Tajemnicza róża - William Butler Yeats - ebook

Tajemnicza róża ebook

William Butler Yeats

3,0

  • Wydawca: Avia-Artis
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2020
Opis

Tajemnicza róża” to utwór William Butler Yeats, laureata Nagrody Nobla w dziedzinie literatury, poety, dramaturga i filozofa.


Znakomite dzieło Yeatsa przybliża czytelnikowi nie tylko folklor irlandzki, ale także przybliża go do ezoteryki, która była czymś niezwykle ważnym w życiu tego genialnego mistrza pióra. Pikanterii utworowi dodaje szczypta erotyzmu ukazanego w formie dość nieprzyzwoitej, aby nie użyć dosadniejszego określenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 86

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (1 ocena)
0
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-127-1
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

DEDYKACJA A. E.

Co się tyczy życia, nasi słudzy nas w

tem wyręczą.

Villiers de L’ Isle Adam.

Helena, patrząc w zwierciadło i

widząc zmarszczki, które wiek sędziwy

wyrył na jej twarzy, płakała i dziwiła się,

że aż dwukrotnie była porwana.

Leonardo da Vinci.

Mój kochany A. E. — Tobie poświęcam tę książkę, bo, czy uznasz ją za dobrze czy źle napisaną, zawsze może nawet więcej ode mnie odczujesz strapienia i zachwyty osób w niej występujących. Pisałem wprawdzie te opowieści w różnych czasach i w różne sposoby, nie mając zgóry nakreślonego planu — jednakowoż łączy je wspólność przedmiotu, którym jest walka pierwiastka duchowego z porządkiem przyrodzonym; komuż więc mam poświęcić tę książkę, jak nie Tobie, jedynemu poecie w dzisiejszej Irlandji, który zdołał zachwycenia duchowe przelać w wiersze? Przyjaciele moi w Irlandji nieraz mnie nagabywali, kiedy zabiorę się do napisania prawdziwie narodowego poematu, czy romansu; rozumiałem, że mówiąc o poemacie czy romansie narodowym, mają na myśli poemat lub romans, oparty na jakiemś sławnem zdarzeniu z dziejów Irlandji, i wysnuty z myśli i uczuć, ożywiających większość patrjotów irlandzkich. Ja ze swej strony sądzę, że poezja i romans nie powinny powstawać przez zagłębianie się, choćby najsumienniejsze, w sławnych zdarzeniach i cudzych uczuciach, lecz przez wnikanie w ów drobniuchny a nieskończony, ledwo tlejący a przecież wiekuisty płomyczek, który nazywamy własną jaźnią. Jeżeli pisarz chce wzbudzić zajęcie w pewnem kółku ludzi, wśród których się wychował, lub zdaje mu się, że ma względem nich jakieś obowiązki, wolno mu obrać ich podania, ich dzieje, wierzenia i mniemania za symbol swej sztuki (gdyż ma prawo wolnego wyboru w rzeczach mniejszych od siebie), lecz nie powinien brać ich za osnowę swej sztuki. W każdym razie, o ile książka niniejsza ma nazbyt wiele zwidów i rojeń, to należy ją uważać za prawdziwie irlandzką, boć Irlandja, w której jeszcze naogół przeważa żywioł celtycki, obok kilku mniej wybitnych cech zachowała dar jasnowidzenia, który zaginął doszczętnie w narodach szczęśliwszych i bardziej postępowych: nie mieliśmy jarzących świeczników, któreby nas ustrzegły od poglądania w ciemności, a gdy kto spoziera w ciemność, zawsze widzi w niej coś nieokreślonego.

W. B. Yeats.

DO RÓŻY TAJEMNICZEJ

Tajemna Różo! Twoje nieskalane kwiecie Hen, w godzin mych godzinie niechaj mnie oplecie, Kędy ci, co przy Pańskim Grobie cię szukali Albo i w wina kadzi, zamieszkują w dali Od wrzawy i kłopotu snów, co były klęską, A w głębi bladych powiek śnią baśń czarnoksięską Przez ludzi zwaną Pięknem. — Niech twój liść otuli Rubinowe i złote szłomy Mędrców-Króli Siwobrodych... Też władcę, co z naocznych zwidów Skonał nakoniec w szału próżnego udręce, Gdy, przyćmiewając żagwie, z pomroczy druidów Wstał Krzyż z drzewa bzowego i Przekłóte Ręce... Tego też, co na brzegach, których wiatr nie muska, Spotkawszy Fand, idącą wśród rosy rozbłysków, Emira i świat cały zgubił — za całuska... I tego, co wyżenął bogi z uroczysków I póki sto poranków barwą kwitło krasną, Ucztował, aż mu przyszło śmierć opłakać własną... I hardego snoprzędcę-króla, co zbył troski Wraz z koroną, a zowąc piewców i lud wsioski, Osiadł w lasach, wśród winem skalanych włóczęgów… Tego też, co wyprzedał się z niw, domu, łęgów I po lądach i wyspach lat wiele się szastał, Aż pośród łez i śmiechu wkońcu kędyś zastał Kobietę, której była uroda tak wielka, Że w świetle skradzionego jej włosów pukielka Młócono nocą zboże... Ja też onej doby Czekam, gdy wichr powieje miłości i złoby. Kiedy gwiazdy na niebie — czy prędzej czy później — Rozwieją się i zgasną, jako iskry w kuźni?... Może czas twój już nadszedł, twój wicher dmie w świecie Zdala, Tajemnej Róży nieskalany kwiecie?

UKRZYŻOWANIE POWSINOGI

Drogą, idącą kręto od południa w stronę Sligo, szedł, a raczej biegł, pewien mężczyzna o rzadkich, ciemnych włosach i bladem obliczu. Zwali go jedni Cumhalem, synem Cormac’a, inni znowu Niesfornym Rumakiem, on zasię był wesołkiem. Odziany był w kusy kaftan wypłowiały, miał ostrokończyste trzewiki i mocno nabitą torbę. Godzi się dodać, że płynęła w nim krew Ernaanów, a miejscem urodzenia było mu Pole Złota; atoli miejscami, gdzie jadał i sypiał, były cztery prowincje Eri, a miejsca jego zamieszkania napróżnobyś szukał na powierzchni ziemi. Oczy jego błądziły od opackiej wieżycy Białych Braci i zabudowań miejskich aż do szeregu krzyżów, rysujących się na tle nieba ponad wzgórkiem, nieco na wschód od miasta, gdy tam pozierał, zaciskał pięść i potrząsał nią w stronę krzyżów. Wiedział, że nie były puste, gdyż ze skrzydeł łopotem krążyła nad niemi chmara ptastwa; pomyślał sobie, że właśnie niedawno powieszono na jednym z nich jakiegoś włóczykija, i mruknął:

 — Już i to źle być powieszonym, ustrzelonym z łuku, ukamienowanym lub ściętym. Lecz żeby, brachu, ptastwo miało ci wydziobywać oczy, a wilki obgryzać stopy — to już zanadto! Chciałbym, żeby czerwony wichr Druidów już w kolebce zgładził żołnierza Dathiego, który przyniósł drzewo śmierci kędyś z krajów obcych, lub żeby i jego zmiażdżył piorun, który ugodził Dathiego u podnóża gór, albo też żeby na samym dnie głębiny morskiej wykopały mu grób wodnice o zielonych włosach i zębach.  Gdy tak mówił, trząsł się od stóp do głów i twarz mu zrosiła się potem, sam nie wiedział czemu, bo napatrzył się już nieraz na krzyże. Przeszedłszy dwa wzgórza i warowną bramę, skręcił na lewo ku furcie opactwa. Była ona nabita grubemi ćwiekami, a gdy do niej zapukał, zjawił się braciszek, który był furtjanem. Przybysz zażądał od niego noclegu w domu gościnnym. Na to zakonnik wziął na łopatę garść rozżarzonego torfu i powiódł go do wielkiego i obdrapanego czworaku, wysypanego bardzo już zbłoconym tatarakiem; przybywszy tam, zapalił świecę o knocie z sitowia, ustawioną w szczelinie pomiędzy dwoma kamieniami muru, następnie wysuł zarzewie na palenisko i podał mu dwie grudy jeszcze niezapalonego torfu oraz wiązkę słomy. Pokazał mu też derkę, wiszącą na gwoździu, policę, na której spoczywał bochenek chleba i dzban wody, tudzież kadź w ustronnym kącie.  Gdy braciszek wyszedł, wracając do swej celki przy furcie, Cumhal syn Cormaca jął dmuchać na tlejący torf, od którego chciał zapalić pęk słomy i dwie grudy; jednakowoż ani grudy ani słoma nie chciały się zająć ogniem, bo były wilgotne. Wobec tego zdjął ostrokończyste trzewiki i wyciągnął z kąta kadź, zamierzając zmyć z nóg pył gościńca; woda była wszakże tak brudna, że nie mógł dojrzeć dna. Był głodny jak pies, bo przez cały dzień nie miał nic w ustach; to też nie dąsał się bez potrzeby na stągiew, lecz wziął i odkąsił bochenek razowca — wypluł go jednak natychmiast, bo chleb był twardy i stęchły. I to go nie rozgniewało, ponieważ nie pił już od wielu godzin; spodziewał się, że w końcu dnia dostanie piwa słodowego lub wina, więc nie czerpał wody z potoków, które omijał, by tem więcej nacieszyć się wieczerzą. Przeto przyłożył dzban do ust, lecz zaraz odepchnął go od siebie, bo woda była gorzka i cuchnąca. Kopnął dzban, aż rozbił się o ścianę, i ściągnął derkę, aby się w nią otulić na noc. Lecz ledwo ją tknął, aż tu ona jak zacznie się ruszać, niby żywa, od skaczących pcheł! Na to już nie mógł opanować gniewu, więc rzucił się ku drzwiom przytuliska, lecz furtjan, snadź przygotowany na takie wrzaski, zaryglował od zewnątrz wrzeciądze. Zatem nieszczęsny więzień wylał kadź i począł walić nią w drzwi, aż nadszedł braciszek, pytając, co mu dolega i czemu obudził go ze snu.  — Co mi dolega?! — wrzasnął Cumhal. — Czy grudy torfu nie są mokre, jak piaski Trzech Róż? czy w derce niema pcheł tylu i tak ruchliwych, jak fale morskie? a czy chleb nie jest tak twardy, jak serce klechy, który zapomniał o Bogu? czy woda w dzbanie nie jest zgorzkniała i cuchnąca, jak jego dusza? no i czy woda do umycia nóg nie jest tej barwy, jaką mieć będzie ów braciszek, gdy będzie gorzał w piekle wiekuistem?  Furtjan sprawdził, czy zamek jest dość wytrzymały, i powrócił do swej celki, bo nazbyt był śpiący, by mógł mieć chęć do pogawędki. Cumhal walił jednak w drzwi bezustanku, to też niebawem powtórnie usłyszał kroki braciszka; wtedy krzyknął na niego:  — O wy, nikczemne i okrutne plemię mnichów, wy prześladowcy gęślarzy i wesołków, nieprzyjaciele życia i radości! O plemię, co nie dobywasz miecza i nie głosisz prawdy! O plemię, które w kości narodu wlewasz tchórzostwo i kłam!  — Wesołku, — rzecze furtjan — ja też układam wiersze... nieraz je tworzę, siedząc w celce koło furty, to też przykro mi słuchać, jak pieśniarze lżą zakonników. Bracie, chciałbym się wyspać, więc podaję ci do wiadomości, że wszystkie rozporządzenia co do noclegów dla podróżnych wydaje sam zwierzchnik klasztoru, nasz miłościwy opat.  — Śpijże sobie — rzekł Cumhal. — Ja tymczasem zanucę wieszczą klątwę na opata.  I przeniósłszy kadź, podstawił ją pod okno, a stanąwszy na niej, jął śpiewać głosem wielce donośnym. Pienie to obudziło opata, iż usiadł w pościeli i zadął w srebrną ligawkę. Na głos jej nadbiegł furtjan.  — Nie mogę oka zmrużyć z powodu tego hałasu — ozwał się opat. — Cóż się stało?  — To jakowyś wesołek, — wyjaśnił furtjan, — który narzeka na paliwo, na chleb, na wodę w dzbanie, na kąpiółkę i na derkę. Teraz zasię wyśpiewuje przekleństwo guślarskie na was, czcigodny księże opacie i na waszego ojca, na waszą matkę, na waszego dziadka i babkę, tudzież na wszystkich waszych krewniaków i kumów.  — Czy przeklina wierszami?  — Owszem, wierszami i to jeszcze jakiemi! w każdym wierszu, prócz rymu, są po dwa assonanse!  Opat zerwał z głowy szlafmycę i zmiął ją w dłoniach; krągława kępka burych włosów na środku jego łysej głowy wyglądała jak ostrówek na środku stawu, gdyż w Connaught jeszcze nic zarzucono dawnej tonzury dla obyczaju, który właśnie się pojawiał.  — Jeżeli czegoś nie przedsięweźmiem, — rzekł — to on nauczy swych złorzeczeń i dzieci na ulicy i dziewczęta, przędzące u wrót, i łotrzyków na Benn Bulben.  — Czyż więc mam iść — zapytał braciszek, — dać mu wysuszonego torfu, świeży bochenek, czystą wodę do picia i do mycia nóg, oraz nową derkę, a nakłonić go wzamian do przysięgi na świętego Benignusa i na słońce i księżyc (by snadź nie zbrakło żadnego zobowiązania), że nie wygłosi swych pieśni ani dzieciom na ulicy, ani dziewkom przędzącym wedle dźwierzy, ani opryszkom na Ben Bulben?  — Nie pomoże tu nic ani nasz Błogosławiony Patron, ani słońce i miesiąc, — odparł opat, — bo jutro czy pojutrze przyjdzie mu znów ochota przeklinać lub popisywać się takowemi rymami, to nauczy swych wierszy i dziatwę i dziewczęta i rozbójników. Cogorsza, jeszcze gotów opowiedzieć komu ze swych przyjaciół, jak to on nocował w przytulisku, ów zaś ze swej strony pocznie kląć i moje dobre imię dozna uszczerbku. Wiedz bowiem o tem, że wytrwania w zamiarze niemasz na swobodzie, — jeno pod dachem i pośród czterech ścian. Przeto proszę cię spieszaj i obudź Brata Kevina, Brata Gołąbka, Brata Wilkosza, Brata Łysego Patryka, Brata Łysego Brandona, Brata Jakóba i Brata Piotra — niech pojmają tego człeka, zwiążą go w łyki i ponurzają w rzece, ażeby mu się odechciało śpiewania. A rano jeżeli będzie tem głośniej złorzeczył, ukrzyżujemy go.  — Krzyże wszystkie są pełne — rzekł furtjan.  — Tedy