39,90 zł
Odkryj niewidzialną siłę, która kształtuje Twoje życie – nawet jeśli nie potrafisz jej nazwać.
Niewidzialna doktryna to błyskotliwa, bezkompromisowa analiza neoliberalizmu – dominującej ideologii naszych czasów, która przenika każdy aspekt współczesnego świata. George Monbiot i Peter Hutchinson odsłaniają kulisy tej doktryny, pokazując, jak z radykalnej idei lat 30. XX wieku przekształciła się ona w niekwestionowaną normę, wpływając na politykę, gospodarkę, media i codzienne wybory milionów ludzi.
Autorzy prowadzą czytelnika przez historię neoliberalizmu – od pierwszych koncepcji Hayeka i von Misesa, przez działalność think tanków i korporacji, aż po współczesne kryzysy: katastrofy klimatyczne, rosnące ubóstwo, rozpad usług publicznych czy wzrost nierówności społecznych. Monbiot i Hutchinson pokazują, że te zjawiska nie są przypadkowe ani od siebie oderwane – wszystkie mają wspólne źródło w "niewidzialnej doktrynie", która podporządkowuje demokrację logice pieniądza i rynkowej konkurencji.
Książka nie tylko demaskuje neoliberalizm i jego skutki, ale także daje nadzieję – proponując nową wizję polityki opartej na współpracy, empatii i prawdziwej demokracji uczestniczącej. To manifest na rzecz "prywatnej wystarczalności i publicznego luksusu", który może zakończyć erę neoliberalizmu i otworzyć drogę do bardziej sprawiedliwego świata.
Jeśli chcesz zrozumieć, dlaczego świat wygląda tak, jak wygląda, i jak można go zmienić, Niewidzialna doktryna to lektura obowiązkowa.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 198
Rok wydania: 2025
George Monbiot i Peter Hutchison, Niewidzialna doktryna. Tajna historia neoliberalizmu (i tego, jak przejął kontrolę nad twoim życiem)
Warszawa 2025
Copyright © George Monbiot and Peter Hutchison, 2024
First published as The Invisible Doctrine: The Secret History of Neoliberalism (& How It Came to Control Your Life) in 2024 by Allen Lane, an imprint of Penguin Press. Penguin Press is part of the Penguin Random House group of companies
Copyright © for this edition by Wydawnictwo Krytyki Politycznej
Tłumaczenie: Katarzyna Byłów
Redakcja: Agata Gogołkiewicz
Korekta: Anna Żołnik
Opieka redakcyjna: Patryk Walaszkowski/Jaś Kapela
Projekt okładki: Maja Madejska
Układ typograficzny, skład: Katarzyna Błahuta
Wydanie pierwsze
ISBN 978-83-68267-50-1
Wydawnictwo Krytyki Politycznej
ul. Jasna 10 lok. 3
00-013 Warszawa
wydawnictwo.krytykapolityczna.pl
Książki Wydawnictwa Krytyki Politycznej dostępne są w redakcji Krytyki Politycznej (ul. Jasna 10, lok. 3, Warszawa), Świetlicy KP w Cieszynie (al. Jana Łyska 3), księgarni internetowej KP (wydawnictwo.krytykapolityczna.pl) i w dobrych księgarniach na terenie całej Polski.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Błaszczyk
Wyobraźmy sobie, że ludzie w Związku Radzieckim nigdy nie słyszeli o komunizmie. Taki stan rzeczy odzwierciedla mniej więcej naszą obecną sytuację. Dominująca ideologia naszych czasów – wpływająca na niemal każdy aspekt naszego życia – dla większości z nas nie ma nawet nazwy. Kiedy o niej wspomnieć, ludzie albo nagle przestają słuchać, albo reagują zmieszaniem i wzruszeniem ramion: „Ale o co ci chodzi? Co to jest?”. Nawet ci, którzy o niej słyszeli, niespecjalnie potrafią ją zdefiniować.
Anonimowość tej ideologii jest zarazem przejawem, jak i źródłem jej mocy. Przyczyniła się do większości kryzysów, przed którymi stoimy: coraz większej nierówności, powszechnego ubóstwa dzieci, epidemii „chorób wynikających z rozpaczy” (ang. diseases of despair), częstego przenoszenia działalności za granicę i erozji dochodów podatkowych państw, do powolnego rozkładu ochrony zdrowia, edukacji i innych usług publicznych, niszczenia infrastruktur, niweczenia demokracji, krachu finansowego z 2008 roku. Wreszcie do wyłonienia się współczesnych demagogów, takich jak Viktor Orbán, Narendra Modi, Donald Trump, Boris Johnson czy Jair Bolsonaro, a także do wywołania kryzysów ekologicznych i kataklizmów związanych z degradacją środowiska naturalnego.
Na wszystkie te problemy odpowiadamy tak, jakby nie miały ze sobą związku. Kryzys goni kryzys, a jednak my nie dostrzegamy ich wspólnych korzeni. Nie widzimy, że wszystkie te katastrofy spowodowane są lub zaostrzają się w wyniku tej samej spójnej ideologii – ideologii, która ma, a przynajmniej miała swoją nazwę.
Neoliberalizm stał się tak powszechny, że już nawet nie widzimy w nim ideologii. Postrzegamy go jako pewien rodzaj „prawa naturalnego” – coś na kształt selekcji naturalnej Darwina, prawa termodynamiki czy nawet grawitacji – jako niezmienny fakt, rzeczywistość niepodlegającą negocjacji. Czyż może być większa władza niż ta sprawowana bezimiennie?
A jednak neoliberalizm nie jest ani nieunikniony, ani niezmienny. Wręcz przeciwnie, został wymyślony i celowo kształtowany jako narzędzie do zmiany natury władzy.
Czym jest neoliberalizm? To ideologia, w której wiarę pokłada się przede wszystkim w tym, że to konkurencja jest cechą definiującą ludzkość. Która mówi nam, że jesteśmy zachłanni i samolubni, ale że zachłanność i samolubność prowadzą do społecznych usprawnień, generując bogactwo, i ostatecznie wzbogacimy się wszyscy.
Obsadza nas w roli bardziej konsumentów niż obywateli. Próbuje nas przekonać, że dobrostan najprędzej osiągniemy nie poprzez wybory polityczne, ale ekonomiczne – konkretnie: kupując i sprzedając. Obiecuje nam, że kupując i sprzedając, możemy odkryć naturalną, opartą na merytokracji hierarchę zwycięzców i przegranych.
Według tej ideologii „rynek” – jeśli tylko nie będziemy ingerować w jego działanie – ustali, kto zasługuje na odniesienie sukcesu, a kto nie. Utalentowani i pracowici będą górą, a nieroztropni, słabi i niekompetentni poniosą porażkę. Bogactwo wytworzone przez wygranych spłynie w dół na resztę, którą również wzbogaci.
Neoliberałowie twierdzą, że aktywne państwo, próbujące zmieniać los społeczeństwa poprzez wydatki publiczne i programy społeczne, wynagradza w ten sposób porażki, napędza zależność ludzi od wsparcia i dotuje przegranych. Tworzy pozbawione przedsiębiorczości społeczeństwo, zarządzane przez biurokratów, którzy dławią innowacje i zniechęcają do podejmowania ryzyka, co z kolei zubaża nas wszystkich. Wszelkie próby wtrącania się w to, jak rynek przyznaje „nagrody” – poprzez redystrybucję dóbr i polepszenie warunków życia osób ubogich za pomocą działań politycznych – zaburzają wyłonienie się naturalnego porządku, w ramach którego premiowane są przedsiębiorczość i kreatywność. Jednocześnie neoliberałowie utrzymują, że interwencje rządowe i biurokratyczna kontrola w sposób nieunikniony doprowadzą do tyranii, w miarę jak państwo będzie zyskiwało coraz większą moc decydowania o tym, jak mamy żyć.
Rola rządów, według neoliberałów, powinna polegać na usuwaniu przeszkód stojących na drodze odkrycia owej naturalnej hierarchii. Mają ciąć podatki, ograniczać regulacje, prywatyzować usługi publiczne, tłamsić protesty, osłabiać władzę związków zawodowych i wyplenić umowy zbiorowe. Mają skurczyć sprawczość państwa i stępić ostrze działań politycznych. W ten sposób wyzwolą rynek, dając przedsiębiorcom wolność wytwarzania bogactwa, które wszystkim przyniesie poprawę życia. Kiedy już rynek zostanie oswobodzony z politycznej uwięzi, płynące z niego korzyści będą przekazywane wszystkim za sprawą tego, co filozof Adam Smith nazwał „niewidzialną ręką”. Pisząc o bogatych, twierdził:
Niewidzialna ręka prowadzi ich do dokonania nieomal takiego samego podziału artykułów pierwszej potrzeby, który by następował, gdyby podzielić ziemię na jednakowe części między wszystkich jej mieszkańców, i w ten sposób samorzutnie i bezwiednie przyczynia się do zwiększenia korzyści społeczeństwa […]1.
Można śmiało powiedzieć, że jak do tej pory to tak nie działa. W ciągu ostatnich czterdziestu lat, w okresie zarówno ideologicznego, jak i politycznego panowania neoliberalizmu, bogactwo – które wcale nie spłynęło na uboższych – coraz bardziej skupiało się w rękach tych, którzy i tak już je mieli2. W miarę jak bogaci stawali się coraz bogatsi, ubodzy coraz bardziej ubożeli, a skrajne ubóstwo i nędza nękają obecnie nawet najzamożniejsze kraje. I mimo że państwa dokonały deregulacji sektora finansów oraz innych sektorów, głównie handlu, dając szefom przedsiębiorstw swobodę robienia, co im się żywnie podoba, jednocześnie zwiększyły kontrolę nad innymi obywatelami – coraz bardziej ingerując w nasze życie, dławiąc sprzeciw i ograniczając zakres demokracji.
Funkcjonując nawet według własnych zasad, jak pokażemy w niniejszej książce, neoliberalizm okazał się porażką, i to spektakularną. Wyrządził przy tym druzgocącą krzywdę zarówno społeczeństwom, jak i Ziemi, tej żywej planecie, krzywdę, z której możemy się nigdy nie otrząsnąć. Ale w kwestii szerzenia i utrwalania stojącego za nim światopoglądu odniósł niesamowity sukces.
Przez lata zinternalizowaliśmy i odtwarzaliśmy dogmaty neoliberalizmu. Bogacze uwierzyli, że bogactwo zawdzięczają własnej przedsiębiorczości i cnocie – wygodnie pomijając jednak korzyści, jakie mieli z racji urodzenia, wykształcenia, dziedziczenia, rasy i klasy. Ubodzy także zinternalizowali tę doktrynę i zaczęli obwiniać się za własną sytuację. Zostali zdefiniowani, zarówno z zewnątrz, jak i od środka, jako przegrani.
A zatem nieważne jest strukturalne bezrobocie: jeśli nie macie pracy, to dlatego, że nie jesteście przedsiębiorczy. Nieważne, że nie da się płacić tak wysokich koszów najmu: jeśli wyczerpaliście limit na karcie kredytowej, to dlatego, że jesteście niekompetentni i nieodpowiedzialni. Nieważne, że w miejscowej szkole nie ma już boiska sportowego albo w okolicy nie ma już żadnych sklepów z jakościową żywnością: jeśli wasze dziecko jest otyłe, to dlatego, że źli z was rodzice.
Winą za systemowe porażki obarcza się jednostki. Nasiąkamy tą filozofią, aż w końcu stajemy się własnymi oprawcami. Być może to nie przypadek, że odnotowujemy narastającą epidemię samookaleczania i innych objawów niepokoju, samotności, alienacji i chorób psychicznych3.
Teraz wszyscy jesteśmy neoliberałami.
Neoliberalizm często nazywa się „kapitalizmem na sterydach”. Najbardziej opresyjne i niszczycielskie praktyki kapitalizmu traktuje on jako coś w rodzaju uświęconych pism, których treści nie wolno podważać, a środki, które mogłyby owe praktyki ukrócić, tępi. Jeśli chcemy zrozumieć neoliberalizm, najpierw musimy zrozumieć kapitalizm.
We wszystkich mediach widzimy nieustanną, uporczywą obronę kapitalizmu – rzadko jednak pojawia się próba jego zdefiniowania bądź wyjaśnienia, czym się różni od innych ustrojów gospodarczych. Traktowany jest jak prawo naturalne, jak gdyby był nieuniknionym wynikiem ludzkiej ewolucji.
A jednak, podobnie jak neoliberalizm, kapitalizm nie wyrósł organicznie z gleby. Słuchając niektórych jego obrońców można słusznie założyć, że nie mają oni świadomości pochodzenia kapitalizmu – a może nawet nie rozumieją, czym on jest.
Standardowa definicja wygląda mniej więcej tak:
Kapitalizm to ustrój gospodarczy, w którym prywatne podmioty posiadają i kontrolują własność zgodnie ze swoimi interesami i ustalają ceny w odpowiedzi na ograniczenia popytu i podaży na wolnych rynkach. Kluczową cechą kapitalizmu jest motywacja do osiągania zysków.
Taka definicja jest jednak niewystarczająca. Nie ma w niej rozróżnienia pomiędzy szczególnymi cechami kapitalizmu a zwykłą działalnością polegającą na kupnie i sprzedaży, która w różnych odsłonach istnieje od tysięcy lat. Nie wspomina także o przymusie i przemocy, na których opiera się kapitalizm. Biorąc to pod uwagę, chcielibyśmy zaproponować definicję według nas konkretniejszą i bardziej precyzyjną, chociaż wymagać będzie rozwinięcia:
Kapitalizm to ustrój gospodarczy wyrosły na kolonialnej grabieży. Operuje w ramach stale zmieniającej położenie i samopochłaniającej się granicy, gdzie zarówno państwo, jak i wpływowe prywatne interesy wykorzystują ustanowione przez siebie prawa, za którymi stoi groźba użycia przemocy, w celu przekształcenia wspólnych zasobów w wyłączną własność oraz przemiany bogactw naturalnych, pracy i pieniądza w dobra podlegające gromadzeniu.
Przyjrzyjmy się, co to oznacza. Choć nie ma zgodności co do momentu wykrystalizowania się kapitalizmu, uważamy, że istnieją podstawy, by doszukiwać się jego początków na Maderze4, wyspie położonej ponad 500 kilometrów od zachodniego wybrzeża północnej Afryki. Madera została po raz pierwszy skolonizowana przez Portugalczyków w latach 20. XV wieku. Stanowiła rzadki przypadek naprawdę bezludnej wyspy. Portugalscy kolonizatorzy potraktowali ją jako ziemię niczyją – czystą kartę. Wkrótce zaczęli wyrąb surowca, od którego wzięła nazwę: madeira w języku portugalskim oznacza drewno.
Najpierw wycięto lasy porastające wyspę, aby zaspokoić zapotrzebowanie na surowiec drzewny – który w Portugalii został już niemal całkowicie zużyty, a stale potrzebował go portugalski przemysł szkutniczy. Lasy wytrzebiono tam także w celu stworzenia pastwisk dla bydła i trzody chlewnej. Innymi słowy, pierwotni kolonizatorzy po prostu zastosowali na Maderze znaną sobie gospodarkę. Jednakże już po kilkudziesięciu latach odkryli bardziej opłacalny sposób wykorzystania ziemi i drzew na wyspie: do produkcji cukru.
Do tego momentu gospodarki pozostawały, przynajmniej częściowo, zagnieżdżone w strukturach religijnych, etycznych i społecznych. Ziemia, praca i pieniądz miały społeczne znaczenie, które wykraczało poza wartość, jaką można było z nich wydobyć. Na przykład w średniowiecznej Europie gospodarki feudalne – choć wysoce opresyjne – były silnie związane z Kościołem i skodyfikowanym społecznym systemem wzajemnych zobowiązań pomiędzy właścicielami wielkich obszarów ziemi a ich poddanymi i wasalami.
Na Maderze, jak pokazał geograf Jason Moore5, rozwinęła się pewna forma organizacji gospodarczej, która pod pewnymi względami była odmienna od wszystkich dotychczasowych. Na nowo odkrytej wyspie trzy kluczowe składniki gospodarki – ziemia, praca i pieniądz – zostały wyodrębnione z szerszego kontekstu kulturowego i zamienione w towary6: produkty, których znaczenie można było zredukować do liczb w księgach rachunkowych.
Na ową czystą kartę ziem Madery kolonizatorzy zaimportowali pracę w postaci niewolników, najpierw pochodzących z Wysp Kanaryjskich, położonych 480 kilometrów na południe, a następnie z Afryki. W celu sfinansowania swojej działalności kolonizatorzy zaimportowali pieniądz z Genui i Flandrii. Każdy z tych składników – ziemia, praca i pieniądz – został wcześniej pozbawiony swojego społecznego znaczenia. Choć nie każdy w tym samym miejscu i w tym samym czasie.
Do lat 70. XV wieku ta maleńka wysepka stała się największym źródłem cukru dla ówczesnego świata. W pełni utowarowiony ustrój, jaki Portugalczycy tam stworzyli, okazał się zaskakująco wydajny. Wykorzystywanie pracy niewolników, której nie dotyczyły już żadne ograniczenia społeczne, pozwoliło kolonizatorom wytwarzać cukier efektywniej niż kiedykolwiek wcześniej. Pojawiła się jednak i inna nowość – niesamowita szybkość, z jaką produktywność osiągnęła wartość szczytową, by potem się załamać.
Produkcja cukru na wyspie osiągnęła szczyt w 1506 roku, zaledwie kilkadziesiąt lat po jej rozpoczęciu. Następnie spadła na łeb na szyję, o 80 procent w ciągu dwudziestu lat – niezwykłe tempo zapaści. Dlaczego tak się stało? Dlatego, że na Maderze zabrakło madeira. Wkład do kotłów wymagany do rafinacji i przetworzenia kilograma cukru wynosił 60 kilogramów drewna. Zniewoleni robotnicy musieli go szukać coraz dalej, pozyskując ten materiał na coraz bardziej stromych stokach w odległych zakątkach wyspy. Innymi słowy, ilość pracy wymaganej do wytworzenia tej samej ilości cukru wzrosła. Mówiąc językiem gospodarki, nastąpiła zapaść produktywności pracy, która zmniejszyła się czterokrotnie w ciągu dwudziestu lat. Jednocześnie wycinka lasów doprowadziła do wymarcia kilku gatunków zwierząt występujących na Maderze. Zaburzenie ekosystemów leśnych obejmujące całą wyspę było tak poważne, że pierwsze z kilku wielkich wyginięć rdzennych mięczaków nastąpiło już na początku XVI wieku, w wyniku „szybkiej i przebiegającej na wielką skalę przemiany siedlisk z lasu na łąki”7.
Co z tym zrobili portugalscy plantatorzy trzciny cukrowej? To, co robią od tamtej pory wszyscy kapitaliści na całym świecie. Wynieśli się. Przenieśli interes na São Tomé, inną nowo odkrytą wyspę, nieco dalej na południe, jakieś 300 kilometrów od zachodnich wybrzeży środkowej Afryki. Tam powtórzyli wzorzec wypracowany na Maderze: rozkwit, upadek, ucieczka.
Gdy produkcja cukru załamała się także na São Tomé, Portugalczycy przenieśli się znowu – tym razem na wybrzeże Brazylii, gdzie ich o wiele większe przedsięwzięcia rozegrały się według tego samego scenariusza: rozkwit, upadek, ucieczka. Potem kolejne kolonialne mocarstwa wkroczyły na Karaiby, z tym samym skutkiem, wypalając granicę za granicą. Odtąd wzorzec ten stosowano do niezliczonej liczby towarów i struktur handlowych – iskry, od których spłonęły lasy na Maderze, rozniosły się po całym świecie. I nadal, aż do dziś, podpalają ekosystemy oraz systemy społeczne, które napotykają na swojej drodze. Zajęcie, wyczerpanie i porzucenie nowych terenów stanowi samo centrum modelu, który nazywamy kapitalizmem.
„Rozkwit, upadek, ucieczka” to sposób działania kapitalizmu. Powodowane przez niego kryzysy ekologiczne, kryzysy społeczne i kryzysy produkcji to nie wynaturzone konsekwencje tego systemu. To sam system.
Portugalię szybko wysadziły z kapitalistycznego siodła inne kraje. Bardzo prędko dominującym mocarstwem kolonialnym stała się Anglia. W ciągu kolejnych kilku stuleci europejskie mocarstwa systematycznie łupiły region za regionem. Kradły pracę, ziemię, zasoby i pieniądz, które zużywały do napędzania własnych rewolucji przemysłowych. Wielkie i nierówno rozłożone bogactwo Wielkiej Brytanii zbudowano za czasów kolonialnej grabieży Irlandii, obu Ameryk, Afryki, Indii, Australii i innych zakątków świata. Według niektórych szacunków w ciągu dwustu lat Wielka Brytania z samych Indii zagrabiła dobra o dzisiejszej równowartości 45 bilionów dolarów amerykańskich8.
Aby obsługiwać zwielokrotnione zakres i skalę transakcji, kraje kolonialne ustanowiły nowe systemy finansowe – te ostatecznie zdominowały ich gospodarki – jako narzędzia pozyskiwania zasobów, których wykorzystanie tylko się nasilało. Tak jest do dziś, przy czym używane są one w coraz bardziej wyrafinowany sposób, z udziałem sieci banków zagranicznych9. Wpływowi ludzie i korporacje zajmują bogactwa na całym świecie i kryją je przed rządami, które mogłyby zechcieć obłożyć je podatkiem, a także przed ludźmi, których obrabowali. Zagraniczne raje podatkowe i zobowiązania do zachowania poufności usuwają kapitał coraz bardziej z pola widzenia, a samo znikanie kapitału ustanowiło własną nową kapitalistyczną granicę za sprawą coraz to zmyślniejszych wynalazków finansowych.
Wykorzystując zadłużenie zagraniczne i związane z nim restrykcyjne warunki (zwane „programem dostosowań strukturalnych”)10, wspomniane raje podatkowe i zobowiązania do zachowania poufności, ceny transferowe (przesuwanie bogactwa pomiędzy spółkami córkami)11 i inne sprytne instrumenty, bogate kraje nadal grabią biedne, często korzystając z pomocy skorumpowanych urzędników i marionetkowych rządów, które te bogate kraje ustanawiają, wspierają i zaopatrują w broń. Handlarze towarami we współpracy z kleptokracją i oligarchami żyłują biedniejsze państwa – zawłaszczając ich zasoby naturalne, nie płacąc za nie ani grosza. Grupa badawcza Global Financial Integrity działająca w Stanach Zjednoczonych szacuje, że co roku 1,1 biliona dolarów wypływa nielegalnie z uboższych krajów12, zagrabione w postaci niezapłaconych podatków i transferu pieniędzy w ramach korporacji.
Gdyby udało się przerwać ten żarłoczny cykl, system zwany kapitalizmem rozpadłby się na kawałki. Kapitalizm wymaga nieustannego wzrostu, musi stale znajdować nowe obszary do skolonizowania i eksploatacji. Teraz jego uwaga zaczyna się skupiać na głębokim dnie oceanicznym – poszukuje tam złóż minerałów, które można by wydobyć, i populacji ryb, które można by odłowić aż do wyczerpania. Zerka na przestrzeń kosmiczną w poszukiwaniu minerałów, które można pozyskać z planet i asteroidów, oraz miejsc do założenia nowych kolonii13 – czyli awaryjnych lokalizacji dla superbogatych, które będą mogli eksploatować, gdy nie da się już dłużej mieszkać na Ziemi.
System opierający się na bezustannym wzroście nie może funkcjonować bez peryferii i wypustek („niezamierzonych”, a często niszczycielskich konsekwencji działalności gospodarczej). Zawsze musi istnieć jakaś strefa wydobycia, z której pozyskuje się materiały, nie płacąc za nie pełnej ceny, a także strefa zrzutu, gdzie składuje się koszty w postaci śmieci i zanieczyszczeń. W miarę jak rozrasta się skala działalności gospodarczej, kapitalizm zmienia każdy zakątek naszej planety – poczynając od atmosfery, aż po głębiny oceanu. Ziemia staje się strefą składania ofiar. A zamieszkujący ją ludzie? Nas zamienia się jednocześnie w konsumentów, jak i tych, których się konsumuje.
Każdy system eksploatacji wymaga opowiadania usprawiedliwiających go bajek, i tak prawdziwa natura kapitalizmu od samego początku ukrywana była za zasłoną mitów i baśni. Portugalscy kolonizatorzy na Maderze utrzymywali, że doszło tam do katastrofy naturalnej14, że to pożar, który szalał przez siedem lat, strawił do reszty wszystkie lasy tej wyspy. Owszem, była to katastrofa, tyle że wcale nie naturalna. Lasy na wyspie strawił pożar innego rodzaju – pochłonęły je płomienie kapitalizmu.
Kapitalistyczne bajanie rozwinęło skrzydła w 1689 roku, gdy John Locke wydał swoje Dwa traktaty o rządzie15. Locke twierdził, że „na początku cały świat [...] był Ameryką”. Miał przez to na myśli terra nullius: taką jak Madera, ziemię niczyją, której bogactwa tylko czekały, aby ktoś je zajął. Jednak w przeciwieństwie do Madery Ameryki były bardzo zaludnione – przez dziesiątki milionów rdzennych mieszkańców. Aby ziściła się terra nullius Locke’a, trzeba ich było wygumkować – wytrzebić bądź zniewolić16.
To był dopiero początek Locke’owskiego mitologizowania. Potem zaczął twierdzić, że prawo do posiadania ziemi oraz wszelkich dóbr z niej wynikających ustanawia się poprzez ciężką pracę. Ziemię, którą człowiek „złączył ze swą pracą”, „uczynił swą własnością”.
Rzecz jasna rdzenna ludność na całej naszej planecie od tysięcy lat łączyła swoją pracę z ziemią, na długo przed przybyciem kolonizatorów z Europy. Locke jednak, nigdy zresztą się do tego nie przyznając, stworzył niejako rok zerowy, wyjątkowy i uznaniowo wybrany moment, w którym szczególny człowiek – oczywiście europejski obszarnik – postawił stopę na danej połaci ziemi, wbił w nią szpadel i stwierdził, że oto należy do niego. „Złączywszy swą pracę” z daną ziemią w tym nader bajkowym momencie, kolonizator mógł wymazać wszelkie uprzednio istniejące prawa, jednocześnie nadając sobie wszelkie przyszłe prawa, dokładnie od momentu zetknięcia metalu z glebą. Odtąd on i jego potomkowie nabywali wyłączne i nieustające prawa do danej ziemi – ziemi przez nich zagrabionej – oraz prawo do robienia z nią, co im się żywnie podoba.
„Chwila moment… – być może zapytacie – czyżby europejscy obszarnicy rzeczywiście własnymi rękami wbijali ów szpadel w tę ziemię?” Pytanie to odsłania kolejny mit mający na celu uzasadnienie kapitalizmu: że oto praca jednej osoby może należeć do innej. Bo często w kolonialnym przedsięwzięciu posiadacze ziemi się nie trudzili, za to chętnie zawłaszczali pracę innych. Choć badaczki i badacze nadal spierają się o sprzeczne poglądy Locke’a na niewolnictwo, właśnie jego twierdzenie, że gdy człowiek ziemię „złączył ze swoją pracą”, to ziemię tę „uczynił swoją własnością”, uzasadniało nabycie prawa do wielkich połaci ziemi poprzez posiadanie niewolników.
Kiedy odrzemy kapitalizm z podpierających go mitów, zobaczymy coś, co powinno być oczywiste. Kapitalizm nie jest, jak twierdzą jego obrońcy, systemem zaprojektowanym tak, aby zapewnić podział dóbr, ale tak, aby dobra zawłaszczać i gromadzić. Bajeczka, którą kapitalizm o sobie opowiada – że to dzięki wytężonej pracy i przedsiębiorczości ludzie się bogacą – to największa propaganda w dziejach ludzkości.
Neoliberalizm – wybuchowy przyspieszacz kapitalizmu – także ma swoją historię. Historię znaną jednak niewielu osobom.
Określenie „neoliberalny” zostało ukute na konferencji w Paryżu w 1938 roku17. Ideologię tę zdefiniowało dwóch delegatów, Ludwig von Mises i Friedrich Hayek. Dla nich, uchodźców z okupowanej przez nazistów Austrii, Nowy Ład wprowadzony przez Franklina Delano Roosevelta w Stanach Zjednoczonych i kwitnące państwo opiekuńcze w wydaniu brytyjskim stanowiły wyraz kolektywizmu. Wierzyli, że jakakolwiek forma kolektywizmu – przedkładanie interesów społeczeństwa ponad interes jednostki – musi prowadzić do totalitaryzmu w rodzaju tych, które przetoczyły się przez Europę, nazizmu i komunizmu.
Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej
Dostępne w wersji pełnej