwanym Kairetsu chroniła go ona przed rabusiami, dzikimi zwierzętami i innymi nieszczęściami. Spędził tam czas na studiowaniu świętych praw zarówno utajonych, jak i objawionych, a po dziewięciu latach pożeglował z powrotem do Japonii. Kiedy był na pełnym morzu, rozpętała się burza, dodatkowo wielka ryba zaatakowała statek i usiłowała go zatopić, a ponieważ ster i maszt zostały połamane, a najbliższy brzeg był lądem zamieszkanym przez demony, cofać się czy też posuwać naprzód było równie niebezpiecznie. Wtedy świątobliwy mąż pomodlił się do patrona, którego obraz nosił, a gdy się modlił, ujrzał jak pośrodku statku, ukazuje mu się prawdziwy Yakushi Niurai, który przemówił do niego:

– Zaiste, podróżowałeś daleko, aby święte prawa mogły zostać objawione dla zbawienia wielu ludzi; teraz przeto weź mój obraz, który nosisz na piersi i wrzuć go do morza, aby wiatr zelżał i abyś został wybawiony od tej krainy diabłów.

Nakazy świętych należy wypełniać, więc ze łzami w oczach kapłan wrzucił do morza święty obraz, który miłował. Wtedy wiatr zelżał i fale się uciszyły, a statek kontynuował podróż swoim kursem, jak gdyby był prowadzony przez niewidzialne ręce, aż osiągnął bezpieczną przystań. W dziesiątym miesiącu tego samego roku duchowny znów wyruszył na morze, ufny w potęgę swego świętego patrona i bez przeszkód dotarł do portu Tsukushi. Przez trzy lata modlił się, aby obraz, który wyrzucił, został mu zwrócony, aż w końcu pewnej nocy został pouczony we śnie, że na wybrzeżu w Matsura ukaże mu się Yakushi Niurai. Pod wpływem tego snu wyruszył do prowincji Hizen i wylądował na brzegu morza w Hirato, gdzie w blasku światła wizerunek, który wyrzeźbił, ukazał mu się dwukrotnie jak żeglował na grzbiecie mątwy. W ten cudowny sposób obraz został przywrócony światu. Dla upamiętnienia swego uzdrowienia z choroby oczu i uchronienia przed niebezpieczeństwami morza, aby o rzeczach tych mogli dowiedzieć się wszyscy potomni, duchowny ustanowił kult Tako Yakushi Niurai („Yakushi Niurai od Mątwy”) i przybył do Meguro, gdzie wybudował świątynię Fudō Sama10, innego buddyjskiego bóstwa. W tym czasie doszło we wsi do epidemii czarnej ospy, tak że ludzie padali i umierali na ulicy, a świątobliwy mąż modlił się do Fudō Sama, aby plaga została powstrzymana. Wtedy ukazał mu się bóg i rzekł:

– Święty Yakushi Niurai od Mątwy, którego wizerunek nosisz, pragnie mieć w tej wsi swoją siedzibę, i uzdrowi z tej zarazy. Przeto wzniesiesz tu dla niego świątynię, aby nie tylko ta ospa, ale i inne choroby przyszłych pokoleń, mogły zostać uleczone dzięki jego mocy.

Słysząc to, kapłan ronił łzy wdzięczności i wybrawszy kawałek szlachetnego drewna, wyrzeźbił wielką figurę swojego patrona od mątwy i umieściwszy mniejszy wizerunek wewnątrz większego, złożył je w świątyni, do której wciąż jeszcze ludzie napływają tłumnie, by doznać uzdrowienia ze swych chorób.

Taka jest historia cudu, przetłumaczona z małej, źle wydrukowanej broszury sprzedawanej przez kapłanów świątyni, której wszystkie ozdoby, nawet latarnie z brązu pośrodku dziedzińca, mają kształt mątwy, świętego emblematu tego miejsca.

Czyż można wymarzyć sobie przyjemniejsze lobby na miłe spędzenie upalnego dnia niż cienie drzew porastających wzgórze, na którym stoi świątynia Fudō Sama? Dwie strugi czystej wody tryskające ze skały wyrzucane są przez rynny wyrzeźbione na kształt smoków do kamiennego basenu otoczonego barierką, z umieszczonym wewnątrz napisem: „Kobietom wstęp wzbroniony”. Jeżeli masz szczęście, możesz ochłodzić się, obserwując jakiegoś wyznawcę, nagiego, prócz przepaski na biodrach, wykonującego ceremonię zwaną suigiyo; to znaczy, modlitwa pod wodospadem, aby oczyścić duszę poprzez ciało. W zimie potrzeba sporej odwagi, żeby przejść tę pokutę, a jednak widziałem, jak penitent poddawał się jej przez więcej niż kwadrans w przejmująco zimny styczniowy dzień. Latem natomiast, można też tutaj z pożytkiem obejrzeć ćwiczenie religijne zwane hiyakudo, czyli „sto razy”, które jest niemałą próbą cierpliwości. Polega ono na chodzeniu tam i z powrotem, sto razy między dwoma punktami w świętym obrębie, powtarzając za każdym razem modlitwę. Liczenie odbywa się albo na palcach, albo przez odkładanie kawałka skręconej słomy za każdym razem, gdy osiągana jest meta; w tej świątyni miejsce przeznaczone do owej ceremonii znajduje się między groteskową brązową figurą Tengu Sama (Niebiańskiego Psa), postrachu dzieci – wielce szkaradnego potwora o gigantycznym nosie, który dobrze jest potrzeć palcem, a następnie dotknąć własnego nosa – oraz wielką brązową skrzynią grawerowaną wypukłymi znakami Hiyaku Do, zazwyczaj wypełnioną słomianymi karbami. Bycie dobrym buddystą nie jest żadną ciepłą posadką, ponieważ bogowie nie dają się łatwo przebłagać. Post i modlitwa, umartwianie ciała, abstynencja od wina, kobiet i ulubionych potraw, to jedyne przepustki do awansu w biurze, pomyślności w handlu, uzdrowienia z choroby, czy szczęśliwego małżeństwa z ukochaną dziewczyną. Również sama wiara bez uczynków nie będzie skuteczna. Wotywna tabliczka proporcjonalnej wartości do upraszanej łaski albo kwota pieniędzy na naprawę chramu lub świątyni konieczna jest, by zaskarbić sobie łaskę bogów. Biedniejsze osoby odcinają sobie warkocz i ofiarowują go; a w Horinouchi, świątyni o wielkiej renomie, jakieś osiem albo dziewięć mil od Edo, znajduje się lina o średnicy około dwóch i pół cala i długości około sześciu sążni, cała upleciona z ludzkich włosów ofiarowanych w ten sposób bogom; leży ona zwinięta, brudna, nadgryziona przez mole i zaniedbana, w jednym z końców długiej szopy pełnej tabliczek oraz malowideł, obok prymitywnego miejscowego wozu strażackiego. Odbieranie życia nie podoba się Buddzie, dlatego na zewnątrz wielu świątyń staruszki i dzieci zarabiają na utrzymanie, sprzedając wróble, małe węgorze, karpie i żółwie, a wyznawca uwalnia je na cześć bóstwa, na którego terenie koguty, kury oraz gołębie, oswojone i nie krzywdzone, sadowią się na każdym dogodnym występie, fryzie, łuku i narożniku.

Jednak ze wszystkich zdumiewających zwyczajów, o jakich mi wiadomo, związanych z japońskimi praktykami religijnymi, żaden nie wydaje mi się tak dziwaczny, jak plucie na podobizny bogów, a zwłaszcza na posągi Ni-ō, dwa ogromne czerwone albo czerwono-zielone posągi, które jak Gog i Magog, symbole siły, stoją jako strażnicy w głównych buddyjskich świątyniach. Figury chroni siatka ze stalowego drutu, przez którą czciciele, modląc się przez chwilę, plują kawałkami papieru przeżutego na papkę. Jeżeli kulka przylepi się do posągu, omen jest pomyślny; jeżeli odpadnie, modlitwa nie została przyjęta. Wnętrze wielkiego dzwonu na cmentarzu tajkuna i prawie każdy święty posąg w kraju, wszystkie pokryte są takimi plwocinami z pobożnych ust11.

Przez cały ten wykład o świątyniach i herbaciarniach, zbliżam się stopniowo do celu naszej pielgrzymki – dwóch starych kamieni rozsypujących się na wybujałym, zarośniętym cmentarzu opodal, starodawnym miejscu pochówków, zapomnianym przez wszystkich z wyjątkiem tych, którzy uwielbiają odgrzebywać opowieści z przeszłości. Klucz przechowuje upiorna staruszka, prawie tak samo nadgryziona zębem czasu i zmurszała jak grobowiec, nad którym czuwa. Posłuszna na nasze wezwanie i wyczekująca zapłaty dziesięć razy większej, niż dałby jej ktokolwiek z miejscowych, kuśtyka na zewnątrz i otwierając bramę, wskazuje kamień z napisem: „Grobowiec Shiyoku” (cudowne ptaki, które żyjąc jeden, wewnątrz drugiego – tajemnicza dwoistość mieszcząca się w jednym ciele – są alegorią małżeńskiej miłości i wierności). Obok tego kamienia stoi drugi, z wyrytą dłuższą legendą, która głosi, co następuje:

Za dawnych dni Genroku, ona uwiędła z powodu urody kochanka, który był piękny niczym kwiat; a teraz pod mchem tego starego nagrobnego kamienia wszystko, co jej, przepadło, z wyjątkiem imienia. Wśród przemian kapryśnego świata, grobowiec ten niszczeje od rosy i deszczu; stopniowo rozpada się w pył, pozostały jedynie kontury. Przechodniu! Złóż jałmużnę, by zachować ten kamień; a my, nie szczędząc pracy ni trudu, będziemy ci sekundować z całego serca. Wznosząc go na nowo, zachowajmy go od zniszczenia dla przyszłych pokoleń i wypiszmy na nim następujący wiersz: „Te dwa ptaki, piękne niczym wiśniowe kwiecie, zginęły przed czasem, jak kwiaty złamane przez wiatr nim wydały owoce”.

Pod pierwszym kamieniem znajdują się prochy Gompachiego, rabusia i mordercy, zmieszane z prochami jego prawdziwej miłości Komurasaki, która leży pochowana wraz z nim. Jej cierpienia i wierność uświęciły to miejsce, a pobożni ludzie wciąż jeszcze przychodzą, by palić kadzidło i składać kwiaty przed ich grobem. Jak bardzo go kochała nawet po śmierci, można zrozumieć na podstawie następującej starodawnej opowieści.

* * *

Około 230 lat temu żył w prowincji Inaba, w służbie pewnego daimyo, młodzieniec zwący się Shirai Gompachi, który w wieku zaledwie szesnastu lat już zdobył sobie sławę osobistym pięknem, męstwem i biegłością we władaniu bronią. Otóż zdarzyło się, że pewnego dnia jego pies walczył z psem należącym do kolegi z klanu i dwaj panowie, obaj będący porywczymi młodzieńcami, spierając się o to, czyj pies walczył lepiej, pokłócili się i przeszli do rękoczynów, a Gompachi zabił swojego przeciwnika i w konsekwencji musiał uciekać z ojczyzny i udać się do Edo.

I tak Gompachi wyruszył w podróż. Któregoś wieczora, zmęczony i z obolałymi nogami, wszedł do, jak mu się wydawało, przydrożnego zajazdu, posilił się nieco i udał się na spoczynek, nie mając pojęcia o niebezpieczeństwie, jakie mu groziło: bo traf chciał, że zajazd ten okazał się meliną bandy zbójców, w których szpony wpadł tak nieświadomie. Co prawda sakiewka Gompachiego była ledwie skąpo zaopatrzona, ale jego miecz i sztylet były warte jakieś trzysta uncji srebra i na to rabusie (było ich dziesięciu) rzucali zawistne spojrzenia i postanowili zabić właściciela tych rzeczy; a on spał w złudnym poczuciu bezpieczeństwa, niczego nie podejrzewając.

W środku nocy wyrwany został z głębokiego snu przez kogoś, kto ukradkiem otwierał przesuwne drzwi prowadzące do jego pokoju, i budząc się z trudem, spostrzegł piękną młodą dziewczynę, w wieku piętnastu lat, która robiła do niego znaki, by się nie ruszał, podeszła do jego posłania i przemówiła szeptem:

–Proszę pana, zwierzchnik tego domu to szef bandy rozbójników, który uknuł spisek, by zamordować pana tej nocy dla pańskiego ubrania i miecza. Co do mnie, to jestem córką bogatego kupca z Mikawy: w ubiegłym roku rabusie przyszli do naszego domu i zabrali skarby mojego ojca oraz mnie samą. Błagam cię, panie, zabierz mnie ze sobą i uciekajmy z tego okropnego miejsca. – Płakała, gdy to mówiła. Gompachi był początkowo zbyt zaskoczony, by odpowiedzieć; ale ponieważ był młodzieńcem wielkiej odwagi, a nadto biegłym szermierzem, szybko odzyskał przytomność umysłu i postanowił zabić rabusiów oraz wybawić dziewczynę z ich rąk. Odpowiedział zatem:

– Skoro jest tak, jak mówisz, zabiję tych złodziei i uratuję cię tej nocy; ale jak tylko rozpocznę walkę, wybiegnij z domu, żeby nie stała ci się żadna krzywda i pozostań w ukryciu do chwili, aż do ciebie dołączę.

Uzgodniwszy to, dziewczyna zostawiła go i odeszła. A on leżał czujny, wstrzymując oddech i wyczekując; a kiedy złodzieje zakradli się bezszelestnie do pokoju, gdzie jak przypuszczali spał on twardym snem, ciął pierwszego, który wszedł i położył go trupem u swych stóp.