Nieocalony. Tadeusz Borowski. Biografia - Byczkowska-Nowak Marta - ebook

Nieocalony. Tadeusz Borowski. Biografia ebook

Byczkowska-Nowak Marta

0,0
69,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W CHOWANEGO ZE ŚMIERCIĄ

Mówiono, że śpieszył się z przeżyciem własnego życia. Gdy w 1951 roku na zebranie Związku Literatów Polskich dotarła tragiczna wiadomość, nie dowierzano, że postanowił się zabić.

Przed wojną był poetą. W 1943 roku trafił do Auschwitz, gdzie zaczął pisać nowatorską prozę. Opublikowana po wojnie stała się sensacją. Nikt do tej pory nie opowiadał tak o obozach i więźniach, nikt tak bezkompromisowo nie podawał ceny przeżycia. Gdy jednak partyjni towarzysze oskarżyli go o nihilizm – przeprosił za swoją twórczość. Chciał wierzyć, że komunizm jest przepustką do nowego, wspanialszego świata.

Ukochana Maria, którą odnalazł w Auschwitz i którą uśmiercił w swoim najsłynniejszym opowiadaniu, została jego żoną i urodziła mu córkę. Borowski zdążył zobaczyć dziecko w szpitalu, jednak kilka dni później postanowił wypisać się z ojczyzny i życia.

Marta Byczkowska-Nowak, literaturoznawczyni i dziennikarka, na nowo odkrywa autora „Pożegnania z Marią”. Dociera do osób, które znały najbliższych Borowskiego i jego samego. Odnajduje człowieka tajemniczego i tragicznego, pełnego sprzeczności, gwałtownego, zapalczywego działacza i zarazem wrażliwego indywidualistę.

To pierwsza biografia Tadeusza Borowskiego nieuwikłana w kontekst polityczny i środowiskowy, książka napisana z dociekliwością i empatią, wzbogacona o nowe fakty, perspektywę psychologiczną i przenikliwą analizę jego twórczości.

To historia buntownika i idealisty, który do końca grał w chowanego ze śmiercią, nie przestając patrzeć jej oczy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 681

Data ważności licencji: 1/29/2031

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Copyright © by Marta Byczkowska

Projekt okładkiKrzysztof Rychter

Fotografia na okładceMuzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie

Ilustracje w książcefreepik/Freepik, azure/AdobeStock

„Konsultacja suicydologiczna przeprowadzona przez dr Halszkę Witkowską w ramach zadania 1 NPZ na lata 2021–2025.”

Redaktorka inicjującaAgata Pieniążek

Redaktorki prowadząceMagda Jankowska, Alicja Kędzior

RedakcjaElżbieta Ptaszyńska-Sadowska

KorektaAnna Strożek, Paweł Cieślarek

IndeksPaweł Cieślarek, Julia Dudzińska

FotoedycjaMagda Jankowska, Alicja Kędzior

Przygotowanie wkładek zdjęciowychKarolina Korbut

Opieka promocyjnaMonika Burchart

Koordynatorka produkcjiEwelina Wójcikowska-Jakubiec

ISBN 978-83-8367-447-6

Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl

Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl

Społeczny Instytut Wydawniczy Znak

ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków

Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]

Wydanie I, Kraków 2025

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Jan Żaborowski

Nota edytorska

Podstawą cytowania utworów Tadeusza Borowskiego była edycja Pisma w czterech tomach (red. T. Drewnowski, J. Szczęsna, S. Buryła): P I T. Borowski, Poezja, oprac. T. Drewnowski, J. Szczęsna, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2003; P II T. Borowski, Proza (I), oprac. S. Buryła, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004; PIII T. Borowski, Proza (II), oprac. S. Buryła, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2004; PIV T. Borowski, Krytyka, oprac. T. Drewnowski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2005. Inne źródła zawsze zaznaczano w przypisach. Fragmenty listów Tadeusza Borowskiego i Marii Rundo są cytowane na podstawie edycji: Niedyskrecje pocztowe. Korespondencja Tadeusza Borowskiego, zebrał, objaśnił, skomentował T. Drewnowski, Prószyński i S­-ka, Warszawa 2001, chyba że w przypisie zaznaczono inaczej. Zgodnie z obozowym reżimem listy z Auschwitz wysyłane do Warszawy pisane były w języku niemieckim, mamy więc do czynienia z przekładami.

Część pierwsza

Tadzio, Tadek i Tadeusz

Tadzio przychodzi do mnie zawsze, kiedy zaczynam myśleć o Borowskim. Ma poważne oczy, ale ich wyraz jest nieco kpiący, gdy proszę, by odłożył na chwilę telefon. Trudno rozmawia się mi z kimś wpatrzonym w ekran. Zwykle spełnia moją prośbę. Patrzy na mnie uważnie, zdaje się słuchać, czasem nawet o coś zapyta. Z wiszących na szyi słuchawek wciąż jednak słyszę muzykę, nie mam zatem pewności, na ile skupia się na rozmowie.

Tadek. Vorarbeiter Tadek. Ten to jest agent. Kilka opowiadań oświęcim­skich, których został nie tylko bohaterem, lecz także narratorem, narobiło takiego szumu w życiu kulturalnym i politycznym kraju, że klękajcie narody. Pisarzowi, twórcy swojej kontrowersyjnej osobowości, przysporzył tyleż sławy, co niekończących się kłopotów: lawiny zajadłej krytyki, oskarżeń o nihilizm, ciągłego odsądzania od czci i wiary. To przez Tadka niemal w tym samym czasie, w tej dziwnej tużpowojennej epoce, został Borowski prawdziwą gwiazdą i bohaterem potępieńczej legendy.

– Hejtowali go? – pyta Tadzio.

Tak, Tadziu, można tak powiedzieć. Głośna „sprawa Borowskiego”, która wybuchła jeszcze w latach czterdziestych niczym jeden z ostatnich wojennych niewypałów, by odżywać w każdej kolejnej dekadzie, właściwie do dziś w pewnym sensie nie znalazła rozstrzygnięcia. Krytyka obozowych opowiadań Borowskiego objętościowo przerosła literacki artefakt bodaj kilkaset razy. Tak, Tadek namieszał w życiu autora.

– Nie rozumieli tego, no… co autor miał na myśli? – dopytuje Tadzio.

Poczekaj, Tadziu, dojdziemy do tego.

Tadeusz też patrzy kpiąco. Rzadko inaczej. Tak we wspomnieniach kolegów, przyjaciół, wrogów, tak ze zdjęć. Tak patrzy na mnie, kiedy w swojej głowie próbuję zadać mu pytanie, zbliżyć się o pół kroku, powiedzieć, że chyba wreszcie zrozumiałam, że wiem, że ten wiersz… Nie, to jest wieczne fiasko. Nie będziemy przecież robić z Borowskiego ducha, który błąka się po odmętach urojeń natchnionej biografki. Egzaltacja, sentymentalizm czy ckliwość to bodaj ostatnie cechy, o jakie można go posądzić, choć romantyczne z ducha przekraczanie rzeczywistości nie było mu całkiem obce. Pozwala sobie na nie czasem w wierszach. Dla nas to jednak prozaik. Autor kilkunastu wstrząsających opowiadań, które zapewniły mu trwałe miejsce w kanonie i w sporach współczesnych. Których się wyrzekł, składając publiczną samokrytykę przed partią. Które były swoistym remedium na „skamieniały język” poezji. Uznawany za jednego z najzdolniejszych poetów pokolenia Kolumbów, to przecież poeta tragiczny. Po doświadczeniu wojennym porzucił poezję dla prozy, która stała się odkryciem na skalę światową, tę zaś – dla publicystyki walczącej o kształtującą się ojczyznę socjalistyczną. Pisał siebie ciągle od nowa. Każdym kolejnym etapem twórczości zaprzeczał poprzedniemu z mocą wybuchu. Negował wszystko i za każdym razem szedł – po wszystko.

Zamilkły poeta, budzący przerażenie i grozę prozaik, zapalczywy trybun. Zawsze poważny, zawsze gorący, zawsze, we wszystkim – całym sobą. Taki obraz wyłania się coraz wyraźniej z tej krótkiej, tragicznej biografii, rozpiętej pomiędzy dwoma totalitaryzmami, zbudowanej z bólu samotności, niedostatku, kolejnych uwikłań, ciągłego patrzenia w oczy śmierci. Gdy wydaje mi się, że trochę już wiem, zadaję pytanie tak wprost, że bardziej się nie da:

– Jaki on był?

Jeden z jego kolegów wpatruje się we wspomnienia:

– On był taki… śmiszny!

Tadzio wzrusza ramionami. Spróbujmy jeszcze raz.

Tożsamość

„Czy pani uważa, że pisarz to maszyna, która z mechaniczną regularnością wyrzuca z siebie dwie, trzy czy cztery książki do roku…? Czy to, że nie wydaję żadnej książki, to znaczy, że nic nie robię, że siedzę i patrzę w gwiazdy?!” – wydziera się na dziennikarkę magazynu „Radio i Świat”1, nie pozwalając dokończyć jej pytania o to, dlaczego przestał pisać. Jest początek 1951 roku. Dwudziestoośmioletni „niepiszący” pisarz jest gwiazdą w ojczyźnie, która dopiero za rok oficjalnie zostanie Polską Ludową.

Do tego czasu towarzysz Borowski Tadeusz zdąży już się wypisać z ojczyzny i z życia.

Gwałtowność, polemiczność, bezkompromisowa szczerość – to jego znaki rozpoznawcze. Nie chodzi po schodach jak wszyscy: przeskakuje po dwa, trzy stopnie, jakby mu grunt spod nóg uciekał. Gdy wpada z impetem na zebrania „Nowej Kultury”, od razu robi się wesoło, redakcję wypełnia głośny, urzekający, zaraźliwy śmiech. Nie szczędzi kolegom dowcipu, ale potrafi też ochrzanić bez mrugnięcia okiem. Ma pasję tropienia bzdury, choćby najmniejszej. Gdy bzdura jest zbyt wierutna, „tnie ostrą drwiną, smaga ironią, zaperza się i bezlitośnie pogrąża atakowanego”2 – wszystko jedno, czy to studencka dyskusja, czy rozmowa z uświęconym autorytetem. Na jednym z zebrań gwałtownie naskakuje na Jana Brzechwę, który, jak wspomina Tadeusz Konwicki, świeżo po zawale promieniuje „łagodną życzliwością dla wszystkiego na Ziemi”3. Zmieszany i zawstydzony Brzechwa podchodzi na koniec do młodego pisarza, próbuje załagodzić sytuację, obrócić wszystko w żart. Borowski go odtrąca.

„Programowo przekorny, czupurny, zadziorny, bijący się do upadłego nawet tam, gdzie braknie mu logicznych argumentów”4. Zwykle mu ich jednak nie brakuje. Błyskotliwy intelekt wyróżnia go wśród kolegów i koledzy o tym wiedzą.

Myśli prędko, chodzi prędko, mówi prędko, ba! – nawet w szachy gra prędko! Zanim grający przy sąsiednich stolikach zdążą wymienić pierwszą parę gońców, Borowski z Jerzym Putramentem kończą trzecią partię. Ten człowiek nie ma czasu!

Trudno im za nim nadążyć. Grzeją się w tej jego niezwykłej energii, czerpią z tej żywotności jak z pulsującego źródła, chcą być blisko, ale to bliskość niełatwa. Borowski jest surowy. Łatwiej mu kogoś objechać, niż pochwalić. Wymaga od siebie mnóstwo, ale od innych też. Zawsze chce więcej – więcej pracy, więcej pomysłów, więcej działania. Umie skrytykować wprost za lenistwo, wątpliwości, oportunizm.

Ten sam człowiek, który w listach do bliskich wyznaje: „zupełnie nie pracuję, opuściłem się trochę”5, „całymi dniami krążę po mieście (…). Szukam miejsca, gdzie mógłbym pisać i czytać, może pokonać apatię, która mnie drąży”6.

Wydaje im się, że go znają. Ale być w kręgu Borowskiego to raczej krążyć wokół jak satelita, niż zaglądać w otwarte serce. Czy kogoś poza żoną dopuszcza bliżej? Andrzej Braun mówił, że na jego twarzy wszystko maluje się jak na ekranie, że żadnego uczucia nie potrafi skrywać7. Dwa dni przed śmiercią Borowski jest na zebraniu redakcyjnym, pełen życia i energii jak zwykle. Co wtedy czytają na tym ekranie? Że pojutrze połknie tabletki nasenne, wetknie szmatę w wentylator, odkręci gaz i spokojnie ułoży głowę na stole? On, który „z taką żarliwością zaprzeczał codziennie wszelkiemu bezruchowi, wszelkiej martwocie, wszelkiemu umieraniu”?8 O wyjątkowej żywotności i energii pisarza mówią wszyscy bez wyjątku. „Cieplej nam było wszystkim od tej jego żarliwości w ponure dni wojny”9.

„Tego wieczoru, gdy przyszła wiadomość o jego śmierci, nasz młody kolektyw pisarski nie był już zdolny do dalszej pracy. W milczeniu rozeszliśmy się do domów. Znaliśmy go wszyscy i wszyscyśmy go kochali”10. A gdzie indziej: „Jak społeczeństwo przyjęło śmierć Borowskiego? Jak? On nie był znany. Co chcesz, nie lubiano go”11. Wielu kolegów mówi jednym głosem: „święta pasja mówienia prawdy i gorąca wola walki ze złem”, „odwaga i (…) wierność wyznawanej prawdzie, wobec której nie znał kompromisu”12, „rzadko spotykana czujność intelektu”13.

Zniewolony umysł: „Działała w nim chęć, często spotykana u in­telektualistów wschodnich: samounicestwienia intelektu. (…) Gniew uwalnia od potrzeby analizy”14.

Mimo tej gwałtowności, porywczości – czułość, którą podkreślają ludzie stykający się z nim na co dzień: „Niezwykła wrażliwość uczuć”15. „Swoją bardzo głęboką, bardzo wrażliwą uczuciowość w stosunku i do ludzi, i do literatury ukrywał starannie pod pozorami cynizmu”16. „Kochał ludzi. Tę miłość wyczuwaliśmy z jego książek i artykułów, z jego oczu i słów”17. Miłosz: „Partia odkryła, że jest w nim rzadki i cenny skarb: prawdziwa nienawiść. (…) Nienawiść, jaka w nim istniała, można przyrównać do burzliwej rzeki, niszczącej wszystko po drodze”18.

„Dwudziestoośmioletni chłopak o okrągłej, ruchliwej twarzy i wesołych oczach stał się jednym z najpoważniejszych działaczy naszej literatury”19. „Gdy się zjawił, zadziwił – poprzez kontrast ze swym bezlitosnym piórem – pełną skromnego wdzięku pogodą, łagodnością, uśmiechem”20. „Mały taki człowieczek. Czarny. Krzykliwo­-piskliwy. A w głowie, ha! mocarz”21.

Nic tu do siebie nie pasuje. To nie tylko odmienne punkty widzenia tych, którzy go pamiętają. Ten dysonans jest w nim. We wspomnieniach bliskich powierzchowność Borowskiego nie przystaje do osobowości, osobowość – do twórczości. „W końcu ilu było tych Borowskich?” – pyta profesor Tadeusz Drewnowski, autor poświęconej pisarzowi Ucieczki z kamiennego świata, wydanej na początku lat siedemdziesiątych, a prywatnie znajomy twórcy. Badacz podkreśla, że mimo wszystkich wolt życiowych i wszystkich sprzeczności Borowski tym się różni od wielu innych, że nigdy nie traci własnej tożsamości22.

Jak próbować definiować tożsamość człowieka, który był ciągłą negacją swoich kolejnych wcieleń? Jeśli pojmować ją jako identyfikację z czymś zewnętrznym, jak rozumiemy słynne Herbertowskie poczucie tożsamości, myśląc o narodzie, języku, historii, tradycji, sztuce wielkich mistrzów, to Borowski jawi się jako człowiek bez tożsamości, a może raczej – człowiek tożsamości odrzuconych. Człowiek w ciągłym procesie: gwałtownie potrzebujący poczucia tożsamości i równie gwałtownie je odrzucający. Zapewne jednak nie o to chodziło Drewnowskiemu. Jeśli zatem rozumieć tożsamość jako autoidentyfikację, jakąś wewnętrzną organizację wartości i celów, twierdzenie badacza może wydać się tym bardziej ryzykowne. Słowem kluczem do osobowości Borowskiego wydaje się bowiem raczej „kryzys” czy „konflikt” niż „integracja”, „harmonia” czy „konsekwencja”.

A może wcale nie ryzykowne? Może opowieść o szaleństwie czasu, które splotło się z ludzkim szaleństwem w morderczym uścisku, jest jednocześnie najprawdziwszą ze wszystkich opowieścią o tożsamości człowieka, który ocalał z sowieckiego terroru, z okupowanej Warszawy, z nazistowskiego obozu zagłady, ale nie zdołał ocaleć z XX wieku?

„Tak, był niepoznawalny”, przyznaje Jacek Bocheński, „ale myśmy o tym nie wiedzieli. Taki się okazał, kiedy nic po nim nie zostało prócz tego, co napisał. Została zagadka”.

***

Tadzio podaje mi telefon, wciska w ręce słuchawki.

– Patrz – mówi – film ci znalazłem.

Sala wykładowa. Facet w marynarce chodzi z założonymi do tyłu rękami, chwieje się, przystaje. „Tak się zastanawiam. Mówić o Borowskim? To jest jakieś szaleństwo. Tadeusz Borowski jest wielką tajemnicą. Jest to chyba największa tajemnica w polskiej literaturze XX wieku”23.

Tadzio unosi brwi. Taksuje mnie wzrokiem. Nie wiem, jak ocenił moje szaleństwo. Pyta tylko, skąd się bierze tożsamość.

Rozdarcie

Jest w tym jakiś ból, w tej „ukrojonej ziemi”. Nie tylko w glebie nasiąkniętej krwią przelewaną tu od wieków, co zwykle dzieje się na wszystkich terenach pogranicznych. Już w samym słowie „Ukraina” pobrzmiewają echa konfliktu, dyskomfortu, tak dobrze znanego synom „ziem na kraju, czyli na krańcu, u kraju państwa położonych”1. Przyjmując za Zygmuntem Glogerem tę etymologię, nie możemy zobaczyć ukraińskiego dziś Żytomierza inaczej niż jako wyspy położonej gdzieś na peryferiach „naszego” świata, skrawka ziemi walczącego nieustannie o jakąś przynależność. Gdy na początku lat dwudziestych ubiegłego wieku rodził się tam Tadeusz Borowski, Żytomierz oddychał tysiącletnią historią wieloetnicznego miasta pozostającego pod wpływami kolejno Rusinów, Mongołów, Litwinów, Polaków, Tatarów i Rosjan, które otwierało właśnie całkiem nowy rozdział – panowania potwora sowieckiego o twarzy czerwonej i żądnej krwi. Trudno oprzeć się wrażeniu, że historia tego miejsca i okoliczności, w jakich przychodzili na świat bracia Juliusz i Tadeusz Borowscy, położyły się cieniem na ich całym życiu, nie wolnym przecież od kolejnych traum zgotowanych przez XX wiek.

Urokliwe żytomierskie bulwary nad Kamionką i rzeką Teterew od wieków były świadkami życia tętniącego w tym mieście Rusi Kijowskiej, które następnie urosło do rangi jednego z najważniejszych ośrodków Wielkiego Księstwa Litewskiego. W Koronie Królestwa Polskiego Żytomierz znalazł się na mocy unii lubelskiej i od tego czasu pozostawał stolicą starostwa i województwa, miastem królewskim z zamkiem o pięciu basztach i trzech bramach, w którym odbywały się popisy szlacheckie, sejmiki, sądy i jarmarki. Nękane najazdami tatarskimi w XV i XVI wieku, doszczętnie zniszczone w czasie powstania Chmielnickiego miasto za każdym razem próbowało podnosić się z ruin, by dumnie odgrywać rolę warowni Rzeczypospolitej.

W XVIII wieku w Żytomierzu było już kilka świątyń: katolickich, unickich i jedna staroobrzędowa2, a także powstała przy zakonie jezuitów szkoła średnia i jedyne na Prawobrzeżu Dniepru seminarium duchowne. Atmosfera tarć narodowościowych i politycznych, do których dochodziło na tych terenach od stuleci, uległa w tym czasie dodatkowemu zagęszczeniu. Oficjalnie tolerancyjna religijnie Rzeczpospolita nie uniknęła społecznych konsekwencji wewnętrznego osłabienia państwa za czasów saskich. Narastający chaos i konflikty towarzyszące wprowadzaniu reform sprzyjały nastrojom ksenofobicznym. Kultywowanie krzywdzących stereotypów dotyczących innych stanów i grup społecznych, konflikty wewnętrzne i okrutna zabawa w szukanie winnego własnych niepowodzeń dały pożywkę między innymi nasilonym w tym czasie oskarżeniom Żydów o tak zwane mordy rytualne, dokonywane rzekomo na nieżydowskich dzieciach w celu pozyskania krwi do obrzędów religijnych. Długa, dobrze ugruntowana tradycja myśli antysemickiej miała się w oświeceniowej Europie wciąż dobrze. Prawobrzeżna Ukraina, z położonym sto czterdzieści kilometrów od Kijowa Żytomierzem, zmagała się dodatkowo z szalejącymi tam bandami hajdamaków. Zbuntowani przeciwko uciskowi chłopi i Kozacy rabowali i mordowali szlachtę, mieszczan, księży i zamożnych Żydów. Żytomierz otworzył niechlubną historię pogromów jedną z najgłośniejszych tego typu spraw w przedrozbiorowej Polsce. Jeszcze przed wybuchem koli­szczyzny, krwawego hajdamackiego powstania, w 1753 roku odarto tu żywcem ze skóry jedenastu Żydów oskarżonych o porwanie czteroletniego chłopca. Wydawać by się mogło, że kiełkująca w Europie myśl emancypacyjna spóźniła się na Wołyń ze swymi równościowymi hasłami. Dość powiedzieć, że sto sześćdziesiąt lat później, kiedy Teofila Borowska, młoda mężatka z Żytomierza, urodzi swoje pierwsze dziecko, podobne niepokoje będą tu wciąż żywe.

Nawet jeśli na Wołyniu panowały okresy spokoju i zgodnego współ­egzystowania narodów, to wielka polityka prędzej czy później upominała się o ofiary. Kolejna rzeź mieszkańców i zniszczenie miasta były dziełem Imperium Rosyjskiego. Kiedy leżący w centrum krwawych walk Żytomierz poparł konfederację barską, Rosjanie spalili go do gołej ziemi. Po tym upadku miasto długie lata podnosiło się z kolan. Choć w zaborze rosyjskim pełniło funkcję stolicy guberni wołyńskiej, a potem także siedziby diecezji katolickiej i prawosławnej, to gdy w połowie XIX wieku zamieszkał w nim Józef Ignacy Kraszewski, opisywał je jako „spokojne, parafiańskie miasteczko” o charakterze sennej prowincji. Kilkuletnia bytność pisarza w mieście zaowocowała nie tylko wyjątkowym ożywieniem kulturalnym i społecznym, lecz także licznymi powieściami, utworami scenicznymi i wspomnieniami jego autorstwa. W pochodzących z tego okresu Wieczorach wołyńskich Kraszewski opiewał bujne piękno przyrody, wśród której obfitości tonął niewielki Żytomierz, doceniał barwny koloryt wieloetnicznej społeczności, ale zauważał też gorzko: „Szczęśliwy i biedny kraj zaprawdę! Bogaty we wszystko, co Bóg dać mógł, jeno mu ochoty do życia brakuje. Surowo obeszły się z nim losy, ale też on sam nielitościwym dziś sobie”3.

„Nielitościwy sobie” Wołyń, zawsze jakoś rozdarty między ukraińskim stepem a europejską Warszawą, zawsze pełen napięć, w epoce powstań oddychał przecież polskością. Nie gdzie indziej, jak w niewielkim Żytomierzu, rozwijało się polskie życie literackie pod rozbiorami, tutaj konspirowali późniejsi powstańcy styczniowi, to właśnie Żytomierz był jednym z najważniejszych powstańczych ośrodków wschodniej Rzeczypospolitej, w czasie postyczniowych represji konsekwentnie opierającym się rusyfikacji. Po bujnych kresowych lasach musiał błąkać się wtedy duch romantyczny, zaglądając od czasu do czasu nie tylko do Krzemieńca, Wilna czy Kijowa, lecz także do niewielkich „parafiańskich miasteczek”.

Jeszcze w początkach XIX stulecia osiedli tu na stałe „żytomierscy Słowaccy” – stryj Juliusza wraz z rodziną. Erazm Słowacki był poważanym członkiem tutejszej palestry i jak wielu przedstawicieli tej utalentowanej familii parał się literaturą. Prawdopodobnie nie zależało mu nigdy na publikacji utworów. Twórczość Erazma, co charakterystyczne dla epoki, krążyła w odpisach i sztambuchach, można zatem przypuszczać, że lokalna społeczność była z nią dobrze zaznajomiona. Po pióro sięgał także jego syn Władysław Słowacki – „bałaguła”, outsider, typowe dziecię epoki kryzysu kultury szlacheckiej. Jego przepełnione pesymizmem i wszechobecną nudą Narracje, zaliczone do nurtu tak zwanego czarnego romantyzmu, zostały wydane w Kijowie w 1847 roku.

Juliusz, ukochany poeta matki Tadeusza Borowskiego, bywał w odwiedzinach u swego stryja w latach dwudziestych. Jako osiemnastoletni młodzieniec, osierocony dawno przez ojca i poszukujący miejsca do zamieszkania, pisał w liście do Erazma, że Żytomierz bardzo mu się nie podoba4. Wychowany w wileńskim salonie literackim matki student potrzebował między innymi bliskości biblioteki, a tej w Żytomierzu nie było. Było za to więzienie kobiece, w którym dziesięć lat później, w 1838 roku, została osadzona matka poety, Salomea Słowacka­-Bécu, oskarżona o związki z konspiracją Szymona Konarskiego. W epoce, w której zgodnie ze słowami cara Mikołaja I miało „nie być już Polaków”, takie incydenty stanowiły na Wołyniu chleb powszedni. Wyrosły na fali Wielkiej Emigracji literacki mit arkadyjskich Kresów – małej ojczyzny, sielskiej krainy dzieciństwa, gdzie bije serce Polski – konfrontował się boleśnie z codziennością mieszkańców Wołynia i Podola, złożoną z aresztowań, wywózek w głąb Rosji, konfiskat majątków i tytułów szlacheckich, prześladowań duchownych. Nie ulega jednak wątpliwości, że literatura romantyczna była tu prężną organizatorką zbiorowej wyobraźni.

W żytomierskich czasach Kraszewskiego, czyli w drugiej połowie XIX wieku, w mieście tworzył także Apollo Korzeniowski, pisarz, działacz niepodległościowy, ojciec Josepha Conrada. Z Kraszewskim współpracował w teatrze, pisał dramaty na tamtejszą scenę i organizował życie kulturalne miasta. Z Władysławem Mickiewiczem, synem wieszcza, spotykał się w celach konspiracyjnych. Nim „Wallenrod stał się Belwederem”, młody Mickiewicz wyruszył w – tylko na poły sentymentalną – podróż śladami ojca. Jego pobyt na Ukrainie Prawobrzeżnej stał się ważnym momentem w dziejach polskiej konspiracji. Prosto z Kijowa, gdzie wokół środowiska uniwersyteckiego zawiązywały się tajne organizacje patriotyczne, Władysław udał się z listami do Żytomierza. Właśnie tu syn Mickiewicza wraz z ojcem Josepha Conrada wspólnie pielęgnowali imperatyw: „trzeba być lisem i lwem”5.

W marcu 1861 roku prawdopodobnie obaj uczestniczyli w brzemiennych w skutki mszach w intencji ojczyzny i ofiar demonstracji patriotycznych w Warszawie6. Po nabożeństwie w katedrze Świętej Zofii, która zakończyła się śpiewaniem polskiego hymnu, dwa tysiące wiernych wzięło udział w procesji. Żarliwy na miarę potrzeb był patriotyzm malowany w relacjach z tych wydarzeń: „Wiwat Polska! Kochajmy się!” – rozlegały się podobno okrzyki przed katedrą, kiedy ponad tłum ludzi wypuszczono białego gołębia, a kobiety przypinały manifestantom odznaki patriotyczne. Wieści o demonstracjach w Żytomierzu rozniosły się szeroko i zapoczątkowały falę kolejnych wystąpień narodowych w wielu miastach i miasteczkach Prawobrzeża. Wobec utrzymujących się nastrojów niepodległościowych car Aleksander wprowadził pod koniec roku w niepokornym mieście stan wojenny. Zanim wybuchło powstanie styczniowe w Ukrainie, Apollo Korzeniowski odbywał już karę zesłania na Syberii, a Władysław Mickiewicz działał dla polskiej sprawy na emigracji, lecz jednostki wojskowe i lokalna społeczność były przygotowane do walk.

Przez kolejne lata Żytomierz pozostawał jednym z najsilniejszych ośrodków polskiego życia religijnego, wokół którego skupiły się rozmaite towarzystwa oświatowe, sportowe, charytatywne i opiekuńcze. Carat, zajmujący się w tym czasie także dławieniem rodzącego się ukraińskiego ruchu narodowego, słusznie upatrywał w Kościele katolickim ostatniego bastionu polskości, z którym należało się rozprawić. Naturalnymi konsekwencjami były więc ścisła kontrola i liczne represje, jakim podlegali księża w całym zaborze rosyjskim. Nie uniknął ich także energiczny duszpasterz żytomierski, darzony szczególną estymą przez samego papieża Piusa IX biskup Kasper Borowski, który przez wiele lat umiejętnie układał stosunki z władzami. Kiedy jednak sprzeciwił się nakazowi używania języka rosyjskiego w nabożeństwach, nazywając go „krwawym ciosem śmiertelnym”7 dla Kościoła katolickiego, został na kilkanaście lat zesłany do Permu, przedsionka Syberii.

Ostatnia dekada XIX stulecia, w której przyszli na świat rodzice Tadeusza Borowskiego, pobrzmiewała w Żytomierzu dźwiękami fortepianu wydobywanymi przez „największego muzyka wśród polityków i największego polityka wśród muzyków”. Grupy mieszkańców miasta, według świadectw nierzadko tłumne, gromadziły się przy ulicy Podolskiej 12a, gdzie w posiadłości nabytej dla ojca trzydziestoletni Ignacy Paderewski grywał kameralne koncerty dla rodziny i przyjaciół.

Początek XX wieku był na Wołyniu czasem pewnego rozluźnienia, spowodowanego osłabieniem Rosji na arenie międzynarodowej oraz wydanym w kwietniu 1905 roku tak zwanym ukazem tolerancyjnym8 cara Mikołaja II. Moskwa musiała się w tym czasie mierzyć nie tylko z napięciami w społeczeństwie rosyjskim, lecz także z niecichnącymi ambicjami narodowościowymi Polaków i Ukraińców, dlatego carat zdecydował się na pewne ustępstwa. Rewolucja 1905 roku nie oznaczała bynajmniej dla żytomierzan okresu spokoju. Czarna Sotnia dotarła ze swą agitacją do miasta, które ponownie wkroczyło na arenę dziejów jako miejsce jednego z największych pogromów żydowskich. „To, co działo się w Żytomierzu, to nie był pogrom. To była wojna” – relacjonował świadek wydarzeń z maja 1905 roku, w których mimo sprawnej organizacji oddziałów samoobrony Bundu życie straciło dwudziestu dziewięciu Żydów, a stu pięćdziesięciu zostało rannych9. Uczestnicy tej „wojny” oceniali, że gdyby nie dobrze zorganizowana samoobrona, Żytomierz stałby się drugim Kiszyniowem10.

Oprócz niepokoju wybuch pierwszej wojny światowej przyniósł mieszkającym tu Polakom także nowe nadzieje i nowe swobody, prawdziwe trzęsienie ziemi miało jednak nastąpić trzy lata później.

Wspominając po latach rodzinny Żytomierz, urodzona w 1897 roku Teofila Borowska, z domu Karpińska, z rozrzewnieniem opowiadała o miejscach młodości, o stuletniej drewnianej chacie, w której urodził się Tadeusz, o kościele, w którym w 1917 roku brała ślub, a potem chrzciła obu synów, o wielkim uczuciu, jakie połączyło ją z ojcem chłopców, Stanisławem11. Nie jest to jednak idylliczna opowieść. Nawet jeśli nowożeńcy żywili nadzieje na wspólne sielskie życie, to rozwiał je powiew chaosu, jaki uderzył w te tereny wraz z wybuchem rewolucji październikowej.

Rok, w którym Teofila i Stanisław stanęli na ślubnym kobiercu, przyniósł obalenie caratu, wojnę domową w Rosji, krwawy triumf bolszewików i wybuch ukraińskości z krótkimi, acz brutalnymi rządami Dyrektoriatu. Władza w mieście zmieniała się kilkanaście razy. Na mocy ogłoszonego przez Ukraińską Centralną Radę uniwersału cała własność ziemska, prywatna i kościelna została odebrana i przekazana w ręce chłopów. W Żytomierzu, jak w całej Ukrainie, nastał czas napadów czerni ukraińskiej na dwory szlacheckie, kolejnych pogromów żydowskich, starć z armią bolszewicką i kozakami Szymona Petlury. „Kto mógł, porzucał swoje rodzinne gniazdo i przedostawał się do Polski, aby swą wiedzę i swe siły dla kraju poświęcić” – pisał we wspomnieniach z Żytomierza ksiądz Kazimierz Naskręcki12. Borowscy zostali.

***

Tadzio nie dowierza. (Myślałam, że uśpiłam go tą opowieścią, ale nie – słuchał). W takim miejscu, w takim czasie, ludzie brali śluby? Zakładali rodziny? Uśmiecham się. Z perspektywy kanapy, na której pół siedzi, pół leży, to rzeczywiście może być zdumiewające. Jeszcze nie wie, że każda zawierucha historii, kryzys, niepokój, rewolucja, nawet wojenna pożoga stają się dekoracją dla porywających historii miłosnych i zwykłych codziennych spraw. To niebywałe, jak życie zawsze chce jednak wygrywać z wielką historią i wielką polityką. Biografia Borowskiego pokazuje, że bywa i odwrotnie.

Jego rodzice jednak zdecydowali się na założenie rodziny w czasie, który nie był pomyślny dla nikogo. Dla dwudziestopięcioletniego szpiega tym bardziej. Polska Organizacja Wojskowa prowadziła działania wywiadowcze i dywersyjne na tyłach armii rosyjskiej już w 1914 roku. Okręg D – Żytomierz od 1917 roku podlegał Komendzie Naczelnej numer 3 w Kijowie. Nie znamy okoliczności wstąpienia Stanisława Borowskiego do POW ani szczegółów jego działalności, a jedynie jej tragiczne dla całej rodziny skutki. „Mój ojciec pracował dla polskiego wywiadu. Stale przechodził przez granicę, aż w końcu go złapali. Dziwisz się, że go aresztowali?” – wyznał Tadeusz po latach swojej żonie Marii, w trzech zdaniach zamykając historię, która stała się pierwszą wielką raną w życiu pisarza13. Aresztowanie przerwało zaledwie kilkuletni okres, kiedy życie młodej rodziny rozwijało się równolegle do burzliwych wypadków historii, niestrudzenie wtrącającej się do wszystkiego.

Juliusz urodził się w 1918 roku, Tadeusz – cztery lata później. W tym czasie toczyły się wojna domowa w Rosji, wojna ukraińsko­-radziecka, konflikt polsko­-ukraiński i wojna polsko­-bolszewicka ze słynnym zagonem motorowym na Żytomierz. Czerezwyczajki, żołnierze ukraińscy, wojsko polskie, wreszcie pospolici przestępcy korzystający z panującego wokół chaosu – próba sił na ulicach miast trwała dzień i noc.

W 1919 roku, w trakcie pięciodniowego pogromu, w Żytomierzu życie straciło trzystu siedemnastu Żydów. W poprzednich latach w mieście wciąż rozgrywały się historie, których skala nie przełożyła się może na wzmianki w podręcznikach, ale zadecydowała o życiu tych, którzy w złym momencie wyszli z domu po chleb. Teofila Borowska nie miała szczęścia urodzić się blondynką. Ciemne włosy były brzemieniem, które niosła, mając pod sercem swego pierworodnego syna Juliusza. „Kozacy Petlury wzięli mnie za Żydówkę. Co ja wtedy przeżyłam?! Mój Boże!” – wspominała u schyłku życia. Nie opisała szczegółowo, „co wtedy przeżyła”, wiemy jednak, że z tym traumatycznym momentem, w którym drżała o życie swoje i dziecka, wiązała późniejsze problemy psychiczne syna14.

Juliusz przez całe życie leczył się psychiatrycznie. Prawdopodobnie chorował na schizofrenię. Cała rodzina była nieustannie skupiona na stanie jego zdrowia, nawet w listach Tadeusza pisanych z Pawiaka i Oświęcimia nie przestaje wybrzmiewać troska o brata. Przed wojną studiował na politechnice, w 1945 roku dostał pracę w Olsztynie, gdzie zameldował się wraz z rodzicami w ładnym, trzypokojowym mieszkaniu. Zdarzały się jednak okresy, kiedy pomieszkiwał w warszawskiej klitce Tadeusza. W powojennych kwestionariuszach osobowych Borowski wpisuje brata jako osobę na utrzymaniu w gospodarstwie domowym15. Choroba Julka dawała o sobie znać ze zmienną dynamiką. W tych trudniejszych chwilach był poddawany leczeniu, cierpiał na spektakularne ataki nerwowe, których świadkami bywali olsztyńscy sąsiedzi. Bezpośrednio po jednym z nich, na początku 1987 roku, został zabrany przez pogotowie i zmarł. Dwadzieścia lat po śmierci ojca, trzydzieści pięć po śmierci młodszego brata.

Juliusz stał się wytrwałym kronikarzem kariery Tadeusza, nie umknął mu żaden wycinek prasowy, żadna recenzja – a było ich, trzeba przyznać, niemało, zarówno za życia Borowskiego, jak i po jego śmierci. Przez całe dorosłe życie brat pisarza prowadził także dzienniki. Matka dowiedziała się o tym dopiero po jego śmierci. Niestety cenne archiwum rodzinne nie ocalało. Teofila przyznała się do zniszczenia zapisków syna. Nie miała ich komu zostawić? Nie chciała, by zwierzenia Juliusza ujrzały światło dzienne? Był jeszcze inny powód? Być może krył się w despotycznym charakterze matki, o którym zgodnie opowiadają osoby znające ją z relacji osobistych lub wspomnień rodzinnych.

– Tak, podobno miała bardzo trudny charakter, który zapewne rzutował na stosunki z synami i z synową – przyznaje Krystyna Bratkowska, siostrzenica Marii Borowskiej, żony Tadeusza16.

Dziennikarz Tadeusz Prusiński, odwiedzający Teofilę w Olsztynie, sugeruje dyskretnie, że jej despotyzm wpłynął na wczesną wyprowadzkę z domu młodszego syna17. Wszystko to domysły, dziś pewne jest jedynie to, że losy rodziny Borowskich nie były bajką ani ze szczęśliwym zakończeniem, ani z sielankowymi początkami.

Wtedy, w Żytomierzu, przed kozakami uratował Teofilę sąsiad. Zaświadczył, że widuje ją w kościele i że nosi ona krzyżyk na szyi. To wystarczyło, by oddalić podejrzenia o pochodzenie żydowskie. Ale dynamika wydarzeń na Wołyniu nie pozwalała choćby na chwilę oddechu. Rok przed narodzeniem Tadeusza, na mocy podpisanego w 1921 roku traktatu ryskiego kończącego wojnę polsko­-bolszewicką, miasto zostało odłączone od Polski i znalazło się w granicach Ukraińskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. 12 listopada 1922 roku przyszedł na świat Tadeusz. Osiem tygodni później narodził się Związek Radziecki, a Żytomierz znalazł się w republice związkowej.

To dlatego w Ucieczce z kamiennego świata Tadeusz Drewnowski pisał, że Borowski pochodził z Ukrainy. „Nie z kresów, lecz z rdzennej Ukrainy” – podkreślał badacz, w znamienny dla Polski Ludowej sposób wymazując z pamięci kulturowej ten jakże szczególny obszar naszej tożsamości18. Dodał wprawdzie, że Żytomierz należał przed rozbiorami do Polski i zachował przewagę ludności polskiej, ale prędko uzupełnił te fakty stwierdzeniem, że nawet wyznaczający nowe granice politycy nie chcieli go w granicach państwa, a łączność z ojczyzną w okresie międzywojennym miasto zachowywało jedynie poprzez „uparte” utrzymy­wanie biskupstwa łucko­-żytomierskiego.

Profesor Drewnowski uczynił niewątpliwie najwięcej dla recepcji pisarza po jego śmierci. Sprawę Borowskiego zaliczał wprost do swoich „prywatnych obowiązków” w literaturze19. Był wytrwałym badaczem jego życia i twórczości, jego konsekwentnym obrońcą przed licznymi atakami, edytorem dzieł zebranych, wreszcie autorem biografii. Trudno nam dziś jednak nie zauważyć, że i na tę narrację wpłynęły tendencje epoki.

Podejmując ważką dla próby zrozumienia skomplikowanej postaci Borowskiego kwestię dróg dojścia przez niego do komunizmu, badacz stwierdził, że wszystko go do tego predysponowało: „i pochodzenie, i drogi życiowe, i instynkt społeczny”20. Owo pochodzenie, z którego Drewnowski wywodzi biografię pisarza, było istotne wobec wyraźnej w tamtym okresie skłonności do dowartościowywania tak zwanej inteligencji z awansu, błyskotliwej kariery osób o skromnych korzeniach. Badacz nazywa Borowskiego „człowiekiem z nędzy”21, pisze, że pochodził „z dołów społecznych”22, czego jeszcze pod koniec życia nie mogła mu wybaczyć matka pisarza. „Drewnowski zna naszą rodzinę (…). Jak on mógł tak napisać?” – z żalem pytała dziennikarza Tadeusza Prusińskiego23. Z pewnością nie mógł i nie chciał rozpisywać się o tradycjach niepodległościowych rodziny, wątkach konspiracyjnych i wartościach, jakie wyznawali rodzice pisarza pochodzący, owszem, z warstw niewykształconych. Niziny społeczne z rdzennej Ukrainy bardziej pasowały do tej historii. Jak komponowaliby się w tym obrazku ojciec księgowy i czytająca poezję matka?

Najciekawsze być może jest to, że ulegając wpływowi obowiązującej retoryki, profesor Drewnowski tworzył poniekąd kolejny mit dotyczący pisarza, w tym samym czasie wyliczając narosłe wokół niego legendy. „W Polsce zawsze łatwiej o legendę niż o prawdziwy życiorys” – pisał24, wskazując na zniekształcające obraz pryzmaty, przez które publika zawsze chciała widzieć twórcę: Borowski heroiczny, nienawistny Beta z Miłoszowego Zniewolonego umysłu, wreszcie Borowski potępiony. Jeśli rzeczywiście łatwiej nam o legendę niż o prawdę, to zapewne dlatego, że ta pierwsza jest zawsze jakimś uproszczeniem, skrojeniem życiorysu na miarę, z dyskretnym pominięciem prawdy tam, gdzie jest ona niewygodna lub nieznana. Życie pisarza i jego wybory stanowiły doskonały materiał mitotwórczy zarówno w epoce tużpowojennej, jak i później, w kolejnych latach budowania komunizmu po polsku. Po wnikliwym wczytaniu się w ten skomplikowany życiorys łatwo pojąć, że każda legenda o Borowskim to wynik mniej lub bardziej świadomego mijania się z prawdą na temat niejednoznacznego człowieka. Prawdą, która albo nie mieściła się w szablonie obowiązującego dyskursu, albo pozostawała niedostępna dla otoczenia. Być może także i dla niego samego.

Wracając do rodziny z dołów społecznych – synowie Teofili i Stanisława mieli szansę na wysokie wzorce. Ukochany poeta matki, Słowacki, i otoczony w jej domu kultem naczelnik Kościuszko – to im zawdzięczali imiona bracia Juliusz i Tadeusz Borowscy. Zanim jednak rodzice zdążyli przekazać im własne ideały, zająć się edukacją inną niż ta oferowana przez sowieckie państwo, nim chłopcy nasiąkli atmosferą domu rodzinnego, nastąpiło rozdarcie.

Życie starszego od samego początku, a może i od prapoczątku naznaczone było piętnem strachu. Z Tadeuszem miało być inaczej. To był chłopiec w czepku urodzony! „W takim ślicznym, jak z jedwabiu. Trzymałam go potem z jego kaftanikami jak talizman” – wspominała matka25. Talizman na dobre życie nie spełnił swej zbawiennej funkcji. Może dlatego, że nie warto wierzyć w przesądy. A może dlatego, że przepadł w czasie rewizji. Zabrało go NKWD. Jest w tym jakaś symbolika. Zła wróżba mówiąca, że potwór totalitarny trzyma ten los w garści – od początku do końca.

Na pierwszym zachowanym zdjęciu są tylko Tadzio i mama. Zdaniem Jana Walca, literaturoznawcy piszącego o Borowskim w drugo­obiegowej „Kulturze Niezależnej”, w oczach mamy widać „takie udręczenie (…), że nie sposób uchronić się przed narzucanymi przez historię naszej kultury i literatury skojarzeniami”. Chłopiec liczy cztery latka i wygląda jak cherubinek. „Złotowłosy (…) ma na zachowanym zdjęciu białą czapkę z napisem »majrak«. (…) Napis na otoku czapeczki, jakiej do zdjęć użycza fotograf, sporządzony jest w obcym języku, choć rzecz dzieje się w polskim mieście Żytomierzu, a jest to język tych, którzy od pokoleń zajmowali się wywożeniem na północ ojców małych polskich złotowłosych chłopców. I dlatego oczy Teofili Borowskiej mają taki wyraz”26.

Czteroletni Tadzio i ośmioletni Juliusz zostali pozbawieni ojca w 1926 roku, jeszcze zanim nastał tak zwany wielki terror lat trzydziestych. Czy powodem aresztowania Stanisława była dawna przynależność do POW? Być może spokojne życie księgowego w jednej ze spółdzielni pszczelarsko­-ogrodniczych (bo Żytomierz od dekad słynął z malow­niczych ogrodów i pięknie utrzymanych parków) zawsze było tylko fasadą? Nie wiemy, jak wyglądała jego aktywność konspiracyjna po rozwiązaniu organizacji w 1921 roku. Pewne światło rzuca na nią wyznanie Tadeusza poczynione po latach żonie. Z pewnością w czasie rozpędzonej już wtedy machiny terroru – kolejnych fali represji, histerycznych podejrzeń o szpiegostwo i psychozy aresztowań – nawet była działalność konspiracyjna nie mogła umknąć uwagi władz bolszewickich. Na najcięższy wymiar kary zasługiwał wtedy zresztą każdy „godzący w ustrój”, czyli w praktyce niepopierający porządku porewolucyjnego, a takich osób wśród setek tysięcy Polaków pozostających za granicą radziecką nie brakowało. „Sprawa POW”, intryga władz sowieckich przeciwko Polakom zamieszkującym tereny ZSRR, stała się zresztą ważnym elementem przeprowadzonej dziesięć lat później tak zwanej operacji Polskiej NKWD27. Tymothy Snyder pisał: „Najbardziej prześladowaną mniejszością w Europie w drugiej połowie lat 30. nie było około czterystu tysięcy niemieckich Żydów (których liczba zmniejszyła się wskutek emigracji), lecz sześćset­tysięczna w przybliżeniu grupa sowieckich Polaków (których liczba spadła wskutek egzekucji). Stalin okazał się pionierem masowego mordu na podstawie kryteriów narodowych, a Polacy stali się najważniejszymi ofiarami wśród narodowości sowieckich”28. Zarzuty dotyczące przynależności do fikcyjnej siatki szpiegowskiej działaczy nieistniejącej już dawno POW stawiano w drugiej połowie lat trzydziestych na podstawie fabrykowanych na szeroką skalę dowodów i wymuszanych torturami zeznań. Co doprowadziło do aresztowania Stanisława Borowskiego w latach dwudziestych? Być może jednak ojciec pisarza kontynuował pracę konspiracyjną? Sześć lat po aresztowaniu Stanisław znajdzie się w gronie czterdziestu osób, o które upomni się polski rząd, negocjując ze stroną radziecką wymianę więźniów politycznych. Pozwala to na więcej niż przypuszczenie, że jego zasługi dla kraju były szczególne29. Tymczasem jednak z rodzinnego zdjęcia los wydarł postać ojca.

Na fotografii zastąpiła go ciotka, siostra matki. Sześcioletni Tadzio patrzy poważnie, wielkimi oczami, w których chyba zdążył zamieszkać już smutek. Bracia nie są do siebie podobni. Juliusz to cały ojciec, Tadzio zaś wdał się w Teofilę. Samotna kobieta z dwójką małych dzieci spogląda w obiektyw odważnie, z subtelnym półuśmiechem, jakby trudności wywołane czasem represji i gospodarką rozchwianą przez początki kolektywizacji, a także strach o los rodziny nie stanowiły wystarczającego powodu, by zrezygnować z ułożenia włosów i zawiązania pod szyją kokardy. Ciotka była z nimi blisko, z pewnością pomagała siostrze przy synach. Tadeusz do końca życia będzie żywił do niej ciepłe uczucia. To pod jej opiekę trafi przyszły pisarz, kiedy z portretu rodzinnego zostaną tylko strzępy. Cztery lata po aresztowaniu Stanisława NKWD przyszło też po żonę szpiega.

Dwunastoletni Juliusz został wówczas wysłany do szkoły z internatem, a ośmioletni Tadeusz wyjechał do ciotki mieszkającej niedaleko Żytomierza, na tak zwanej Marchlewszczyźnie. Polski Rejon Narodowościowy im. Juliana Marchlewskiego powstał w ramach szczególnego eksperymentu sowietyzacyjnego, z inspiracji mieszkających w Moskwie polskich komunistów: Juliana Marchlewskiego, Feliksa Dzierżyńskiego i Feliksa Kona. Utworzona na zachód od Żytomierza enklawa „sowieckiej Polski” miała być poligonem wychowawczym przyszłych kadr sowieckiej republiki nad Wisłą. Zgodnie z obowiązującą wtedy polityką korienizacji Związek Radziecki przyznawał uprawnienia nierosyjskim narodom, tworząc autonomiczne jednostki administracyjne. Zastąpiona dopiero w latach trzydziestych polityką rusyfikacji korienizacja zezwalała na rozwój kultur narodowych, ale za tą pokojową fasadą krył się właściwy cel, czyli tworzenie w rejonach autonomicznych partii komunistycznych i pozyskiwanie ludności dla polityki sowieckiej. Ludność Marchlewszczyzny poddawano intensywnej sowietyzacji, a język polski, dozwolony w szkołach i instytucjach, był doskonałym narzędziem propagandy. Drugą Rzeczpospolitą malowano Polakom z rejonów autonomicznych jako kraj nędzy, głodu, bezdomności i terroru. Tadeusz spędził u ciotki dwa lata. Krótko? Długo? Mając na uwadze, jak bardzo formujący to czas w życiu młodego człowieka, jak intensywne procesy zachodzą w tym okresie w mózgu, ciele i duszy, moglibyśmy spodziewać się, że – odłączone od rodziców i domu rodzinnego – dziecko ulegnie wpływom środowiska, przyswoi wtłaczane do głowy wzorce, nasiąknie propagandowymi sloganami. Byłoby to łatwe wyjaśnienie późniejszych wyborów życiowych Borowskiego – trybuna socjalizmu, zaciekłego komunisty. Stało się jednak inaczej. O tym, że umysł małego chłopca obronił się przed wpływami propagandy i pozostał wierny przekonaniom wyniesionym z domu i z własnego bolesnego doświadczenia, świadczą dziecięce wiersze Tadeusza.

Komuniści to są kłamcy

którzy okłamują lud

– pisał dziesięcioletni poeta w czasie wędrówki, którą bracia samotnie odbyli do Polski w 1932 roku, by spotkać się tam ze zwolnionym z łagru ojcem30.

„Wiersze Borowskiego Tadeusza napisane w Baranowiczach Poleskich, 21 IX–11 X 1932, 10 utworów, 18 stron” – taki rękopis znalazł się w posiadaniu profesora Drewnowskiego, który zdecydował się przytoczyć powyższy dwuwiersz dopiero na początku obecnego stulecia, we wstępie do edycji krytycznej dzieł zebranych Borowskiego. Reszty wiersza ani pozostałych utworów dziecięcych nie opublikował (poza jednym wierszykiem relacjonującym podróż do Polski). Ich silnie antyko­munistyczny wydźwięk pozwolił biografowi wysnuć przypuszczenie, że nie były to wiersze w pełni samodzielne. „Są tak antykomunistyczne, że nie wiadomo, czy nie dokładał się do nich notujący je ojciec” – stwierdził31.

Stanisław Borowski spędził sześć lat w rosyjskiej Karelii. W początkowym okresie jego osadzenia warunki bytowe więźniów politycznych były znacznie lepsze niż przymuszanych do pracy więźniów kryminalnych. Kiedy jednak w końcu lat dwudziestych Stalin rozpoczął intensywną industrializację rozległych terenów ZSRR, uprzedni podział więźniów w gułagach przestał obowiązywać, a obozy stały się niezastąpionym zasobem siły roboczej. Efektem przymusowej pracy więźniów był między innymi Kanał Białomorski, jeden z sowieckich „płodów gigantomanii lat trzydziestych”32, przy którego budowie zatrudniony został Borowski. Projekt, będący realizacją powziętych dwieście lat wcześniej planów połączenia Morza Białego z Morzem Bałtyckim, stał się oczkiem w głowie Stalina, który osobiście naciskał na wykorzystanie pracy więźniów. Co więcej, planował zakończyć tę gigantyczną inwestycję w ciągu dwudziestu miesięcy przy pomocy niewykwalifikowanej siły roboczej wyposażonej w prymitywne, chałupniczo konstruowane narzędzia. Prace ruszyły w 1931 roku. Ogromny chaos, pośpiech i brak rozsądnego zarządzania w drastyczny sposób odbijały się na warunkach bytowych zatrudnionych przy budowie stu siedemdziesięciu tysięcy więźniów. Głodowe racje żywnościowe, fatalne warunki w zimnych, budowanych samodzielnie przez osadzonych barakach, praca przez całą dobę i okrutny system współzawodnictwa między pracownikami konkurującymi o jedzenie, które było nagrodą za wydajność – wszystko to pochłonęło co najmniej dwadzieścia pięć tysięcy ofiar33.

Obraz systemu masowej pracy niewolniczej, który dwadzieścia lat później pojawi się w poetyckiej refleksji historiozoficznej Tadeusza jako opis niechlubnych korzeni ludzkiej cywilizacji, zdaje się doskonale oddawać dwa bardzo konkretne doświadczenia: ojca i syna w systemach obozowych.

Gromady niewolników, pędzone po ścieżkach leśnych,

zwalają drzewa siekierą, pnie wydzierają z ziemi,

palcami rwą korzenie, ciągną rękoma pług,

i w korytarzach podziemnych, w czarnej wykutych skale

łamią kamienie spod stóp, dźwigają z nich piramidy,

bladzi, przeżarci głodem, padają dozorcom u nóg

i skomląc o chleba okruchy pod świstem bata mrą.

(Czasy pogardy)

Podobny obraz niewolników budujących egipskie piramidy, a cztery tysiące lat później zakładających podwaliny „jakiejś nowej, potwornej cywilizacji” powróci w opowiadaniu U nas, w Auschwitzu… Wiersz Borowskiego powstał jednak przed obozem. Jeszcze przed aresztowaniem, w okupowanej Warszawie młody poeta dostrzegł nie tylko tragiczną sytuację jednostki rzuconej w wir historii. Czy w tym debiutanckim tomie widzimy już grunt dla wielkiej, antyidealistycznej koncepcji, w której podmiotem dziejów są całe klasy społeczne, a ich motorem – przemoc i wyzysk? Cykl otwiera Nocna elegia:

Oto wszechświata ciężar, walący się na nas lawiną

dźwigamy i ręce wznosimy w niebo, zmarszczone jak brew.

Z globu, co spróchniał w eterze, milionom odległych gwiazd

jak żagiew płonącą rzucamy ludzki, samotny śpiew.

Poetyka katastroficzna wznosi rozważania młodego poety na poziom ogólnej refleksji dotyczącej kondycji ludzkiej w świecie spełnionej apokalipsy. Jednak „spod brwi, zmarszczonych boleśnie” oczy czło­wieka widzą nie tylko „żelazny krok barbarzyńcy” zwiastujący apokalipsę widzianą w wymiarze kosmicznym, powodowaną przez działające w historii nienazwane siły zła. Oczy człowieka dostrzegają też zwycięzcę i niewolnika, stałe figury w literackim rekwizytorium Borowskiego. Konkretna perspektywa historyczna zdaje się niewystarczającym kontekstem. Obok oczywistych w rzeczywistości okupacyjnej odniesień widzimy w tej dychotomicznej wizji świata również ogromną wrażliwość społeczną młodego twórcy, a może też – wyjątkową świadomość historyczną? Te wszystkie perspektywy – historyczna, egzystencjalna i społeczna – w świetle całego tomu Gdziekolwiek ziemia wydają się jakoś komplementarne. Rozważania historiozoficzne, w których głównym aktorem świata jest apokaliptyczna Bestia, przeplatają się tu z konkretną wizją potwornej niesprawiedliwości społecznej, wyzysku i przemocy użytych do budowania imperium.

Czy światopogląd pisarza i jego wyobraźnia poetycka czerpały w jakiś sposób z doświadczenia rodziców? Jeśli tak, jeśli to świadectwo było na tyle mocne, by uformować szalenie przecież stanowcze, oskarżycielskie stanowisko młodego pisarza wobec imperialistycznych ambicji, albo wprost: totalitaryzmu, w tym wypadku sowieckiego, to jedynym powodem powojennej zmiany optyki musiałaby być konfrontacja z jeszcze straszniejszym, osobistym doświadczeniem terroru nazistowskiego. Borowski nigdy o tym nie mówił, podobnie jak o całym swoim dzieciństwie. Prawda o łagrach przebiła się zresztą do świadomości zbiorowej wiele lat później, długo po śmierci pisarza34.

Morderczej pracy w skrajnie trudnych warunkach nie uniknęła też matka Borowskiego. Zabrana z domu przez NKWD Teofila została wywieziona na Syberię, nad rzekę Jenisej. W syberyjskich łagrach kobiety stanowiły zdecydowaną mniejszość, ich sytuacja nie była jednak w porównaniu z mężczyznami w żaden sposób uprzywilejowana. „Wyrabiały te same normy i jadły tę samą wodnistą zupę. Żyły w takich samych barakach i transportowano je w takich samych wagonach bydlęcych. Nosiły taką samą odzież i równie niewygodne buty. Tak samo traktowano je w śledztwie” – pisała Anne Applebaum35.

Wypadki, które nastąpiły po aresztowaniu, Teofila Borowska wspominała tak:

Śledztwo. Sąd. Eszelon. Siedemdziesiąt dwa wagony były, w moim czterdziestu czterech mężczyzn i cztery kobiety. Trzydzieści nocy ciężkiego snu w stukocie kół. Bez pojęcia dokąd. Aż stacja Tajga! Później jeszcze sześć kilometrów w mróz, przez śniegi, do baraków w Igarce. A przez cały czas, przez te kilka lat – strach. Ciągły. O dzieci. I serce, tłukące się w piersi jak oszalałe36.

Karczowanie tajgi nie było na szczęście jej jedynym zajęciem. Te kilka lat na Syberii matka pisarza przetrwała dzięki umiejętności szycia – jako jedyna krawcowa w promieniu kilkuset kilometrów miała ręce pełne roboty, lżejszej niż ta, jakiej wymagało przeistaczanie lasów syberyjskich w tereny uprzemysłowione.

Serce matki, „tłukące się w piersi jak oszalałe”, czuło z pewnością, że dzieci, choć prawdopodobnie pod opieką rodziny, nie mogą być w pełni bezpieczne w sowieckim reżimie. W całym ZSRR rozpoczęła się w tym czasie przymusowa kolektywizacja wsi. Olbrzymie rzesze chłopów masowo opuszczały domy i ziemię swych ojców, by wstępować do kołchozów. Miliony niepokornych, opierających się odgórnym zarządzeniom i ukrywających zboże po piwnicach, stworzyły nową kategorię wrogów klasowych – tak zwanych kułaków – których należało się pozbyć poprzez rozstrzelanie lub wywózkę na Sybir. Wszystkie te przeobrażenia wsi zatrzęsły w posadach sowieckim rolnictwem. Do klęsk głodu i rekwizycji zboża dochodziło już dekadę wcześniej, na początku lat dwudziestych chłopom ukraińskim zdarzało się jeść szczury, kasztany, zupę z trawy i liści. Transformacje wsi początku lat trzydziestych przybrały jednak zupełnie inną skalę. Taką, która pozwoliła na stworzenie modelowych warunków do narodzin kolejnego sowieckiego potwora. Na imię mu było Hołodomor – Wielki Głód37. Przed jego wygłodniałą paszczą pożerającą miliony ludzkich istnień bracia Borowscy uciekli dosłownie w ostatniej chwili.

Już na początku 1932 roku po ukraińskich wsiach błąkały się opuchnięte z głodu dzieci, na przednówku na drogach leżały trupy, których nikt nie miał siły pochować. Decyzje dotyczące rozszerzenia Wielkiego Głodu zapadły w sowieckim politbiurze jesienią 1932 roku. Siedem lat – tyle średnio przeżywali chłopcy urodzeni w 1933 roku na tamtych terenach38. Zanim wywołana przez Stalina klęska zdążyła pochłonąć – według różnych szacunków – sześć do siedmiu milionów ludzkich istnień, Tadeusz i Juliusz we wrześniu 1932 roku rozpoczęli samodzielną podróż ku wolności czekającej za polską granicą. Czekał tam również ich ojciec, zwolniony z łagru 15 września 1932 roku na mocy wspomnianej umowy o wymianie więźniów politycznych między II Rzecząpospolitą a ZSRR. Czterdziestu komunistów przetrzymywanych w Polsce mogło wrócić do Rosji w zamian za zwolnienie czterdziestu polskich więźniów – wraz z rodzinami. Miejscem wymiany był punkt graniczny Niehorele-Stołpce.

Aby połączyć się z ojcem, dziesięcioletni Tadeusz i czternastoletni Juliusz musieli wyruszyć w szaloną zupełnie podróż. Choć stacja kolejowa Niehorele-Stołpce położona jest około pięciuset kilometrów na północ od Żytomierza i nieodległego Marchlewska, ich droga była znacznie dłuższa i trudniejsza, niż można by przypuszczać.

Z miasteczka do miasta

mknęliśmy z Julkiem samochodem

nie siedziałem jednak tyłem

lecz siedziałem przodem…

(…)

Mimo różnych przygód

Siedliśmy do pociągu w Koziatynie

i tak bez żadnych wygód

do Moskwy nasz pociąg płynie.

(…)

W Niehorełom nas rewidowali

i tam myśmy obiad zjedli,

po czym trochęśmy posiedzieli

i do pociąguśmy wsiedli39.

(Nasza podróż)

Tak relacjonował podróż Tadzio, w dziecięcej rymowance mieszcząc wszystko, co najważniejsze, we właściwych proporcjach – najkrótszy odcinek trasy doczekał się całej zwrotki, ale emocje związane z zapewne pierwszą w życiu jazdą samochodem niewątpliwie na to zasłużyły. Zamiast na północ chłopcy ruszyli zatem na południe, do oddalonego o osiemdziesiąt kilometrów Koziatyna. Już na tym etapie podróż obfitowała, jak czytamy w wierszyku, w nieprzewidziane zdarzenia. Prawdziwa wyprawa miała się jednak dopiero zacząć. W Koziatynie bracia wsiedli do pociągu, którym „bez żadnych wygód” podróżowali na wschód do oddalonej o ponad tysiąc kilometrów Moskwy. Ta odległa eskapada była widocznie konieczna, ponieważ właśnie tam działała Delegatura Polskiego Czerwonego Krzyża zajmująca się korespondencją i dokumentami obywateli polskich więzionych w sowieckich łagrach, a także pomocą prawną dla repatriantów. Dlaczego jednak nieletni chłopcy musieli stawić się po dokumenty osobiście, zamiast czekać na ich przesłanie, pozostając pod dozorem opiekunów? Wyposażeni w dokumenty zezwalające na przekroczenie granicy polskiej Tadzio i Julek ruszyli z powrotem, pokonując kolejne dziewięćset kilometrów, by dotrzeć do stacji Niehorele-Stołpce i stamtąd dalej, do pobliskich Baranowicz, gdzie czekał na nich niewidziany od sześciu lat ojciec.

Emocje związane z tym spotkaniem zostały być może utrwalone w jednym z dziesięciu wierszy, które powstały w ciągu kilku tygodni spędzonych w Baranowiczach, ale podobnie jak refleksje dotyczące „kłamliwych komunistów”, nie ujrzały nigdy światła dziennego. Być może zaginęły, może leżą zamknięte w jakiejś szufladzie, która tylko przede mną nie chciała się otworzyć? Archiwum Borowskiego zostało przekazane profesorowi Drewnowskiemu przez córkę pisarza. Mał­gorzata Borowska poinformowała mnie, że cała spuścizna ojca znalazła się w posiadaniu biografa i w Muzeum Literatury. Tam też odesłała mnie córka profesora Drewnowskiego, zapewniając, że nic więcej w archiwum badacza nie zostało. W Muzeum Literatury dziecięcych wierszy jednak nie ma. Okryła je zasłona zapomnienia. Może kiedyś jej rąbek się uchyli. Dziś wiemy tylko, że pierwsze próby poetyckie Tadeusza Borowskiego przypadły na lata dzieciństwa i były mocno związane z tym etapem doświadczenia, o którym dorosły Borowski nigdy głośno nie mówił.

Zimą 1932 roku bracia po raz pierwszy zobaczyli Warszawę. To miasto stanie się, z przerwami na wojenną tułaczkę, domem Tadeusza do końca jego krótkiego życia. Kilka lub kilkanaście miesięcy później ojciec i synowie powitali w stolicy matkę40. Na mocy tej samej umowy międzynarodowej, która przywróciła wolność Stanisławowi Borowskiemu, Polski Czerwony Krzyż prowadził poszukiwania jego małżonki. W rodzinnym archiwum znalazł się dokument o treści:

Delegacja R.P. do Spraw Repatrjacji w Warszawie zaświadcza, że obywatelka niniejszego p. Teofila z Karpińskich BOROWSKA, lat 36, wyznania Rzymsko­-katolickiego, żona Stanisława Borowskiego b. więźnia politycznego w ZSRR, przybyła do Polski dnia 28 lipca 1933 roku jako żona zwolnionego w drodze wymiany personalnej skazańca, zgodnie z ar. XXVI Układu o Repatrjacji na mocy zaświadczenia Poselstwa R.P. w Moskwie z dnia 22 lipca 1933 roku N 1529/33.

Teofila Borowska była więziona w ZSRR i skazana na dożywotnie zesłanie za swą pracę na rzecz Polski i za pomoc udzielaną mężowi w jego działalności. Rząd Rzeczypospolitej Polskiej, mając na względzie zasługi Borowskich, zażądał od władz sowieckich wydania ich w drodze wymiany personalnej (…)41.

Po siedmiu latach rodzinny portret został sklejony na nowo. Jak bardzo widoczne były rysy w miejscach rozdarcia? Jak ciężki bagaż dźwigało każde z rodziców? Jak wiele wspomnień musieli wyprzeć bracia, by odzyskać część dziecięcej beztroski? Czy kiedyś im się to udało? Dwudziestoletni Tadeusz, choć cyniczny, polemiczny, nierzadko obcesowy, uchodził jednocześnie za wesołka. Uśmiechniętego, zawadiackiego chłopaka skorego do żartów. Patrzę na tego chłopca ze zdjęcia, na jego poważne oczy, i widzę je – te same – w dorosłej twarzy pisarza. Tak jakby ta dziwna powaga mieszkała w nich zawsze, niezależnie od tego, jak małym był dzieckiem i jak szeroko uśmiechały się jego usta.

Pierwsze wrażenia ze szkolnej wycieczki nad polskie morze mały Tadzio opisał tak:

Szumi Bałtyk, szumi,

szumi polskie morze,

a fale się modlą:

daj nam pokój, Boże!

daj nam pokój dobry, trwały,

żeby wszystkie dzieci nigdy nie płakały,

jak ja, gdy byłem mały42.

Dziecięcą naiwność zastąpiła tu piękna łagodność, ale też wyrażone wprost żal i ból. To pierwsze i ostatnie takie literackie świadectwo. Kilkanaście lat później, opisując najgorsze zbrodnie ludzkości, Borowski będzie patrzył na człowieczy ból bez odwracania głowy, będzie mówił o nim z tak doskonałą – wyda się wszystkim – obojętnością, że przylepią mu łatę nihilisty.

***

Tadzio się oburza. Szkoda mu tego chłopca i tego dorosłego też mu szkoda. Musi zrozumieć, że przewaga, jaką mamy nad współczesnymi Borowskiemu krytykami, jest przewagą wiedzy, dostępu do nowych badań naukowych, świadomości, której oni nie mieli. Nie tylko tej dotyczącej metody twórczej. Także tej wyjaśniającej fenomen stresu pourazowego, formacyjną funkcję dzieciństwa. Fundamentalną rolę bliskości w kształtowaniu się konstrukcji psychicznej i osobowości człowieka. Wiedzy o tym, że niezaspokojone potrzeby emocjonalne, takie jak bliskość i poczucie bezpieczeństwa, to piętno, które nosimy przez całe życie. Piętno deficytu, który staje się źródłem wielu problemów psychicznych…

– Tadzio, mówię do ciebie. Dlaczego znowu zakładasz słuchawki?

– Terapię mam – odpowiada.

– Terapię?

– No. Online.

Na kolejnym zdjęciu rodzinnym Tadeusz to już prawie mężczyzna. Jest na nim cała czwórka: mama, tata, Julek i szesnastoletni bohater tego dnia. Okazja jest uroczysta. Mała matura Tadeusza. Pierwszy egzamin dojrzałości. Dokument, który w wymiarze symbolicznym stwierdza, że człowiek przestaje być dzieckiem. Nie mam pewności, czy Tadeusz Borowski kiedykolwiek nim był.

Dalsza część w wersji pełnej

Przypisy

Tożsamość

1Pisarze przed mikrofonem. Rozmowa z Tadeuszem Borowskim, „Radio i Świat” 1951, nr 6, s. 4.

2 W. Leopold, Lata okupacji, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 5.

3 T. Konwicki, Kalendarz i klepsydra, Kraków 2020, s. 241.

4 W. Leopold, dz. cyt., s. 5.

5 List do Wandy Leopold, 5 lutego 1948.

6 List do Mieczysławy Buczkówny, 7 maja 1948.

7 A. Braun, Wspomnienia o Tadeuszu Borowskim, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 8.

8 L. Kruczkowski, Przemówienie wygłoszone na pogrzebie Tadeusza Borowskiego w imieniu Zarządu Głównego Związku Literatów Polskich, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 5.

9 W. Leopold, dz. cyt., s. 5.

10 K. Bartel (KuBa), Tadek, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 7.

11 A. Rudnicki, Śmierć w lipcu 1951, „Nowa Kultura” 1961, nr 31, s. 3.

12 H. Korotyński, W Oświęcimiu, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 6.

13 L. Kruczkowski, dz. cyt., s. 5.

14 C. Miłosz, Zniewolony umysł, Kraków 1990, s. 165–166.

15 L. Kruczkowski, dz. cyt., s. 5.

16 W. Leopold, dz. cyt., s. 5.

17 T. Konwicki, Na Kaliskiej, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 6.

18 C. Miłosz, dz. cyt., s. 160.

19 W. Woroszylski, Wspomnienie o Tadeuszu Borowskim, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 6.

20 W. Mach, Wspomnienie o Tadeuszu Borowskim, „Nowa Kultura” 1951, nr 28, s. 6.

21 Wszystkie wypowiedzi Jacka Bocheńskiego cytowane w książce pochodzą z rozmowy z autorką przeprowadzonej w Konstancinie-Jeziornie w lipcu 2021 roku.

22 T. Drewnowski, Ucieczka z kamiennego świata, Warszawa 1972.

23 Wypowiedź Jacka Leociaka za: Errata do biografii. Tadeusz Borowski, film dokumentalny, reż. Z. Kowalewski, 2008.

Rozdarcie

1 Z. Gloger, Geografia historyczna ziem dawnej Polski, Kraków 1900, s. 250.

2 Staroobrzędowcy – chrześcijanie prawosławni, którzy nie przyjęli reformy liturgicznej patriarchy Nikona z połowy XVII wieku. Odłam uznany przez Rosyjski Kościół Prawosławny za herezję. Prześladowania starowierców trwały z różnym natężeniem aż do rewolucji 1905 roku.

3 J.I. Kraszewski, Wieczory wołyńskie, Lwów 1859, s. 9.

4 J. Słowacki, List do Erazma Słowackiego, Wilno, grudzień 1827 roku, cyt. za: J. Ławski, Przekraczanie przekleństwa. Erazm Słowacki w świecie wyobrażeń Juliusza Słowackiego (et vice versa), w: E. Słowacki, Poezje, Białystok 2020, s. 116.

5 W Pamiętnikach (t. 2, Warszawa 2012, s. 377–380) Władysław Mickiewicz pisał m.in.: „W Żytomierzu po raz pierwszy słyszałem w kościele tłum śpiewający: »Ojczyznę, wolność racz nam wrócić, Panie!«. Policja patrzyła na manifestantów groźnym wzrokiem i ostentacyjnie zapisywała ich nazwiska. Wieśniacy pytali o znaczenie tych pieśni, dotychczas im nieznanych, a policja groziła aresztowaniem osobom, które poza obrębem świątyni znaczenie tych pieśni im tłumaczyły. W czasie nabożeństw młodzież i panny kwestowali nie na kościół, lecz na sprawę narodową. (…) Codziennie odbywały się manifestacje i narady polityczne, a wieczorem, przy dźwiękach fortepianu, panny i młodzieńcy śpiewali głośno hymny narodowe i pieśni patriotyczne, wówczas surowo zabronione; drwiono sobie z policji (…). To wszystko tym bardziej działało na mnie, że w Paryżu nie byłem wcale przyzwyczajony do ostrożności, koniecznych w Żytomierzu”.

6 Por. G. Marachow, Stefan Bobrowski i tajna drukarnia w Kijowie (1861–1862), „Przegląd Historyczny” 1958, t. XLIX, z. 4, s. 708.

7 Por. ks. K. Naskręcki, Z zapisków i ze wspomnień Żytomierzanina, Kraków 2011, s. 49.

8 Był to dokument zezwalający na wolny wybór wyznania po latach zwalczania Kościoła unickiego przez carat.

9 J.D. Klier, S. Lambroza, Pogroms. Anit­-Jewish Violence in Modern Russian History, Cambridge 1992, s. 223.

10 Tamże.

11 Por. T. Prusiński, Matka, newsbar.pl/matka/ (dostęp: październik 2020).

12 Ks. K. Naskręcki, dz. cyt., s. 32.

13 T. Prusiński, Pożegnanie z Tadeuszem. Rozmowa z Marią Borowską, „Polityka” 2001, nr 25.

14 Tenże, Matka, dz. cyt.

15 Akta dotyczące Borowski Tadeusz, imię ojca: Stanisław, ur. 12.11.1922, IPNBU 4134/1541.

16 K. Bratkowska, rozmowa z autorką, grudzień 2023 roku.

17 T. Prusiński, rozmowa z autorką, maj 2021.

18 T. Drewnowski, Ucieczka z kamiennego świata, Warszawa 1972, s. 18.

19 Tenże, Prywatne i publiczne: rozmawiał Wojciech Roszewski, „Fakty i Myśli” 1972, nr 21, s. 7.

20 T. Drewnowski, dz. cyt., s. 241.

21 Tamże, s. 131.

22 Tamże, s. 33.

23 T. Prusiński, Matka, dz. cyt.

24 T. Drewnowski, dz. cyt., s. 18.

25 T. Prusiński, Matka, dz. cyt.

26 J. Walc, Gdy ziemia nie jest już snem i śnić do końca nie można, „Kultura Niezależna” 1988, nr 37, s. 22.

27 W wyniku „operacji polskiej” NKWD zamordowało co najmniej 111 tysięcy osób, w większości Polaków, por. T. Snyder, Skrwawione ziemie. Europa między Hitlerem a Stalinem, Kraków 2018, s. 136.

28 Tamże, s. 120.

29 W dokumencie stanowiącym podstawę wymiany więźniów politycznych, sporządzonym jako specjalny protokół dodatkowy do układu o repatriacji podczas ryskich rokowań pokojowych, czytamy: „Strony uznają za właściwe i zgadzają się uskuteczniać poza masową repatriacją również personalną wymianę osób, które wyrażą na to swoją zgodę i na których wydaniu stronom specjalnie zależy”, por. W. Materski, Wymiana więźniów politycznych pomiędzy II Rzecząpospolitą a Sowietami w okresie międzywojennym (kontekst warszawski), w: Komuniści w międzywojennej Warszawie, red. E. Kowalczyk, Warszawa 2014, s. 195.

30 Cyt. za: T. Drewnowski, Wstęp, w: T. Borowski, Pisma w czterech tomach, red. T. Drewnowski, J. Szczęsna, S. Buryła, t. 1: Poezja, oprac. T. Drewnowski, J. Szczęsna, Kraków 2003, s. 21.

31 Tamże.

32 A. Applebaum, Gułag, Warszawa 2005, s. 85.

33 Por. tamże, s. 87.

34 W Polsce pierwsze przekazy pojawiły się dopiero za sprawą drugiego obiegu. Na Zachodzie ważnym momentem było wydanie Innego świata Gustawa Herlinga­-Grudzińskiego, ale przełomu dokonał dopiero Aleksander Sołżenicyn za sprawą wydanego w 1973 roku Archipelagu GUŁag. Powojenne świadectwa żołnierzy Armii Andersa przegrały na Zachodzie z wojenną cenzurą i siłą wizerunku Stalina, por. na przykład N. Davies, Pożyteczni idioci trzymają się mocno, rozmawiał M. Stasiński, „Gazeta Wyborcza” 2015, 3–4 października, s. 14–15.

35 A. Applebaum, dz. cyt., s. 296.

36 Cyt. za: T. Prusiński, Matka, dz. cyt.

37Hołodomor – Wielki Głód, dosłownie „śmierć głodowa”; termin będący połączeniem dwóch ukraińskich słów: hołod – głód i mor – śmierć, por. A. Apple­baum, Czerwony głód, Warszawa 2017, s. 20.

38 T. Snyder, Skrwawione…, dz. cyt., s. 71.

39 Wiersz zanotowany ręką ojca 5 października 1932 roku w Baranowiczach, cyt. za: T. Drewnowski, Ucieczka…, dz. cyt., s. 27.

40 Tadeusz Drewnowski napisał w Ucieczce z kamiennego świata, że Teofila wróciła do Warszawy latem 1934 roku, gdy ojciec z chłopcami mieszkali w stolicy już dwa lata. Informację tę prostuje Tadeusz Prusiński w artykule prasowym Matka, gdzie cytuje treść dokumentu datowanego na lipiec 1933 roku. „Ale Drewnowski pisze, że wróciłam w 1934, więc niech będzie, że w trzydziestym czwartym – zgadza się staruszka” – mówi w cytowanym artykule Teofila Borowska.

41 Zaświadczenie Delegacji Rzeczypospolitej Polskiej w Komisji Mieszanej do spraw Repatriacji z Rosji (nr 4964/33) z 23 sierpnia 1933 roku, cyt. za: T. Prusiński, Matka, dz. cyt.

42 Cyt. za: T. Drewnowski, Ucieczka…, dz. cyt., s. 28.