Nienasycona przełęcz - Piotr Marciniszyn - ebook

Nienasycona przełęcz ebook

Piotr Marciniszyn

0,0

Opis

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych

Cykl Druga Wojna Światowa

Zeszyt 13/86

Bohaterowie | Operacje | Kulisy

  • dramatyczne wydarzenia największych zmagań wojennych w historii
  • przełomowe, nieznane momenty walk
  • czujnie strzeżone tajemnice pól bitewnych, dyplomatycznych gabinetów, głównych sztabów i central wywiadów

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

Piotr Marciniszyn

Nienasycona przełęcz

Wydawnictwo

Ministerstwa Obrony Narodowej

 

Okładkę projektował

JERZY ROZWADOWSKI

 

Redaktor

WANDA WŁOSZCZAK

 

Redaktor techniczny

RENATA WOJCIECHOWSKA

 

© Copyright by Wydawnictwo Ministerstwa Obrony Narodowej, Warszawa 1986 r.

ISBN 83-11-07314-7

Nienasycona przełęcz... Tak ją nazywają jeszcze dziś żyjący żołnierze 1 Czechosłowackiego Korpusu Armijnego, którzy w jesienne dni 1944 roku wgryzali się metr po metrze w zawzięcie broniony przez wojska niemieckie górski teren, by tą drogą jak najszybciej dotrzeć do swego kraju. Niektórzy nazywają ją bardziej patetycznie — bramą do wolnej ojczyzny. Mowa tu oczywiście o walkach stoczonych przez Czechosłowacki Korpus na Przełęczy Dukielskiej, które według archiwalnych zapisów pochłonęły 5983 zabitych i rannych z liczącego około 16 tysięcy ludzi związku taktycznego. Była to cena ogromna.

NIEOCZEKIWANI GOŚCIE MARSZAŁKA KONIEWA

Jest lato 1944 roku. Na froncie wschodnim sytuacja zmienia się w tempie wręcz błyskawicznym. Wojska radzieckie kończą wypieranie Niemców z własnego terytorium, wychodząc w centrum i na południowym skrzydle frontu poza granice Kraju Rad. Pod koniec lipca dywizje Armii Czerwonej wkraczają na południowo-wschodnie ziemie polskie, zaś w sierpniu duże siły niemieckie dogorywają w ogromnym kotle pod Kiszyniowem. Równie tęgie lanie otrzymują wkrótce hitlerowcy na Bałkanach, zarówno od wojsk radzieckich w Bułgarii, jak i od silnej partyzantki jugosłowiańskiej. Armia Czerwona znajduje się też blisko bram Czechosłowacji.

W tej konkretnej sytuacji dowództwo radzieckie nie widzi potrzeby skierowania wojsk ku granicom Czechosłowacji najbliższą drogą przez trudne do pokonania przełęcze karpackie, lecz uznaje za stosowne wyzwolić ten kraj poprzez głębokie oskrzydlenie od południa w kierunku na Kraków i Morawską Ostrawę oraz uderzenie na Bratysławę i Brno. Jednak z chwilą wybuchu słowackiego powstania narodowego i zwrócenia się kierownictwa Komunistycznej Partii Czechosłowacji do rządu radzieckiego z prośbą o udzielenie walczącym jak najdalej idącej pomocy zamiar ten zostaje zmieniony. Dowództwo radzieckie podejmuje decyzję zorganizowania natychmiastowego uderzenia, które najkrótszą drogą wyprowadzi do Słowacji. Zadanie to powierzono jednostkom 38 armii generała pułkownika Kiriłła Moskalenki, której pod względem operacyjnym podporządkowano znajdujący się w danej chwili w ramach 4 Frontu Ukraińskiego 1 Czechosłowacki Korpus Armijny.

W trybie alarmowym oddziały korpusu zostały przegrupowane spod Sambora w rejon położony na północ od Krosna, by u stóp malowniczych odrzy-końskich Prządek i ruin legendarnego zamku, który dał Fredrze natchnienie do napisania „Zemsty", zająć podstawy wyjściowe do działań zaczepnych, mających zaprowadzić czechosłowackich żołnierzy na pierwsze skrawki ojczystej ziemi.

Pierwsze wiadomości o wybuchu powstania na terenie Słowacji dotarły do sztabu 1 Frontu Ukraińskiego tuż po rozpoczęciu walk, czyli 29 sierpnia. Komunikaty radiowe informowały o zajęciu przez siły powstańcze kilku miast. Wynikało z nich, że partyzanci słowaccy, wspierani przez działające na tym terenie radzieckie oddziały partyzanckie, opanowali Bańską Bystrzycę, Mikulasz, Rużomberok i szereg pomniejszych miast, a wokół wielu węzłów kolejowych i lotnisk toczyły się zacięte boje. O tym, co się działo na terenach wschodniej. Słowacji, zameldował też przybyły do sztabu Frontu dowódca zgrupowania partyzanckiego im. Czapajewa, Jagupow. Jednakże sytuacja nie była do końca jasna.

Wczesnym rankiem 31 sierpnia w kwaterze marszałka Koniewa zadzwonił telefon. Słuchawkę podniósł adiutant. To komendant lotniska polowego prosił o obudzenie dowódcy Frontu.

— Towarzyszu marszałku, o godzinie piątej trzydzieści wylądowały trzy samoloty z dziewiętnastoma oficerami, podoficerami i szeregowymi żołnierzami armii słowackiej — meldował. — Wśród przybyłych znajduje się pułkownik Talsky, który chce rozmawiać z towarzyszem marszałkiem osobiście. Ponadto mam wiadomość, że wkrótce na naszym lotnisku wyląduje kilkanaście kolejnych słowackich samolotów wojskowych.

Marszałek kazał adiutantowi zawiadomić kwatermistrzostwo, które miało zapewnić gościom kwatery i posiłek, sam zaś zadzwonił do członka rady wojennej, generała Krajniukowa.

— Słuchaj, przyjacielu, mamy nieoczekiwanych gości. Co prawda Jagupow napomykał o możliwości przybycia do nas słowackich lotników z Preszowa, ale nie przypuszczałem, że to nastąpi już dzisiaj. Tymczasem przylecieli o świcie, a z nimi zastępca dowódcy słowackiego korpusu, pułkownik Talsky, który ponoć ma coś ważnego do zakomunikowania. Chyba trzeba go wysłuchać. Co o tym sądzisz?

— Warto z nim porozmawiać. Dowiemy się przynajmiej, jak regularne jednostki słowackie zareagowały na powstanie organizowane w istocie rzeczy przez czechosłowackich komunistów. Z nasłuchów radiowych trudno się zorientować... Dowódca korpusu generał Malar podobno nie wyraził zgody na wspólną z partyzantami walkę przeciwko Niemcom. Coś tu nie gra. Radzę więc, zanim dojdzie do rozmowy, zażądać od naszych organów wywiadowczych niezbędnych danych o tym, co się dzieje po drugiej stronie Karpat — zakończył swoją myśl jak zwykle spokojny i zrównoważony Krajniukow.

Rozmowa Koniewa z Talskim odbyła się 1 września. W jej wyniku dowództwo Frontu doszło do jednoznacznego wniosku, że mimo istnienia zupełnie innych planów, należy pospieszyć powstaniu słowackiemu z pomocą. O konieczności takiej pomocy postanowiono przekonać przełożonych w Moskwie. W pisemnym meldunku, skierowanym do Kwatery Głównej Naczelnego Dowództwa w nocy z 1 na 2 września, dowódca 1 Frontu Ukraińskiego pisał:„Dziś, 1.09.1944 roku, zgłosił się do nas pułkownik słowackiego Sztabu Generalnego Viliam Talsky, pełniący funkcję zastępcy dowódcy korpusu armijnego słowackiej armii (1 i 2 dywizje piechoty), który oświadczył, że w związku z okupowaniem przez Niemców Słowacji przybywa z prośbą o udzielenie mu wskazówek co do dalszego działania wojsk słowackich. Pułkownik Talsky wyraził pogląd, że w razie natarcia wojsk radzieckich w kierunku zachodnim rozlokowane wzdłuż granicy, na odcinku Niżna Radop — Tylicz, 1 i 2 dywizje słowackie mogłyby nacierać w kierunku północnym w celu połączenia się z Armią Czerwoną. Pułkownik Talsky jest przekonany, że 1 dywizja pod dowództwem pułkownika Markusa wykona rozkaz. Natomiast nie jest pewien zachowania się dowódcy 2 dywizji i jego oddziałów.

Przybycie do nas przez linię frontu pułkownika Talskiego stanowi protest przeciwko okupacji ziem słowackich przez wojska niemieckie.

Pułkownik Talsky oświadczył, że oddziały słowackiej 1 i 2 dywizji po niezbędnym przegrupowaniu mogą rozpocząć natarcie w kierunku polskiego Krosna. Gdyby jednak z jakichś powodów wojska radzieckie nie mogły podjąć działań zaczepnych, Talsky uważa za wskazane, by żołnierze 1 i 2 dywizji przeszli do działań partyzanckich.

Razem z pułkownikiem Talskim na zajmowany przez nas teren przyleciała grupa lotnicza w składzie 27 samolotów pod dowództwem majora Trinka. Wśród samolotów znajduje się dziewięć maszyn bojowych Focke-Wulf FW-189 i Messerschmitt Me-109G, pozostałe to samoloty transportowe.

Nasz front w rejonie Krosna przebiega w odległości 30 — 40 kilometrów od słowackiej granicy. W celu połączenia się ze słowackimi jednostkami wojskowymi i oddziałami partyzanckimi — jeśli będzie taka Wasza decyzja — wskazane byłoby przeprowadzenie wspólnej operacji zaczepnej lewym skrzydłem 1 Frontu Ukraińskiego i prawym 4 Frontu Ukraińskiego, co umożliwiłoby wyjście na terytorium Słowacji w rejonie Stropkow, Medzilaborce.

1 Front Ukraiński do tej operacji może zaangażować cztery dywizje piechoty 38 armii i 1 korpus kawalerii gwardii. Kierunek uderzenia: Krosno, Dukla, Tylawa. Na tym kierunku pożądane jest także użycie 1 Czechosłowackiego Korpusu Armijnego.

Operację można rozpocząćza siedem dni. Czekam na wytyczne.

Jednocześnie proszę o zezwolenie skierowania pułkownika Viliama Talskiego do Moskwy. Osobiście żadnych instrukcji pułkownikowi Talskiemu nie udzielałem.

Koniew, Krajniukow, Sokołowski”.

Na najwyższym szczeblu radzieckiego dowództwa wojskowego sprawę załatwiono błyskawicznie. Stalin pozytywnie ustosunkował się do propozycji dowództwa 1 Frontu Ukraińskiego i jeszcze tego samego dnia, w którym dotarł do Kwatery Głównej meldunek Koniewa, została opracowana przez szefa Sztabu Generalnego dyrektywa następującej treści:„Dowódca 1 Frontu UkraińskiegoW związku z uaktywnieniem w Słowacji ruchu partyzanckiego i rozwijaniem przez niektóre regularne oddziały i związki taktyczne słowackiej armii walki zbrojnej przeciwko niemieckiemu najeźdźcy naczelny dowódca rozkazał:

Przygotować i przeprowadzić operację zaczepną na styku 1 i 4 Frontu Ukraińskiego, planując ją tak, aby za pomocą uderzenia z rejonu Krosno, Sanok, w og

ó

lnym kierunku na Presz

ó

w, wyjść nad granicę słowacką i tam połączyć się z wojskami słowackimi;

Zezwala się na zaangażowanie do tej operacji Czechosłowackiego Korpusu Armijnego i wykorzystanie wojsk słowackich znajdujących się na północny wsch

ó

d od Preszowa, co należy wcześniej z nimi uzgodnić;

Przeprowadzenie operacji powierza się dow

ó

dcy 1 Frontu Ukrai

ńskiego, w razie potrzeby linia rozgraniczenia z 4 Frontem Ukraińskim może ulec zmianie;

Propozycje dotyczące planu operacji z podaniem konkretnych termin

ó

w przedstawić 3.09.1944 r.

Antonow2 września 1944 r., godz. 18.00".

PRZYGOTOWANIA DO SKOKU PRZEZ KARPATY

Całą noc z 2 na 3 września w zarządzie operacjcyjnym Frontu nikt nie zmrużył oka. Intensywnie pracowano nad zarysem planu nowej, jeszcze tak niedawno absolutnie nie przewidywanej, operacji zaczepnej, w dodatku operacji w terenie lesisto-górzystym, wymagającej specjalnego przygotowania wojsk. Istotną rolę w realizacji tego planu miało odegrać spodziewane natarcie składającego się z dwóch dywizji wschodniosłowackiego korpusu, który mógł uderzyć w kierunku Przełęczy Dukielskiej i Łupkowskiej. Zakładano, że jeśli na tyłach wojsk hitlerowskich pojawi się trzydziestotysięczny dobrze uzbrojony korpus, żadna obrona nie wytrzyma tak silnego dwustronnego ciosu. Wszakże w tej bitwie Słowacy mieli walczyć w obronie żywotnych interesów narodowych.

— Czy jesteśmy w stanie coś konkretnego zaproponować Kwaterze Głównej? — już z samego rana pytał Koniew wpatrzonego w upstrzoną licznymi znakami taktycznymi mapę szefa sztabu Frontu, generała Sokołowskiego.

— Zaproponować to niewielka sztuka, trudniej będzie wykonać — odezwał się zamyślony generał. — Góry nie wróżą nic dobrego. Doświadczył tego generał Brusiłow w czasie pierwszej wojny światowej, gdy przyszło mu walczyć w Karpatach z Austriakami.

— Nie kracz, nie kracz, Wasiliju Dmitriewiczu. — Koniew poklepał po przyjacielsku lubianego i cenionego przezeń generała. — Mam niepłonną nadzieję, że nasze wojska poradzą sobie z tymi chaszczami. To przecież nie Kaukaz...

Nikt wtedy w sztabie 1 Frontu Ukraińskiego nie wiedział, co naprawdę działo się po drugiej stronie Karpat, a zwłaszcza ze wschodniosłowackim korpusem, który według zapewnień pułkownika Talskiego powinien był wyruszyć na spotkanie nacierającym wojskom radzieckim.. Rzeczywistość okazała się zupełnie inna — zgoła nieoptymistyczna. Niemcy szybko dowiedzieli się o przejściu Talskiego na stronę radziecką oraz ucieczce około trzydziestu słowackich samolotów w rejon działań 1 Frontu Ukraińskiego. Potraktowali to jako pretekst do likwidacji regularnych jednostek stacjonującej w Karpatach armii słowackiej. Wchodzące w skład korpusu 1 i 2 dywizje słowackie zostały znienacka zaatakowane przez wojska hitlerowskie i rozbrojone. Żołnierzy internowano i skierowano do obozów. Tylko niewielkiej liczbie udało się zbiec i przedostać do oddziałów partyzanckich. A zatem planowane współdziałanie z jednostkami słowackimi przestało być aktualne, chociaż na razie w sztabie Frontu nie zdawano sobie z tego sprawy.

O godzinie 16.40 marszałek Koniew przedstawił Kwaterze Głównej wstępny plan operacji, której celem miało być udzielenie szybkiej pomocy wojskowej zmagającemu się z niemieckim najeźdźcą narodowi słowackiemu. Przewidywany początkowo siedmiodniowy okres na przygotowanie do działań postanowiono skrócić do pięciu dni. Jednocześnie dowódca Fontu dodał nacierającej 38 armii generała pułkownika Moskalenki dwie dywizje piechoty. W tej sytuacji zaplanowana operacja miała być przeprowadzona siłami sześciu dywizji piechoty wraz ze środkami wzmocnienia armii w postaci jednej dywizji artylerii przełamania, dwóch brygad pancernych, dwóch brygad wyrzutni rakietowych M-31 i dwóch pułków wyrzutni rakietowych M-13 oraz jednego korpusu kawalerii i podporządkowanego pod względem operacyjnym 1 Czechosłowackiego Korpusu Armijnego, który początkowo miał nacierać w drugim rzucie armii, a po przełamaniu przez jednostki radzieckie głównej rubieży obrony hitlerowskiej wejść w wyłom w celu rozwinięcia natarcia w kierunku Dukla, Preszów.

Główne uderzenie miało być wykonane z rejonu położonego 5 do 15 kilometrów na północ i północny zachód od Krosna w kierunku na Duklę, Tylawę, Preszów.

Trzeciego dnia operacji przewidywano wprowadzenie do bitwy z rejonu na północ od Stropkowa (słowacka miejscowość nadgraniczna) jednostek wschodniosłowackiego korpusu, które powinny były wyjść na spotkanie nacierającym wojskom radzieckim i współdziałającym z nimi jednostkom 1 Czechosłowackiego Korpusu Armijnego.

Do ogniowego zabezpieczenia przełamania niemieckiej obrony zaplanowano użycie po 140 luf artyleryjskich na 1 kilometr frontu.

Ponadto Koniew zaproponował Kwaterze Głównej, aby do tej operacji włączyło się także prawe skrzydło sąsiada — 4 Frontu Ukraińskiego, w sile przynajmniej czterech dywizji.

Kwatera Główna jeszcze tego samego dnia wieczorem zatwierdziła przedłożony przez dowódcę 1 Frontu Ukraińskiego plan operacji, nakazując rozpoczęcie jej najpóźniej 8 września rano. Jednocześnie 4 Front Ukraiński otrzymał polecenie zorganizowania do dnia 8 września natarcia siłami jednego korpusu piechoty, który miał uderzyć z rejonu Sanoka w kierunku na Komańczę z zadaniem wyjścia na granicę Słowacji i połączenia się tam z regularnymi wojskami słowackimi oraz oddziałami partyzanckimi, prowadzącymi walkę z Niemcami. Działania te powinny być zsynchronizowane z natarciem 38 armii 1 Frontu Ukraińskiego.

Czasu na przygotowanie tej niezwykle złożonej operacji było piekielnie mało, ale dramatyczne wydarzenia rozgrywające się w Słowacji wykluczały jakąkolwiek zwłokę w rozpoczęciu działań zaczepnych. Termin 8 września musiał być dotrzymany.

Radziecka Kwatera Główna poczyniła szereg bardzo ważnych kroków mających na celu zagwarantowanie zdobycia silnie bronionego przez Niemców wschodniego grzbietu Karpat — Beskidu Niskiego.

Między innymi z odwodu Naczelnego Dowództwa przekazano 4 Frontowi Ukraińskiemu jeden korpus strzelców górskich (trzy dywizje), który miał za sobą walki na Kaukazie i na Krymie oraz dysponował specjalnym wyposażeniem technicznym. Front został także wzmocniony czterema górskimi pułkami moździerzy i dwiema brygadami saperów górskich. Oprócz tego wydano zarządzenie przebazowania w rejon Płoskirowa (obecnie Chmielnicki), Brodów, Tarnopola i Lwowa czterech korpusów lotnictwa dalekiego zasięgu.

Wyznaczone do tej operacji — którą od zaplanowanego kierunku nazwano dukielską — jednostki 38 armii 1 Frontu Ukraińskiego i prawoskrzydłowej 1 armii gwardii 4 Frontu Ukraińskiego, dowodzonej wówczas przez generała pułkownika Andrieja Greczkę, w trybie przyspieszonym uzupełniano ludźmi, sprzętem bojowym i wszelkim ekwipunkiem. Szybko dowożono z magazynów frontowych żywność, amunicję i paliwo. Wiele uwagi poświęcono szkoleniu bojowemu w specyficznych warunkach górskich.

Przy okazji warto wspomnieć, że pod koniec wojny w Armii Radzieckiej ukształtował się zwyczaj prawie jednoczesnego planowania operacji na wszystkich szczeblach dowodzenia. Szczególnie przestrzegano tej zasady wtedy, gdy na przygotowania nie było wiele czasu. Nic więc dziwnego, że marszałek Koniew od momentu podjęcia decyzji o przeprowadzeniu operacji dukielskiej cały czas trzymał przy sobie generała Moskalenkę, którego armia miała wziąć na siebie ciężar tych działań. W swoich wspomnieniach wojennych („Uderzenie za uderzeniem”, Warszawa 1974) Moskalenko opisuje m.in. przeprowadzoną przy nim rozmowę Koniewa ze Stalinem.

„...Iwan Stiepanowicz połączył się z Moskwą. Słyszałem, jak meldował naczelnemu dowódcy swoją decyzję powierzenia realizacji tej operacji znajdującej się teraz na lewym skrzydle 38 armii. W najbliższych dniach — mówił — armia zostanie uzupełniona ludźmi, uzbrojeniem i innymi zasobami materiałowymi, wzmocniona korpusem pancernym i korpusem kawalerii, a także dywizją artylerii przełamania... Stalin zażądał rozpoczęcia natarcia po upływie pięciu — maksimum sześciu dni. Zaaprobował propozycję Koniewa dotyczącą wykonania pomocniczego uderzenia z rejonu Sanoka siłami jednego z korpusów piechoty ze składu 4 Frontu Ukraińskiego i obiecał wydać odpowiednie polecenie. Uwzględnił również prośbę w sprawie przekazania nam 1 Czechosłowackiego Korpusu Armijnego, który znajdował się w składzie 4 Frontu Ukraińskiego.

Po zakończeniu rozmowy z naczelnym dowódcą Iwan Stiepanowicz podprowadził mnie do mapy i kontynuował omawianie celu operacji. Na zakończenie postawił armii zadanie, które ogólnie biorąc polegało na tym, by wkroczyć na słowackie terytorium i połączyć się z oddziałami i partyzantami, prowadzącymi walkę z hitlerowskim zaborcą".

To wszystko, co zostało ustnie zakomunikowane podczas pobytu generała Moskalenki w sztabie Frontu, znalazło potwierdzenie w natychmiast przygotowanej pisemnej dyrektywie marszałka Koniewa. Tak więc dowódca i sztab Frontu postarali się, by dowódca i sztab armii mieli jak najwięcej czasu na opracowanie szczegółowego planu operacji. Podobnie postąpił generał Moskalenko z dowódcami korpusów i innych podległych mu związków taktycznych, ci zaś ze swoimi podwładnymi. Dzięki temu można było w stosunkowo krótkim czasie dokonać niezbędnych przegrupowań wojsk oraz zapoznać z zadaniami wszystkich dowódców, do najniższego szczebla włącznie.

Zgodnie z dyrektywą dowódcy Frontu 38 armia miała być ugrupowana w dwa rzuty. W składzie pierwszego rzutu powinny były nacierać trzy korpusy piechoty, a w drugim rzucie 1 Czechosłowacki Korpus Armijny. Z jednostek 1 korpusu kawalerii i 25 korpusu pancernego miała być utworzona grupa szybka, przeznaczona do rozwinięcia powodzenia w głębi operacyjnej. Drugi rzut armii i jednostki grupy szybkiej powinny były wejść do bitwy rano drugiego dnia natarcia z rubieży Nowy Żmigród, Dukla w kierunkach: 1 korpus kawalerii — na Zborów, Stara Lubownla, a 1 Czechosłowacki Korpus Armijny 125 korpus pancerny — na Tylawę, Ladomirową, Preszów. Zadaniem Ich było nawiązanie bezpośredniej styczności ze słowackimi jednostkami wojskowymi i już trzeciego, czwartego dnia operacji zajęcie rejonu Starej Lubowni i Preszowa.

Wypadki potoczyły się jednak zupełnie Inaczej, niż sobie wyobrażano. Ale nie wyprzedzajmy faktów.

CORAZ BLIŻEJ DO KRAJU

Od pamiętnego stycznia 1942 roku, kiedy to przewodniczący rady miejskiej Buzułuku, Iwanow, prosto i serdecznie, po rosyjsku przyjmował organizatorów pierwszej jednostki czechosłowackiej w ZSRR upłynęły ponad dwa lata i oto decyzję Naczelnego Dowództwa Armii Radzieckiej z 10 kwietnia 1944 roku czechosłowacka brygada została przekształcona w korpus. Rozpoczął się nowy etap prac organizacyjnych oraz intensywne szkolenie formowanych oddziałów. Na miejsce, w którym utworzono korpus, został wyznaczony lesisty rejon Czerniowiec.

Do przekształcenia brygady w korpus w dużej mierze przyczynili się wołyńscy Czesi, którzy wiosną1944 roku ochotniczo zgłosili się do wojska. Poważną liczbę stanowili też żołnierze masowo dezerterujący z jednostek słowackich, skierowanych przez faszystowski rząd Tiso na front radziecko-niemiecki.Trzonem korpusu była, oczywiście, 1 samodzielna brygada, która miała już spore doświadczenie bojowe wyniesione z walk na ziemi radzieckiej, pod Sokołowem, Kijowem, Białą Cerkwią i Żaszkowem. W Płoskirowie kontynuowała intensywne szkolenie sformowana przed kilku miesiącami w Jefremowie 2 czechosłowacka brygada spadochronowa. W lasach na północ od Sadogóry formowała się 3 samodzielna brygada piechoty. Zdecydowaną jej większość stanowili właśnie Czesi z Wołynia. Tu trzeba było wszystko zaczynać od początku: organizować pododdziały, szkolić rekrutów, wyposażać w żołnierski ekwipunek, uzbrajać.

Życie w leśnych ziemiankach toczyło się wartko. Intensywne szkolenie trwało niekiedy po czternaście godzin na dobę. Nie było czasu na obijanie się — rekruci szybko przekształcali się w wyszkolonych żołnierzy. Tak szybko, że budziło to zdumienie przydzielonych do czechosłowackich jednostek radzieckich instruktorów.

— Skąd macie, chłopaki, tyle energii i chęci do nauki— zadawali pytanie nowo przybyłym do oddziału Czechom.

— A wy po co tak gorliwie walczycie na froncie? — odpowiadano pytaniem na pytanie.

Trzy miesiące szkolenia w rejonie Czerniowiec minęły jak z bicza strzelił. Ani się spostrzeżono, jak pod koniec lipca nadszedł rozkaz przegrupowania biżej frontu, pod Sambor. Tu, w strefie przyfrontowej, nadal doskonalono umiejętności prowadzenia ognia, organizowano ćwiczenia taktyczne, zgrywano pododdziały, ćwiczono współdziałanie różnych rodzajów wojsk. Wreszcie nadeszła chwila próby, w której czechosłowacki korpus miał zdać praktyczny egzamin.

Z nasłuchu radiowego wiedzieli żołnierze, że pod koniec sierpnia na terenie Słowacji wybuchło powstanie. Wiadomość ta wywołała mnóstwo komentarzy i stała się tematem ciągłych dyskusji. Niemal wszyscy zastanawiali się, czy powstanie nie przyspieszy wymarszu na front, czy korpus nie zostanie zaangażowany do walki, a jeśli tak, to na jakim kierunku. Większość była skłonna przypuszczać, że ruszą przez Ostrawę prosto na Pragę. Inni uważali, że korpus powinien natychmiast pospieszyć na pomoc powstańcom i uderzyć najbliższą drogą, przez góry, na Preszów.

Niebawem spór został rozstrzygnięty.

W środku nocy z 4 na 5 września w pokoju oficera operacyjnego sztabu 1 Czechosłowackiego Korpusu Armijnego nieoczekiwanie zadzwonił aparat WCz, zapewniający bezpośrednią łączność z dowództwem 4 Frontu Ukraińskiego. Ostatnio tego rodzaju rozmowy telefoniczne należały do rzadkości, ponieważ korpus po przeniesieniu w rejon Sambora zajmował się dalszym uzupełnianiem w ludzi i sprzęt bojowy oraz prowadził programowe szkolenie, co absolutnie nie wymagało nocnych interwencji sztabu Frontu. Czytający dla zabicia czasu książkę oficer dyżurny podniósł leniwie słuchawkę — był przekonany, że to jeszcze jedno rutynowe sprawdzanie sprawności linii telefonicznej. Usłyszał jednak dość zdecydowany głos, polecający mu zapisanie treści telegramu adresowanego do dowódcy korpusu, generała Jana Kratochvila. Telegram zawierał informację o decyzji Kwatery Głównej, nakazującej niezwłoczne przegrupowanie jednostek czechosłowackich w pas działań 38 armii 1 Frontu Ukraińskiego i operacyjne podporządkowanie korpusu dowódcy tej armii.

W tym samym czasie dyżurny oddziału operacyjnego sztabu korpusu zapisywał już szczegółowe wytyczne dotyczące zagadnień organizacyjnych i dróg przemarszu w nowy rejon ześrodkowania, który został wyznaczony w zalesionym terenie położonym 15 kilometrów na północny zachód od Krosna. Nowy rejon należało zająć w nocy z 6 na 7 września.

We wszystkich oddziałach korpusu zarządzono alarm bojowy. Wydano suchy prowiant na kilka dni, pobierano amunicję, ładowano sprzęt na samochody i konne pod wody. Najwięcej roboty miały pododdziały tyłowe. W ciągu kilku godzin trzeba było zaopatrzyć pododdziały w niezbędny ekwipunek na drogę, zapewnić znośną podróż ludziom chorym, zadbać o możliwość systematycznego dostarczania ciepłej strawy w czasie przemarszu.

— Ostatnią skórę zedrę z was, wałkonie, jeśli chociaż jeden żołnierz nie dostanie w porę gorącej zupy — uprzedzał kucharzy na zbiórce kompanii gospodarczej 1 brygady podporucznik Niejedly.

— Pamiętajcie, że będziemy maszerować w strefie przyfrontowej i obowiązuje nas skrupulatne maskowanie — pouczał kierowców szef sztabu brygady pancernej. — Ani na chwilę nie wolno zapalać reflektorów. Należy ściśle przestrzegać regulaminowych odległości między poszczególnymi wozami...

— Szybciej, szybciej ładować amunicję na samochody — ponaglał kwatermistrz 3 brygady ociekających potem młodych rekrutów nieprzywykłych do tak ciężkiej pracy.

Nie próżnował też sztab korpusu. Już wczesnym rankiem przybył oficer łącznikowy sztabu 38 armii z rozkazem bojowym, z którego wynikało, że 1 Czechosłowacki Korpus Armijny o świcie 8 września ma być w gotowości do natarcia w kierunku Krosna, Głowienki, Dukli. Działając w drugim rzucie armii, powinien był po osiągnięciu przez pierwszorzutowe jednostki radzieckie rejonu Dukli uderzyć z rubieży lwla, Jasionki na Tylawę, Ladomirową, Hirałtowice, by pod koniec drugiego dnia operacji zdobyć miejscowości Wilsznia i Tylawa, a do wieczora trzeciego dnia wyjść na rubież Jarkowa Wola, Niżny Svidnik. Najwięcej pracy spadło, jak zwykle, na barki oficerów wydziału operacyjnego. Klejono mapy, wrysowywano sytuację bojową, ustalano marszruty poszczególnych jednostek do nowego rejonu ześrodkowania, przygotowywano niezbędne elementy do decyzji dowódcy korpusu. Pełne ręce roboty miał także wydział rozpoznawczy, który musiał zdobyć niezbędne dane o nieprzyjacielu. Nie mając na razie własnych, przekazywał uzyskiwane ze sztabu 38 armii.

Wiadomość o rychłym wejściu do walki na kierunku najbliższym granicy ojczystego kraju żołnierze korpusu przyjęli z autentycznym entuzjazmem. Bo któż by nie cieszył się ze sposobności szybkiego powrotu w rodzinne strony, z których wygnała go wojenna zawierucha? I chociaż zdawali sobie sprawę, że nie wszystkim się to uda, jednak każdy wierzył w swoją szczęśliwą gwiazdę. Nawet niestraszny wydawał się im ponad 120-kilometrowy forsowny marsz po kiepskich podgórskich drogach.

Wreszcie ruszyli.

Dzięki pochmurnej pogodzie maszerujące kolumny mogły ukryć się przed obserwacją nieprzyjaciela z powietrza, ale siąpiący od czasu do czasu drobny deszcz znacznie utrudniał marsz pododdziałom zmotoryzowanym i artylerii. Niejednokrotnie trzeba było wysiadać z pojazdów i siłą ludzkich mięśni pomagać zgrzytającym zdezelowanym koniom mechanicznym. A czas naglił. Na dojście do nowego miejsca korpus miał niecałe dwie doby.

Termin został dotrzymany. Mimo nieprzespanych dwóch ostatnich nocy natychmiast przystąpiono do normalnych frontowych czynności — okopywania, bo, jak wiadomo, matka-ziemia najlepiej chroni żołnierza przed pociskiem wroga.

Okopując się, tysiące nieludzko zmęczonych dwudniowym marszem żołnierzy pilnie wpatrywało się w górskie masywy Beskidu Niskiego. Zastanawiali się, co kryją pnące się pod zasnute szarymi chmurami niebo szczyty gór. Każdy z nich wiedział, że te na razie spokojne góry i lasy niebawem wypełnią się złowieszczym) jazgotem. Niektórzy, pogrążeni w głębokiej zadumie, byli myślami przy swoich najbliższych, inni starali się dodać sobie otuchy żartami i kpinami z kolegów.

— Nie wysilaj się tak bardzo, Franek, i nie psuj niepotrzebnie łopatki, bo i tak cię z trawy nie widać — dworował z niskiego wzrostem kolegi starszy szeregowy Józef Tyrok z kompanii fizylierów. — Zresztą nie zagrzejemy tu długo miejsca, bo zaraz wyślą nas na rozpoznanie. Przynajmniej chłopi będą mieli mniej roboty z zasypywaniem zrytej ziemi.

— Mniej troszcz się o mnie, a raczej pomyśl, jak ukryć swoje dwumetrowe cielsko, by szkop nie potraktował cię jako dozoru do wstrzeliwania swojej artylerii — odciął się Franciszek Hejba, mający już za sobą walki pod Kijowem i Białą Cerkwią, gdzie był ranny w nogę i ponad miesiąc przeleżał w szpitalu polowym. Po kuracji wrócił do swojej drużyny, bez której nie wyobrażał sobie dalszej służby w wojsku. W notesie miał zapisane dokładne adresy wszystkich kolegów, których zamierzał po wojnie zaprosić na wesele. Niestety, okrutny los pokrzyżował szlachetne intencje tego powszechnie lubianego żołnierza. Poległ trzeciego dnia po przekroczeniu granicy.

Wszyscy żołnierze korpusu, a zwłaszcza jego kadra, święcie wierzyli w pomyślne wyniki oczekującej ich walki. Duża koncentracja artylerii lufowej i rakietowej na kierunku głównego uderzenia oraz zaplanowane silne wsparcie lotnicze przemawiały za tym, że w ciągu pięciu, najdalej sześciu dni nacierające wojska pokonają masywy Beskidu Niskiego i połączą się z powstańcami. Rękojmią powodzenia miało być zaskoczenie wroga, który — jak wynikało z meldunków organów rozpoznania — nie spodziewał się w tym rejonie żadnej poważniejszej operacji zaczepnej. Bardzo silne uderzenie pierwszorzutowych jednostek armii powinno było zapewnić całkowite rozgromienie hitlerowców w strefie taktycznej, natomiast manewrowanie między pasmami i masywami górskimi oddziałów pancernych i kawaleryjskich miało ułatwić działania jednostek drugiego rzutu oraz przyczynić się do przyspieszenia tempa natarcia. Oczywiście wciąż liczono na obiecane przez pułkownika Talskiego współdziałanie wojsk słowackich.

Pierwszy Czechosłowacki Korpus Armijny w chwili podporządkowania dowództwu radzieckiej 38 armii (notabene w składzie tej armii korpus już walczył pod Kijowem) składał się z 1 i 3 brygad piechoty, 1 brygady pancernej, 2 brygady spadochronowej, 1 i 3 brygad artylerii oraz kilku korpuśnych oddziałów specjalnych. Jako całość miał wziąć udział w walkach po raz pierwszy, nie posiadał więc jeszcze wypracowanego systemu dowodzenia w warunkach bojowych. Jego jednostki przedstawiały bardzo różną wartość. Najlepiej wyszkolona i uzbrojona była 1 samodzielna brygada piechoty, mająca już za sobą walki pod Sokołowem, Kijowem i Białą Cerkwią, chociaż, prawdę mówiąc, tu także odczuwano trudności kadrowe. Począwszy od dowódców batalionów w dół nikt nie miał zawodowych kwalifikacji wojskowych. Na przykład dowódcami kompanii byli rzeźnik Ziżala oraz rolnicy Balasz i Pazour, dowódcami plutonów robotnicy Halatim, Megela, Fiaczan i im podobni, którzy zostali przeszkoleni na krótkoterminowych kursach. Konieczna była więc pomoc i udzielali jej instruktorzy radzieccy. Świeżo zorganizowana 3 brygada piechoty nie miała jeszcze pełnej obsady kadrowej i kompletnego uzbrojenia, a 1 brygada pancerna, choć posiadała stuprocentową obsadę etatową i pełne wyekwipowanie, dotychczas nie uczestniczyła w żadnych walkach. 2 brygada spadochronowa stanowiła również nowo sformowaną jednostkę i według pierwotnego planu w operacji dukielskiej powinna była wziąć udział w charakterze oddziału piechoty. (W czasie trwania operacji zadania dla tej brygady zostały zmienione. Najpierw działała w oderwaniu od sił głównych, a następnie użyto ją jako desantu na terenach objętych powstaniem).

Radziecka Kwatera Główna mając na uwadze duże znaczenie militarne i polityczne operacji dukielskiej, mimo że była ona wykonywana siłami tylko jednej wzmocnionej armii, kierowanie nią zleciła bezpośrednio dowódcy Frontu, marszałkowi Koniewowi. Wytworzyła się więc dość specyficzna sytuacja: armią wprawdzie dowodził generał Moskalenko,