Opowiadania o sercu i prawdzie - Dorota Worobiec - ebook

Opowiadania o sercu i prawdzie ebook

Dorota Worobiec

0,0

Opis

Książka ta jest skierowana do nauczycieli, wychowawców, katechetów, dzieci, młodzieży, dorosłych. Przedstawia fakty, które z pewnością gdzieś i kiedyś wydarzyły się w formie choćby zbliżonej. Dotyczą spraw, które dzieją się każdego dnia w tej naszej trudnej rzeczywistości i proszą o zauważenie, przepracowanie. W trakcie pisania autorka czuła wyraźne prowadzenie Dłonią Wyższego, a historie te „odczytała” z własnego wnętrza, jakby tkwiły wgrane w nią i czekały by wyjść na zewnątrz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 300

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dorota Worobiec

Opowiadania o sercu i prawdzie

© Dorota Worobiec, 2017

Książka ta jest skierowana do nauczycieli, wychowawców, katechetów, dzieci, młodzieży, dorosłych. Przedstawia fakty, które z pewnością gdzieś i kiedyś wydarzyły się w formie choćby zbliżonej. Dotyczą spraw, które dzieją się każdego dnia w tej naszej trudnej rzeczywistości i proszą o zauważenie, przepracowanie. W trakcie pisania autorka czuła wyraźne prowadzenie Dłonią Wyższego, a historie te „odczytała” z własnego wnętrza, jakby tkwiły wgrane w nią i czekały by wyjść na zewnątrz.

ISBN 978-83-8126-222-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

„OPOWIADANIA o sercu i prawdzie” to zbiór historii spisanych każda w jedno popołudnie, spisanych w dość zaskakujący dla mnie sposób, gdyż miałam wrażenie, że spisuję czyjeś autentyczne historie. Zasiadając do pisania każdej z nich nie miałam pojęcia, o czym będę pisać. Najpierw powstawała okładka i tytuł każdego z tych opowiadań, w umyśle miałam jedynie jakieś niejasne przesłanie, przebłyski. Dopiero kiedy układałam dłonie na klawiaturze, aby napisać pierwszą literę treści każdej z tych historii, tekst brał się nie wiadomo skąd, jakby prowadziła mnie Dłoń Wyższego, i ja wiem, że tak było. Wiem, ponieważ poprosiłam Boga o to, aby talenty w moim życiu się nie zmarnowały, poprosiłam o łaskę potrzebną do dalszego mojego pisania, abym powiedziała ludziom od siebie rzeczy, które zawsze chciałam powiedzieć. Uczyniłam to najpierw w mojej grubej księdze, pierwszej jaką w życiu napisałam i która składa się z samych faktów, chociaż niezwykłych, ale faktów. Uczyniłam to także w tomiku wierszy. W tej z kolei książce też przedstawiam fakty, które z pewnością gdzieś tam wydarzyły się w formie takiej, czy zbliżonej, jednak nikt mi tych faktów nie opowiedział, nigdzie o nich nie przeczytałam, powstały w moim umyśle, sercu, dotyczą jednak spraw, które niestety dzieją się w naszym obecnym życiu, w tych dzisiejszych czasach i aż błagają sobą o zauważenie, skomentowanie, przepracowanie. Chodziło mi o pewne mocne przesłanie psychologiczno-duchowe i sadzę, że udało mi się zawrzeć na tych stronach istotę sprawy. Książkę kieruję właściwie do każdego. Do nauczycieli, wychowawców dzieci i młodzieży o psychice, osobowości tej łatwiejszej i tej trudnej, do katechetów, nauczycieli etyki, dzieci, młodzieży, osób dorosłych i tych całkiem już dojrzałych bez względu na liczbę przeżytych lat i to, kim są. Tradycyjnie napiszę, że jeśli ta książeczka pomoże choćby jednej osobie, spełni swoje zadanie, swoje przesłanie. Połączyłam wszystkie opowiadania w jedną całość, okładki każdego z nich umieszczając w miniaturze na wspólnej jednej okładce. Spis tytułów umieściłam z kolei na okładce tylnej.

/Autorka/

Dziewczynka z książką

Eksponaty antykwaryczne często zdają się „mieć duszę”, każdy z nich ma swoją historię, czasem bardzo niezwykłą. Mogą stać się też czasem natchnieniem, inspiracją, znakiem. Tak dzieje się u ludzi, którzy uważnie obserwują rzeczywistość, w jakiej żyją, którzy przeżywają to życie w sposób świadomy, czyli tacy, którzy zastanawiają się nad wszelkimi przejawami tego ziemskiego życia, a tzw. świecka i duchowa strona ich życia stanowią JEDNOŚĆ, bo tylko w taki sposób idąc przez życie, przeżywa się je PRAWDZIWIE.

Tylko jeżeli zaprosimy do naszego ziemskiego, materialnego, fizycznego życia Boga, jeśli otworzymy się prawdziwie na duchowość, na głębokie, świadome postrzeganie WSZYSTKIEGO, będziemy szczęśliwi, bo będziemy wówczas PROWADZENI „Niewidzialną Dłonią” i na wszystko znajdzie się rada, odpowiedź…

Figurka i książeczka z Antykwariatu zdawały się czekać na kogoś, kryjąc w sobie czyjąś dawną historię. Moment zakupu, nabycia, stał się momentem jakby obudzenia tej historii „zaklętej” w eksponacie, który teraz posłużył komuś do napisania tej cienkiej książeczki dla Was. Historia opisana przeze mnie jest fikcją z przesłaniem duchowym, jednak pisząc ją wyraźnie prowadzona byłam jakby czyjąś dłonią, treść płynęła sama, szybko, gładko, bez wymyślania i zastanawiania się co dalej, dlatego może tak być, że nieświadomie opisałam historię, która gdzieś, kiedyś, wydarzyć się mogła w takiej, czy zbliżonej formie. Liczy się jednak najbardziej przesłanie, jakie w sobie zawiera…

Dedykuję tą książeczkę także mojej Świętej Pamięci Przyjaciółce Małgorzacie, oraz również Świętej Pamięci Księdzu Czesławowi, mojemu Księdzu od Pierwszej Komunii Świętej, między innymi dlatego, że bardzo ważna w życiu jest przyjaźń, a ksiądz od Pierwszej Komunii Świętej na zawsze pozostaje tym wyjątkowym.

Przeczytajcie tą książeczkę SERCEM…/Autorka/

„Odbicie światła to zjawisko zmiany kierunku rozprzestrzeniania się promieni świetlnych zachodzące na granicy dwóch ośrodków, gdy co najmniej jeden z nich jest przezroczysty. np. przedmioty odbijające się w tafli wody” lub odbicie Boga w duszy istoty ludzkiej, jeśli jest na tyle przezroczysta, by odbicie tego światła było możliwe.

Maj roku 2017.

Wesoła grupkadziesięciolatków wracała teraz, jak zresztą codziennie o podobnej porze ze szkoły, lekko zgięci pod ciężarem szkolnych plecaków i mocno podekscytowani tematem wakacyjnych planów. Droga ze szkoły prowadziła w ich małym, sennym nieco, lecz urokliwym miasteczku tuż przy oknie wystawowym Antykwariatu o romantycznej i tajemniczej nieco nazwie „Miniony Świat”. Od jakiegoś czasu okno wystawowe zdobiła porcelanowa figurka dziewczynki z dziewiętnastego, a może nawet osiemnastego wieku. Dziewczynka z opuszczoną głową, w nocnym białym stroju, lekko sugerującym w całości komunijną szatkę i z książką pod pachą powoli jakby wychodziła ze świata snu, niby zamyślona zjawa. Na wystawie leżał też zakurzony nieco stosik książek, prawdziwie antycznych, bo z przełomu XIX i XX wieku. Ich okładki i wnętrza posiadały liczne i mocne znaki użytkowania, rozlane plamy atramentu, jakieś prastare notatki, a nawet obliczenia, w jednej zaś były stare, zasuszone i przywarte mocno do kartek płatki jaśminu, papier książek zdawał się kruszyć nawet pod dotykiem wzroku przechodniów.

Maj, lata siedemdziesiąte

Tomek i jego bliźniacza siostra Kasia kończyli powoli klasę trzecią, najpierw miały być dwutygodniowe kolonie w górach, potem pobyt u babci na urokliwej wiosce, a w sierpniu wczasy z rodzicami nad morzem.

Teraz wracali wesołą grupką ze szkoły w swoim niedużym miasteczku, nauka dobiegała końca, za moment wielka uroczystość ich Pierwszej Komunii Świętej, a krótko po niej wakacje. Dzień był jeszcze słoneczny, jednak odczuwało się zaduch zapowiadający burzę, powiew aksamitnego wiatru łaskotał twarze…

Po chwili szalały targane nagłym dotknięciem burzy i deszczu jaśminy, tańczące swój ostatni romantyczny i dramatyczny nieco taniec przemijania. To nieuchronnie słabła i więdła wiosna. Karawan w postaci ciepłego, magnetycznego wiatru unosił jej lekkie, wiotkie, słodko i nieco mdło już pachnące ciało na wysypisko minionego czasu. Powoli nadchodziły upragnione wakacje, pachnące czarodziejską miksturą innych już kwiatów, owoców, słońca, trawy, lasu, ciepłego piasku, wody, lodów, cudownych podróży i beztroskiej wolności. Zegar ciął szybkimi ruchami wskazówek, niby nożycami kolejne sekundy, minuty, godziny i dni, by niebawem stanąć, zatrzymać się leniwie na magiczne dwa miesiące przygody, mogącej przemienić, zaczarować czyjeś życie. Za moment, za małą chwilę, szkolne korytarze umilkną, na podłodze tu i ówdzie pozostanie zgubiony płatek róży, piwonii, fragment pospiesznie zdejmowanego celofanu z bukietu dla wychowawcy na koniec roku… Już za moment zapadnie tu cisza, którą przerwie dopiero wrześniowy dzwonek, rozlegający się pośród pierwszych, nieśmiałych porannych mgieł, pośród pierwszych, ledwie zauważalnych jeszcze żółtawych liści.

Kasia z Tomkiem po obiedzie z rodzicami i po uczcie lodowej w pobliskiej urokliwej kawiarence z ogródkiem pełnym róż udali się na Nabożeństwo Majowe i króciutką wieczorną mszę św., aby powierzyć Bogu radosny czas, który nadchodził. To nie było niczym dziwnym, niezwykłym w tej rodzinie, zanoszenie Bogu swoich spraw codziennych, dialog z Bogiem był dialogiem na wzór dialogu z przyjacielem, powiernikiem, wyrocznią, cudotwórcą. Wigilia i Święta Bożego Narodzenia były w tym domu dniami niebiańskiej magii, Niebo zstępowało na Ziemię i do tego domu nie w przenośni, lecz prawdziwie.

Wpadłeś odłamkiem Betlejemskiej Gwiazdy,

jak okruch, tym swoim dobrem, Panie

w oko olbrzymiego Cielska Wszechświata.

A on swoją ogromną łapą

wydostać Cię nie mógł i zatarł starannie…

Teraz trwa całym złem swoim,

lecz coś mu przeszkadza, coś niepokoi.

Przyjąć Cię nie chce, wyrzucić nie może,

to najgorszy ze stanów zawieszenia.

Dzieci wiedziały, że wokół nich wiele było domów, rodzin, które nie wytrzymałyby żadnego porównania z ich domem, z ich życiem, z wartościami, które one miały szczęście posiąść w tym swoim ziemskim życiu.

Nabożeństwo Majowe i Msza św. w powszedni ten dzień przebiegły szybko, ludzi było niewielu, w małym kościółku panował przyczajony, tajemny jakiś mrok, w witraże już uderzały od zewnątrz wielkie ciepłe krople deszczu, wiatr targnął zabytkowymi drzwiami, w oknach pojawiły się fioletowe błyski burzy, wraz z porywem silnego wiatru poślizgiem sunęły w stronę ołtarza z dworu białe płatki jaśminów, a nawet całe ich głowy. Po Komunii św. udzielonej nielicznym wiernym obecnym na mszy, stary ksiądz powoli, z trudem wszedł po stopniach ołtarza, lekko zachwiał się napełniony po brzegi kielich w jego wiekowych dłoniach, burzowy spektakl rozkręcał się na dobre. Po błogosławieństwie końcowym grupka wiernych po krótkiej modlitwie w ciszy ruszyła w stronę drzwi, Tomek, Kasia i rodzice jeszcze klęczeli, zawsze wychodzili później, trwając jeszcze na modlitwie osobistej. Wstali, klęknęli na podłodze przed ołtarzem i mimo wręcz teatralnego przedstawienia w wykonaniu burzy, wiatru i deszczu zamierzali wyjść z Kościoła. Postanowili jednak jeszcze kilka minut zaczekać u samych drzwi, być może trochę się wszystko uspokoi. Kasia jeszcze zawróciła sama pod stopnie ołtarza, aby podnieść kilka wrzuconych wiatrem głów dorodnego jaśminu, ot tak, na pamiątkę, na szczęście, chciała je zasuszyć w książce. Kucnęła u stopni ołtarza, jej dziewczęce dłonie zachłannie zbierały białe, pachnące główki. Jedna z nich była inna, nie dała się tak łatwo wziąć w dłonie z podłogi. Serce Kasi waliło w gardle i w głowie. Trzymała po chwili w dłoni, położone na płatkach jaśminu...CIAŁO CHRYSTUSA. Ksiądz staruszek niechcący zachwiał kielichem w drżących, schorowanych pewnie dłoniach, wracając na schodki ołtarza po udzieleniu Komunii św. kilku wiernym. Jakoś nie zauważył ani on sam, ani nikt z wiernych pośród mroku, wiatru, odgłosów burzy i deszczu, drobnego-wielkiego „wypadku”. Kasia zastygła na kuckach w bezruchu. Podniosła głowę i z otwartymi ustami w zadziwieniu wpatrywała się teraz w stary, wielki, drewniany Krzyż nad ołtarzem, z którego Jezus zdawał się potakiwać skrwawioną swą Głową odzianą w cierń, a przebitą Dłonią, jakby uwolnioną na moment od gwoździa zdawał się wskazywać na Hostię w Kasi dłoni i mówić zeschniętymi, spragnionymi Ustami: weź, to dla ciebie!

Rozszarpujemy Twe Ciało z krzyża łapczywie,

niegodnie, jak sępy.

Panie, daj! Panie, przebacz! Panie, ratuj!

Panie, wysłuchaj!

My, Judasze naszych czasów,

zdradzamy Cię przynajmniej kilka razy każdego dnia,

po czym z podniesioną głową

sięgamy po kolejny kawałek Ciebie, jak po własność.

Każdy okruch Hostii,

to jeden mikroatom Twojego Ciała…

Wiedziałeś, że nie starczy atomów, komórek,

nawet na jeden dzień.

Dlatego rozmnożyłeś swe Ciało w Chlebie

i Czasoprzestrzeni, zapisując Je kodem, jakąś niepojętą,

wciąż odnawialną formułą.

I tak karmić nas będziesz, aż do skończenia świata.

Tylko, jak zniesiesz biczowanie, krzyżową drogę,

przybicie do krzyża, powolne konanie i śmierć

rozwleczone na tyle mikroatomów Twojego Ciała,

ile ludzkich ust otwierających się nieskończoną ilość razy

w ciągu życia, na przywłaszczenie Ciebie?!!!

Panie, daj! Panie, przebacz! Panie, ratuj! Panie, wysłuchaj!

...Panie, przepraszam za wszystkich tak wołających

...Panie, przepraszam za siebie…

Co ona ma teraz zrobić?! Powiedzieć rodzicom, bratu, księdzu? Zawołać księdza? Iść po niego? Po chwili tajemniczy lekki uśmiech, uśmiech piękny i delikatny, a zarazem uśmiech osoby, która właśnie wygrała los szczęścia i chce go ukryć przed światem, zachować dla siebie w słodkiej tajemnicy, rozjaśnił twarz dziewczynki. Kasiu, idziemy, już się przejaśnia, usłyszała. Ze skarbem w dłoni otulonym jaśminem i z sercem w gardle oraz wypiekami na policzkach dołączyła do rodziców i brata. Po drodze była dziwnie podekscytowana, małomówna, nie chciała tradycyjnie ścigać się z bratem, kto pierwszy dotrze do bramy ich jednorodzinnego domu. Po przekroczeniu progu domu natychmiast udała się na górę do swojego małego pokoiku, pod pozorem przebrania zmoczonego nieco ubrania i włożenia między karty książki jaśminu… TYLKO jaśminu, ostatecznie rodzice i brat widzieli, jak je zbierała. Pospiesznie włożyła kilka główek i luźnych płatków dla niepoznaki między kartki jakiejś swojej zwyczajnej książki, ten INNY PŁATEK musiała przecież ukryć, tylko jak i gdzie, żeby było godnie i żeby nikt nie poznał jej tajemnicy, nie odkrył jej skarbu. Chwilowo włożyła SKARB między kartki innej cieniutkiej, bardzo starej książki, pochodzącej od pradziadków, wraz z kilkoma pozostałymi główkami i płatkami jaśminu i ukryła książkę za innymi książkami. Po pradziadku i prababci została jej wraz z tą antyczną książeczką piękna, lecz dziwna nieco porcelanowa figurka… Dziewczynka z opuszczoną głową, z malutką skazą na szyi, w nocnym białym stroju, lekko sugerującym w całości komunijną szatkę i z książką pod pachą powoli jakby wychodziła ze świata snu, niby zamyślona zjawa. A może wkraczała w jakiś wieczny sen? Kasia od wczesnego dzieciństwa wpatrywała się w tą figurkę, wciągała ją tajemnicza postać, myślała sobie często kim była ta dziewczynka, jakie były jej losy, co to za cienka książeczka, którą trzymała. Czasem, jako już dziewięcioletnia i dziesięcioletnia myślała sobie nawet, że to może dla niej jakiś znak, jakaś tajemnica do rozwikłania, jakieś przesłanie. Czy dziewczynka istniała kiedyś prawdziwie? A może nawet była ta figurka znakiem, symbolem jakiegoś wydarzenia dopiero z przyszłości??? Kasia zeszła na kolację, jednak nie miała apetytu, wypieki na twarzy sugerowały temperaturę, być może to przez ten wiatr i deszcz, a może przez lody? Trochę to dziwne jak na nią, odporną i zdrową, ale widocznie przytrafiło się jej i koniec. Po zażyciu aspiryny, na propozycję mamy, aby się wcześniej wybrała spać i wygrzała, zareagowała dziwnie jak na nią, a więc zgodziła się i wbiegła szybko na górę do swojego pokoju. Nie mogła zasnąć, co chwilę podchodziła do półki i drżącymi rękami otwierała książkę.....Trzymała w dłoniach ŻYWE CIAŁO JEZUSA CHRYSTUSA, którego nie mogła jeszcze przyjąć, ale miała na własność NIEBO na ZIEMI. Wpatrywała się w kruchą konstrukcję Boskiego Ciała, dotykała drżącą dłonią, delikatnie ucałowała. Podskoczyła prawie, gdy niespodziewanie uchyliły się drzwi, stanęła w nich mama i zapytała, dlaczego nie śpi. Odpowiedziała — zgodnie z prawdą☺-, że ogląda kwiatki i PŁATKI jaśminu włożone w książkę. Mama uśmiechnęła się i życząc jej dobrej nocy powoli zamknęła drzwi. Kasia nie spała. Boże, co ona ma zrobić?! Odpowiedź przyszła sama. Odtąd będzie miała Pana w zasięgu wzroku, dotyku, w każdej chwili, ON zawsze jej teraz pomoże, spełni prośby, uratuje bardziej niż dotąd. Od teraz była bardzo bogata, bogatsza od największego nawet miliardera. Jej tajemnicy nie pozna nikt.

Poranek ostrym cięciem słonecznego promyka brutalnie otworzył Kasi oczy. Szybkim ruchem podeszła do półki, z sercem w gardle otwierała i zamykała książkę, nie mogła zebrać myśli. Dobrze, że już zaraz wakacje, w szkole nie mogłaby się skupić. Boże!!!!!! Niebawem też kolonie!!! Co ona teraz zrobi?! Jak ukryć SKARB?! Zresztą ona nie chce się z Nim rozstawać! Zabrać ze sobą? Odpada, wyda się. Zostawić? Ktoś może znaleźć.

Ostatecznie przeszedł pomysł zabrania ze sobą w książce. Tylko będzie musiała bardzo uważać, być bardzo ostrożna. To będzie bardzo trudne, jednak nie widziała innego wyjścia. Póki co, zegar odliczał jeszcze dni do dnia Pierwszej Komunii Św., a przed Kasią i Tomkiem było jeszcze jedno radosne wydarzenie, kilkudniowa wycieczka klasowa szlakiem zabytków, szlakiem historii.

W jasny poranek Kasia i brat szli w towarzystwie rodziców z małymi bagażami do autobusu. Bagaże dzieci nieśli rodzice, Kasia jednak miała swoją małą torebkę przewieszoną przez ramię, a w niej oprócz dziewczęcych drobiazgów spoczywała książka. Bardzo cienka, stara, lecz bardzo ważna książka, kryjąca tajemnicę…

Autobus odjechał punktualnie, napakowany po brzegi wesołą gromadką mknął ku swojemu celowi. Kasia nie była rozmowna, wierciła się na siedzeniu, nie mogła się skupić na niczym, ani niczym cieszyć. Denerwował ją gwar w autobusie, nie była sobą. W trakcie trasy autobus przystanął w lesie, dzieci wysypały się z autobusu, ogłoszono 15 minut odpoczynku. Kasia nie rozstawała się ze swoją torebką, kurczowo przyciskała ją do boku, aż ktoś zapytał: a co ty z tą torebką, skarb jakiś tam masz? To był żart, jednak Kasia aż zadrżała na te słowa. Po przerwie autobus ruszył w dalszą drogę. Pod wieczór dzieci zajęły miejsca w hotelowych pokojach, dokonano podziału na grupki. Kasia zajęła miejsce pod oknem w kilkuosobowym pokoju. Kasia nie czuła się komfortowo, miała swój skarb-tajemnicę. Dostrzegała dyskretne oceniające ją szepty i spojrzenia dziewczynek…

Zapadła noc, pora spać, ale jak tu spać?! Kasia dyskretnie podejrzała, czy jej współlokatorki śpią i cicho otworzyła książkę ze skarbem, zapalając małą lampkę nocną na swoim stoliczku. Już po chwili usłyszała, że jest dziwaczką, że kto to na wycieczce czyta książki, że przeszkadza, że ma zgasić lampkę, chociaż to nikłe światełko nikomu przecież nie przeszkadzało. Wystraszona zgasiła lampkę, a książkę wsunęła z boku pod poduszkę. Już wiedziała, że nie będzie jej tu łatwo, być może ta wycieczka, to był błąd??? Może powinna była zostać w domu?

Życie na wycieczce toczyło się swoim rytmem, Kasia powoli nauczyła się żyć z tajemnicą. Koleżanki wiedziały, że jest dziwaczką, bo na wycieczce czyta jakąś książkę, zamiast korzystać z wolności, ale nikt jej z tego powodu nie dokuczał, sprawa jakby spowszedniała. Trochę dziwiły się koleżanki, że książka jest cienka, a Kasia czyta ją w nieskończoność. Odpowiedziała, że to taki typ książki, której nie sposób przestać czytać, że czyta ją wciąż od nowa i za każdym razem coś nowego w niej odnajduje. Książeczka była obłożona w szary papier, więc nie było widać co to za książka, aż wreszcie widok Kasi z książką tak spowszedniał, że uznano ją za zwykłego mola książkowego i wszyscy dali jej spokój. A Kasia rozmawiała z Panem i z każdym dniem coraz więcej wiedziała, ale to była wiedza zupełnie innego rodzaju. Któregoś dnia ktoś zauważył, że Kasia ma książkę otwartą zawsze w jednym miejscu i nie przewraca kartek. Ktoś powiedział, że być może to jakaś tajemna księga i Kasia czyta w nieskończoność jedno zdanie, może nawet jakieś zaklęcie??? W trakcie wycieczki zdarzały się różne sytuacje między dziećmi, i nie koniecznie zawsze radosne i miłe. Kasia otwierała wtedy swoją książkę na tej samej stronie i pytała Pana, jak temu zaradzić. Otrzymywała zawsze odpowiedzi niezwykłe, zadziwiające, w postaci nagłych myśli, jakby podpowiedzi, czasem odpowiedź przychodziła w trakcie snu. Dzieci już nie podśmiewały się z Kasi, nawet uznały ją za autorytet. Przybiegały czasem zagniewane na kogoś, albo z płaczem prosiły o wskazówkę z magicznej książki i zawsze ją od Kasi otrzymywały, a sytuacje rozwiązywały się w sposób podejrzanie zaskakujący.

Gdy oceniamy ludzi, ich czyny, myśli, emocje,

często jesteśmy niczym niedouczeni sędziowie.

Zawsze wtedy odbijamy piłeczkę raz w tę,

raz w inną stronę. Ile chwil, ile kątów patrzenia,

ile wahań nastrojów, tyle ocen. I każda błędna.

Miotamy się, nie rozumiejąc sami siebie,

a chcemy oceniać nieznany nam grunt,

jakim zawsze dla nas będzie czyjeś wnętrze.

Ludzi wolno nam tylko kochać,

choć to tak niemożliwe, lub przynajmniej trudne…

Nie istnieje miernik ludzkich serc, tu na Ziemi.

Wyrok wydany wczoraj, dziś byłby inny,

lecz egzekucja wykonana pośpiesznie, w złości,

nie dała szansy spojrzenia pod innym kątem.

Utracony przyjaciel, czy obrażony obcy przechodzień,

każdy z nich, to przecież był CZŁOWIEK!!!

Ale jak to zwykle bywa, nagle ktoś zapragnął posiąść na własność jej tajemniczą magiczną książeczkę. Grupka umówiła się, aby tak podejść Kasię, żeby odebrać jej książkę i posiąść tajemnicę, przechwycić moc dla siebie.

Uważali, że Wszechświat funkcjonuje dokładnie tak, jak pomyślałyby pewnie dzisiejsze dzieci twierdząc, że funkcjonuje on podobnie jak w komputerowych grach, myśleli, że trzeba komuś wykraść moc, odebrać coś cudzego, aby stać się kimś i coś posiąść. Nie wiedzieli, że ową upragnioną moc mieli od zawsze w sobie, w głębi serca, jedynie nie potrafili jej obudzić i z niej skorzystać. Kasia uspokojona, że jest akceptowana i poważana, powoli traciła czujność i coraz śmielej zostawiała książkę w pokoju samą, ukrytą wprawdzie w torebce, ale torebkę nietrudno było znaleźć. Kasia oddaliła się i tak właśnie torebka Kasi została namierzona, a jej zawartość wyjęta i otwarta. Jakież było zdziwienie grupki, kiedy ich oczom ukazała się tajemna zawartość książeczki.....Białe ususzone główki i płatki jaśminu znajdowały się pośród wielu kartek, Hostii nawet w pośpiechu nie zauważyli, tak zlała się Jej biel i kształt z jaśminem i tłem kartek książki, a może nawet nikt nie otworzył jej na tej stronie, na której spoczywał SKARB, a może SKARB osłaniała przed ich wzrokiem Wyższa Moc??? Szybko zamknęli książkę i zgodnym głosem oświadczyli, że ich koleżanka to niegroźna czarownica, bo czyta i wróży z płatków zwykłych kwiatków. Kradzież okazała się więc niepotrzebna. Ktoś wpadł na pomysł, że pewnie jakieś zdanie z tej książki ma wielką moc!!! Szybko chwycono za leżące na stoliczkach lokatorek tego pokoju długopisy, wyrwano kartki z czyjegoś notatnika i każdy w pośpiechu przepisywał po parę zdań z książeczki, bo któreś z tych zdań tam, gdzie są kwiatki, ma wielką moc, a same zasuszone kwiatki oznaczały jedynie ważne strony. Zdążyli przepisać część, bo ten, kto stał na czatach usłyszał jakieś kroki, pomyślał że to wraca Kasia i nagle krzyknął, że ich koleżanka chyba wraca. Książka wylądowała w torebce, torebka pod łóżkiem, a oni mieli teraz słowa zaklęcia, chociaż niepełne, bo nie zdążyli, ale zawsze coś. Tak więc do kradzieży książki nie doszło, a niektórzy mieli skarb dla siebie, mieli moc!!! Tak przynajmniej sądzili. Teraz pełni emocji wypowiadali na zmianę słowa, zdania, szybko przepisane z kilku „magicznych” kartek, ale nie działo się nic, zupełnie nic!!! A Kasia nadal po otwarciu książki, zawsze na tej samej stronie, „czarowała” wszystkich i wszystko…

Zrobiono naradę. O coś przecież tu musi chodzić, może trzeba słowa czytać wspak?! Spróbowali, nic nie się nie działo, nadal nie mieli mocy. Nagle jeden z chłopców, Andrzej, jakby się przebudził. Powiedział następujące słowa: a może spróbujmy nie tylko zwyczajnie wymawiać te słowa, ale zrozumieć, o czym ten tekst mówi?! Dotąd czytali przecież jak automaty!

Kasia tymczasem siedziała na pobliskim nabrzeżu rzeki i wpatrywała się teraz w odbicie słońca w rzece. W momentach, w których złota gwiazda słońca była intensywna, a niebo czyste, wyraźnie widać było odbicie tarczy słonecznej i całego jego blasku w krystalicznej wodzie. Warunkiem takiego widoku była krystalicznie czysta powierzchnia wody, zupełnie jak ludzka dusza. Kiedy na słoneczną gwiazdę nacierały chmury, powierzchnia wody stawała się ponura, ciemna i tarcza słońca była wtedy albo słabo widoczna w wodzie, albo całkowicie niewidoczna. Patrzyła i rozmyślała. Z kolei zimą, kiedy powierzchnia wody zamarznie, jak niejedno ludzkie serce, nie wpuści w siebie blasku słońca, zauważyła. A kiedy ciepło wiosną stopi lód, jak łaska topi ludzkie serca, znów słońce się wkradnie w rzekę…

Takie rozmyślania Kasi sugerowane były częściowo naukami przed Pierwszą Komunią, a częściowo jej własną wrażliwą i dociekliwą naturą.

Wieczorem w pokoju chłopcy spojrzeli jeszcze raz na słowa spisane z dwóch kartek „tajemnej” książki. Teraz jednak czytali doświadczając znaczenia słów, a nie koncentrowali się na mechanicznym ich wypowiadaniu, jak zaklęcia. Każdy przeczytał swoją część na głos i powstawała pewna całość…

Patrz, jak Ja was ukochałem:

Ja, Syn Boży, — Ja, Bóg z Boga,

Dla was człowiekiem się stałem,

Bym starł moc waszego wroga.

Wam odstąpić nie żal było

Mnie, waszego Stworzyciela,

Mnie zaś was się żal zrobiło,

Że was ze mną grzech rozdziela.

I podobnym wam się stałem,

Oprócz grzechu, z duszy, z ciała,

Waszą naturę przywdziałem,

By z mej godność Boską miała.

Grzech obraził Najświętszego:

Mógł Mu tylko to nagrodzić

Równy Mu, jak ja, — Syn Jego,

By grzesznika z Nim pogodzić.

Będąc równym Ojcu Memu,

Za ujmę Sobie nie miałem

Człowiekowi się każdemu

Stać podobnym duszą, ciałem.

Zjawiłem się wśród was taki,

Iż Mię każdy mógł zwać bratem;

Lecz dawałem w cudach znaki,

Żem ja Bóg, Rządzący światem.

Śmieli badać mnie sądownie,

Mając tyle proroctw, cudów,

Dowodzących im wymownie,

Żem Syn Boży, Zbawca ludów.

Od bijących i plujących

Jam Mej twarzy nie odwracał,

Modliłem się za grzeszących,

Dobrem za złem im odpłacał.

Śmierć już trwożyć was nie będzie:

Niebo przed wami zawarte,

Na Mej krwi głośne orędzie,

Zostało wam już otwarte.

Krew i życie poświęciłem,

Bym wam dobra te zgotował

I obdarzył mianem miłem

Braci, którem umiłował.

A wy, czem Mi to spłacicie?

Nie srebrem! Nie! Ani złotem:

Wszystko to Me, co widzicie,

Mój cały świat: co Mi po tem?

Czyż takbyście Mnie cenili,

Jak Mój uczeń przeniewierca?

Ja dał Serce wam, Mi mili,

I chcę serca, tylko serca!/Ksiądz Xawery Sforski

Brat Mniejszy

„Głos z Krzyża”1901r./

Głos czytających chłopców stawał się coraz poważniejszy, coraz wolniejszy, coraz bardziej cichy, jakby zażenowany, jakby wystraszony… Każdy z nich następnego dnia wstał odmieniony, podsinione okolice oczu świadczyły o małej dawce snu tej nocy. Jednemu z chłopców, Andrzejowi, nie dane było zasnąć wcale. Z bijącym sercem rozważał do rana wołanie z krzyża. Półsen nadchodził najwyżej na kilkanaście sekund, w czasie których zmaltretowane Ciało Pana na Krzyżu, całe we Krwi, zdawało się kontaktować z nim. Jezus uwolnił boską mocą na moment jedną skrwawioną dłoń i tą dłonią podał mu na falach snu książeczkę Kasi jako swój Testament dla niego, a samą Kasię niby to w szatce komunijnej a niby w nocnej białej koszuli przygarnął tą dłonią do siebie. Tak bardzo poruszyły go słowa Jezusa Chrystusa z Krzyża i przeżycie w odmiennym stanie świadomości, że w tą magiczną noc zapadała w nim powoli nieświadoma jeszcze kompletnie na około dziesięć następnych lat decyzja… na poduszce zaś pozostała pamiątka w postaci mokrej plamy jego łez.

Wycieczka dobiegała końca, autobus napakowany gwarną zawartością powoli wyruszył w drogę powrotną. Kasia swój bagaż miała na górnej półce, torebkę z zawartością starym przyzwyczajeniem przyciskała do boku. Jechali nocą. Maj jest naturalnym okresem burz, deszczu, na niebie powoli formowała się armia czarnych chmur, gotowych w każdej chwili do ataku. Atak nastąpił nagle. Nastąpił w momencie, w którym autobus przejeżdżał przez średnio wysoką skarpę. Asfalt na drodze stawał się śliski, błotnisty… Nagły grzmot otworzył niebo, fioletowa błyskawica zajmowała sobą całą otwartą otchłań… Pisk opon, nagłe hamowanie, ostry skręt w bok, krzyk dzieci...Autobus spadał ze skarpy, a kierowca niby Anioł, wiózł być może kogoś prosto do nieba, nie mając o tym pojęcia… Ryk karetek pogotowia, wozu straży pożarnej......Autobus leżał na boku, jego zawartość częściowo w jego wnętrzu, częściowo na zewnątrz. Rozbite szyby autobusu, trochę krwi, milczenie i krzyk na przemian. Z pobliskiej wiejskiej kapliczki pośród błyskawic pędziła w błocie, smagana deszczem i wiatrem postać w czarnym habicie, z fioletową stułą i z brewiarzem w dłoni. Szybka ocena poszkodowanych, kwalifikacja do udzielania pomocy i do transportu do pobliskiego szpitala. Ksiądz pochylony nad zakrwawioną dziewczynką kreślił znak Krzyża na jej czole. Na pół widzące oczy jeszcze dostrzegały księdza. Nie stało się jej nic innego, poza jednym malutkim, lecz śmiertelnym obrażeniem: sztyletowaty odłamek czegoś, może szkła, może metalu, wbijając się w szyję przebił tętnicę. Usta dziewczynki szeptem wypowiedziały słowa: tak chciałam, tak czekałam, a teraz nie zdążę.....Proszę, tak proszę, niech ksiądz poda mi Jezusa. Ksiądz nie miał przy sobie Komunikantów, przygotowany był jedynie na sakrament rozgrzeszenia dla wszystkich bliżej nie określonych, nieznanych mu poszkodowanych. Ale dziewczynka wskazała dłonią swoją torebkę, która przełożona na skos przez ramię mocno trzymała się jej boku. Ksiądz nie wiedząc o co chodzić może dziewczynce, szybkim ruchem otworzył małą torebkę i wyjął z niej starą, cienką książeczkę. Tam jest Jezus, szeptały usta konającej dziewczynki. Ksiądz nie rozumiał, myślał że to przedśmiertne majaki, ale usta dziewczynki zdołały jeszcze wyszeptać: w płatkach jaśminu jest Jego Żywe Ciało, ja nie chciałam, samo tak wyszło, przepraszam, że nie oddałam, niech ksiądz o nic nie pyta, proszę mi dać Jego Ciało, za kilka dni miała być moja Pierwsza Komunia św. Słowa dziewczynki były coraz bardziej ciche, przerywane, jednak ksiądz otworzył na deszczu, pod otwartym błyskawicą niebem wiotką, starą, cieniutką „książeczkę-tabernakulum” i ZNALAZŁ płatki jaśminu i........Ciało Chrystusa. Nie pytał, jak do tego doszło, ujął w dłoń Hostię, na którą spadła kropla deszczu prosto z Nieba i uczyniwszy znak Krzyża nad Hostią wypowiedział słowa: „Ciało Chrystusa”, włożył Je potem w usta dziewczynki, która po kilku minutach zasnęła snem najgłębszym, snem bez możliwości przebudzenia…

Ona już nie zaśpiewa Serce Jezusa w moim sercu bije, Krew Przenajświętsza w moich żyłach płynie...To już tylko Aniołowie mogli zaśpiewać nad nią: Serce Jezusa w moim sercu cichnie, Krew Przenajświętsza w moich żyłach stygnie… i tak pewnie było. Kiedy ostatnia błyskawica zamknęła niebo, na zawsze na Ziemi zamknęły się oczy dziewczynki, aby otworzyć się na inne patrzenie, na patrzenie do wewnątrz siebie…

To nieprawda, że twoje oczy przestały widzieć!

To tylko Bóg, który jestświatłem

poraził twoje źrenice,odwrócił ci kąt patrzenia

i nagle spojrzałaś nie przed leczw głąb siebie,

i od tej chwili widzisz prawdziwie.

To nieprawda, że twoje serce przestało bić!

To tylko Bóg, który jestmiłością

wyprostował ci ścieżkę serca,

aż pobiegła bez wysiłku

idealnieprostą, spokojną linią wykresu.

Powiedziano: nie żyje.

A ty zaśmiałaś się z nich nierozumnych!

Teraz Bóg przechadza się w tobie — ty w Nim,

jak po bezpiecznym wnętrzu Nieskończoności

i doświadczacie siebie nawzajem do syta.

W tę noc, gdy skreślał twój podpis

z listy gości na Ziemi,

fajerwerkami burzy pożegnał cię świat…

Pierwsza Komunia Kasi była jej ostatnią. Jednak jak bardzo wielka była to uroczystość! Bez zastawionych stołów, bez prezentów ziemskich, bez gości w strojnych szatach… Za to pod otwartym prawdziwie Niebem, przy koncercie niebiańskich organów z burzy i wiatru, przy niebiańskim błogosławieństwie deszczem. Kasia swój pierwszokomunijny egzamin zdała inaczej, zdawała go przez kilka ostatnich dni, od momentu wydarzenia w burzowe popołudnie w Kościele z rodzicami i bratem. Teraz, podobnie jak w tamte burzowe popołudnie, wiejski świeży wiatr rzucił w stronę ciała dziecka zerwane płatki tutejszych jaśminów… konających jaśminów. Nad ciałem koleżanki stał Andrzej, lekko tylko poraniony, z paroma najwyżej guzami, podobnie jak pozostałe dzieci i kierowca autobusu. Nawet nie trzeba było prawie nikogo zabierać do szpitala, a ci, których zabrano, następnego dnia wrócili do domu z otarciami i paroma siniakami. Łzy Andrzeja zlewały się teraz z kroplami deszczu, gdy patrzył na odchodzącą koleżankę… Ja ci przyrzekam, szeptał… Ja ci przyrzekam, że...Sam nie wiedział jeszcze co jej przyrzeka, to były słowa płynące z głębi serca i z głębi czasu....czasu, który dopiero miał stać się teraźniejszością za lat około dziewięć…

Słońce uderza w szczyty niebios

Szklanym dźwiękiem rozbrzmiewa światłość

Białe rybitwy żegnają wiosnę

Śmiercią jaśminów nadchodzi lato…

Sypie się słońce pyłem i mgiełką

Przez drzew wiekowe pomniki

Kamienne ich palce przeszyte światłem

Powoli światłość miękka przenika…

Ciepłą światłość przekrzyczał powiew

Zwiastował chmur czarnych szeregi

Słoneczna poświata jak blady ognik

Ostrą rzeźbą znaczyła ich brzegi…

Grzmot zdawał się niebo otwierać

Głowy jaśminów deszczem ugięte

Nie chciały umierać lecz szły za wiosną

Powoli spadały w miodowym lamencie…

Słońce wytryska suchym źródłem

Z wiatrem wyciera ślad bliskich godzin

Przejrzyste powietrze skrzydłem ptasim mruga

I stygnie z burzowych ogni powoli.

Lżej jest po deszczu odwiecznym drzewom

Wiatr przyniósł burzę i z burzą minął

Białe żaglowce weszły na niebo

I tylko już nie ma jaśminów…

Uroczystość Pierwszej Komunii św. odbyła się kilka dni po pogrzebie Kasi, której ciało pochowano w komunijnej szatce. Uroczystość była bardzo cicha i poważna. Po uroczystości wszyscy udali się najpierw na grób koleżanki. Grób tonął w konających jaśminach — obsypywały swe płatki — i różach...Nie było wyjazdu Tomka do babci, nie było też kolonii, ani wczasów nad morzem...Ani teraz, ani w najbliższych latach. Te miejsca straciły sens dla rodziny Tomka i dla Tomka…

Dziś byłem w miejscach, do których wciąż wracam,

lecz które straciłem.

Na jawie chodzić tam nie mam już po co,

lecz idę, bo nie iść woli nie mam i siły.

O martwe ścieżki!

Jesteście jak ciało porzucone przez duszę,

żywa przeszłość nim spostrzegłem z was uszła.

Minął czas wyznaczony przez Boga, czy ludzi,

czas bez sensu, osaczony granicami bez złudzeń.

Ziemskim zdarzeniem, prawem boskim,

czy może człowieczym, nie życie mi przerwano,

lecz coś co znaczyło więcej…

***

Bywa, że psychika staje się otwartą raną,

a życie żrącym kwasem.

Ból miota się w ciasnych ścianach tkanek,

przebija je wrzaskiem i rozlega w ciała przestrzeni,

przeszywając na wylot całe zbolałe istnienie.

Jałowy opatrunek z Hostii zmiękczonej łzami,

co z oczu w gardło spływają i dławią,

jedynym zdaje się ukojeniem,

chirurgiczną sztuczną skórą dla rany,

zbawienną obietnicą blizny.

Czy może istnieć doskonalsza postać modlitwy

niż Hostia zmiękczona łzami człowieka?

I co teraz zrobisz Panie,

przemoczony do najgłębszej komórki Twego Ciała?…

On odpowie…

Mijały lata, Tomek, Andrzej i wszyscy rówieśnicy pokończyli szkoły, przyszedł czas matury i wyboru kierunku dalszej nauki, bądź rozpoczęcia pracy. Każdy miał już za sobą podjęcie decyzji, co dalej. Jedna z tych osób podjęła decyzję wyjątkową, bardzo inną od pozostałych. Andrzej oznajmił wszystkim, że wybiera się do.....seminarium duchownego. Nie miał co do swojego wyboru żadnej wątpliwości. Przez te wszystkie lata bardzo często odwiedzał grób koleżanki i zawsze o tej porze roku kładł tam jaśminy. Wciąż brzmiały mu w uszach jego własne słowa sprzed dziewięciu lat: ja ci przyrzekam… Wtedy nie wiedział co jej przyrzeka, dziś przyrzeczenie miało swoją konkretną nazwę, swoją wartość...Andrzej w październiku rozpoczął swoje seminarium, po kilku długich i owocnych latach je zakończył. Uroczystość prymicyjna odbyła się dziwnym zbiegiem okoliczności w rocznicę tamtego tragicznego wydarzenia sprzed wielu lat. Po swojej pierwszej odprawionej Mszy świętej w rodzinnej parafii, najpierw wraz z wieloma przyjaciółmi z tamtych lat odwiedził grób koleżanki i złożył na nim jaśminy, których niektóre płatki nieco się obsypywały. Dzień był parny, z oddali słychać było ciche echo burzy, jakby Niebo pamiętało…

Ksiądz Andrzej wyjechał do pracy w jakiejś parafii na drugim końcu Polski. Mijały lata…

Maj 2017 roku.

Nowy od roku w kolejnej swojej parafii ksiądz, ksiądz Andrzej, wraz z ministrantami, siostrą zakonną i rodzicami dzieci, czynili przygotowania do Pierwszej Komunii świętej w malutkiej parafii, w małym miasteczku...jego miasteczku. Ławki przyozdobione były białym atłasem i..........gałązkami jaśminu. Ksiądz Andrzej na pierwszokomunijnym kazaniu opowiedział dzieciom historię pewnej Pierwszej Komunii sprzed tak wielu lat, historię swojej Pierwszej Komunii, jakże piękną, choć tak tragiczną. Grób jego koleżanki stał się znany, w maju i czerwcu kładziono na nim jaśminy.

Cmentarne kwiaty, soczyste i zimne,

oczom i dłoniom tak dziwnie niemiłe.

Ich barwy są głębsze nad wszystkie barwy,

jak gdyby piły myśli umarłych.

I trwoga niema oczy opęta,

gdy złożą na nich spojrzenie,

a dłoń zastyga wyciągnięta

i cofa się… i nie dosięgnie

kwiatów i myśli umarłych…

Pewnego dnia z okna antykwariatu znikła porcelanowa figurka dziewczynki z małą skazą na szyi, z książką pod pachą i cieniutka prastara książeczka „Głos z Krzyża”. Rodzina Kasi pojęła przesłanie figurki znajdującej się od tak wielu lat w ich domu, czasem takie rzeczy się dzieją, a każdy z nas przychodzi na ten świat ze swoją misją do spełnienia, z zadaniem zadanym przed narodzinami. Naszą rolą jest to zadanie rozpoznać i podjąć wyzwanie. Gdy PRAWDZIWIE patrzymy, słuchamy i czuwamy, otrzymujemy wtedy znaki, wskazówki… Wtedy idziemy przez życie z wewnętrznym kompasem. Brat Kasi wyjechał w dalekie strony, rodzice odeszli do Kasi w wieku siedemdziesięciu kilku lat. Brat oddał figurkę i książkę do Antykwariatu, nie chciał tej niezwykłej pamiątki zabierać ze sobą, to przerastało go.

Coraz silniejsze oddalenie

od czasu,

od miejsc,

od zdarzeń.

Kiedyś nic już nie poznasz,

tylko o serce,

o duszę,

o pamięć

trąci tęsknota bezdomna.

Odeszli na zawsze ci, co tu byli

i ze mną razem stworzyli przeszłość.

Zostało tylko przedziwne echo

tamtych głosów i kroków.

I tyle miejsc zostało w tej ciszy,

której nie sposób gdzieś za sobą zgubić.

Daleko jesteśmy, choć odchodzimy

jedynie w świadomość, coraz starszych ludzi.

Ktoś w roku 2017 nabył figurkę i książeczkę z Antykwariatu i podarował komuś w prezencie. Być może ta obdarowana osoba to był ktoś, dla kogo dzień jego Pierwszej Komunii św. pozostał najszczęśliwszym dniem w jego życiu, a ta prastara poplamiona broszurka i tajemnicza figurka dziewczynki z książką stanowią mocne przesłanie, znak opisujący misję, cel i sens jego własnego, bardzo dorosłego i dojrzałego już życia???

Udział dziwnej figurki w tej książce jest rzeczywiście niezwykły, jednak nie chodziło mi jako autorce o zaakcentowanie wyłącznie lub głównie proroczej roli tej figurki w życiu Kasi, Tomka, ich rodziny i Andrzeja, chociaż taką rolę też odegrała, ale o wyczulenie na dostrzeganie znaków, o baczną obserwację, kontemplację życia, o chwile prywatnej ciszy i samotności, w których Pan do nas mówi, bo pozbawieni takich chwil, nie usłyszymy, nie poczujemy w sobie w zgiełku, w gwarze, Jego słów… Ta figurka jest symbolem takich chwil, takiego postrzegania i przeżywania życia. Wielkim symbolem zdaje się być także cofnięcie się Kasi pod ołtarz po skończonej Mszy św. Cofnij się i ZABIERZ JEZUSA DO DOMU, W SWOJE PRYWATNE ŻYCIE!!! Oczywiście że nie dosłownie w postaci zgubionej na podłodze świątyni Hostii, ale w swoim sercu, w myślach. Kolejnym symbolem naszego przebywania w codziennym życiu z Jezusem Chrystusem jest Jego ukrywana przez Kasię obecność w książeczce, z którą się nie rozstaje. Otwiera kartki książki i rozmawia z Nim żywym, prawdziwym, otrzymując odpowiedzi, podpowiedzi, prowadzenie. I znów nie chodzi oczywiście o dosłowne przetrzymywanie Hostii w książce, bo Jezus Chrystus chce przebywać w tabernakulum naszych serc, a nie pośród kartek książki. W przypadku znalezienia Hostii oczywiście zawsze natychmiast informujemy o tym kapłana i oddajemy Ją w jego dłonie. Jeśli pan Jezus będzie przebywał w naszym sercu, otrzymamy takie prowadzenie, takie podpowiedzi i odpowiedzi, jakie otrzymywała Kasia rozmawiając z Nim ukrytym w książce-tabernakulum, co jak wspominam staje się w pewnym sensie symbolem, przenośnią. Jeśli będzie przebywał w tabernakulum naszych serc, to każdy z kim się spotkamy i przed kim otworzymy swe serce, „przeczyta” z naszego serca cenne i wartościowe treści, podobnie jak przeczytali je chłopcy w wykradzionej na moment książeczce Kasi. A takie cenne treści mogą stać się dla kogoś przesłaniem, wskazówką na całe jego życie, jak stało się to w przypadku Andrzeja, późniejszego księdza.

A sam ksiądz Andrzej? Pewnie w jakiejkolwiek parafii przypadło mu dotąd i w przyszłości przebywać, przygotowywać dzieci do Pierwszej Komunii Świętej, zawsze w maju i czerwcu będzie w zadumie słuchać odgłosów burzy, deszczu, wiatru zrywającego jaśminy i będzie wspominać klasową wycieczkę, „wykradzioną” z ciekawości na moment cieniutką starą książeczkę z zasuszonymi kwiatkami jaśminów, ze słowami Jezusa z Krzyża, które miały decydujący wpływ na jego osobowość, na jego losy...Nie miał wtedy pojęcia, że nieświadomie trzymały jego przyszłe kapłańskie dłonie, a wówczas dłonie dziesięcioletniego chłopca, ŻYWE CIAŁO CHRYSTUSA, ukryte jak skarb pośród jaśminu w broszurce-tabernakulum, w której Jezus wołał z Krzyża do ludzi, że chce tylko ich serc. Kasię zawołał w specyficzny sposób, jego zawołał jeszcze inaczej, poprzez rolę, jaką w jego życiu odegrała koleżanka… Uważnie trzeba iść przez życie, umiejętnie wychwytywać momenty, w których Bóg do nas mówi, aby nie przegapić chwili, słowa, widoku, które mogą stać się kluczem do spełnienia celu i sensu naszego życia, naszej własnej legendy. U każdego SPOSÓB na życie będzie inny, jednak CEL I SENS zawsze powinny być wielkie i nasze własne. One nie mogą być bezmyślną kopią czyjegoś życia, czyjegoś sensu i celu. Bo do każdego z nas przemawia Pan Bóg inaczej. Nie jest sztuką skopiowanie czyjegoś życia, to byłoby tak, jakbyśmy odpisali bezmyślnie czyjeś wypracowanie z języka polskiego na temat jakiegoś ważnego osobistego wydarzenia, nie rozumiejąc go, bo nie doświadczyliśmy osobiście tego, o czym ten ktoś pisze i nie jesteśmy autorem tych słów.

Ksiądz Andrzej jest oczywiście symbolem każdego kapłana, który w jakimś momencie swojego życia, UWAŻNEGO ŻYCIA, usłyszał w sobie wołanie pana Jezusa, poszedł za Nim i do końca swojej kapłańskiej posługi będzie podobnie, jak wszyscy jego „bracia — kapłani” pełnił rolę „ULICZNEGO LATARNIKA”. Będzie bez końca i wciąż na nowo niósł światło do latarni ludzkich serc, jak to przedstawia inna mosiężna figurka starego ulicznego latarnika, która kiedyś, gdzieś stała na wystawie Antykwariatu i też ma pewnie swoją historię…

Według definicji praca syzyfowa jest pracą bez sensu, bezowocną, nie przynoszącą wymiernych korzyści. Nazywanie czegoś bezsensownym dlatego, że nie jest trwałe i trzeba to pielęgnować, powtarzać, narzuca jednocześnie rangę bezsensu wielu innym cennym działaniom. Do pracy starego ulicznego latarnika porównać możemy właśnie pracę kapłanów, którzy roznoszą wieczne światło Chrystusa do zgasłych, niedoskonałych latarni ludzkich serc i powtarzają czynność rozgrzeszenia, kiedy płomienie serc gasną, zdmuchnięte ostrym powiewem win. Stary latarnik idzie zgięty, dźwiga drabinę i przybory do zapalania latarni. Przywodzi na myśl Jezusa dźwigającego krzyż i „przybory” — napełniany wciąż dla nas od nowa Kielich Ostatniej Wieczerzy. „Pewnego razu była sobie szanowana stara lampa uliczna, która wykonywała swoje obowiązki uczciwie i dobrze od wielu lat. Lecz pewnego razu stwierdzono, iż jest za staromodna.” /Andersen/.

Ja powiem: pewnego razu stwierdzono, że światło Jezusa Chrystusa jest za staromodne, niewygodne, za mocno świeci i ukazuje ludzkie słabości, zmusza do wyrzutów sumienia, do godnego życia, wręcz ogranicza. Nowoczesne światło można zgasić samemu pstryczkiem gdy przeszkadza i włączyć znów na moment, aby cwanie i fałszywie w nim zabłysnąć. Coraz mniej latarni ludzkich serc płonie Jego starym światłem, a te, które tak płoną, są wyśmiewane… Każdy z nas, w którym płonie Jego stare światło, zobowiązany jest obronić to światło, być z niego dumnym i...rozpocząć „syzyfową?” pracę ulicznego latarnika dla innych. Bądźmy Pracownikami Światła bez względu na to, kim w swoim życiu będziemy, a szybko przekonamy się, że to, co wydaje się być ograniczającym źle pojętą wolność, właśnie tą wolnością i szczęściem jest, tylko że tak prawdziwie. Uszczęśliwia nas głęboko i pozwala to życie przeżyć godnie....Natomiast Dzień Światła, dzień Pierwszej Komunii Świętej, niech dla każdego pozostanie na zawsze najszczęśliwszym dniem jego własnego życia, bo chociaż różne są oblicza szczęścia, różnych życiowych spraw to szczęście dotyczy, powracające echo TEGO dnia, TEGO szczęścia jest inne od wszystkich pozostałych… /Autorka/

Kobieta z łanem zboża

Koła eleganckiego czerwonego auta powoli zapadały się w przesiąkniętą letnim deszczem wiejską drogę. Silnik dawał z siebie wszystko, jednak po chwili poddał się. Po szybach lśniącego jeszcze niedawno wozu jednej z nowszych generacji spłynęły od zewnątrz smugi błota, od wewnątrz bezsilny wzrok dwójki pasażerów. Dłonie zdjęte z kierownicy gwałtownym nerwowym gestem, a siarczyste syczące przekleństwo wydobywało się z zaciśniętych ust, niczym para w mroźny dzień…

Po chwili nogawki markowego garnituru oraz szpilki z najnowszej kolekcji wiosennej tego roku przedstawiały rozpaczliwy widok, gdyż trzeba było jednak wysiąść i popchnąć swój blaszany skarb, aby dało się ruszyć. Nastroje ewidentnie opadły, wizytowa elegancja prezentowała się teraz co najmniej komicznie na tle złotego zachodu sierpniowego słońca.

W starej, dość biednej wiejskiej chatce dwie pary niemłodych już, bardzo spracowanych troskliwych dłoni przygotowywały wieczerzę dla dwójki gości. Gości wyczekiwanych codziennie i bezskutecznie od Bożego Narodzenia ubiegłego roku. Pewnie już dojeżdżają, pewnie zaraz będą, nie martwmy się na zapas. Takimi właśnie słowami otuchy pocieszali się wzajemnie sześćdziesięciokilkuletni małżonkowie, stęsknieni za synem jedynakiem i jego żoną. Żyją w wielkim mieście, pracują przecież dzień i noc, zarabiają na wciąż lepsze życie, nie mają na nic czasu. Robią teraz podkład pod późniejsze lepsze życie, takie czasy. Tak tłumaczyli sobie wielomiesięczne nieobecności prawie czterdziestoletnich dzieci. Coraz częściej zapadali rodzice w rodzaj smutnej zadumy, coraz częściej przyłapywali się na wpatrywaniu w okno. Gdy było zamknięte, wzrok zdawał się przebijać szybę, jakby to ona odgradzała ich od widoku tych, za którymi tęsknili. Coraz częściej sięgali po stare albumy rodzinne i po raz nieskończony oglądali urocze rodzinne Wigilie oświetlone światłem tamtych choinek i światłem serc. To światło stopniowo bladło, aż po latach ledwie tliło się żałosną jakąś skargą na zamglonej fotografii…

*****

Stare, pobladłe zdjęcie, niby świat niedostępny,

w szklanej bańce szczelnie lecz krucho zamknięty.

Na szklanym dnie

spalonych słońc

wieczne spoczywanie,

niczym popiół w klepsydrze, która tkwi latami

na zakurzonej wystawie starego zegarmistrza.

Gdzie jesteście przebrzmiałe sceny,

gdzie was zabrały czasoprzestrzenie?

Czarna wyrwa po was krzyczy żałosnym skarżeniem.

Jaźń z ciała odarta, obolała, cierpiąca,

po zgliszczach przeszłości tęskniąc się błąka,

pod popielatym, nieczynnym, prastarym słońcem.

Jak zbłąkany wędrowiec, który przedłuża

czas dotarcia do swego przeznaczenia…

I nie chce go jeszcze odnaleźć, by nie przestać iść,

i na żałosną włóczęgę przed światem

lub przed samym sobą mieć wytłumaczenie…

Słowa: do zobaczenia, do następnego razu, do widzenia rozciągały się coraz bardziej w czasie i przestrzeni, nieraz na wiele, wiele miesięcy, bardzo długich miesięcy. Dawno, dawno temu nikt po świętach ani po wakacjach nie mówił do widzenia, bo wszyscy zostawali w domu, swoim rodzinnym domu, jedynym jaki mieli, tu na wsi. Stopniowo słowa do widzenia zaczęły wchodzić w grę, ale owe do widzenia miały krótkotrwały zasięg i zaraz dom znów napełniał się wesołą serdeczną obecnością. Potem była to obecność nawet zwielokrotniona, pomnożona o koleżanki i kolegów, nowych przyjaciół, aż wreszcie o kogoś, przez kogo nagle nastała cisza rozwleczona w nieskończoność. Naturalny bieg zdarzeń, ślub, wyjazd do miasta, własne mieszkanie, praca. Praca, która zajęła powoli idealnie cały możliwy czas przeznaczony z pewnością na wiele innych czynności, spraw, czas przeznaczony dla siebie i innych ludzi. Za to przybywało pieniędzy. Coraz lepsze wyposażenie mieszkania, coraz modniejsze i droższe ubrania, wymieniane samochody, coraz bardziej luksusowe i odległe wczasy w tropikach, ale jakby coraz mniej siebie samych dla siebie i dla bliskich, ale coraz bardziej płytkie i wyrachowane przeżywanie dosłownie wszystkiego…

Oczywiście o czasie potrzebnym do przemyśleń, czasie przeznaczonym na długie spacery, na rozmowy, na rozwijanie własnych pasji, czasie na.........dziecko, nie mogło być mowy. Jeśli zaistnienie dziecka miało być jedynie wypełnieniem ogólnie przyjętego schematu, to jednak lepiej, że go nie było. Problem był w tym, ze czasu nie było nie tylko na stanie się rodzicami, ale nie było tego czasu na przyjaźnie, na opiekę i pomoc dla starzejących się rodziców, na rozwój własny. Czas upływał na stwarzaniu podkładu pod mające nadejść kiedyś (kiedy???!!!) lepsze życie, prawdziwe życie. Tak więc niechcący to obecne życie, jego model, nieświadomie sami nazywali nieprawdziwym. Jak wielką mieli w tym rację!!! Wychowani zostali na wartościach chrześcijańskich z ogromną tolerancją i szacunkiem dla ludzi innych przekonań. O ile drewniana, zapadła, senna kapliczka utopiona w lawinie bujnej przyrody w rodzinnej wiosce Krzysztofa pełniła przed laty jedną z najdonioślejszych ról, o tyle obecnie wszelkie te wartości nie tylko zostały zapomniane, stłamszone, ale spadły do rangi śmiesznie brzmiącego i wyglądającego folkloru dla PROSTACZKÓW. Krzysztof z Anną nie zdążyli jeszcze w swoim wielkim mieście zapisać się do Kościoła, nie weszli nawet do niego, nie znali sąsiadów. Choinka bożonarodzeniowa była teraz zawsze przystrojona na nowy model, nawet bez konieczności (i radości obecnie wątpliwej)jej ubierania, była wnoszona przyozdobiona, już gotowa, wprost ze sklepowej wystawy hipermarketu, a bombki swymi napisami reklamowały Pepsicolę, piwo i jakąś firmę ubezpieczeniową. Choinka nie posiadała DUCHA. Ostro migające, zaprogramowane malutkie światełka drażniły oczy i wnętrze, zdawały się jednak ostrymi impulsami wołać i pytać o tamte minione Wigilie, o tamtą bliskość, radość, tamten zapach… Ostre światełka biegały swymi impulsami po choince, jakby nerwowo szukały na niej ukrytego sensu, czy tamtych dawnych świąt. W starym wiejskim domu stała zawsze szopka zbita z brzozowych gałązek i pokryta słomą. W niej odlane z gipsu i pomalowane figurki. W starym domu był zapach czerwonego barszczu i grzybów, zapach piernika, zapach igliwia, szmer celofanu zdejmowanego z prezentów i PRAWDZIWY Mikołaj. Prawdziwy z powodu szczerości intencji, nie tylko przebrania dla małych dzieci. W starym domu byli kolędnicy biedni i prawdziwi. W starym domu było SERCE prawdziwe, nie wyciosane z tworzywa fałszu, przymusu, jakiejś narzuconej chwilowej konieczności. W starym czasie była pasterka o północy w oblepionej śniegiem kapliczce, niby we wnętrzu wielkiego, wspólnego ludzkiego serca, uderzającego dźwiękiem dzwonu i słuchane z uwagą kazanie starego księdza, były głośne wspólne kolędy, które wznosiły się pod niebo usiane gwiazdami i wołały do Nieba, że Ziemia pamięta i ceni tamtą Stajenkę i tamten Krzyż i tamten Grób i wszystko, co z tego wynika na zawsze, nieodwracalnie. Wigilia zasypiała owinięta mchem i kolędą, radością jaką odczuwa się tylko jeden raz w roku, radością specyficzną. I chociaż nastawał potem czas zwyczajny, poświąteczny, nie stanowił on strzepania, strząśnięcia z siebie jak w czasach obecnych chwilowej ułudy, chwilowej magii Bożego Narodzenia, gdyż Boże Narodzenie trwało w sercach ludzi pomimo zakończenia świąt. Tak było kiedyś, dawno temu. Potem już nie…

*****

Już więdną choinki,

Gwiazdę i światło pokrył kurz

Udawany Anioł oddał skrzydła pożyczone

Podrobiony Mikołaj cichaczem schował strój…

Tak umarło Boże Narodzenie

W milionach ludzkich serc

Za rok powtórzy się historia

Po mistrzowsku okłamiemy się…

Umieścimy szyderczą miłość

Zawieszką ironii na gałązkach choinek

Do chłodni serc uroczystą SZOPKĄ

Wniesiemy Bożą Dziecinę…

Nie pytaj człowieku ze zdziwioną miną

Kto komu? Po co? Dlaczego?

Ziemia Niebu, czy Ziemi Niebo

Daruje prezent tak nietrafiony jak Miłość…

Spójrz Panie, twoi kaci wciąż żyją

Niezłomnie trwają od dwóch tysięcy lat

Rozczaruj się choć na chwilę

Bo jest nim każdy z nas…

Czy warto było, Panie…?????

Za rok łamiąc opłatek nieduży

Na kwadryliony okruszyn

Znów każdy Ci serce połamie…

Ale nie musi tak być…

Krzysztof i Anna dotarli teraz brudni i źli do starego, biednego domku, który z roku na rok zdawał się być coraz mniejszy, coraz bardziej zapadły, posiadający coraz mniej mocy. On zdawał się ukrywać, pomniejszać swe rozmiary, jakby wstydził się staroświeckości przed dzisiejszym światem. Czy rzeczywiście? A może on tylko bał się, że niemodne wartości nie obronią się już przed współczesnością? Oczywiście źle pojmowaną współczesnością… Przy powitaniu sztuczna radość mieszała się ze zniecierpliwieniem, żeby już tylko jak najszybciej wracać do siebie, do nowego świata. Świata trudnego, świata bez czasu i własnej tożsamości, świata z pozoru prostego z powodu nowoczesnych rozwiązań technicznych, lecz jednocześnie świata najtrudniejszego z możliwych, z powodów o wiele głębszych. Przy powitaniu Krzysztof i Anna uważali, by nie zbrukać siebie nowych o przeszłość, o prostotę, o zbyt wylewną radość, o wzruszenie. Wygrywasz, jeśli jesteś schematyczny, zimny, jeśli nie wyróżniasz się ubiorem, modelem życia, zbyt wrażliwym sercem. Najlepiej jest serca nie mieć w ogóle, nie słychać wówczas głosu sumienia, zresztą sumienia też lepiej nie mieć, tak bardzo utrudnia i spowalnia życie, wprowadza do niego niepotrzebne nikomu zamieszanie… Bardzo pilnowali w związku z tym uderzeń swych serc, serc zredukowanych do funkcji biologicznej. Aby tylko nie dać się rozkleić, zwłaszcza że widok coraz starszych rodziców, pozostawionych samych sobie mógł takie wzruszenie, a nawet złość spowodować. Ten widok mógł brzmieć jak oskarżenie i wymaganie skierowane w ich stronę, a przecież oni byli bezradni, bezsilni, takie to przecież czasy, że czasu nie ma. Nie smakował specjalnie prosty, staroświecki nieco poczęstunek, chociaż rodzice włożyli w jego przygotowanie wiele pracy i serca. Denerwował brak komfortu w wyposażeniu domu, denerwowały tematy poruszane przez rodziców, bo strzelały bolesnymi ciosami w czułe miejsca, wkurzała za duża troska o nich dorosłych i dojrzałych już przecież. Po oczyszczeniu na tyle, na ile się dało zbrudzonych ubrań i przy odczuciu wszechogarniającego dyskomfortu, pod pretekstem przejścia się po okolicy podjechali na szybki posiłek w fast foodzie, posiłek dzisiejszy, do jakiego przywykli. Zapłacili pospiesznie kartą i wyszli na powietrze mocno pachnące wsią, pachnące im nieprzyjemnie.. Przyroda brudziła i niszczyła resztkę tego, co pozostawało czyste, kiedy przeszli się przez parę minut po bliskiej okolicy, bo jakby na złość sierpniowe słońce przeplatało się niespodziewanie z wiatrem i deszczem, jakby drwiło z ich elegancji i wielkomiejskości. Z pięknej fryzury, makijażu i drogiej kreacji Anny niewiele pozostało, podobnie jak z jej nastroju. Po powrocie do starego domku rodziców uknuli podstęp, że jedno wyjdzie do innego pomieszczenia i wyśle drugiemu sms z treścią informującą o natychmiastowej konieczności powrotu do miasta w sprawach służbowych. Tak też uczynili. Zapakowany w pośpiechu przez rodziców mało atrakcyjny i zbyt zdrowy prowiant wylądował w rowie, wyrzucony przez okno samochodu, a oni byli wolni, wreszcie wolni. Obiecali rodzicom powrócić niebawem i pozostać na dłużej, zawsze tak robili, po czym to niebawem miało zawsze granice nieskończoności a kolejny pobyt trwał jakieś trzy godziny. Teraz jechali do siebie, zadowoleni ze spełnionego trudnego obowiązku…

Życie do jakiego przywykli przez kilka lat swojego związku, miało się wkrótce totalnie odmienić, ale oni póki co nie mieli o niczym pojęcia. Zmiany często następują lawinowo, jedna za drugą, niespodziewanie i szybko i pozostawiają nas w osłupieniu, z pytaniem na ustach, zawsze tym samym: dlaczego tak, dlaczego teraz, dlaczego ja…? Czasem dlatego, żeby na nowo przewartościować swoje życie, a czasem z powodu, który zna jedynie sam Bóg. Pogarszające się z dnia nadzień samopoczucie Anny skłoniło ją do wykonania kompleksowych badań w luksusowej prywatnej klinice. Wyniki brzmiały jednoznacznie jak wyrok. Tego samego dnia Krzysztof wrócił ze swojej pracy w korporacji wcześniej niż zwykle, czyli w normalnej „ludzkiej” porze. Miał przy sobie ważny papier, którego treść brzmiała jak wyrok… Jednego dnia stracili wszystko, poczucie bezpieczeństwa, zabezpieczenie materialne i zdrowie. Wciąż mieli siebie i czas na wyprostowanie ścieżek.

*****

Coś jakby cień nagle zgaszonej świecy

w przerwany łzami świąteczny wieczór.

Upadły nastrój oddany zastygłą plamą wosku

na białym obrusie i ciszą,

wśród której jeszcze słychać

szelest świeżych kwiatów.

Z kąta pokoju wrogo patrzy malarz czasu,

kpiącym gestem wskazuje swe dzieło:

żałosny szkielet życia, z którego opadło ciało sensu.

*****

Znałeś mnie już wtedy, gdy ja nie znałam Ziemi.

Czy jestem dla ciebie jedną z tych małych, bezimiennych godzin,

które przesuwasz na szorstkiej nici czasu

przez cierniową przestrzeń..?

Panie Boże… to boli!!!

*****

Ty zbierasz nas rękami sierpnia,

i tak jak kłosy nie umiemy ci się uchylić.

Lecz im śmierć pisana dojrzała,

wyznaczona imieniem leniwej pory,

a rzadko kaprysem chwili.

Dlaczego mi dałeś myśl jasną,

która każe rozumieć — więc cierpieć.

Tęsknić za pustką jakiegoś niebytu,

byle nie poznać bólu człowieczeństwa.

*****

Na elektrycznym krześle planety Ziemia

być może tkwisz jak ja,

przytwierdzony pasami grawitacji.

W wiecznym TERAZ

oczekujesz na moment egzekucji,

gdy przez żyły jak prąd popłynie

kolejna faza strachu…

Faza decydująca, ostatnia…

Wieczne TERAZ to ŻYCIE,

w którym z ŻYCIA nie ma nic,

czujesz to może jak ja…

Niech wyładowaniem ostatnim

rozbłyśnie i zgaśnie twój świt, tego pragniesz,

żeby tylko już nie czuć nic,

żeby więcej nie dotknął cię strach

wskazującym palcem wyroku…

I żeby myśl nie raniła już mózgu,

odłamkami stłuczonych różowych okularów…

Jedno nie powiedziało jednak drugiemu o swoim dramacie. Krzysztof codziennie wstawał rano do pracy, której już nie miał, Anna cierpiała katusze z powodu wiedzy na temat nazwy swojej choroby bardziej, niż z powodu samych obecnych dolegliwości. Mijał czas, nastała końcówka sierpnia, a oni znów odwiedzili rodziców, ku szalonej ich radości. Tym razem dotrzymali słowa i przyjechali w krótkim czasie od ostatniej wizyty, na dodatek mogli zostać na noc i to na niejedną! Nie przeszkadzały warunki, proste jedzenie smakowało, na dodatek podarowali rodzicom sporą kwotę na utrzymanie dla nich na czas pobytu i nie tylko. Pieniądze nie stanowiły dla nich jeszcze problemu, mieli trochę oszczędności ze swoich dużych zarobków, najbliższy czas nie był czasem jakiegoś większego zagrożenia, jednak taki stan nie potrwa przecież wiecznie…

O znalezieniu nowej pracy chwilowo nie myślał, wiedział że poza upadającą korporacją nie ma w mieście zakładów pracy, czy wielu instytucji mogących zapewnić zatrudnienie. Stanowiska były krótko mówiąc wszędzie obsadzone. Złożył tu i ówdzie CV, jednak odpowiedzi nie przychodziły póki co od nikogo. Na znajomych nie mógł liczyć, gdyż mieli oni swoje rodzinne malutkie firmy zatrudniające dwie, trzy osoby. Krzysztof powinien w związku z tym założyć swoją firmę, jednak z jego zawodem musiałby albo się przekwalifikować, albo wpaść na prawdziwie dobry pomysł. Anna z kolei przygotowywała się do pobytu w szpitalu, jednak Krzysztof o niczym nie miał pojęcia. Teraz, na łonie natury, w oddaleniu od świata, na zapadłej wiosce każde z nich przygotowywało się do podjęcia decyzji o poinformowaniu drugiej strony o swoim problemie…

Czy rzeczywiście? Krzysztof opowiedział wszystkim „bajeczkę” o swoim długo oczekiwanym zaległym urlopie, z korporacją nie ma przecież żartów, nie ma prywatnego czasu, ani żadnej dyskusji, a za słowo urlop można wylecieć jeszcze tego samego dnia. Anna opowiedziała z kolei o swoim zwyczajnym przemęczeniu i niewyspaniu i o równoczesnym urlopie, również bardzo zaległym, była przecież pracownikiem naukowym i pracowała przy ważnym projekcie, który właśnie zakończył się owocnie. Dlaczego nie byli ze sobą szczerzy od początku? Może ze wstydu, może ze strachu, może z troski o drugą stronę? A może z przeświadczenia, że wszystko samo się jakoś rozwiąże i nie trzeba będzie o niczym mówić? Tymczasem radość rodziców nie miała granic, a Anna i Krzysztof na jakiś czas odprężyli się psychicznie, mając w perspektywie dwutygodniowy pobyt u rodziców. Gdyby jeszcze tylko nie trzeba było kłamać… Po długiej luźnej rozmowie z rodzicami nadeszła noc. Noc bardzo trudna dla Anny i Krzysztofa. Nie, nikt z nich nie miał zamiaru w tą noc opowiedzieć prawdy o sobie drugiej stronie. Sen nadszedł bardzo szybko, a w nim Krzysztof widział żywe drzewa z wyrzeźbionymi ludzkimi twarzami, które wraz z uwolnionymi z ziemi korzeniami, niczym stopami, wpełzały na mały balkonik i wyciągały do niego drewniane sztywne ramiona. W oczach miały skargę jakąś na rodzaj ludzki, na wszystko, co ludzie zrobili ze swoim życiem i życiem tych, którzy od nich zależą. Sama planeta Ziemia również wydawała pomruki jakiejś skargi, skargi na człowieka. Krzysztof został w stanie snu objęty odczuciem silnego przyciągania przez Ziemię, niemalże wciągania magnetycznego! Wtedy właśnie drgnęła jej zewnętrzna skorupa i ukazała swoje wnętrze. Zaczęła swój przekaz od tego, że ma........SERCE!!! Sercem był wielki płomień, kwitnący w samym środku jej wnętrza niby kwiat. Ziemia pokazała swoje rozerwane wnętrzności, ślady po „grabieżcach”, którym sama otworzyła się, by z niej czerpali wszystko, co potrzebne, by w niej uprawiali zboże, rośliny potrzebne do życia. Następnie ukazała swoje „naczynia krwionośne”: podziemne rzeczki, strumyki, żyłkowate złoża metali, szlachetnych kruszców itd. Piasek, glina, wszelkie czarne i brązowe odmiany „ziemi”, węgiel, stanowiły jej ciało, oceany, morza, jeziora były jak jej oczy, cała flora wraz ze wszystkim przed chwilą wymienionym stanowiła podstawę do zaproszenia fauny, której udzieliła swej gościny i z którą jednocześnie stanowi jedność…