Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Szelmowska, pełna inwencji, literackich aluzji i ciętego humoru wyprawa w nieodgadniony świat żydowskiej duszy.
Nechemia Kohen to znawca Tory, niedowiarek, oszust i zaprzysięgły włóczęga. Z sześcioma palcami u ręki, niepohamowaną pasją do ksiąg i wątpliwym kręgosłupem moralnym, porzuciwszy żonę i córki, wyrusza na spotkanie z Mesjaszem, który właśnie się objawił i wkrótce upadnie: Szabtajem Cwi.
Wraz z bohaterem trafiamy w sam środek XVII wieku, jednej z najbardziej burzliwych epok w historii Żydów. Poznajemy ją z punktu widzenia nie głównych graczy, lecz niezliczonej ilości pobocznych postaci: rabusiów, cudownych ozdrowieńców, wędrownych aktorów, żydowskich, muzułmańskich oraz chrześcijańskich wizjonerów, którzy towarzyszą Nechemii w tej pełnej przygód odysei – pieszo, na wozach i chybotliwych statkach, przez rozległe krajobrazy Europy, klasztory, synagogi, targowiska i rozstaje dróg, z malutkiego Komarna pod Lwowem do wielkiego Konstantynopola.
„Czasem wydaje mi się, że historia może być opowiadana wciąż na nowo w zależności od perspektywy, którą przyjmiemy. Tak też jest i w tej łotrzykowskiej powieści. Ukazuje nam się siedemnastowieczna Rzeczpospolita, w jednym z najdramatyczniejszych momentów swej historii, widziana oczami mimowolnego awanturnika, kabalisty i włóczęgi Nechemii, wplątanego w dzieje fałszywego Mesjasza ze Smyrny. Świetna zabawa i dużo nieoczywistej wiedzy”.
Olga Tokarczuk
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 470
W chwili, w której położna złapała noworodka za nogi, promienie słoneczne padły na baterię wypolerowanych rondli wiszących na ścianie, rzucając odbicie na biel pościeli i napełniając blaskiem całe wnętrze. Rodząca zmrużyła oczy, a gdy przywykły do światła, wydała straszliwy krzyk. Na ten dźwięk akuszerka ocknęła się z zamyślenia i położyła chłopczyka na łóżku.
– Panie, Boże wszelkich żywych istot – sapnęła. – Ma sześć palców.
Mrugając powiekami, patrzyła to na położnicę, to na noworodka na łóżku. Potem wzięła dziecko na ręce i przeliczyła ponownie paluszki lewej dłoni, a potem jeszcze raz. Na koniec przytuliła je do serca.
Były to dobre czasy dla synów Jakuba, gdy świat Tory rósł i rozkwitał w całej Polsce. Goje regularnie zabijali się nawzajem, lecz dla Żydów ich wojna od dawna stanowiła zaledwie niewyraźne tło życia. W każdym miasteczku znajdowały się domy modlitwy i klojzy[1] dostępne dla wszystkich, i przesiadywali w nich wybrańcy spędzający czas na uczonych dysputach. Miejsca takie otwierano wszędzie tam, gdzie tylko znalazło się trochę grosza. Ojciec nowo narodzonego, Gawriel Kohen, nie wyróżniał się niczym szczególnym w swoim pokoleniu ani nie pochodził ze znaczącego rodu. Jego rodzice parali się handlem jabłkami w Glinianach, podobnie jak wcześniej ich rodzice, nawet pradziadek trudnił się tym zajęciem. Jednak przełożony klojzu nie kierował się ani prezencją, ani pochodzeniem, a wszystko, co robił, czynił w imię Niebios, dlatego ofiarował Gawrielowi honorowe miejsce w bożnicy obok wielkich i sławnych uczonych, jakby dzięki Torze nawet maluczcy mogli wyjść z zapomnienia. W brodzie Gawriela było już widać siwe nitki, a jego żonie dokuczał reumatyzm w kolanach, gdy wreszcie doczekali się potomka. Dlaczego mielibyśmy narzekać w takiej sytuacji na dodatkowy palec?, rzekła Pesili do męża.
W Połonnem mieszkał podówczas wielki kabalista, Szimszon z Ostropola[2]. Przesiadywał zawsze w kącie swego domu i studiował Torę z ogromnym zapamiętaniem. Ludzie nie zbliżali się do niego, by mu nie przeszkadzać. Ale Gawriel i Pesili mieli przewagę nad innymi śmiertelnikami, ponieważ Sima, bezpłodna żona reb Szimszona, była jedyną siostrą Pesili. Również w tym nie mieli więc powodu do narzekań. Reb Gawriel z nieprzeniknioną miną wsiadł na pierwszy wóz i wybrał się z Glinian do Połonnego, wszedł do domu reb Szimszona i zastał go w tałesie i z filakteriami, pochylonego w modlitwie nad księgą, spoglądającego niewidzącym wzrokiem. Reb Gawriel wahał się dłuższą chwilę, w końcu postanowił przeszkodzić gospodarzowi i przedstawił mu swój problem. Reb Szimszon zastanowił się chwilę, po czym jął otwierać księgi jedną po drugiej. Zestawiał imiona dobrych i złych aniołów, równoważył jedno drugim, namyślał się i analizował z największą skrupulatnością, przytaczał święte wersety, a następnie odwracał ich znaczenie, stosował zasady gematrii[3] wprost i na odwrót, wybierał i odrzucał imiona kolejnych świętych mężów, a na koniec uniósł głowę i rzekł:
– Chłopiec ma szansę na tikun[4]. Wielki kabalista i cadyk, bogobojny starzec Elijahu z Chełma[5] wraca dziś wieczorem z długiej podróży. Po drodze do domu zajedź do Chełma, idź do niego i poproś, by został mohelem przy obrzezaniu. To pomoże wam w waszym strapieniu.
Reb Gawriel podziękował reb Szimszonowi, a ten przynaglił go do odjazdu. Reb Gawriel nie zwlekał więc ani chwili, wyszedł, wsiadł na wóz i ruszył do Chełma. Zastał starego kabalistę w domu, a jego buty wciąż pokrywał kurz podróżny, tak jak przewidział reb Szimszon. Elijahu Baal Szem wysłuchał całej historii i obiecał, że przybędzie do Glinian za osiem dni, by przeprowadzić obrzezanie.
Małżonkowie prawie nie zmrużyli oka i niemal nie tykali jedzenia. Całymi dniami Pesili nie odchodziła od dziecka ani na chwilę, a przy tym robiła do niego rozmaite miny, jak to matki, przeliczała raz po raz jego paluszki i pociągała nosem. Chłopczyk zaczął się jej podobać. Miał pyzate policzki i wdzięcznie marszczył czoło, jakby zastanawiał się nad jakimś wyjątkowo skomplikowanym zadaniem arytmetycznym. Pesili całowała go i płakała, płakała i całowała. Przez cały tydzień reb Gawriel chodził ze wzrokiem wbitym w ziemię, a ludzie patrzyli na niego jak na kogoś w żałobie, zagadywali krótko, wyrażając współczucie, a cmokali za jego plecami. Przynosili też rozmaite wiktuały: jeden kawałek biszkopta i karafkę wina, drugi jajka na twardo i soczewicę, gdyż zgodnie z tradycją jest to pokarm żałobników.
W dniu obrzezania reb Szimszon i Sima przyjechali do Glinian pod wieczór, lecz nie było nigdzie widać reb Elijahu. Przy wieczornej modlitwie Gawriel ogłosił, że prosi, by wieczorem wszyscy chłopcy przyszli odmawiać Szema przy dziecku, lecz chociaż czekali godzinę, a potem dwie, nikt się nie pojawił. Ludzi ogarnęła obawa przed demonami, tak więc reb Gawriel, reb Szimszon, Pesili i Sima sami odmawiali modlitwę nad noworodkiem. Rozżalona Pesili usnęła w końcu, zasnęła także Sima z sercem przepełnionym zawiścią, reb Szimszon otworzył księgę i kiwał się nad nią, aż również usnął z sercem pełnym imion świętych mężów, lecz reb Gawriel nie zmrużył oka przez calusieńką noc, stał nad kołyską i czytał fragment opowieści o Kfar Tarsza ze świętej księgi Zohar, do tego parszę „Lech lecha”, którą recytuje się, by zażegnać niebezpieczeństwo.
Rankiem w dniu obrzezania reb Gabriel szedł w milczeniu ciemnymi uliczkami ze swym szwagrem kabalistą i rozmyślał o kuglu przygotowanym specjalnie na odświętny poczęstunek. Po wejściu do synagogi ujrzeli, że obok stałego miejsca Gawriela stoi świątobliwy starzec Elijahu Baal Szem z Chełma z młodym pomocnikiem. Reb Gawriel pospiesznie podszedł do starszego rabina, który trzymał w ramionach jednodniowego noworodka.
– Twojego syna podmieniono za sprawą diabelskiej sztuczki – zwrócił się Elijahu do Gawriela. – Oto twój prawdziwy syn, którego przyjmiemy dzisiaj do przymierza Abrahama. Mazal tow.
A było to tak. Poprzedniego wieczora reb Elijahu przybył na przedmieścia Glinian i ujrzał tam wielką hordę czarowników i czarownic, ponad sto tysięcy, z których ust zionął ogień i płomienie, także wokół szalał gorejący ogień. Owi czarownicy bawili się z noworodkiem. Na ten widok Eliahu polecił pomocnikowi, by dał mu wody z dzbanka i przyniósł siedem noży i siedem gwoździ, do tego dwa bochenki chleba i siedem butów, a każdy nóż rozkazał wbić w jeden but. Następnie zdjął swoje buty i dwukrotnie umył ręce, przytknął kciuk prawej dłoni do małego palca lewej dłoni, wymawiając te słowa: oto odczyniam urok tych mężczyzn i kobiet bez szkody dla dziecka, bejekira we-chasna takifa deszma kadisza we-jakira. Błogosławione niech będzie Wielkie Imię Królewskie na wieki wieków, Jego pamięć i Jego imię błogosławione na wieki.
Wypowiadając te słowa Elijahu Baal Szem uśmiercił wszystkich czarowników, wziął dziecko na ręce i zaniósł je do rodziców. Reb Gawriel zaczął drżeć na całym ciele, wziął dziecko, przytulił blisko i wyszeptał: „mój synu, mój synu”. Przez cały czas modlitwy trzymał je w ramionach, lecz w jego sercu wzbierały złe myśli. Pod koniec modłów do synagogi weszła Pesili. Miała przy piersi dziecko, do którego uśmiechała się czule. Reb Gawriel podszedł do niej z promieniejącym obliczem, niosąc to prawdziwe.
– Cóż to takiego? – zapytała Pesili ze zgrozą.
Podszedł do nich świątobliwy starzec Elijahu Baal Szem i wypowiedział Święte Imię: Szamszajahu.
Naraz wszyscy obecni ujrzeli, że Pesili tuli do siebie naręcze słomy i pakuł, które jedynie z pozoru przypomina ludzką istotę. Odłożyła je i wzięła od męża żywe dziecko. Zmarszczyło czoło na jej widok i Pesili przyjrzała mu się raz i drugi. W jej sercu zakiełkowało jakieś dziwne uczucie, którego nie umiała nazwać. Chłopczyk zamrugał i rozpłakał się.
Pesili powiedziała:
– Nakarmię go, a potem zostanie obrzezany na znak przymierza Abrahama.
Wyszła do bocznego pomieszczenia, pocałowała dziecko i przytuliła je, a ono przywarło z całej siły do piersi. Ze zdumieniem przeciągała małym palcem po jego uchu, oczyszczając je z jakichś paproszków, i gdy doszła do pięciu palców przy lewej ręce i obmacała je po kolei, wydała głębokie westchnienie ulgi. Weszła Sima, by ją przynaglić i przypomnieć, że krewni czekają. Pesili poprosiła o jeszcze kilka minut, by mogła ulżyć nabrzmiałej lewej piersi.
Krzyk, który dobiegł zza drzwi, zmroził wszystkich, nad nim zaś górował płacz niemowlęcia. Okazało się, że gdy Pesili przystawiła chłopczyka do drugiej piersi, odkryła, iż po odczynieniu uroku dodatkowy palec nie zniknął, lecz znajduje się teraz przy prawej ręce.
Elijahu Baal Szem był skonsternowany, podobnie jak Szimszon z Ostropola i reb Gawriel, zaś Pesili była bliska omdlenia.
– Nieważne, na prawej czy na lewej – szlochała. – Oddajcie mi tamto dziecko, moje dziecko.
Ale nie wiedzieli, co począć. Reb Gawriel wstał i zwrócił się do obecnych:
– Długie lata modliliśmy się, by urodziło nam się żywe dziecko, aż w końcu to zostało nam dane. Zostanie obrzezane i wychowamy je do Tory, do ożenku i do dobrych uczynków. Reb Szimszon uczyni nam honor i zostanie sandakiem, zaś czcigodny reb Elijahu dokona obrzezania.
Wszyscy usiedli na swoich miejscach. Chłopczyk otrzymał imię Nechemia za radą reb Szimszona, bo według zasad gematrii łączy ono w sobie dwa imiona Najwyższego, jednocząc łaskę i sprawiedliwość. Poza tym, rzekł reb Szimszon, wartość tego imienia wynosi trzysta osiemdziesiąt pięć, a gdy zapiszemy tę liczbę literami, można odczytać je jako słowo safa – język lub mowa. A przecież w Piśmie czytamy, że „Głos uzdolnionym zabierze, pozbawi rozsądku starców”[6]. Reb Gawriel był człowiekiem pobożnym, lecz prostolinijnym, do tego zazwyczaj trochę wolno myślącym, szczególnie teraz, gdy był tak zatroskany, i nie zwrócił uwagi na aluzję. Stary reb Elijahu z kolei ją zauważył, lecz przemilczał.
Przypisy