Nie odpisuj - Marcel Moss - ebook + książka

Nie odpisuj ebook

Marcel Moss

3,9

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Już ponad pół miliona Polaków zdradziło mu swoje najgłębsze sekrety.
Thriller, na który czeka cały Internet.

Żałuję, że przeczytałam tę wiadomość...
To okrutne, ale żywię się cierpieniem innych ludzi. Cudze nieszczęście dodaje mi otuchy i uzmysławia, że świat nie zmówił się przeciwko mnie. Nie tylko ja mam pod górkę.


Czy możesz wierzyć ludziom, których poznajesz w internecie?

Martyna prowadzi profil społecznościowy, na którym internauci anonimowo zdradzają swoje tajemnice. Pogrążona w depresji kobieta zaczytuje się w problemach obcych ludzi, których cierpienie dodaje jej otuchy. Wydaje jej się nawet, że zna swoich czytelników lepiej niż oni sami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 330

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (1516 ocen)
539
451
331
158
37
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
slabon1987dagmara

Nie oderwiesz się od lektury

Książka jest rewelacyjna nie mogłam się oderwać
20
KasiaSN

Dobrze spędzony czas

na początku książki bylam zaintrygowana czekałam na więcej i więcej, ale nie do końca dodstalam to na co myslalam , że jestem gotowa. książka wciągnęła mnie i zaciekawiła aczkolwiek czuje niedosyt, czegoś mi brakuje w zakończeniu. mimo wszystko, ide siegnac po następna ksiazke autora:) .
10
Andziabyann

Całkiem niezła

99% bohaterów Mossa musi cierpieć na bulimię. Oni w kółko wymiotują 🙈
10
IceFlowers

Dobrze spędzony czas

Książka w zasadzie podzielona jest na dwie główne historie, które w pewnym momencie się ze sobą splatają. Poznajemy Martynę, która prowadzi profil "Chcę się zwierzyć", gdzie internauci anonimowo powierzają jej swoje tajemnice oraz życiowe problemy. Martyna ciężko znosi swoją obecną życiowa sytuację. Dużo pije. Pewnego dnia będąc pod wpływem alkoholu publikuje post, po którym na Martynę wylewa się fala hejtu. Poznajemy także Michał, który na każdym kroku jest poniżany, upokarzany, a także i bity przez żonę. Pewnego dnia Michał pisze swoją historię na profil Chce Się Zwierzyć. Dzieli się z Martyną tym co przechodzi w domu i zapewnia ją, że rozumie dlaczego umieściła taki post. Martyna odpisuje na wiadomość Michała. Później wszystko dzieje się już lawinowo. Ostatecznie Martyna dochodzi do wniosku, że psycholkę trzeba zabić. Psycholka - tak Martyna nazywa żonę Michała.
10
brabatka

Dobrze spędzony czas

końcówka mnie zaskoczyła i trochę rozczarowała stąd taka ocena, ale ogólnie książka super wciągającą...
10

Popularność




 

 

 

 

 

 

PROLOG

 

MICHAŁ

 

 

Jesteś zwykłym śmieciem, którego matka nie powinna była urodzić.

– przypadkowy komentarz przypadkowego internauty

 

 

Karol Marks rzekł przed śmiercią, że „ostatnie słowa są dla głupców, którzy nie powiedzieli wystarczająco wiele”. Gdy myślę o wszystkim, co usłyszałem na swój temat od żony, wiem, że nie mogę postąpić inaczej.

Zabiję ją, zanim zdąży choćby otworzyć usta.

Ryk silnika samochodu toczącego się po żwirowatej dróżce słychać z odległości ponad stu metrów. Oznacza to, że moja żona lada moment zaparkuje przed domem, a potem triumfalnie pomaszeruje w stronę wysokich dębowych drzwi. Stukot jej koszmarnie drogich szpilek będzie wiercił mi dziurę w głowie i przypominał o tym, że Agata zawdzięcza wszystko wyłącznie sobie. To nie jest historia kobiety, która w akcie desperacji znajduje sobie faceta z zasobnym portfelem, a potem zachodzi w ciążę i żyje wygodnie za wypłatę męża oraz państwowe świadczenia.

Kiedyś uważałem takie przypadki za oznakę najwyższej arogancji i próżności. Potem poznałem moją żonę i zrozumiałem, że zawsze można trafić gorzej.

Czaję się za ścianą oddzielającą przedpokój od salonu. Za mniej niż dwie minuty powinno być po wszystkim. Mocniejszy zryw silnika. Właśnie wjechała w dziurę, która powstała w drodze mniej więcej dwa miesiące temu po obfitych opadach. Wciąż jej nie załatali, choć Agata interweniowała w tej sprawie u samego burmistrza dzielnicy. Przypuszczam, że ją zignorował, bo od tamtej pory nie poruszała przy mnie tego tematu.

Na pewno ją zignorował i mocno rozwścieczył. Agata nigdy nie trzaskała naczyniami o podłogę.

Zawsze celowała nimi we mnie.

Zerkam na zegarek, jest pięć po ósmej wieczorem. Jeszcze chwila. Jak to jest umrzeć o ósmej siedem dwudziestego trzeciego sierpnia? Co czuje człowiek, który ginie z rąk najbliższej osoby?

Uśmiecham się pod nosem. Że też mam w sobie tyle ludzkich odczuć, by nadal myśleć o niej jak o kimś bliskim. Na szczęście za kilkadziesiąt sekund będzie po wszystkim. Pozbędę się raka, który od dwóch lat żeruje na mojej godności. Usunę go z tego świata jednym uderzeniem. To takie proste.

Dlaczego wcześniej o tym nie pomyślałem?

Brama się otwiera i Agata płynnie wjeżdża pod górę. Musi mieć dobry dzień, bo zawsze robi to na jedynce, a ryk sprzęgła doprowadza do szału psa sąsiadów. Kiedyś zwróciłem jej z tego powodu uwagę. Obrzuciła mnie tym spojrzeniem typowym dla osób o bezpodstawnym poczuciu wyższości. Jakim prawem śmiałem kwestionować jej umiejętności? Skąd przypuszczenia, że kobieta sukcesu chciałaby w ogóle wysłuchiwać uwag takiego kmiota?

Czuję tak silne drżenie nóg, że muszę przykucnąć. Dłonie straszliwie pocą mi się w gumowych rękawiczkach. Instynktownie mocniej zaciskam prawą dłoń na pozłacanej statuetce, którą moja żona odebrała w październiku za zwycięstwo w plebiscycie na Biznesową Nadzieję Roku 2018 w kategorii innowacje w sektorze finansowym.

Pieprzona bizneswoman. Nie wie jeszcze, że zdobyta w zaciekłej walce figurka będzie ostatnią rzeczą, którą zobaczy.

Dociera do mnie trzask zamykanych drzwi volvo. Znam ten odgłos aż za dobrze. Każdego dnia wywołuje u mnie dreszcze. Zwiastuje początek koszmaru.

Mogę podzielić na trzy etapy te kilka godzin, które spędzam sam, gdy Agata wychodzi z domu, by swoim wdziękiem i determinacją podbijać omamioną pieniądzem Warszawkę. Etap pierwszy – dochodzenie do siebie po burzliwym poranku z tą wariatką i kolejnych wyrzutach, codziennie tych samych („Znajdź wreszcie, kurwa, jakąś porządną robotę. Wstyd mi się przyznać przed znajomymi, że zarabiasz grosze”, „Gdy wrócę, ma tu nie być nawet śladu kurzu. Przydaj się wreszcie do czegoś”). Etap drugi – chwila spokoju, odprężenia i nabierania sił. Zwykle idę wtedy na krótki spacer do pobliskiego parku lub przeglądam oferty pracy na laptopie kontrolowanym przez moją żonę (niech widzi, że coś robię). Czasem zamykam się w łazience i oglądam pornosa na telefonie, o którego istnieniu Agata nie ma pojęcia.

Gdyby wiedziała, już dawno zrobiłaby mi z tego powodu awanturę. Nie patyczkuje się – uderza od razu, bez zastanowienia. Zupełnie jakby czuła się bezkarna. To jej jedyna słabość.

Cztery pokonane schodki, po jednym kroku na stopień. Stoi po drugiej stronie drzwi i szuka w torebce chipu. Nie mam siły wstać. Opieram się o zimną ścianę i z zamkniętymi oczami odliczam sekundy do końca tego koszmaru.

Zamek odblokowuje się z krótkim dźwiękiem, a moja żona wchodzi do środka. Dyskretnie wychylam się zza ściany. Dostrzegam jej szczupłe nogi. Ma na sobie swoje ulubione zielone szpilki. Tracę oddech, kropla potu ścieka mi z brwi prosto do oka, a rękawiczka niebezpiecznie ześlizguje się z dłoni razem ze statuetką przypominającą wałek do czyszczenia kurzu.

Teraz albo nigdy.

Słyszę, że idzie w moją stronę. Nie rozebrała się, musi być zniecierpliwiona. Za wcześnie oceniłem, że ma dobry nastrój. Pewnie woli najpierw dać mi w pysk za to, że nie udało jej się dziś dopiąć ważnego kontraktu. Gdybym nie był taką ofermą i inspirował ją w codziennych staraniach o pomnożenie i tak już pokaźnego majątku, leżałbym z nią teraz w łóżku w naszej niegdyś wspólnej sypialni i ocierał z jej policzka łzy rozczarowania.

Zamiast tego od ponad roku muszę spać na starym tapczanie w magazynie na poddaszu. Agata uważa, że z jej strony to i tak poświęcenie, bo chciała utworzyć tam kącik sukcesu, by lepiej wyeksponować wszystkie zdobywane przez swoją firmę nagrody i chełpić się przed znajomymi.

„Gdy już cię stąd wypierdolę, zorganizuję tu profesjonalną sesję ze wszystkimi wyróżnieniami, a potem zmienię profilówkę na LinkedIn. Myślałam też o nagrywaniu webinarów. Influencing jest dobrze postrzegany w branży. Rozmawiałam już z mężem Beaty. Obiecał pomóc mi w wyborze sprzętu”.

A potem zaczęła wyliczać: kamera, statyw, mikrofon, lampa doświetlająca LED, odpowiednie tło i tak dalej. Czułem się wyróżniony, że pozwalała mi koczować w miejscu, które miało dać początek jej wielkiej internetowej karierze.

Gwałtownie prostuję nogi i podnoszę rękę z ciężką, mosiężną figurką. Oddziela nas ściana, ale wiem, że stoimy równolegle do siebie.

Muszę to skończyć tu i teraz.

Robię zamach w momencie, gdy jej czarny płaszcz znajduje się w zasięgu mojego wzroku. Zamykam oczy, słysząc gruchot pękających kości. Agata z hukiem upada na podłogę, a ja chowam się za ścianą jak kilkuletni chłopiec, który wie, że nabroił, choć nie zdaje sobie jeszcze sprawy jak bardzo.

Wyszło perfekcyjnie. Dławi się krwią i walczy o każdy oddech. Powinienem teraz wyjść z ukrycia. Powinienem stanąć nad nią i cieszyć się zwycięstwem. Patrz mi w oczy, suko. Myślałaś, że jesteś niezniszczalna. Ubzdurałaś sobie, że możesz pomiatać innymi, każdego dnia wgniatać ich w ziemię, pozbawiać godności i wpędzać w jeszcze większe kompleksy. Gówno prawda. Teraz nie możesz nawet swobodnie nabrać powietrza. Przegrałaś.

Powinienem triumfować, a tymczasem siedzę na podłodze, zaciskam zęby i boję się otworzyć oczy, by przypadkiem nie zobaczyć zakrwawionej statuetki.

Krew kojarzy mi się z Agatą. A Agata kojarzy mi się ze wszystkim co złe.

Straciłem rachubę czasu. Od momentu uderzenia minęły może dwie, trzy minuty, ale ja mam wrażenie, że siedzę na podłodze już dobrą godzinę. Przestała się ruszać, nie walczy. Odpuściła, choć to do niej niepodobne. Agata nigdy nie daje za wygraną. Idzie po trupach do celu, zarówno w życiu zawodowym, jak i prywatnym. Wszystkie najgorsze świństwa, które mi wyrządziła, wynikały z jej nieustępliwości. Szła w zaparte, nawet jeśli nie miała racji. Szarżowała tak długo, aż wyczerpany przeciwnik odpuszczał i pozwalał jej świętować kolejne zwycięstwo, utwierdzając ją w przekonaniu, że wszystko, co robi, jest słuszne.

Ostrożnie podnoszę się i wysuwam zza ściany. Leży w plamie krwi. Wycelowałem idealnie w głowę. Mijam but, który spadł jej ze stopy w ostatnich, przedśmiertnych podrygach. Zatrzymuję się na wysokości bioder. Skupiam wzrok na srebrnym pasie od płaszcza. Boję się spojrzeć wyżej. To dziwne, bo przecież od dawna czekałem na ten moment, a teraz, gdy wszystko poszło po mojej myśli, nie mam odwagi, by przyjrzeć się jej pięknym niebieskim oczom, za którymi czaiła się prawdziwa diablica.

Jej głowa leży w kałuży krwi. Szyja jest nienaturalnie wykręcona, dlatego muszę obejść ciało, by zobaczyć twarz. Adrenalina robi swoje, jestem gotowy. Już po wszystkim. Nie muszę dłużej żyć w niepokoju. Mój koszmar dobiegł końca. Policja z początku pomyśli, że to napad rabunkowy. Wszystko sobie obmyśliłem. Agata miała wielu wrogów i lubiła przechwalać się dobrobytem. Nikt nie będzie mnie podejrzewał. Oficjalnie jestem teraz gdzieś indziej.

Potem znajdą kolejne ślady. I cała wina spadnie na niego.

Pochylam się nieśmiało nad bezwładnym ciałem i sprawdzam, czy oddycha. Czort wie, czego się spodziewać po tej wariatce. Równie dobrze może teraz udawać. Wcale by mnie to nie zdziwiło. Dla pewności powinienem jeszcze raz jej przyłożyć. Nie zrobię tego, bo nie taki był plan. Emocje nie wchodzą w grę. Czas na chłodną kalkulację.

Chcę zobaczyć, jak wyglądała w chwili, gdy wydawała z siebie ostatnie tchnienie. Założę się, że była przerażona i zdezorientowana. Biła się ze śmiercią i jednocześnie zastanawiała, kto jej to zrobił.

Na pewno o mnie nie pomyślała. Pamiętam, jak zaśmiała mi się w twarz i stwierdziła, że jestem ostatnią osobą, której mogłaby się obawiać.

Biorę oddech i kładę się na podłodze tuż obok niej. Odsuwam jej z twarzy długie, splamione krwią włosy. Patrzę w oczy Agaty, a one patrzą na mnie.

I mrugają.

Ona żyje. I policzkuje mnie tak mocno, że momentalnie odzyskuję świadomość.

– Dlaczego nie jesteś na górze? I dlaczego trzymasz w ręku moją statuetkę?

Stoi w przejściu i patrzy na mnie jak na wariata. Jej górna warga drży nerwowo.

– Ja…

Potrzebuję chwili, by w pełni powrócić do rzeczywistości.

– Wyjazd na górę! Jestem zmęczona, miałam ciężki dzień. Nie każ mi na siebie patrzeć. I nie waż się więcej dotykać moich rzeczy!

Wracam do budy na poddaszu z podkulonym ogonem. Zamach znowu się nie powiódł. Jak na razie zniknięcie Agaty z mojego życia pozostaje jedynie w sferze marzeń.

Podobno marzenia czasem się spełniają. Trzeba im tylko pomóc.

Może już niedługo znajdę w sobie wystarczająco dużo odwagi.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

CZĘŚĆ 1

 

 

 

O MNIE

 

 

 

 

 

MARTYNA

 

TERAZ

 

 

Żałosne. Obwiniasz cały świat o swoje niepowodzenia i zgrywasz ofiarę losu, a prawda jest taka, że na to zasługujesz. Ogarnij się, kretynko.

 

 

Łyk wina.

Gapienie się w telefon i czytanie anonimowych zwierzeń.

Kolejny łyk wina.

Moje dzisiaj niczym nie różni się od wczoraj. Jestem tak samo bezradna, samotna i sfrustrowana jak wcześniej. Żadnej poprawy – onkolog powiedziałby, że alkoholowa chemia nie pomogła i przerzuty rozpaczy nadal są rozległe.

Przez cały dzień nie wystawiłam nosa za drzwi. Leżę wpatrzona w telefon i przeglądam wiadomości od internautów na profilu, który prowadzę od ponad roku. Chcę Się Zwierzyć – opisz mi najbardziej żałosną historię ze swojego życia, a ja ją opublikuję, żeby lepiej się poczuć.

To okrutne, ale żywię się cierpieniem innych ludzi. Cudze nieszczęście dodaje mi otuchy i uzmysławia, że świat nie zmówił się przeciwko mnie. Nie tylko ja mam pod górkę. Inni też są w chujowym położeniu.

Niedziele są dla mnie szczególnie leniwe, bo nie mogę za nią chodzić. Wywłoka nigdy nie chodzi po galeriach handlowych w dzień święty. Zamiast tego bierze Damiana pod rękę i zabiera go do kościoła na wspólną modlitwę. Widziałam ich ostatnie selfie na Instagramie. To z hashtagiem #NaszaNiedziela. On w idealnie dopasowanym garniturze i eleganckiej muszce, którą kupiłam mu dwa lata temu na urodziny. Ona ostatnio trochę przytyła, ale wciąż wygląda obłędnie. Platynowe włosy idealnie współgrają z delikatnym makijażem, a czarna sukienka z olbrzymim dekoltem uwydatnia obfity biust i szerokie biodra. Wywłoka jest tania i przaśna, ale bez wątpienia seksowna. Rozumiem, dlaczego Damian stracił dla niej głowę. Co z tego, że ukończył jednocześnie dwa kierunki studiów na Koźminie, a stowarzyszenie Mensa poświadczyło, że jego iloraz inteligencji przekracza 140 punktów. Gdy tylko w zasięgu wzroku pojawia się cycata blondynka, w jego mózgu nie ma miejsca na nic oprócz prymitywnego, zwierzęcego pożądania.

Nie mogłam z tym walczyć. Nie umiałam.

Przeglądam zdjęcia na jej profilu, choć znam je na pamięć. Wszystkie trzysta osiemnaście fotografii, w tym dziewięćdziesiąt sześć, odkąd mi go odebrała. Gdy tylko upomniałam się o Damiana, zablokowała mnie. Kilka razy próbowałam zaprosić ją do znajomych z fałszywego konta o przypadkowym nicku, ale była bardzo czujna. W końcu musiałam podszyć się pod jej dawną znajomą ze studiów. Zrobiłam dokładny research i wybrałam grubą dzieciatą kurę domową, którą dziecięce wrzaski budzą w nocy co godzinę. Takiej jak ona nie w głowie Instagramy. Być może dlatego Wywłoka nie prosiła o żadne zdjęcia. Po co ma oglądać szeroką jak hula-hoop koleżankę z dawnych lat trzymającą w dłoni obsrane pieluchy?

Minęło pół roku, a ona wciąż się nie zorientowała. Im dłużej, tym lepiej.

Łyk wina, zanim ostatni raz przejrzę jej profil.

Sylwester na Majorce. Polecieli tam dwa tygodnie po tym, jak Damian złamał mi serce. Rozstaliśmy się tuż przed świętami. To miał być jego prezent. Dał mi spokój i chciał, żebym była mu za to wdzięczna. „Wiesz, że tak będzie najlepiej dla nas obojga. Od dawna nam nie się nie układa. Nie mam już siły w tym tkwić”.

I właśnie dlatego przez długi czas poprzedzający nasze rozstanie tkwił w innej kobiecie.

Szczęśliwi, zakochani i beztroscy. Rekordowa liczba polubień zdjęcia i mnóstwo komentarzy. „Wyglądacie wspaniale!”, pisze koleżanka z pracy. „Widać, że wpatrzeni w siebie jak para nastolatków”, komentuje jakaś kobieta z profilem prywatnym. Nie udało mi się jej zidentyfikować. Łącznie dwadzieścia siedem komentarzy, w tym szesnaście od jej znajomych, dziesięć od osób, których nie rozpoznałam, i jeden SPAM o treści „Świetny profil. Chcesz mieć więcej obserwujących? Napisz do mnie i przekonaj się, jakie to proste”.

To bym jeszcze przeżyła. Nie umiem jednak pogodzić się z tym, że zdjęcie polubiła też siostra Damiana i większość jego znajomych, którzy przez ostatnie lata byli też moimi znajomymi. Gdy tylko dowiedzieli się o naszym rozstaniu, zostali przy nim jak wierne psy u boku bezdusznego właściciela. Nie obchodziły ich fakty. Nie chcieli wiedzieć, jakie były prawdziwe przyczyny naszego rozstania. Zaakceptowali inną kobietę, z którą Damian zaczął się spotykać, i przyjęli ją do swojego grona. Potraktowali ją dokładnie tak jak mnie, gdy zostałam im przedstawiona.

Naprawdę lubiłam tych ludzi. Nie dali mi nawet szansy się wytłumaczyć.

Opróżniam butelkę wina i odpalam papierosa. W mieszkaniu śmierdzi pustą paczką slimów i zepsutą rybą. Jadłam rybę w piątek.

Zeszły piątek.

W ten nie jadłam nic. Od rana czatowałam w okolicy bloku, w którym jeszcze w grudniu mieszkałam z Damianem. Teraz moje miejsce w królewskim łożu zajęła Wywłoka. Ciekawe, czy tak jak ja śpi po prawej stronie.

Nigdy nie jeżdżą do pracy razem. Żegnają się całusem przed budynkiem i każde wsiada do swojego auta.

Tego dnia Daria wyjątkowo pojechała prosto do pracy. Zwykle zahacza jeszcze o kawiarnię, gdzie zamawia ulubione latte z syropem waniliowym i cynamonową posypką. Zajmuje miejsce w kącie, odpala swojego macbooka i siedzi wpatrzona w niego przez dwadzieścia dwie minuty, po czym wychodzi, by zdążyć do roboty na ósmą. Jako team leaderka w dużej korporacji mogłaby nie być taka punktualna. Cholerna perfekcjonistka.

Miałam już wracać do domu, gdy zadzwoniła do mnie stara znajoma.

– Tyna, jestem w Warszawie. Co powiesz na szybki lunch i pogaduchy? Mam tylko dwie godzinki, ale bardzo chciałabym się z tobą zobaczyć.

Nie rozmawiałam z Kamilą od wielu miesięcy. Nie wiedziała o rozstaniu z Damianem i uznałam, że będzie lepiej, jeśli to przed nią zataję. To typ szkolnej prymuski zaprogramowanej na sukces. W jej życiu wszystko musiało być na tip-top, łącznie ze znajomymi. Wymagała dużo od siebie i innych. Kiedyś powiedziała nawet, że jestem dla niej „inspiracją”.

– Naprawdę podziwiam cię za to, że dałaś radę pogodzić studia z pracą. Jesteś przykładem kobiety, która nie potrzebuje mężczyzny, by dążyć do spełniania marzeń. Takich jak my jest naprawdę mało. Powinnaś czuć się wyjątkowa.

A potem obie wybuchałyśmy śmiechem od tego pseudopatetycznego tonu. Prawdziwa Kamila tak się nie zachowywała. Rodzice rzeczywiście chcieli zrobić z niej ideał, jednak ona sama miała wiele grzeszków na sumieniu. Być może dlatego się z nią trzymałam. Kamila nie musiała pracować. Jest jedynaczką, której ojciec dawał pieniądze na złotej tacy. Wszystko miała zapewnione. Jej zadaniem było się uczyć, a że przychodziło jej to bardzo łatwo, mogła pozwolić sobie też na przyjemności. Lubiła szaleć, bo zawsze uchodziło jej to na sucho. Utożsamiałam się z nią. Obie dorastałyśmy w trudnych rodzinach i często musiałyśmy zakładać maski.

Nie mogła wiedzieć, że zaprosiła mnie do ulubionej restauracji Damiana. A przy okazji bardzo drogiej. Pozostało mi wierzyć, że po obiedzie usłyszę upragnione: „Na mój koszt”.

Miała na sobie białą koszulę i proste czarne spodnie. Zwyczajnie, ale z klasą. Na szczęście przewidziałam, że będzie się dobrze prezentować, dlatego starannie się umalowałam.

– Co słychać? – zaczęłam, nim kelner podszedł do naszego stolika.

– Wyjechaliśmy na wieś, nie chcieliśmy siedzieć w Krakowie i użerać się z tymi wszystkimi turystami, wiesz, o co chodzi. A jak tam u ciebie? Nadal pracujesz w tej szkole językowej?

– Tak – skłamałam.

– Pewnie masz dużo pracy. Jak godzisz to z korepetycjami?

– Jakoś sobie radzę. Damian też mnie wspiera.

– A właśnie, co u niego? Dalej pracuje w...

– Firmie kurierskiej, tak. Nie jest to może wymarzona praca , ale sama wiesz, jak bywa.

– No tak... Rzadko robimy coś, co daje nam satysfakcję. – Ona akurat nie ma powodu do narzekania. – Właśnie! Miałam cię jeszcze spytać o ten profil…

– Masz na myśli Chcę Się Zwierzyć?

– Tak! Pamiętam, że mi go pokazywałaś i czytałyśmy wspólnie kilka historii. Wciąż go prowadzisz?

Kamila nie ma Instagrama, więc byłam skłonna wybaczyć jej brak zainteresowania tematem.

– Tak. Całkiem nieźle mi idzie. Mam już ponad sto tysięcy obserwatorów.

– Nie żartuj! Pokaż.

Rozmowę przerwał nam kelner, który chciał wiedzieć, czy podjęłyśmy decyzję. Obie zamówiłyśmy sałatkę – ja tańszą, z kozim serem, a Kamila z wołowiną. Miałam straszną ochotę na burgera z jajkiem sadzonym i plasterkiem bekonu, ale muszę pilnować wagi. Podczas gdy ja zmagam się z ciążą spożywczą, mój narzeczony posuwa team leaderkę z Accenture. Już mnie nie kocha, a na dobrą sprawę pewnie nie kochał mnie już na długo przed tym, jak w ogóle poznał Wywłokę.

Nie byłam gotowa na takie upokorzenie.

Przez następne kilka minut Kamila z zaciekawieniem oglądała grafiki, na których umieściłam treść wybranych zwierzeń. Czytałyśmy o kobiecie, której mąż zagroził, że jeśli ta nie powiększy sobie biustu, on wniesie pozew o rozwód.

– Ludzi naprawdę interesują takie patologie? – Kamila skrzywiła się na widok dwustu komentarzy pod obrazkiem.

– Wszyscy mają jakieś problemy, a gdy nie wiemy, do kogo się z nimi zwrócić, szukamy pomocy u obcych ludzi w internecie.

Następnie pokazałam jej mniej niedorzeczną opowieść mężczyzny, który po latach odkrył, że nie jest biologicznym ojcem swojej ukochanej córki.

 

Czternaście lat życia w kłamstwie. Żona robiła wszystko, by ukryć przede mną prawdę. Moja córka zawsze była dla mnie najważniejsza. Powtarzam – moja i tylko moja. Wszystkie decyzje podejmowałem z myślą o tym, by żyło jej się jak najlepiej. Byłem z niej dumny, chwaliłem się nią. Płakałem, gdy wypowiedziała swoje pierwsze słowo i zrobiła pierwszy krok. To ja zapewniałem ją, że w przedszkolu jest fajnie i na pewno pozna wiele nowych koleżanek. To mnie rzuciła się w objęcia podczas zakończenia roku szkolnego, gdy odebrała świadectwo z paskiem za najwyższą średnią w klasie. Zawsze byłem w pobliżu, gdy w jej życiu działo się coś ważnego.

Poradźcie mi, co mam teraz zrobić? Jak mam żyć ze świadomością, że moja żona przez cały ten czas kłamała nam w żywe oczy? Czy można w ogóle coś takiego wybaczyć?

 

– Faktycznie ciężka sprawa – zauważyła Kamila. – Na jego miejscu posłałabym żonę do diabła i walczyła o dziecko. To jego córka i nic tego nie zmieni.

Przeszłyśmy do sekcji komentarzy. Mimo wielu słów wsparcia dla mężczyzny najbardziej wyróżniały się nienawistne wypowiedzi.

 

Nie wiesz, że babom nigdy nie wolno ufać? Trzeba było wcześniej zrobić badanie DNA.

Co z ciebie za facet, skoro przez tak długi czas dawałeś się robić w konia?

Najbardziej szkoda mi dziecka. Jesteście pojebani.

 

– Nie wiem nawet, jak to skomentować. – Kamila nie kryła zgorszenia. – Przecież ci ludzie nawet go nie znają, a oceniają sytuację co najmniej tak, jakby to przez niego żona puściła się z innym. To chore! – Przykłada dłoń do czoła.

– Co mam ci powiedzieć? Codziennie czytam dziesiątki takich komentarzy. Ludzie w sieci czują się bezkarni.

Kelner postawił na stole talerze z sałatkami. Kiedy spojrzałam na swoją, poczułam się jeszcze bardziej głodna.

– Jak ty to znosisz? Nie możesz ich blokować? – kontynuowała temat Kamila.

– Robię to tylko w najgorszych przypadkach. No wiesz, takich, gdy zaczynają się groźby i oszczerstwa. Nie mogę przesadnie ingerować w dyskusję. Czytelnicy mogliby uznać, że próbuję narzucić im własną opinię. Muszę dawać im trochę wolności.

Kamila powoli przeżuwała wołowinę.

– To okropne. Cóż, najważniejsze, że profil zyskuje na popularności, a ty możesz żądać więcej pieniędzy od reklamodawców. Powiedz, Tyna, dużo wyciągasz z takiego profilu?

Czułam, że mnie o to spyta.

– Raz więcej, raz mniej… To zależy od firm, z którymi współpracuję.

– No tak.

Kamila porzuciła temat zarobków, jakby wyczuła, że nie mam ochoty o tym rozmawiać. W rzeczywistości nie było nawet o czym mówić. Nie zarabiam na profilu i nie zgłaszają się do mnie żadne firmy. Szczerze mówiąc, nawet się o to nie staram. Nie jestem blogerką modową, której życie polega na robieniu sobie ładnych zdjęć i przerabianiu ich w Photoshopie. Nie spędzam dwudziestu kilku dni w miesiącu za granicą. Moje życie jest mało interesujące, ogranicza się do czerwonego wina i jeżdżenia po mieście za Wywłoką. Co niby miałabym reklamować? Środki na uspokojenie? Usługi psychiatryczne? A może dom weselny? W tym byłabym dobra. Udało mi się spłoszyć faceta, zanim zdążył mi się oświadczyć.

– Tak sobie pomyślałam – odezwała się Kamila po chwili krępującego milczenia – że dzięki prowadzeniu takiego profilu i czytaniu tych wszystkich osobistych historii możesz się też wiele dowiedzieć o własnym związku.

– Co masz na myśli? – Jej słowa wydały mi się podejrzane.

– Na pewno kontaktują się z tobą sfrustrowani mężczyźni i rozpisują o tym, jak to mają dość życia z kobietami, które nie spełniają ich oczekiwań. Dostajesz cenne informacje z pierwszej ręki. Nie wszystkie kobiety mają ten przywilej. Dzięki temu lepiej widzisz, co nie działa w związku tak, jak powinno.

– Coś sugerujesz?

Kamila wyprostowała się na krześle. Chyba poczuła się osaczona.

– Nie patrz tak na mnie, Tyna. Próbuję tylko znaleźć jakąś zaletę codziennego czytania setek przygnębiających wiadomości i komentarzy.

– A przy okazji dajesz mi do zrozumienia, że mój związek nie jest idealny.

Ugryzłam się w język. Niepotrzebnie powiedziałam to na głos.

– Nie to miałam na myśli. Skąd ci to przyszło do głowy?

Wpadłam w pułapkę, z której nie dało się uciec.

– Przepraszam, to nie twoja wina. Jestem ostatnio jakaś rozkojarzona.

– Właśnie widzę. Odkąd tu przyszłyśmy, bez przerwy rozglądasz się dookoła, jakbyś kogoś wypatrywała. Co się dzieje, Tyna? Jakieś problemy w pracy?

– W pracy? Nie, nie… w pracy wszystko w porządku.

– To dlaczego siedzisz tu teraz ze mną, zamiast być w szkole językowej?

Dobrze znam Kamilę i wiem, że jest jak pies policyjny, który nie odpuści, dopóki nie dotrze po śladach do celu.

– Musiałam wziąć kilka dni wolnego. Mam pewne sprawy do załatwienia.

– Mogę już zabrać talerze? – Kelner zjawił się niepostrzeżenie.

– Tak, dziękujemy – odparłam. – Czy mogłybyśmy prosić o…

– Dwa kieliszki czerwonego wina. – Kamila weszła mi w słowo. – Wytrawnego. – Wie, że takie lubię. Na studiach upijałyśmy się jak głupie licealistki. Różnica polegała jednak na tym, że na kacu Kamila i tak zdawała egzaminy celująco, a ja musiałam potem walczyć o oceny w sesjach poprawkowych.

– Myślałam, że się spieszysz – zwracam uwagę po odejściu kelnera.

– Najwyżej pojadę kolejnym pociągiem. Nic się nie stanie. A teraz do rzeczy. Mów, co cię trapi, bo jeśli nie, to wyciągnę to z ciebie siłą. Wiesz, że jestem do tego zdolna.

Nie mogłam już dłużej udawać, w jej oczach przestałam być inspirująca. Nie mam wyjścia, muszę wyśpiewać Kamili całą prawdę.

– Nie byłam z tobą do końca szczera.

– Co ty nie powiesz, Tyna?

– Mam pewne problemy.

– Potrzebujesz pieniędzy? Wiesz, że pomogę.

– Nie, nie chodzi o pieniądze. – Siedziałam ze wzrokiem wbitym w stół. Za bardzo się wstydziłam spojrzeć jej w oczy. Kamila miała wszystko: dobrą pracę, kochającego męża, śliczną córeczkę i wolność od zmartwień.

– Jesteś chora? Powiedz, co ci dolega, a może uda mi się znaleźć dla ciebie dobrego specjalistę.

– Dlaczego zawsze musisz wybiegać przed szereg?

– Przepraszam. – Zaśmiała się, czym na chwilę rozładowała napiętą atmosferę. – Wiesz, że bywam narwana.

Zawsze chciałam być taka jak ona. Spontaniczna i roztrzepana, ale jednocześnie tak bardzo konsekwentna w realizowaniu życiowych planów. Rodzice nie mogli jej niczego zarzucić. Znali swoją córkę tylko z jednej strony. Nieliczni, w tym ja, poznali jej prawdziwe oblicze.

Żałuję, że nie udało mi się nigdy wypracować podobnego balansu. Musiałam zadowolić się rolą tej słabszej.

Na stole znalazły się dwa kieliszki, a ja pożałowałam, że Kamila nie zamówiła od razu całej butelki.

– Spójrz na mnie. – Nie odpuszczała. – Pamiętasz, jak na studiach zalane w sztok błądziłyśmy po mieście i mówiłyśmy ludziom, że jesteśmy telepatkami?

Zrobiło mi się miło, gdy na krótką chwilę wróciłam myślami do tamtych wydarzeń.

– Pamiętam. Twierdziłyśmy, że mamy magiczną moc, która pozwala nam czytać w myślach.

– Wiesz, Tyna… Teraz myślę sobie, że było w tym dużo prawdy. Zawsze jedna z nas wiedziała, co przeżywa druga. I choć życie potoczyło się tak, a nie inaczej – wyjechałaś z Krakowa do Warszawy i nasz kontakt osłabł – to jednak czuję, że wciąż umiem przejrzeć cię na wylot.

Miałam już dość tego gadania, dlatego uznałam, że muszę postawić sprawę jasno.

– Rozstałam się z Damianem. A właściwie to on odszedł ode mnie. Ja tego nie chciałam.

Kamila momentalnie uniosła kieliszek wina.

– I bardzo dobrze. Zawsze uważałam, że do siebie nie pasujecie.

– Słucham? – Nie tego po niej oczekiwałam.

– Nie obraź się, ale to dupek. Nigdy go nie lubiłam, a on – mnie. Wiedziałam, że jest zadowolony z twojej przeprowadzki do Warszawy. Nareszcie mógł cię mieć tylko dla siebie.

– Miał mnie tylko dla siebie. Ale potem mu się znudziłam i znalazł sobie inną.

– Jak to się stało?

– Tak samo jak w zwierzeniach, które codziennie dostaję na skrzynkę. Najpierw były niedopowiedzenia i tajemnice, potem późne powroty do domu, zmienione hasło na laptopie… Damian nie umiał udawać. Myślę, że nawet nie próbował.

Nie wypiłam zbyt wiele, więc udało mi się przemilczeć pewne sprawy. Gdybym była pijana, Kamila na pewno wydobyłaby ze mnie wszystkie szczegóły. Nie chciałam wspominać jej o cichych dniach i tragediach, które rzuciły cień na mój związek.

Tragediach, które przekreśliły moją szansę na małżeństwo z Damianem Kuczyńskim.

 

 

 

 

 

MICHAŁ

 

TERAZ

 

 

Doceń to, co masz. Żona i tak jest dla ciebie za dobra. Bez niej byłbyś nikim.

 

 

Agata od rana jest w doskonałym nastroju. Wczorajsza kolacja przebiegła zgodnie z planem, goście wyszli najedzeni i zadowoleni, a ja sprawdziłem się jako kucharz.

Gdy wchodzę do kuchni, dostrzegam ją podjadającą z lodówki resztki pieczeni z królika, które zachowałem dla siebie. Nie protestuję, Agata sprawia wrażenie zadowolonej ze smaku dania, a to znaczy, że wczorajszy test zdałem śpiewająco.

A przy okazji wywalczyłem sobie jeden dzień bez pogryzionych do krwi skórek wokół niemal nieistniejących już paznokci.

– Wcześnie wstałeś. Usiądź, zrobię nam po omlecie.

Ma na sobie koszulkę nocną, którą trzy lata temu dostała ode mnie w prezencie na walentynki. Myślałem, że dawno się jej pozbyła. Koszulka zasłania pośladki tylko do połowy, co w ogóle nie krępuje mojej żony. Staram się skupić wzrok na czymś innym.

Czymś dla mnie dostępnym.

Przez dłuższą chwilę słychać tylko skwierczenie masła rozpływającego się na rozgrzanej patelni. Agata opiera się o biały granitowy blat. Kuchnia została urządzona zgodnie z jej zachciankami. W sterylnym jasnym pomieszczeniu znajdują się tylko najważniejsze meble i urządzenia. Agata nie należy do osób, które lubią przepych. Nie słyszałem, by kiedykolwiek ktoś skrytykował jej gust.

– Sypniewski kazał ci podziękować za pyszną kolację – zaczyna Agata. – Królik bardzo mu smakował. Jego żona była z kolei zachwycona sałatką. Nie wiedziałam, że umiesz przyrządzić taki dobry sos ziołowy.

– Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz – rzucam pod nosem.

– Tak sobie pomyślałam – powoli idzie w moim kierunku – że może wybralibyśmy się dziś na jakiś niedzielny spacer? Co powiesz na Łazienki?

Próbuję ukryć zaskoczenie. Agata nie lubi wychodzić ze mną z domu. Woli nie ryzykować utraty kontroli nad rozwojem wypadków.

– Mówisz poważnie?

Stoi teraz za moimi plecami. Zaczynam ciężko oddychać.

– A co… nie chcesz?

– Oczywiście, że chcę.

Od trzech dni siedzę w domu. Agata zabrała mi chip do drzwi. Byłbym głupcem, gdybym nie wykorzystał takiej okazji.

Podchodzi do kuchenki, by przełożyć omlet z patelni na talerz. Jestem zaskoczony, że dostaję porcję jako pierwszy.

– Smacznego – mówi wyraźnie z siebie zadowolona.

– Dziękuję.

Jem w spokoju, gdy ona rozbija na patelni kolejne jajka. Coś mi tu nie pasuje. Najpierw powierzyła mi przygotowanie kolacji dla ważnych gości, choć dobrze wie, że nie jestem mistrzem gotowania, a teraz zaprasza mnie na spacer? To do niej niepodobne.

Na pewno mnie testuje. Nie widzę innego powodu. No, chyba że właśnie zaczęły ją dręczyć wyrzuty sumienia i postanowiła wprowadzić do mojego życia dreszczyk emocji.

Nie, to nie w jej stylu.

Zajmuje miejsce po przeciwnej stronie szerokiego stołu. To nasze pierwsze wspólne śniadanie od Świąt Wielkanocnych, gdy odwiedzili nas moi rodzice. Zwykle jadam w swoim miejscu na poddaszu. W pustym niezagospodarowanym pomieszczeniu stoi jedynie stary tapczan, komoda i rozpadająca się szafa. Mam tylko dwie pary spodni i kilka T-shirtów, które mogę zakładać na co dzień. Wszystkie bardziej eleganckie ubrania znajdują się w szafie w sypialni Agaty, kiedyś naszej wspólnej. To ona decyduje, co założę na rodzinne uroczystości czy spotkania ze znajomymi, na które pozwala mi chodzić, by nikt nie pomyślał, że rozpłynąłem się w powietrzu.

Moi znajomi już dawno się mną nie interesują. Nie mam nikogo.

Została mi tylko żona i Mirek, mój najlepszy kumpel, ale on nie rozumie, przez co przechodzę.

Nikt nie rozumie.

– Chcesz jeszcze? – Zabiera pusty talerz i wkłada go do zmywarki. – Mogę zrobić więcej.

– Nie trzeba, dziękuję. Śniadanie było pyszne.

Wzdrygam się, gdy po plecach spływają mi strużki potu. To wszystko jest takie nierealne.

– Mam coś dla ciebie. Poczekaj.

Wychodzi z kuchni, po czym wraca z moim iPhone’em. Nie wierzę, gdy kładzie go przede mną.

– Widziałam, że dostałeś wiadomość od mamy. Pytała, czy wszystko u ciebie w porządku. Może zadzwoń do niej i powiedz, że właśnie jemy miłe śniadanie?

Kurtyna.

Zaciskam zęby, gdy Agata posyła mi uśmiech numer siedem. Nienawidzę go, bo jest tak bardzo wiarygodny. Nie mam wyjścia. Muszę zadzwonić do mamy i uspokoić ją na kolejny tydzień lub dwa.

– Witaj, mamo. – Włączam głośnomówiący.

– Cześć, synu. Czy wszystko w porządku?

– Jest okej. Mam dużo pracy.

– Jedz warzywa i wysypiaj się.

– Tak, wiem.

– A co u Agaty?

– Agata czuje się świetnie. Każe cię pozdrowić.

– Ty też ją pozdrów. Dbaj o nią.

– Przecież to robię, mamo.

– W każdym małżeństwie bywają gorsze chwile. Najważniejsze to być dobrym i troskliwym mężem. Kobieta potrzebuje silnego ramienia, na którym będzie mogła się wesprzeć.

Agata odwraca się do mnie plecami. Nie widzę triumfalnego uśmiechu na jej twarzy, ale może to i dobrze.

Nie mogę dłużej tego słuchać. Od tego momentu tylko potakuję, by mama wreszcie skończyła i oszczędziła mi upokorzeń. I tak mam ich pod dostatkiem.

– W każdym razie pomyśleliśmy z ojcem, że może odwiedzilibyście nas jutro. Urządzamy kolację z okazji trzydziestolecia ślubu. Przyjadą Mariola z Grzesiem i dziećmi. Będzie miło. Co wy na to?

Spoglądam na Agatę. Kiwa głową.

– Dobrze, mamo. Chętnie przyjedziemy.

– Cudownie! Nawet nie wiesz, jak się cieszę. Rodzina powinna trzymać się razem.

Wreszcie się rozłącza, a ja oddaję Agacie telefon.

Moja żona radośnie przeskakuje z nogi na nogę. Kocha swoich teściów, a jeszcze bardziej kocha z nimi pogrywać. Wie, jak bardzo tego nienawidzę. Nie mogę spokojnie się przyglądać, jak mama je Agacie z ręki. Zniósłbym to, gdyby manipulowała kimś innym, ale nie mamą. Nie najbardziej inteligentną i spostrzegawczą osobą, jaką znam.

Czasem wydaje mi się, że to właśnie widok mamy zafascynowanej Agatą pozbawił mnie nadziei na poprawę sytuacji.

Agata proponuje mi napar z czystka, ale odmawiam.

– Ja sobie zrobię. A ty, jeśli chcesz, możesz wziąć w tym czasie gorącą kąpiel.

Kręci mi się w głowie od nadmiaru jej dobroci. W tym roku tylko trzy razy kąpałem się w naszej dużej wannie, w której ona potrafi przesiadywać godzinami. Ostatnio pozwoliłem sobie na to w zeszłym miesiącu, gdy Agata musiała wyjechać służbowo na jedną noc. Po wszystkim wytarłem papierem każdy milimetr powierzchni wanny, by nie zostawić po sobie żadnego śladu. Chyba się nie zorientowała.

Nie mogę nie skorzystać z takiej szansy. Na co dzień muszę się myć przy umywalce. Agata kupiła mi specjalną matę, którą rozkładam na podłodze, by pochłaniała wilgoć. Nie znosi wchodzić po mnie do łazienki, dlatego zawsze pierwsza bierze kąpiel. Mówi, że zostawiam po sobie straszny smród, z którym nie radzą sobie nawet odświeżacze powietrza.

Dlaczego więc dziś jest wobec mnie taka hojna?

Nieśmiało wychodzę z kuchni i wracam do miejsca po swoje rzeczy. Mam jeszcze jedną czystą parę bokserek. To dzięki temu, że przez większość tygodnia chodziłem po domu w samych dresach, bez bielizny pod spodem. Przysługuje mi tylko jedno pranie w tygodniu i pięć par bokserek. Prosta matematyka. Przez dwa dni w tygodniu chodzę albo bez bielizny, albo w brudnych gaciach.

Upewniam się, że przekręciłem zamek w drzwiach. Następnie zrzucam z siebie przepoconą piżamę i nalewam do wanny gorącą wodę. Łazienka wypełnia się parą, która wysysa z mojej skóry wszystkie toksyny, obelgi i upokorzenia ostatnich tygodni.

Uwielbialiśmy kochać się w tej wannie. Pamiętam każdy raz. Nie bez powodu Agata zażyczyła sobie, by była taka duża.

Moja żona ma skłonność do pieprzenia się w dziwnych miejscach. Seks w sypialni? Tylko w ostateczności. Zaliczyliśmy już bzykanko w kinie, w toaletach większości kawiarń i restauracji, w pociągu, a nawet podczas toastu na weselu mojej kuzynki, gdy goście byli już tak pijani, że nikt nie zauważył nas ukrywających się za sceną, na której występował zespół.

To były wspaniałe chwile.

Słucham, jak Agata krząta się po przedpokoju. Nie wiem, czego szuka, ale i tak niczego nie znajdzie. Mój drugi telefon, o którym nie ma pojęcia, noszę razem z ładowarką tam, gdzie nigdy nie zagląda – w pokrowcu przymocowanym do uda tak, by telefon znajdował się tuż przy moich jądrach. Zawsze go wyłączam, by nie narażać się na niepotrzebną dawkę promieniowania.

Pokrowiec z telefonem leży teraz na blacie przykryty piżamą. Muszę brać pod uwagę każdą ewentualność. Nawet to, że Agata jakimś cudem otworzy drzwi i wejdzie do środka. Raczej nie będzie chciała przetrzepać mi gaci. To jedyna rzecz, której nie robi.

Wychodzę z łazienki po dwudziestu minutach. Agata siedzi przed telewizorem z kubkiem w dłoni. W Dzień dobry TVN rozmawiają o upławach z pochwy. Gdy mnie dostrzega, pyta, jak minęła mi kąpiel.

– Jestem już gotowy – oznajmiam.

– Dobrze. Daj mi kwadrans, zrobię sobie tylko makijaż.

Agata zostawia włączony telewizor, jakby dając mi przyzwolenie na pobyt w salonie. Na wszelki wypadek wracam na górę.

Słyszę, że wychodzi z łazienki. Zbiegam po schodach jak pies spragniony wyjścia z domu. Agata stoi w przedpokoju przed zajmującym całą ścianę lustrem i poprawia włosy. Ma na sobie luźne spodnie i tenisówki.

Milczę. Czekam na jakąś reakcję z jej strony.

– Jak wyglądam? – pyta, nie patrząc mi w oczy.

Chrząkam. Nie dam rady wydusić z siebie żadnego komplementu.

– Po południu mają być dwadzieścia dwa stopnie – zagaduję. – Pomyślałem, że może wzięlibyśmy koc i poopalali się na trawie w Łazienkach.

– Dobry pomysł. Ale może innym razem.

Obraca się na pięcie i kładzie dłoń na klamce.

– Ty zostajesz. – Grozi mi palcem, gdy robię krok do przodu. – Chyba nie myślałeś, że mówię poważnie?

– Ale…

Czuję, że krew uderza mi do głowy. Przez moment obraz przed oczami traci ostrość. Nie wierzę, że znowu dałem się nabrać.

Agata podchodzi do mnie i przykłada dłoń do mojego zarośniętego policzka.

– Nie uważasz, że i tak byłam dziś dla ciebie za dobra?

– Dlaczego mi to robisz? – syczę, a do oczu napływają mi łzy.

– Znowu się nad sobą użalasz… Dałbyś wreszcie spokój.

Jest już jedną nogą na zewnątrz, gdy ponawiam pytanie:

– Dlaczego?

Agata przewraca oczami.

– Cebula na ziemniakach była przypalona.

A potem wychodzi z domu i zamyka drzwi chipem.

Stoję jak wryty jeszcze przez dobre dwie minuty, po czym przegryzam do krwi lewy kciuk. Agata mnie obezwładnia. Nie umiem się przed nią bronić.

Przy niej jestem nikim.

 

 

 

 

 

MARTYNA

 

TERAZ

 

 

Uważasz się za panią świata, która może decydować o tym, czyje życie jest na tyle ciekawe, by opublikować jego historię w internecie. Bez tego profilu byłabyś nikim. Istniejesz tylko dlatego, że internauci chcą wysyłać ci swoje zwierzenia.

 

 

Łyk wina.

Dźwięk przychodzącej wiadomości w telefonie.

Właśnie dostałam SMS od Kamili:

 

Jak się czujesz? Wszystko dobrze?

 

Od naszego piątkowego spotkania wypisuje do mnie kilka razy dziennie. Nie sądzę, by chciała wesprzeć koleżankę z rozwalonym związkiem. To nie w jej stylu. Prędzej znudziło jej się życie przykładnej żony i matki. Wyczuła sensację, okazję do wysłuchania smakowitych kąsków. Prawdziwej natury nie da się oszukać. Na studiach Kamilę zawsze ciągnęło tam, gdzie coś się działo.

W piątek zobaczyła we mnie złamaną, opuszczoną kobietę. Pocieszała, głaskała po włosach i poratowała chusteczką, gdy rozkleiłam się na dobre.

– Może napijesz się jeszcze wina? Odprężysz się, będzie lepiej.

Odmówiłam. Próbowała mnie upić, ale nie po to, bym zapomniała o żalu. Chciała go tylko wzmocnić. Nic nie rozwiązuje języka tak dobrze jak alkohol.

Zanim wyszłyśmy, Kamila zapłaciła za mój obiad i wino, jakby chciała, żebym miała wobec niej dług.

Dług, który spłacę, jeśli wyśpiewam jej wszystko w drobnych szczegółach.

Ostatni łyk wina. Opróżniłam w godzinę całą butelkę. Dziś sobie nie odmawiam.

Kręci mi się w głowie, ale to jeszcze nie pora na sen. Muszę przejrzeć wiadomości od internautów na skrzynce [email protected]. Dostałam dziś dwadzieścia cztery zwierzenia od osób borykających się z mniejszymi lub większymi problemami. Czytam wynurzenia gospodyni domowej, która ma dość tego, że mąż codziennie wraca zmęczony z pracy i nie ma czasu się z nią bzykać. „Chce to robić tylko w weekendy, gdy z kolei ja jestem zmęczona ciągłym sprzątaniem domu, myciem garów i wstawaniem w nocy do wrzeszczącego dziecka. Boję się, że jak tak dalej pójdzie, to znajdzie sobie kochankę. Wiadomo, jacy potrafią być faceci”.

Opublikuję to. Pisze w miarę poprawnie, nie będę miała dużo roboty przy redagowaniu, a i temat jest ciekawy. Internauci na pewno przyczepią się do sugestii, że zdradzają tylko mężczyźni. Wyczuwam minimum sto komentarzy pod obrazkiem.

Dostaję też maila od nastoletniej fanki Justina Biebera. Dziewczyna w jednym długim zdaniu śmiertelnie poważnie rozpisuje się o duchowym połączeniu, które nawiązuje z piosenkarzem. „Dzieki temu czuje ze jestesmy razem choc nigdy sie nie spotkalismy ale i tak kocham Justina i wiem ze w glebi serca on tez mnie kocha gdy dowiedzialam się że bierze slub z Hailey byłam wsciekla z zazdrosci ale potem zrozumialam ze Hailey to dobra dziewczyna i postanowilam dac jej moje duchowe blogoslawienstwo mam nadzieje ze bedzie dobra zona dla Justina”.

Odrzucam te wypociny.

Kolejne kilka maili od nastolatek. I znowu to samo – pełne błędów ortograficznych i interpunkcyjnych miłosne epopeje dziewczynek, którym wydaje się, że wiedzą wszystko o życiu, choć dopiero zaczęły miesiączkować.

 

Chce wam się zwierzyć z mojego szczęścia. Poznałam Bartka tydzien temu na urodzinach kolezanki. Od razu coś do siebie poczuliśmy. Wiem ze to mężczyzna mojego życia. Nie wyobrażam sobie by miałoby go teraz zabraknac. Moi rodzice nie potrafią sie cieszyć naszym szczęściem. Karzą mi od niego odejść. Nie zrobie tego! Będziemy razem wbrew wszystkim przeciwnościom losu!!!

 

Do kosza.

Ostatecznie wybieram osiem zwierzeń, które trafią na profil. Pozostałe historie do niczego się nie nadają. Prowadzenie tego konta nauczyło mnie, że życie jest naprawdę żałosne, a ludzie dzielą się na dwie grupy. Pierwsza to leniwi narcyzi przekonani o własnej wyjątkowości i rozpływający się nad swoim szczęściem w poematach zawierających więcej błędów niż słów. Druga to samotni frustraci, którzy nie panują nad swoim życiem i w akcie desperacji próbują szukać pomocy gdziekolwiek, nawet w internecie.

Nie rozumieją, że internet to najgorsze miejsce do poszukiwań wsparcia. No, chyba że ktoś jest masochistą i nie widzi problemu w wystawianiu się na zmasowany atak rozwścieczonych hejterów. Ludzi, którzy nienawidzą wszystkiego. Siebie, innych, całego świata. Nienawidzą swojego istnienia, ale jednocześnie nie mają odwagi, by ze sobą skończyć. Gardzą tymi, którzy coś osiągnęli, którym się powodzi. Brzydzą się cudzym szczęściem, złorzeczą i plują jadem. Robią to już nie tylko ukryci pod pseudonimami. Dziś hejtują wszyscy. Ludzie podpisani nazwiskiem na Facebooku, anonimowe konta na forum WP, „goście” na Pudelku. Celebryci i dziennikarze nawołują do zahamowania szerzącej się nienawiści, organizują koncerty przeciwko hejtowi, a jednocześnie zapominają o tym, że to od nich wszystko się zaczęło. Jako osoby publiczne dawali przykład innym, wpajali im swoje wartości i wpływali na opinię publiczną. Teraz się dziwią, że żyjemy w kraju, w którym każdy nienawidzi każdego.

Przed snem odpisuję na smartfonie na kilka wiadomości prywatnych od osób, które nie radzą sobie ze swoimi problemami i potrzebują natychmiastowej porady. Nie jestem psychologiem i nigdy nie próbowałam nim być. Czuję się w jakiś sposób odpowiedzialna za swoich czytelników, choć wiem, że wcale nie muszę. Nie zamierzam jednak doradzać im w sprawach, które wydają mi się zbyt złożone. Mogę ich pocieszyć, mogę wesprzeć, ale to wszystko. „Moim zdaniem powinnaś poszukać profesjonalnej pomocy. Udaj się jak najszybciej do dobrego psychologa. On ci pomoże. Zobaczysz” – brzmi moja ulubiona formułka.

Czasem jednak nawet ona jest niewystarczająca. Gdy dostałam wiadomość od nastolatki, która napisała, że nie widzi już sensu życia i zamierza połknąć opakowanie tabletek, byłam w kropce. Z jednej strony powinnam jak najszybciej powiadomić policję, z drugiej zaś zadać sobie pytanie, czy mam prawo aż tak ingerować w cudze sprawy. Ta dziewczynka zwierzyła mi się ze swoich zgryzot, zaufała mi. Nie jestem odpowiedzialna za jej problemy, nie ja doprowadziłam ją na skraj wytrzymałości.

Mogłam jednak spróbować dać jej szansę na naprawę swojego życia. I zrobiłam to. Dokładnie przejrzałam profil dziewczyny i namierzyłam jej starszą siostrę. Skontaktowałam się z nią i opisałam sytuację. Ona z kolei powiadomiła rodziców. Dzięki mnie w porę udało się zaprowadzić nastolatkę do psychologa. Pół roku później wysłała do mnie wiadomość z podziękowaniami za uratowanie życia.

Oczy same mi się zamykają. Nadmiar wina robi swoje. Jeszcze ostatni rzut oka na Instagram, a potem położę się jak zawsze na prawym boku i zasnę, wyobrażając sobie, że Damian leży za moimi plecami. Uwielbiał sypiać ze mną na łyżeczkę, a ja uwielbiałam czuć się bezpiecznie w jego ramionach.

Robi mi się zimno. Chciałabym, żeby mnie teraz przytulił. Zgrzytam zębami i odruchowo szukam go ręką. Dlaczego to robię? Przecież wiem, że go tam nie ma. Leży teraz pewnie w objęciach Wywłoki. Jest po dziesiątej, pewnie już ją wyruchał. Damian uwielbia seks przed snem i dokładkę po przebudzeniu. Nie sądzę, by z Wywłoką mu się odwidziało. Nie jest typem faceta, który łatwo zmienia swoje przyzwyczajenia.

W ostatnich latach nie zmienił w swoim życiu niczego.

Niczego poza mną.

Odpływam, przeglądając zdjęcia w aplikacji. Koleżanka była dziś w parku z mężem i dwójką dzieci. Tamara to typowa szara myszka, której brakuje wyglądu i przebojowości. Kiedyś uważałam się za lepszą od niej pod każdym względem. Jednak to jej udało się zbudować trwały, szczęśliwy związek. Ma coś, czego ja nie mam. Nienawidzę jej za to.

Na wszelki wypadek zostawię serduszko pod zdjęciem, by nie wiedziała, że nią gardzę.

Dalej nie dzieje się nic ciekawego. Znajoma wstawiła zdjęcie z jakimś cytatem. „Prawdziwą miłość spotykasz wtedy, gdy nie widzisz już nadziei”. Cudownie. Czy to znaczy, że mój Romeo czeka tuż za rogiem i powinnam rozglądać się na wszystkie strony, by go przypadkiem nie przegapić?

Dam serduszko, bo jej mąż pomógł mi ostatnio z przeciekającymi drzwiczkami w pralce i nie wziął za to ani złotówki.

Po raz ostatni odświeżam swojego prywatnego Instagrama, a zanim na dobre odpłynę, przełączam się na fałszywe konto. Jutro ważny dzień. Umówiłam się na spotkanie z byłym szefem, właścicielem szkoły językowej, w której uczyłam przez blisko trzy lata. Lubiłam tę pracę, dawała mi poczucie spełnienia. Wierzyłam, że robię coś wartościowego. Dzięki mnie dziesiątki osób dobrze nauczyły się języka niemieckiego.

A potem przyszłam do pracy zalana w sztok i wyleciałam na zbity pysk.

Mam ochotę otworzyć drugą butelkę wina, ale wiem, że to się źle skończy. Chcę być trzeźwa, gdy jutro ze łzami w oczach będę go błagała o jeszcze jedną szansę. Po raz kolejny przyznam się do błędu, zapłaczę, wyjaśnię, że miałam problemy w życiu osobistym, które udało mi się rozwiązać. Wysmarkam się, obiecam poprawę i głosem pięcioletniej dziewczynki powiem, że to się więcej nie powtórzy, a potem znowu zapłaczę. Nie mam innego wyjścia.

Potrzebuję tej pracy, kończą mi się oszczędności. W poprzednim miesiącu spóźniłam się z czynszem. Właściciel zagroził, że jeżeli sytuacja się powtórzy, zerwie umowę bez okresu wypowiedzenia. Musiałam zadłużyć się u przyjaciółki, która wie o moim rozstaniu z Damianem i zaoferowała wsparcie, jeśli tylko będę go potrzebowała. Mimo to nie chcę nadużywać jej dobroci. Muszę zarabiać, inaczej wyląduję na ulicy. Nie utrzymam się z samych korepetycji, których od kilku miesięcy i tak nie udzielam. Zwyczajnie nie mam siły. Większość czasu spędzam w domu, wychodzę tylko po to, by mieć oko na Wywłokę.

Tuż przed odłożeniem telefonu widzę coś, co pozbawia mnie resztek nadziei na jakąkolwiek zmianę.

Wywłoka właśnie dodała nowe zdjęcie.

Czarno-biała fotografia przedstawia znajome łóżko. Leży na nim kobieta z odsłoniętym płaskim brzuchem. Jest też dłoń. Męska owłosiona dłoń, która dotyka kobiecego ciała na wysokości pępka. Pod zdjęciem widnieje opis: „Najwspanialsza nowina #będziemyrodziną”.

Bolesne ukłucie w sercu zgina mnie wpół. Spadam z łóżka na zimną zakurzoną podłogę. Na chwilę z mojej głowy ulatują wszystkie myśli. Jestem, ale mnie nie ma. Nie mogę poruszać kończynami, przed oczami mam ciemność. Spełnił się mój najgorszy koszmar.

Damian właśnie realizuje swoje największe marzenie z inną kobietą, a ja chciałabym teraz spytać moją czytelniczkę, niedoszłą samobójczynię, gdzie schowała opakowanie tabletek, których przeze mnie nie połknęła.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

Copyright © by Marcel Moss, 2019

Copyright © by Wydawnictwo FILIA, 2019

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.

 

Wydanie I, Poznań 2019

 

Projekt okładki: © Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce: © Howard Lawrence B/Unsplash

 

Redakcja: Ewelina Pawlak/Słowne Babki

Korekta: Zuzanna Żółtowska/Słowne Babki

Skład i łamanie: TYPO Marek Ugorowski

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:

„DARKHART”

Dariusz Nowacki

[email protected]

 

 

eISBN: 978-83-8075-931-2

 

 

Wydawnictwo Filia

ul. Kleeberga 2

61-615 Poznań

wydawnictwofilia.pl

[email protected]

 

Seria: FILIA Mroczna Strona

mrocznastrona.pl