Obrazy z przeszłości - Remigiusz Mróz - ebook + audiobook + książka

Obrazy z przeszłości ebook i audiobook

Remigiusz Mróz

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

64 osoby interesują się tą książką

Opis

Dwadzieścia lat temu w Żeromicach zaginęła jedna z mieszkanek – prowadzący postępowanie policjanci nigdy nie ustalili, co stało się z dziewczyną, a śledczy nie odnaleźli żadnego tropu, który pozwoliłby wyjaśnić zagadkę. Pierwsze ślady pojawiły się dopiero dwie dekady później, kiedy w okolicznych lasach zaczęto odkrywać rzeczy mogące należeć do zaginionej.

Jedną z nich odnajdują Seweryn Zaorski i Kaja Burzyńska, zupełnie nieświadomi tego, że ma ona związek z nierozwiązaną sprawą z przeszłości. Fakty, które zaczynają się z niej wydobywać, malują niespodziewany i przerażający obraz zbrodni, które miały na zawsze pozostać nieodkryte…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 422

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 12 godz. 2 min

Lektor: Remigiusz Mróz

Oceny
4,6 (2283 oceny)
1613
474
144
41
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kfamily

Z braku laku…

Akcja spoko, wciagajaca. Ale te “perypetie milosne”, kieeeeerwa. Ona robi w bambuko malzonka, on przyjaciela, niby cialo astralne (tylko z tym mi sie skojarzylo) ale jak dziecko okaze sie meza to moze jednak zostanie z mezem, a jak dziecko kochanka to w sumie nie wiadomo z kim zostanie. Ale jakby zostala z kochankiem to stworza wspaniala patchworkowa rodzine i uj, co tam maz i dzieci istniejace skoro sie tak kochaja ze nikt poza nimi tego nie rozumie. Luuuudzie. Remigiusz moglby wydawac dwie wersje jednej ksiazki, bo jak akcje i kryminalki lubie tak te jego watki romansidlowe mnie kompletnie oslabiaja.
152
Adella60
(edytowany)

Dobrze spędzony czas

Ksiazka niby ok. Niestety watek milosny gorzej brzmi niz w Harleqinie.
81
sawki

Z braku laku…

Niestety autor najwyraźniej skręca w stronę melodramatów i romansideł to już nie dla mnie. W następnej książce znowu połowę miejsca zajmnie historia romansu nie pasująca do inteligencji postaci.
51
Adrianka90

Nie oderwiesz się od lektury

Jak zwykle Remek nie zawiódł. Zakończenie bardzo mnie zaskoczyło. Czekam jak na szpilkach na kolejny tom♥️
20
hu_ana

Dobrze spędzony czas

Lektor fatalny
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla K.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Nic dwa razy się nie zdarza

i nie zdarzy.

Wisława Szymborska

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

 

 

 

1

 

Nigdy nie jest za wcześnie, by zmienić przeszłość, ani za późno, by zmienić przyszłość. Seweryn Zaorski miał świadomość, że tego pierwszego mógł dokonać lata temu, nawet dzień po tym, jak opuścił Żeromice. Wystarczyło zawrócić i zostać. To drugie zaś mógł zrobić teraz. Nie było za późno, nic nie zostało przesądzone na zawsze. I wszystko było możliwe.

A przynajmniej takie przekonanie towarzyszyło mu, gdy spędzał czas z Burzą. Czasem widywali się u niego, kiedy Lidka była w szkole. Rzadko u niej, obawiając się, że Michał może niespodziewanie wrócić z pracy wcześniej. Najczęściej wynajmowali pokoje w motelach znajdujących się nieopodal Żeromic, byli ostrożni.

Od czterech miesięcy towarzyszyło im poczucie, że popełniają zarazem największe przestępstwo, jak i najsłuszniejszą rzecz pod słońcem. Przywykli do poczucia winy, zakopali je głęboko pod warstwą uczuć.

Dziś nie mieli czasu na daleko idące środki ostrożności. Umówili się w Gałęźniku, ich starej miejscówce w środku lasu, gdzie o tej porze nikt postronny nie powinien się zapuścić.

Zaorski zjawił się wcześniej. Chodził wokół powalonego pnia drzewa, nerwowo poprawiając czapkę. Wieści, z którymi miała zjawić się Kaja, były decydujące dla całej ich przyszłości.

Dziś rano była na badaniu, dzięki któremu mieli dowiedzieć się, kto jest ojcem dziecka, które nosiła od szesnastu tygodni. Jej mąż był przekonany, że to on. Nie miał powodu wątpić w jej wierność, a nawet jeśli dostrzegł coś między nią a jego przyjacielem, natychmiast składali to na karb żartów.

Kaja Burzyńska też zjawiła się chwilę przed czasem. Seweryn najpierw usłyszał trzask łamanych gałęzi, a potem zobaczył, jak kobieta jego życia wyłania się z przesmyku między drzewami. Ilekroć ją widział, nie mógł znaleźć słów, by opisać towarzyszące temu uczucie – a jednocześnie miał wrażenie, że to właśnie te brakujące słowa powinien wypowiadać najgłośniej.

Ciąża była już widoczna gołym okiem, zaczynał się czas, kiedy Burza musiała wkładać nieco większe bluzki. Na komendzie sypały się gratulacje, na które odpowiadała szerokim uśmiechem i dobrotliwymi podziękowaniami.

W istocie jednak zarówno ona, jak i Zaorski żyli w swoistym zawieszeniu. Ojcostwo dziecka przesądzało wszystko. Byli co do tego zgodni w stu procentach.

Burza uśmiechnęła się na powitanie, a kiedy podeszła do Seweryna, ten położył dłoń na jej policzku i zanim ją pocałował, przez moment się jej przyglądał. Sprawiała wrażenie, jakby nie widziała go od lat. On za każdym razem miał podobne uczucie wypełniania pustki w samym rdzeniu swojego istnienia.

W tych momentach znikała cała niewłaściwość tego, co robili. Nic nie miało znaczenia, wyrzuty sumienia natychmiast się kurczyły, a zaraz potem nikły całkowicie. I oboje przepełniała pewność co do tego, kto jest ojcem dziecka.

Seweryn pocałował ją, mimowolnie myśląc o tym, że gdyby przyszła ze złymi wieściami, nie pozwoliłaby mu na to. Potem odsunął się nieco, by objąć wzrokiem całą jej twarz.

– Mógłbyś się odezwać – rzuciła.

Wzruszył ramionami i lekko się uśmiechnął.

– To jakaś nowa taktyka? – dodała.

– Nie. Po prostu lubię z tobą milczeć.

Odpowiedziała mu delikatnym uniesieniem kącików ust. Gdyby miała dla niego złe nowiny, nie zrobiłaby tego, zapewnił się w duchu Zaorski. Z drugiej strony te dobre przedstawiłaby mu od razu.

Zmrużył lekko oczy, a potem położył ręce na jej biodrach.

– Ale właściwie to ty mogłabyś trochę się rozgadać.

– O, naprawdę? Na jaki temat?

– Identyfikacji gamet, które przyczyniły się do powstania zygoty – odparł fachowym tonem.

Burza pokręciła głową.

– Nie dało się tego ująć romantyczniej.

– Starałem się.

– To postaraj się jeszcze uzbroić w cierpliwość – powiedziała, a potem przysiadła na pniu drzewa w tym samym miejscu, które zajmowała, kiedy byli nastolatkami i przesiadywali tu z puszkami piwa.

– Nie ma jeszcze wyników?

– Nie.

– To opowiadaj – odparł, siadając obok. – Chyba że najpierw kawa, potem wszystko inne.

Kaja przechyliła głowę na bok i spojrzała na niego z powątpiewaniem.

– Mogłaś nie zdążyć przed wyjazdem – zastrzegł, unosząc lekko dłonie. – A już kilka razy boleśnie doświadczyłem, co się dzieje, kiedy się nie dobudzisz.

– Seweryn, proszę cię – mruknęła. – Ja nie piję kawy, żeby się obudzić. Budzę się, żeby ją wypić.

Zaorski odchrząknął nerwowo.

– Zdążyłam przyjąć wystarczającą dawkę – zapewniła, a potem głęboko westchnęła. – I właściwie nie ma o czym gadać. Zabieg to amniopunkcja.

– Tyle wiem.

– Poważnie? Studiowałeś jakąś medycynę albo coś takiego?

– Tak mam w papierach – odparł. – Poza tym trochę się doedukowałem w sprawach prenatalnych.

– I co ci z tego wyszło?

– Że niełatwo zapisać się na to badanie, jeśli chce się po prostu sprawdzić ojcostwo. Laboratoria oczywiście chętnie wykonują testy, ale pod warunkiem, że dziecko jest już na świecie i można zrobić wymaz.

Kaja pokiwała głową. Nie angażowała go w cały proces, a nawet więcej, trzymała Seweryna na dystans. Czuła, że musi wszystkim tym zająć się sama, a on poniekąd rozumiał. Dopóki nie wiedziała, kto jest ojcem, musiała przynajmniej w tej sferze zachować neutralność.

– Zasadniczo nie robią takich badań – dodał. – Bo boją się, że przy wbiciu igły do pobrania płynu owodniowego dziecko może się obudzić i zranić.

– Wszystko się zgadza.

– Więc nici z badania?

– Niezupełnie – odparła Kaja i obróciła się do niego. – Wykonują je, o ile zachodzi podejrzenie jakichś wad genetycznych. A tak się składa, że w mojej rodzinie występowały.

Zaorski zmarszczył czoło.

– A przynajmniej tak im powiedziałam.

– Aha.

– Ginekolożka pobrała więc próbkę, żeby wykonać badanie pod tym kątem.

Seweryn uśmiechnął się lekko i pożałował, że nie zabrał ze sobą butelki whisky. Ten wybieg Burzy należało opić.

– Zgaduję, że próbka nie trafiła do tego badania – powiedział.

– Niestety nie, zabrałam ją stamtąd w szczelnym opakowaniu termicznym.

– I wysłałaś do laboratorium, które zestawi ją z moim DNA.

Kaja skinęła głową z nieskrywaną satysfakcją. Owszem, mogli poczekać do porodu, ale żadne z nich nie odnalazłoby w sobie odpowiednio dużo cierpliwości, by to znieść.

– Kiedy będą wyniki? – zapytał Zaorski.

– Do dwóch tygodni.

Seweryn nabrał głęboko powietrza i przytrzymał je w płucach. Fakt, że dostali termin graniczny, a nie minimalny, będzie ciągnął się za nimi przez najbliższe czternaście dni. Każdego ranka będą wypatrywać odpowiedzi z laboratorium, licząc, że ktoś się tam pospieszył.

– Wynik przyjdzie albo jako w 100% negatywny, wykluczający ojcostwo, albo w 99,9% pozytywny, potwierdzający je.

– Okej.

– Coś jeszcze chcesz wiedzieć?

– Tylko to, czy znasz historię faceta, który zasłał łóżko w hotelu.

Burza zerknęła na niego z pewną podejrzliwością.

– A to jakiś ewenement? – zapytała.

– Podobno tak.

– Nie słyszałam.

Zaorski pokiwał rzeczowo głową i popatrzył w dal, jakby gdzieś spośród gęstych drzew mógł wyłowić szczegóły tej opowieści.

– Pewnego ranka w jednym z pobliskich hoteli gość zszedł na dół do recepcji, uśmiechnął się do pracowniczki i oznajmił: „zasłałem łóżko”. Ta była nieco zaskoczona, ale zrobiła dobrą minę do złej gry i odparła: „świetnie, bardzo dziękujemy”. Ten skrzywił się w odpowiedzi i skwitował: „oj, chyba się nie złozumieliśmy”.

Burza szerzej otworzyła oczy i przez moment trwała w bezruchu.

– Widzę, że tatełożarty na stałym poziomie – odparła. – Opowiadałeś już ten Lidce?

– Jeszcze nie.

– To nie opowiadaj.

– Ona lubi takie rzeczy.

Kaja westchnęła z bladym uśmiechem, który zdawał się sugerować, że docenia próbę odwrócenia toku myśli od sprawy mającej wisieć nad nimi przez następnie dwa tygodnie. Seweryn chciał dodać coś jeszcze, nagle usłyszał jednak z oddali dźwięk, który wydał mu się dziwnie znajomy.

Odwrócił głowę w kierunku, z którego pogłos zdawał się dobiegać.

– Co jest? – spytała Kaja.

– Nie słyszysz?

Zmrużyła oczy i zerknęła w tę samą stronę.

– Jakaś muzyka – powiedziała.

Samo w sobie było to trochę niecodzienne, Gałęźnik bowiem znajdował się spory kawałek od najbliższych zabudowań. Po drugiej stronie biegła jednak wąska, rzadko używana droga.

– Nie jakaś – odparł Zaorski, podnosząc się.

Niepokój w jego głosie najwyraźniej nie uszedł uwagi Kai, bo ona także szybko wstała.

– Znam ten kawałek – dodał. – Toledo.

– Co?

– Numer Bachman-Turner Overdrive z ich ostatniego studyjnego albumu – oznajmił. – Jeden z moich ulubionych, mimo że nie nagrywali już w swoim najlepszym składzie.

Burza wyraźnie nie wiedziała, co odpowiedzieć, jakby nie mogła przesądzić, czy to jeden z jego żartów, czy może wprost przeciwnie.

– Nie mam z tym nic wspólnego – rzucił.

– To kto gra twoje piosenki w środku lasu?

Oboje rozejrzeli się z niepokojem. Muzyka zdawała się płynąć nieco głośniej, ale mogło to być jedynie złudzenie.

– A ja wiem? – odparł Zaorski. – Chyba dochodzi od strony tej małej drogi na wschód od lasu.

Żadne z nich nie musiało dodawać nic więcej. W jednym momencie ruszyli w tamtym kierunku, co kilka metrów przyspieszali kroku. Ścieżka była bardziej zarośnięta niż kiedyś, Seweryn przytrzymywał wszystkie gałęzie, aż Burza je minęła, ale i tak obawiał się, że którąś przypadkowo oberwie.

W końcu dotarli do niewielkiej skarpy, za którą biegła stara droga. Wyszli na nią i zobaczyli nieopodal starego volkswagena golfa – drzwi po obydwu stronach miał otwarte, a dźwięki muzyki wydobywały się z nieco trzeszczących głośników.

Podchodząc bliżej, Zaorski miał ochotę zakryć uszy. Nachylił się do środka, a potem szybko ściszył radio i powiódł wzrokiem po wnętrzu auta. Kluczyk nadal był w stacyjce.

– I? – spytała Kaja, rozglądając się po wąskiej, nierównej drodze. – O co tu chodzi?

– Nie wiem – odparł. – Ale ktokolwiek przeprowadził akcję: ewakuację z tego samochodu, najwyraźniej się spieszył.

Seweryn też się rozejrzał. Nikogo. Żadnych oznak, że stało się coś, co sprawiło, że kierowca i pasażer tego samochodu musieliby uciekać. Zaorski krzyknął kilka razy, potem oboje nasłuchiwali. Nie doszedł ich żaden odzew.

W końcu usiadł na fotelu kierowcy i wyłączył muzykę, jakby dzięki temu miało im się udać pozbierać myśli. Oboje przez chwilę milczeli, całkowicie skołowani.

– Widzisz kogoś? – spytał w końcu Seweryn.

– Nie – doszło z zewnątrz.

Burza jeszcze raz się rozejrzała, a potem ostrożnie usiadła na fotelu pasażera. Zaorski posłał jej krótkie spojrzenie.

– Wyglądasz, jakbyś spodziewała się, że zaraz wylecimy w powietrze – zauważył.

– Bo trochę tak się czuję.

Właściwie chyba nie powinien się dziwić. Sam nieco optymistycznie założył, że wszystko jest w porządku, kiedy decydował się usiąść za kółkiem.

– Ty nie? – dodała.

– Ja zawsze spodziewam się najlepszego. Mimo że jestem gotowy na najgorsze.

– Seweryn…

– Wszystko jest okej.

– Nie jest – odparła Kaja tonem, którego używała, kiedy nosiła mundur. – Ktoś nie bez powodu zostawił auto kilkadziesiąt metrów od miejsca, gdzie się znajdowaliśmy, z włączonym kawałkiem, który znasz.

Zaorski się nie odzywał.

– Ilu ludzi w okolicy słucha BTO? – dorzuciła. – Nie, czekaj. Ilu w Polsce?

– Niewielu – zauważył. – Ale to nie znaczy, że to jakaś pułapka.

– W takim razie co? Zbieg okoliczności?

Seweryn zerknął na przebieg samochodu, a potem skontrolował stan baku.

– Wiesz, że zbiegi okoliczności nie mieszczą mi się w głowie – przyznał. – Ale proponuję zastosować zasadę, której ostatnio nauczyłem Lidkę.

– Czyli?

– Rzeczy, które nie mieszczą się w głowie, trzeba mieć w dupie.

Burza nie skomentowała, zamiast tego obróciła się przez ramię. Na tylnej kanapie niczego nie było, w niewielkim schowku między siedzeniami także nie. Ostrożnie otworzyła ten przed sobą i na moment zamarła.

– Co jest? – zapytał Zaorski.

– Tu są jakieś dokumenty.

– Czyje?

Kaja wyjęła czarne etui, w którym znajdowały się prawo jazdy, dowód osobisty i rejestracyjny. Przyjrzała im się po kolei, jakby mogła z nich wyczytać znacznie więcej niż tylko dane osoby, która je zostawiła.

– Magdalena Szmaglińska – odczytała. – Mówi ci to coś?

– Tyle co ostatnie przemówienie premiera.

– Czyli absolutnie nic.

– Zgadza się – odparł Seweryn i przysunął się bliżej, by zerknąć na fotografię.

Kobieta zdawała się nieco starsza od nich, choć właściwie mogło się okazać, że jest w ich wieku, tyle że mniej o siebie dba. Zdjęcie było mało wyraźne, dało się jednak na nim dostrzec niezdrową cerę i wydatne cienie pod oczami.

Przez moment Zaorski starał się ustalić, czy kiedykolwiek ją widział. Nie kojarzył, by tak było.

– Ciekawe – odezwała się Kaja.

– Co?

– To mieszkanka Stargardu.

– Tego pod Szczecinem?

– A jest jakiś inny? – odparła Burza. – Powiat stargardzki, województwo zachodniopomorskie.

Seweryn machinalnie wcisnął „eject” na starym odtwarzaczu, a ten po chwili wypluł oryginalny krążek Bachman-Turner Overdrive. Kaja miała rację, że niewiele osób słuchało tej kapeli. Jeszcze mniej miało oryginalne płyty.

– To jakieś osiemset kilometrów stąd – zauważył.

– No właśnie – odparła Kaja. – Po jaką cholerę ktoś spod Szczecina miałby przyjeżdżać do Żeromic?

– Może słyszał o tych nowych ciastkach w Kawalądku.

Burza zerknęła na niego tylko przelotnie, a potem sprawdziła dowód rejestracyjny. Nie skontrolowali tablic, jakby oboje czuli jakiś imperatyw, by najpierw zająć się wnętrzem auta. ZST. Pasowały do miejsca zamieszkania tej kobiety.

Kaja odłożyła dokument razem z prawem jazdy i skupiła się na dowodzie osobistym. On także pochodził z tamtych okolic, został wystawiony przez prezydenta Stargardu. Zdjęcie, które się na nim znajdowało, było jednak wyraźniejsze od tego, które przed momentem oglądali.

– Hm… – mruknęła Burza.

– Hm? Możesz rozwinąć?

Kaja rozejrzała się ukradkowo.

– Sama nie wiem – odparła. – To nie jest rozmowa na Pegasusa.

– Teraz ty rzucasz sucharami?

– Dostosowuję się.

Zaorski pokręcił bezsilnie głową, a potem sięgnął po dowód osobisty. Przez moment przypatrywał mu się, starając się stwierdzić, co wywołało zastanowienie Burzy. Nie odnotował niczego szczególnego.

– Seweryn… – odezwała się.

Słaby głos od razu wzbudził w nim czujność.

– No?

– Ja chyba ją kojarzę…

– Skąd?

Kaja sięgnęła do kieszeni i syknęła cicho.

– Kurwa mać, zostawiłam telefon w aucie – rzuciła. – Masz swój?

Od jakiegoś czasu rozstawała się z komórką, ilekroć się widzieli. Nie zabierała jej do pokojów hotelowych, w których upajali się wzajemną bliskością. Nie miała jej przy sobie na spacerach w lesie. I w końcu nie było jej w zasięgu, kiedy kochali się u niego w domu. Wszystko dlatego, że podczas jednego z tych ostatnich momentów zadzwonił Michał. Potrzebowali dwóch dni, żeby po tym w ogóle się do siebie odezwać.

Zaorski wyjął swój telefon, odblokował i podał go Burzy. Ta od razu wpisała jakieś imię i nazwisko w wyszukiwarce. Różniło się od tych, które widniały na dowodzie, i Seweryn przez moment nie rozumiał, w czym rzecz.

– Lilia Androsiuk? – zapytał. – Kto to jest?

– Nie pamiętasz?

– A powinienem?

Burza przez moment patrzyła mu w oczy.

– To ta dziewczyna z naszej szkoły – odpowiedziała. – Ta, która zaginęła.

Teraz wreszcie coś kliknęło. Pamiętał sytuację, choć miał wrażenie, że tamtą dziewczynę widział jedynie na plakatach, nigdy na korytarzu. Może był to efekt tego, że w owym czasie jego umysł był zasnuty młodzieńczą alkoholową mgłą.

Kaja obróciła telefon w jego kierunku.

– Sam zobacz.

Powiódł wzrokiem po dość skąpych wynikach wyszukiwania w Google’u. Jeden prowadził do lokalnego serwisu, pozostałe do niewielkich portali, których nazw Seweryn nawet nie kojarzył. Najwyraźniej sprawa nie była dostatecznie nośna dla większych mediów.

„DZIEWCZYNA ZAGINĘŁA NA ROZTOCZU”, mówił nagłówek na jednej ze stron. „ZAGINIONA DZIEWCZYNA Z ŻEROMIC”, „CO SIĘ STAŁO Z LILKĄ?”, „OSTATNIE ŚLADY PROWADZĄ DO LASU”, głosiły inne.

– No tak… – mruknął Seweryn. – Całe Żeromice jej wtedy szukały.

– Nie tylko. Zjechała się policja z okolicznych miejscowości, były alerty, ale wszystko na nic. Kompletnie przepadła.

Seweryn uniósł lekko daszek czapki.

– Nie pamiętasz jej ze szkoły?

– Nie za bardzo.

– Przyjaźniłyśmy się blisko przez kilka lat, ale przed jej zaginięciem zaczęłyśmy się od siebie trochę oddalać. Wciąż była to jednak relacja tego typu, w której możesz powiedzieć drugiej stronie o wszystkim.

Zaorski starał się wyłowić z pamięci jej dokładniejszy obraz, ale bezskutecznie.

– Nie była w twoim typie – dodała Kaja.

– Znaczy?

– Znaczy dobrze się uczyła, nie piła na umór ani nie testowała na imprezach wszystkich znanych ludzkości pozycji seksualnych.

Seweryn odkaszlnął nerwowo i wskazał wzrokiem ekran telefonu.

– Ale co ona ma wspólnego z tym wszystkim? – spytał.

– Włącz grafikę.

Zaorski kliknął w odpowiednim miejscu, po czym na wyświetlaczu pokazały się niezbyt wyraźne miniaturki jednego, kopiowanego wszędzie zdjęcia. Wybrał to, które miało najwyższą rozdzielczość, a Kaja w tym czasie położyła dowód osobisty na jego udzie, tak by mógł porównać jedno z drugim.

– I co? – rzuciła.

Seweryn nie musiał nawet specjalnie się przyglądać.

– O ile ta dziewczyna nie miała bliźniaczki, to właśnie po ponad dwudziestu latach się odnalazła – skwitował.

 

 

 

2

 

Co najmniej dziwnie było stać tuż obok Seweryna, kiedy wokół kręcili się inni ludzie. Odzwyczaiła się od tego, zbyt wiele czasu przez ostatnie cztery miesiące spędzali sami. Teraz nie wiedziała, jak się zachować, jak ukryć uczucia, jak sprawić, by nikt nie zauważył, że nie potrafi żyć bez tego mężczyzny.

Sytuacja była problematyczna, ale Burza nie miała innego wyjścia, musiała zgłosić Konarzewskiemu, co odkryła. Cokolwiek stało się z Lilką ponad dwadzieścia lat temu, mogło mieć tragiczny finał tu i teraz.

– Jak w ogóle na to trafiliście? – spytał komendant, poluźniając nieco pasek spodni, jakby wezwanie przyszło, kiedy był w samym środku wyjątkowo sutego lunchu.

– Przypadkiem – rzucił szybko Zaorski. – Byłem na spacerze, zauważyłem tego golfa i od razu zadzwoniłem do Kai.

Jego nonszalancki ton nie zdradzał absolutnie niczego i Burza zazdrościła mu, że potrafi wykrzesać go z siebie na poczekaniu.

Postanowili nie wspominać nie tylko o okolicznościach, w których znaleźli samochód, ale także o płycie BTO. Dopóki nie wiedzieli, co się dzieje, musieli mieć na względzie, że lokalna policja i zamojska prokuratura już nieraz udowodniły, iż nie pałają do Seweryna przesadną sympatią.

– Dotykałeś czegoś? – spytał Konar.

– To dość intymne pytanie.

– Odpowiadaj – mruknął z niezadowoleniem komendant.

– Radia, bo grało na cały regulator – odparł Zaorski. – Schowka, podłokietnika i pewnie innych rzeczy, które sprawdzałem. Dokumentów chyba też.

Konarzewski obrócił się do stojącej obok Burzy.

– A ty?

– Podobnie.

– I nie wpadłaś na to, że to może być miejsce przestępstwa i trzeba było użyć rękawiczek?

Kaja rozłożyła lekko ręce, licząc na to, że uwagi szefa nie ujdzie fakt, iż była w cywilnych ciuchach. Ten otaksował ją, jakby dopiero się zorientował, i na moment zawiesił spojrzenie na jej brzuchu.

Potem rozejrzał się niepewnie wokół.

– Gdzie twoje auto? – zapytał.

– Po drugiej stronie lasu.

– Dlaczego nie tu?

– Bo tam zaparkowałam, panie komendancie.

Konarzewski zazwyczaj sprawiał wrażenie, jakby jego zgorzkniałość rosła z każdym dniem. Dziś jednak bił rekordy w tej materii.

– Mniejsza z tym – uciął, a Burza podziękowała mu w duchu.

Całkowicie zapomniała o przestawieniu tutaj samochodu. Taka właśnie była z niej konspiratorka.

A przynajmniej tak sobie powtarzała, od kiedy zaczął się romans z Zaorskim. Gdyby jednak w istocie którekolwiek z nich nie radziło sobie z utrzymywaniem pozorów, prawda dawno wyszłaby na jaw.

Odsunęła od siebie te myśli, widząc, że zbliża się do nich młody funkcjonariusz, Jarek Hajduk-Szulc. Nadzieja żeromickiej policji i niewątpliwie przyszły komendant, obecnie jednak świeżo awansowany młodszy aspirant. Przystojny kobieciarz i przede wszystkim arogant, jakich mało.

Kiedy się przy nich zatrzymał, zerknął nieprzychylnie na Seweryna, a potem odwrócił się do Konara.

– Pobraliśmy odciski palców z kierownicy, skrzyni biegów i hamulca ręcznego – oznajmił. – Bo, jak rozumiem, to nie było dotykane przez osoby postronne.

Kaja skinęła lekko głową, ignorując zaczepny ton.

– Wbiliśmy do KSIP Magdalenę Szmaglińską – dodał Hajduk-Szulc.

– I? – spytała Burza.

W systemie figurowali nie tylko przestępcy i osoby poszukiwane, ale także te, które próbowały ukryć swoją tożsamość. Lilka z jakiegoś powodu usiłowała to zrobić, ale Kaja wątpiła, by noga jej się powinęła. Dawno by o tym wiedzieli.

– Nic – odparł Jarek. – Żadnych informacji.

– Sprawdzaliście te dane w innych miejscach?

– Ta – rzucił niedbale Hajduk-Szulc. – Wszystko się spina.

– To znaczy?

Młodszy aspirant sprawiał wrażenie, jakby powadze jego munduru urągał obowiązek tłumaczenia się kobiecie w cywilu, nawet jeśli znajdowała się o dwa stopnie wyżej w hierarchii służbowej.

– Prawo jazdy nie jest lewe, dowód osobisty też nie – wyjaśnił. – W systemie figurują normalnie.

– Jak to możliwe? – odezwał się komendant.

– Czary – włączył się Zaorski.

Obydwaj policjanci rzucili mu przelotne, pogardliwe spojrzenie i Kaja zrozumiała, że za moment wyekspediują go z tego miejsca.

– Widocznie się postarała – zabrała głos. – Może udało jej się spreparować akt urodzenia albo inny dokument, a potem na jego podstawie wystąpić o inny. Potem to już idzie samo.

– Albo załatwiła coś za granicą – dodał Seweryn. – A później wykorzystała to, żeby wystawiono jej polskie papiery. Już nie takie rzeczy robiono.

Jarek zatrzymał na nim wzrok na dłużej.

– Panie komendancie – odezwał się. – Co on tutaj w ogóle robi?

– Wysłuchuje kretynów – odparł Zaorski.

– Co ty powiedziałeś?

– Że nazwałbym cię młotem, ale to by implikowało, że jesteś do czegoś realnie przydatny.

– Chyba sobie, kurwa…

– Spokojnie – uciął Konarzewski, patrząc na podkomendnego. – To on znalazł samochód.

Hajduk-Szulc na moment się zawahał, jakby nie mógł przesądzić, czy dowódca sobie żartuje. Potem uniósł brwi z niedowierzaniem.

– Mówi pan poważnie?

– Tak.

– I nie dziwi pana, że za każdym razem, kiedy coś dzieje się w Żeromicach, ten człowiek jest z tym jakoś związany?

Konar był wyraźnie niezadowolony z tonu młodszego stopniem funkcjonariusza, najwyraźniej jednak nie miał ochoty na przepychanki przy osobach postronnych.

– Jestem związany tylko z wewnętrzną potrzebą, żeby temperować takich…

– Powiedziałem: dosyć – przerwał mu Konarzewski. – I pamiętaj, że jesteś tu tylko tak długo, jak ja uznaję to za stosowne.

Burza posłała Sewerynowi znaczące spojrzenie z nadzieją, że tyle wystarczy, by odpuścił.

– Jasne – odparł.

– Panie komendancie – rzucił Jarek. – On nam do niczego niepotrzebny.

– Na razie.

– Ale…

– Ale ewidentnie coś się tu stało – uciął Konar, po czym otarł czoło z niewielkich kropel potu.

W jednej chwili cała trójka zorientowała się, dlaczego nie odprawił Zaorskiego. Wiedział, że ma na podorędziu najlepszego patologa w okolicy. I założył, że jego wiedza się przyda.

– Spodziewa się pan trupa? – spytał Hajduk-Szulc.

– A ty nie?

Wszyscy popatrzyli w kierunku lasu, a potem powiedli wzrokiem wzdłuż wąskiej drogi. Konarzewski nie dysponował zbyt imponującym instynktem śledczym, ale w tym wypadku mógł się nie pomylić.

Samochód z pewnością wyglądał, jakby uciekano z niego w popłochu.

– Wyślijcie te odciski palców do Krakowa – odezwał się Zaorski. – Skontaktuję się tam z kimś i postaram się przyspieszyć identyfikację.

Konar skinął głową, mimowolnie uwydatniając drugi podbródek.

– W porządku – odparł. – Ale i bez tego wychodzi na to, że to ta dziewczyna była pasażerką albo kierowcą.

– Albo ktoś bardzo podobny. Potrzebujemy potwierdzenia.

– Pobraliście DNA? – odezwała się Kaja.

– Nie – rzucił Hajduk-Szulc. – Uznaliśmy, że same odciski wystarczą, bo na badanie genetyczne i tak będziemy…

– Pobierzcie materiał – uciął Zaorski. – I ślijcie go razem z daktyloskopią do Krakowa.

Jarek uniósł wzrok, ale się nie odezwał. Poczekał na potwierdzenie ze strony przełożonego, a kiedy je otrzymał, niechętnie oddalił się w kierunku jednego z radiowozów.

– Pamięta pan tę sprawę? – spytał Seweryn.

– Hm?

– Zaginięcie Lilki Androsiuk?

Konarzewski głośno westchnął.

– Pamiętam, pamiętam – odparł. – Jak można takie rzeczy zapomnieć? Dziewczyna wyszła z domu i przepadła bez śladu. Rodzice kompletnie załamani, całe miasto przerażone, tylu ludzi zaangażowanych w poszukiwania. I nic. Zupełnie nic.

Seweryn uniósł lekko daszek czapki, a potem przysiadł na masce golfa i skrzyżował ręce na piersi.

– W jakich okolicznościach zaginęła? – zapytał.

Komendant skierował wzrok na Burzę, jakby mimo swoich szumnych zapowiedzi nie do końca pamiętał wszystkie szczegóły. Kaja za to nie miała z tym najmniejszego problemu.

– Wyszła ze szkoły po lekcjach, sama – podjęła. – Wszyscy założyli, że kierowała się na rynek, do szkoły tańca, gdzie o piątej rozpoczynały się zajęcia.

– I? Nigdy tam nie dotarła?

– Nie.

– Odtworzono trasę?

– Pewnie – odparła ciężko Burza. – Niczego nie znaleziono.

– A monitoring?

– Nie było go wtedy w Żeromicach. Teraz zresztą jest tylko w paru miejscach w centrum.

Seweryn zmrużył lekko oczy, a Kaja wiedziała, nad czym się zastanawiał. Łatwo było sobie wyobrazić zaginięcie dziewczyny gdzieś na obrzeżach miasta, pod lasem. Nieco trudniej w najbardziej centralnym miejscu Żeromic, na samym rynku.

– Nikt jej nie widział? Nikt nie zauważył kogoś podejrzanego? – spytał. – Żadnych świadków?

– Żadnych – odparła Burza. – Jako ostatni widział ją sąsiad, z którym mijała się na klatce.

– Nie było co do niego żadnych podejrzeń?

– Miał jakąś osiemdziesiątkę na karku, Seweryn.

Zaorski zgarbił się lekko, a potem obrócił głowę w kierunku przedniej szyby samochodu. Kai przeszło przez myśl, że już by go tutaj nie było, gdyby nie piosenka, która jeszcze niedawno tu rozbrzmiewała.

I która wywabiła ich z lasu.

Ktoś musiał wiedzieć, że tam się znajdowali. A im bardziej emocje opadały, tym trudniej było utrzymywać, że mógł to być przypadek.

– Przeprowadziliście wywiady środowiskowe? – odezwał się do Konara.

– Oczywiście.

– I nic? Żadnych zaszłości z kimkolwiek, żadnego ukrywanego romansu z jakimś żonatym facetem?

– Nic. Nikomu nie zalazła za skórę, dorabiała sobie w… eee…

– W Sówce.

Seweryn kojarzył tę cukiernię równie dobrze, jak każdy inny mieszkaniec Żeromic. Znajdowała się w jednej z bocznych uliczek rynku, chodziło się tam na najlepsze karpatki w okolicy.

– Musimy pogadać z rodzicami – rzucił Zaorski.

– Nie żyją.

– Oboje?

Kaja skinęła głową, jakby było oczywiste, że razem z utratą dziecka znika także wola życia. Mimowolnie pomyślała o Adzie, ale Seweryn nie dał jej okazji, by dłużej się nad tym zastanowiła.

– Jak zginęli?

– W wypadku samochodowym na drodze do Krasnobrodu. Jakiś wariat wyprzedzał z naprzeciwka, oni próbowali uciekać na pobocze i uderzyli w drzewo.

Zaorski przesunął ręką po karku, krzywiąc się przy tym.

– Kiedy to było?

– Z dekadę temu.

– I nie wydało się to nikomu podejrzane?

– Wtedy? Dziesięć lat po zaginięciu ich córki? – zapytała Kaja. – Nie. Nie było powodu, żeby traktować to inaczej niż jako wypadek.

Teraz jednak należało ponownie się temu przyjrzeć, dodała w duchu. Podobnie jak wszystkiemu, co miało związek ze zniknięciem Lilki.

– Powiedz mi chociaż, że znaleziono sprawcę – rzucił Seweryn.

– Nie.

Wyraz jego twarzy dobitnie sugerował, że jego myśli zaczynają iść w niepokojącym kierunku.

– Szukali jej wtedy jeszcze? – odezwał się. – Czy uznali, że nie żyje?

– Szukali. Do końca mieli nadzieję.

– Więc niewykluczone, że na coś wpadli – zauważył. – Poza drzewem.

Kąciki ust Burzy nawet nie drgnęły, Konarzewski zaś pokręcił głową z dezaprobatą, wyraźnie nieprzyzwyczajony do wisielczego poczucia humoru Zaorskiego.

– Trochę szacunku – rzucił pod nosem.

– Im już wszystko jedno. Zresztą ja po śmierci wolałbym, żeby ktoś robił sobie ze mnie jaja.

Komendant odwrócił wzrok w kierunku funkcjonariuszy pobierających ślady do badania DNA z wnętrza samochodu.

– Mam do tego zdrowe podejście – dodał Seweryn.

– Tak bym tego nie nazwał.

– Trumny to w gruncie rzeczy tabletki z wartościami odżywczymi dla Matki Ziemi.

Konarzewski westchnął, wyraźnie nie mając zamiaru wdawać się w dalszą dyskusję na ten temat. Trudno było jednak nie odnieść wrażenia, że liczy się ze słowami Zaorskiego w innych względach. Kaja po raz pierwszy zauważyła, że traktuje go nie jako problem, który należy rozwiązać, ale atut, z którego warto skorzystać.

Może w końcu dotarło do niego, że po latach pracy w Krakowie Seweryn dysponuje wiedzą znacznie szerszą niż tutejsi dochodzeniowcy? Nie, to było chyba założenie mocno na wyrost.

– Jakieś pomysły? – rzucił Konar.

– Przede wszystkim trzeba przeszukać las – odparł Zaorski. – Ta dziewczyna i jej osoba towarzysząca gdzieś przecież uciekli.

– O ile ktoś jej towarzyszył.

– Raczej nie zostawiłaby ot tak otwartych drugich drzwi.

– Może nie, może tak – rzucił sentencjonalnie Konarzewski. – Jakkolwiek by było, już sprawdzamy las.

– To niech pan powie swoim ludziom, żeby nie zacierali śladów – odezwał się Zaorski, wsuwając ręce do kieszeni jeansów. – I wezwie techników od traseologii, bo jeśli tych dwoje przed kimś uciekało, to mogą tu być inne ślady opon.

Burza spodziewała się, że te instrukcje w końcu wyprowadzą komendanta z równowagi, ten jednak zdawał się traktować je jako przyjacielskie porady.

– Oprócz tego… – dodał Seweryn, ale nie dokończył, słysząc dzwonek telefonu.

Wyjął komórkę i na moment przeprosił, a Kaja nie miała wątpliwości, że dzwoni jego córka.

– Co jest? – rzucił.

Przez moment słuchał, posyłając Burzy krótkie spojrzenie.

– Dasz radę – odparł. – Przecież ćwiczyłaś przez… Tak, wiem. Mhm. No tak. Ale pamiętaj, że…

Kaja dopiero teraz zorientowała się, jaki jest dzień.

– Słuchaj – dodał Zaorski. – Wierzyłaś w Świętego Mikołaja przez siedem lat. Dasz radę wierzyć w siebie przez siedem minut.

Chwilę później się rozłączył, a wyraz jego twarzy dowodził, że udało mu się wykonać zadanie.

– Diablica ma dziś pierwszą próbę do szkolnej szopki – wyjaśnił.

– Słucham? – rzucił Konarzewski.

– Wystawiają przedstawienie – wyręczyła Seweryna Burza. – Perypetie małych Lindgrenków.

– Co takiego?

Zaorski głęboko westchnął, a Kaja doskonale rozumiała, co wywołało tę reakcję. Dominik przez ostatnie dni też nie robił nic poza opanowywaniem tekstów do roli, którą zamarzyło mu się dostać.

– Chodzi o to, że bohaterowie powieści Astrid Lindgren przychodzą do niej skarżyć się, że nikt nie interesuje się już ich perypetiami – powiedział morowym tonem Seweryn. – I nie wiem, kto na to wpadł, ale musiał być wyjątkowym psychopatą. A już z pewnością wielkim entuzjastą psioczenia, darcia gardła, rozpaczania i innych tego typu przyjemności, które ubogacają teraz świat każdego rodzica w Żeromicach.

Konar chrząknął niepewnie. Zanim jednak zdążył sformułować jakąkolwiek odpowiedź, z lasu wybiegł jeden z jego ludzi.

– Panie komendancie! – krzyknął starszy funkcjonariusz z wydatnym brzuchem, ledwo łapiąc oddech.

Burza, Seweryn i Konarzewski natychmiast obrócili się w jego kierunku. Wiedzieli doskonale, co za moment usłyszą.

– Znaleźliśmy coś – wysapał policjant, powłócząc nogami w ich stronę.

– Co konkretnie? – zapytał komendant.

Mężczyzna zatrzymał się przed nimi, ale potrzebował kilku oddechów, żeby wydusić z siebie coś więcej.

– Truchło? – rzucił Zaorski.

Wszyscy skupili wzrok na policjancie. Ten zdawał się zaskoczony pytaniem.

– Nie – odparł. – Jakieś płyty.

– Płyty?

– CD. Z jakimiś kołami zębatymi na okładkach.

Kaja z niepokojem spojrzała na Seweryna. Wprawdzie nie kojarzyła wszystkich albumów z dyskografii Bachman-Turner Overdrive, ale te, które pamiętała, miały właśnie ten element.

 

 

 

3

 

Sprawdzanie całej okolicy zajęło policji i ochotnikom więcej czasu, niż Zaorski się spodziewał. Poszukiwania kolejnych śladów zostały zawieszone dopiero około północy – z samego rana zaś ekipy miały wrócić do przeczesywania lasu.

Seweryn zasadniczo nie miał nawet okazji, by rozmówić się z Kają w cztery oczy. Zaraz po tym, jak odnaleziono płyty, Konarzewski podzielił ich na kilka grup i wysłał do sprawdzania konkretnych rejonów.

Spodziewał się, że znalezisk będzie więcej – nadzieja okazała się jednak na wyrost. Jedynym, na co trafiono, był niewielki plecak, w którym mieściły się inne płyty. Wszystkie rockowe, wszystkie z lat siedemdziesiątych. BTO, Dire Straits, Creedence, Rush, The Cars i inne.

Zaorski czekał na okazję, by omówić to z Burzą, ale ta nadarzyła się dopiero po północy, kiedy odprowadził ją do samochodu wciąż zaparkowanego nieopodal jego domu.

– To się robi kłopotliwe – odezwała się jako pierwsza.

– Romanse mają to do siebie.

– Seweryn…

Uniósł dłonie w przepraszającym geście, dochodząc do wniosku, że jest znacznie bardziej zmęczona niż on. Dzień rozpoczęła od nadmiaru wrażeń – i zakończyła go nie inaczej.

– Ktoś prędzej czy później skojarzy tę muzykę z tobą – powiedziała. – Nie ma już sensu ukrywać, że BTO grali w aucie.

– Nie ma też powodu, żeby o tym kogokolwiek informować.

Burza spojrzała na niego przelotnie.

– W dodatku samochód i plecak znaleziono blisko twojego domu.

– Nie zauważyłem.

– To wszystko przy braku jakichkolwiek innych konkretów rzuci na ciebie co najmniej cień podejrzeń.

Seweryn ściągnął czapkę i przesunął dłońmi po włosach, starając się sprawić, by nieco się podniosły.

– W normalnym miejscu tak by było – przyznał. – Tutaj to nie będzie żaden cień. Od razu spalą mnie na stosie.

– Tym bardziej musimy dojść, o co chodzi.

Zaorski milczał. Zastanawiał się nad tym, od kiedy tylko zorientowali się, że coś jest nie w porządku. I wciąż nie mógł pojąć, co to wszystko mogło oznaczać.

– Może Lilka po prostu miała dobry gust muzyczny – zauważył.

– Na pewno.

Zatrzymali się przy samochodzie i przez moment żadne z nich nie wiedziało, jak się zachować. Z jakiegoś powodu fakt, że spędzili tyle godzin w towarzystwie innych ludzi, wykoleił ich z normalnego trybu ich relacji.

– Przejrzę jutro wszystko, co mamy na komisariacie – odezwała się Kaja.

– Hm?

– Na temat tego zaginięcia. Musiano przecież kogoś przesłuchiwać, niewykluczone, że byli jacyś podejrzani.

– No tak.

– Może na coś trafimy – dodała Burza.

Zaorski zbliżył się do niej o krok i ujął jej rękę, odnotowując, jak szybko zmieniła się cała jej twarz. Mięśnie zdawały się rozluźnić, oczy przestały widzieć świat. Kaja lekko rozchyliła usta, ale zanim zdążył cokolwiek zrobić, nagle raptownie się odsunęła.

– Światło – powiedziała.

Seweryn obejrzał się w kierunku domu. Rzeczywiście, w salonie i pokoju Lidki paliło się światło. Cholera, nie pomyślał o tym, że córka wróci ze szkoły po południu i zastanie samochód Kai nieopodal domu. Ona być może nie uzna tego za nic podejrzanego, ale inaczej będzie z panią Swietłaną – Ukrainką, która od paru miesięcy pomagała mu w zajmowaniu się domem.

Według diablicy miała tysiąc pięćset lat, Zaorski jednak nie dałby jej aż tyle. Dobrze się z nią dogadywał, mała za to wciąż utrzymywała, że to wiedźma. Wizualnie ta opinia właściwie się broniła.

– Wracaj – powiedziała cicho Kaja. – I zrób porządek, Lidka powinna już spać.

Seweryn lekko się uśmiechnął. Rzeczywiście powinna, i to od paru godzin. Jak znał życie, tylko wyłączała światło, ilekroć słyszała, że pani Swietłana zbliżała się do jej pokoju.

– Odezwę się rano – rzuciła Burza i szybko wsiadła do auta.

Zaorski odprowadził ją wzrokiem, a potem przez pewien czas stał na ciemnym podjeździe, starając się objąć umysłem to, co się z nim działo w towarzystwie tej kobiety. Nawet tak prozaiczna, zwyczajna deklaracja, że odezwie się jutro, w jakiś sposób sprawiała, że ogarniał go wewnętrzny spokój.

Zupełnie jakby świadomość, że się zobaczą, była ważniejsza od wszystkiego innego. I miała sprawić, że wszystko będzie dobrze.

Pokręcił głową, a potem skierował się do domu. Ukrainkę zastał w kuchni, czyściła lampę nad stołem, której chyba nigdy wcześniej nikt nie traktował choćby suchą ścierką.

– Dzień dobry, pani Swie…

– Dobry wieczór – odparła ze wschodnim akcentem, rzucając mu nieprzychylne spojrzenie. – Wie, która jest godzina?

– Wie. Przeprasza, ale…

– Ja miała być w domu dawno temu.

– Zdaję sobie sprawę, tylko…

– Niech sobie nie myśli, że ja będę to tolerowała.

– Oczywiście.

Zaorski czekał na ciąg dalszy, ale ten nie nastąpił. Zamiast tego pani Swietłana wróciła do wycierania lampy. Cała ona. Dość często utyskiwała na to i tamto, ale nie traciła czasu. Skoro już i tak tu została, wzięła się do sprzątania, bez względu na to, że był środek nocy.

– Lidka śpi? – spytał Seweryn.

– Udaje.

Zaorski zbliżył się do lady i nalał sobie szklankę wody.

– Prosiłem panią, żeby…

– To dziecko to wcielone zło – oznajmiła pani Swietłana. – Gasi światło za każdym razem, jak ja podchodzę. Potem udaje, że śpi. I że niby ją budzę, jak ja wchodzę do pokoju.

– Tak, trzeba trochę…

– Trzeba wysłać do Dołżańska na obóz.

Temat wracał co jakiś czas. Najwyraźniej cokolwiek przydarzyło się w Dołżańsku pani Swietłanie, nauczyło ją dyscypliny. Zaorski raz z ciekawości sprawdził zdjęcia w Google i informacje w internecie. Prędzej wysłałby Lidkę na imprezę licealistów.

– Po prostu trzeba ją zawsze odpowiednio podejść – powiedział.

Ukrainka mruknęła pod nosem coś w swoim języku, a Seweryn uznał, że nie będzie drążył.

– Proszę już zostawić tę lampę i…

– Jak ja zaczęła, to skończu.

– Oczywiście – odparł Zaorski i odstawiwszy wodę na blat, skierował się do pokoju diablicy.

Ledwo podszedł, zobaczył w szparze przy podłodze, że światło gaśnie. Wszedł bez pukania i znów je zapalił.

– Zdajesz sobie sprawę, że widać, jak gasisz? – rzucił.

Lidka leżała w całkowitym bezruchu, obrócona tyłem do wejścia.

– Wiem, że nie śpisz – dodał.

W końcu obróciła się z szerokim uśmiechem, a Seweryn przysiadł na łóżku i poprawił jej kołdrę.

– Cześć, tateł.

– Cześć.

– Co robiłeś cały dzień?

Dobre pytanie, uznał w duchu. Szukał zaginionej dziewczyny, która po ponad dwudziestu latach wróciła do Żeromic? Czy może raczej kogoś, kto podrzucił te wszystkie rzeczy? Jakkolwiek by było, zrobi się z tego problem, jeśli szybko nie dojdzie, w czym rzecz.

– Załatwiałem jakieś sprawy – odparł.

– Z ciocią Burzą?

– Kają. Mówiłem, żebyś mówiła na nią ciocia Kaja.

– Ale ty mówisz Burza.

– Bo ja się z nią znam dłużej, niż ty jesteś na tym świecie.

– No i co?

– To, że… – zaczął, ale nie dokończył. – Nieważne. I powinnaś już dawno spać.

– Ale nie śpię.

– Widzę – odparł pod nosem. – Możesz mi powiedzieć dlaczego?

– Bo mi się nie chce.

Zaorski nabrał głęboko tchu. To dziecko miało niesamowitą zdolność wywoływania w ludziach jednocześnie irytacji i sympatii.

– Wstaję dopiero za osiem godzin – oznajmiła.

– Za osiem godzin to ty masz być w szkole.

– No to będę. Prosto z łóżka.

– Wcześniej musisz zjeść, nie mówiąc już o…

– Nie będę głodna – oświadczyła kategorycznie, powstrzymując uśmiech.

Seweryn doskonale wiedział, co oznacza.

– Znowu dobrałaś się do lodów? – mruknął.

Lidka w końcu pozwoliła sobie na to, by całkowicie rozpromienieć. Pokiwała głową z wyraźną satysfakcją.

– Jak czarownica nie patrzyła, wzięłam całe opakowanie – powiedziała z dumą, a potem sięgnęła pod łóżko.

No tak. Cały kubek lodów i taka dawka cukru, że Lidka przez pół nocy będzie chodzić po suficie.

– Prosiłem, żebyś tak nie mówiła na panią Swietłanę – rzucił cicho.

– Prosić to sobie możesz.

– Lidka…

– Ona odprawia czary, jak cię nie ma.

Zaorski otworzył wieczko i skonstatował, że mała wyjadła lody do ostatniej roztopionej kropli. Trudno, będzie musiał przestać je kupować. Albo zamontować jakąś zamrażarkę w garażu i tam je trzymać.

– Czas spać – powiedział, całkowicie i boleśnie świadomy tego, że słowa te, wypowiadane przez rodziców na całym świecie, tylko w ich marzeniach działają jak zaklęcie.

– Ale ja…

– Opowiem ci jeszcze tatełożarta na dobranoc i idziemy.

Lidka skrzywiła się i trwała z takim grymasem tak długo, jakby testowała wytrzymałość mięśni twarzy.

– Nie rób tak, bo ci zostanie – rzucił Seweryn.

– No dobra. To mów.

Zaorski zawiesił wzrok gdzieś za oknem i przez moment się namyślał.

– Przychodzi facet do optyka i mówi: „dzień dobry, chciałbym kupić u państwa okulary” – zaczął. – „Do czego?”, pyta pracownik. „Do widzenia”. „Do widzenia”.

Córka trwała w całkowitym bezruchu.

– To już? – zapytała.

– No tak.

– Strasznie śmieszne.

Seweryn westchnął, pokręcił głową, a potem upewnił się, że Lidka jest dobrze przykryta, i wstał. Zanim zgasił światło, posłał jej znaczące spojrzenie. Nie musiał dodawać nic więcej. Życzył jej miłych snów, a potem poszedł do kuchni.

Pani Swietłana skończyła i dość oschle się z nim pożeg­nała, a kiedy został sam, nalał sobie trochę whisky. Siedział w samotności ze swoimi myślami, raz po raz wychodząc cicho na korytarz, by sprawdzić, czy światło w pokoju Lidki się świeci.

Było zgaszone. Jego córka potrzebowała po prostu świadomości, że jest w domu.

Rankiem zawiózł ją do szkoły i czym prędzej się spod niej ewakuował, by nie trafić na Michała odwożącego syna. Raz po raz sprawdzał telefon, licząc na to, że Burza już coś znalazła.

Odezwała się jednak dopiero po południu.

– Przepraszam, że tak długo zeszło – powiedziała.

– Nie ma sprawy.

– Musieliśmy przekopać się przez tonę archiwalnych dokumentów.

– Domyślam się.

– Możesz przyjechać na komisariat?

Tego pytania się nie spodziewał. Zazwyczaj słyszał je w zupełnie innej formie i jako niemające wiele wspólnego z uprzejmą sugestią.

– Chcesz mnie przesłuchać?

– Zawsze i wszędzie – odparła Kaja. – Ale tym razem potrzebujemy tylko kilku informacji.

– Ode mnie?

– Wyjaśnię ci, jak będziesz.

Nie miał najmniejszych wątpliwości, że Burza nie jest w tej chwili sama. Po tonie jej głosu mógł bez trudu poznać, czy prowadzi rozmowę w czyimś towarzystwie.

Zjawił się na komisariacie dość szybko, po czym pozwolił, by jeden z młodszych funkcjonariuszy zaprowadził do go pomieszczenia, gdzie trzymano stare akta. Nazywanie go archiwum byłoby nieco na wyrost – przypominało raczej skład na miotły, w którym poupychano liczne kartony.

Część dokumentacji leżała na podłodze na korytarzu, większość jednak znajdowała się tutaj.

– Niezła organizacja pracy – ocenił Zaorski.

Burza podniosła wzrok znad papierów, a potem odprawiła dwójkę innych funkcjonariuszy, z którymi najwyraźniej starała się to wszystko uporządkować.

– Nawet mi nie mów – odparła. – Rozmiar tutejszego burdelu zawstydziłby nawet najchujowszą panią domu. Nic nie jest tam, gdzie być powinno.

Seweryn przykucnął obok niej.

– Właściwie to podsumowałaś dzisiejszy świat – powiedział.

– Akta nie są poszeregowane latami, w dodatku w jednej teczce znajdują się te pochodzące z zupełnie innego okresu. O alfabetycznym ułożeniu nie ma nawet co wspominać.

– Ale znalazłaś coś?

– Faceta, który nie chce się ode mnie odczepić.

Zaorski docenił to uśmiechem, a ona wskazała na kilka kartek leżących tuż przy ścianie.

– Jest tu większość konkretów, które mogą być nam potrzebne – oznajmiła.

– To znaczy?

– Dochodzenie prowadził komisarz Kreczko, aktualnie już na zasłużonej emeryturze.

– Znałaś go?

– Ze służby nie – odparła Kaja i sięgnęła po kartkę, a następnie podała ją Sewerynowi. – Ale Stanisław był znajomym ojca, czasem gdzieś razem chodzili. Niewiele mogę o nim powiedzieć.

– Oprócz tego, że nie znalazł żadnego śladu po zaginionej dziewczynie.

– No tak – przyznała.

– Miał jakąś teorię?

Burza zerknęła na dokument, który Zaorski trzymał w dłoniach.

– Sam zobacz – powiedziała. – Jego wstępna hipoteza śledcza sprowadzała się do przekonania, że Lilka została uprowadzona.

– Przez kogo?

Kaja znacząco wbiła wzrok w protokół z przesłuchania.

– Jacek Hanarz – powiedziała. – Twój kuzyn.

Seweryn zmarszczył czoło, z zaskoczeniem odnotowując poczucie niepokoju, które go naszło. Najwyraźniej muzyka nie była jedynym związkiem, jaki miał z tą sprawą.

– Kreczko początkowo zdawał się przekonany, że to on przyczynił się do zaginięcia dziewczyny – dorzuciła Kaja.

– Dlaczego?

– Masz wszystko w protokole.

– Czytać to ja mogę przy szklaneczce whisky, na kanapie. I to dobrą lekturę.

Burza skinęła głową i odebrała od niego kartkę.

– Wygląda na to, że twój kuzyn był w niej nieszczęśliwie zakochany – podjęła. – Zabiegał o jej względy dość długo, niestety z mizernym skutkiem.

– To jak ja kiedyś o twoje.

– Ty się nawet nie starałeś – odparła Kaja z przekąsem. – A on przychodził do niej z kwiatami, zapraszał ją na randki, zjawiał się niby przypadkiem w miejscach, do których chodziła.

– Zbliżył się do stalkingu?

– Z pytań zadawanych przez Kreczkę tak by wychodziło. A przynajmniej tak założył.

Zaorski przez moment się zastanawiał.

– Dziewczyna mówiła o tym komuś? – spytał. – Zgłosiła to?

– Mówiła znajomym. Muszą być jakieś dokumenty z ich przesłuchań, ale jeszcze ich nie znalazłam.

Powstało zatem jedno, zasadnicze pytanie. I Seweryn musiał je zadać jak najszybciej.

– Hanarz miał alibi na czas zaginięcia?

– Wydaje mi się, że nie – odparła Burza.

– To dlaczego go puścili?

– Bo nie mieli żadnych dowodów jego winy. Jedynie podejrzenia Kreczki, które nie obroniłyby się w żadnym sądzie.

Zaorski na moment zamilkł, przypominając sobie wszystko, co wiedział o swoim kuzynie.

– Poza tym według Konara przycisnęli go dość mocno – kontynuowała Kaja. – Nie ma oczywiście po tym papierowego śladu, ale to były trochę inne czasy. Ostro go przemaglowali i w końcu chyba nawet sam Kreczko uznał, że Hanarz nie zawinił.

Seweryn odetchnął w duchu, choć na dobrą sprawę nie oznaczało to jeszcze, że jego kuzyn rzeczywiście nie miał nic wspólnego ze sprawą. Mógł po prostu wykazać się odpowiednią tolerancją na przesłuchanie.

– Mimo wszystko trzeba z nim pogadać – odezwał się Zaorski.

– Dlatego cię ściągnęłam – odparła Burza. – Możesz mi o nim coś powiedzieć? Gdzie mieszka, kiedy ostatnio się z nim widziałeś?

Seweryn nabrał głęboko tchu.

– Wiele lat temu, zanim wyjechałem – wyjaśnił. – Nigdy nie utrzymywaliśmy specjalnie bliskich kontaktów, cała nasza rodzina była nastawiona do siebie jak pies do jeżozwierza.

Kaja uniosła brwi.

– Powiedzenie Lidki.

– No tak, powinnam się domyślić.

– W każdym razie jest rok starszy, więc od czasu do czasu kupował mnie i moim kumplom piwo na rynku – podjął Zaorski. – Czasem wypaliliśmy razem fajkę czy spotkaliśmy się na jednej imprezie, ale to wszystko. Rodzinnych spędów u nas nie było, to nie mieliśmy wiele okazji, żeby się poznać.

– Wiesz, gdzie mieszka?

Seweryn wzruszył ramionami.

– Kiedyś w blokach przy Basaja, teraz nie mam pojęcia.

– A znasz kogoś, kto wie?

Ciekawe, że dopóki Burza o to nie zapytała, nawet przez myśl nie przeszło mu, by skontaktować się z kimś z rodziny. Wprawdzie nie miał numeru do samego kuzyna, ale do swojej ciotki owszem. Mógł zadzwonić i bez trudu ustalić, gdzie mieszka jej syn.

– Daj mi chwilę – powiedział.

Siostra jego ojca była nieco zdziwiona niespodziewanym telefonem, ale Zaorski nie miał zamiaru tłumaczyć się z długiego milczenia ani nadrabiać zaległości rodzinnych. Szybko ustalił wszystko, co istotne, po czym wrócił do Kai.

– Wyobraź sobie, że wyjechał z Żeromic – rzucił.

Burza siedziała po turecku na podłodze, co w połączeniu z mundurem w jakiś sposób sprawiało, że wyglądała uroczo. Seweryn nie planował jednak dzielić się z nią tym spostrzeżeniem.

– Moja ciotka twierdzi, że po tamtym dochodzeniu nikt już nie patrzył na niego tak samo – kontynuował. – Niby nikt nie wieszał na nim psów, bo policja go oczyściła, ale niedługo potem zamknęli jego zakład pracy i nie mógł znaleźć nigdzie roboty.

– Dokąd wyjechał?

– Niedaleko, do Biłgoraja.

– Masz adres?

– A wyglądam ci na kogoś, kto by go nie miał? – odparł Zaorski, a Kaja zareagowała natychmiast, podnosząc się z podłogi.

Chwilę później wyszli na parking, Seweryn skierował się od razu w stronę samochodu Burzy, ona jednak ruszyła ku radiowozowi.

– Co robisz? – rzucił.

– Idę do auta.

– Nie jedziemy rajdowozem.

– Bo dlaczego? – zapytała Kaja.

– Bo dlatego, że po pierwsze nie włączysz bomb, uznając, że nie ma uzasadnionej przyczyny. A po drugie będziesz jechała przepisowo, w obawie, że w przeciwnym wypadku ktoś nas nagra i wrzuci do sieci.

Burza wahała się tylko przez moment. Ostatecznie wybrała środek transportu, który pozwalał łamać przepisy ruchu drogowego. Swoje volvo.

Kiedy weszli do środka, Seweryn zrozumiał, dlaczego chciała tego uniknąć. Ostatnio słuchana playlista w całości składała się z piosenek, które ryły im dziury w sercach.

– No co? – spytała.

– Nic nie mówię.

– To dobrze.

– Ale mieliśmy słuchać tylko razem.

Kaja mruknęła coś pod nosem i wyjechała z policyjnego parkingu.

– Mam tu kilka nowych – dodała po chwili. – Daj trochę w dół.

Seweryn posłusznie wykonał polecenie i przekonał się, że faktycznie wzbogaciła nieco ich składającą się głównie ze starych rockowych kawałków playlistę. Jego uwagę przykuł kawałek 867-5309/Jenny zespołu Tommy Tutone.

– Nie słyszałem o tym – odezwał się.

– Widzisz, jeszcze się nowych rzeczy przy mnie nauczysz.

– Codziennie to robię – przyznał. – Pytanie, czy ten kawałek pasuje do…

– Do twojego absurdalnego sposobu lubienia muzyki, który sprowadza się do tego, że zespół powstał w latach siedemdziesiątych i aktualnie nie istnieje? Tak. Zasadniczo tak.

– Zasadniczo?

– Sam robisz wyjątki – odparła Kaja, przyspieszając trochę. Nie wprowadzili adresu do nawigacji, doskonale wiedząc, którędy dojechać do Biłgoraja.

– Nieliczne – zgodził się Zaorski. – Jeśli zespół się reaktywował, to zaliczam to najczęściej jako resuscytację trupa. Nie ma sensu się tym przejmować.

Kaja nie skomentowała, a on wciąż czekał na odpowiedź na pierwsze pytanie. Nie miał zamiaru ryzykować, nie wiedząc, czy zespół spełnia kryteria.

Burza westchnęła cicho.

– Powstali w siedemdziesiątym ósmym – oznajmiła. – Rozpadli się w osiemdziesiątym czwartym.

– Akcja: reaktywacja?

– Była w latach dziewięćdziesiątych. Formalnie wciąż istnieją.

Seweryn przez chwilę przyglądał jej się w milczeniu.

– Nie ściemniasz? – spytał.

– Puszczaj to.

Uśmiechnął się, a potem włączył kawałek. Musiał przyznać, że był całkiem niezły, choć balansował na granicy soft rocka i power popu. Stylistycznie bardziej przywodził Zaorskiemu na myśl lata osiemdziesiąte w muzyce, ale na trasę nadawał się idealnie.

Po około godzinie dotarli na miejsce. Wjechali do miasta Zamojską, a potem na pierwszym rondzie skręcili w lewo, w kierunku dzielnicy Ogrody. Zaparkowali przy Cegielnianej, gdzie w niewysokim bloku mieszkał kuzyn Seweryna.

Zaorski wysiadł i rozejrzał się niepewnie.

– Nigdy tu nie byłeś? – rzuciła Burza, również wychodząc z auta.

– Nie. Nie wiem nawet, czy to miasto z czegoś jest znane.

– Z Gorczycy.

Seweryn obrócił się w kierunku Kai i uniósł brwi.

– Musztardę tu wyrabiają?

– Mam na myśli Karolinę Gorczycę.

– Nie znam. Z kogoś jeszcze?

– Z Palikota.

Zaorski nasunął czapkę z daszkiem na głowę i w milczeniu poszedł za Kają w stronę bloku.

– Coś nie tak? – spytała. – To jeden z moich ulubionych polityków.

– Tyle że on już z polityki na dobre odszedł.

– No właśnie – odparła Burza.

Obrócił się do niej i posłał jej krótkie spojrzenie, chcąc pociągnąć temat. Z jego ust nie dobył się jednak żaden dźwięk, bo zamarł, dostrzegając samochód stojący tuż pod blokiem. Seweryn zmarszczył brwi, po czym wskazał Kai tablice rejestracyjne.

– Chyba ktoś nas ubiegł – zauważył.

– Hm?

– Blachy z Żeromic.

Zerknęli na starą toyotę z rejestracją LHR i przez moment się wahali. Mógł to być przypadek, ale biorąc pod uwagę wszystko, co się działo, być może nie powinni tak zakładać. A już z pewnością roztropnie było zachować ostrożność.

Kaja musiała dojść do takiego samego wniosku. Wyciągnęła komórkę, a potem wybrała numer komisariatu.

– Możesz mi sprawdzić czyjeś blachy? – rzuciła do słuchawki, a potem podyktowała numer rejestracyjny.

Wprowadzenie go do CEPiK-u zajęło tylko chwilę, a kiedy Burza otrzymała odpowiedź ze strony funkcjonariusza, przez jej twarz przemknęła dezorientacja.

– Co jest? – spytał Zaorski.

– Wygląda na to, że faktycznie ktoś nas ubiegł.

– Kto?

– Kreczko.

Seweryn raptownie obrócił się w kierunku auta, jakby to w nim miały znajdować się odpowiedzi.

– Dlaczego policjant prowadzący lata temu dochodzenie w sprawie Lilki miałby zjawiać się u głównego podejrzanego? – rzucił. – I to dzień po tym, jak pojawił się jakiś trop?

– Dobre pytanie – odparła Kaja i ruszyła naprzód. – Spróbujmy znaleźć na nie odpowiedź.

Stanęli przy domofonie i przez moment szukali odpowiedniego mieszkania. Kiedy Zaorski wcisnął guzik, oboje mieli wrażenie, że czas stopniowo spowalnia, by w końcu się zatrzymać. Czekali, ale nikt nie odpowiadał.

Seweryn spróbował jeszcze raz, ale skutek był identyczny. Oboje cofnęli się lekko i powiedli wzrokiem po oknach. Nie mieli pojęcia, które wychodziło z mieszkania Hanarza, ale wypatrywali jakiegokolwiek ruchu. Na próżno.

Chwilę potem ktoś otworzył drzwi na klatce schodowej, a oni od razu ruszyli w jej stronę, chcąc skorzystać z okazji. Burza jednak zatrzymała się w pół kroku, widząc, kto wyszedł na zewnątrz.

– Panie komisarzu? – rzuciła.

Stanisław Kreczko zdawał się równie zdumiony jej obecnością. Spojrzał najpierw na nią, potem na Zaorskiego, nie odzywając się.

– Co ty tu robisz? – zapytał wreszcie.

– O to samo mogłabym zapytać pana.

– Nawet powinnaś – dodał Zaorski.

Emerytowany policjant trwał w bezruchu, trzymając drzwi, zupełnie jakby nie mógł przesądzić, czy próbować ucieczki.

– Milczenie jest złotem – kontynuował Seweryn. – Ale tylko do momentu, kiedy ma się dzieci. Wtedy staje się najbardziej przerażającą rzeczą pod słońcem.

– Słucham?

Zaorski wskazał na Burzę i siebie.

– My dzieci mamy – zauważył. – Więc może pan sobie wyobrazić, jaki niepokój wywołuje w nas cisza.

– Chyba…

– Innymi słowy, powinien pan zacząć gadać. Zanim oboje zaczniemy się denerwować.

Kreczko chciał zamknąć drzwi, ale Kaja powstrzymała go zdecydowanym ruchem ręki.

– Co pan tu robi? – powtórzyła.

– Cóż, ja…

Wyglądał, jakby chciał udzielić jakiejś odpowiedzi, tylko nie mógł wpaść na odpowiednią. Rozejrzał się w poszukiwaniu ratunku, ostatecznie jednak nie poruszył się ani o krok.

– Przyjechał pan zobaczyć się z Hanarzem, tyle jest jasne – odezwała się Burza. – W jakim celu?

Wciąż brak odpowiedzi.

– Możemy dowiedzieć się tego albo tutaj, albo na komisariacie – dodała.

– Nie żartuj sobie ze mnie.

Kaja zbliżyła się o krok, kładąc dłoń na kaburze z pistoletem. Uniwersalny sygnał, którego nie mógł przegapić nikt. Szczególnie były policjant.

– Prowadzimy w tej chwili dochodzenie, które właśnie otarło się o pańską obecność tutaj – rzuciła twardo. – Więc jeśli nie poznam jej powodu, obawiam się, że będę miała głęboko w dupie pańskie zasługi dla żeromickiej policji, poważanie w środowisku i sympatię, którą cieszy się pan u mojego przełożonego.

Stanisław przypatrywał jej się przez moment z kamiennym wyrazem twarzy. Potem kąciki jego ust lekko drgnęły, a zmarszczki wokół nich się uwydatniły.

– Masz w sobie sporo z…

– Rozmowy o moim ojcu odłożymy na inną okazję – ucięła. – Teraz chcę wiedzieć, co pan tu robi, do kurwy nędzy.

Kreczko skinął powoli głową, jakby był gotów poddać jakąś rozgrywkę, świadom, że ostatecznie i tak nie wygra.

– Konarzewski zadzwonił do mnie rano, żeby wypytać o sprawę – podjął. – Opowiedział mi, co się stało.

Zaorski przypatrywał się mężczyźnie, starając się stwierdzić, na ile można ufać jego słowom. Właściwie taki telefon wydawał się prawdopodobny. To, że Konar opowiadałby dawnemu kumplowi o dochodzeniu, także.

– Początkowo nie mogłem uwierzyć – kontynuował Kreczko. – Fałszywe dokumenty? I powrót po tylu latach? Wydawało się to niemożliwe. W dodatku ten porzucony samochód… i jej rzeczy. Te jej płyty.

Kaja ukradkowo zerknęła na Seweryna.

– Ma pan pewność, że należały do niej? – zapytała.

– No tak.

– Skąd?

– Słuchała takiej muzyki, miała dość dużą kolekcję. Zaczęła kompletować ją chyba jeszcze w czasach, kiedy wydawało się, że płyty CD na zawsze wyprą winylowe. I że zostaną z nami na stałe.

Burza ani Zaorski się nie odzywali.

– Tam był tylko stary rock, prawda? – dodał Kreczko. – Sprzed kilkudziesięciu lat?

– Prawda – odparła Kaja.

– To się zgadza. Jej ulubione zespoły wtedy grały.

– Wtedy, to znaczy konkretnie kiedy?

– W latach siedemdziesiątych chyba.

– Pamięta pan jakieś?

– Oczywiście. Przecież sprawdzałem wszystko, co związane z Lilką, każdą najmniejszą rzecz. Sam słuchałem tych albumów z nadzieją, że może gdzieś jakiś tekst albo coś dostarczy choć cień tropu.

– Więc co to były za kapele? – rzucił Seweryn.

– Beatlesi, to rozumie się samo przez…

– Oni grali w sześćdziesiątych – zauważył Zaorski.

– Tak, rzeczywiście – odparł Stanisław i zmrużył oczy. – Pamiętam jeszcze kilka, na pewno Kansas i Rush. The Cars, The Clash…

– A Bachman-Turner Overdrive? – spytała Kaja.

Stary policjant był wyraźnie zaciekawiony, dlaczego pyta akurat o ten zespół, a Seweryn upomniał się w duchu, żeby uważać. Ten facet nie był w ciemię bity. I mogli nieświadomie dostarczyć mu amunicję, którą mógł wyrządzić szkody.

– Musiałbym posłuchać jakichś piosenek.

Zanim Zaorski zdążył zaoponować, Burza wyciągnęła komórkę i włączyła Spotify. Wybrała najbardziej znany numer BTO, You Ain’t Seen Nothing Yet. Ledwo rozbrzmiały pierwsze dźwięki, Kreczko rozpromieniał.

– Tak, oczywiście – oznajmił. – Miała płyty tego zespołu.

To zmieniało postać rzeczy. Do tej pory Zaorski zakładał, że wybór akurat tych albumów miał być jakimś sygnałem dla niego. Może jednak pospieszył się w snuciu spekulacji?

– Wie pan, co się z nimi stało? – zapytał Seweryn.

– Wiem.

Wahanie w jego głosie kazało sądzić, że o ile z Burzą był gotów dzielić się informacjami, o tyle z Zaorskim niekoniecznie. Kojarzył go? Imię i nazwisko być może tak, bo informacje na jego temat krążyły po całych Żeromicach. Z widzenia jednak z pewnością nie. Nawet jeśli spotkał go w latach szkolnych, to w tej chwili nie mógłby skojarzyć.

– Może powinien pan zapytać swojego kuzyna – odparł Kreczko.

A więc jednak.

– Chętnie – odparł Seweryn, zbliżając się do rozmówcy. – Problem w tym, że nie odbiera domofonu.

Stanisław obrócił się przez ramię.

– Bo nie ma go w domu – odparł. – W dodatku zostawił otwarte drzwi do mieszkania.

W głosie starego policjanta zadrgała jakaś nuta, która sprawiła, że Zaorski poczuł niepokój.

– Może powinniście zobaczyć, co się w nim znajduje – dodał Kreczko. – Zrozumiecie, dlaczego tu jestem.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Remigiusz Mróz, 2022

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2022

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2022

 

Projekt okładki: © Tomasz Majewski

 

Zdjęcia na okładce:

© Alexeyleon/Dreamstime

© Krisztina Kovacs/EyeEm/Getty Images

© Johner Images/Getty Images

 

 

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Joanna Pawłowska

Skład i łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8280-084-5

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl

 

Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.