Nasza Ziemia, nasze życie. Co nas czeka? - Sylvia Browne, Lindsay Harrison - ebook

Nasza Ziemia, nasze życie. Co nas czeka? ebook

Sylvia Browne, Lindsay Harrison

3,5

Opis

Przepowiednie i wizje o jutrze i dniach dalszych według proroków i wielkich religii świata

Apokalipsa. Wniebowzięcie. Epidemie. Ludzkość od dawna pasjonowała się ostatecznym zderzeniem cywilizacji, ale nigdy tak bardzo, jak to się dzieje obecnie. Świat stał się przerażającym miejscem – w wiadomościach roi się od wojen religijnych, ogólnoświatowego terroryzmu i przypadków ludobójstwa, a dzięki internetowi Wiek Informacji zapoczątkował Wiek Niepokoju. Kto nadaje się lepiej, by wskazać nam drogę wyjścia, niż Sylvia Browne, najpopularniejsza z działających niegdyś parapsychologów?  Podchodziła ona do tego niesłychanie trudnego tematu z wielkim znawstwem i udzielała klarownych odpowiedzi na skomplikowane pytania. Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałeś się dokąd zmierzamy i co w ogóle możemy zrobić, żeby zapobiec katastrofie biblijnych rozmiarów, ta książka będzie dla Ciebie lekturą fascynującą i odkrywczą. Koniecznie trzeba ją przeczytać.

Dlaczego ta książka akurat teraz?

„Od starożytnych cywilizacji poczynając, a na dzisiejszych ekspertach kończąc, powtarza nam się ciągle jedno ostrzeżenie: jeżeli nie zatroszczymy się o naszą Ziemię, o ten święty dom, który nam dano, nie będzie on w stanie dłużej dostarczać nam schronienia, jedzenia, wygód. Jest to równie pewne jak fakt, że budynek, z którego będziemy robić niewłaściwy użytek i go zaniedbywać, prędzej czy później uznany zostanie za obiekt nienadający się do zamieszkania przez ludzi”.

wyimek z rozdziału „Jak ja widzę koniec świata”

Sylvia Browne dokładnie przewidziała wszechogarniającą nas dziś epidemię. W 2007 roku pisała tak:
„Około 2020 roku ostra, przypominająca zapalenie płuc choroba rozprzestrzeni się po świecie, atakując płuca i oskrzela, nie poddając się żadnej znanej terapii. Niemal równie zagadkowy jak sama choroba będzie fakt, że zniknie ona równie nagle jak się pojawiła, zaatakuje ponownie po dziesięciu latach, a potem zniknie całkowicie”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 342

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (11 ocen)
2
4
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Apokalipsa. Wniebowzięcie. Epidemie. Ludzkość od dawna pasjonowała się ostatecznym zderzeniem cywilizacji, ale nigdy tak bardzo, jak to się dzieje obecnie. Świat stał się przerażającym miejscem – w wiadomościach roi się od wojen religijnych, ogólnoświatowego terroryzmu i przypadków ludobójstwa, a dzięki internetowi Wiek Informacji zapoczątkował Wiek Niepokoju. Kto nadaje się lepiej, by wskazać nam drogę wyjścia, niż Sylvia Browne, najpopularniejsza z działających niegdyś parapsychologów? Podchodziła ona do tego niesłychanie trudnego tematu z wielkim znawstwem i udzielała klarownych odpowiedzi na skomplikowane pytania. Jeżeli kiedykolwiek zastanawiałeś się dokąd zmierzamy i co w ogóle możemy zrobić, żeby zapobiec katastrofie biblijnych rozmiarów, ta książka będzie dla Ciebie lekturą fascynującą i odkrywczą. Koniecznie trzeba ją przeczytać.

Tytuł oryginału: The End of Days
All rights reserved including the right of reproduction in whole or in part in any form.
This edition published by arrangement with Dutton, an imprint of Penguin Publishing Group, a division of Penguin Random House LLC.
Copyright © 2008 by Sylvia Browne Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo Studio EMKA Warszawa 2010, 2020
Zdjęcie na okładce: IgorZh | Shutterstock.com
Przekład: Anna Wojtaszczykowa
Projekt okładki: MDESIGN Michał Duława
Redakcja:Krystyna Borowiecka-Strug
Wszelkie prawa, włącznie z prawem do reprodukcji tekstów w całości lub w części, w jakiejkolwiek formie, zastrzeżone.
Wydawnictwo Studio [email protected]
ISBN 978-83-66142-57-2
Skład i łamanie: ANTER – poligrafia
Konwersja:eLitera s.c.

Od Sylvii i Lindsay

dla Kristen, Misty, Crystal i Williego

WSTĘP

Zmęczona już jestem ciągłym lękiem i wiem, że wy również jesteście nim zmęczeni. Nie chodzi o to, żebyśmy w dzisiejszym świecie nie mieli się czego bać, skoro przez cały czas atakują nas gromkie informacje o wojnach i elektrowniach jądrowych, i terrorystach, i zabójstwach, i niepokojach społecznych, i niepewności ekonomicznej, i politycznym krętactwie, i zwariowanej pogodzie i środowisku, które z dnia na dzień staje się coraz bardziej niezdrowe. Jednak w pewnym momencie tych problemów robi się za dużo, żebyśmy się z nimi mogli uporać, a jak się nad nimi zaczniemy zastanawiać, to tyle osiągniemy, że będziemy musieli położyć się do łóżka z zimnym kompresem na czole.

A wtedy, kiedy i tak już jesteście wykończeni psychicznie, ktoś musi po prostu przy was wspomnieć o tym, że zgodnie z kalendarzem Majów świat ma się skończyć w 2012 roku, więc właściwie chyba i tak wszystko jedno, prawda? Albo na odmianę powie, że słyszał gdzieś lub czytał, że w Apokalipsie czy w Księdze Daniela, albo u Nostradamusa, czy gdzieś tam, ktoś stwierdził, że wszyscy umrzemy w ciągu następnych dwóch lat, czy pięciu, czy dziesięciu, czy ilu tam, albo że pojawiły się „wyraźne znaki”, że koniec świata jest tuż za progiem. I oczywiście te znaki przypomniały naszemu rozmówcy jakiś okropny film, który kiedyś oglądał, a w którym ogromna asteroida powoduje, że na Ziemi przeżywa tylko garstka ludzi, i te przypominające zombie niedobitki błąkają się po opustoszałych miastach, próbując się nawzajem pozabijać walcząc o skórkę chleba.

Coś takiego niemalże wystarczy, żeby człowiek dał sobie spokój z kładzeniem się do łóżka i zamiast tego postanowił się pod tym łóżkiem schować. Niemalże. Ale zanim to zrobisz, ze wszystkich sił będę cię zachęcała, żebyś zadał sobie kilka pytań na temat tych złowieszczych apokaliptycznych przepowiedni. Kim byli na przykład Majowie i w jaki sposób doszli do kalendarza, który kończy się w 2012 roku? Co konkretnie mówi Apokalipsa i Księga Daniela, i które ich stwierdzenia miałyby „dowodzić” zagrażającej nam zguby, i przede wszystkim co wiemy o okolicznościach, w jakich zostały one napisane? Kim był Nostradamus, dlaczego uznaje się, że więcej wiedział o końcu świata niż cała reszta z nas i czy to prawda, że jego teksty są tak przesycone symbolizmem, że i tak nie da się powiedzieć, o co mu właściwie chodziło? Czym są „wyraźne znaki”, że nasz czas na Ziemi niemal się skończył, i – z czystej ciekawości – czy takie same „wyraźne znaki” nie pojawiały się może już wcześniej i nie zostały błędnie zinterpretowane? A wracając do tego filmu, czy miał on być dokumentalny? Czy naprawdę mamy jakiś uzasadniony powód, by sądzić, że leci w naszą stronę, albo może się niedługo w naszą stronę skierować asteroida wystarczająco wielka, aby zniszczyć nasz świat?

W dziewięćdziesięciu dziewięciu przypadkach na sto odpowiedź na dowolne z tych pytań lub wszystkie razem wzięte będzie brzmiała: „Nie mam pojęcia”.

Jeżeli widzieliście moje wystąpienia w telewizji lub na żywo, albo czytaliście moje książki, to wiecie, jak mocno wierzę, że wiedza to potęga, i że jeżeli się czegoś boisz, to przede wszystkim powinieneś zdobyć jak najwięcej rzetelnej wiedzy na temat tego, czego się boisz. Nigdy nie powiem wam: „nie bójcie się końca świata”, ponieważ – jak się dowiecie z tej książki – ludzie niemal genetycznie są predysponowani, by o nim myśleć i się nim przejmować. Powiem wam natomiast, i to z wielkim entuzjazmem, byście dowiedzieli się o nim wszystkiego, czego jesteście w stanie się dowiedzieć, wyrobili sobie na jego temat własną opinię i, co może najważniejsze, byście dowiedzieli się, czy możemy dokonać wyboru pomiędzy wykończeniem tej planety a uratowaniem jej.

Tak więc ta książka poświęcona jest zastępowaniu lęku faktem, udowadnianiu, że wiedza to potęga, i płynącemu ze szczerego serca zapewnieniu, że nawet gdyby świat miał skończyć się jutro (a nie skończy się), Bóg zachowa nas bezpiecznych na całą wieczność, tak jak to przyrzekł, kiedy nas stworzył.

Sylvia C. Browne

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Czemu ta książka akurat teraz?

Nie wyciągajcie, proszę, pochopnego wniosku, iż pojawienie się tej książki właśnie teraz oznacza, że czas nagli. Zapewniam was, że zdążycie ją przeczytać, i to nie raz, zanim życie na Ziemi się skończy.

Było kilka powodów, dla których ta książka znajdowała się na jednej z pierwszych pozycji na liście moich priorytetów. Wiele z tych powodów będę w niej omawiała w kolejnych rozdziałach. Ale jednym z najważniejszych jest również jeden z najbardziej oczywistych: nigdy nie pytano mnie tak często o to, kiedy nadejdą dni ostatnie, jak przez ostatnie kilka lat. Kiedy nastąpi powtórne przyjście Chrystusa? Kiedy powinniśmy zacząć Go wyglądać? A może jest wśród nas? Czy antychryst jest już tutaj, a jeżeli nie, kiedy się pokaże i kim będzie? Na ile dosłownie powinniśmy traktować biblijną Apokalipsę? Czy wniebowzięcie naprawdę będzie miało miejsce? Nostradamus tak formułował swoje przepowiednie, jakby antychryst był wśród nas już teraz, a kalendarz Majów podaje konkretnie, że świat skończy się w 2012 roku, który jest tuż tuż. Czy to prawda? A jeżeli nie, to kiedy się skończy i jak?

Jeżeli wśród moich klientów jakiś temat pojawia się raz po raz, jest rzeczą naturalną, że zaczynam zastanawiać się, co też wywołało taki „zbieg okoliczności”. (Wiecie, że nic takiego jak „zbieg okoliczności” nie istnieje, prawda?) I mam kilka teorii. Zgodnie z jedną z nich, w następstwie całej tej histerii milenijnej związanej z rokiem dwutysięcznym – i spójrzmy prawdzie w oczy, histeria wcale nie jest tu za mocnym słowem – powszechne stało się przeświadczenie, że jakoś udało nam się wymigać od nieuchronnie grożącej nam totalnej zagłady i tylko cudem utrzymujemy się przy życiu. Inna blisko związana z tym teoria mówi, że pod koniec wieku traktujące o apokalipsie książki, artykuły, telewizyjne programy nadzwyczajne oraz kazania kościelne cieszyły się niesłychaną popularnością, i chociaż (wyimaginowany) moment przełomowy przyszedł i minął, niepokój wywołany wszystkimi tymi informacjami nie przestawał burzyć się w umysłach ludzi i w końcu zaczął kipieć. Mam jeszcze jedną teorię: jak przeczytacie w kolejnych rozdziałach, przekonana jestem, że z upływem lat uduchowienie będzie w tym stuleciu narastać, aż nabierze bezprecedensowej siły i mocy, kiedy my, ludzie, wreszcie zaczniemy zwracać uwagę na głos ducha w naszym wnętrzu, przypominający nam, że przyszedł czas, by uporządkować nasze sprawy. Ten rozwój duchowy już się zaczął i powoduje, że coraz więcej moich klientów wykracza myślami poza swoje codzienne bytowanie i szuka odpowiedzi na poważniejsze pytania dotyczące przyszłości własnej duszy i przyszłości każdej przebywającej obecnie na planecie, która – jak wieść w niezliczonych wersjach niesie – nie ma trwać bez końca.

Niejeden z tych klientów doświadczał tego samego usprawiedliwionego lęku: nie mógł pozbyć się myśli, że dni ostatnie muszą być blisko, bo inaczej nie zajmowałyby go tak bardzo. A ja chcę im i tym wszystkim z was, którzy również się boją, przedstawić konkretny dowód, że my, obywatele świata w roku 2008, wcale nie jako pierwsi odczuwamy absolutną pewność, że koniec jest bliski. Oto kilka historycznych przykładów, które można zweryfikować:

Mniej więcej w 2800 roku przed naszą erą na asyryjskiej tabliczce wyryto następujące słowa: „Nasza Ziemia w tych dniach ostatnich jest zdegenerowana. Są znaki, że świat szybko się skończy”.

Biblia cytuje Jezusa, który w Ewangelii św. Mateusza 16:28 mówi do apostołów: „Niektórzy z tych, co tu stoją, nie zaznają śmierci, aż ujrzą Syna Człowieczego, przychodzącego w królestwie swoim”[1]. A w Ewangelii św. Mateusza 24:34: „Nie przeminie to pokolenie, aż się to wszystko stanie”. Niektórzy zakładali, że obydwie te wypowiedzi świadczą, iż Jezus powróci, zanim umrą apostołowie.

Około 90 roku naszej ery czwarty papież, św. Klemens I, przepowiedział, że koniec świata jest bliski.

W drugim wieku członkowie sekty chrześcijańskiej, nazywani montanistami, przekonani byli, że Chrystus powróci za ich życia i że Nowa Jerozolima „spłynie z nieba od Boga”. A pewien rzymski przywódca tak był pewien, że koniec świata odległy jest zaledwie o dwa dni, że on i jego wyznawcy, przygotowując się na to wydarzenie, wyzbyli się swoich domów i całego mienia.

W 365 roku naszej ery biskup Hilary z Poitiers oznajmił publicznie, że świat skończy się tamtego roku.

Gdzieś między 375 a 400 rokiem naszej ery uczeń Hilarego z Poitiers, św. Marcin z Tours, przygotowywał swoich wyznawców na nieuchronny koniec świata, który miał nastąpić nie później niż w 400 roku. Oświadczył również: „Nie ma żadnych wątpliwości, że antychryst już się narodził”.

W połowie pierwszego tysiąclecia pojawił się cały szereg przepowiedni związanych z dniem Sądu Ostatecznego, a wśród nich przepowiednia Hipolita z Rzymu, „antypapieża”, który na pewien czas wystąpił z Kościoła katolickiego, żeby zaprotestować przeciw jego reformom; obliczenia, jakie przeprowadził, doprowadziły go do przekonania, że powtórne przyjście Chrystusa nastąpi w sześć tysięcy lat po stworzeniu, czyli w roku 500 naszej ery.

Sekstus Juliusz Afrykańczyk, rzymski teolog, był pewien, że dni ostatnie mają nastąpić w 800 roku naszej ery.

Chrześcijanie na ogół obchodzą święto Zwiastowania 25 marca, w dzień, w którym Maryi Pannie objawił się anioł i powiedział jej, że urodzi Dzieciątko Jezus. W 992 roku Wielki Piątek i uroczystości związane z ukrzyżowaniem Chrystusa zbiegły się ze świętem Zwiastowania; przez wieki oczekiwano, że takie wydarzenie oznaczać będzie przyjście antychrysta, po czym wkrótce miał nastąpić koniec świata, zgodnie z Objawieniem św. Jana.

Rok tysięczny dał okazję do wybuchu pierwszej milenijnej histerii. Podsycała ją jeszcze bardziej ekshumacja ciała Karola Wielkiego, ponieważ zgodnie z pewną legendą miał nadejść dzień, kiedy cesarz powstanie z grobu, by podjąć walkę z antychrystem.

Liczni eksperci, którzy wielkim głosem twierdzili, że świat zdecydowanie skończy się w roku 1000, wyjaśniali niewątpliwie popełniony przez siebie błąd tym, że „uświadomili sobie”, iż powinni byli dodać do swojej przepowiedni lata życia Jezusa. W rezultacie świat powinien był nieodwołalnie skończyć się w 1033 roku.

Z drugiej strony pewien ksiądz imieniem Gerard z Poehlde był pewien, że tysiącletnie panowanie Chrystusa zaczęło się, kiedy Konstantyn doszedł do władzy. Tak więc szatan miał wyzwolić się z więzów i zapanować nad Kościołem w 1147 roku.

Jan z Toledo, hiszpański astrolog, nabrał przekonania, że pewien konkretny układ planet w 1186 roku to znak, że świat zostanie zniszczony przez głód, trzęsienia ziemi, katastrofalne burze i wulkany.

Zdaniem włoskiego mistyka i teologa, Joachima z Fiore, inkarnacja antychrysta na Ziemi już się dokonała; miał on zostać pokonany przez króla Anglii, Ryszarda I, a to zwycięstwo miało zwiastować wielkie odrodzenie świata w 1205 roku.

W 1260 roku brat Arnold, dominikański mnich, przepowiedział bliski koniec świata i wzywał Jezusa, by osądził przywódców Kościoła na całym świecie; podczas sądu Jezus miał ujawnić, że to papież jest od dawna oczekiwanym antychrystem.

Papież Innocenty III ogłosił rok 1284 rokiem końca świata, do czego doszedł, dodając 666 lat z Księgi Apokalipsy do daty założenia islamu.

W 1300 roku franciszkański alchemik o nazwisku Jean de Roquetaillade opublikował następujące przepowiednie: antychryst pojawi się w roku 1366, po czym, nie później niż w 1370 roku, nastąpi milenijny szabat, a Jerozolima stanie się centrum świata.

Członkowie Stowarzyszenia Braci Apostolskich, którzy wierzyli, że to oni są władzami nowego Kościoła Rzymskiego, byli pewni, że w 1307 roku cały kler, łącznie z papieżem, zginie w wielkiej wojnie, która zapoczątkuje Wiek Ducha.

Czeski archidiakon Militz z Kromeriz obstawał przy tym, że antychryst ujawni się przed 1367 rokiem, rozpoczynając tym samym koniec świata.

W 1496 roku wielu przywódców Kościoła zaczęło czekać na apokalipsę, powołując się na fakt, że niedługo minie piętnaście stuleci od narodzenia Chrystusa.

Astrologowie przepowiadali ogromną ogólnoświatową powódź, która miała spustoszyć Ziemię w 1524 roku.

Reformator Hans Hut postanowił zgromadzić 144 000 wybranych świętych, by przygotować się na powrót Jezusa w 1528 roku. Niemiecki wizjoner nazwiskiem Melchior Hoffman przepowiedział, że powtórne przyjście Chrystusa nastąpi w roku 1533, a Jerozolima zostanie założona na nowo w Strasburgu w Niemczech. Kierując się tekstem Apokalipsy, wierzył, że 144 000 wiernych zostanie ocalonych, a reszta świata zginie w płomieniach.

Astrolog Richard Harvey przewidywał powtórne przyjście Chrystusa na południe 28 kwietnia 1583 roku.

Według dominikańskiego mnicha, poety i filozofa, Tomasso Campanelli, Słońcu i Ziemi pisane było zderzyć się w 1603 roku. W 1661 roku członkowie grupy o nazwie Ludzie Piątej Monarchii doszli do wniosku, że jeżeli spróbują opanować parlament, udowodnią tym samym Bogu, że na Ziemi wiara żyje i ma się dobrze, i że przyszedł czas, by Jezus powrócił i objął swoje prawowite tysiącletnie królestwo.

Krzysztof Kolumb napisał The Book of Prophecies pod koniec piętnastego i na początku szesnastego wieku; w księdze znalazła się przepowiednia, że koniec świata nastąpi w 1658 roku.

Kiedy rosyjski Kościół prawosławny przeprowadzał reformy, grupa nazywana staroobrzędowcami oderwała się od niego i stworzyła własne, niezwykle konserwatywne, niezwykle tradycyjne wyznanie. Staroobrzędowcy przekonani byli, że koniec świata nastąpi w 1669 roku. W latach 1669–1690 niemal dwadzieścia tysięcy staroobrzędowców wolało spłonąć żywcem niż stanąć w obliczu antychrysta.

Siedemnastowieczny baptysta Benjamin Keach przewidywał, że koniec świata nastąpi w 1689 roku, podobnie jak francuski prorok Pierre Jurieu.

Sławny z polowań na czarownice protestancki duchowny Cotton Mather przepowiadał koniec świata trzy razy, przy czym pierwszy raz przypadał na 1697 rok.

Trzynastego października 1736 roku wielu ludzi przygotowywało się na wielką ogólnoświatową powódź, przepowiedzianą przez Williama Whitsona, brytyjskiego teologa i matematyka.

Sławny mistyk Emanuel Swedenborg został powiadomiony przez anioły, że świat skończy się w 1757 roku.

Karol Wesley, który wraz ze swoim bratem Janem był twórcą metodyzmu, nie miał wątpliwości, że dzień Sądu Ostatecznego przypada na rok 1794. Jan Wesley nie zgadzał się ze swoim bratem co do terminu końca świata i oświadczył, że tak naprawdę to w roku 1836 „bestia z Apokalipsy” wynurzy się z morza i zacznie się nowy wiek pokoju.

Prezbiteriański duchowny Christopher Love przygotowywał swoich wyznawców na potężne trzęsienie ziemi, które miało zniszczyć planetę w 1805 roku.

W 1814 roku sześćdziesięcioczteroletnia prorokini Joanna Southcott twierdziła, że nosi w łonie Dzieciątko Jezus i że urodzi je 25 grudnia 1814 roku. Tak się złożyło, że zamiast tego dnia urodzić, umarła, a sekcja zwłok wykazała, czemu nikt się nie dziwił, że w ogóle nie była w ciąży.

Margaret McDonald, piętnastoletnia chrześcijańska prorokini, oświadczyła w 1830 roku, że antychrystem jest Robert Owen, współtwórca socjalizmu.

Szeroko rozpowszechnione było przekonanie, że tocząca się w latach 1853–56 wojna krymska, podczas której Rosja i Francja walczyły o to, które z nich wyszarpnie Palestynę imperium otomańskiemu, jest w rzeczywistości Armagedonem przepowiedzianym w Apokalipsie.

Szesnastowiecznej brytyjskiej prorokini Ursuli Southeil, która stała się sławna i niesławna jako Matka Shipton, przypisuje się następujący cytat: „Świat do końca swego dojdzie w tysiąc osiemset osiemdziesiątym pierwszym”. Teoretyzowano później, że większość proroctw Matki Shipton została w rzeczywistości napisana i przypisana jej już po śmierci i że przepowiednia o roku 1881 to robota jej wydawcy, Charlesa Hindleya.

Joseph Smith, założyciel Kościoła Jezusa Chrystusa Świętych w Dniach Ostatnich, znanego też jako kościół mormonów, miał rzec: „Prorokuję w imieniu Pana Boga i niech zostanie zapisane – Syn Człowieczy nie pojawi się w chmurach niebios, dopóki ja nie skończę osiemdziesięciu pięciu lat”. Smith byłby skończył 85 lat w 1890 roku, ale pech chciał, że nie żył wtedy już od niemal pięćdziesięciu lat.

Pod koniec dziewiętnastego wieku fizyk William Thomson, znany też jako lord Kelvin, zapewniał, że tlenu w atmosferze wystarczy tylko na trzysta lat, tak więc rasa ludzka skazana jest na śmierć przez uduszenie.

Uprzedzając wydarzenia z dnia 13 listopada 1900 roku, który zgodnie z przepowiednią rosyjskiej sekty, znanej pod nazwą Bracia i Siostry Czerwonej Śmierci, miał być dniem Sądu Ostatecznego, ponad stu członków tej sekty popełniło tego dnia samobójstwo.

Siedemnastego grudnia 1919 roku według sejsmologa i meteorologa Alberta Porty szczególna koniunkcja sześciu planet miała wytworzyć strumień magnetyczny tak potężny, że doprowadzić miał on do wybuchu Słońca, obejmującego swoim zasięgiem Ziemię.

Herbert W. Armstrong, który z początkiem lat trzydziestych XX wieku założył Worldwide Church of God (Ogólnoświatowy Kościół Boga), wierzył, że wniebowzięcie nastąpi w 1936 roku i że Jezus obejmie na niebie ramionami tylko członków jego Kościoła, żeby ich ocalić. Kiedy rok 1936 przyszedł i minął bez żadnego wniebowzięcia, Armstrong przesunął swoją przepowiednię na rok 1975.

Kaznodzieja Leonard Sale-Harrison jeździł po Ameryce w latach trzydziestych XX wieku i prowadził cykl konferencji profetycznych, podczas których zapewniał swoich słuchaczy, że świat skończy się w 1940 lub w 1941 roku.

Kiedy w roku 1948 założono państwo Izrael, znalazło się wielu chrześcijan, którzy wierzyli, że wypełniło się ostatnie z przepowiedzianych wydarzeń prowadzących do powtórnego przyjścia Chrystusa.

Astrolog Jeane Dixon przepowiedziała, że nasza planeta zostanie zniszczona 4 lutego 1962 roku przez siły, których źródłem będzie ustawienie się planet w jednej linii.

Moses David, założyciel grupy religijnej nazywanej Dziećmi Boga, przepowiedział, że prawdopodobnie w 1973 roku w Ziemię uderzy kometa i uśmierci wszystko, co żywe, w Stanach Zjednoczonych. Poprawił potem tę przepowiednię tak, by obejmowała Armagedon w roku 1986 oraz powtórne przyjście Chrystusa w roku 1993.

W 1987 roku pisarz i nauczyciel Jose Arguelles ostrzegał, że jeżeli 16–17 sierpnia nie zbierze się w pewnych konkretnych miejscach na całym świecie 144 000 ludzi, by uczcić Harmoniczną Konwergencję, Armagedonu nie da się uniknąć.

Sprzedano ponad cztery miliony egzemplarzy książki naukowca z NASA, Edgara C. Whisenanta, zatytułowanej 88 Reasons Why the Rapture Could Be in 1988 (88 powodów, dla których wniebowzięcie mogłoby nastąpić w 1988).

Fundamentalistyczny pisarz Reginald Dunlop przepowiedział, że ponieważ 23 września 1944 roku to ostatnia data zakodowana w wielkiej piramidzie w Gizie, w oczywisty sposób światu nie jest pisane trwanie poza tę datę.

Że w roku 1999 zdecydowanie świat się skończy, sądzili, by wymienić tylko maleńką garstkę, Adwentyści Dnia Siódmego, Świadkowie Jehowy, lingwista Charles Berlitz, historyk ojciec Charles Moore, emerytowany inżynier elektronik Gerald Vano, spirytualistka Eileen Lakes, konstruktor rakiet Hideo Itokawa, „Mesjański Rabbi” Michael Rood, teleewangelista Jack Van Impe, dawny konsultant NASA Richard C. Hoagland oraz eksbiznesmen, polityk i przywódca sekty Joseph Kibweteere.

Michael Travesser, urodzony w Wayne Bent, to kiedyś marynarz, a teraz duchowy przywódca sekty z Nowego Meksyku o nazwie The Lord Our Righteousness Church (Kościół Pan Naszą Prawością). Travesser twierdzi, że jest dawno wyczekiwanym mesjaszem; przepowiedział, że istnienie tego świata zakończy jakieś apokaliptyczne wydarzenie o północy 31 października 2007 roku.

Członkowie The Lord’s Witnesses (Świadkowie Pana), sekty brytyjskiej, po dokonaniu serii zawiłych obliczeń opartych na proroctwach biblijnych doszli do wniosku, że Narody Zjednoczone przejmą władzę nad światem w miesiącu księżycowym poprzedzającym 24 kwietnia 2001 roku; stanie się tak w 666 hebrajskich miesięcy po założeniu Narodów Zjednoczonych. A skoro tak się nie stało, można prawdopodobnie spokojnie założyć, że nie musimy martwić się ich drugą przepowiednią – że kiedy już Narody Zjednoczone będą rządzić światem, Armagedon rozpocznie się 21 marca 2008 roku i zginie podczas niego trzy czwarte światowej populacji.

Będziemy jeszcze w tej książce omawiali wiele innych proroctw związanych z dniami ostatnimi, ale nawet wtedy ledwie dotkniemy tego bezliku usilnych starań ludzkości, by znaleźć choćby jedną pewną wskazówkę co do tego, co ma się z nami stać. Ja również dorzucę swoje przepowiednie, nie po to, by powiększać istniejące zamieszanie, ale ponieważ naprawdę uważam, że dni ostatnie mają pewne aspekty, którymi nie dość się zajmujemy, podczas gdy innym poświęcamy wiele uwagi i obdarzamy je wiarygodnością, na jaką nie zasługują.

Trzy ogólne kategorie wierzeń związanych z końcem świata

Chociaż nie będzie to prawdą w przypadku każdej bez wyjątku teorii dni ostatnich, jaką niedługo będziemy się zajmować, z pewnością nie popełnimy błędu, ogólnie rzecz biorąc, jeśli powiemy, że teorie i proroctwa o końcu świata przypisać można do jednej z trzech kategorii: milenaryzm, apokaliptycyzm oraz mesjanizm.

Sednem milenaryzmu, które to słowo w oczywisty sposób wywodzi się z łacińskiego słowa oznaczającego tysiąc lat, jest przekonanie, że na Ziemię spadnie cały szereg niszczycielskich katastrof, po których „ocalona” cząstka ludzkości będzie przez wieczność trwała w rajskim szczęściu. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że milenaryzm nakazuje nam wszystkim pod koniec każdego milenium popadać w panikę, bo zbliża się koniec świata, jakby każda data w kalendarzu, w której są trzy zera, implikowała zagrożenie zagładą. A jak uczy nas historia, nie jesteśmy pierwszą populacją tego świata, która wpadła w tę umysłową i emocjonalną pułapkę.

Jednak tak naprawdę, czym dogłębnie zajmiemy się w rozdziale 3, milenaryzm ma swoje korzenie w biblijnej księdze Apokalipsy, w proroctwie (albo koszmarze, albo politycznym eseju) Jana apostoła o czasie końca. W rozdziale 20 Jan pisze:

Potem ujrzałem anioła, zstępującego z nieba, który miał klucz od Czeluści i wielki łańcuch w ręce. I pochwycił Smoka, węża starodawnego, którym jest diabeł i szatan, i związał go na tysiąc lat. I wtrącił go do Czeluści, i zamknął, i pieczęć nad nim położył, by już nie zwodził narodów, aż tysiąc lat się dopełni... I ujrzałem trony – a na nich zasiedli [sędziowie], i dano im władzę sądzenia – i ujrzałem dusze ściętych dla świadectwa Jezusa i dla Słowa Bożego, i tych, którzy pokłonu nie oddali Bestii ani jej obrazowi i nie wzięli sobie znamienia na czoło ani na rękę. Ożyli oni i tysiąc lat królowali z Chrystusem. A nie ożyli inni ze zmarłych, aż tysiąc lat się skończyło... A gdy się skończy tysiąc lat, zwięzienia swego szatan zostanie zwolniony. I wyjdzie, by omamić narody... by ich zgromadzić na bój,... Wyszli oni na powierzchnię Ziemi i otoczyli obóz świętych i miasto umiłowane; a zstąpił ogień od Boga z nieba i pochłonął ich. A diabła, który ich zwodzi, wrzucono do jeziora ognia i siarki, tam gdzie są Bestia i Fałszywy Prorok. I będą cierpieć katusze we dnie i w nocy na wieki wieków.

Kiedy przeczyta się te wersety, nietrudno zrozumieć, dlaczego znaczenie kulturowe okresu tysiącletniego utrzymuje się po dziś dzień, i to niezależnie od tego czy ludzie, którzy w nie wierzą i martwią się nim, wiedzą cokolwiek o Biblii, czy nie.

Apokaliptycyzm to teoria dni ostatnich, zgodnie z którą najpierw gniew Boga spadnie na Ziemię w postaci szeregu kataklizmów, potem Bóg osądzi każdego człowieka według tego, jak postępował on na Ziemi, a w końcu zajmie znowu należne Mu miejsce Stworzyciela i Najwyższego Władcy nieba i ziemi.

Apokaliptycyzm prawdopodobnie najgłębiej zakorzeniony jest w starotestamentowej Księdze Daniela, co ilustrują poniższe wyimki:

Ujrzałem swoją wizję w nocy. Oto cztery wichry nieba wzburzyły wielkie morze. Cztery ogromne bestie wyszły z morza... Pierwsza podobna była do lwa i miała skrzydła orle. Patrzałem, a oto wyrwano jej skrzydła, ją zaś samą uniesiono w górę i postawiono jak człowieka na dwu nogach, dając jej ludzkie serce. A oto druga bestia, zupełnie inna, podobna do niedźwiedzia... a trzy żebra miała w paszczy między zębami. Mówiono do niej: „Podnieś się! Pożeraj wiele mięsa!”. Potem patrzałem, a oto inna [bestia] podobna do pantery, mająca na swym grzbiecie cztery ptasie skrzydła. Bestia ta miała cztery głowy; jej to powierzono władzę. Następnie patrzałem i ujrzałem w nocnych widzeniach: a oto czwarta bestia, okropna i przerażająca, o nadzwyczajnej sile. Miała wielkie zęby z żelaza... pożerała i kruszyła, depcąc nogami to, co pozostawało...

Powstanie król o okrutnym obliczu, zdolny rozumieć rzeczy tajemne. Jego moc będzie potężna... Będzie zamierzał rzeczy dziwne i dozna powodzenia w swych poczynaniach; obróci wniwecz potężnych i naród świętych...

Pomazaniec zostanie zgładzony i nie będzie dla niego... Miasto zaś i świątynia zginie wraz z wodzem, który nadejdzie. Koniec jego nastąpi wśród powodzi, i do końca wojny potrwają zamierzone spustoszenia... Na skrzydle zaś świątyni będzie ohyda ziejąca pustką i przetrwa aż do końca, do czasu ustalonego na spustoszenie.

Wtedy nastąpi okres ucisku... Wielu zaś, co posnęli w prochu ziemi, zbudzi się: jedni do wiecznego życia, drudzy ku hańbie, ku wiecznej odrazie. Mądrzy będą świecić jak blask sklepienia, a ci, którzy nauczyli wielu sprawiedliwości, jak gwiazdy przez wieki i na zawsze.

No i mamy jeszcze mesjanizm, który koncentruje się wokół założenia, że na koniec pojawi się na Ziemi mesjasz (od hebrajskiego słowa oznaczającego pomazańca) albo zbawca, by wyzwolić wierny i pobożny lud boży z cierpienia i ucisku, jakie cierpliwie znosił, i poprowadzić go w wieczność niebiańskiej radości i pokoju. Chociaż najbardziej oczywiste przykłady mesjanizmu znajdziemy w wierze chrześcijańskiej i żydowskiej, przekonamy się, że są jeszcze inne wielkie religie, których wyznawcy nie przestają wyczekiwać, by mesjasz przybył, nim nadejdą dni ostatnie, i bezpiecznie przekazał ich w ramiona Boga.

Wśród wielu powodów, które moim zdaniem przyczyniły się do tego, że ludzkość od wieków fascynuje się tematem końca świata, jest i taki: chociaż Bóg wielokrotnie zapewniał nas, że genetycznie jesteśmy wieczni, nasz świadomy umysł z dużo większą łatwością pojmuje obowiązującą na Ziemi prawidłowość, że wszystko ma swój „początek, środek i koniec”, niż koncepcję wieczności. Słyszymy, że po Tamtej Stronie nie ma czegoś takiego jak czas, że nie istnieje nic oprócz wieczystego „teraz”, a my, co zrozumiałe, nie jesteśmy w stanie sobie tego wyobrazić, ponieważ na Ziemi mamy praktycznie obsesję na temat czasu. Mówią nam wybitni teologowie i duchowi przywódcy, że ta planeta wcale nie jest naszym prawdziwym domem, że nasz szczęśliwy, święty Dom czeka cierpliwie, byśmy opuścili nasze ciała i wrócili tam, gdzie jest nasze miejsce, ale nie potrafimy na zawołanie przypomnieć sobie, byśmy żyli gdzie indziej, jakże więc to gdzie indziej może być „Domem”?

Tak więc w ogólnym rozrachunku nie można się za bardzo dziwić, że nasze zorientowane na „początek, środek i koniec” społeczeństwo – pochłonięte zadawaniem powiązanych z czasem pytań takich jak „kiedy?” i „jak długo jeszcze?” i kurczowo trzymające się Ziemi w błędnym przekonaniu, że to jedyny Dom, jaki znamy – pragnie odpowiedzi, zawsze ich pragnęło i zawsze ich będzie pragnąć.

Niezależnie od tego, czy kolejne rozdziały udzielą odpowiedzi, czy też tylko nasuną jeszcze więcej wątpliwości, będziemy przynajmniej wiedzieli, że zadając te pytania wyrażamy zainteresowanie tematem równie ponadczasowym jak sama ludzkość.

ROZDZIAŁ DRUGI

Prastare wierzeniana temat końca świata

Niezaprzeczalnie jest taki aspekt ludzkiej natury, który każe nam czuć się jakoś bezpieczniej, jeżeli wiemy, jak się jakaś historia kończy, zwłaszcza jeżeli to nasza historia. Nie lubimy niewyjaśnionych spraw. Nie lubimy pytań bez odpowiedzi ani nierozwiązanych zagadek, ani niepewności. Nie lubimy nie wiedzieć, co czeka na nas za rogiem, czy to coś może nam wyrządzić krzywdę, i co możemy zrobić, by tego czegoś uniknąć lub przygotować się na to. W człowieku tkwi głębokie przekonanie, że „strzeżonego Pan Bóg strzeże”. I trzymamy się tego przekonania, od kiedy ludzkość istnieje na Ziemi.

Prastare cywilizacje z nie mniejszą niż my determinacją starały się jakoś dowiedzieć, czym skończy się nasza historia na tej Ziemi, a czym historia samej Ziemi. Nasi przodkowie wykorzystywali w tym celu te same narzędzia, z jakich my korzystamy dzisiaj: łączyli ze sobą fragmenty swoich wierzeń, opierali się na swoim doświadczeniu oraz informacjach, jakie mieli pod ręką. Ich scenariusze dnia Sądu Ostatecznego wahały się od optymistycznych do prawdziwie przygnębiających – i nie różniły się od naszych współczesnych „wyrafinowanych, naukowych” teorii niczym poza słownictwem i szczegółami. Ale w sumie równie poważnie jak my podchodzili do kwestii znalezienia prawdziwej odpowiedzi na być może pierwsze pytanie, jakie zadano na tej planecie, a mianowicie: „Jak się nasza historia kończy?”.

Inkowie

Południowoamerykańskie imperium Inków było niegdyś jednym z największych krajów na Ziemi i rozciągało na dwa tysiące pięćset mil wzdłuż łańcucha górskiego Andów. Początki cywilizacji inkaskiej okrywa mit i tajemnica, a od czasów, kiedy w 1532 roku hiszpańscy konkwistadorzy zniszczyli pisaną historię i zrabowali przeogromne bogactwa Inków, zachowało się to, co przekazywano ustnie z pokolenia na pokolenie.

Najdawniejsi Inkowie byli rzemieślnikami, myśliwymi, rolnikami i niezaprzeczalnie wybitnymi budowniczymi i inżynierami. Zanim wynaleziono koło, zbudowali czternaście tysięcy mil dróg, przeznaczonych wyłącznie do podróży pieszych, a konstrukcja tych dróg była tak trwała, że niektóre z nich do dziś utrzymały się w nienaruszonym stanie. Prawdopodobnie najbardziej niezwykłym pomnikiem architektonicznego geniuszu tego starożytnego społeczeństwa są inkaskie piramidy, świątynie, obserwatoria i inne budowle, które nie przestają fascynować odwiedzających z całego świata – one również stoją nadal nieskazitelne, nienagannie zaprojektowane i w wielu przypadkach niedokończone, nieme pamiątki po cywilizacji zdziesiątkowanej nagle przez ludzi żądnych władzy i chciwych.

Istotą życia, języka i religii Inków było ich poczucie jedności z naturą. Wierzyli, że natura to rękodzieło Boga Słońca i uważali się za jego bezpośrednich potomków. Podczas skomplikowanych uroczystości dziękowali Bogu Słońca za żniwa, modlili się do Boga Słońca o obfite zbiory i błagali Boga Słońca, by nie opuszczał ich, swoich dzieci, podczas przesilenia, kiedy Ziemia i Słońce są najbardziej oddalone od siebie. Wierzyli w reinkarnację, a kiedy odprawiano najświętsze obrządki, przynosili mumie swoich przodków na miejsca ceremonii, by móc spędzać te najczcigodniejsze chwile razem z tymi, którzy ich poprzedzali.

Kiedy cywilizacja Inków była niszczona przez najazdy Hiszpanów w XVI wieku, niewielkie plemię uchodźców, znanych jako Indianie Q’ero, schroniło się w odosobnionych wioskach w wysokich Andach. Mieszkają tam po dziś dzień, a ich starszyzna i szamani uczą kolejne pokolenia spadkobierców niegdyś ogromnego i wspaniałego świata Inków jego starożytnego języka, historii, tradycji i proroctw.

W 1996 roku plemienny przywódca Q’ero, czcigodny szaman oraz inni starsi plemienia zaszczycili Stany Zjednoczone historyczną wizytą, podczas której dzielili się mnóstwem informacji na temat Inków, łącznie z proroctwami swoich przodków. Wśród tych proroctw znajduje się wymowny fragment opisujący, jak Inkowie wyobrażali sobie koniec świata:

Nowi gospodarze Ziemi przybędą z Zachodu, a na tych, którzy wywarli największy wpływ na Matkę Ziemię, spoczywa teraz odpowiedzialność, by zmienili swoje z nią stosunki po tym, jak zmienią siebie.

Proroctwo utrzymuje, że Północna Ameryka dostarczy siły fizycznej albo ciała; Europa dostarczy aspektu umysłowego albo głowy; a serca dostarczy Ameryka Południowa.

Proroctwa są optymistyczne. Odnoszą się do końca świata takiego, jaki znamy – do śmierci pewnego sposobu myślenia i bycia, do końca pewnego sposobu odnoszenia się do natury i do Ziemi.

Inkowie spodziewają się, że w nadchodzących latach wejdziemy w złoty wiek, w złote milenium pokoju.

Proroctwa mówią również o burzliwych zmianach, które będą zachodziły w Ziemi i w naszej psychice, redefiniując nasze stosunki wzajemne i naszą duchowość.

Następna pachacuti, albo wielka zmiana, już się rozpoczęła i zwiastuje pojawienie się nowego człowieka po tym okresie zamętu.

Q’ero, zupełnie jakby chcieli poprowadzić swoich słuchaczy ku przepowiadanemu złotemu wiekowi, dodali na pożegnanie, co następuje:

Stąpaj po własnych śladach. Ucz się od rzek,

od drzew i skał. Czcij Chrystusa, Buddę,

swoich braci i siostry.

Czcij swoją Ziemię Matkę i Wielkiego Ducha. Czcij siebie i wszelkie stworzenie.

Patrz oczami duszy i wykorzystuj najistotniejszą treść.

Majowie

Uważa się, że cywilizacja Majów narodziła się na półwyspie Jukatan około 2600 roku przed naszą erą i kwitła w przybliżeniu do 1300 roku naszej ery. Majowie osiągali znakomite wyniki w astronomii, piśmie hieroglificznym, naukach ścisłych, matematyce, sztuce, rolnictwie, tkactwie, architekturze i w tworzeniu bardzo specjalistycznych, skomplikowanych systemów kalendarzowych, żeby wymienić tylko garstkę z ich talentów. Społeczeństwo było silnie zhierarchizowane, przy czym klasą rządzącą byli królowie i kapłani władający jasno określonymi terytoriami, a ogromna rzesza chłopów była klasą najniższą, dostarczającą niewolniczej pracy. Majowie ostatecznie rozprzestrzenili się na tereny dzisiejszego Meksyku, Salwadoru, Belize, Hondurasu i Gwatemali.

Niemal równie fascynująca jak sama cywilizacja Majów jest tajemnicza nagłość, z jaką zniknęli. Stało się tak, jakby złożone, wyrafinowane społeczeństwo, liczące piętnaście milionów ludzi, pewnego dnia po prostu porzuciło swoje życie i nigdy do niego nie wróciło, nie pozostawiając po sobie nic poza opustoszałymi miastami i opuszczonymi cudami architektury. Po dziś dzień nie ma jednoznacznej odpowiedzi, jest tylko wiele teorii na temat tego, co wydarzyło się tak nagle i tak nieodwołalnie. Niektórzy przekonani są, że kolejno następujące po sobie susze zmusiły populację do dokonania wyboru pomiędzy przeniesieniem się gdzie indziej a śmiercią głodową. Niektórzy wierzą, że na skutek buntu chłopów/niewolników do uprawy ziemi została garść szlachetnie urodzonych, niemających żadnego doświadczenia ani wiedzy, i w rezultacie niezdolne do utrzymania się społeczeństwo upadło. Niektórzy przekonani są, że nadgorliwość, jaką okazywali Majowie przy pracach rolniczych, doprowadziła do różnych negatywnych skutków, w tym poważnego wyjałowienia ziemi czy wycinania i wypalania bujnych lasów Centralnej Ameryki pod uprawy, co w końcu okazało się podejściem destruktywnym, tak że cywilizacja sama dosłownie pozbawiła własny kraj zdolności do jej wyżywienia. Niektórzy przekonani są, że Majów zniszczyły zabójcze wirusy, podczas gdy inni wierzą, że winne jest przeludnienie. Poza tym, jeśli chodzi o zniknięcie Majów, eksperci zgodni są chyba tylko w jednym, że właściwie nikt nie ma pewności, co naprawdę stało się z tymi piętnastoma milionami ludzi około 1300 roku naszej ery. A ponieważ hiszpańscy konkwistadorzy, po najeździe na Amerykę Środkową i Południową, stosowali taką praktykę, że zabijali kapłanów i szlachetnie urodzonych oraz palili księgi Majów i ich kroniki, prawdopodobnie nikt nigdy się tego nie dowie.

Przez te wszystkie wieki przetrwał do naszych czasów fascynujący i bardzo skomplikowany kalendarz Majów; składał się z cykli po 260 dni, a każdy dzień miał swoją własną nazwę, jedną z dwudziestu, przedstawianą za pomocą jej własnego symbolu. Dni Majów nosiły numery od jeden do trzynaście, ale ponieważ nazw było dwadzieścia, kiedy trzynastodniowy okres się kończył, następny dzień ponownie otrzymywał numer „jeden”. W kalendarzu uwzględniony był również rok słoneczny, w którym miesiące miały swoje nazwy; po osiemnastu miesiącach roku słonecznego Majowie dołączali jeszcze jeden pięciodniowy miesiąc. Dni tego miesiąca uważane były za pechowe, w związku z czym nie nadawano im nazw.

Nie będę udawała, że jestem w stanie rozszyfrować zawiłości kalendarza Majów. Skupię się natomiast na elemencie, który każdy potrafi rozszyfrować: kalendarz kończy się 21 grudnia 2012 roku, a data ta stała się źródłem zmartwienia dla ludzi, którzy o niej wiedzą i mają mocne postanowienie, że konkretnych przepowiedni „końca świata” należy się bać. Tylko że Majowie nigdy nie zamierzali implikować, że 21. 12. 2012, albo w dzień zimowego przesilenia 2012 roku, dojdzie do apokaliptycznego końca świata. Ich proroctwo mówi, że w ten dzień świat przejdzie z jednej epoki w inną, i że to od ludzkości zależy, czy zmiana będzie gwałtowna i dramatyczna, czy też będzie zachodziła stopniowo, elegancko, spokojnie i pokojowo.

Majowie twierdzą, że co 5125 lat kończy się jeden cykl na Ziemi, a zaczyna następny. Jest pięć cyklów, a każdy z nich ma cechy z grubsza odpowiadające naszej „podróży” przez dobę. Pierwszy z cykli Ziemi porównać można do galaktycznego poranka, podczas którego nasz Układ Słoneczny dopiero zbliża się do centralnego światła wszechświata. Drugi cykl, południe, to zbliżenie się na najmniejszą odległość do kosmicznego centralnego światła. Galaktyczne popołudnie albo cykl trzeci następuje, kiedy nasz Układ Słoneczny zaczyna się odsuwać do centralnego światła. Czwarty cykl odpowiada nocy, kiedy nasz Układ Słoneczny jest najbardziej oddalony od centralnego światła. A piąty cykl to ten okres „najciemniejszy przed świtem”, kiedy nasz Układ Słoneczny wychodzi ze strefy pozbawionej światła i ponownie przesuwa się w stronę pierwszego cyklu porannego.

Zgodnie z proroctwem kalendarza Majów nasz Układ Słoneczny powoli kończył swój piąty cykl, ten „najciemniejszy przed świtem” w 1987 roku i przesuwa się teraz w stronę poranka pierwszego cyklu, który oficjalnie zacznie się w roku 2012. A sposób, w jaki wykorzystamy te krótkie lata między teraz a wtedy, zdecyduje, czy coraz bliższe narodziny poranka okażą się destruktywne czy produktywne. Negatywność, agresja, chciwość, okrucieństwo, pożądanie władzy i systematyczna profanacja natury i jej świętych mieszkańców zagwarantują nam, że przejście od piątego cyklu z powrotem do pierwszego będzie miało katastrofalny przebieg, podczas gdy kultywowanie na skalę globalną życzliwości, szacunku, jedności, miłosierdzia i okazywanie czci dla świętości naszej planety i wszystkich żyjących na niej istot może, z naszego wyboru, umożliwić nam przejście do prawdziwie złotego wieku. Tak więc rok 2012, jak zapewniają Majowie, oznacza, że na Ziemi nastąpi wielka zmiana. Jakiego rodzaju będzie ta zmiana, to zależy wyłącznie od nas.

ATLANTYDA

Według Majów koniec Czwartego Świata (cyklu) i początek Piątego nastąpił 12 sierpnia 3113 roku przed naszą erą, kiedy zatonął wielki kontynent Atlantydy.

O Atlantydzie jako pierwszy wspomniał w literaturze genialny grecki pisarz i filozof, Platon (428-348 r.p.n.e.). W jego dialogach Timajos i Krytias występują postacie, które umiejscawiają Atlantydę jako miejsce „gdzieś za Słupami Herkulesa”; została ona zniszczona prawdopodobnie przez tsunami albo trzęsienie ziemi około dziewięć tysięcy lat wcześniej. Kiedy Sokrates mówił w dialogach o społeczeństwach idealnych, w odpowiedzi Timajos i Krytias opowiedzieli mu historię, która „nie jest fikcją, ale historią prawdziwą” o konflikcie pomiędzy starożytnymi Ateńczykami a Atlantami.

I od czasów Platona Atlanci, ich pochodzenie oraz cywilizacja są tematem legend, badań i prac naukowych. W rozmaitych źródłach twierdzi się, że byli to kosmici, którzy przylecieli na Ziemię ponad pięćdziesiąt tysięcy lat temu. Człekokształtni, o jasnej cerze, byli olbrzymami o wzroście średnio od siedmiu do dziesięciu stóp. W trakcie prac wykopaliskowych znaleziono szkielety potwierdzające istnienie rasy, która dorastała do tej wysokości, a nawet ją przekraczała.

Długość życia Atlantów wynosiła ponoć około ośmiuset lat, co mogłoby wyjaśniać, skąd wzięli czas na rozwijanie swojej zdumiewającej technologii wyprzedzającej naszą, nawet dzisiejszą, o całe lata świetlne.

Umieli w sposób doskonały sterować pogodą. A ponieważ byli praktycznie uzależnieni od stymulacji, znajdowali szczególne upodobanie w wywoływaniu gwałtownych burz dla rozrywki. Potrafili również tworzyć „specjalne efekty” geologiczne, od fontann wulkanicznych przez gejzery do erupcji minerałów oraz, co prawdopodobnie najbardziej oszałamiające, wynaleźli coś, co nazywali „technologią progową” – urządzenie, które przetwarzało to, co my uważamy za kontinuum czasoprzestrzenne, w źródło energii.

Jednym z najbardziej rozpowszechnionych źródeł energii na Atlantydzie był jednak kryształ, który, jak wiemy, ma zdolność zarówno do przenoszenia, jak i wzmacniania promienia światła skierowanego na jego ścianki. Atlanci po prostu wykorzystali szerzej tę przesłankę i używali energii kryształu nie tylko dla zaspokojenia podstawowych, podobnych do naszych potrzeb energetycznych, ale również do uzyskiwania większych plonów, potęgowania własnego rozwoju fizycznego i swoich zdolności umysłowych oraz zachowania młodzieńczego wyglądu pomimo mocno zaawansowanego wieku.

Atlantyda fascynowała wybitnego parapsychologa i proroka, Edgara Cayce’a, o którym powiemy więcej w dalszym rozdziale. W jednym ze swoich wielu szczegółowych opisów życia na Atlantydzie Cayce wspomina o Kamieniu Tuaoi, inaczej Kamieniu Ognistym, wielkim krysztale przechowywanym w budynku ze składanym dachem, który pozwalał „ładować” go przez Słońce, Księżyc, gwiazdy, ogólną atmosferę i samą Ziemię. Kryształ ten potrafił również przekazywać energię napędzającą wszelkiego typu pojazdom na kontynencie, nad nim i pod nim; przesyłać transmisje audio i wideo na ogromną odległość; i bezprzewodowo dostarczać ciepła i światła wszędzie, gdzie były one na Atlantydzie potrzebne.

Według Cayce’a i innych uczonych to właśnie Wielki Kryształ, który był takim błogosławieństwem dla Atlantów, ostatecznie przywiódł ich do zguby. Ogarniała ich coraz większa obsesja na punkcie własnej potęgi oraz potęgi tego bezprecedensowego źródła energii, które stworzyli, i zaczęli „dostrajać” kryształ do coraz wyższych częstotliwości; na skutek ich działalności kryształ bez żadnej przenośni doprowadził do implozji gór, erupcji wulkanów i zapadnięcia się kontynentu, który pogrążył się w Oceanie Atlantyckim.

Chociaż nie będzie jednogłośnej zgody co do tego, że Atlantyda istniała, dopóki nie wynurzy się ona ponownie w tym stuleciu – a wynurzy się – z pewnością istnieją poszlaki wskazujące, że nie była taką mrzonką, za jaką uważają ją sceptycy.

Na przykład w numerze „Geologic Society of America Bulletin” z 1954 roku w sprawozdaniu z badań wierzchołka podwodnego Grzbietu Środkowoatlantyckiego, czytamy:

Stan lityfikacji wapienia sugeruje, że mógł on ulec lityfikacji w warunkach atmosferycznych (tj. powyżej powierzchni wody, na powierzchni lądu] i że w ciągu minionych 12 000 lat ta podmorska góra (wierzchołek) mogła być wyspą.

Mamy poza tym cykl zdjęć satelitarnych, pokazanych i opisanych w numerze magazynu „Discover” z marca 1996 roku:

Grzbiet Środkowoatlantycki wije się środkiem oceanu od Grenlandii do szerokości geograficznej przylądka Horn. Pod Południową Afryką Grzbiet Zachodnioaustralijski wystrzela w Ocean Indyjski jak sycząca rakieta albo jak ślad wędrówki jakiegoś gigantycznego głębinowego kreta z filmu rysunkowego.

A może to Majowie wystarczająco potwierdzili istnienie Atlantydy, i to z taką mocą, że żadnego więcej potwierdzenia nie potrzeba, kiedy uznali jej upadek za fakt o tak monumentalnym historycznym znaczeniu, że zgodnie z ich najświętszymi wierzeniami zakończył on istnienie jednego ze światów.

Aztekowie

Inną potężną, a teraz już wymarłą cywilizacją wojowników było imperium Azteków z ośrodkiem w Dolinie Meksyku. Imperium to powstało w przybliżeniu w dwunastym wieku naszej ery. Początki jego historii nie zostały zapisane, były przekazywane tylko ustnie z pokolenia na pokolenie, tak więc nie da się prześledzić jego powstania z jakąś dużą dokładnością. Legendy mówią, że Aztekowie przybyli z wyspy Aztlan. Nie ma jednak pewności, czy Aztlan jest miejscem, które rzeczywiście istniało; owiany jest mitem i tajemnicą jak Camelot oraz, dodaliby niektórzy, jak zaginiony kontynent Atlantydy. Rozważa się też możliwość, że Aztlan to bardzo realne miejsce i że znajdował się w Utah albo może w Kolorado. Gdyby udało się dowieść, że to prawda, oznaczałoby to, że Aztekowie mogli przybyć do Doliny Meksyku z terenów, które leżą obecnie na zachodzie Stanów Zjednoczonych, i trzeba by jeszcze raz zastanowić się nad wszystkimi naszymi poglądami na nielegalnych imigrantów z terenów na południe od granicy – mieliby oni podstawy twierdzić, że są potomkami rdzennych Amerykanów i mają nawet większe prawa do przebywania na tej ziemi niż cała reszta z nas. Aztecka Wstęga Wędrówki (Tira de la Peregrinación) opisuje Aztlan jako wyspę na jeziorze, zamieszkałą przez wielkie stada czapli, z siedmioma świątyniami pośrodku. Niektórzy mówią, że siedem grot na Antelope Island w Utah mogłoby stanowić potwierdzenie, że jest ona tożsama ze starożytnym Aztlan, podczas gdy inni przekonani są, że Aztlan zostanie w końcu odnaleziony na Florydzie lub w jej pobliżu. Ale Jesus Jauregui z Państwowego Instytutu Antropologii i Historii w Meksyku oświadcza stanowczo: „Aztlan to miejsce mityczne, a nie historyczne”. Tak więc debata nie ustaje, podobnie jak organizowanie sporadycznych wypraw badawczych.

Nie budzi natomiast wątpliwości fakt, że Azteków zaprowadził do Doliny Meksyku w czternastym wieku Tenoch, ich wódz naczelny. Bóg wojny Huitzilopochtli rozkazał mu następnie zabrać swój nieucywilizowany barbarzyński lud na bezpieczną grząską wyspę na jeziorze Texcoco, gdzie mieli wybudować miasto i czcić Huitzilopochtli ofiarami z ludzi; zwyczaj ten dosyć szeroko rozpowszechnił się wśród Azteków. Chociaż sytuacja była ciężka, a teren bagnisty, miasto Tenocha zostało zbudowane i otrzymało nazwę Tenochtitlan. Takie były trudne początki imperium Azteków, które kwitło aż do mniej więcej 1520 roku, kiedy to hiszpańscy konkwistadorzy pod wodzą Corteza najechali i podbili Azteków oraz praktycznie wszystkie inne cywilizacje po drodze, przy okazji niszcząc wszelkie pozostałości po nich.