Opowiadania o Hanrahanie Rudym - William Butler Yeats - ebook

Opowiadania o Hanrahanie Rudym ebook

William Butler Yeats

0,0

Opis

Opowiadania o Hanrahanie Rudym” to zbiór opowiadań William Butler Yeats, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, poety, dramaturga i filozofa.


Opowiadania o Hanrahanie Rudym” to zbiór opowiadań ludowych spisanych przez Yeatsa, w których opisujące on wieś irlandzką oczami urojonego bajarza. Zbiór ten zawiera różne historie oparte na ludowych opowieściach irlandzkich, a związane z Hanrahanem Rudym, które autor opracował w stylu pięknej mowy. Widać w nich zainteresowanie Yeatsa zagadnieniami walki duchowej z naturalnym porządkiem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 55

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




William Butler Yeats

Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-126-4
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

HANRAHAN RUDY

Hanrahan, nauczyciel zagrodowy, wysoki i krzepki młodzieniec z rudą czupryną, wszedł do lamusa, gdzie siedziało kilku wieśniaków w wieczór Samhain.

Był to niegdyś dom mieszkalny, ale kiedy właściciel zbudował sobie przyzwoitszą siedzibę, złączył wówczas obie znajdujące się tu izby w jedno, zyskując miejsce na skład różnych rzeczy. Płonął tu ogień na starej nalepie, w butelkach paliły się pozatykane łojówki, a na kilku deskach, co wsparte na dwóch beczkach zastępowały stół, stał czarny gąsior ćwierciowy. Większość wieśniaków siedziała przy ognisku, a jeden z nich śpiewał przeciągłą pieśń włóczęgowską o człowieku z Munster i człowieku z Connaught, którzy wiedli spór o swe dzielnice.  Hanrahan podszedł do gospodarza i odezwał się:  — Otrzymałem wasze polecenie.  Ledwo to jednak wypowiedział, zatrzymał się, gdyż stary człek, na górala wyglądający, który był odziany w koszulę i spodnie z nieblichowanego samodziału, a siedział na uboczy tuż przy drzwiach, spojrzał na niego, przerzucił w rękach zwitek wytartych kart i mruknął coś pod nosem.  — Nie baczcie na niego — rzekł gospodarz — jest to jakiś człek nieznajomy, co przyszedł tu przed chwilą; przyjęliśmy go tu z duszy — serca, boć to dzisiaj noc Samhain, lecz mi się coś widzi, że nie jest on przy zdrowych zmysłach. Posłuchajcieno, a usłyszycie, co on wygaduje.  Jęli nadsłuchiwać — i posłyszeli, że stary przychodzień, przewracając karty, mruczał sam do siebie:  — Wino i dzwonka, odwaga i siła... żołądź i czerwień, wiedza i przyjemność.  — W ten sposób on już sobie pogwarza z dobrą godzinę — rzekł gospodarz, ale Hanrahan odwrócił oczy od starego dziwaka, jakby mu było nieprzyjemnie nań spoglądać, i ozwał się:  — Otrzymałem od was wezwanie; posłaniec mi powiadał; jest on w lamusie wraz z trzema krewniakami z Kilchriest, a jest tam i kilku sąsiadów  — Owo siedzi mój siestrzan, co pragnie widzieć się z wami — odrzekł gospodarz, i przywoławszy młodzika, odzianego w świtkę bajową i zasłuchanego w śpiewie, odezwał się:  — Otóż i Hanrahan Rudy, dla którego masz zlecenie.  — O, doprawdy, miłe to zlecenie! — rzekł młodzik — przysyła je wasza kochanka, Marja Lavelle.  — Skądeście to dostali od niej zlecenie i co wam rzec kazała?  — Nie znam jej poprawdzie, alem wczoraj był w Loughrea, zaś jej sąsiad, który to i owo targuje ze mną, mówił mi, że ona go prosiła, żeby jak spotka na targu kogo z tych stron, powiedział mu, jako ją odumarła matka, a jeżeli wy, panie, macie zamiar się z nią ożenić, to ona chętnie dotrzyma wam słowa.  — Dalibóg, idę do niej! — rzekł Hanrahan.  — A prosiła też ona, żeby nie zwlekać, bo jeżeli nie będzie miała męża w domu, zanim przejdzie miesiąc, to, ani chybi, mały spłacheć gruntu dadzą komu innemu.  Gdy Hanrahan usłyszał te słowa, powstał z ławy, na której był usiadł.  — Dalibóg, nie będę się ociągał, — rzecze — księżyc jest w pełni, a jeżeli dziś w nocy dokołatam się do Kilchriest, to jutro przed zachodem słońca obaczę się z nią.  Skoro to inni posłyszeli, dalejże śmiać się z niego, że był w tak gorącej wodzie kąpany i tak skwapliwy do swej wybranki, a jeden z obecnych zapytał go, czy zamierza opuścić swą szkołę w starej cegielni, gdzie tak dobrze nauczał dziatwę. Lecz ów odrzekł, że dzieci pewno się ucieszą, gdy rano nie zastaną go w tem miejscu i nikt ich nie będzie zapędzał do roboty; co się zaś tyczy szkoły, to może ją znów założyć gdzieśkolwiek, boć ma zawsze ze sobą mały kałamarzyk, zawieszony na łańcuszku u szyi, i ogromnego Wirgiljusza i abecadlnik, schowany za pazuchą.  Kilku wieśniaków poprosiło go, żeby przed wyjściem wychylił z nimi kieliszek, a jeden z młodszych ucapił go za połę, mówiąc, że nie powinien ich opuszczać, nie odśpiewawszy piosenki, którą ułożył na cześć Wenery i Marji Lavelle. Dał się namówić na kieliszek wódki, ale dłużej nie chciał się zatrzymywać, by mógł coprędzej ruszyć w drogę.  — Czasu macie aż nadto, Hanrahanie Rudy, — rzekł gospodarz. — Będziecie mieli jeszcze czas, by wyrzekać się zabawy, skoro się ożenicie, a może dużo wody upłynie, zanim się zobaczymy znowu.  — Nie mogę pozostać, — rzekł Hanrahan; — odbiegałbym od was wciąż myślą, gdyżby mnie ona ponosiła do kobiety, która mnie wezwała, a teraz siedzi sama jedna i czeka mego przybycia.  Jeszcze kilku innych obstąpiło go, namawiając, że ponieważ był zawsze dla nich tak miłym kmotrem, znającym tyle śpiewanek oraz wszelkiego rodzaju figlów i dowcipów, nie powinien ich opuszczać, aż przejdzie noc; lecz on nie dał się wzruszyć, odepchnął wszystkich i zmierzał ku drzwiom. Atoli, ledwo przestąpił nogą przez próg, naraz powstał stary przybysz i kładąc swą dłoń wyschłą i cienką, nito szpony ptasie, na ręce Hanrahana, przemówił:  — To chyba nie Hanrahan, człek uczony i wielki pieśniarz — ów człowiek, co chce opuścić takie oto grono w noc Samhain. No, ależ zatrzymaj się i zagraj ze mną; mam-ci tu zwitek starych kart, które przydawały się już w niejedną noc przed nocą dzisiejszą, a chociaż są już wyszarzałe, to jednak przez nie zyskano lub utracono wiele skarbów tego świata.  — Ho! niewiele skarbów tego świata przyniosły one wam samym, dziadku, — rzekł jeden z parobków, spozierając na jego bose nogi. Wszyscy się roześmiali; jeden tylko Hanrahan nie śmiał się, lecz usiadł z wielkim spokojem, nie mówiąc ani słowa. Na to jeden z obecnych ozwał się:  — Aha, więc koniec końców zostaniesz z nami, Hanrahanie!  A starzec rzekł:  — Juści że zostanie, nie słyszeliście, jakem go pytał?  Wszyscy wpatrzyli się w dziada, jakby dziwując się, skąd się on tu wziął.  — Przybywam zdaleka, — mówił ów; — przeszedłem Francję, przeszedłem Hiszpanję i przez Lough (jezioro) Greine o tajnej czeluści, a nikt nie odmówił mi niczego.  Następnie umilkł, a nikt nie miał ochoty zadawać mu pytań; zaczęli grać. Sześciu ludzi zasiadło do gry, a sześciu przyglądało się ztyłu. Dwie lub trzy partje rozegrali bez stawki, poczem staruszek wydobył z kieszeni miedziak czteropensowy, wytarty na gładką blaszkę i wezwał innych, by też włożyli coś do puli. Jakoż wszyscy złożyli na deskach potrosze grosiwa, a choć tam było tego niewiele, wyglądało jednak na sumkę dość pokaźną; przechodziła ona z rąk do rąk, raz ją wygrywał jeden, a wnet sąsiad tegoż. Niekiedy i tak bywało, że komuś nie sprzyjało szczęście, tak iż zgrywał się do ostatniego szeląga, zaraz jednak ten lub ów pożyczał mu coś niecoś, a on zwracał pożyczkę z wygranej — słowem, ani szczęście ani powodzenie nie ostawało przy nikim zbyt długo.  Już raz Hanrahan przemówił, jak mawia człek przez sen:  — Już czas na mnie, by iść w drogę.  W tejże jednak chwili wpadła mu dobra karta, tak iż wygrał stawkę i wszystkie pieniądze zaczęły przechodzić do niego. Raz pomyślał też o Marji Lavelle i westchnął — równocześnie jednak odbiegło go szczęście i zapomniał o niej znowu.  Lecz wkońcu szczęście zaczęło dopisywać staruszkowi i już przy nim się ostało; wszyscy już przegrali do niego, on zaś zaczął się śmiać sam do siebie urywanym śmiechem i śpiewać raz po raz półgłosem:  — Wino i dzwonka, odwaga i siła... — i tak bez ustanku, jakby to były słowa jakowejś piosenki.  Gdyby ktoś po