Nasze zwierzęta mocy - Wojciech Jóżwiak - ebook

Nasze zwierzęta mocy ebook

Wojciech Jóźwiak

4,3

Opis

Dawni ludzie żyli wśród zwierząt i tylko dzięki nim mogli przeżyć. Zwierzęta – te łowne, te hodowane, jak i te, które po prostu cieszyły swoim widokiem lub śpiewem – były także symbolami, poprzez które ludzie oglądali i pojmowali świat. To nam zostało do dziś: zauważmy, jak często nasze rozmowy schodzą na temat zwierząt. Nowa książka Wojciecha Jóźwiaka przedstawia właśnie zwierzęta jako symbole, jako mieszkańców naszej wyobraźni. Autor śledzi ich obecność w popularnych skojarzeniach, w literaturze, filmach i malarstwie. Łączy zwierzęce archetypy z symbolami astrologii, magii, tarota, enneagramu. W książce przewijają się nasze współczesne zwierzęta mocy: Bocian, Borsuk, Dzik, Gołąb, Jaskółka, Jeleń, Jeż, Koń, Kret, Kruk, Lew, Lis, Łoś, Mysz, Myszołów, Niedźwiedź, Orzeł, Pająk, Raróg, Słoń, Sokół, Szczur, Ślepowron, Tygrys, Wąż, Wilk, Zając, Żaba, Żubr. Warto zwrócić się do nich, by zrozumieć symboliczny ekosystem, w którym wciąż żyją nasze umysły.


[O KSIĄŻCE]

"Podczas gdy wilk reprezentuje niebezpieczny i budzący strach styk z anekumeną, reprezentuje wtargnięcie anekumeny w nasze życie, to niedźwiedź reprezentuje anekumenę jako niezależne królestwo, które wiedzie trwałe i spokojne życie i w którym człowiek jest zwyczajnie zbędny.

Widać to po tym, że niedźwiedź, chociaż znacznie od wilka większy i realnie mogący skuteczniej zaatakować człowieka, budzi dużo mniejszy lęk niż wilk – szczególnie, gdy zwierzęcia nie ma w pobliżu i tylko igra z nim wyobraźnia. Niedźwiedzie wydają się spokojne, flegmatyczne, dobroduszne i (w przeciwieństwie do wilków) mamy nadzieję znaleźć z nimi jakiś kontakt, jakiś wręcz wspólny język. Wilk wydaje się nam istotą kompletnie nie-ludzką, podczas gdy niedźwiedź dla wyobraźni to rodzaj leśnego luda, odmiennego, ale zarazem mającego wspólne z nami cechy.

Te wyobrażenia i fantazje mają podstawy w rzeczywistości tych zwierząt. Niedźwiedzie hibernują, czyli uprzejmie dla nas przesypiają tę porę roku, kiedy jesteśmy (lub byliśmy w dawnych wiekach) najbardziej zagrożeni, słabi i podatni na atak. Zima jest anekumeną jako okres czasu! Podobnie jak noc." (fragment)


Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 380

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
1
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Woj­ciech Jóź­wiak, Na­sze zwie­rzęta mocy, Kra­ków 2023
Co­py­ri­ght © by the Au­thor, 2023 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2023
Re­dak­tor pro­wa­dzący · Piotr Ma­recki
Re­dak­cja · Ma­ciej No­wacki
Pro­jekt okładki · Mi­cha­lina Jur­czyk
Ob­raz na okładce · Marta Jam­róg
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny · Mar­cin Her­nas
Skład i ła­ma­nie · By Mo­use | www.by­mo­use.pl
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-66571-84-6
515. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Se­ria ESEJ

· Mi­chał Ta­ba­czyń­ski, Po­ko­le­nie wyżu de­pre­syj­nego

· Łu­kasz Łu­czaj, Seks w wiel­kim le­sie

· Da­wid Ku­jawa, Po­ca­łunki ludu. Po­ezja i kry­tyka po roku 2000

· Mag­da­lena Okra­ska, Nie ma i nie bę­dzie

· Woj­ciech Jóź­wiak, Na­sze zwie­rzęta mocy

Przed­mowa

Czym są zwie­rzęta mocy? Sama rzecz ist­niała od za­wsze, bo za­wsze lu­dzie my­śleli, śnili o zwie­rzę­tach i żyli w ich bli­sko­ści. Jed­nak po­ję­cie zwie­rząt mocy, tak jak jest te­raz ro­zu­miane, po­ja­wiło się w książce Claude’a Lévi-Straussa Myśl nie­oswo­jona, gdzie na­pi­sał on o zwie­rzę­tach, które służą nie tylko do je­dze­nia, ale i do my­śle­nia. Póź­niej po­ję­cie to wy­pro­mo­wał Mi­chael Har­ner.

Pierw­szy kon­takt ze zwie­rzę­tami mocy mamy w snach i po­przez sny. Śnią się nam zwie­rzęta, które coś zna­czą – które są jak słowa i po­ję­cia w nie cał­kiem zna­nym ję­zyku na­szej śnią­cej pod­świa­do­mo­ści. Każdy, kto chce tłu­ma­czyć sny, musi ten słow­nik zna­czą­cych zwie­rząt po­znać w ja­kimś stop­niu. Da­lej zna­cze­nia zwie­rząt przy­cho­dzą do nas wraz z baj­kami, któ­rych słu­chamy w dzie­ciń­stwie i opo­wia­damy wła­snym dzie­ciom, wnu­kom. Są (te zna­cze­nia) wpi­sane w ję­zyk: świ­nia, tchórz, żmija, małpa, to nie tylko na­zwy zwie­rząt, to także słowa, któ­rymi na­zy­wamy ko­goś z po­wodu ja­kiejś jego przy­krej dla nas ce­chy. I da­lej: dumny jak lew lub paw, wil­czy ape­tyt i wil­czy ka­pi­ta­lizm, koń­skie zdro­wie, po­goda pod psem, żaba łapę pod­kłada. Księż­niczka za­mie­niona w żabę, za­jąc wy­pro­wa­dza­jący wilka w pole, je­leń na ry­ko­wi­sku, orły na sztan­da­rach i mo­ne­tach. Bóg w swo­jej trze­ciej oso­bie pod po­sta­cią go­łę­bicy. Śle­pow­ron w her­bie. Ko­zio­ro­żec – znak zo­diaku. Chcemy czy nie chcemy, nasz men­talny kra­jo­braz (mind­scape, je­śli ktoś lubi an­giel­ski) jest gę­sto za­lud­niony zwie­rzę­tami.

To jest do­piero po­wierzch­nia, pod którą głę­biej żyją ar­che­typy, i do­piero one są tymi zwie­rzę­tami mocy, o które nam cho­dzi. Ar­che­typ zaś to tro­chę jak duch, tro­chę jak bóg, tro­chę jak mem lub mem­pleks. Wła­śnie te ar­che­typy sta­ram się tu­taj wy­ło­wić.

Są lu­dzie owład­nięci przez swoje zwie­rzę mocy. Po­zna­jemy ich jako fa­na­ty­ków koni, psów, so­ko­łów, opie­ku­nów jeży lub za­wzię­tych pod­glą­da­czy wydr albo sów, któ­rzy o swo­ich zwie­rzę­tach wszystko wie­dzą i nimi żyją.

Nasz – pol­ski, eu­ro­pej­ski, sło­wiań­ski – ze­staw zwie­rząt mocy, cho­ciaż po­dobny, jest inny niż ten naj­bar­dziej znany z Ame­ryki Pół­noc­nej, ba­zu­jący na kul­tu­rach tam­tej­szych tu­byl­ców In­dian. Z pro­stej przy­czyny: pewne zwie­rzęta żyją lub żyły u nas, a u nich nie, i od­wrot­nie. Tam były bi­zony, u nas żu­bry. Tam­tej­sze niedź­wie­dzie są (prze­waż­nie) czarne, na­sze bure. U nas nie było szopa, je­żo­zwie­rza (por­cu­pine) ani ko­li­brów. U nich nie było tak waż­nych dla nas istot jak dzi­kie świ­nie (daw­niej, bo te­raz są), bo­ciany, pu­cha­cze, jeże.

O na­szych zwie­rzę­tach mocy chcę pi­sać tak, żeby to było po­mocne w sza­mań­skiej pracy – u nas i przez nas.

Go­łąb

W Pol­sce i w kra­jach są­sied­nich żyje pięć ga­tun­ków go­łębi: grzy­wacz (Co­lumba pa­lum­bus), si­niak (Co­lumba oenas, dziś bar­dzo rzadki), tur­kawka (Strep­to­pe­lia tur­tur), sy­no­gar­lica lub sier­pówka (Strep­to­pe­lia de­ca­octo), która przy­była z po­łu­dnia do­piero w po­ło­wie XX wieku, oraz „go­łąb jako taki”, czyli ten zwy­czajny (Co­lumba li­via), który wy­stę­puje w dwóch wa­rian­tach, jako ptak ho­do­wany lub jako zdzi­czały go­łąb miej­ski. Nie­wy­klu­czone, że część przod­ków go­łębi miej­skich nie zdzi­czała u nas, ale przy­była do nas sa­mo­dziel­nie z po­łu­dnia, gdzie żyje ich dzika po­pu­la­cja – po­dob­nie jak póź­niej zro­biły to sy­no­gar­lice. Tak czy ina­czej go­łę­bie są pta­kami od ty­siąc­leci bli­sko to­wa­rzy­szą­cymi lu­dziom.

Głę­bia go­łę­bia

O go­łę­biach, go­łąb­kach za­sta­na­wia­jąco czę­sto śpiewa się w lu­do­wych pie­śniach, jakby ten ptak przy­ku­wał szcze­gólną uwagę lu­dzi. Tak jest w Pol­sce, ale jesz­cze czę­ściej i upo­rczy­wiej u na­szych wschod­nich sło­wiań­skich są­sia­dów: w Ukra­inie, na Bia­ło­rusi, w Ro­sji. Ich lu­dowe pie­śni są wręcz za­uro­czone go­łę­biami. Go­łę­bie przy­no­szą wia­do­mo­ści od za­gu­bio­nych ko­chan­ków. Gdy przy­leci go­łąb i usią­dzie (ko­niecz­nie) na dę­bie, to wtedy jakby świat zmie­niał się i na­bie­rał mi­stycz­nej głębi... głębi – go­łębi. Sły­chać w tym ali­te­ra­cję, po­do­bień­stwo brzmie­nia słów, i tym śla­dem warto pójść. Jesz­cze bar­dziej ude­rza ta ali­te­ra­cja po ro­syj­sku, gdzie słowa go­łub, głu­bo­kij i go­łu­boj zna­czą: go­łąb, głę­boki i nie­bie­ski – czyli ma­jący ko­lor nieba. Kiedy przy­la­tuje go­łąb, błę­kitne niebo staje się głę­biną. Wtedy wy­star­czy za­nur­ko­wać, by wy­ło­wić gwiazdę!

Ta zbież­ność ist­nieje i w in­nych ję­zy­kach. Po ła­ci­nie go­łąb na­zywa się co­lumba, a w sta­ro­żyt­nej grece było słowo ko­lym­bos – brzmiące pra­wie tak samo i po­cho­dzące od wspól­nego, in­do­eu­ro­pej­skiego rdze­nia – ale ozna­czało ono nie go­łę­bia, lecz ptaka nur­ku­ją­cego, w ro­dzaju per­koza lub nura. W daw­nej Eu­ro­pie, na Sy­be­rii i wśród In­dian Pół­noc­nej Ame­ryki opo­wia­dano mity o tym, jak po­wstała zie­mia: otóż wy­ło­wił ją wodny ptak, który za­nur­ko­wał i wy­niósł z głę­biny pia­sek, który da­lej roz­mno­żył się i roz­rósł, usy­pu­jąc wy­spy i lądy. Ten ptak, który po­trafi nur­ko­wać za­równo w głę­bi­nach nieba, jak i pra­mo­rza, to wła­śnie nasz ma­giczny go­łąb.

Ta zbież­ność go­łę­bia i nur­ko­wa­nia po­ja­wia się w nie­ocze­ki­wa­nych miej­scach: po an­giel­sku go­łąb to dove (czyt. ‚daw’), a słowo zna­czące „nur­ko­wał” pi­sze się tak samo: dove, cho­ciaż czyta ina­czej: ‚deuw’.

Fran­cu­ski pi­sarz Claude Ave­line na­pi­sał baśń (którą Lu­dwik Je­rzy Kern prze­tłu­ma­czył na pol­ski) o ptaku, który raz chciał spraw­dzić, co się sta­nie, gdy po­fru­nie w dół, w głąb mo­rza – i oka­zało się, że tam pod wodą tak samo może la­tać! Ta bajka to ko­lejna od­słona ar­che­typu go­łę­bia nur­ku­ją­cego w głę­binę.

Ptak w ję­zyku na­szej pod­świa­do­mo­ści wy­raża myśl, umysł, jego po­wietrzną lot­ność i wy­obraź­nię. Ozna­cza umy­słową umie­jęt­ność prze­kra­cza­nia my­ślą i wy­obraź­nią ogra­ni­czeń ma­te­rii i prze­strzeni, po­dob­nie jak prze­kra­cza je ptak – da­leko le­cąc i wi­dząc świat z wy­soka. Z ko­lei głę­bia wody to, w ob­ra­zo­wym ję­zyku du­szy, głę­bia umy­słu, czyli pod­świa­do­mość. „Głę­bi­nowy go­łąb” jako ob­raz na­ucza nas, że my­ślą i wy­obraź­nią je­ste­śmy zdolni zgłę­bić to, co nie­świa­dome i ta­jem­ni­cze.

Go­łąb jako sym­bol osi świata

Go­łąb jako sym­bo­liczne zwie­rzę mocy – a ra­czej ptak mocy – ma wła­ści­wość łą­cze­nia góry (nieba) z do­łem (głę­biną). Mimo swej nie­po­kaź­nej po­staci czyni to samo, co pnie gi­gan­tycz­nych ko­smicz­nych drzew i zwały ko­smicz­nych gór: łą­czy i spina w jedno Zie­mię i Niebo, ma­te­rię i du­cha, świat lu­dzi i świat bo­gów. Go­łąb jest ob­ra­zem osi świata – pio­no­wej li­nii łą­czą­cej naj­niż­sze z naj­wyż­szym, li­nii bę­dą­cej pniem, ko­lumną lub krę­go­słu­pem wszech­świata. Nie­przy­pad­kowo, kiedy – w chrze­ści­jań­skim mi­cie – Je­zus brał chrzest w Jor­da­nie, z nieba zstą­pił Duch (Duch Święty, Pneuma) pod po­sta­cią wła­śnie go­łę­bia. Ma­rek Ewan­ge­li­sta pi­sze: „przy­szedł Je­zus z Na­za­retu Ga­li­lej­skiego, a ochrzczony jest od Jana w Jor­da­nie. A za­ra­zem wy­stą­piw­szy z wody, uj­rzał roz­stę­pu­jące się nie­biosa, i Du­cha jako go­łę­bicę na niego zstę­pu­ją­cego” (Mk 1,9 – 10, Bi­blia Gdań­ska 1632).

Na­zywa się tego ptaka go­łę­bicą, po­nie­waż w ję­zyku grec­kim, w któ­rym spi­sano Ewan­ge­lię, go­łąb – pe­ri­sterá – był ro­dzaju żeń­skiego. Tak samo – co­lumba – po ła­ci­nie.

Kiedy się ob­ja­wia

Gdy jako zwie­rzę mocy po­ja­wia się w snach, wi­zjach i w „dziw­nych przy­pad­kach” na ja­wie, czyli w syn­chro­nicz­no­ściach, go­łąb przy­nosi na­stę­pu­jący prze­kaz: To wszystko, twój świat, nie jest taki nie­zno­śnie re­alny i ciężki, jak ci się wy­daje. Od kło­po­tów mo­żesz się ode­rwać, pro­blemy się roz­wiążą. Tak na­prawdę, w isto­cie, je­steś wolny! Je­steś po­nad to, po­nad ma­te­rialno-ziem­skie okowy, i mo­żesz spoj­rzeć na swoje sprawy „z lotu ptaka” – mo­żesz zy­skać dy­stans, a wraz z nim we­wnętrzny spo­kój.

Ob­raz go­łę­bia przy­nosi też po­wietrzne cnoty: in­tu­icję, fan­ta­zję, lot­ność umy­słu, za­chwyt nad ży­ciem.

Prócz swo­jej na­tury po­wietrzno-głę­bi­no­wej go­łąb jest zwie­rzę­ciem bo­gini (i pla­nety) Afro­dyty (We­nus), sym­bo­lem mi­ło­ści, wszel­kiej zgody i po­jed­na­nia oraz pa­tro­nem po­łą­cze­nia ko­chan­ków po roz­sta­niu. Wy­raża brak agre­sji i wy­ci­sze­nie wro­gich emo­cji, dla­tego stał się sym­bo­lem, go­łę­biem po­koju.

Re­alne go­łę­bie są ak­tywne w go­rące po­łu­dnie, ko­ja­rzą się więc z sytą, za­pra­sza­jącą do mi­ło­ści porą sje­sty – oto zwią­zek z We­nus i jej dzie­dziną.

Ko­lejne sko­ja­rze­nie z tym pta­kiem to go­łąb pocz­towy, no­si­ciel li­stów i wia­do­mo­ści od bli­skich prze­by­wa­ją­cych da­leko, więc także istota, która koi roz­łąkę, za­ra­dza sa­mot­no­ści, łą­czy roz­dzie­lo­nych, kła­dzie sub­telne, ete­ryczne mo­sty po­przez nie­zno­śnie dzie­lącą prze­strzeń i po­nad nią. Za­mie­nia prze­strzeń/od­le­głość z cze­goś, co dzieli, w coś, co łą­czy.

Ekwi­wa­len­cje

ŻY­WIOŁ: Po­wie­trze z do­mieszką Wody.

PLA­NETY: We­nus i Nep­tun.

ZNAKI ZO­DIAKU: Waga, Ryby.

SZCZE­GÓLNY PUNKT W ZO­DIAKU: 4°17’ Ryb – punkt sied­mio­krotny po­wietrzny w Ry­bach.

KARTY TA­ROTA: Piątka Mie­czy (mó­wiąca o ode­rwa­niu od nie­bez­piecz­nej ziemi), Dzie­wiątka Mie­czy (wiel­ko­dusz­ność), XVII-Gwiazda (sym­bol po­wrotu do źró­deł i od­ra­dza­nia się wraz z no­wym cy­klem).

KIE­RU­NEK: po­łu­dnie.

TYP EN­NE­AGRAMU: Dwójka Dawca.

Droga Go­łę­bia

Droga Go­łę­bia jest drogą wi­zjo­nera, który – bę­dąc mocno osa­dzony w co­dzien­nych re­aliach lub na­wet dro­bia­zgach niby go­łąb w swoim gnieź­dzie-dziu­pli lub na pod­da­szu, – po­trafi ode­rwać się od nich i wy­le­cieć twór­czą wy­obraź­nią za­równo w przy­szłość, jak i w sze­roką prze­strzeń świata, gdzie jego ro­dzima dziu­pla jest tylko jed­nym z mnó­stwa po­dob­nych punk­tów. Idący Drogą Go­łę­bia po­trafi uogól­niać i do­ko­ny­wać abs­trak­cji, wy­cią­gać ogólne, do­ty­czące przy­szło­ści wnio­ski z ota­cza­ją­cych go szcze­gó­łów. Po­zo­staje w sym­pa­tycz­nej więzi z tym, co bli­skie, i ze swo­imi bli­skimi, a jed­no­cze­śnie umie wzlo­tem du­cha prze­nieść się w kra­iny da­le­kie, abs­trak­cyjne, przy­szłe i du­chowe, bo­skie. Umie uwagą swego umy­słu prze­by­wać w wielu miej­scach na­raz. Od­rywa się od co­dzien­nych, ni­skich kło­po­tów i bó­lów, by skie­ro­wać swoją ener­gię ku zwró­co­nym w dal ideom.

Tam, gdzie Droga Go­łę­bia do­ty­czy ziem­skiej co­dzien­no­ści, in­ter­fe­ruje z wpły­wem We­nus, dla­tego idący tą drogą czę­ściej bywa po­etą, lub sze­rzej: ar­ty­stą – niż umy­słem ści­słym.

Cie­ka­wostki

Na­zwi­sko od go­łę­bia no­sił Krzysz­tof Ko­lumb, w oj­czy­stym wło­skim Cri­sto­foro Co­lombo, po ła­ci­nie Chri­sto­pho­rus Co­lum­bus. We współ­cze­snym wło­skim słowo na go­łę­bia jest już z in­nej li­nii: pic­cione. Jak nur­ku­jący ptak z „go­łę­bią” na­zwą – ko­lym­bos – Ko­lumb wy­ło­wił skut­kiem swo­ich od­kryw­czych wy­praw cały nowy ląd, nowy świat, nową zie­mię – Ame­rykę. Żeby ma­gii stało się za­dość, jego imię Krzysz­tof (Chry­sto­for, czyli „no­si­ciel Chry­stusa”) po­cho­dzi od mi­tycz­nego świę­tego, który trud­nił się jako prze­woź­nik, a ra­czej prze­no­si­ciel, dźwi­ga­jący po­dróż­nych na drugi brzeg gra­nicz­nej rzeki. Ko­lumb jako prze­woź­nik – tym ra­zem po raz pierw­szy z Eu­ropy na drugą stronę świa­to­wego oce­anu – spraw­dził się ide­al­nie.

Z ko­lei nur – ptak ko­lym­bos – po ro­syj­sku na­zywa się ga­gara. Pi­lot no­szący na­zwi­sko od tego ptaka, Ju­rij Ga­ga­rin, pierw­szy po­le­ciał w ko­smos w 1961 roku.

Słowo go­łąb w ję­zyku sło­wiań­skim (dziś w jego ję­zy­kach po­tom­kach) na­leży do se­rii par słów o tym sa­mym lub bli­skim zna­cze­niu, gdzie jedno słowo jest rdzen­nie sło­wiań­skie, a dru­gie jest starą po­życzką z ję­zyka po­krew­nego ła­ci­nie, na­le­żą­cego do ro­dziny ital­skiej. Mo­żemy uznać, że ję­zy­kiem tym mó­wił lud na­zy­wany przez sta­ro­żyt­nych We­ne­tami. We­ne­to­wie aż do okresu rzym­skiego za­miesz­ki­wali dużą część ziem obec­nej Pol­ski, a póź­niej wraz ze swoim ję­zy­kiem zo­stali wchło­nięci przez Sło­wian. Dru­gie sło­wiań­skie słowo na go­łę­bia to gor­lica (po ro­syj­sku sy­no­gar­lica lub tur­kawka), za­warte też w na­szym „sy­no­gar­lica” i być może w „gar­łacz” – na­zwach ras go­łębi.

Wilk

Wojna ludzko-wil­cza

Jako po­tom­ko­wie małp człe­ko­kształt­nych mamy za­pi­sany w ge­nach ob­raz wro­gów na­szego ga­tunku, któ­rzy przez mi­liony lat po­lo­wali na na­szych pra­pra­dzia­dów. Wro­go­wie, wielcy dra­pieżcy, mają wiel­kie zę­bate pasz­cze, ster­czące czujne uszy i świ­dru­jące oczy. Do dziś ich ob­razy prze­śla­dują nas w kosz­mar­nych snach. Zwy­kle wy­glą­dają jak niedź­wiedź, lew lub ty­grys – to byli nasi główni po­że­ra­cze. Ale naj­waż­niej­szy z nich jest wilk. Bo­imy się wil­ków. Czy ktoś zo­stałby sam w nocy w le­sie, w któ­rym są wilki?

Wilk uosa­bia strach, nie tylko strach przed zwie­rzę­tami, ale strach w ogóle, przed wszyst­kim, co nie­znane, obce, za­gra­ża­jące i po­ten­cjal­nie za­bój­cze. Kosz­mary z wil­kami po­ja­wiają się – w wy­obraźni oraz w snach – wła­śnie wtedy, kiedy czu­jemy się słabi i bez­bronni. Można po­wie­dzieć, że na­sza sła­bość i bez­rad­ność ro­dzi ob­raz za­gro­że­nia: wilka.

Jest on za­ra­zem bli­skim krew­nym psa. Jesz­cze 50, może 30 ty­sięcy lat temu zwie­rzęta te sta­no­wiły je­den ga­tu­nek. Część wil­ków – i to od nich po­cho­dzą psy – „po­szła na układ” z pier­wot­nymi ludźmi. Zwie­rzęta włó­czyły się za ludz­kimi hor­dami, pod­ja­dały resztki upo­lo­wa­nych ba­wo­łów lub ma­mu­tów. W końcu lu­dzie za­częli sami rzu­cać im ko­ści, gdyż za­uwa­żyli, że wspólne z wil­kami (a może już psami) po­lo­wa­nia są sku­tecz­niej­sze: je­den wspól­nik do­kłada się do in­te­resu swoim wę­chem i szyb­ko­ścią po­ścigu, drugi by­strym wzro­kiem, wy­so­kim wzro­stem i or­ga­ni­za­cją. Ist­nieje hi­po­teza, że Homo sa­piens wy­parł i do­pro­wa­dził do wy­mar­cia swo­ich krew­nych ne­an­der­tal­czy­ków, po­nie­waż tamci nie mieli współ­pra­cu­ją­cych psów.

Ga­tu­nek pier­wot­nego psa-wilka roz­dzie­lił się: część po­pu­la­cji stała się psami i te były se­lek­cjo­no­wane do współ­pracy z czło­wie­kiem – po­szło ła­two, po­nie­waż każdy osob­nik hardy, agre­sywny i zbyt sa­mo­dzielny lub sta­no­wiący za­gro­że­nie dla ludz­kich dzieci zo­sta­wał zje­dzony. Znana rzecz, że u pier­wot­nych łow­ców psy sta­no­wiły że­la­zną re­zerwę po­ży­wie­nia.

Ta cześć ga­tunku, która od­mó­wiła współ­pracy z czło­wie­kiem, ewo­lu­owała w do­kład­nie prze­ciw­nym kie­runku. Wilki (czyli dzi­kie psy) były przez ty­siąc­le­cia prze­śla­do­wane i tę­pione przez lu­dzi, naj­pierw jako kon­ku­renci my­śli­wych do zwie­rzyny, po­tem jesz­cze za­cie­klej przez rol­ni­ków i pa­ste­rzy, któ­rzy okrut­nie bro­nili swo­jej dro­giej wła­sno­ści: kóz, owiec, cie­ląt. Ko­lejne po­ko­le­nia wil­ków ro­dziły się z tych sztuk, które umiały wy­rwać się z ko­lej­nych ob­ław i za­sa­dzek. Tak stop­niowo wilk wy­two­rzył so­bie ge­ne­tycz­nie za­ko­do­wane mi­strzo­stwo w uni­ka­niu czło­wieka i prze­chy­trza­niu jego za­bój­czych usi­ło­wań. Czło­wiek za to od­pła­cał wil­kom ga­tun­kową nie­na­wi­ścią.

Groźna ane­ku­mena, ko­niec i kra­niec świata

Wilk jest przed­sta­wi­cie­lem ane­ku­meny, czyli ziemi-prze­strzeni nie­pod­le­głej czło­wie­kowi. Sym­bo­li­zuje wszystko to, co po­zo­staje poza na­szym ludz­kim ła­dem, poza świa­tem czło­wieka. Ane­ku­menę re­pre­zen­tuje rów­nież wiele in­nych zwie­rząt, ale wilk czyni to w spo­sób szcze­gólny: ko­ja­rzy się bo­wiem z tym, co w ane­ku­me­nie (świe­cie po­za­ludz­kim) jest obce i groźne, co bu­dzi lęk i każe drżeć o ży­cie. Wilk uosa­bia strach, wy­raża sobą też inną po­tężną siłę: groźną dzi­kość. Jest samą esen­cją dzi­ko­ści, a także od­lu­dzia, pusz­czy, pust­ko­wia, czyli ca­łego tego świata, który przed ludźmi jest za­mknięty i im wrogi.

Wśród dwóch naj­więk­szych dra­pież­ców na­szej strefy kli­ma­tycz­nej niedź­wiedź sta­now­czo jest uwa­żany za tego lep­szego, wręcz za po­czciwca. Czy dla­tego, że uprzej­mie prze­sy­pia zimę, nie sta­no­wiąc za­gro­że­nia, kiedy lu­dziom jest naj­trud­niej żyć? Wilki prze­ciw­nie, naj­ak­tyw­niej­sze są w tych po­rach dnia i roku oraz w miej­scach, gdzie czło­wie­kowi jest naj­trud­niej prze­żyć i które są stwo­rzone nie dla niego: a więc w nocy (wła­ści­wie to o zmierz­chu), w zi­mie, w le­sie, w kra­jach pół­nocy i wy­soko w gó­rach. W le­sie i w nocy bra­kuje nam głów­nego na­szego zmy­słu: wzroku. W zi­mie osła­bia nas brak zwie­rzę­cego przy­sto­so­wa­nia do chłodu. Na bez­lu­dziach go­dzi w nas brak spo­łecz­nego wspo­ma­ga­nia (które jest na­szym naj­więk­szym atu­tem).

Dzi­kość wilka za­graża po­rząd­kowi w świe­cie. Ko­niec świata – tego świata, na­szego świata – dawni Nor­ma­no­wie wy­obra­żali so­bie jako osta­teczną ko­smiczną bi­twę – Ra­gna­rök, w któ­rej siły zła po­ko­nają do­brych bo­gów. Na czele złych stać miały dwa po­twory – ich po­staci nie dzi­wią! Jed­nym był smok-wąż Jor­mun­gand (o sym­bolu węża pi­szę póź­niej), dru­gim wilk-ol­brzym Fen­rir. Po­ja­wie­nie się wilka w tej roli nie dziwi, po­nie­waż skoro ludzki świat gi­nie, to dzieje się tak pod na­po­rem tego, co nie­ludz­kie (ane­ku­meny), zaś na czele tego, co nie­ludz­kie, stać musi z ko­niecz­no­ści naj­bar­dziej agre­sywna i wroga lu­dziom siła, którą re­pre­zen­tuje wła­śnie wilk (po­społu ze smo­kiem-wę­żem).

Po­dob­nie jak ko­niec w cza­sie, tak i prze­strzenne krańce ludz­kiego świata – jego kresy – wy­obra­żano so­bie pełne wil­ków. Zna­mienny jest ry­su­nek za­ty­tu­ło­wany Nocna walka z wil­kami w Moł­da­wii z pew­nej an­giel­skiej książki z 1855 roku, re­pro­du­ko­wany w książce Char­lesa KingaDzieje Mo­rza Czar­nego (pol­skie wy­da­nie: 2006 rok). Moł­da­wia wtedy „miała prawo” być uwa­żana za kres cy­wi­li­zo­wa­nego świata: le­żała jesz­cze da­lej na (dziki) wschód od sły­ną­cej z wam­pi­rów Tran­syl­wa­nii, była wów­czas po­li­tyczną zie­mią ni­czyją jako przed­miot sporu Tur­cji, Au­strii i Ro­sji. Na tam­tej ry­ci­nie mamy nie­mal kom­plet wy­obra­żeń zwią­za­nym z mi­tem wilka: wilki są uczło­wie­czone przez to, że ata­kują „po ludzku” – sze­re­giem niby wrogi od­dział. Wi­dać, że ry­sow­nik przy­pi­sał im ludzką, bo­jową so­li­dar­ność. Ge­sty obroń­ców są też ta­kie jak przy walce z ludźmi. Lu­dzi chroni ogień i jego świa­tło, wilki są wspo­ma­gane przez ciem­ność nocy. Nad sceną wid­nieje Księ­życ, wska­zu­jąc na czas – peł­nię – kiedy tra­dy­cyj­nie ujaw­niają się wszel­kie złe i nie­po­korne moce. Ale świeci tylko ka­wał­kiem, żeby uła­twiać dzieło nie lu­dziom, tylko swoim pro­te­go­wa­nym – wil­kom. Po­dob­nie przed­sta­wiono Księ­życ w pełni, wilki i mur od­dzie­la­jący świat ludzki od nie­ludz­kiego na XVIII kar­cie ta­rota (Księ­życ).

Kiedy w 1947 roku wy­sie­dlono miesz­kań­ców Biesz­cza­dów i re­gion ten za­czął być uwa­żany za „dzi­kie kresy”, na­tych­miast za­częły krą­żyć le­gendy o mno­go­ści ży­ją­cych tam wil­ków, któ­rym ko­niecz­nie trzeba „strze­lać w pasz­czę” (z pio­senki Woj­cie­cha Mły­nar­skiego).

W po­ezji wzmianki o wil­kach służą pod­kre­śle­niu na­stroju grozy i osa­mot­nie­nia. W śpie­wa­nym wier­szu Jacka Kacz­mar­skiego En­core, jesz­cze raz (wiersz in­spi­ro­wany ob­ra­zem Pawła Fie­do­towa o tym sa­mym ty­tule) słowa „Gdzie w śnie­gach nocny wilka trop i za­spy po pas” ry­sują ob­raz osa­mot­nie­nia bo­ha­tera rzu­co­nego na sam kra­niec eku­meny.

Wil­ko­łak

Mimo ca­łej prze­pa­ści dzie­lą­cej lu­dzi od wil­ków wy­obraź­nia prze­rzu­ciła po­nad nią po­most. Jest nim po­stać wil­ko­łaka, czyli czło­wieka wilka. W mi­tycz­nej wy­obraźni wilki z ludźmi były ja­koś spo­krew­nione po­przez fi­gurę wil­ko­łaka. Osob­nik ten – chyba w tej roli wi­dziano wy­łącz­nie męż­czyzn – co ja­kiś czas prze­mie­nia się w wilka. Wie­rzono, że czyni to, na­kła­da­jąc skórę zwie­rzę­cia, która ma­gicz­nie go po­krywa, albo że ta prze­miana jest skut­kiem po­ką­sa­nia przez dra­pież­nika. Taki od­mie­niec do­łą­cza do wil­ków i jest wśród nich wil­kiem szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nym dla lu­dzi, po­nie­waż po­siada ludzki – ale te­raz zły – ro­zum i prze­bie­głość.

Wy­daje się, że wiara w wil­ko­łaki, żywa jesz­cze do nie­dawna, była echem ma­gicz­nych prak­tyk roz­po­wszech­nio­nych w daw­nej Eu­ro­pie, zwłasz­cza w jej pół­noc­nej czę­ści. Moż­liwe, że w wie­rze w wil­ko­łaki prze­trwała pa­mięć o ber­ser­kach: wo­jow­ni­kach idą­cych do bi­twy w wo­jen­nym szale, w któ­rym uwa­żali się (i byli uwa­żani przez swych prze­ciw­ni­ków) za wcie­lone wilki lub niedź­wie­dzie. Odzie­wali się w skóry i ma­ski dra­pież­ców, wyli i gryźli wła­sne tar­cze.

Słowo wil­ko­łak – wilko-dłak – po sło­wiań­sku zna­czy po­ro­śnięty wil­czą sier­ścią lub okryty wil­czą skórą (dłaką). Od­po­wied­niki ger­mań­skie zna­czą „męż­czy­zna wilk”: We­rwolf po nie­miecku, we­re­wolf po an­giel­sku. Mit o tym, że nie­któ­rzy męż­czyźni pod­czas pełni Księ­życa po­ra­stają sier­ścią, do­stają wil­czych kłów i ucie­kają w las, by do­łą­czyć do dra­pież­ców, jest po­pu­larny do dziś, a w fil­mie w wil­ko­łaka wcie­lił się sam Jack Ni­chol­son. W isto­cie mit ten wy­raża głę­boką po­trzebę du­szy, aby co ja­kiś czas móc zrzu­cić z sie­bie cy­wi­li­za­cyjną otoczkę, prze­stać być po­tul­nym zja­da­czem chleba i płat­ni­kiem po­dat­ków – i pójść w dzicz, w las, ra­zem z wil­kami i sza­ma­nami.

Wia­domo dzi­siaj o co naj­mniej jed­nym świa­do­mym wil­ko­łaku. Współ­cze­sny bry­tyj­ski druid i prak­tyk sza­ma­ni­zmu Phi­lip Shal­l­crass, znany jako Grey­wolf, opo­wia­dał o tym, jak – wdziaw­szy fu­tro z wil­czych skór i je­dząc mięso z je­le­nia – do­świad­czał wnik­nię­cia wil­ków (lub ich du­chów) do swo­jego je­ste­stwa: „Kiedy zja­dłem pierw­szy kęs [je­le­niny], po­czu­łem, że [wil­cze] skóry na mo­ich ple­cach za­czy­nają fa­lo­wać ży­ciem i cie­płem, które pro­mie­nio­wało przez moje ciało. Po czter­dzie­stu la­tach spę­dzo­nych w tor­bie na stry­chu [jako po­rzu­cone skóry] moje wilki znów ja­dły!”. (Tak jest to opi­sane w książce Ro­berta Wal­lisa Sha­mans/Neo-Sha­mans: Ec­sta­sies, Al­ter­na­tive Ar­cha­eolo­gies and Con­tem­po­rary Pa­gans, 2003).

Bu­rzy­ciel ładu i pa­tron przej­ścia na drugą stronę

To, co nie­ludz­kie, a więc prze­ci­wień­stwo ładu (czyli zor­ga­ni­zo­wa­nego spo­łe­czeń­stwa), w któ­rym żyją lu­dzie, siłą rze­czy ma po­stać cha­osu. Zwy­cię­stwo wil­czych i ga­dzich be­stii nad bo­gami w sąd­nym dniu Ra­gna­röku można ro­zu­mieć jako zwy­cię­stwo cha­osu nad po­rząd­kiem. Skut­kiem tego świat wraca do swo­jego stanu po­cząt­ko­wego, do pier­wot­nego cha­osu, z któ­rego się kie­dyś wy­ło­nił, jak opo­wia­dają mity z ca­łego świata.

Da­riusz Mi­siuna okre­ślił wilka (tego mi­tyczno-sym­bo­licz­nego) mia­nem bu­rzy­ciela ładu. Ale, jak już po­wie­dzia­łem, prze­ci­wień­stwo ładu – chaos, jest nie tylko czymś złym. Po­wrót do cha­osu nie­sie na­dzieję na od­ro­dze­nie, od­nowę, na po­wsta­nie no­wego i – uwaga! – lep­szego ładu niż ten ak­tu­al­nie pa­nu­jący. Bu­rze­nie pa­nu­ją­cego po­rządku czę­sto było ro­zu­miane jako wstęp do bu­do­wa­nia lep­szych świa­tów w przy­szło­ści – o tym ma­rzyli re­wo­lu­cjo­ni­ści.

Wilk w swoim ciele sym­bo­licz­nym po­ja­wia się tam, gdzie ktoś „prze­cho­dzi na drugą stronę”. Dla­tego Ke­vin Cost­ner swój film, gdzie gra zbun­to­wa­nego ame­ry­kań­skiego ofi­cera, który do­łą­czył do In­dian, za­ty­tu­ło­wał Tań­czący z wil­kami (Dan­ces with Wo­lves). Po­dob­nie Cla­rissa Pin­kola Es­tés swoją książkę o wy­zwo­lo­nej dzi­kiej mocy ko­biet na­zwała Bie­gnąca z wil­kami (Wo­men Who Run With the Wo­lves). Bun­tow­nik prze­cho­dzi na drugą stronę, po­rzuca świat ładu – ale w oczach tych, któ­rych po­rzu­cił, jest to oczy­wi­ście przej­ście na „ciemną stronę”, na stronę zła i za­gro­że­nia. Mo­tyw wilka wy­bit­nie pod­kre­śla to, że oto jest prze­kra­czana gra­nica do­brego, zwy­czaj­nego świata.

Tam zaś, po dru­giej stro­nie, w ane­ku­me­nie, jest coś cen­nego: moc (oraz wol­ność). Zgod­nie z tą lo­giką prze­mie­nieńcy wil­ko­łaki mają nad­ludzko ostre zmy­sły (jak Ni­chol­son miał wy­ostrzony węch), nie­do­stępną zwy­kłym lu­dziom siłę i spraw­ność. Co przyda im się, kiedy będą ści­gani i prze­śla­do­wani jako na­le­żący do „tam­tej strony”, do świata „poza”.

So­li­dar­ność z wil­kami

Wła­di­mir Wy­socki stwo­rzył przej­mu­jąca pieśń Po­lo­wa­nie na wilki (Ochota na woł­kow). Na jej wzór Ja­cek Kacz­mar­ski rów­nie dra­ma­tycz­nie śpie­wał Ob­ławę. Nie­stety, obie pie­śni są bru­tal­nie i bo­le­śnie praw­dziwe. Za­głada wil­ków przed­się­wzięta przez lu­dzi trwa i mi­ja­jący czas pra­cuje prze­ciw wil­kom. Dla po­etów te bez­li­to­śnie ści­gane, za­bi­jane i ka­le­czone zwie­rzęta są pa­ra­bolą przed­sta­wia­jąca lu­dzi, któ­rym przy­padł po­dobny los: prze­śla­do­wa­nych i ści­ga­nych.

„Lecz nie skoń­czyła się ob­ława i nie śpią goń­cze psy / I giną cią­gle wilki młode na ca­łym wiel­kim świe­cie / Nie daj­cie z sie­bie ze­drzeć skór! Broń­cie się i wy! / O, bra­cia wilcy! Broń­cie się nim wszy­scy wy­gi­nie­cie!” – śpie­wał 17-letni bard w 1974 roku, uprze­dza­jąc i chyba po czę­ści wy­wo­łu­jąc swo­imi sło­wami opo­zy­cyjny ruch w ów­cze­snej Pol­sce. Pod­kre­śli­łem słowo bra­cia, po­nie­waż we­zwa­nie do wil­czej so­li­dar­no­ści po­ka­zuje coś bar­dzo waż­nego: oto ci, któ­rzy prze­szli na drugą stronę, owi ba­nici, za­czy­nają zbie­rać się i or­ga­ni­zo­wać, po­dob­nie jak zie­mia po­krywa się na nowo świeżą mu­rawą po po­ża­rze Ra­gna­röku. Wilk ob­ja­wia się tu w no­wej roli – jako pa­tron no­wej wspól­noty za­gro­żo­nej ze­mstą sta­rego świata, jako straż­nik i wy­kład­nik cze­goś, czego trzeba bro­nić naj­wyż­szymi si­łami: wła­snej au­ten­tycz­no­ści i wol­no­ści. Prawa do ży­cia po swo­jemu, w zgo­dzie z wła­sną na­turą. Prze­cież nie ma wol­no­ści bez au­ten­tycz­no­ści.

Wilk jako źró­dło mocy. Wil­czy bo­ha­te­ro­wie

Do mocy wilka, mocy za­klę­tej w wilku, od­wo­ły­wano się wie­lo­krot­nie. W ta­kich ra­zach wilk słu­żył jako źró­dło mocy, wy­stę­po­wał więc jako zwie­rzę mocy w do­słow­nym zna­cze­niu tego słowa. W daw­nej Gre­cji naj­bliż­szy był bogu Apol­lo­nowi, który w jed­nej ze swo­ich po­staci na­zy­wany był Ly­ke­ios, czyli „wil­czy”, ale by­wał zwany też Ly­kok­to­nos, czyli „za­bi­ja­jący wilki”. Rzy­mia­nie uwa­żali wilka za zwie­rzę pod­le­głe Mar­sowi, który był bo­giem pro­tek­to­rem Rzymu, a za­ło­ży­ciele mia­sta, Ro­mu­lus i jego nie­szczę­sny brat Re­mus, zo­stali cu­dow­nie wy­kar­mieni przez wil­czycę, przez co Rzy­mia­nie mieli prawo uwa­żać się za „mlecz­nych krew­nych” wil­ków. Ist­niało też wil­cze święto, Lu­per­ka­lia, jedno z tych świąt sta­ro­żyt­no­ści, które po­le­gały na po­lu­zo­wa­niu zwy­kle sztyw­nego, spo­łecz­nego i pa­triar­chal­nego oby­czaju.

Jako wcie­le­nie mocy wo­jow­ni­ków wilk da­rzony był sza­cun­kiem przez daw­nych Ger­ma­nów. Gocki bi­skup, który prze­ło­żył Bi­blię na swój oj­czy­sty ję­zyk (około 325 roku, dzięki czemu ję­zyk Go­tów jako je­dyny tak stary ję­zyk ger­mań­ski nie za­gi­nął) miał imię Wul­fila – od wilka. Inne znane wil­cze imiona to Wol­fgang („idący jak wilk”), Wol­fram („wilk-kruk”) czy Wol­fhard („silny jak wilk”). Imię Adolf wy­wo­dzi się od Adal­wulf („szla­chetny wilk”) lub od star­szego, jesz­cze goc­kiego imie­nia Ataulf, które bywa tłu­ma­czone jako „oj­ciec wil­ków”. Be­owulf – imię bo­ha­tera sta­ro­an­giel­skiego eposu – zna­czy „wilk na psz­czoły” i ozna­cza, jak ła­two się do­my­ślić, niedź­wie­dzia!

Przez po­staci śre­dnio­wiecz­nych bo­ha­te­rów prze­świ­tuje ich wil­cza na­tura. Naj­bar­dziej ta­jem­ni­cza po­stać sagi o Ni­be­lun­gach, Ha­gen z Tro­nege, wo­jow­nik sa­mo­bójca idący na pewną śmierć w ka­łu­żach krwi tych, któ­rzy sta­nęli na jego dro­dze, jest okre­ślany jako „szary” – jak wilk, i spo­gląda sza­rymi oczami. Kil­ka­set lat póź­niej Hen­ryk Sien­kie­wicz przyda swo­jemu Kmi­ci­cowi po wil­czemu szare oczy.

Gdy się ob­ja­wia

Wilk w snach, wi­zjach, fan­ta­zjach i w dziw­nych przy­pad­kach – syn­chro­nicz­no­ściach, przy­nosi taki oto prze­kaz: Za bar­dzo da­łeś/da­łaś się ucy­wi­li­zo­wać. Ży­jesz za­nadto grzecz­nym i nie­swoim ży­ciem, da­jesz się in­nym wy­zy­ski­wać. Ale oto już masz dość nu­żą­cej i nie­sa­tys­fak­cjo­nu­ją­cej „nor­mal­no­ści”, dość zgni­łych kom­pro­mi­sów, nie chcesz dłu­żej jeść niby udo­mo­wiony pies z pań­skiej ręki. Mu­sisz wró­cić do wła­snej, dzi­kiej na­tury – to jest te­raz naj­więk­szą po­trzebą two­jej du­szy. Doj­rza­łeś/aś do buntu!

Wilk mówi, że po­trze­bu­jesz się­gnąć do swo­jej dzi­kiej na­tury, po­znać ją, wejść w kon­takt z nią. Mu­sisz prze­kro­czyć ma­giczną li­nię od­dzie­la­jącą świat grzecz­nych miesz­czan od praw­dzi­wego ży­cia, które po­znaje się po tym, że jest nie­bez­pieczne – ale do­star­cza bodź­ców i pod­niet, któ­rych nie da się prze­żyć, pa­trząc w te­le­wi­zor. Mie­ści się w tym rów­nież po­trzeba wy­zwo­lo­nego seksu: wy­zwo­lo­nego z po­spo­li­tych prze­są­dów, ner­wic i za­ha­mo­wań.

Wilk jako zwie­rzę sym­bol ro­zu­miany jest jako sa­mot­nik. Nie z po­wodu sa­mot­nic­twa re­al­nych zwie­rząt, bo wilki żyją w ro­dzin­nych gru­pach, a zimą w więk­szych sta­dach – tylko dla­tego, że czło­wiek ży­jący na ubo­czu, sa­mot­nie, w od­osob­nie­niu, po­strze­gany jest przez gro­madę jako ten, który się do niej odłą­czył. Wy­szedł poza ludzki krąg – czyli do „wil­czego” lasu i na pust­ko­wie. Dla­tego po­stać wilka jest za­chętą, żeby dzia­łać w po­je­dynkę i na wła­sny ra­chu­nek, nie przej­mu­jąc się „co lu­dzie po­wie­dzą”, za­pewne na prze­kór ich wy­obra­że­niom i opi­niom.

W prak­tyce oso­bi­stego roz­woju wilk na­ma­wia do od­osob­nień, re­tri­tów, do ostrych prak­tyk czy­nio­nych na wła­sną od­po­wie­dzial­ność i do prze­kra­cza­nia tego, co „nor­malni lu­dzie” uwa­żają za „nor­malne”. Wie­lo­krot­nie wspo­mi­nane tu przej­ście na drugą stronę jest w isto­cie ini­cja­cją, i do­piero kiedy ją przej­dziesz, mo­żesz zbie­rać to­wa­rzy­szy wśród po­dob­nych „wil­ków”.

Po­stać wilka ozna­cza też, że z drogi, którą ob­ra­łeś/aś, już nie mo­żesz się wy­co­fać – ry­zy­ku­jesz ścią­gnię­cie na sie­bie – jak re­alne wilki – nie­na­wi­ści wszyst­kich „do­brych i spra­wie­dli­wych” (to cy­tat z Frie­dri­cha Nie­tz­schego, fi­lo­zofa wil­czego w każ­dym calu).

Ekwi­wa­len­cje

ŻY­WIOŁ: Ogień – ale z do­mieszką Ziemi.

PLA­NETY: Mars i Plu­ton; także Mars jako bóg! Przy czym w kon­flik­cie Słońca i Księ­życa, wilk stoi po stro­nie Księ­życa.

ZNAKI ZO­DIAKU: Ba­ran, Skor­pion.

SZCZE­GÓLNY PUNKT W ZO­DIAKU: 18° Ko­zio­rożca – punkt pię­cio­krotny ogni­sty w Ko­zio­rożcu.

KARTY TA­ROTA: XVIII-Księ­życ, gdzie jest jaw­nie przed­sta­wiony. Ener­gii wilka do­pa­trzeć się też można w kar­tach XV-Dia­beł i XI-Moc; także w kar­tach Ry­cerz Ki­jów i Piątka Ki­jów.

TYP EN­NE­AGRAMU: Ósemka Szef.

KIE­RU­NEK ŚWIATA: pół­noc.

PORA ROKU: zima.

PORA DOBY: noc.

ME­TAL: że­lazo.

Droga Wilka

Droga Wilka jest drogą „ciem­nego bo­ha­tera”, który kie­ruje się wła­snym in­stynk­tem, za nic ma utarte prawdy ogółu. Swoje wy­bory i wier­ność im ceni so­bie i sta­wia wy­żej niż wła­sne bez­pie­czeń­stwo czy „do­bre zda­nie”, ja­kie mogą o nim mieć inni. Na Dro­dze Wilka nie ma kom­pro­mi­sów.

Drogą Wilka idą ci, któ­rzy bu­rzą naj­święt­sze prawdy, kwe­stio­nują utarte prze­ko­na­nia i nie mają oporu, żeby białe na­zy­wać bia­łym, a czarne czar­nym, choćby wszy­scy na­około twier­dzili prze­ciw­nie. Ce­sa­rzy za­wsze wi­dzą na­gich! I nie wa­hają się po­wie­dzieć, że tak wła­śnie jest.

Ale ani bunt prze­ciw nie­spra­wie­dli­wo­ści czy nie­praw­dzie, ani po­ka­zy­wa­nie, ja­kimi rze­czy są na­prawdę, nie jest istotą Drogi Wilka, to tylko sku­tek uboczny. Idący tą Drogą nie mają za­pału mi­sjo­na­rzy ani nie chcą ni­kogo wy­cho­wy­wać. Je­śli ktoś na­prawi się pod ich wpły­wem, to w po­rządku – jego zysk, ale nie będą na to tra­cić ener­gii. Ce­lem jest ich wła­sna we­wnętrzna prawda, wła­sna au­ten­tycz­ność.

Dla­tego nie szu­kają sławy, bo pu­blicz­ność nie jest tą in­stan­cją, która mia­łaby ich oce­niać. Można ich spo­tkać w miej­scach od­le­głych od cen­trów, na obrze­żach i pust­ko­wiach – po­dob­nie jak ich zwie­rzę­cych na­uczy­cieli.

Drogą Wilka szedł wspo­mniany Frie­drich Nie­tz­sche, tak samo jak jego li­te­rac­kie al­ter ego – mę­drzec sa­mot­nik z gór, Za­ra­tu­stra. Na jed­nej z pierw­szych stron książki o nim czy­tamy: „Za­ra­tu­stra / [...] / po­szedł swoją drogą. Idąc / [...] / skra­jem la­sów i ba­gien, zbyt czę­sto sły­szał wy­cie głod­nych wil­ków”. W tym noc­nym mar­szu bo­ha­ter niósł trupa, co jest do­bit­nym sym­bo­lem ze­rwa­nia ze zwy­kłym ży­ciem.

Współ­cze­sny pol­ski pi­sarz Ma­riusz Wilk nie­jed­no­krot­nie od­wo­łuje się do swo­jego ma­gicz­nego na­zwi­ska, wy­raź­nie czer­piąc z niego siłę do swo­jej – eks­tre­mal­nej – ży­cio­wej drogi. W la­tach 90. XX wieku za­miesz­kał na pół­nocy Ro­sji i pe­ne­tro­wał pe­ry­fe­rie tej trud­nej kra­iny, ba­daw­czo przy­glą­da­jąc się światu z tego od­da­le­nia, a swoją drogę na­zwał „wil­czą tropą”.

Z wil­kiem utoż­sa­miał się i świa­domy był swo­jej wil­czej drogi Ja­cek Kacz­mar­ski, co wi­dać w ko­lej­nych wer­sjach Ob­ław. W czwar­tej czę­ści z 1990 roku śpie­wał: „Oto i ja, w po­soce skrze­płej osa­czony, / Ja – wilk trój­łapy / [...] / Staję i war­czę, ka­leki i bez­bronny”. I da­lej: „Lecz las jest nasz”.

Cie­ka­wostki i do­datki

Wilk jako byt mi­tyczny jest ko­ja­rzony z po­sta­cią wo­jow­nika, czy to jako groźny agre­sor, czy jako so­li­darny obrońca. Po­gląd ten opiera się na upo­rczy­wym nie­po­ro­zu­mie­niu: wilk nie jest żad­nym wo­jow­ni­kiem, zresztą rola ta jest ty­powo ludz­kim, wcze­śniej też mał­pim wy­na­laz­kiem. Wilk jest tylko dra­pież­ni­kiem, ata­kuje zwie­rzęta, któ­rymi się żywi, a wo­bec braci ze swo­jego ga­tunku po­zo­staje w ści­śle po­ko­jo­wych sto­sun­kach – prze­ciw­nie niż czło­wiek pry­mata.

Słowo na wilka jest wspólne wszyst­kim ję­zy­kom in­do­eu­ro­pej­skim, a więc star­sze niż ta ro­dzina ję­zy­ków: pol­skie wilk, cze­skie vlk, ro­syj­skie wołk, li­tew­skie vil­kas, nie­miec­kie Wolf, an­giel­skie wolf, ła­ciń­skie lu­pus, fran­cu­skie loup, grec­kie ly­kos, w san­skry­cie vrka.

Wspo­mniana przez Adama Mic­kie­wi­cza w Panu Ta­de­uszu le­genda o Wil­nie mówi, że jego za­ło­ży­ciel książę Gie­dy­min miał sen, w któ­rym ob­ja­wił mu się że­la­zny wilk-ol­brzym. W miej­scu, skąd do­cho­dziło jego wy­cie, za­ło­żył wil­cze mia­sto o że­la­znej sile – Wilno. Wpraw­dzie jest po­do­bień­stwo brzmie­nia: Wilno – wilk, i po­dob­nie po li­tew­sku: Vil­nius – vil­kas, ale fak­tycz­nie mia­sto na­zywa się od rzeki Wi­lenki lub Wi­lejki – li­tew­skie Vil­nia, któ­rej na­zwa po­cho­dzi z ko­lei od fa­lo­wa­nia – vil­nyti. Le­genda ta ma jed­nak wszel­kie ce­chy przy­wo­ła­nia zwie­rzę­cia mocy: tu­taj oczy­wi­ście wilka.

Je­śli imię Adolf zna­czyło „oj­ciec wil­ków”, to Adolf Hi­tler jawi się jako wil­czy oj­ciec, prze­pro­wa­dza­jący swój na­ród na drugą stronę, tym ra­zem ewi­dent­nie ciem­nej mocy. U na­ro­do­wych so­cja­li­stów była pewna fa­scy­na­cja po­sta­cią wilka. Bun­kry do­wódz­twa na­zy­wano wil­czymi szań­cami, przy­go­to­wy­wane do par­ty­zanc­kiej walki od­działy na­zwano We­rwolf – wil­ko­łak. (Na­zwi­sko Füh­rera też było, po­śred­nio, wil­cze: u jego przod­ków brzmiało Hüt­tler, co po pol­sku zna­czy bud­nik, czyli miesz­ka­jący w le­sie, w „bu­dzie” poza wsią, więc i w ane­ku­me­nie, rze­mieśl­nik po­zy­sku­jący wę­giel lub po­piół (po­taż) z lasu).

Pod­czas Ra­gna­röku wilki mają po­żreć Słońce. Jest to przy­kład mi­tycz­nego wy­obra­że­nia, że za­ćmie­nie Słońca dzieje się skut­kiem ką­sa­nia go lub po­ły­ka­nia przez de­mona wilka. Po raz ko­lejny wilk wy­stę­puje w tym mi­cie jako agre­sywny agent Ciem­no­ści prze­ciw ja­snemu światu pod Słoń­cem.

Dziwny te­mat po­ru­sza baśń o Czer­wo­nym Kap­turku. Czer­wony Kap­tu­rek to ma­jąca pierw­szą mie­siączkę dziew­czynka, która, idąc przez las, spo­tyka wilka. Baśń bu­dzi py­ta­nie: dla­czego ga­tu­nek ludzki po­zwo­lił so­bie na taką eks­tra­wa­gan­cję jak men­stru­acja? Prze­cież w wa­run­kach pier­wot­nych, przez setki ty­sięcy lat, ko­biety – wy­obraź je so­bie ta­kie, ja­kie były: na­gie – cią­gnęły za sobą istny war­kocz za­pa­chu krwi, który ścią­gał dra­pież­niki. Co gor­sza, zna­czyły swoją drogę nie­ście­ral­nymi śla­dami krwi na ziemi. Wręcz za­pra­szały lwy, hieny i wilki na żer! Jak ga­tu­nek Homo sa­piens mógł so­bie po­zwo­lić na ta­kie za­gro­że­nie swo­jego naj­cen­niej­szego za­sobu, czyli ko­biet w wieku roz­rod­czym? Dla­czego ewo­lu­cja, i to bru­tal­nie – zę­bami dra­pież­ni­ków, nie wy­eli­mi­no­wała ge­nów, któ­rych no­si­cielki ob­fi­cie mie­siącz­ko­wały? Na to py­ta­nie nie zna­la­złem od­po­wie­dzi w li­te­ra­tu­rze. Je­dyna, jaka się na­suwa, jest taka, że było to zja­wi­sko po­dobne do ogona u pa­wia, mia­no­wi­cie ge­ne­tyczny han­di­cap. Ko­biety – a ści­śle mó­wiąc, ich geny – stwa­rzały utrud­nie­nie, gdyż mie­siącz­ku­jąc za­pra­szały lwy i wilki po to, żeby wy­mu­sić na męż­czy­znach opie­ko­wa­nie się sobą. Im za­gro­że­nie z po­wodu mie­siączki i dra­pież­ców więk­sze, tym wola obrony ze strony męż­czyzn mu­siała być ostrzej­sza. Męż­czyźni, aby bro­nić swe ko­biety, mu­sieli je ko­chać. Prze­ży­wały i mno­żyły się te li­nie ro­dowe, w któ­rych ta­kie za­cho­wa­nie było naj­sil­niej­sze. Tym po­kręt­nym sprzę­że­niem zwrot­nym, za po­śred­nic­twem men­stru­acyj­nej krwi i lwów wraz z wil­kami, Na­tura wy­na­la­zła i wy­mu­siła mi­łość mię­dzy męż­czy­zną a ko­bietą.

Niedź­wiedź

Niedź­wiedź, cho­ciaż re­al­nie, po­dob­nie jak wilk jest groź­nym dra­pież­ni­kiem, jako zwie­rzę sym­bo­liczne jest po­sta­cią znacz­nie bar­dziej zło­żoną od wilka – można po­wie­dzieć, że ma znacz­nie bo­gat­szą oso­bo­wość. Niedź­wiedź, po­dob­nie jak wilk, jest sym­bo­lem, wy­kład­ni­kiem lub twa­rzą ane­ku­meny, ale – o ile wilk re­pre­zen­tuje na­głe i groźne po­ja­wie­nie się ane­ku­meny i kon­fron­ta­cję z nią, o tyle niedź­wiedź re­pre­zen­tuje jej trwa­łość, czyli ane­ku­menę jako ten ob­szar bytu, który ist­nieje dla sie­bie i „głę­boko dla sie­bie” – a nie, jak wilk, tylko się po­ja­wia, aby stra­szyć czło­wieka.

Ina­czej mó­wiąc, kiedy na­gle lę­kamy się od­mien­no­ści ane­ku­meny, to jawi się nam ona pod ob­ra­zem wilka. Za­czy­namy my­śleć o wil­kach, kiedy groźna od­mien­ność ane­ku­meny nas za­ska­kuje. Ale kiedy uzna­jemy i uświa­da­miamy so­bie nie­za­leżny od nas ogrom nie­ludz­kiego świata, który żyje cał­ko­wi­cie wła­snym, od­ręb­nym i nie­za­leż­nym ży­ciem, to wtedy my­ślimy o niedź­wie­dziach.

Tro­chę teo­rii

Świat jest po­dzie­lony na część za­go­spo­da­ro­waną przez lu­dzi – tę część na­zywa się z grecka eku­meną – oraz na część, która po­zo­staje mniej lub bar­dziej nie­na­ru­szona i nie­do­stępna, i tę drugą część na­zywa się ane­ku­meną. W miarę roz­woju cy­wi­li­za­cji owej ane­ku­meny robi się co­raz mniej, nie­mniej wciąż ona ist­nieje. Ane­ku­mena może być (pra­wie) mar­twa, bez bio­lo­gicz­nego ży­cia, jak pu­sty­nia, wy­so­kie góry lub lo­do­wiec, albo prze­ciw­nie, może tęt­nić ży­ciem, jak tro­pi­kalna dżun­gla, ba­gno, rafa ko­ra­lowa lub na­sze dę­bowe pusz­cze. Może być do­stępna cie­le­śnie dla czło­wieka, jak wspo­mniana pu­sty­nia, albo nie­do­stępna, jak świat pod­wodny lub prze­strzeń po­wietrzna, stra­tos­fe­ryczna czy ko­smiczna, cho­ciaż lu­dzie wcho­dzą tam, ubraw­szy się w od­po­wied­nie ska­fan­dry, przy po­mocy ba­ty­ska­fów, sa­mo­lo­tów itd.

Z dru­giej strony świat po­dzie­lony jest na ze­wnętrzny, czyli obiek­tywny i ma­te­rialny, oraz na świat we­wnętrzny, czyli psy­chiczny. Co wi­dać na tym ry­sunku:

Wi­dzimy, że ane­ku­mena (dzika przy­roda) tak się ma do pod­świa­do­mo­ści, jak eku­mena (świat cy­wi­li­zo­wany, zwłasz­cza miej­ski) do świa­do­mo­ści.

Zwie­rzęta, zwłasz­cza te dzi­kie, miesz­kają w ane­ku­me­nie, więc kiedy kon­tak­tu­jemy się z pod­świa­do­mo­ścią, wtedy po­ja­wiają się nam sym­bo­liczne zwie­rzęta – wtedy „my­ślimy” zwie­rzę­tami.

I od­wrot­nie, kiedy ob­ser­wu­jemy zwie­rzęta, gdy spo­ty­kamy się z nimi, jed­no­cze­śnie spo­ty­kamy się z wła­sną pod­świa­do­mo­ścią, która dla nas jest nie­znana i obca tak samo, jak ane­ku­mena i za­miesz­ku­jące ją zwie­rzęta. Pa­trzymy na zwie­rzęta, a wi­dzimy istoty wy­nu­rza­jące się z na­szej (albo ra­czej wła­śnie nie na­szej!) pod­świa­do­mo­ści.

Niedź­wiedź, wilk, czło­wiek

Za­tem, pod­czas gdy wilk re­pre­zen­tuje nie­bez­pieczny, bu­dzący strach styk z ane­ku­meną, wtar­gnie­cie ane­ku­meny w na­sze ży­cie – to niedź­wiedź re­pre­zen­tuje ane­ku­menę jako taką – nie­za­leżne kró­le­stwo, które wie­dzie trwałe i spo­kojne ży­cie, gdzie czło­wiek jest zwy­czaj­nie zbędny.

Wi­dać to po tym, że niedź­wiedź, cho­ciaż znacz­nie od wilka więk­szy i re­al­nie mo­gący sku­tecz­niej za­ata­ko­wać czło­wieka, bu­dzi dużo mniej­szy lęk niż wilk – szcze­gól­nie, gdy zwie­rzę­cia nie ma w po­bliżu i tylko igra z nim wy­obraź­nia. Niedź­wie­dzie wy­dają się spo­kojne, fleg­ma­tyczne, do­bro­duszne i (w prze­ci­wień­stwie do wil­ków) mamy na­dzieję zna­leźć z nimi ja­kiś kon­takt, wręcz wspólny ję­zyk. Wilk wy­daje się nam istotą kom­plet­nie nie­ludzką, pod­czas gdy niedź­wiedź dla wy­obraźni to ro­dzaj le­śnego „luda”, od­mien­nego, ale za­ra­zem ma­ją­cego wspólne z nami ce­chy.

Te wy­obra­że­nia i fan­ta­zje mają pod­stawy w rze­czy­wi­sto­ści tych zwie­rząt. Niedź­wie­dzie hi­ber­nują, czyli uprzej­mie dla nas prze­sy­piają tę porę roku, kiedy je­ste­śmy (ra­czej by­li­śmy w daw­nych wie­kach) naj­bar­dziej za­gro­żeni, słabi i po­datni na atak. (Zima jest „ane­ku­meną” jako nie­go­ścinny dla lu­dzi czas, po­dob­nie jak noc). Niedź­wie­dzie prze­by­wają w ro­dzin­nych gru­pach, matka z jed­nym lub wię­cej mło­dych, także w róż­nym wieku, więc słusz­nie przy­da­jemy im ży­cie ro­dzinne po­dobne do na­szego. Do tego niedź­wie­dzie stają na tyl­nych ła­pach i w tej po­zy­cji roz­glą­dają się (jak my) – mają do pew­nego stop­nia chwytne „ręce”, cho­ciaż nie tak sprawne jak na­sze. Ludzka fan­ta­zja ła­two więc do­po­wie­działa im umie­jęt­ność prze­cha­dza­nia się w wy­pro­sto­wa­nej po­zy­cji (czego fak­tycz­nie nie ro­bią), rzu­ca­nia przed­mio­tami (tego też nie ro­bią) i kilka in­nych ludz­kich cech.

Gdy my­ślimy o eku­me­nie i ane­ku­me­nie, po­ja­wia się po­trzeba, aby mię­dzy tymi świa­tami była sy­me­tria. Wła­śnie gwoli tej sy­me­trii niedź­wie­dzie w wy­obraźni stają się le­śnym od­po­wied­ni­kiem lu­dzi.

Niedź­wiedź re­alny

Niedź­wie­dzio­wate (Ur­si­dae) są ro­dziną ssa­ków dra­pież­nych (Car­ni­vora), bli­sko spo­krew­nioną z psami (i jesz­cze bli­żej z ła­si­cami, szo­pami i fo­ko­wa­tymi). Na­leżą za to do li­nii ewo­lu­cyj­nej od­mien­nej od ko­tów, ich­neu­mo­nów i hien. Te ro­dzinno-ewo­lu­cyjne po­do­bień­stwa i róż­nice po pro­stu wi­dać, gdy się do­brze tym wszyst­kim zwie­rzę­tom przyj­rzeć.

Niedź­wie­dzie wszyst­kich ga­tun­ków, cho­ciaż róż­nią się ma­ścią i wiel­ko­ścią, są bar­dzo po­dobne do sie­bie, niby je­den wzór po­wie­lony w kilku wy­da­niach. Swój suk­ces ewo­lu­cyjny za­wdzię­czają temu, że cho­ciaż dra­pieżne, to czę­ściowo prze­szły na po­karm ro­ślinny, co po­zwala im prze­trwać brak mięsa. Panda prze­sta­wiła się cał­kiem na ro­śliny po­karm (głów­nie pędy bam­busa), ro­śli­no­żerny był też wy­marły eu­ro­pej­ski niedź­wiedź ja­ski­niowy, za to niedź­wiedź po­larny za­po­mniał o ro­śli­nach, któ­rych w jego oj­czyź­nie pra­wie nie ma, i wró­cił do czy­stego dra­pież­nic­twa.

Prócz wspo­mnia­nych wy­jąt­ków, niedź­wie­dzie są szczy­to­wymi dra­pież­cami, to zna­czy same po­lują, a na nie już nikt – tak było póki nie przy­był jesz­cze wyż­szy dra­pież­nik, czyli czło­wiek. Szczy­towe dra­pież­niki z ko­niecz­no­ści są wiel­kie, a to po­wo­duje nie­bez­pie­czeń­stwo ich ła­twego wy­mar­cia, gdy za­brak­nie dość zdo­by­czy. Niedź­wie­dzie unik­nęły tej ewo­lu­cyj­nej pu­łapki wła­śnie przez przy­sto­so­wa­nie do ra­to­wa­nia się ro­śli­nami.

Jako istoty wszyst­ko­żerne i opor­tu­ni­styczne, czyli nie­ma­jące sta­łych wzor­ców że­ro­wa­nia, za to ko­rzy­sta­jące z oka­zji do wy­żerki, niedź­wie­dzie wy­ro­biły so­bie psy­chikę tro­chę po­dobną do ludz­kiej: są cie­kaw­skie, szu­kają no­wych oka­zji, mysz­kują, prze­wra­cają, roz­grze­bują, za­glą­dają w nie­znane miej­sca, a jak coś im do­brze za­sma­kuje, to wy­cią­gają resztę (np. z ple­caka lub z obory). Do­dajmy, że świat z punktu wi­dze­nia (ra­czej wę­sze­nia!) niedź­wie­dzia jest znacz­nie bar­dziej ja­dalny niż dla nas, co czyni niedź­wie­dzie uciąż­li­wymi są­sia­dami i przez co w gę­ściej za­lud­nio­nych re­jo­nach zo­stały wy­tę­pione.

Naj­mniej­szym niedź­wie­dziem jest wspo­mniana panda. Naj­więk­szym był oso­bliwy, ży­jący daw­niej w Ame­ryce, wy­marły niedź­wiedź krót­ko­py­ski, który, sto­jąc nor­mal­nie na czwo­ra­kach, miał po­nad dwa me­try wy­so­ko­ści – więk­szy więc od prze­cięt­nego ko­nia! Nie wia­domo do dziś, po co był mu ten gi­gan­tyczny wzrost i dłu­gie nogi, bo nie po­lo­wał, go­niąc zwie­rzynę – do tego niedź­wie­dzie łapy nie są ewo­lu­cyj­nie prze­zna­czone. Mnie wy­daje się naj­bar­dziej lo­giczne, że jego me­gaw­zrost i wy­nio­sła po­stawa słu­żyła do szcze­gól­nego trybu od­ży­wia­nia się: od­stra­szał i od­pę­dzał inne wiel­kie dra­pież­niki – lwy lub sza­blo­zębne smi­lo­dony – kiedy oba­liły ma­muta, wiel­kiego le­niwca lub bi­zona, po czym ko­rzy­stał z ich „pracy”. Mu­siał być gi­gan­tyczny, żeby nie wda­wać się w walki, w któ­rych ry­zy­ko­wałby zra­nie­nie. Był więc (je­śli ten do­mysł jest słuszny) dra­pież­ni­kiem su­per­sz­czy­to­wym, ło­wiecko pa­so­ży­tu­ją­cym na wiel­kich ko­tach. Kiedy lu­dzie, przy­byw­szy do Ame­ryki, wy­nisz­czyli stada tam­tej­szej me­ga­fauny, niedź­wiedź krót­ko­py­ski wy­marł wraz z ko­tami – jego ży­wi­cie­lami.

Inny był los eu­ro­pej­skiego niedź­wie­dzia ja­ski­nio­wego, który pier­wot­nym lu­dziom słu­żył za po­czciwe, rzeźne by­dło, zwłasz­cza, że lu­dzie ła­two bili je w śnie zi­mo­wym, aż stop­niowo wy­je­dli wszyst­kie. Cie­kawe, że kiedy te niedź­wie­dzie hi­ber­no­wały, ży­wiły się nimi też lwy, które za­pusz­czały się za nimi w ciem­ność ja­skiń.

Do dziś po­zo­stało – po­li­czę – osiem ga­tun­ków niedź­wie­dzi: pół­nocno-ame­ry­kań­ski ba­ri­bal (prze­waż­nie czarny), niedź­wiedź an­dyj­ski (je­dyny w Ame­ryce Po­łu­dnio­wej), ma­laj­ski (mały, czarny z bia­łym kra­wa­tem i tro­pi­kal­nie krótką sier­ścią), war­gacz (ży­wiący się mrów­kami), hi­ma­laj­ski (jakby azja­tycka ko­pia ba­ri­bala), panda, po­larny (biały, naj­więk­szy i je­dyny „czy­sty” dra­pież­nik) – i nasz bru­natny Ur­sus arc­tos. Rasy Ur­sus arc­tos z Ame­ryki mają maść ra­czej szarą – znane są jako gri­zli, a rasy z Bli­skiego Wschodu i Iranu (niedź­wiedź sy­ryj­ski) są płowe, żół­tawe.

Niedź­wie­dzie wy­mie­rają – wy­marły pod­ga­tunki niedź­wie­dzia bru­nat­nego z gór Atlas i z Mek­syku. W Pol­sce niedź­wie­dzie dzie­liły się na dwie po­pu­la­cje, gór­ską i ni­zinną, z któ­rych ni­zinna zo­stała wy­tę­piona. Ostatni niedź­wiedź zo­stał za­bity w Be­do­niu w ob­rę­bie dzi­siej­szej Ło­dzi w końcu XVII wieku, a gór­skich niedź­wie­dzi jest le­d­wie kil­ka­dzie­siąt w Biesz­cza­dach, Be­ski­dzie Ni­skim, Ta­trach i Ba­biej Gó­rze. Po­dobno za­pusz­czały się aż na Roz­to­cze – jak jest te­raz, gdy drogę prze­gra­dza au­to­strada Kra­ków – Me­dyka, tego nie wiem. Ni­zinne niedź­wie­dzie naj­bli­żej nas żyją do­piero na Ło­twie i na Bia­ło­rusi, skąd prze­ni­kały do na­szej czę­ści Pusz­czy Bia­ło­wie­skiej, za­nim od­gro­dzono ją pło­tem. W za­chod­niej Eu­ro­pie od wie­ków już ich nie ma, w Pi­re­ne­jach zo­stały po­je­dyn­cze sztuki. Naj­wię­cej jest ich po­dobno w Kar­pa­tach w Ru­mu­nii, je­śli wie­rzyć sta­ty­sty­kom, które od lat jedni au­to­rzy bez zmian prze­pi­sują od in­nych. Liczba stu ty­sięcy niedź­wie­dzi w Ro­sji wy­daje się nie­wia­ry­godna i nie zdzi­wił­bym się, gdyby fak­tycz­nie było ich dzie­sięć albo i sto razy mniej. (Ro­sja to ogromny ob­szar i jest rzadko za­lud­niona, ale ma tra­gicz­nie znisz­czone i wciąż nisz­czone na­tu­ralne śro­do­wi­sko). Praw­dziwą ostoją niedź­wie­dzia po­zo­stają Ka­nada i Ala­ska.

Niedź­wie­dzie są uda­nym pro­duk­tem ewo­lu­cji i za­nim czło­wiek przy­niósł im ka­ta­strofę, były w roz­kwi­cie. Zaj­mo­wały Eu­ropę z Azją i obie Ame­ryki, omi­jały za to Afrykę, gdzie żyły je­dy­nie w Ma­gh­re­bie, który pod wie­loma wzglę­dami – geo­lo­gia, kli­mat, ro­ślin­ność – sta­nowi łatę Eu­ropy na ciele Afryki. Prze­waż­nie trzy­mały się la­sów lub gór, ale w Ark­tyce za­jęły skraj­nie od­mienne śro­do­wi­sko za­ma­rza­ją­cego mo­rza.

Wszę­dzie tam, gdzie czło­wiek są­sia­do­wał z niedź­wie­dziami, zwie­rzęta te wy­wie­rały ogromny wpływ na jego psy­chikę, mi­to­lo­gię, re­li­gię, ko­smo­lo­gię, oby­czaje, ba­śnie, sny – na wszystko. Psy­chicz­nie je­ste­śmy wciąż młod­szymi (i nie­wdzięcz­nymi) braćmi niedź­wie­dzi.

Ark­tyka

W sta­rych ję­zy­kach Eu­ropy niedź­wiedź na­zy­wał się po­dob­nie i groź­nie: u Ba­sków hartz, u He­ty­tów har­tag­gasz, u Gre­ków ark­tos, po ła­ci­nie ur­sus, po cel­tycku art, po al­bań­sku ariu. Na­sze słowo niedź­wiedź zna­czy „mio­do­jad” – jak gdyby Sło­wia­nie bali się wy­ma­wiać jego praw­dzi­wego imie­nia, lub było dla nich zbyt święte – było tabu. Tak samo Ger­ma­no­wie (w tym An­glicy) uży­wają za­mien­nika o zna­cze­niu „bury”, np. an­giel­skie bear, Bał­to­wie zaś mó­wią na niedź­wie­dzia „ku­dłacz” – np. po li­tew­sku lo­kys. (Naj­cie­kaw­szy pseu­do­nim niedź­wie­dzia zna­la­złem w pew­nej bajce man­dżur­skiej: „Czer­niawy Śle­pawy”).

Od grec­kiego słowa na niedź­wie­dzia, ark­tos, po­cho­dzi na­zwa Ark­tyka: do­słow­nie kra­ina niedź­wie­dzi. Jest w tym ślad wie­rze­nia, że zie­mia nie­za­miesz­kana, nie­do­stępna czło­wie­kowi, jest za­miesz­kała i rzą­dzona wła­śnie przez niedź­wie­dzie. Na­ukowy ter­min na nie­tro­pi­kalną strefę pół­noc­nej pół­kuli brzmi: Ho­lark­tyka, czyli z grecka: „cała kra­ina niedź­wie­dzi”. Pol­ska wraz z całą Eu­ropą na­leży do Ho­lark­tyki. Ży­jemy w niedź­wie­dziej stre­fie!

Panna na Niedź­wie­dziu

Grec­kie słowo ark­tos jest ro­dzaju żeń­skiego i dla­tego dwa wiel­kie gwiaz­do­zbiory wi­ru­jące w ciągu doby wo­kół pół­noc­nego bie­guna nieba zo­stały na­zwane nie tyle niedź­wie­dziami, co niedź­wie­dzi­cami. Także ich ła­ciń­skie na­zwy były żeń­skie: Ursa ma­ior i Ursa mi­nor. Od­bi­ciem tego jest upo­rczywe po­ja­wia­nie się w mi­to­lo­giach niedź­wie­dzia jako ko­biety lub w po­wią­za­niu z ko­bietą.

Gwiaz­do­zbiór Wiel­kiej Niedź­wie­dzicy (z grec­kiego Ark­tos me­galé) wziął się we­dług Gre­ków stąd, że piękną bo­ginkę z or­szaku Ar­te­midy (w imie­niu tej groź­nej i dzi­kiej sio­stry Apol­lona też po­brzmiewa niedź­wie­dzi rdzeń art) imie­niem Kal­li­sto, „Naj­pięk­niej­sza”, uwiódł swym zwy­cza­jem Zeus. Kal­li­sto skut­kiem in­trygi Hery (mał­żonki Zeusa) przy­pła­ciła ten ro­mans ży­ciem: za­mie­niona w niedź­wie­dzicę zo­stała upo­lo­wana przez Ar­te­midę bądź Herę w róż­nych wa­rian­tach tej opo­wie­ści. Przy­pusz­cza się, że pier­wot­nie ów mit opo­wia­dał o sa­mej Ar­te­mi­dzie z przy­dom­kiem „Prze­piękna”, prze­mie­nia­ją­cej się w niedź­wie­dzicę.

Inny za­by­tek niedź­wie­dziej bo­gini zna­le­ziono w szwaj­car­skim Ber­nie (mia­sto nosi imię od niedź­wie­dzia, ale wą­tek niedź­wie­dzich miast po­minę): fi­gurkę ko­biety bo­gini z niedź­wie­dziem (lub niedź­wie­dzicą) i in­skryp­cją za­wie­ra­jącą imię tej bo­gini, Ar­tio, od cel­tyc­kiej na­zwy niedź­wie­dzia.

Bo­gi­nie-niedź­wie­dzie otwie­rają pewną bramę po­mię­dzy tym świa­tem lu­dzi a za­świa­tami bóstw i zwie­rząt. Co się kryje w tych niedź­wie­dzich za­świa­tach? O tym po ko­lei.

Pol­ski herb szla­checki zwany Rawa, Ra­wicz lub Mie­dź­wiada przed­sta­wia „Pannę na Niedź­wie­dziu” – ko­bietę sie­dzącą lub w do­my­śle ja­dącą na oklep na tym zwie­rzu. Ob­raz ten na­leży do ludzko-zwie­rzę­cych hy­bryd w ro­dzaju cen­taura. Tu­taj głową, tym, co wyż­sze, jest młoda ko­bieta; tu­ło­wiem, więc tym, co niż­sze, jest niedź­wiedź. Ob­raz ten ko­duje dwa wątki: pierw­szy to ucy­wi­li­zo­wa­nie męż­czy­zny jako niedź­wie­dzio­po­dob­nego, dzi­kiego czło­wieka przez niby słabą cia­łem, ale po­tężną du­chem ko­bietę, zwy­kle jego ko­chankę. Mity tej tre­ści za­czy­nają się od su­me­ryj­skiej opo­wie­ści o Gil­ga­me­szu, któ­rego pół­zwie­rzę­cego ku­dła­tego to­wa­rzy­sza En­kidu uczło­wie­cza pewna hie­ro­dula, ko­cha­jąc się z nim. Ogól­niej, cho­dzi tu o prze­mianę bru­tal­nego dzi­kusa-rap­tusa w istotę godną za­ufa­nia i sza­cunku. Drugi wą­tek to opieka i ochrona, ja­kimi po­tężny męż­czy­zna niedź­wiedź ota­cza swoją ko­bietę, z za­da­nia tego czer­piąc siłę ko­nieczną mu do nad­ludz­kich czy­nów, walk i tru­dów, ja­kich do­świad­czy w jej służ­bie.

Wą­tek niedź­wie­dziego bo­ha­tera bro­nią­cego swo­jej Panny wy­soko pod­niósł Hen­ryk Sien­kie­wicz, istny twórca współ­cze­snej mi­to­lo­gii. W jego wcze­snej no­weli Orso ty­tu­łowy bo­ha­ter, któ­rego hisz­pań­skie imię zna­czy „niedź­wiedź”, wy­pro­wa­dza na wol­ność – na pu­sty­nię, więc do ane­ku­meny – i ochra­nia ma­czugą swoją uko­chaną dziew­czynkę cyr­kówkę. Ta sama hi­sto­ria w roz­wi­nię­tej po­staci po­ja­wia się po­wtór­nie w Quo va­dis, gdzie bo­ha­ter, si­łacz o nad­ludz­kiej sile (po­dob­nie jak Orso) nosi to samo imię – Ur­sus, a jego wiotka, chro­niona pięk­ność to Li­gia, oboje zaś są w go­rą­cym, okrut­nym Rzy­mie przy­by­szami z da­le­kiej i sie­lan­ko­wej, wil­got­nej i czy­stej pół­nocy, w do­my­śle – z Pol­ski, w ko­dzie mitu zaś – z za­świa­towo-le­śnej ane­ku­meny. Ur­sus uwal­nia Li­gię, ukrę­ca­jąc łeb by­kowi (wą­tek walki niedź­wie­dzia z by­kiem omó­wię za chwilę). Także w Po­to­pie po­ja­wia się ten mo­tyw, mia­no­wi­cie w sce­nie, kiedy Kmi­cic prze­wozi Oleńkę sa­niami w kształ­cie niedź­wie­dzia, opo­wia­da­jąc, iż jego her­bem jest Panna na Niedź­wie­dziu. To każe pod­sta­wić jego pod niedź­wie­dzia, jego wy­brankę pod ową Pannę, zaś ich hi­sto­rię wpi­sać w mit prze­miany okrut­nika pod wpły­wem ko­bie­cej mi­ło­ści. Ma­rek Der­wich i Ma­rek Ce­twiń­ski (w dziele Herby, le­gendy, dawne mity, Wro­cław 1989) za­uwa­żyli, że „Sien­kie­wicz zbyt do­brze znał her­ba­rze, żeby nie wie­dzieć, że Kmi­ci­co­wie byli herbu wła­snego, nie­po­dob­nego w ni­czym do Ra­wi­cza” – a herb swo­jemu bo­ha­te­rowi zmie­nił wła­śnie po to, by wpa­so­wać go w wy­mie­niony mit. W peł­nej zgo­dzie z wąt­kami niedź­wie­dzia i panny są też sto­sunki mię­dzy Sta­siem a Nel w W pu­styni i w pusz­czy, cho­ciaż tam po­stać niedź­wie­dzia zo­staje po­dwo­jona. Prócz Sta­sia wo­jow­nika zo­staje przy­dany Nel wielki zwierz, na któ­rym pa­nienka je­dzie i któ­rego siłę ma w swej wła­dzy, ale jest nim słoń (o sło­niu jako zwie­rzę­ciu mocy pi­szę da­lej). Za­uważmy, że w ty­tule tej po­wie­ści dwa razy zo­staje przy­wo­łana ane­ku­mena: jako pu­sty­nia i jako pusz­cza, obie „pu­ste”, a po­dróż mło­dych bo­ha­te­rów jest w isto­cie he­ro­iczną wy­prawą w za­światy, jak zwy­kle tam – po moc.

Ko­bieca po­stać z herbu Rawa/Ra­wicz za­pewne jest za­krze­płą w tym miej­scu dawną sło­wiań­sko-pol­ską bo­gi­nią w ty­pie Ar­te­midy, Pani Zwie­rząt. By­łaby nią Ma­rzanna? Wtedy za­miast oga­rów po­winna mieć przy so­bie niedź­wie­dzie!

Niedź­wiedź uzdro­wi­ciel

We wspo­mnia­nym wy­żej wątku walki niedź­wie­dzia i byka zwy­cię­ski niedź­wiedź usku­tecz­nia przy­wró­ce­nie – pew­nego wy­cinka świata – do rów­no­wagi, do nor­mal­no­ści. Przy­cho­dzi niedź­wiedź, robi swoje i sprawy wra­cają do normy. W no­wo­cze­snej mi­to­lo­gii giełdy gna­jący na­przód byk ilu­struje hossę; wy­chła­dza­jący niedź­wiedź, prze­ciw­nie, to bessa. Niedź­wiedź działa więc jako przy­wró­ci­ciel normy i rów­no­wagi. Na­leży tu także Sien­kie­wi­czow­ski Ur­sus ukrę­ca­jący łeb by­kowi – sym­bo­lowi ma­sku­li­ni­stycz­nej, „sze­fow­skiej” i nie zna­ją­cej gra­nic ni miary prze­mocy, którą kar­mił się Rzym.

Stąd krok do waż­nej po­staci niedź­wie­dzia uzdro­wi­ciela. Ob­fi­tość hi­sto­rii o nim za­wiera ko­smo­lo­gia In­dian Ame­ryki Pół­noc­nej – w ich wy­obraźni niedź­wiedź jest wręcz ar­che­ty­pem sza­mana i źró­dłem me­di­cine – mocy le­cze­nia.

Zdrob­nie­nie od mied’wied’ – miszka (na­sze miś) – jest w ro­syj­skim i w in­nych ru­skich ję­zy­kach za­ra­zem zdrob­nie­niem imie­nia Mi­chał (Mi­khael), więc imie­nia ar­cha­nioła, po­gromcy sza­tana. W zgo­dzie z tym, we wschod­nio­sło­wiań­skich po­da­niach niedź­wiedź po­ja­wia się jako prze­ciw­nik dia­bła, któ­rego po­trafi ode­gnać i po­ko­nać. Mie­ści się to w ty­pie niedź­wie­dzia uzdro­wi­ciela.

U pod­stawy uzdro­wi­ciel­skiej mocy niedź­wie­dzia leży idea, iż źró­dłem wszel­kiego po­rządku, normy, a więc i zdro­wia, są za­światy, któ­rych ziem­skim wy­da­niem jest ane­ku­mena, a więc las czy ogól­nie dzika przy­roda ze swoim władcą, oby­wa­te­lem niedź­wie­dziem. Ane­ku­mena, ma­jąca żeń­ską na­turę (Yin), po­dob­nie jak niedź­wiedź – w po­rów­na­niu z czło­wie­kiem cy­wi­li­za­to­rem, z za­sady mę­skim (więc Yang).

Niedź­wiedź mał­żeń­ski

O ile zwią­zek czło­wieka z wil­kiem po­lega na prze­mia­nie te­goż w wilka (po­stać wil­ko­łaka), o tyle z niedź­wie­dziem łą­czy czło­wieka, oczy­wi­ście w mi­tycz­nej wy­obraźni – mał­żeń­stwo i seks. Ist­nieją liczne hi­sto­rie o bo­ha­te­rach zro­dzo­nych przez niedź­wie­dzice lub (czę­ściej) spło­dzo­nych przez niedź­wie­dzie ko­cha­jące się z ko­bie­tami. Znamy także hi­sto­rie o po­rwa­niach i gwał­tach ko­biet przez niedź­wie­dzie oraz o mi­ło­ściach łą­czą­cych nie­wia­stę z le­śnym ku­dła­czem. Sko­ja­rze­nie tego zwie­rza z sek­sem i mi­ło­ścią, a da­lej z ro­dze­niem i ma­cie­rzyń­stwem, to ko­lejny przy­czy­nek do wy­obra­że­nia o za­sad­ni­czo żeń­skiej na­tu­rze (ener­gii) ca­łego niedź­wie­dziego ro­dzaju.

Po­stać niedź­wie­dzia po­ja­wia się też w ob­rzę­dach mał­żeń­skich daw­nej Eu­ropy, w stra­sze­niu dziew­cząt przez niedź­wie­dzich, za­pust­nych prze­bie­rań­ców i niedź­wie­dzie masz­ka­rony (niedź­wie­dzie „gro­chowe” i „sło­miane”), w od­by­wa­niu po­kła­dzin na niedź­wie­dziej skó­rze, a także w my­śliw­skich oby­cza­jach po­le­ga­ją­cych na sy­mu­lo­wa­niu ko­pu­la­cji z za­bi­tym niedź­wie­dziem. Ry­szard Kier­snow­ski przy­ta­cza od gó­rali ta­trzań­skich przy­padki na to jesz­cze z prze­łomu XIX i XX wieku. Wię­cej mi­tów i ob­rzę­dów łą­czą­cych ku­dła­cze i lu­dzi sek­su­alno-mał­żeń­skim wę­złem po­cho­dzi z Sy­be­rii, ma­tecz­nika niedź­wie­dzich kul­tów.

Ma­tecz­nik

„Głupi niedź­wie­dziu, gdy­byś w ma­tecz­niku sie­dział, ni­gdy by się o to­bie Woj­ski nie do­wie­dział” – ry­mo­wał Adam Mic­kie­wicz w księ­dze Pana Ta­de­usza