Obiad z Bondem - Agnieszka Lingas-Łoniewska - ebook + audiobook + książka

Obiad z Bondem ebook i audiobook

Agnieszka Lingas-Łoniewska

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Szukasz książki, która z jednej strony Cię wzruszy, będzie pełna miłosnych uniesień i romantycznych sytuacji, ale z drugiej nie zabraknie w niej solidnej dawki dobrego humoru? Agnieszka Lingas-Łoniewska spieszy z drugą pozycją z tego samego cyklu, co Kolacja z Tiffanym. Tym razem oferuje nam Obiad z Bondem.

Nowi i znani bohaterowie

W swojej poprzedniej książce Agnieszka Lingas-Łoniewska przedstawiła nam dwoje bohaterów – Maćka i Natalię. W Obiedzie z Bondem mamy natomiast przyjemność poznać lepiej kuzyna Maćka – Jacka oraz przyjaciółkę Natalii – Elizę. Tych dwoje łączy nie najszczęśliwsza historia. Pomiędzy nimi wciąż pozostaje wiele niedopowiedzeń, żalu, ale i niewygasłego jeszcze uczucia. Stanowią duet wybuchowy, o czym sam się przekonasz. Ich słowne przepychanki spowodują, że podczas lektury uśmiech będzie bezustannie błąkał się po Twoich ustach.

W miarę czytania Obiadu z Bondem dowiadujemy się, że Eliza nie jest taka twarda, za jaką chciałaby uchodzić. Ma jednak swoje powody, by nie ufać mężczyznom. Gdy Natalia opuszcza jej mieszkanie, a ona zostaje w nim sama, z jednej strony czuje się wolna, ale z drugiej, ma pewne obawy. Odnosi wrażenie, że ktoś się do niej włamał. Z odsieczą przychodzi jej komisarz Jacek Granicki, który nie planował nigdy wikłać się w romantyczne historie, ale strzała Amora trafiła także i jego. Sporej dawki rozrywki dostarcza także niewyparzony język Granickiego. Eliza i Jacek kłócą się z pasją, ale niewidzialna siła pcha ich w swoje ramiona. Czy będą razem? Czy odważą się skorzystać z szansy na szczęście, która jest dziełem zrządzenia losu?

Komedia romantyczna – miła i przyjemna

W długie zimowe wieczory sięgnij po książkę Obiad z Bondem. Dzięki niej doświadczysz wielu wzruszeń, dostarczy Ci także wielu powodów do śmiechu. Agnieszka Lingas-Łoniewska pisze w sposób lekki, dlatego jej powieści czyta się jednym tchem. Dowiedz się, co grozi głównej bohaterce Elizie, jak mają się Maciek i Natalia i czy Jacek uratuje ukochaną.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 216

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 43 min

Lektor: Czyta: Ewa Abart

Oceny
4,4 (3423 oceny)
2128
794
353
127
21
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
joasia85l

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzooooooo fajna lekka przyjemna i z humorem książka coraz bardziej uwielbiam tej Pani książki 😁
20
Agaaau
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna jeśli lubicie się dodatkowo pośmiać przy lekturze. Uwielbiam książki tej autorki. Szczerze polecam - choć jeśli ktoś nie czytał to najlepiej zacząć od 1 części.. a ja z niecierpliwością oczekuje tomu 3 😄
20
paulciaaa92

Nie oderwiesz się od lektury

"Obiad z Bondem" to drugi tom serii i choć mogłabym powiedzieć, że można śmiało czytać bez znajomości pierwszego, to mimo wszystko lepiej po kolei. Pewne smaczki, dowcipy, a nawet imiona mogą być niekoniecznie zrozumiałe, jeśli nie poznało się Tiffany'ego. Tym razem ponownie spotykamy bohaterów pierwszego tomu. Choć na pierwszy plan wysuwają się Eliza i Jacek. To ich historia została tym razem opowiedziana przez autorkę. Ale o co właściwie chodzi? Dwoje bohaterów, których relację można opisać jako "kto się czubi, ten się lubi" i można nieźle się ubawić przy ich przepychankach słownych jest mimo wszystko nieco skrzywdzonych przez życie. Eliza nie ma zaufania do mężczyzn, bo jeden nieźle jej nawywijał w życiu, a Jacek? To taki facet, który nie chciał się wiązać, a jednak go trafiło, mimo że to nie Alvaro, który zmienia kobiety w łóżku jak rękawiczki. Każde z nich ma swoje problemy, ale jednak coś ich do siebie przyciąga. Czy to ma prawo się udać? Myślę, że jeśli znacie powie...
10
GumiBunia

Nie oderwiesz się od lektury

Pochłonęłam ją jednym tchem :)
10
Feliximiska

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca historia
00

Popularność




Żaden kaktus nie ma tak gęstych kolców, aby nie było miejsca choć dla jednego kwiatu.

Moim Kaktusom – Dorci i Ani

Prolog 1

Z tacy, z którą paradował ciemnowłosy kelner, wzięłam kieliszek mocno schłodzonego białego wina. Upiłam łyk i wyszłam na taras. Już zmierzchało, delikatne światło ogrodowych latarni oświetlało piękny ogród, w którym odbywało się wesele mojej serdecznej przyjaciółki. Patrzyłam na nią z góry, obserwując z uśmiechem, jak tańczy w objęciach świeżo poślubionego męża.

Kiedy Natalia oznajmiła, że bierze ślub z Maciejem, nie zdziwiłam się zbytnio, bo od początku wiedziałam, że to, co się pomiędzy nimi dzieje, jest naprawdę poważne. Ale gdy dostałam zaproszenie i okazało się, że uroczystość odbędzie się w Kalabrii, moja twarz wyrażała tylko zdziwienie. Okazało się, że Maciej ma włoskich krewnych, przyrodniego brata pół-Włocha, no i kuzyna, Jacka. Jego już znałam i szczerze mówiąc, ten wysoki przystojny glina zbyt często pojawiał się w moich myślach. To było zupełnie bez sensu, bo on zawsze zachowywał się w stosunku do mnie zachowawczo, mimo że robiłam wszystko, aby wyprowadzić go z równowagi.

Wydawał się niewzruszony jak Wielki Mur Chiński, chociaż coś czasami błyskało w tych niebieskich oczach, jakby panował nad sobą resztkami sił i starał się chować głęboko wszelkie emocje. Pamiętam, że kiedy odbierali nas z panieńskiego Natalii, ona pojechała z Maciejem do jego domu, a Jacek zobowiązał się odwieźć mnie do mojego mieszkania. Wyglądał przy tym tak, jakby cierpiał.

– Naprawdę mógłbyś chociaż udawać, że nie jesteś wkurzony – burknęłam, kiedy ruszyliśmy z rynku.

– Nie jestem – odparł z grobową miną, patrząc na drogę.

– Wyglądasz tak, jakby coś ci weszło w tyłek i uwierało.

Zerknął na mnie szybko i przez moment dostrzegłam w jego oczach jakiś błysk. Irytacja? Rozbawienie? Trudno ocenić.

– Mam sporo na głowie – powiedział spokojnie.

– Wiesz, że czasami trzeba się wyluzować. I tak wszyscy umrzemy – wypaliłam.

Westchnął cicho i miałam wrażenie, że mamrocze coś pod nosem. Ale do mnie już się nie odezwał. Odstawił mnie pod same drzwi, gdzie czekał Mikołaj. Jacek popatrzył na mojego przyjaciela i współlokatora ponuro, spojrzał na mnie, jakbym przebiła mu opony w samochodzie, i zbiegł po schodach. Wtedy poczułam, że nie chce mieć ze mną nic wspólnego.

Tak samo teraz. Stał na tarasie wielkiej willi Contich i patrzył na mnie. Taksował moją sylwetkę, a ja chciałam rzucić w niego kieliszkiem. Albo najlepiej całą butelką. Dzisiaj ani razu ze mną nie zatańczył, za to obtańcowywał wszystkie inne kobiety, rozmawiając z nimi i żartując. Irytowało mnie to. Gdyby jeszcze mi tak na nim nie zależało. Pierwszy raz czułam coś takiego, dlatego wkurzałam się na siebie i na niego. Z tym że na niego o wiele bardziej.

Dopiłam wino, odstawiłam kieliszek na szklany stolik i podeszłam do Jacka Granickiego. Zauważyłam, że cały się spiął. Hmm… Czyżby odczucia, że jestem mu obojętna i traktuje mnie jak świrniętą przyjaciółkę bratowej, były błędne?

– Zmęczyłeś się hołubcami? – rzuciłam niby od niechcenia.

– Hołubcami? – Uniósł brew i patrzył na mnie obojętnie.

– Obtańcowałeś chyba wszystkie panny, panie i babcie.

– Musiałem zatańczyć z ciotkami i kuzynkami. – Wzruszył ramionami.

– No jasne… – Skrzywiłam się.

– Co to ma znaczyć? – Zmarszczył brwi.

– O! Jednak masz jakąś mimikę. A już myślałam, że jesteś jak Schwarzenegger w Terminatorze – prychnęłam. – Mogłabym przysiąc, że nosisz gumową maskę na twarzy, ale z reguły robią tak ci, którzy mają coś do ukrycia. A może boisz się – popatrzyłam mu w oczy – że jeśli pokazałbyś, co naprawdę czujesz, stracisz ten swój wykreowany wizerunek groźnego gliniarza albo twoje męskie ego skurczy się w sobie i zacznie kiwać w kącie niczym…

Nie dokończyłam, bo zostałam złapana w silny uścisk jego ramion, przyciśnięta do murku pokrytego jakąś śródziemnomorską rośliną. Przyglądał mi się przy tym trochę rozbawiony, a trochę wkurzony.

– Nic mi się nie kurczy, Elizo.

– Co? – jęknęłam, zbita z tropu.

– A ty, gdybyś była roztropna, unikałabyś mnie jak ognia.

– Nie mów mi, co mam robić! – warknęłam.

Jego palce musnęły mój policzek.

– Nie obiecuję – powiedział cicho. – A teraz…

– Co teraz? – szepnęłam.

– Zrobię coś, czego pewnie będę żałował… – Pochylił się ku mnie tak blisko, że widziałam jego gęste rzęsy i kilka drobnych piegów u nasady nosa.

Nabrałam gwałtownie powietrza, zaczęłam oddychać przez usta i zacisnęłam dłonie na jego przedramionach. W jego oczach coś błysnęło i miałam wrażenie, że lekko się uśmiechnął. I wtedy…

Prolog 2

Jechaliśmy może z godzinę albo i dłużej, trudno było się zorientować, zwłaszcza że założyli mi jakieś prześcieradło na głowę. Dobrze, że czyste. Całkiem elegancko. Nie miałam pojęcia, dokąd jedziemy, co trochę mnie zirytowało. Miałam nadzieję, że ona jedzie w tym drugim samochodzie. Czułam siedzącego obok mnie faceta, nie wiedziałam jednak, który z tych kłamliwych dupków usiadł ze mną. Nawet specjalnie się nie bałam, martwiłam się jedynie o przyjaciółkę.

Cała sytuacja była trochę irracjonalna. A ja myślałam tylko o jednym: czy mój Bond o wszystkim wie? W jakim czasie dotrze do niego informacja o tym, co się stało? I czy zajmie się tym, tak jak powinien?

– Gdzie jesteś, do diabła? – Westchnęłam.

Właśnie się zatrzymaliśmy…

A więc to już?

Rozdział 1

Sia, Unstoppable

Musiałam wrócić do rzeczywistości. Tydzień w Kalabrii był magiczny, ślub Natalii i Macieja cudowny, wino przepyszne, a noce gorące. Wtedy na tarasie, kiedy Jacek prawie mnie pocałował, a zaraz potem zostawił, miałam ochotę utopić go w ciepłym morzu. Patrzył na mnie tak, że odbierałam to niemal jak dotyk, byłam gotowa poczuć jego cudowne usta na moich, stanęłam na palcach, zamknęłam oczy, prawie uniosłam prawą nogę, jak w romantycznych komediach, a wtedy ten dupek… się odsunął.

Spojrzał na mnie z góry, jego oczy błyszczały niemal takim samym lazurem jak morze w Kalabrii, wymamrotał coś o wielkim błędzie i zostawił mnie na tym cholernym tarasie. Chciało mi się płakać, ale tylko przez chwilę. Zamiast tego postanowiłam dać mu nauczkę. Bawiłam się z kuzynami Macieja, flirtowałam z milczącym Chrisem, piłam wino, jadłam owoce i udawałam sama przed sobą, że wcale nie obchodzi mnie niestabilność i chwiejność osobowości komisarza Jacka Granickiego. Oczywiście to nie była prawda, cholernie mnie wkurzał, zwłaszcza że nieustannie spoglądał na mnie ponuro.

Nie miałam pojęcia, o co mu właściwie chodzi. Najpierw mnie zwodził, posyłając mi zaborcze spojrzenia, które spowodowały zachwianie nie tylko umysłu, ale i całej mnie, a potem… Nie miałam do tego głowy. Wolałam skupić się na niezobowiązujących randkach z Tindera, szybkim seksie bez zaangażowania i karierze, która stała przede mną otworem. Już raz zakochałam się jak idiotka, a potem zostałam oszukana. I to dosłownie. A wszystko także zaczęło się od powłóczystych spojrzeń, uśmiechów i ukradkowych gestów. A potem wyszło, jak wyszło. Dlatego nie zamierzałam się już nigdy więcej nabrać na takie zagrywki. Chociaż gdy pierwszy raz zobaczyłam Jacka Granickiego, poczułam coś, czego nigdy wcześniej nie czułam. Fascynację, pociąg fizyczny, zupełnie nieznaną mi wrażliwość, chęć dowiedzenia się wszystkiego o tym trzymającym dystans facecie. Wcześniej, owszem, było jakieś urzeczenie, ale wcale nie wyczekiwałam, kiedy znowu zobaczę Andrzeja; to raczej on był nieustępliwy w dążeniu do nawiązania ze mną bliższej znajomości. Teraz już wiedziałam, co nim kierowało. Dlatego wiedziałam też, że nie warto ufać facetom, bo zawsze mają ukryte zamiary. Jeden okazuje się oszustem, a drugi… No cóż. Nie zamierzałam tego sprawdzać, bo nie lubiłam czuć się tak, jakbym balansowała na krawędzi, a później nie chciałam upadać z wielkim hukiem i zbierać siebie i swoich zawiedzionych uczuć do kupy. Nie było w tym nic przyjemnego ani tym bardziej romantycznego. Zresztą… romantyzm? Serio? Istnieje w ogóle coś takiego? Najpierw jest fascynacja, potem pożądanie, a na koniec zostają porozrzucane skarpetki, kłamstwa, spóźnienia i chodzenie z komórką pod prysznic, żebyś nie znalazła w niej tego, czego za żadne skarby nie powinnaś widzieć.

Wróciłam do Wrocławia, rzuciłam się w wir pracy i starałam się nie myśleć o pewnym wkurzającym gliniarzu, nie wspominać i nie analizować. Minęły dwa tygodnie i nadszedł dzień, w którym Natalia miała przyjechać do mnie, by zabrać resztę swoich rzeczy. Poza tym nie mogłam się doczekać, kiedy zobaczę moją cudowną panią Granicką w pełnej małżeńskiej krasie. Wiedziałam, że Maciej wielbi ziemię, po której stąpa Natalia, więc tym bardziej się cieszyłam, że trafiła na takiego faceta. Kiedyś nie wierzyłam, że bezinteresowna miłość jest możliwa, ale jak widać, bardzo się pomyliłam. I dobrze, Natalia była cudowną, pogodną i szczerą dziewczyną, zasługiwała na najlepszego faceta i gorące uczucie.

Kiedy pojawiła się w mieszkaniu, akurat wrócił też Mikołaj, więc teraz cała nasza trójka stała w holu i ściskała się z radości, że ponownie jesteśmy tutaj razem.

– Ale jesteś opalona! – krzyknął Mikołaj na jej widok.

– Miki, czemu ściąłeś włosy? – odpowiedziała z lekkim wyrzutem.

Obie lubiłyśmy jego długie pukle.

– Elizka, dlaczego nie dojadasz? – rzuciła do mnie.

Usiedliśmy w salonie, Mikołaj naszykował latte z pianką i patrzyliśmy na Natalię, która wyglądała jak milion dolarów. I nie mam tu na myśli dizajnerskich ciuchów czy drogich dodatków. Nie, jak to ona miała na sobie przewiewną sukienkę i sandałki, włosy splotła w warkocz, a koło sofy położyła wielką koszykową torbę. Ale bił od niej niesamowity blask szczęśliwie zakochanej kobiety. Gdzieś bardzo głęboko, w samym środku poczułam coś na kształt zazdrości. Po chwili jednak wyparła ją radość z tego, że moja szalona Natka jest szczęśliwa. Ja też byłam. Na swój sposób, oczywiście.

– Dżizas, jestem taka zmęczona. – Natalia poprawiła okulary. – Dwa tygodnie w Kalabrii to szaleństwo. Maciej obwiózł mnie po wszystkich zakątkach, jeździliśmy albo skuterem, albo kabrioletem, spaliśmy w jakichś podejrzanych hotelikach albo u jego włoskich ciotek i wujków. Swoją drogą są ich chyba setki. – Przewróciła oczami. – W każdym razie część jego rodziny to po prostu kosmos.

– Ale na pewno cię pokochali? – Mikołaj się uśmiechnął.

– O tak. – Natalia pokiwała głową. Zwróciła wzrok na mnie. – A ty czemu przebukowałaś lot? Jacek się wkurzył, podobno mieliście lecieć razem.

Wzruszyłam ramionami.

– Musiałam wracać wcześniej – skłamałam.

– Stało się coś? – Wpatrywała się we mnie lekko zaniepokojona.

– Nie. Praca, wiesz, takie tam. – Machnęłam ręką. – Randki, te sprawy. – Zaśmiałam się głośno.

– Weź uważaj z tym Tinderem. – Mikołaj się skrzywił.

– A ty gdzie poznałeś Kamila? – odparowałam.

Swego czasu Mikołaj przez całe dwa miesiące spotykał się z Kamilem, chłopakiem poznanym przez Tindera.

– Oj, dobra, wyjątek, który stanowi regułę. Było, minęło. – Wzruszył ramionami.

– Wychodzisz tutaj na niezłego szowinistę. – Pokręciłam głową.

– Niestety, Miki, muszę się zgodzić. – Natalia przyszła mi w sukurs.

– Po prostu martwię się o naszą panią szefową. – Mikołaj ponownie wzruszył ramionami i spokojnie pił kawę.

– Słuchaj – spojrzała na mnie uważnie – a jak sytuacja z Jackiem, bo on…

– A może wyjdziemy gdzieś w sobotę! – Klasnęłam w dłonie, na co przyjaciele drgnęli nerwowo. – Jak za starych dobrych czasów?

– W sumie… – Natalia przekrzywiła głowę. – Czemu nie?

– Ja wylatuję, zapomniałyście? – Mikołaj zmarszczył brwi.

Leciał do Francji na stypendium cukiernicze, jak to nazywał.

– A mąż cię puści na gorące party? – Popatrzyłam na Natkę.

– Wiem, że on ma nadopiekuńcze fazy, ale będzie musiał przyjąć to na klatę. – Roześmiała się.

– Właśnie – poparł mnie Miki – ta jego rodzina, włoski brat i wujek, ten cały Conti… – Na dźwięk tego nazwiska nasza przyjaciółka drgnęła. – Oni wyglądają trochę jak z Ojca chrzestnego.

– Ej, Gianni nie przypomina Marlona Brando. – Natalia zaśmiała się nerwowo. – Chyba że młodego.

– Prędzej Ala Pacino – rzuciłam.

– Kiedyś oglądałam taki film – powiedziała Natalia – gdzie bohater drążył niewygodny temat i usłyszał, że lepiej nie wiedzieć.

– Mówisz? – Uśmiechnęłam się. – Zapamiętamy. Ale jakby co, jesteśmy tutaj.

– Wiem. – Natalia też się uśmiechnęła, jednak wyglądała na zmartwioną.

Jakby męczyło ją to, że nie może być z nami do końca szczera.

– Natomiast jeśli chodzi o Jacka Granickiego – Mikołaj zmienił temat, by rozładować atmosferę – to widziałem, jak nie mógł oderwać wzroku od naszej Elizy.

– No właśnie, ja też to zauważyłam! – Natalia przyglądała mi się badawczo.

– Nic nie było i nic nie będzie! – powiedziałam trochę za ostro. – A ja nie odpowiadam za to, na co lub na kogo gapi się ten gliniarz. – Wzruszyłam ramionami.

Moi przyjaciele wymienili spojrzenia, a ja udałam, że tego nie widzę.

– To co? Widzimy się w sobotę? – rzuciłam niby lekko. – Zrobię rezerwację w jakimś klubie. A najpierw dobre jedzenie? Włoska?

– Może być włoska. – Natalia kiwnęła głową.

Nagle zabrzęczał domofon. Zdziwiłam się, ale Natka zerwała się z sofy.

– To Maciej! – krzyknęła i pobiegła otworzyć.

– Ach, te młode mężatki! – Mikołaj teatralnie zamachał dłonią przed oczami, a ja się zaśmiałam.

Ale po chwili śmiech zamarł mi na ustach, bo do salonu wszedł Maciej Granicki, a zaraz za nim jego brat. Który od samego wejścia nie spuszczał ze mnie tych cholernie ładnych niebieskich oczu. Oczu, które zbyt często widziałam w moich durnych marzeniach.

* * *

Te dwa tygodnie od powrotu z Kalabrii minęły mi na wdrożeniu się w nową sprawę, która na szczęście nie miała nic wspólnego z kradzieżami biżuterii ani z moją rodziną. Chris Conti, mój brat, oczywiście cały czas był poszukiwany międzynarodowym listem gończym, ale zdążył już zmienić powierzchowność, kolor oczu, miał też nowe papiery i na razie nie ruszał się z Włoch. Maciej ostatecznie spłacił swój dług, a właściwie nie swój, tylko naszych starych, i włoski odłam naszej pokręconej familii dał mu spokój, pozwalając cieszyć się szczęściem małżeńskim z piekielną Natalią, jak ją nieustannie nazywał Gianni. Wszyscy na długo zapamiętali smak legendarnego spaghetti, które w specjalny sposób doprawiła żona mojego braciszka, sprawiając, że połowa ’ndrànghety* na długo zapamiętała tradycyjny posiłek przyrządzony wedle starego przepisu babci Conti.

Od tamtej pory wszyscy żołnierze i sam capobastone** patrzyli na moją szwagierkę z szacunkiem, fascynacją, ale i odrobiną strachu. Co bardzo cieszyło Macieja, oczywiście. Ten zaś świata nie widział poza żoną i był gotów zniszczyć wszystko i wszystkich, aby tylko zapewnić jej bezpieczeństwo. To także popierała nasza familia, bo nic tak nie liczy się dla Kalabryjczyka jak rodzina.

Dlatego ja ciągle byłem rozbity wewnętrznie, gdyż nieustannie odczuwałem dysonans pomiędzy tym, co powinienem, a tym, co chciałem robić. Teraz jednak musiałem rozpracować sprawę napadów na kantory, martwiłem się o braci i bez przerwy miałem przed oczami pewną wysoką szczupłą szatynkę, która od pierwszej chwili, kiedy kilka miesięcy temu ujrzałem ją na placu Kościuszki, nie pozwalała mi o sobie zapomnieć. A to mnie wkurzało, bo nie zwykłem fascynować się kobietą aż tak, by nieprzerwanie o niej myśleć, zachowywać się przy niej irracjonalnie, starać się jej unikać, a jednocześnie lecieć na złamanie karku, kiedy tylko okazuje się, że mogę chociaż na chwilę się z nią zobaczyć.

Tak jak dzisiaj, gdy zadzwonił do mnie brat.

– Siema, Jacko – rzucił wesoło.

Odkąd ożenił się z Natką, nieustannie miał dobry humor. Ciekawe dlaczego?!

– Siema, Maciejo – odpowiedziałem.

– Jakbyśmy byli w Napoli. – Zaśmiał się.

– O tak, stare dobre czasy. Co tam? Jak się czujesz w nowym stanie cywilnym?

– Rewelacyjnie, polecam – odparł z uczuciem.

– Dziękuję, nie skorzystam. – Tym razem ja się zaśmiałem. – Jestem stworzony do życia w pojedynkę. Poza tym ciągle dostarczacie mi takich emocji, że czuję się jak ojciec dwóch nieznośnych dupków.

– Mówisz o mnie i o naszym szalonym braciszku Krzysiu?

– Nie inaczej. – Zamknąłem pokój w komendzie wojewódzkiej, kiwnąłem do Kingi, aspirantki, z którą pracowałem, i wyszedłem na parking na Podwalu.

Wsiadłem do ukochanego camaro, odpaliłem silnik i poczułem się dobrze.

– Słuchaj, jesteś już wolny? – zapytał Maciej.

Był lekko zdyszany. Chyba dokądś szedł.

– Właśnie wyszedłem – odpowiedziałem.

– To przyjedź do mieszkania Natalii, znaczy Elizy – poprawił się – zabierzemy resztę rzeczy.

– Teraz? – Ściszyłem muzykę.

– Jeśli możesz. Też już jadę. – Słyszałem, że odpalił silnik.

– Będę za dwadzieścia minut. – Skręciłem w stronę placu Jana Pawła II. – Poczekam na ciebie na dole.

– Dzięki, stary.

Rozłączył się, a ja nastawiłem głośniej muzykę i zacząłem się zastanawiać, czy Eliza też będzie w mieszkaniu i czy uda mi się napotkać jej zirytowany wzrok, który zawsze doprowadzał mnie do wrzenia.

Oczywiście była.

Przyglądała mi się wkurzona, a jej śliczne niebieskie oczy rzucały mało przyjazne błyski. Po moim beznadziejnym zachowaniu w San Luca nie powinno mnie dziwić, że ta zniewalająca kobieta patrzy na mnie jak na chwast, który miałaby ochotę wyrwać albo polać jakimś unicestwiającym środkiem. Wciąż pamiętałem to obezwładniające uczucie, jakie mnie ogarnęło, kiedy miałem ją tak blisko, kiedy widziałem jej szeroko otwarte oczy, czułem miękkość ciała i ten podniecający kwiatowy zapach. Chciałem ją tulić, całować, lizać, kąsać, gryźć. Jezu…

„Muszę się natychmiast uspokoić!”, skarciłem się w myślach.

Wtedy zamiast dotknąć jej ust swoimi i całować do utraty tchu, mruknąłem coś o wielkim błędzie i uciekłem odprowadzany jej rozczarowanym i wkurzonym spojrzeniem. Sam siebie kopnąłbym w dupę, gdybym umiał. Za to potem katowałem się widokiem Elizy tańczącej chyba ze wszystkimi facetami na weselu i musiałem udawać, że nie obchodzi mnie, jak się śmieje, jak flirtuje, jak dotyka moich włoskich kuzynów i pozwala, by oni dotykali jej. Chciałem im wszystkim pourywać łby. Zachowałem się jak idiota i mogłem dziękować tylko sobie. Tak jak teraz, kiedy Eliza witała się wylewnie z Maćkiem, a do mnie kiwnęła tak, jakby zauważyła muchę błądzącą po szybie.

Zdjąłem kurtkę i przeprosiłem za broń, którą miałem przytwierdzoną do paska na plecach. Eliza cmoknęła z niezadowoleniem, ale nie skomentowała. Zaczęliśmy pakować rzeczy Natalii do pudeł. Miała mnóstwo książek, płyt, kosmetyków, okularów i różnych dupereli, z których połowę natychmiast bym wyrzucił. Ale to nie była moja sprawa. Mój brat za każdym razem pytał, czy to na pewno potrzebne, a ona prawie zgrzytała zębami. To także utwierdziło mnie w przekonaniu, że poważny związek nie jest dla mnie. Nie pozwoliłbym, aby druga osoba wpływała na moje wybory, krytykowała je lub coś mi narzucała.

Kiedy Maciej z osłupieniem pakował zbiór sześćdziesięciu figurek przedstawiających różne filigranowe zwierzaki, a Natalia zawijała w folię bąbelkową wielki kaktus, który podobno dostała od Elizy, nie mogłem powstrzymać śmiechu.

– Oj, stary, już widzę te zwierzaczki w twoim wymuskanym salonie.

– Zamknij się, Jacek – warknął.

– Akceptując w całości drugą osobę, daje się jej znak, że jest ważna – odezwała się nieoczekiwanie Eliza. – Ale aby to zrozumieć, trzeba mieć w sobie choć odrobinę empatii.

– Mówisz do mnie? – Zmarszczyłem brwi.

– Niektórzy myślą, że empatia to zupa z Azji. – Zaśmiała się sztucznie i machnęła ręką, rzucając we mnie gazetą, w którą zawijaliśmy te wszystkie pierdolety.

– A inni uważają, że mogą manipulować i grać jak w jakimś korpo – mruknąłem w odpowiedzi. – Ale to tak nie działa w normalnym życiu.

– Hm, normalne życie. Kawalerskie śmierdzące skarpety, piwo w puszce i niewietrzony pokój. – Zmarszczyła nos.

– Stereotypy starej panny – zripostowałem.

– Samotne wieczory i chusteczki higieniczne przy łóżku. – Eliza uniosła brew i zaśmiała się kpiąco.

– Wibrujący przyjaciel na baterie na stoliku nocnym – odciąłem się.

– Przypalone patelnie i zeschły żółty ser zalegający na dnie lodówki. – Od razu odbiła piłeczkę.

– Rzewny płacz, kiedy przepali się żarówka albo trzeba wnieść wersalkę na trzecie piętro. – Uśmiechnąłem się złośliwie.

– Eee, przepraszam – Maciej był nieco zdezorientowany – co tu się…?

Mikołaj wyglądał, jakby się dusił, a Natalia raz po raz przewracała oczami.

– Och, kochani, muszę kończyć! – Eliza spojrzała wymownie na zegarek. – O dwudziestej mam gorącą randkę z Erykiem.

– Co to za imię? Dla księgowego? – parsknąłem.

Maciej obserwował nas z fascynacją, jakby przypatrywał się rozgrywkom US Open.

– Akurat tak się składa, że Eryk prowadzi firmę z nagłośnieniem, zaopatruje najlepsze kluby we Wrocławiu. Ma metr osiemdziesiąt wzrostu, jeździ porsche carrera, skacze ze spadochronem i trenuje capoeirę.

– Je makarrron, pije krrranówkę i masturrrbuje się w rrrytmie rrrumby – dopowiedziałem, śmiejąc się pod nosem.

– Dobrze się czujesz? – Eliza spojrzała na mnie wściekłym wzrokiem.

– Doskonale. – Uśmiechnąłem się szeroko.

– W każdym razie muszę się pożegnać, bo idę się robić na bóstwo! – Mrugnęła do Natalii, mnie nie obdarzając nawet krótkim spojrzeniem.

Zerknąłem na przyjaciół, którzy patrzyli na mnie z durnymi uśmieszkami, wzruszyłem ramionami i poszedłem do kuchni. Lecz zamiast nalać sobie wody, jak zamierzałem, skręciłem do pokoju Elizy. Kiedy tam wszedłem, ujrzałem wypięty w apetycznej pozie tyłeczek tej nieznośnej kobiety, która pochylała się nad szafką i wyrzucała z niej koronkową bieliznę, mamrocząc pod nosem inwektywy. Miałem niejasne przeczucie, że to ja jestem ich adresatem. Słyszałem coś o szowinistycznym dupku, co ona wypowiadała jak „szupek”. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale poczułem się dziwnie dobrze.

– Skąd znasz tego… Eryka? – Jego imię wypowiedziałem z tak wielkim sarkazmem, na jaki tylko było mnie stać.

– Poznaliśmy się… – Wyprostowała się gwałtownie i spojrzała na mnie. W rękach trzymała czerwone koronkowe majteczki, które w myślach właśnie z niej zdzierałem. Zębami. Wziąłem głęboki wdech. – A zresztą co cię to obchodzi? Nie muszę ci się tłumaczyć!

– Nie musisz – powiedziałem spokojnie. – Ale jestem gliniarzem i niejedno widziałem. A ty jesteś przyjaciółką żony mojego brata, więc się o ciebie martwię, proste.

– Co nie zmienia faktu, że nic nas nie łączy i nie muszę ci się zwierzać.

– Randki z Tindera nie kończą się dobrze – warknąłem.

– Wiesz z doświadczenia? – zakpiła. – Jakaś panna w ogóle z tobą wytrzymała do końca randki?

– O tak, wytrzymała – syknąłem – i nawet doszła do końca. Niejeden raz.

Roześmiała się.

– Marzyciel i życzeniowiec – prychnęła.

– Mogę spełnić wszystkie twoje życzenia. – Wbrew sobie złapałem ją w pasie i przyciągnąłem do siebie. – Tylko boję się, że potem nie zdołałbym się od ciebie opędzić.

– A może to ty latałbyś za mną i skomlał jak zraniony szczeniaczek z krótkim ogonkiem? – Zrobiła dziubek, a wyobraźnia podpowiedziała mi same chore, bardzo chore rzeczy.

– Uważaj, bo od tego ogonka ty zaczniesz piszczeć. I skomleć. I błagać o więcej.

– Za dużo filmików się naoglądałeś. W realu potrzeba czegoś więcej, abym błagała i piszczała. – Zmrużyła oczy i położyła dłonie na mojej piersi. – A teraz bądź łaskaw mnie puścić, bo muszę szykować się na hot randkę, gdzie na pewno pisnę i to nieraz.

– Raczej on piśnie i ucieknie przed tobą. – Zaczynała mnie wkurzać. – Potrzebujesz faceta, a nie pyszałka o durnym imieniu.

– Właśnie. Dobrze powiedziane. – Uśmiechnęła się nieszczerze. – Możesz już wyjść z mojego pokoju? – Widziałem, że także ona cała wrze.

Puściłem ją z żalem, mając wrażenie, jakbym nagle został pozbawiony sił witalnych. Na zakończenie chciałem jeszcze rzucić coś bezczelnego, ale wydawało mi się, że jest nie tylko zła, ale też rozżalona, więc jedynie wzruszyłem ramionami, odwróciłem się i wyszedłem na korytarz, cicho zamykając za sobą drzwi.

Tam stanąłem i walnąłem kilka razy głową w ścianę, wyzywając się od skończonych debili. Nie poczułem się lepiej, a raczej zdecydowanie gorzej. I zrozumiałem, że jedyne, co mogę zrobić, to unikać Elizy Głębockiej jak ognia.

*’Ndràngheta (wym. ndrangeta), od gr. słowa andragathía oznaczającego bohaterstwo, męstwo i cnotę – wywodząca się z Kalabrii włoska organizacja przestępcza, do której są przyjmowani tylko członkowie rodziny (wszystkie przypisy pochodzą od autorki).

** Szef kalabryjskiej mafii.

Rozdział 2

Justin Timberlake, Cry Me a River

Co za idiota! A nawet dwaj idioci! Najpierw komisarz Granicki, który wykrakał, że randka z Erykiem okaże się niewypałem. No i się okazała… Koleś może i wyglądał dobrze, ale był nudny jak trzechsetny odcinek Klanu, zakochany w sobie i tak egocentryczny, że przewyższał mnie i Jacka o jakieś dwieście procent. I to razem wziętych!

Najpierw musiałam podziwiać jego szybkie porsche i wysłuchać, jak targował się z salonem, bo chciał czerwoną skórę w środku. Potem szpanował znajomością szefa kuchni w restauracji, w której jedliśmy kolację. Jeszcze później musiałam podziwiać zdjęcia i filmiki z jego skoków i fragmenty treningów. Jasne, był wysportowany i przystojny, ale przez całą kolację nie powiedziałam chyba więcej niż: „No coś ty, ale super, fascynujące, ojej!”. Kiedy mnie odwiózł i chciał pocałować, rzuciłam, że mam anginę, i czym prędzej wysiadłam. Cholerny Jacek, to jego wina, zaczarował mi randkę!

Myślałam, że coś mnie trafi, gdy przyjechał razem z Maciejem! Wysoki, w tych czarnych dżinsach opinających jego długie nogi, szeroki w barach, z błyskiem w niebieskich oczach. Gdy zdjął kurtkę, nie wiedziałam, na co patrzeć. Na czarny T-shirt z logo AC/DC na jego umięśnionym torsie czy na broń przypiętą do paska. Wszystko działało na mnie jak magnes, chociaż oczywiście starałam się nie dać nic po sobie poznać. Ciekawe, gdzie miał kajdanki…

A potem ta idiotyczna rozmowa na zasadzie odbijania piłeczki. Coś czuję, że nasi przyjaciele mieli niezły ubaw. Jacek zachowywał się tak, jakby… był o mnie zazdrosny? Serio? Nie miał prawa! Najmniejszego! Głupie szowinistyczno-atawistyczne teksty, mógł je sobie wsadzić w ten swój seksowny tyłek. A później w moim pokoju… Cholera jasna! Naprawdę musiałam ze sobą walczyć, żeby się na niego nie rzucić i nie posmakować wreszcie tych idealnie wykrojonych ust. Swoją drogą, żeby facet miał takie usta! Naprawdę urodziwy z niego okaz. I ten cholerny dołeczek w lewym policzku. Kiedy się uśmiechał, wyglądał tak, że drżały mi kolana. Ale najczęściej uśmiechał się kpiąco i mówił do mnie coś idiotycznie złośliwego. Wtedy nie byłam pewna, czy mam ochotę go walnąć w ten dołeczek, czy dotknąć go ustami, językiem i…

Elizka, walnij się w łeb! Facet jest pieprznięty, rzuca durne teksty i zapewne uważa, że kobieta ma spełniać jego zachcianki i żądania. Pewnie dlatego wciąż jest sam. I bardzo dobrze! Ja także zamierzałam dobrze się bawić i nie dać rządzić sobą jakiemuś dupkowi z dużymi dłońmi. Podobno gdy mężczyzna ma duże dłonie… Ech! Chyba muszę się z kimś umówić. I to szybko!

Powinnam zrobić wszystko, żeby usunąć Jacka Granickiego z głowy! Bo potem, kiedy leżałam w wannie, w pachnącej pianie, zaczynałam sobie wyobrażać, że ten facet wpada do mojego mieszkania, wkurzony i podniecony, wbiega do łazienki, zrzuca kurtkę, odkłada pistolet (hm, gdzie? Może na pralkę?) i nie zważając na to, że się pomoczy, łapie mnie za ramiona, wyciąga nagą z wanny, warczy, że jestem niemożliwa i nie ma do mnie siły, a potem zaczyna mnie całować tak, że palce u stóp rolują się niczym rolmops w słoiku na imieninach cioci Wiesi. A jeszcze później bierze mnie na ręce niczym napalony wiking i rzuca na łóżko. Dobra, wiem, głupie fantazje, jestem niezależną kobietą i nie potrzebuję żadnego Ragnara (oprócz kaktusa, którego – cholera! – też już nie mam, bo dałam go Natalii), ale to były niegrzeczne myśli w wannie, które potem realizowałam poprzez… No właśnie! Dlatego musiałam się z kimś umówić, żeby pozbyć się z głowy tych natrętnych obrazów i odzyskać choć namiastkę równowagi. I niezależności!

Tymczasem zaczął się kolejny tydzień w firmie, ruszaliśmy z nowymi kampaniami kredytu gotówkowego i musiałam skupić się na pracy, a nie na facecie, który wkurzał mnie w równym stopniu, co pociągał. Wiedziałam jednak, że ładna buźka, piękne ciało, bezczelność i niewyparzony język to nie jest coś, na czym można budować związek, później najczęściej zostaje się na lodzie, z zawiedzionymi nadziejami, na granicy załamania. A na pewno jest się na siebie wściekłą! Raz już to przeżyłam i do tego prawie władowałam się w kłopoty natury prawnej, nie chciałam więc już nigdy poczuć się tak, jakbym balansowała na bardzo wąskim parapecie na dziesiątym piętrze wieżowca. Nie miałam zamiaru zaufać żadnemu facetowi, a w przypadku Jacka dochodziła jeszcze jego niebezpieczna praca, podwójnie nie chciałam zatem wchodzić w taki układ. Nie wyobrażałam sobie, że będę się musiała o kogoś nieustannie zamartwiać.

Poza tym na początku zawsze jest pięknie i ładnie, kwiatki, słoneczka i pluszowe misie, a później zostaje się rozjechanym przez zawiedzione nadzieje…

Późnym popołudniem udało mi się wreszcie wyjść z firmy, po drodze kupiłam sushi na wynos i dotarłam na swoją ulicę dopiero przed dziewiętnastą. Gdy stanęłam pod domem, cudem znalazłszy miejsce parkingowe, czułam, że mam ochotę tylko na jedzenie, białe wino i kąpiel. Zmierzając w stronę bramy wejściowej, miałam wrażenie, że gapi się na mnie ktoś siedzący w zaparkowanym niedaleko samochodzie. Od zawsze byłam wielbicielką seriali kryminalnych, więc takie dziwne myśli często przychodziły mi do głowy. Sama przed sobą nie chciałam przyznawać, że jara mnie praca Jacka. Komisarz policji – jakie to ekscytujące! A jednocześnie nieco odrzucające. Cholera! Ambiwalencja to moje drugie ja, dzień dobry, dziękuję, do widzenia.

Kiedy w końcu znalazłam się na klatce schodowej i nikt mnie nie napadł ani nie porwał, poczułam rozczarowanie. Śmiejąc się w głos i wyzywając samą siebie od wariatek, weszłam do mieszkania. Mikołaj wyjechał na miesiąc do Francji, gdzie dostał stypendium w znanej sieci cukierni. Pod okiem mistrza o dziwnie brzmiącym nazwisku miał tworzyć fantazyjne dzieła sztuki z marcepanu. Natalia wyprowadziła się do willi męża, tym samym zostałam sama w wielkim poniemieckim apartamencie ciotki – siostry mojego dziadka. A teraz właściwie już moim.

Mama pochodziła z bardzo dobrze sytuowanej rodziny. Dziadek miał w stolicy kilka galerii sztuki i handlował obrazami. Po jego śmierci wszystko sprzedała, a część potężnego majątku wciąż spoczywała na moim koncie. Mama mieszkała w Norwegii z drugim mężem, bo ojciec zmarł, gdy byłam mała. W sumie bardziej pamiętam Svena niż jego. Od lat nie miałam koło siebie nikogo bliskiego. Ostatnio otaczali mnie jednak przyjaciele, dlatego z bólem przyjęłam to, że teraz nie ma ich obok.

Gdy przekroczyłam próg mieszkania, od razu poczułam, że coś jest nie tak. Nie wiem, szósty zmysł, a może przywiązanie do odkładania każdej rzeczy na miejsce. Mimo pozornego roztrzepania lubiłam ład i wpoiłam te zasady także przyjaciołom, choć czasem śmiali się, że mój porządek jest artystyczny. Kupka szalików, butów, torebek, zwinięte w rulony dżinsy, sportowe buty – to wszystko miało swoje miejsce. Dlatego gdy zobaczyłam, że drzwi od pokoi są otwarte, roleta zsunięta do połowy okna balkonowego, a jeden z moich kaktusów przesunięty na lewo, od razu zorientowałam się, że coś tu nie gra. Na pewno nie zostawiłabym otwartych drzwi. Nie chciałam jednak panikować i wybrałam numer Natalii. Wciąż miała klucze, więc być może zwyczajnie po coś jeszcze wpadła.

Odebrała po drugim sygnale.

– Hej, kochana, co tam? – rzuciła wesoło.

– Natka, byłaś dzisiaj w mieszkaniu? – spytałam cicho, jakbym się bała, że ktoś może mnie usłyszeć.

Co za idiotyzm – przecież nikogo oprócz mnie tutaj nie było. Prawda?

– Nie, nie było mnie. A co?

– Ech… Pewnie nic. – Nie wiedziałam, co w zasadzie mam jej powiedzieć.

– Co się dzieje, Elizka? – zabrzmiała poważnie.

– Nie wiem. Wydaje mi się, że ktoś tu był – szepnęłam.

– Jak to? W twoim mieszkaniu? – Natka się przestraszyła. – Jesteś u siebie?

– Tak.

– Czemu szepczesz? – Natalia także zniżyła głos do szeptu.

– Nie wiem.

– A skąd wiesz, że ktoś był? – pytała dalej.

– Ktoś ruszał moje kaktusy. I roletę. No i drzwi są…

– Otwarte? – dopowiedziała szybko.

Potwierdziłam.

– A ty wiesz, jaką mam obsesję… – dodałam.

Natalia westchnęła. Pamiętała doskonale, jak zawsze ich opieprzałam, że nie zamykają drzwi do pokoi, bałam się przeciągów i trzaskających okien. Poza tym miałam większe poczucie bezpieczeństwa, gdy wszystko było pozamykane. Tak jakbym, zostawiając ukochane mieszkanie z otwartymi drzwiami do pokoi, zapraszała tam potencjalnego intruza. Wiem, jak to brzmi, ale to była jedna z moich obsesji. A przecież każdy jakąś ma.

– Więc ktoś tu musiał być – podsumowałam.

– Elizka, jesteś pewna, może…

Nagle usłyszałam jakieś zamieszanie, a po chwili znów dotarł do mnie głos, ale nie przyjaciółki, tylko faceta, którego nie chciałam słyszeć, ale który nieustannie wypełniał moje myśli.

– Co się dzieje? Jesteś u siebie?

– Jacek? – spytałam bez sensu, bo doskonale wiedziałam, z kim rozmawiam.

– Mów, co się stało! – zażądał.

Oczywiście nie był miły. Jak zawsze.

– Hm… Tak – jąkałam się. – Po prostu wydaje mi się, że…

– Dobra, będę za piętnaście minut – przerwał mi. – Wyjdź na korytarz i na mnie czekaj.

– Ale… – próbowałam oponować.

– Rób, co mówię! – warknął i się rozłączył, a ja stałam przez chwilę jak zamurowana i gapiłam się na telefon.

Potem wykrzywiłam się do komórki, jakby Jacek mógł to zobaczyć, ścisnęłam klucze i torebkę i wyszłam z mieszkania, by zaczekać na tego irytującego faceta.

Faktycznie, pojawił się w ciągu piętnastu minut. Widziałam czarne camaro z dudniącym silnikiem i podziwiałam z góry jego szczupłą wysoką sylwetkę. Granickiego, nie camaro. Chociaż… Auto też było fantastyczne. Znaczy… jakie „też”? Ech…

Wysiadł w pośpiechu i puścił się biegiem do bramy. Byłam ciekawa, jak otworzy drzwi na klatkę, ale poradził sobie błyskawicznie. Kiedy wbiegł na moje półpiętro, pokonując po dwa stopnie, przyhamował i spojrzał na mnie zatroskany. Widziałam niepokój na jego przystojnej twarzy i zrobiło mi się ciepło w okolicach serca.

– Zostań tutaj – zakomenderował, a ja chciałam już rzucić, że nie jest w tej swojej fabryce, jak mówił na komendę wojewódzką, ale nie zdążyłam, bo wparował na piętro i zniknął za drzwiami mojego mieszkania.

Siedziałam na parapecie i wyobrażałam sobie, jak Jacek wbiega do środka z bronią gotową do strzału, robi szybki przegląd pokoi i niczym James Bond trzaska salta po długim korytarzu, skanując każde pomieszczenie. Uśmiechnęłam się do siebie, ta wizualizacja była bardzo… pociągająca. Nagle poczułam dotyk na ramieniu, drgnęłam przestraszona i prawie zleciałam na ziemię.

– Ej, spokojnie, coś ty taka nerwowa? – Jacek mierzył mnie poważnym wzrokiem. – Chodź na górę, nikogo tam nie ma.

– Na pewno? – zapytałam głupio.

– Jakby ktoś był, na pewno byś usłyszała. – Mrugnął i wyciągnął do mnie rękę.

Nie chwyciłam jej, bo nie wyobrażałam sobie, że mogłabym go dotknąć. Znaczy… wróć, wiele razy to sobie wyobrażałam, ale nie mogłam teraz tego zrobić. Ten facet bardzo na mnie działał, nie byłam gotowa na takie wrażenia. Już i tak całkowicie rozbroił mnie tym, że przyjechał, niczym mój osobisty Bond. Uśmiechnęłam się do tej myśli.

Jacek pokręcił głową i ruszył na górę, a ja tuż za nim. Weszliśmy do mieszkania, szybko zamknęłam drzwi i przekręciłam zamek.

– Dlaczego uważasz, że ktoś mógł tu być? – Jacek stanął w holu i patrzył mi uważnie w oczy.

Stał tak blisko, że widziałam drobne piegi na nasadzie jego nosa i brązową plamkę na lewej tęczówce. Dopiero teraz ją dostrzegłam.

– Masz karmelową tęczówkę – powiedziałam, zupełnie nie panując nad tym, co mówię.

– Co? – Zmarszczył brwi.

– Bo kaktusy były poprzestawiane, a drzwi otwarte.

– Co? – powtórzył.

– Zaciąłeś się? – Przewróciłam oczami. – Mam obsesję na punkcie drzwi od pokoi i kocham swoje kaktusy.

Mierzył mnie wzrokiem i w końcu pokiwał głową.

– Zrobić ci coś do picia? – zaproponowałam, bo staliśmy w przedpokoju i gapiliśmy się na siebie, a bałam się, że jeśli on zrobi jakiś ruch w moim kierunku, to ja…

– Poproszę o szklankę wody.

– A może kawę? – Zaczęłam zachowywać się jak wzorowa pani domu.

– Niech będzie. – Uśmiechnął się, a ten cholerny dołeczek w policzku sprawił, że zadrżało mi to i owo.

Poszliśmy do kuchni, Jacek zdjął kurtkę, a widok broni przy pasku znowu podziałał na mnie bardzo intensywnie. Serio, stała się moim fetyszem. Za dużo filmów z Danielem Craigiem!

– Jaką kawę pijesz? – zapytałam.

– Czarną, bez cukru. – Usiadł na wysokim stołku przy wyspie kuchennej.

Kuchnia była połączona z jadalnią. Kiedyś, w chwili słabości, widziałam tutaj siebie, kochającego mnie faceta i troje dzieci jedzących tosty tuż przed wyjściem do szkoły. A potem poznałam Andrzeja i wszystko się posypało. Teraz już nie miałam takich marzeń, bo wiedziałam, że nie zdołam zaufać żadnemu facetowi. Zresztą z Andrzejem też nic by z tego nie wyszło. Pomijając już kwestię jego kariery w grupach przestępczych, był zakochanym w sobie dupkiem, który kiedyś, gdy oglądaliśmy komedię romantyczną, oznajmił, że posiadanie dzieci to najgorsze zło. Na moje oburzenie, że w pewnym momencie trzeba pomyśleć o założeniu rodziny, parsknął, że wówczas człowiek staje się niewolnikiem jakiegoś gówniaka i zapomina o własnych potrzebach. Gdy tak sobie to wszystko przypominam, dochodzę do wniosku, że musiałam mieć jakąś pomroczność jasną, że z nim byłam.

– No tak. – Uśmiechnęłam się pod nosem, wracając do parzenia kawy.

Oczywiście to zauważył.

– Co „tak”? – zapytał.

– Wyglądasz na takiego, który pije taką kawę. Macho – prychnęłam.

– Tak mnie postrzegasz? – Oparł się łokciami o drewniany blat i bacznie mi się przypatrywał.

– Tak właśnie wyglądasz – powiedziałam.

– A gdybym zamówił latte z pianką, miałabyś o mnie inne zdanie?

– Nie wiem. – Wyjęłam filiżankę spod kranika ekspresu i postawiłam na małym spodeczku. – Sprawdź mnie.

Cholera, czy ja z nim flirtowałam? Z Jackiem Granickim, którego miałam unikać jak ognia? Byłam psychicznie chora czy to jakaś inna przypadłość?

– Najpierw mi powiedz, czy mogłaś zapomnieć o tych drzwiach? I może ścierałaś kurz z parapetu i sama poprzestawiałaś te kaktusy? – zapytał rzeczowo.

Upił łyk kawy. Chyba mu smakowała, bo przymknął na chwilę oczy. Jasna cholera, on nawet rzęsy miał nieziemskie! Nie mogłam nic poradzić na to, że bardzo mi się podobał. A teraz siedział w mojej kuchni i pił spokojnie kawę. Chociaż sobie popatrzę.

– To niemożliwe. – Pokręciłam gwałtownie głową. – Mam fioła i obsesję na tym punkcie. Zanim wyjdę z domu, zamykam wszystkie pokoje, a że jest ich aż pięć, latam po korytarzu i wszystko sprawdzam. Potem wychodzę i powtarzam pod nosem: zamknięte, zamknięte, zamknięte…

– Brzmi jak z Dnia świra. – Jacek uniósł brew.

– Być może. – Wzruszyłam ramionami.

– To nawet urocze – mruknął pod nosem.

Usłyszałam.

– Czy właśnie powiedziałeś, że jestem urocza? – Spojrzałam na niego chytrze.

– To jest urocze, nie ty – zaoponował. – Znaczy… – Wyglądał na zakłopotanego. Co rzadko się zdarzało, bo najczęściej rzucał ciętymi ripostami i trudno było go przegadać. – W każdym razie ustalmy fakty. – Zmienił się w pana komisarza, aby ukryć zmieszanie.

A ja poczułam się bardzo dobrze.

– Dobrze, panie władzo. Fakty są takie, że nie mam pojęcia, co się mogło wydarzyć. Mikołaj jest we Francji, a Natalii dziś tu nie było.

– Nikt więcej nie ma kluczy?

Drgnęłam.

– Nie.

Jacek uważnie mi się przypatrywał. Jeśli tak przesłuchiwał podejrzanych, to już im współczułam.

– W takim razie wytłumaczenie jest jedno: sama to zrobiłaś, a teraz nie pamiętasz.

Zamarłam. Czy on mnie w ogóle słuchał?

– Szybko do tego doszedłeś, Sherlocku – zakpiłam. – Zawsze tak szybko dochodzisz? – Cholera, dopiero gdy wypowiedziałam to na głos, dotarła do mnie dwuznaczność tych słów.

Zadrgał mu kącik ust.

– Nie. Raczej ustępuję pierwszeństwa. Jestem dobrze wychowany.

Odwróciłam się i zaczęłam wycierać ekspres, bo poczułam, jak rumieniec wypływa mi na policzki. Jezu, ile ja mam lat?

– Nie wiem, co się mogło stać. Może to duchy. Ten dom jest bardzo stary.

– Gdyby to były duchy, to jeszcze pół biedy – mruknął i odstawił pustą filiżankę. – Pyszna, dziękuję.

– Dawno nie mieszkałam sama. Chyba mi odbija. – Uśmiechnęłam się i wzruszyłam ramionami.

– Kiedy wraca Mikołaj?

– Za niecały miesiąc. – Westchnęłam. – Szkoda, że Natki już tu nie ma.

Jacek wpatrywał się we mnie, jakby usilnie się nad czymś zastanawiał. W końcu chyba podjął decyzję, bo podszedł do mnie i pochylił się, patrząc mi prosto w oczy.

– Mam propozycję. Wprowadzę się do ciebie do momentu, aż wróci Mikołaj. I tak miałem zrobić remont, więc byłoby mi to nawet na rękę.

Musiałam chwilę poukładać sobie w głowie to, co właśnie usłyszałam.

– Chcesz – przełknęłam ślinę, jak przedszkolak przed deklamowaniem wierszyka na Dzień Matki – się do mnie wprowadzić?

– No tak – powiedział, jakby właśnie zaproponował mi coś najzwyklejszego na świecie. – Jeśli nie masz nic przeciwko – dodał. – Jestem bardzo poukładany i utrzymuję porządek. Nie chcę, żebyś czuła się kiepsko, kiedy zostajesz sama w tym wielkim mieszkaniu. Przyjacielska przysługa. – Odsunął się i uśmiechnął, a dołeczek w jego policzku się pogłębił.

Westchnęłam.

Miałabym tutaj osobistego Bonda.

I ten dołeczek.

Szerokie ramiona.

Niewyparzoną buźkę!

– Dlaczego to robisz? Przecież nawet mnie nie lubisz!

Skrzyżował ramiona i spojrzał na mnie z góry. Pokręcił głową i westchnął.

– Oj, Elizka, niewiele o mnie wiesz.

* * *

Nie mam pojęcia, co mi odbiło! Byłem akurat u brata, kiedy do Natalii ktoś zadzwonił. Szybko zorientowałem się, że to Eliza. Moje durne serce od razu zaczęło mocniej bić, jakbym jechał na jakąś realizację ze SPAP-em. A kiedy pomyślałem, że ona może być w niebezpieczeństwie, natychmiast pojechałem do jej mieszkania. Ale jak to się stało, że od sprawdzania jej apartamentu przeszedłem do propozycji zamieszkania u niej, nie mam pojęcia. Chyba jestem psychicznie chory! Ledwo wytrzymuję w jej towarzystwie, ledwo panując nad chęcią rzucenia się na nią i całowania do utraty tchu. A teraz miałbym ją mieć tuż obok i to prawie przez miesiąc! Co ze mną, do diabła, nie tak?

Nie wierzyłem, że ktoś był w jej mieszkaniu, bo niby po co, skoro nic nie zginęło, ale z drugiej strony na samą myśl o tym, że jednak tak mogło być, cierpła mi skóra, a palce świerzbiły, żeby złapać za broń. W końcu nie takie rzeczy widziałem. Natalia została porwana spod domu, wprawdzie przez odłam naszej włoskiej familii, więc było wiadomo, że jej nie skrzywdzą, a chcą tylko nastraszyć Tiffany’ego, czyli mojego brata Maćka, i zmotywować go do wykonania ich poleceń. Ale nigdy nic nie wiadomo.

Poza tym coś mi się nie podobało w twarzy Elizki, kiedy zapytałem, czy ktoś mógłby mieć klucze do jej mieszkania. To znaczy wszystko mi się w jej twarzy podobało, ale zrobiła wówczas dziwną minę, jakby się zawahała, i to mi wystarczyło. Zamierzałem zbadać temat, oczywiście nic jej nie mówiąc, bo zapewne nieźle by się wkurzyła, że grzebię w jej przeszłości. A teraz walnąłem bombę z tą propozycją wprowadzenia się do niej. Nie wiem, jak miałbym znieść jej ciągłą obecność, zapach, wkurzający wzrok i niewyparzoną buźkę. A jednocześnie poczułem coś, co mnie nieco przestraszyło, ale i zafascynowało. Jakąś wewnętrzną radość i oczekiwanie na… W każdym razie nie zamierzałem jej zostawić samej.

– Niewiele o tobie wiem? – powtórzyła moje słowa. – Pewnie tak… Wiemy przecież tylko tyle, ile ta druga osoba zechce nam wyjawić – zabrzmiała nieco smutno.

Czy ktoś ją zranił? Rozczarował? Oprócz mnie, oczywiście, wtedy w Kalabrii. Dobrze wiedziałem, co spieprzyłem, i nie zamierzałem sam przed sobą się tego wypierać.

– To prawda. – Pokiwałem głową. – Ale musisz wiedzieć, że jesteś przyjaciółką mojej bratowej. A ja pochodzę z rodziny, w której wszelkie więzy są bardzo ważne i nieustannie pielęgnowane. Poza tym… – Westchnąłem, skrzyżowałem ramiona i uśmiechnąłem lekko. Patrzyłem na nią, widziałem jej śliczne niebieskie oczy, w których czaiły się pytania. Nie zamierzałem na nie wszystkie odpowiadać, ale musiałem jej powiedzieć to, co w tej chwili czułem. Chociaż po części. – Bardzo cię lubię i nie chciałbym, żeby stało ci się coś złego.

– Ach… – Spojrzała na mnie jakoś tak cieplej niż zwykle.

– No tak, jestem gliniarzem, moją powinnością jest chronić i służyć. – Mrugnąłem do niej.

– Och. – Tym razem wydawała się poirytowana.

– Widzę, że jesteś bardzo wygadana – zażartowałem.

Przewróciła oczami, ale w końcu się uśmiechnęła.

– Mam wolny pokój. A nawet kilka. Przyszykuję ci świeżą pościel – powiedziała nagle.

Kiwnąłem głową.

– Pojadę zatem po swoje rzeczy.

– Okej. Tylko żadnych imprez i lasek. To nie jest hotel na jedną noc – oznajmiła stanowczo.

Skrzywiłem się.

– Nie przyprowadzam lasek na jedną noc.

– A na wiele? – zapytała niepewnie.

– Też nie. Jeśli chcesz o to zapytać, to zapytaj wprost.

– Niby o co? – Eliza wydęła usta.

– Czy się z kimś spotykam. – Spojrzałem jej w oczy.

– Myślisz, że mnie to obchodzi? – prychnęła.

Zaśmiałem się cicho.

– Okej, zostawmy to. Nie musisz się martwić. Nikogo tu nie przyprowadzę – zapewniłem. – Pojadę teraz po rzeczy, poradzisz sobie?

– Jakoś przeżyję – prychnęła.

– Nie wątpię. W każdym razie gdyby coś, dzwoń pod sto dwanaście.

– Jesz sushi? – spytała nieoczekiwanie.

Zatrzymałem się i spojrzałem na nią zdumiony.

– Tak, a co?

– Kupiłam na wynos. Przez to wszystko zapomniałam o jedzeniu. Poczekam na ciebie.

– Dobrze, przywiozę białe wino. – Sięgnąłem po kurtkę.

– Ale wiesz, że to nie żaden wspólny obiad, randka, te sprawy – zastrzegła natychmiast.

– Ależ skąd. Kiedy zabiorę cię na obiad, będziesz o tym wiedziała. – Uśmiechnąłem się. – Zwłaszcza że to będzie obiad ze śniadaniem. – Mrugnąłem i wyszedłem z mieszkania.

Dopiero na klatce wziąłem głęboki wdech i pokręciłem głową. Jasna cholera! Czeka mnie naprawdę ciężki czas. Ale jednocześnie czułem się dobrze. Doskonale. Zajebiście! Obym tylko wszystkiego nie spieprzył. Bo to przychodziło mi z ogromną łatwością.

Rozdział 3

Avicii, Bad Reputation

Kolejne dni wspólnego zamieszkiwania z Jackiem minęły całkiem spokojnie. Na początku bardzo się obawiałam, co może się wydarzyć, ale niepotrzebnie. W sumie mijaliśmy się i nie wchodziliśmy sobie w drogę. On wstawał pierwszy, zaparzał kawę w ekspresie, a gdy zwlekałam się z łóżka, już pracował. On był skowronkiem, biegał codziennie o szóstej trzydzieści. Ja z kolei byłam sową, rano miałam nawet problem, by mrugać powiekami. Ale chętnie patrzyłam, jak Jacek wybiega z bramy i zmierza w stronę parku. Miał piękną sylwetkę i cudownie umięśnione łydki. Nigdy wcześniej nie pomyślałam, że nawet łydki faceta mogą być seksowne.

Dziś byłam umówiona z Natalią na dobre jedzenie i do klubu potańczyć. Nie mogłam się już doczekać. Kiedy wyszłam z łazienki i podążałam długim korytarzem do kuchni, poczułam zapach kawy i usłyszałam niski głos Jacka, który chyba rozmawiał przez telefon.

– Dobrze, a sprawdzili to? Niech Kinga się tym zajmie. Będę za czterdzieści minut.

Gdy usiadłam przy stole, spojrzałam na nowego lokatora. Skończył rozmawiać i wyglądał na zirytowanego. Nerwowo schował telefon do kieszeni dżinsów, poprawił pas z bronią i sięgnął po kurtkę.

– Kiepska sobota? – zapytałam.

– Bardzo. Mieliśmy nowy napad. – Pokręcił głową.

– Jaki napad? – Zaniepokoiłam się.

– Prowadzę taką pogmatwaną sprawę napadów na kantory. – Jacek potarł twarz.

Wyglądał na zmęczonego.

– O której wczoraj wróciłeś?

– O pierwszej. Wstałem o szóstej. Kurczę, miałem dzisiaj jechać do mieszkania. – Pokręcił głową i westchnął. – No nic, jadę do fabryki. Kawa świeżo zaparzona. – Skinął do mnie i uśmiechnął się kącikiem ust.

– Słuchaj, będę dzisiaj późno, bo idziemy z Natalią do klubu.

– Do jakiego klubu? – Zatrzymał się i utkwił we mnie wzrok.

– Do Greya. Zrobiłam tam rezerwację.

– We dwie idziecie? Maciek wie? – Zmarszczył brwi.

– A co on, jej ojciec, a ona ma piętnaście lat? Nie mnie pytaj. – Wzruszyłam ramionami. – Mówię ci to tylko po to, żebyś wiedział, że jak wrócisz z tej swojej fabryki, to może mnie nie być.

– Okej. Uważajcie na siebie.

– Dobrze, tato – mruknęłam i nalałam sobie parującej kawy. – Miłego łapania przestępców.

– To nigdy nie jest miłe, Elizko – powiedział niskim głosem i wyszedł, a ja musiałam poświęcić kilka minut, aby uspokoić szalejącą…

No. Coś mi tam w brzuchu szalało. Falowanie i spadanie, motyle i ćmy, te sprawy. Wypiłam kawę i poszłam do sypialni, wybierać strój na dzisiejszą babską sobotę. Miałam ochotę zrobić się na bóstwo. A potem zabawić i nabroić!

Natalia przyjechała do mnie o szesnastej, ubrana w wąskie czarne dżinsy, białą koszulową bluzkę i czarną ramoneskę z frędzlami. Włosy upięła wysoko, zrobiła smoky eyes i wyglądała jak blond wamp. Ja miałam na sobie małą czarną, wysokie kozaki, a długie do ramion jasnobrązowe włosy zostawiłam rozpuszczone. Zrobiłam mocny makijaż w kolorze ciemnej wiśni, a usta tylko musnęłam błyszczykiem. Przyjaciółka uściskała mnie i spojrzała z uznaniem.

– Jak zwykle wyglądasz jak milion dolców.

– Chyba ty. Maciej nie marudził? – zapytałam.

Zrobiłam nam po drinku, zaraz miała przyjechać taksówka i zabrać nas na rynek.

– Marudził, oczywiście. Opowiedział mi ze szczegółami, co może się przydarzyć dwóm samotnym atrakcyjnym dziewczynom. I ciągle przypominał, żebym nigdzie nie zostawiała okularów. – Przewróciła oczami.

No tak, Natalia miała poważną wadę wzroku, a nieszczególne lubiła chodzić w okularach i często ładowała się przez to w tarapaty.

– On cię kocha, szaleje za tobą – powiedziałam z uśmiechem, stukając szklanką w jej szklankę.

– Ale to nie znaczy, że mnie uwięzi w tej swojej rezydencji. Chociaż pewnie by chciał! – Wyciągnęła wskazujący palec i łyknęła ze szklanki. – Lepiej mi opowiedz, co jest między tobą a Jackiem. Mieszkacie razem. Byliśmy z Maciejem w szoku, jak nam to oznajmił.

– Opowiem ci przy obiedzie. – Zerknęłam na komórkę, która sygnalizowała, że taksówka już jest pod domem. – Lecimy, mała, w miasto!

I poleciałyśmy.

W restauracji zamówiłyśmy spaghetti i czerwone wino, najadłyśmy się do syta i kiedy kelnerka zabrała talerze, poprosiłyśmy o kolejną lampkę. Wtedy przyjaciółka utkwiła we mnie wzrok ukryty za grubymi szkłami okularów, a ja poczułam się jak na przesłuchaniu. Chociaż właściwie chciałabym, aby przesłuchał mnie pewien przystojny komisarz. A najpierw przeszukał. Na pewno coś ukrywałam w różnych zakamarkach. Ciała. Jego duże dłonie i moje…

– Hej, pobudka! – Natalia stuknęła w stół. – Zadałam ci pytanie!

– Eeee, co? – Spojrzałam na nią nieprzytomnym wzrokiem.

– Jak ci się mieszka z naszym Bondem? – Uśmiechnęła się znacząco.

– Dlaczego tak o nim mówisz? – Zmarszczyłam brwi.

Nie chciałam się przyznać, że sama nazywałam go tak w myślach od momentu, kiedy ujrzałam go kilka miesięcy temu po raz pierwszy.

– Chris i Maciej tak na niego mówią. Przecież wiesz, że oni uwielbiają ksywki. – Przewróciła oczami.

– Hm, no tak. – Próbowałam wrócić do rzeczywistości.

– No to? Jak tam, nie zabijacie się? – Patrzyła na mnie z oczekiwaniem.

– W sumie to… się mijamy. On dużo pracuje, prowadzi jakąś trudną sprawę, dzisiaj też pojechał. Ja, wiadomo, wracam późno. Ale jakoś mi lepiej ze świadomością, że gdzieś tam jest.

– I w dodatku ma broń. – Natka mrugnęła do mnie i upiła łyk wina.

– Wystarcza on sam. – Uśmiechnęłam się.

– Nadal ci się podoba? – Pochyliła się i sondowała moją twarz.

– Zawsze mi się podobał – powiedziałam cicho. – Ale nadajemy na zupełnie innych falach. Poza tym już nie oczekuję żadnych fajerwerków i dobrze wiesz, że skupiłam się na pracy.

– Wiem. Jacek też. Ale to nie znaczy, że to potrwa wiecznie. Wtedy, w Kalabrii, widziałam, jak na ciebie patrzył. Szczerze mówiąc, on zawsze patrzy na ciebie tak, jakby chciał, no wiesz. – Uśmiechnęła się i poruszała znacząco brwiami.

– Nie mam pojęcia, czego by chciał. On sam chyba tego nie wie. – Westchnęłam. – A ja… nie jestem gotowa na pakowanie się w coś, co zaraz się skończy. Pamiętasz, jak było z Andrzejem. – Na samo wspomnienie poczułam niechęć i złość.

– Nie masz z nim kontaktu? – zapytała niespodziewanie.

– Na szczęście nie. Chyba go aresztowali, a co dalej się z nim działo, nic mnie nie obchodzi i nie zamierzam tego zgłębiać. – Wzruszyłam ramionami.

– Nie mogę uwierzyć, że chciał, byś sfałszowała dla niego dokumenty kredytowe.

– Mało tego, wyhaczył mnie na imprezie firmowej naszego banku, na której pojawił się jako partner biznesowy. Dokładnie wiedział, czym się zajmuję i jakie mam moce decyzyjne. Próbował mnie oszukać i wrobić. A ja się, głupia, zabujałam w jego ładnej buźce. Dlatego teraz wiem, że ładna twarz to nie wszystko. – Westchnęłam.

Po tej imprezie przyszedł do mojego banku i zgłosił zaginięcie karty kredytowej. Był miły, nieco zagubiony, żartował.

– To już druga karta w ciągu trzech miesięcy. Chyba jestem pechowcem – powiedział, patrząc na mnie z nieśmiałym uśmiechem.

– Może lepiej płacić telefonem? – zasugerowałam. – A kartę zostawić w domu. Telefon trudniej zgubić.

Zaśmiał się.

– Od początku roku zgubiłem już dwa.

– Może jest pan zakochany.

– Jeszcze nie. – Wpatrywał się we mnie, a mnie zrobiło się jakoś miło.

Potem przychodził niemal codziennie, dopóki nie wymusił na mnie obietnicy, że umówię się z nim na kawę. I tak się zaczęło.

Kawa, potem kolacja, aż wreszcie został na noc. Jasne, na początku było bardzo namiętnie, ostro nawet, bo mimo że starał się wyglądać na nieporadnego, był całkiem… zaradny. Miał gest, był szarmancki, miewał szalone pomysły. Jak wtedy, kiedy wpadł do mnie w piątek o północy, kazał mi się pakować, bo za trzy godziny mieliśmy lot do Rzymu. To były cztery dni wariackiego seksu ze zwiedzaniem. Podejrzewam, że znaleźliśmy się tam, bo robił we Włoszech jakieś lewe interesy, teraz już nie wierzę w jego czyste intencje, ale wtedy byłam zachwycona i nawet powoli zaczynałam ufać, że może naprawdę coś do mnie czuje. Innym razem zabrał mnie na pyszną kolację w lokalu, w którym panowały egipskie ciemności, więc wszystkie zmysły były wyczulone na to, co właśnie miałam w ustach. Niesamowite wrażenia. Potem się kochaliśmy i właśnie wtedy dałam mu klucze do mieszkania…

Nie wiem, czy miało to coś wspólnego z tym wszystkim, co się teraz działo, jednak z jakiegoś powodu przemilczałam to przed Jackiem. Znając jego wyczulony na takie rzeczy nos, zaraz zacząłby węszyć, a ja nie chciałam wracać do przeszłości i do tego potwornego rozczarowania. Rozczarowania przede wszystkim sobą, że tak łatwo dałam się oszukać i wmanewrować.

– Nie zawsze, ale czasami ma się to szczęście, że wszystkie dobre i ładne rzeczy idą w parze – usłyszałam głos Natalii. Bawiła się kieliszkiem, w którym kołysała się resztka czerwonego wina.

Wyglądała na rozmarzoną.

– Ty i Maciej Granicki. Jesteście idealną parą, pani Granicka. – Uśmiechnęłam się szeroko.

– Ale wiesz, że łatwo nie było. W sumie… – Spojrzała na mnie uważnie. – Jestem ci winna wyjaśnienie.

– Jakie? – Zmarszczyłam czoło.

– Coś ci opowiem. O pewnej rodzinie z Kalabrii i Tiffanym.

– Właśnie, dlaczego kiedyś tak o nim powiedziałaś – przypomniałam sobie – a potem błagałaś mnie, żebym za żadne skarby nie używała tej ksywki? O co chodziło, Natka?

– To jak – zawahała się – z filmu sensacyjnego. Ale to moje życie. I Macieja. Mogę liczyć na twoją dyskrecję? To kwestia życia i śmierci.

O kurczę. Wyglądała śmiertelnie poważnie.

Pokiwałam głową.

– Jestem twoją przyjaciółką. Zawsze możesz na mnie liczyć – zapewniłam. – Jeśli kiedyś przyjedziesz i powiesz, że masz zwłoki w bagażniku, zapytam tylko, jak dużej łopaty potrzebujemy.

– Aż tak to nie… – Uśmiechnęła się lekko. – No to posłuchaj. – Westchnęła, zamówiła jeszcze po lampce wina, pochyliła się do mnie i zaczęła mówić: – Wszystko zaczęło się od tego, że dostałam pracę w firmie Macieja…

Dalej opowiadała o tajemniczych kradzieżach podczas eventów, które organizowała w korporacji Granickiego, o informacjach uzyskanych od Jacka, o Chrisie i porwaniu, a wreszcie o tym, że ojcowie Jacka i Macieja są ściśle związani z familią Contich z Kalabrii. I o kradzieżach, których dokonywał Maciej Granicki, osławiony złodziej o pseudonimie Tiffany. Moje oczy chyba zrobiły się jeszcze większe, kiedy usłyszałam, że sprawę Tiffany’ego prowadził nie kto inny, tylko komisarz Jacek Granicki. To się nazywa konflikt interesów!

– I co teraz będzie? – Jedynie tyle zdołałam wykrztusić.

– Maciej dogadał się z Giannim. Dług został spłacony. Chris wziął na siebie całą winę, więc nieprędko pokaże się gdzieś w Europie.

– Gianni i Chris – powiedziałam zamyślona. – Przecież ja ich obu poznałam. Gianni to taki typowy Włoch z południa, a Chris doskonała mieszanka. Bardzo podobny do Macieja i Jacka.

– Oni są ze sobą mocno związani, traktują się jak bracia. Jeden za drugim skoczyłby w ogień. – Natalia się uśmiechnęła. – Uwielbiam Jacka i Chrisa, wiem, że kochają Macieja.

– Niesamowita historia i niesamowita rodzina – powiedziałam, czując ukłucie gdzieś w głębi serca.

W przeciwieństwie do nich ja byłam taka samotna.

– Dlatego czasami zachowanie Jacka trudno zrozumieć, ale to bardzo dobry facet i na pewno, gdyby… gdyby coś miało być między tobą a nim, możesz być pewna, że cię nie skrzywdzi. Jest szczery i bardzo oddany wszystkiemu, w co się angażuje.

– Ale ja nie jestem w stanie się zaangażować. Po prostu… – Potarłam twarz. – Nie umiem się otworzyć i zaufać facetowi.

– Rozumiem. – Pokiwała głową. – Czas. Tego ci potrzeba. Ale nie dzisiaj.

Spojrzałam na nią pytająco.

– Dzisiaj potrzebujesz resetu. Lecimy do klubu.

 – Skoro tak mówisz. – Obie się roześmiałyśmy.

W klubie popłynęłyśmy. Shot za shotem. Piwo i wódka, groźny zestaw. Muzyka pulsowała, światła oślepiały, wszystko we mnie dudniło i naprawdę właśnie tego było mi trzeba. Jakiś gość tańczył blisko mnie, ruszał się całkiem fajnie, więc bawiliśmy się razem. Tańczyłyśmy niemal do północy. Natalia chciała się przewietrzyć, więc wzięła mnie za rękę i wyszłyśmy na zewnątrz. Mój towarzysz wyszedł z nami, wyjął papierosa i mnie poczęstował. Zaciągnęłam się i dmuchnęłam mu dymem w usta. Zaśmiał się i przyciągnął mnie do siebie. Widziałam, że chce mnie pocałować. A co tam! Byłam na to gotowa.

Natalia usiadła na murku i piła wodę. A ja już miałam spotkać się z wargami uśmiechniętego chłopaka, wyobrażając sobie, że to Jacek Granicki. I nagle coś się zmieniło, chłopak zniknął, a ja znalazłam się w mocnym uścisku silnych ramion… mojego przeklętego Bonda!

* * *

Ależ ona była piękna! I zgrabna! I wkurzająca! Naprawdę swędziały mnie ręce i siłą woli musiałem powstrzymywać się, żeby któraś z nich nie wylądowała na jej okrągłym tyłeczku, pięknie wyeksponowanym przez obcisłą sukienkę, którą chciałem z niej zedrzeć. Kolejny raz miałem takie myśli, co nie wróżyło dobrze.

Siedzieliśmy z Maciejem przy barze i obserwowaliśmy, jak bawią się nasze… znaczy, jego żona i Eliza. Kiedy w końcu wyszedłem z fabryki, brat zadzwonił i zaprosił mnie na steki. Musiałem się zresetować, dlatego postanowiłem dzisiaj wyluzować.

– Wiesz, że Natka i Elizka poszły na party? – Maciej spojrzał na mnie i mrugnął.

– Jak ty to przeżyjesz? – zapytałem ze śmiechem.

– Właśnie nie wiem. Mam nadzieję, że moja żona nie będzie korzystała z męskiej toalety.

– A ma takie ciągoty? – Sięgnąłem po piwo i wlałem zimny goryczkowy płyn do gardła.

– Dużo by opowiadać. – Uśmiechnął się do swoich wspomnień.

– No tak, Natalia jest uzdolniona. – Pokręciłem głową i też się uśmiechnąłem. – Wiesz, że będą w Greyu?

– Wiem. – Maciek uniósł brew. – Myślisz…

– Tak – przerwałem mu – dawno nie byłem w klubie.

– Jak coś, to zwalę to na ciebie – zastrzegł szybko.

Więc teraz siedzieliśmy przy barze, piliśmy whisky i patrzyliśmy z oddalenia, jak bawią się dziewczyny. Maciej przysunął się do mnie i krzyknął mi do ucha:

– Jak ci się mieszka z panną Elizą?

Milczałem przez chwilę.

– Zdziwiłem się, kiedy Natka powiedziała mi o twoim pomyśle. Miałem wrażenie, że za sobą nie przepadacie – ciągnął.

O tak, to pewnik, dlatego za każdym razem jak ją widzę, mam ochotę zmiażdżyć jej usta swoimi.

– Jest okej. Nie wchodzimy sobie w drogę. – Wzruszyłem ramionami.

Widziałem, jak brat, który tak naprawdę był moim kuzynem i najlepszym przyjacielem, uważnie się we mnie wpatruje. W końcu uśmiechnął się kącikiem ust, dopił whisky i powiedział coś pod nosem, ale odczytałem to z ruchu jego warg:

– Jasne.

Nie chciałem wchodzić w głębszą dyskusję na ten temat. Nie lubiłem mówić o uczuciach, a te, które kierowałem do tej pyskatej dziewczyny w zbyt krótkiej sukience, zupełnie nie nadawały się do ujawnienia. A teraz ona bawiła się z jakimś gościem, który znajdował się stanowczo zbyt blisko, a jego ręce wędrowały tam, gdzie nie powinny. Spiąłem się i z trudem zapanowałem nad atawistycznymi ciągotkami, aby podejść do Elizy, złapać ją za kark, pocałować i oznaczyć teren. Czasy wikingów minęły, kolego, zresztą ja nie robiłem takich rzeczy. Zgadza się. Ale wcześniej nigdy nie czułem czegoś podobnego.

Dziewczyny wyszły na zewnątrz, a ja spojrzałem na Macieja i kiwnąłem do niego, żebyśmy także się przewietrzyli.

– Natka się wkurzy, jak mnie tu zobaczy – powiedział.

– Nie pokażemy się. Spokojnie.

Maciej pokręcił głową, zapewne już coś tam sobie ubzdurał, ale nie zamierzałem o tym dyskutować. Wyszliśmy i stanęliśmy z boku, widziałem Natalię, która usiadła na murku, wyglądała na zmęczoną i lekko zawianą. A Eliza stała koło tego natarczywego kolesia i paliła papierosa. I kiedy on się do niej zbliżył, przekraczając wszelkie granice, a ona wcale nie wyglądała na oburzoną, coś we mnie wstąpiło.

Nie mogłem dopuścić do tego, żeby ją pocałował. Błyskawicznie znalazłem się obok, odepchnąłem kolesia, który zatoczył się i wpadł na betonowy słupek, a ja… No cóż, nikt nie powiedział, że zawsze zachowuję się roztropnie, w końcu płynie we mnie krew Granickich. Ująłem w dłonie policzki Elizy i najzwyczajniej w świecie mocno ją pocałowałem. Czułem ciepło jej ciała, alkoholowy oddech, perfumy, ją… To było jak odurzenie, jakbym sztachnął się niesamowicie silnym dragiem. Nie korzystałem z używek, ale jak szaleliśmy z chłopakami po Neapolu, niejedną głupią rzecz się robiło. I pamiętam, jak to było. Ale nie mogło się równać z tym, co czułem teraz, kiedy obejmowałem jej twarz, smakowałem ust i widziałem tę wibrującą złość, która już za chwilę miała wybuchnąć. I tak się stało. Eliza odepchnęła mnie wściekle.

– Odbiło ci?! – wrzasnęła.

– Trochę – szepnąłem, patrząc na nią z zachwytem.

– Koleś, co jest, kurwa? – Facet, który przed chwilą chciał ją pocałować, doskoczył do mnie i teraz on lekko mnie popchnął.

– Odejdź – powiedziałem cicho, nie poświęcając mu nawet spojrzenia.

– Tak jak mówi mój brat, nie ma cię. – Maciej stanął tuż obok.

Chłopak zaklął pod nosem, ale nie zamierzał z nami zadzierać.

– Maciek, co ty tutaj robisz? – Natalia patrzyła na męża, kompletnie zaskoczona.

– Byliśmy niedaleko na stekach i piwie. Postanowiliśmy wpaść, żeby zobaczyć, jak się bawicie – odparł gładko, ale ona dalej przypatrywała mu się podejrzliwie.

– Aha, tak przypadkiem? – zapytała.

Pokiwał głową.

– Dobrze wiesz, że przypadki rządzą naszym życiem, Natalio. – Maciej zerknął na mnie i Elizę, po czym objął żonę, coś do niej szepnął i weszli z powrotem do klubu.

– No słucham, co to było? – Eliza wyglądała jak wcielenie furii.

Była taka… cudowna. Przełknąłem ślinę.

– Impuls – odparłem krótko.

– Nie panujesz nad odruchami? – prychnęła.

– Koleś się do ciebie lepił – mruknąłem.

– A nie przyszło ci do głowy, że gdyby mi to przeszkadzało, to sama bym go pogoniła?

– Nie myślałem o tym. – Westchnąłem.

– A w ogóle co tutaj robisz? Szpiegujesz mnie? – Mierzyła mnie wzrokiem.

Wkurzona i piękna. Cholernie piękna.

– Maciej już wyjaśnił – powiedziałem cicho.

– A ja jestem taka głupia i uwierzę! – prychnęła z przekąsem. – Przestań ściemniać.

– No dobra, chcesz prawdy? – Wyprostowałem się i podszedłem do niej.

Widziałem, jak rozszerzają się jej źrenice. Wzięła gwałtowny oddech. Nie, nie bała się mnie, to było coś innego. Brakowało jej powietrza, znałem to, zawsze czułem to samo, gdy znajdowałem się zbyt blisko niej.

– Jeśli cię na nią stać. – Uniosła brew.

Stałem już tak blisko, że czułem ciepło i irytację bijące z jej ciała.

– Nie chciałem, żeby jakiś dupek cię całował – wydusiłem.

– Aha. – Nadal mierzyła mnie wzrokiem. – Dlaczego?

Wiedziałem, że tyle razy wysyłałem jej sprzeczne sygnały, że chyba nadeszła pora na to, żebym wyznał, co naprawdę we mnie siedzi.

– Bo… bardzo cię lubię. I wolałbym sam cię całować – powiedziałem cicho i delikatnie dotknąłem jej talii. – I dotykać. Nie jestem dobry w takich klimatach. Ale postaram się tego nie spieprzyć.

– Hm… – zastanowiła się – przyszłam tutaj dzisiaj, żeby się pobawić. Nie mam zamiaru jeszcze wracać do domu, więc jeśli chcesz, możemy wrócić do klubu i po prostu zluzować. Ja też jestem kiepska w tych klimatach, a dzisiaj chcę potańczyć i nie myśleć o niczym. Co ty na to?

Patrzyła na mnie z oczekiwaniem. Kiwnąłem głową i wyciągnąłem rękę. Spojrzała na mnie, uśmiechnęła się delikatnie i podała mi swoją. Czym prędzej ją ująłem i weszliśmy do klubu. Tam, niedaleko stolika, przy którym siedziały dziewczyny, mój brat tańczył z Natalią, tak ciasno ją obejmując, że pomyślałem, że powinni jechać już do domu. Zaśmiałem się pod nosem, a Elizka przewróciła oczami i mruknęła do mnie:

– Nowożeńcy.