(Nad)Zwyczajni - Barbara Paszkowska - ebook

(Nad)Zwyczajni ebook

Barbara Paszkowska

0,0

Opis

Zjawia się, kiedy najmniej się jej spodziewasz

Marcin zmaga się z brakiem akceptacji ze strony ojca. Po maturze decyduje się porzucić życie na wsi i wyjeżdża na studia do Warszawy. Stolica jednak nie przynosi ukojenia – wojskowa uczelnia zmusza go do ciągłego udawania kogoś, kim nie jest.

Paweł, przyszły ratownik medyczny, boryka się z traumą po zdradzie i atakami paniki. Jednocześnie wspiera rodzinę w opiece nad chorą babcią. Choć udało mu się odbudować poczucie równowagi, wciąż nie jest pewien, czy potrafi otworzyć się na nowy związek.

Mężczyźni poznają się dzięki wspólnym znajomym i szybko odkrywają, że łączy ich coś wyjątkowego. Jednak różnice w doświadczeniach i osobowościach wystawiają ich relację na wielką próbę. Czy odnajdą siłę, by razem stawić czoła wyzwaniom i udowodnić, że zwyczajność może być czymś nadzwyczajnym?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 481

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Barbara Paszkowska

(Nad)Zwyczajni

Rozdział 1

*

Przyglądał się znudzonym wzrokiem kolejnym slajdom przesuwającym się przed nim. Potem przerzucał wzrok na białą tablicę zapisaną czarnymi cyframi i schematami. Nie zastanawiał się, jak zrobić zadanie, raczej szukał ewentualnego błędu, który mógł popełnić wykładowca. Wtedy podnosił rękę i zgłaszał swoją wątpliwość, która zazwyczaj była przyjmowana z aprobatą przez starszego profesora i kolejnymi westchnieniami studentów. Dla niego fizyka to była łatwizna. Mechanika czy elektrostatyka przerażały kumpli, ale nie jego. Kiedy trzeba było rozwiązać jakieś skomplikowane zadanie na tablicy, ścigał się z profesorem, czekając z głupią satysfakcją, czy rozwiąże je tak samo.

To były ostatnie zajęcia w piątek. Zbliżała się piętnasta trzydzieści. Jego zdaniem zbyt powoli. Pierwszy raz od początku studiów nie mógł się doczekać końca wykładu z fizyki. Spojrzał na migający ekran telefonu leżącego obok niego na stoliku. Jest wiadomość. Dyskretnie ją odczytał: „Będę ok. 18.00. Nie dam rady wcześniej. Tęsknię”.

Uśmiechnął się do czytanego tekstu i poczuł dreszcz ekscytacji przechodzący przez ciało. Wyłączył się z roztrząsania kolejnej zawiłości fizycznej, kiedyś tak fascynującej, dzisiaj jedynie wydłużającej zajęcia. „Też tęsknię” – odpisał i znowu poczuł ten dreszcz. Uśmiechał się. Naprawdę, po prostu się uśmiechał. On, którego trudno było zobaczyć z uśmiechem na twarzy.

– Stary, co ty? – szepnął kumpel siedzący obok.

Przestraszył się. Otrząsnął się z myśli, w których już wizualizował swoje spotkanie.

– Co co? – odburknął.

– No nie wiem właśnie co. Z czego się śmiejesz? Co tam masz? Pokaż telefon!

– Spadaj! Ucz się fizyki.

– Spieprzaj! Nie czaję tego.

Schował telefon do kieszeni i wyprostował się na krześle. Spojrzał na tablicę. No tak, wynik zgadzał się z tym, który zapisał w swoich notatkach. Jestem geniuszem – pomyślał i poczuł, że cały świat mu sprzyja. Tak, świat otwierał się wreszcie przed nim. Odkąd był na studiach, poczuł wolność, o jakiej marzył w szkole średniej, mieszkając z rodziną w małej wsi pod Rzeszowem. A teraz otwierał się jeszcze bardziej, bo kogoś poznał. Właśnie – poznał kogoś. Pierwszy raz umówił się z kimś w mieście. Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje.

Po wykładzie zabrał notatnik. Szybko podniósł się z miejsca i ruszył ku wyjściu z auli.

– Ej, Kochański!

Odwrócił się na dźwięk swojego nazwiska.

– Co jest, Byku?

– Dzisiaj piątek, idziemy na kluby?

Często razem wychodzili w miasto. Dołączało do nich jeszcze kilku chłopaków i spędzali czas na wspólnym piciu piwa, gadaniu o wojsku, dziewczynach, siłowni, rapie, podlewając to wszystko bursztynowym napojem z procentami.

– Nie, stary. Umówiłem się.

Byku zagwizdał cicho.

– Ooo, kogo wyrwałeś?

Zawahał się przez chwilę, ale trwało to sekundy. Nie należał do tych, którzy się wahają.

– Nie wyrwałem, tylko…

No właśnie, tylko co? Nie miał pojęcia, co wymyślić, a prawdy mówić nie chciał.

– Ej, no dobra. Wiem, jak jest. Nie chcesz mówić, to nie. – Byku załatwił sprawę za niego.

Idąc do akademika, zatrzymali się na palarce. Wyjęli e-papierosy i buchnęli dymem prawie jednocześnie. Dołączyli do nich inni palacze nowoczesnych urządzeń, ale dym tradycyjnych papierosów też można było poczuć. Lubił tę atmosferę. Rozmawiał z ludźmi o głupotach, zaciągając się truskawkowym dymem. Śmiali się z byle czego, przepychali łokciami i było po prostu super. Tak to czuł.

W pokoju zjawili się wszyscy w tym samym czasie. Mały szykował się do domu. Pakował brudne ciuchy do plecaka. Mieszkał tuż pod Warszawą, a dojazd do domu zabierał mu niecałą godzinę. Byku nakręcał się na kluby. Siedział w telefonie i zbierał ekipę do wyjścia. Co jakiś czas dźwięczał sygnał nadchodzącej wiadomości.

On miał w planie prysznic. Zabrał ręcznik, mydło i wyszedł do łazienki. Na szczęście nikt inny nie wpadł na ten pomysł, więc nie musiał czekać. Zdjął ubranie, wszedł do kabiny. Zmoczył ciało i je namydlił. Myślał o spotkaniu. Chciał się dobrze prezentować. Zrobić wrażenie. Na tę myśl poczuł, że jego męskość daje o sobie znać. O kurwa – pomyślał – jeszcze tego brakowało. Oblał się zimną wodą i przywołał w myślach obraz lektorki angielskiego. To był niezawodny sposób, żeby doprowadzić się do porządku.

Kiedy wrócił do pokoju, Małego już nie było, a Byku debatował przez telefon, gdzie by tu zrobić biforek przed pójściem do klubu. Tam bowiem alkohol był tak drogi, że należało wcześniej zaprawić się wódką albo piwem.

Szybko wrzucił na siebie czarne dżinsy i równie czarny T-shirt. Do tego czarna skórzana kurtka, z którą się nie rozstawał, gdy nosił cywilki. Jeszcze trochę Paco Rabanne na klatę i mógł wychodzić.

– Ooo, stary.

Byku podniósł oczy znad telefonu, który odłożył na stolik. On spojrzał przelotnie na siedzącego na krześle chłopaka, bo tak naprawdę mało go obchodziło, co pomyśli czy powie kumpel. Ale kumpel nic nie powiedział, chociaż być może myślał dużo.

– No to trzymaj się – rzucił tylko i zniknął za drzwiami, zostawiając w pokoju delikatną chmurkę Paco Rabanne.

***

Warszawa w połowie października wyglądała pięknie. Jesień w tym roku nie pożałowała słońca, ciepła i różnorodnych barw. Park otaczający akademiki utonął w złocie i czerwieni. Liście szeleściły pod nogami, słońce dogorywało nad linią horyzontu. Było ciepło i dobrze. Zaciągnął się powietrzem wielkiego miasta, które jeszcze rok temu było mu zupełnie obce. Teraz już czuł się stąd. Szybko oswoił się z nowymi realiami, zawarł nowe znajomości, był ambitny, dużo się uczył, a wojsko mu to umożliwiło. Ze swoim najlepszym przyjacielem Kubą zawarli umowę, że spotkają się na studiach w Warszawie. Zresztą nie wyobrażał sobie pójść do pracy zaraz po ukończeniu technikum z tak dobrze zdaną maturą tylko dlatego, że ojciec nie chciał mu finansować nauki poza Rzeszowem. Skoro tak – powiedział mu wtedy – sponsorem będzie armia.

Chociaż pod Kolumną Zygmunta kręciło się wielu ludzi, od razu dostrzegł sylwetkę wysokiego i szczupłego blondyna opartego o rower. Na kierownicy przewiesił kask, a sam szukał czegoś w telefonie. Słońce już zaszło, ale powietrze było przejrzyste. Mógł przyjrzeć się chłopakowi z daleka, a jego widok sprawił mu nieoczekiwaną przyjemność. Dostrzegł białą bawełnianą koszulkę wyglądającą nieśmiało spod ciemnoszarej bluzy z kapturem. Przesunął wzrok na jego zgrabny, szczupły tyłek, który opinały jasnoniebieskie dżinsy, o dziwo bez dziur. Nogawki spodni kończyły się tuż nad czarnymi adidasami. Wygląda luzacko – pomyślał i podszedł do niego zupełnie niezauważony.

– Nie ma jeszcze osiemnastej. Długo czekasz, Paweł?

Chłopak szybko podniósł głowę znad telefonu. Patrzył na niego dużymi niebieskimi oczami, które zdecydowanie nie ukrywały radości.

– No, wyrobiłem się wcześniej. Cześć, Marcin.

Przytulił Marcina, a on zmieszał się nieco, ale poklepał Pawła po plecach i odsunął się nieznacznie.

– Jeździsz rowerem? – zapytał, jakby to nie było oczywiste.

– Nigdzie się bez niego nie ruszam. – Paweł pogłaskał z czułością siodełko. – Dzięki temu zawsze jestem przed czasem. Może i ty się przekonasz?

Marcin roześmiał się wesoło, dziwiąc się tej swojej radości. Oczami wyobraźni już widział siebie targającego rower przez korytarz na pododdziale.

– Na razie nie ma szans. Nie możemy mieć w pokoju lodówki ani mikrofalówki, to z rowerem też by nie przeszło.

– E tam. Zawsze by się znalazł jakiś chorąży, który przechowałby sprzęt w swoim magazynie broni.

Zaczęli się śmiać. Nie wiadomo, czy z tego, co powiedział Paweł, czy może powodem była radość ze spotkania w jesienny ciepły wieczór pod Kolumną Zygmunta.

Paweł przypiął rower przed pizzerią. Chwycił kask i powiedział:

– Tu dają pyszną pizzę. Chodź, Marcin.

Usiedli w restauracyjnym ogródku. Plac Starego Miasta przepełniony był ludźmi. Przechadzali się, śmiali, dziewczyny tuliły się w ramionach chłopaków. Marcin rozejrzał się dookoła. Czuł niezmąconą radość, która wypełniała mu piersi. Siedział wygodnie przy stoliku, przed sobą miał pięknego i uśmiechniętego chłopaka. Czegóż trzeba było więcej?

– Spróbuj tej oliwy z ziołami. Mają pyszną. – Mówiąc to, Paweł moczył kawałek pieczywa w oliwie.

– O, ktoś tu jest pieprzonym smakoszem. Oliwa. Ho, ho. Ja się cieszę, kiedy muchy albo włosa kucharki nie znajdę w stołówkowej zupie.

– Po prostu lubię dobre żarcie, a tu takie podają – tłumaczył się Paweł. – Zaraz spróbujesz pizzy. Nigdzie takiej nie dostaniesz.

– Stary – śmiał się Marcin – w wojsku wystarczy, żeby żołądek był pełny, a co go zapełni, to już mniejsza z tym.

– O, nie, nie – zaprotestował Paweł. – To, że jesteś żołnierzem, panie podchorąży, nie znaczy, że masz nie doceniać dobrego żarcia.

Tymczasem na stół wjechała duża pizza z szynką parmeńską, rukolą i parmezanem, a do tego piwo.

– Ale uczta. – Paweł urwał kawałek pizzy i przysunął Marcinowi do ust. – To dla ciebie, częstuj się.

Zaskakujący gest sparaliżował nieco Marcina. Wiele razy jadł pizzę w towarzystwie, ale nikt nigdy nie próbował go nią karmić. Szczególnie chłopak budzący jego zainteresowanie. Odebrał to jako coś wyjątkowego i poczuł znajomy dreszczyk gdzieś w okolicach trzewi.

– Dzięki – wykrztusił. – Umiem sam się obsłużyć.

To chyba nie było miłe. Widział, że Paweł spoważniał, a w jego ogromnych oczach dostrzegł czujność.

– Sorry, może jestem zbyt nachalny. Przepraszam, ale taki już…

– Nie, nie – przerwał mu Marcin. – To bardzo miłe. To ja jestem sztywniakiem temperowanym codziennie przez wojsko.

Poczuł, że nagle zepsuł atmosferę tego spotkania. Jego reakcja była spontaniczna i niechciana, nie dał się ponieść urokowi chwili, musiał zachować tę cholerną czujność.

Paweł popatrzył na niego. Pochylił się do przodu, nie spuszczając wzroku z jego oczu. Marcin znowu poczuł znajomy dreszcz, ale również nie spuszczał wzroku z Pawła.

– Posłuchaj – odezwał się wreszcie Paweł. – Ja wszystko rozumiem. Jesteś w wojsku, chcesz być dyskretny, a Warszawa to wbrew pozorom małe miasto. Powstrzymam się od takich gestów. – Potem odsunął się, rozsiadł wygodnie na krześle i zapytał: – Jak ty sobie radzisz na tym pododdziale? Tam są w ogóle jacyś geje?

– Widać są – odparł Marcin. Potem nastąpiła chwila ciszy, a następnie obaj gruchnęli śmiechem.

To, jak delikatny i wyrozumiały był Paweł, kompletnie go zaskoczyło. Zrozumiał jego sytuację w trzy sekundy, oczyścił atmosferę między nimi i przeszedł do rozmowy o… No właśnie, o czym on teraz mówił? Marcin go nie słyszał. Patrzył na niego i widział tylko poruszające się usta, ciepły uśmiech i piękne błękitne oczy.

– Co? Hej, Marcin! Co jest? – spytał zaniepokojony Paweł.

– Nic. – Wybudził się z letargu. – Tylko ty… ty… jakoś tak potrafisz… Nie wiem. Jesteś taki swobodny.

– Mówisz o tym, o czym myślę?

– No a o czym myślisz?

– No o tym, że jestem gejem. Według ciebie swobodnym gejem.

Uśmiech powrócił na twarz Marcina.

– Dawno się wyautowałeś? – zapytał.

– Dawno. Miałem szesnaście lat. Powiedziałem rodzicom. Rodzeństwa nie mam.

– A oni co na to?

– A oni… – Paweł się zamyślił. – No cóż, nie byli chyba zbyt zaskoczeni. Stwierdzili, że się domyślali. Wiesz, oboje są nauczycielami. Potrafią obserwować i wyciągać wnioski.

Paweł upił trochę piwa. Kosmyk jego lekko falujących włosów opadł na twarz. Miał drobne, szczupłe dłonie i długie palce, którymi obejmował szklankę.

– A ty? Jak twoja rodzina to przyjęła?

Marcin przywołał w myślach tę noc, kiedy rozmawiał z mamą. Trudno było mu o tym mówić, ale pierwszy raz umówił się z kimś takim jak Paweł. To było zupełnie coś nowego w jego mało ekscytującym, szarym życiu.

– Miałem wtedy siedemnaście lat. Całą noc przegadałem z mamą, a ona była przerażona, ale wiesz, chyba nie tym, kim jestem, raczej tym, jak to oznajmić rodzinie. Nie odtrąciła mnie, chociaż przez jakiś czas nie rozmawiała ze mną o tym. Musiała to w sobie przetrawić. – Marcin zamyślił się na chwilę. – Teraz jest okej. Akceptuje mnie. Po prostu.

– A ojciec? – spytał Paweł.

– Ojciec wie, ale chyba się tego wstydzi.

– Omija temat?

– Może trochę wypiera. Kiedy mu powiedziałem, że idę na studia wojskowe, był przerażony. Bo wiesz… wojsko to taka heteronormatywna instytucja.

Widział, jak Paweł obserwuje go uważnie. Upił trochę piwa i dodał:

– Wiesz, mój stary czasami mówi, że może mi to przejdzie.

– No tak – mruknął Paweł. – Wynalezienie jakiejś tabletki byłoby pożądane.

Śmiali się przez chwilę z tego pomysłu.

– Mam jeszcze dwie starsze siostry – dodał Marcin.

– Wspierają?

– Zdecydowanie. Otoczyły mnie siostrzaną opieką i w pełni akceptują.

Potem wieczór mijał w bardzo miłej atmosferze. Chłopcy żartowali, a po drugim piwie szło im już całkiem nieźle. Kiedy wyszli z pizzerii, było już dosyć późno, ale piątkowe miasto tętniło życiem. Paweł odpiął rower i prowadził go, drugim ramieniem dotykając ramienia Marcina.

– Jesteś po spożyciu alkoholu, nie możesz jechać rowerem. – Marcin udał zaniepokojonego.

– Wiem i dlatego zrobimy sobie długi spacer. Odprowadzę cię do akademika, wytrzeźwieję i wrócę rowerem do domu.

– Niezły plan. Ale do dwudziestej czwartej muszę wrócić. A spacer w takim tempie skończy się nad ranem.

– Oj, Marcin, w ogóle nie jesteś romantyczny. Ciesz się chwilą.

Paweł zarzucił mu rękę na ramiona, ale zaraz ją cofnął. Marcin był mu wdzięczny, że ostatecznie powstrzymał się od tego gestu.

– Ciągle próbujesz? – Uśmiechnął się tylko do Pawła.

– Ech, no wiesz, randka rządzi się swoimi prawami.

– To była randka? – spytał zaczepnie Marcin.

– No a niby co? Pierwsze spotkanie nierandka już się odbyło w obecności naszego wspólnego przyjaciela i jego dziewczyny.

Tak było. Chłopcy poznali się dzięki Kubie, który studiował z Pawłem. Kiedy Marcin dostał się na studia w Warszawie, często żalił się przyjacielowi, że nigdy nie znajdzie sobie chłopaka.

– Kuba długo zwlekał z poznaniem nas – snuł swoją refleksję Marcin. – Cały rok już tutaj byłem, a on nawet się nie zająknął, że ma takiego fajnego kumpla.

Paweł się nie odzywał. Prowadził swój rower w blasku ulicznych latarń. Cisza między nimi wydłużała się jak cienie spacerujących ludzi.

– Wiesz – odezwał się wreszcie – Kuba to bardzo delikatny i empatyczny facet. Pewnie czekał, aż będę gotowy, żeby kogoś poznać.

No tak… Marcin miał ochotę palnąć się dłonią w czoło. Dotarło do niego, jaki jest bezmyślny i egocentryczny. Jak mógł się nie domyślić, że Paweł na pewno był w związku.

– O kurwa. Zawsze coś spierdolę – wysyczał, aż Paweł przystanął na chwilę i spojrzał na niego. – Nie musisz nic mówić. Stop. Nic nie mów. To nie moja jebana rzecz.

– O, no proszę, panie… co ty tam masz na pagonach?

– Kapral – powiedział Marcin.

– Panie kapralu, co za słownictwo. Jesteś w swoim żywiole.

Paweł roześmiał się, potem zamilkł na chwilę, ale zaraz dodał:

– Miałem kogoś i nie za dobrze to się skończyło. I tak, chcę to powiedzieć. – Spojrzał na Marcina z powagą w oczach. – Był sporo starszy ode mnie i znalazł sobie dziewiętnastoletniego młodziaka. Podejrzewam, że poprzestanie na partnerach w tym wieku. Będzie ich tylko wymieniał co jakiś czas.

– Kurwa, samo życie – skomentował Marcin.

To, co usłyszał, było dla niego kompletną abstrakcją. Paweł to całkiem miły i przystojny chłopak, na dodatek w jego wieku. Zdecydowanie jednak swoje w życiu przeszedł. On z kolei nigdy nie miał chłopaka, a już absolutnie nie wyobrażał sobie, żeby być z jakimś dużo starszym facetem. Chciał tylko zwyczajnie żyć, tak jak wszyscy, cholera, heteronormatywni. Chciał spotykać się z rówieśnikami, mieć chłopaka, chodzić z nim do klubów razem z kumplami z wojska. Tak właśnie widział swoje życie. Ale chodzenie z Pawłem do klubów w towarzystwie chłopaków z wojska i ich dziewczyn… Nie, to raczej nie przejdzie.

***

Do akademika dostali się komunikacją miejską, bo spacer rzeczywiście mógłby trwać do rana. Prawie wszystkie okna były ciemne, oświetlały je tylko światła latarni w parku.

– To tutaj mieszkasz już od roku? – Paweł rozejrzał się dookoła.

– No, dokładnie na pierwszym piętrze. Czwarte okno od lewej.

Paweł podniósł głowę i spojrzał do góry.

– Ciemno tam – powiedział.

– No tak. Mały pojechał do domu, a Byku łazi z ekipą po klubach.

Chłopcy stali w zaciemnionym miejscu, w którym trudno byłoby ich dostrzec. Paweł delikatnie dotknął lewej dłoni Marcina.

– Lubicie się? – zapytał i pogłaskał jego palce.

– Musimy się tolerować, ale nie jest źle.

Czuł, jak jego serce stało się ogromnym walącym młotem. Miał dziwne wrażenie, że Paweł słyszy jego bicie. Palce chłopaka powędrowały wyżej i delikatnie pogładziły jego lewy policzek. Było to dla Marcina coś zupełnie nowego, ale przypomniał sobie, że chłopak stojący przed nim ma już doświadczenie w chodzeniu na randki, więc pewnie dla niego to norma.

– O, musisz się ogolić, panie kapralu.

Nie wiedział, co powiedzieć. Chwilę milczał. W końcu wyszeptał:

– Paweł, sorry. Dochodzi dwudziesta czwarta, muszę iść.

Chłopak zabrał dłoń z policzka Marcina i położył na jego karku. Odruchowo przysunęli się do siebie biodrami. Marcin nie pamiętał, by kiedykolwiek był tak zmieszany, a jednocześnie czuł jakiś dziwny rodzaj upojenia, którego przyczyną na pewno nie był alkohol. Spojrzał na Pawła i lekko przysunął twarz do jego twarzy. Wtedy Paweł nieoczekiwanie poluzował uchwyt na jego karku i odsunął się od niego.

– Dobranoc – powiedział.

Wsiadł na rower i odjechał.

Rozdział 2

*

Oczarował mnie. Totalnie mnie oczarował. Nie od razu tak było. Kiedy Kuba namówił mnie w końcu, żebym go poznał, nie byłem przekonany. To nie dla mnie – myślałem. Jeszcze ciągle za wcześnie – powtarzałem sobie. On nie nalegał. Czekał, ponawiając co jakiś czas propozycję. Byłem wtedy bardzo smutny i czułem się nic nie warty. Nie opowiadałem nikomu o sobie, ale Kuba wiedział, co się ze mną dzieje. Widział w moich oczach, jak bardzo oszukany się wtedy czułem. Czasem myślę, że to, co on widział, jeszcze bardziej dostrzegała jego Zuza. Ta wspaniała dziewczyna zawsze umiała mnie podejść. Swoje rozmowy prowadziła tak, że w końcu mówiłem jej wszystko, co chciała wiedzieć. Zuzka to najlepszy psycholog, jakiego mogłem w życiu spotkać. I choć znałem ich kilku z moich terapii, to jednak ona – samozwańcza terapeutka – była z nich wszystkich najlepsza. Może właśnie dlatego Kuba nigdy nie nalegał. On zawsze jej słuchał, a ona była mądra.

No więc przyszedłem do nich, żeby go poznać. Zobaczyłem wysokiego, ciemnowłosego chłopaka, bardzo krótko ostrzyżonego i ogolonego na gładko. Miał na sobie czarne dżinsy i czarną bluzę. Taki czarny rycerz Wojska Polskiego – pomyślałem wtedy. Przyglądałem mu się bardzo uważnie, można nawet powiedzieć, że bezczelnie gapiłem się na niego i porównywałem. Ale przecież Marcin był totalnie inny od Piotra. Przede wszystkim był moim rówieśnikiem, zwyczajnym chłopakiem, który miał ochotę kogoś poznać. Nawet nie byłem pewien, czy tego chciał, czy może uległ wreszcie swoim przyjaciołom i przyszedł, żeby tą znajomością ze mną zrobić im przyjemność. Widziałem, że był bardzo spięty. Miał zaróżowione policzki i mało się odzywał. Za to pięknie pachniał. Od progu wyczułem ten jego drzewno-korzenny zapach, podkręcony jakby świeżą miętą i soczystą mandarynką. W myślach stwierdziłem wtedy egoistycznie, że ten zapach nałożył na siebie specjalnie dla mnie. I dobrze wiedziałem, że nie używa go na co dzień, bo tak się pachnie tylko na specjalne okazje. W pewnej chwili dotarło do mnie, że to spotkanie ze mną może było dla niego specjalną okazją. Znałem już facetów pięknie pachnących i szczerze mówiąc, zapach zawsze miał dla mnie znaczenie, ale nigdy nie czułem, że któryś z nich robił to tylko dla mnie. Teraz było inaczej. Poczułem się wyjątkowy. Chociaż wcale go jeszcze nie znałem, wiedziałem, że umówię się z nim, czego zupełnie nie zakładałem, kiedy szedłem na to spotkanie do Kuby i Zuzy.

Nie pamiętam dokładnie, w którym momencie zaczęliśmy ze sobą rozmawiać tak, jakbyśmy się znali od zawsze. Myślę, że to była zasługa Zuzy. Ja przestałem go bezczelnie obserwować, on przestał się rumienić. Wtedy dostrzegłem, że potrafi być naprawdę zabawny i wesoły. Opowiadał, jak uczył Kubę jeździć na nartach. Wspominali też ich egzaminy na prawo jazdy i rozpacz Zuzy, kiedy trzeci raz oblała. Mieli wspólne wspomnienia, czego im trochę zazdrościłem, bo byłem spoza ich paczki. W tamtej chwili jednak poznawałem Marcina. Poprzez ich opowieści stawał się dla mnie bardziej znajomy, a przede wszystkim ja byłem coraz bardziej zdecydowany, żeby go bliżej poznać. Ten chłopak miał w sobie coś, co mnie do niego przyciągało.

Czekałem na niego pod Kolumną Zygmunta, bo to miejsce wydało mi się najbardziej groteskowym miejscem w całej Warszawie. To było tak, jakbym stojąc tam, krzyczał: Patrzcie, umówiłem się wreszcie na randkę. Po tym wszystkim, co przeszedłem, znowu odważyłem się spotkać z chłopakiem. Nie dbałem o to, jak wyglądam, bo zakładałem, że jeśli mam mu się spodobać, to tak będzie. Na moją prowokację esemesową, że za nim tęsknię, odpisał, że też tęskni. Nie spodziewałem się tego, ale prawdą było, że za nim tęskniłem.

Moja pierwsza randka z Marcinem naprawdę należała do najmilszych, jakie w życiu miałem z jakimkolwiek chłopakiem. Jednak wtedy dotarło do mnie, że on jest zupełnie niewyautowany. Dostrzegałem w nim obawę, czy przypadkiem ktoś znajomy nas nie zauważy. Rozumiałem to doskonale i wiedziałem, że muszę być bardzo uważny, żeby niczego nie zepsuć. Byłem już wtedy zdecydowany, że chcę go bliżej poznać i zrobię wszystko, żeby tak się stało. Był tak inny od Piotra, że aż bałem się o tym myśleć. Marcin był świeży i delikatny, chociaż wyglądał na chłopaka zdecydowanego i pewnie stąpającego po ziemi. Już wtedy, gdy odprowadziłem go pod akademik, chciałem go pocałować, ale zdałem sobie sprawę, że byłoby na to za wcześnie. Postanowiłem dać mu trochę czasu. Nie chciałem się spieszyć. Nie z nim.

Rozdział 3

*

Tydzień, który nadszedł, był dla niego niewiarygodnie trudny. Codziennie rano zaprawa, dwie wejściówki na ćwiczeniach, laboratoria, sprawozdania i do tego jeszcze służba. To był kompletny koszmar. Byku mawiał w takich razach, że nie ma czasu podrapać się po tyłku, a Mały w ogóle się nie odzywał. Do tego jeszcze żadnej wiadomości od Pawła. Trochę go to dziwiło, ale no cóż, widocznie Marcin nie wypadł dobrze na tej pierwszej randce. Poza tym kto chciałby się spotykać na dłuższą metę z kimś, kto praktycznie wcale nie dysponuje wolnym czasem?

Dopiero w środę późnym wieczorem telefon Marcina dał znać o nadchodzącej wiadomości. Podniósł się z łóżka, bo już w zasadzie zasypiał po ciężkim dniu. Mały siedział jeszcze pod prysznicem, a Byku chrapał jak traktor.

Paweł:

Hej! Co tam?

Marcin:

Czy ja cię znam?

Na ekranie ukazała się chmurka dająca znać, że Paweł pisze. Potem trzy kropki zniknęły. Czyżby miał już nie napisać? Marcin zastanawiał się, patrząc w ekran. Nagle – jest wiadomość! Jego serce drgnęło.

Paweł:

Gniewasz się, że się nie odzywałem?

Marcin:

Nie, ale miło byłoby cię usłyszeć.

Paweł:

Co robisz?

Marcin:

Leżę.

Zastanowił się, czy ta wiadomość nie zmierza w intymne rejony.

Marcin:

A ty co robisz?

Paweł:

Też leżę i słucham muzyki.

Marcin:

Czego słuchasz?

Paweł:

dodano link Troy Sivan, Angel Baby

Zgarnął słuchawki ze stolika, wcisnął do uszu i odtworzył muzykę.

Marcin:

Już ją mam w uszach. Super. Taka…

Nie wiedział, co napisać, bo odebrał słowa tej piosenki, jakby były wiadomością od Pawła dla niego.

Paweł:

Pedalska. XD

Marcin:

Przestań, jest piękna.

Paweł:

Będę w sobotę u Kuby i Zuzy. Przyjdziesz?

Marcin:

No, Kuba dzwonił. Rano mam strzelania, ale ok. 16.00 będę wolny.

Paweł:

OK, to do soboty. Śpij dobrze.

Marcin:

Ty też.

I został sam w łóżku, w pokoju oświetlonym przez latarnię stojącą w parku za oknem, z piosenką w uszach, którą odtwarzał już trzeci raz.

***

Marcin wszedł cicho do mieszkania Zuzy i Kuby. Znał szyfr do ich domofonu, a kiedy go oczekiwano, drzwi były otwarte i łatwo mógł się dostać do środka. Kawalerka, którą wynajmowali, była naprawdę malutka. Na wprost drzwi wejściowych znajdował się niewielki pokój, w którym królował duży materac z Ikei, teraz przykryty kolorową narzutą. Po lewej stronie były drzwi do łazienki, a po prawej równie niewielka kuchnia.

Cała trójka: Zuza, Kuba i Paweł, zgromadziła się w kuchni i zupełnie nie usłyszała wchodzącego Marcina. W domu panowała przyjemna atmosfera. Z głośnika sączyła się piosenka The Weeknd Tell Your Friends, której wtórowały śmiechy i dyskusje. Marcin oparł się cicho o framugę drzwi kuchennych i skrzyżowawszy ręce na piersiach, przyglądał im się niezauważony. W kuchni rządził Paweł ubrany w jasne dżinsy i biały T-shirt. Jego szyję zdobiły drobne koraliki w różnych kolorach. Kompletny luz. Wyjmował właśnie coś z piekarnika. To był miły obrazek. Na jego widok Marcin doznał niespodziewanego uczucia ciepła. Poczuł, że mógłby tak stać i patrzeć na niego i był pewien, że ten widok nigdy by mu się nie znudził. Nie chciał jednak, by zauważono go z oczami wlepionymi w chłopaka, którego dopiero co poznał. Czułby się wtedy jak przyłapany na gorącym uczynku, cokolwiek mogłoby to oznaczać w tej sytuacji.

– Okraść was można – odezwał się.

Wszyscy spojrzeli na niego i wydali okrzyk zaskoczenia.

– Jesteś nareszcie! – Zuza cmoknęła go w policzek.

– Cześć, stary. – Kuba przytulił go do siebie. – Wszystkie naboje trafiły do celu?

– Bywało lepiej, ale zaliczone.

Paweł patrzył na niego, trzymając przed sobą talerze. Uśmiechał się delikatnie, ale nic nie powiedział. Jego duże niebieskie oczy błyszczały, a policzki się zaróżowiły, pewnie od tego piekarnika.

– Co wy wyrabiacie w tej kuchni? Jakiś trójkącik? – zażartował Marcin.

Wszyscy gruchnęli śmiechem, a Zuza rzuciła:

– Tak, trójkącik kulinarny. Paweł robi kolację, a my z Kubą się uczymy.

Marcin spojrzał na ustawiane przez Pawła talerze, na których lądowały już porcje pieczonego łososia pod przyrumienionymi plastrami pomarańczy. Obok każdego kawałka ryby pojawiła się sałata, a do tego pieczone w skórce bataty. Na ten widok chłopak zagwizdał cicho:

– A ja tu przyszedłem z sześciopakiem piwa i chipsami.

– Nic nie szkodzi, to też się przyda. – Kuba poklepał go po plecach.

– Korzystamy z obecności Pawła, to świetny kucharz i smakosz.

Zuza starała się mówić o Pawle w samych superlatywach. Bardzo chciała, by Marcin dostrzegł w nim wszystko, co najlepsze. To było tak zauważalne, że Marcin czuł się zażenowany.

– Proszę bardzo, bierzcie swoje talerze i idźcie wreszcie do pokoju – zarządził szef kuchni i odwrócił się do okna.

Gospodarze ruszyli, by przygotować stół, a Marcin tymczasem wszedł do kuchni.

– Że smakosz, to już wiem, ale że kucharz… Cześć, Paweł – powiedział jakimś takim głosem, że sam go nie poznawał.

– No cześć. – Paweł odwrócił się do niego i prawie zderzyli się głowami, bo Marcin właśnie wyjmował z plecaka swoje zakupy i ustawiał je na kuchennym blacie.

– Wrzucę piwo do lodówki. – Przepchnął się w stronę okna, ocierając się całym sobą o Pawła.

Dla każdego z nich była to dosyć elektryzująca mijanka w ciasnej kuchni. Ta ciasnota zdecydowanie im nie przeszkadzała. Paweł stał nieruchomo tyłem do blatu, a Marcin zatrzasnął lodówkę z piwem w środku i, wychodząc z kuchni, ponownie otarł się całym sobą o Pawła. Ten dziwny sposób powitania poruszył ich obu. Marcin dostrzegł to w twarzy Pawła. Jednocześnie sam poczuł charakterystyczny dreszcz przebiegający przez jego ciało. Było to jakieś specyficzne, niewytłumaczalne przyciąganie, które nieznany im już chyba ze szkoły hrabia Fredro nazwałby „magnetyzmem serc”.

W korytarzu Marcin zostawił na wieszaku kurtkę i plecak, wszedł do pokoju, trzymając w rękach aparat fotograficzny, który zabierał ze sobą zawsze, kiedy tylko mógł. Potem zasiedli całą czwórką przy małym okrągłym stoliku, a przed nimi stały talerze z imponującym daniem.

– Paweł, prezentacja! – krzyknęła Zuza.

Chłopak tylko na to czekał. Stanął wyprostowany, ukłonił się i wyrecytował:

– Proszę państwa, oto łosoś z pieca z dodatkiem pomarańczy, podlany sosem maślano-cytrusowym, w towarzystwie pieczonych batatów i zielonej sałaty okraszonej sosem winegret.

Wszyscy wyrazili przesadny zachwyt, a Kuba dodał:

– Nieco nas przytłoczyłeś tą kulinarną opowiastką w stylu Magdy Gessler.

Tymczasem Marcin cyknął potrawie kilka fotek.

– Fotografujesz – zachwycił się Paweł, sadowiąc się obok niego na krześle.

– No tak, mam małą zajawkę na tym punkcie.

– Jego zdjęcia są super, na pewno ci kiedyś pokaże, co potrafi – powiedziała Zuza między jednym kęsem a drugim.

– Może kiedyś i pokaże – skomentował Paweł i spojrzał figlarnie na Marcina.

Ten zaczerwienił się po cebulki włosów, a Paweł szepnął:

– Sorka za tę dwuznaczność. I dodał głośniej: – Fotografia, mówisz.

– Tak, lubię robić zdjęcia.

– Fajnie.

– Ale potraw nie pstrykam.

– Będziesz pstrykał, jak poznasz lepiej Pawła i jego talent kulinarny – nie przestawała ich swatać Zuza.

– Lubię fotografować architekturę i przyrodę, ludzi rzadko, a potraw wcale.

– Ale dzisiaj pstryknąłeś – droczył się Paweł.

– Bo to ty gotowałeś – nie ustawała w swojej misji Zuza.

Gromki śmiech wypełnił pokój. Marcin czuł się znakomicie w towarzystwie Pawła. Nawet nie przeszkadzały mu jego dwuznaczne żarty. Smakował jego potrawę i zachwycał się jej smakiem.

– No, zajebiście gotujesz, Paweł – chwalił go.

– Co, w wojsku tak nie karmią? – Kuba śmiał się, wylizując sos.

– Oj, nie. Słuchaj, może czasem będziesz mi podrzucał do akademika coś wykwintnego – zwrócił się do Pawła.

– No wiesz, to będzie kosztowało. Nie wiem, czy cię stać.

– Ooo, proszę, szef kuchni się ceni.

– Ale jak mi pstrykniesz parę fotek w plenerze, to coś da się zrobić.

Toczyli swój prywatny dialog, nie przejmując się przyjaciółmi, którzy rozmyślnie dali im trochę swobody. Tutaj bowiem, w ich mieszkaniu, Marcin czuł się zupełnie na luzie, nie obawiał się niczego. Nie musiał niczego ukrywać, unikać gestów, ważyć słów. Wszyscy go znali, wiedzieli, jaki jest i kim jest.

– W plenerze, mówisz. No okej. To kiedy i gdzie? – zapytał Marcin.

– Panie podchorąży, pójdę za ciosem. Jutro pojedziemy rowerami w plener. No, chyba że masz służbę w niedzielę.

– No coś ty, jedna służba w tygodniu wystarczy. A skąd będę miał rower? Bo u nas w magazynie broni go nie znajdziemy.

Paweł pomyślał chwilkę i powiedział:

– Będzie tak: jutro przyjedziesz do mnie do domu. Pożyczymy rower mojego taty i pojedziemy.

Marcin o mało się nie zakrztusił ostatnim kawałkiem batata. Spojrzał na chłopaka, który zachwycał się swoim pomysłem.

– Tylko przyjedź wcześniej, żeby nie tracić dnia. W końcu to już październik, a o ile wiem, zdjęcia wymagają odpowiedniego światła.

– O, to i na fotografii się znasz? – Marcin odzyskał wreszcie głos.

– No i jeszcze na ratowaniu ludzi. Będziesz ze mną bezpieczny – powiedział Paweł i wyszedł do kuchni, ciągnąc za sobą Zuzę.

Kuba i Marcin zostali sami w pokoju. Marcin widział uśmiech na twarzy przyjaciela. Znali się od przedszkola. Zawsze trzymali się razem. Wiedział, że Kubie zależało na tym, aby polubili się z Pawłem, bo jego kumpel nigdy nie ukrywał, że widzi, jaki on jest samotny w Warszawie.

– I co? Jak ci się podoba? – zapytał Kuba.

– Jest fajny i przystojny, i bardzo zabawny, i wesoły, lubię go. Tylko nie wiem, czy ja mu się podobam.

– Skąd ta niepewność?

– Bo jestem taki sztywny i w wojsku. No nie wiem… zupełnie nie jestem swobodny.

– Jesteś, teraz byłeś – pocieszał go przyjaciel. – Na wszystko potrzeba czasu. Jeśli ci się podoba, to idź w to.

Do pokoju weszła Zuza, a za nią Paweł.

– Serwujemy deser – powiedziała. – Szykujcie miejsce w żołądku.

Postawili przed nimi niewielkie talerzyki.

– A cóż to jest? – zapytał Marcin.

– Brownie z gałką lodów waniliowych – zaprezentowała Zuza.

– Pieczone z myślą o tobie – szepnął Paweł do ucha Marcina.

To było miłe. Marcin przez chwilę poczuł, jakby już od dawna tworzyli parę. Paweł wyraźnie go podrywał, flirtował z nim, a jemu wcale to nie przeszkadzało. Uśmiechnął się znacząco i zabrał się do smakowania brownie. Paweł wlepił w niego wzrok i uważnie go obserwował. Zuza uśmiechała się, czekając na reakcję, a Kuba pociągnął solidny łyk piwa. Marcin wziął duży kawałek ciasta do ust i nagle zatrzymał się, spoglądając na Pawła.

– Dodałeś tu chili.

– Bingo! – krzyknął Paweł. – Jam to uczynił. Ej, słuchajcie, wyczuł mój sekretny dodatek.

Śmiał się jak szalony, zarażając resztę wesołością.

– Piecze! – krzyknął z pełnymi ustami Marcin.

– Dlatego są lody, typie.

No cóż, deser był zaskakujący i niezwykle smaczny. Drażniąca język ostra czekolada i waniliowe lody, które chłodziły ten ogień. Wszystko pasowało do siebie idealnie. Marcin nawet pomyślał, że to świetny deser na randkę i gdyby byli tu tylko we dwóch, mogłoby się stać jaszcze bardziej gorąco.

Tymczasem na stolik wjechała planszówka, pojawiło się też piwo. Zaczęli rozkładać karty. Wyjęli kostki do gry. Od tego momentu zapanował niekontrolowany chaos. Cała czwórka zajęła się grą, ale to właściwie był tylko powód do rozmów, krzyków, ekscytacji, wymiany zdań i droczenia się.

– Dobierz karty!

– Rzucam kośćmi!

– Oskubałeś mnie ze wszystkiego!

– Sam się oskubałeś!

– Ja ci wyzwanie rzucę.

– No, zadowolony?

– Tacy dobrzy przeciwnicy, co ja zrobię?

– Zawsze zajebiste karty!

– Ja mam chujowe.

– No to ja rzucam!

– Dwanaście.

– Dobieraj kartę.

– Co?

I tylko czasami wyłaniała się z tego chaosu jakaś dłuższa wymiana zdań, a jedno rzucone słowo pociągało za sobą kolejne, co z kolei przywoływało jakieś skojarzenie, potem pytanie.

– Czy my gramy parami? – rzuciła Zuza.

– Aktualnie to wygląda tak, że ja przeszkadzam Marcinowi – stwierdził Paweł – Kuba tobie, a ty Kubie.

Gruchnęli śmiechem, bo już naprawdę nie było wiadomo, o co szła gra i kto w niej wygrywał. Liczył się tylko dobry humor, dużo piwa i radość ze wspólnie spędzanego czasu.

Po chwili Zuza, udając zniecierpliwienie, jęknęła:

– Już chyba wolałabym coś poczytać.

– Ej, Marcin! – krzyknął na to Kuba. – Chcesz jakąś gejowską książkę? Bo mamy na zbyciu z dziesięć.

– Co?

– No, Zuza się zaczytuje.

– No kurczę, mam po prostu queerową biblioteczkę – tłumaczyła się dziewczyna. – Niektóre książki są super, ale to nie znaczy, że je rozdaję.

– Marcin, ale naprawdę nie chcesz żadnego gejowskiego romansu? – upierał się Kuba.

– Ja polecam – wtrącił się Paweł.

Marcin nic nie mówił, ale Kuba drążył temat:

– Przeczytaj książki z biblioteczki Zuzy, a staniesz się gejowskim guru.

Znowu wszyscy gruchnęli śmiechem, włącznie z Marcinem. On bowiem miał dla Kuby wiele wyrozumiałości, a już szczególnie wtedy, kiedy ten był po kilku piwach.

– Na kompanii krążyłyby legendy – odezwał się wreszcie Marcin. – A ktoś wydrapałby na drzwiach mojego pokoju napis: „Gej dzieciak uratował mi życie”.

– O, ktoś tu oglądał Sex Education! – krzyknęła Zuzka.

– To akurat tak. Lubię ten rodzaj humoru.

I nagle Paweł krzyknął:

– Właśnie wygrywam! Dobra, nic się nie zmieniło. Dalej słabi jesteście w tę grę.

Gra się zakończyła. Wszyscy odetchnęli z ulgą, że już nie trzeba myśleć i kombinować. Zaczęli wtórować piosence In the Night The Weeknd płynącej z głośnika. Kuba poderwał się z krzesła i pociągnął Zuzę do tańca. Przytulił ją mocno do siebie, a ona śmiała się głośnio. Paweł przysunął się do Marcina i powiedział:

– To już jest ten etap, kiedy Kubuś zaczyna tańczyć.

– No, na trzeźwo go nie wyciągniesz za nic w świecie – zgodził się Marcin.

– A ty?

– Co ja?

– Chcesz zatańczyć?

Marcin spojrzał na Pawła, jakby nie rozumiejąc, co on do niego mówi. Ten mrugnął porozumiewawczo.

– Nie, no coś ty. Wyglądam w tańcu żenująco.

– Chyba żartujesz, panie podchorąży. To jest niemożliwe.

A Marcin zdziwił się, że nie zaskoczyło go to, iż pierwszy raz w życiu mógłby zatańczyć z chłopakiem, ale odezwał się jego odwieczny kompleks związany z tańcem. Jak by to było, gdyby jednak z nim zatańczył? Czy to możliwe? Jak to w ogóle jest?

Tymczasem The Weeknd zaczął śpiewać Call Out My Name.

– No nie daj się prosić. – Paweł pociągnął Marcina na malutki skrawek podłogi w pokoju i przytulił go do siebie.

Kiwali się chwilę wolno. Prostolinijność i otwartość Pawła były dla Marcina zaskakujące. Nigdy nie spotkał takiego chłopaka. Taniec z nim wcale go nie krępował. Było mu dobrze i przyjemnie, ale jednocześnie coś go bawiło. Nie potrafił ukryć tej wesołości kłębiącej się gdzieś w jego wnętrzu, i nagle ryknął śmiechem. Wszyscy spojrzeli na niego.

– Z czego się śmiejesz, wariacie? – Pawłowi też udzielił się ten zabawny nastrój.

– Bo spojrzałem na nas tańczących z perspektywy Zuzki i Kuby. Musimy wyglądać przekomicznie.

I dalej śmiał się, zarażając wszystkich swoją głupawką.

– No i po romantycznym nastroju. – Kuba osunął się na materac, a reszta usadowiła się obok niego.

Marcin siedział obok Pawła na samym brzegu materaca. Poczuł się swojsko i domowo. Czuł ciepło chłopaka, jego bliskość. Wydawało mu się, że zna go od zawsze. Być może dlatego, że Paweł potrafił stworzyć wokół siebie przyjazną atmosferę, zawsze wiedział, co powiedzieć i jak się zachować. Marcina korciło, aby przysunąć się jeszcze bliżej, może ująć jego dłoń w swoją, może spleść palce. Paweł jakby to usłyszał. Przysunął się do niego i ujął jego dłoń. Spojrzał na niego i zapytał:

– Nie spadniesz tam? Mam wrażenie, że zaraz wylądujesz na podłodze. Dawaj bliżej.

– No właśnie, dawaj. – Zuza wyjrzała zza Kuby.

– Włączaj film, Zuzka.

– Call Me By Your Name?

– Boże, Zuza, ileż razy można to oglądać? – jęknął Kuba.

– Ty to już lepiej idź spać – odgryzła się dziewczyna.

– Ja mogę oglądać – zgodził się Paweł.

– A co to jest za film? – zainteresował się Marcin.

– Oooo, stary. Zaległości trzeba nadrobić – zmartwił się przesadnie Kuba.

– To może, jak będę miał trochę wolnego czasu, z chłopakami w akademiku obejrzę. Czasem tak robimy, gdy nie mamy nic innego do roboty.

Zaległa cisza. Słychać było, jak Kuba przełyka piwo.

– Z chłopakami to ty lepiej tego filmu nie oglądaj. – Paweł spojrzał na niego. – Ze mną kiedyś obejrzysz – dodał i ścisnął mocniej jego dłoń.

W tej chwili zadzwonił telefon Pawła. Odebrał natychmiast.

– Tak, mamo… Zbieram się już… Dobrze, pozdrowię. Pa.

Schował telefon do kieszeni, podniósł się z materaca, okraczył kolanami Marcina i na chwilę zawisł nad nim.

– Muszę wracać. Mama już jest na dole.

Marcin poczuł na twarzy jego oddech. Tymczasem Paweł przetoczył się na podłogę, wstał i obciągnął koszulkę.

– Mama po ciebie przyjechała, serio? – zdziwił się Marcin. – Trochę jak w podstawówce.

– Oj, przestań. Wraca od koleżanki. Pociesza ją po rozwodzie. Macie od niej pozdrowienia.

– Dzięki, też ją pozdrów. – Zuza się uśmiechnęła. – To kochana mama, ta Alicja.

Paweł szybko narzucił kurtkę i wciągnął buty na nogi. Spojrzał na Marcina.

– Widzimy się jutro u mnie około dziesiątej. Adres prześlę. Trzymajcie się.

Cmoknął Zuzę w policzek, z Kubą przybił żółwika, poczochrał czuprynę Marcina.

– Narka – rzucił do wszystkich i zniknął za drzwiami.

***

Marcin przybył do Pawła punktualnie o dziesiątej. Nocował u Zuzy i Kuby. Miał wolny cały weekend, więc nie spieszył się do akademika. Często tak robił. Miał u nich swój śpiwór i szczoteczkę do zębów. Oni zawsze chętnie go przygarniali.

Dom był niewielki, nowoczesny, otoczony dobrze zaprojektowanym ogrodem. Na podjeździe stały samochód i dwa rowery. Bramę garażową podciągnięto do góry, a wewnątrz stał Paweł, trzymając pompkę do roweru.

– O, cześć. Właśnie przygotowałem rowery, jak widzisz.

Paweł się uśmiechnął, podszedł do niego i cmoknął go w policzek. Marcin poczuł, że się czerwieni, ale jakimś cudem nie spłoszył go ten pocałunek. Odpowiedział uśmiechem i zauważył, że Paweł dobrze wygląda. Był świeży i wypoczęty, miał zaróżowione policzki i wydawał się szczęśliwy. Marcin chętnie odwzajemniłby tego całusa, a nawet miał ochotę przytulić go do siebie. Stał jednak na środku podjazdu i patrzył na Pawła, myśląc, że już chciałby zacząć mu pstrykać fotki swoim aparatem, który trzymał na dnie plecaka.

– To co, jedziemy? – zapytał wreszcie.

Paweł położył pompkę na półce w garażu, wyszedł na zewnątrz i zamknął pomieszczenie. Wytarł ręce ściereczką i znowu uśmiechał się promiennie.

– Jeszcze chwila, najpierw musimy zjeść śniadanie z moimi rodzicami. Chodź.

Ruszył do domu, ciągnąc za sobą Marcina sparaliżowanego myślą o spotkaniu, którego nawet nie brał pod uwagę.

Usiedli przy dużej wyspie na środku kuchni. Na blacie piętrzyły się naleśniki z serem i jabłkami, lekko przyrumienione na maśle. Do tego aromatyczna kawa. Alicja była niewysoką, korpulentną kobietą o bardzo miłej aparycji. Uśmiechała się do Marcina serdecznie, a on już wiedział, po kim Paweł odziedziczył ten uśmiech. Marek natomiast był niezwykle wysokim i szczupłym blondynem, równie serdecznym jak jego żona. Patrząc na nich, Marcin doszedł do wniosku, że w tym domu nie wypadało czuć się skrępowanym czy onieśmielonym.

– A więc studia wojskowe – mówił ojciec Pawła. – W tych czasach chyba nie są popularne?

– Nie odczułem tego. – Marcin się uśmiechnął. – Trudno było się dostać, no i po pierwszym roku sporo ludzi odpadło.

– No tak, ciężko jest na pewno. A do domu często jeździsz? – zapytała Alicja.

– Mieszkam pod Rzeszowem, więc to trochę za daleko na częste wyjazdy.

– Hej, mamo, nie wypytujcie tak Marcina. Speszy się i już tu nie przyjdzie – odezwał się Paweł.

– My tak zawsze, nie przejmuj się. – Matka Pawła machnęła ręką.

– Jesteśmy dociekliwi – dodał ojciec.

– Lubimy wiedzieć wszystko – potwierdziła mama.

– Są nauczycielami, stale wypełniają ankiety osobowe uczniów. Weszło im to w krew – zauważył Paweł.

– Prowadzimy kartotekę wszystkich znajomych i przyjaciół – wyjaśnił ojciec z udawaną powagą.

– To prawie jak wywiad wojskowy – odezwał się wreszcie Marcin, przyjmując tę wymianę zdań jako dobry żart.

Wszyscy uderzyli w śmiech. Paweł z Marcinem przybili piątkę, a Marek do nich dołączył. Wreszcie chłopcy podnieśli się z miejsc, zebrali plecaki i skierowali się ku wyjściu.

– Pamiętaj, Marcinie – rzekła Alicja na pożegnanie – masz do nas stałe zaproszenie.

Marcin uśmiechnął się i podziękował. To było miłe ze strony tych ludzi, których dopiero poznał. Poczuł się u nich swojsko. Nie wiedział tylko, kim jest dla Pawła w ich oczach: chłopakiem czy kolegą.

Pojechali nad Wisłę za miasto. Paweł miał swoje szlaki rowerowe i prowadził po nich Marcina. Zarośnięte brzegi, wąskie ścieżki i piękna jesienna pogoda. To był doskonały plener na zdjęcia. Zatrzymali się w miejscu, gdzie rozciągał się uroczy widok na rzekę. Marcin natychmiast zrobił kilka ujęć wody i odbijającego się w niej słońca. Kiedy Paweł był zajęty rowerami, skorzystał z okazji, żeby i jego zatrzymać w kadrze.

– To za wczorajszy deser te zdjęcia? – zapytał Paweł. – Widzę, że koniecznie chcesz się odwdzięczyć. Ale przecież ludzi nie pstrykasz.

Marcin pomyślał, że Paweł wygląda jak model, i rzeczywiście świetnie się prezentował na zdjęciach, szczególnie gdy nie pozował. Był naturalny, świeży i po prostu piękny. Marcin sam się sobie dziwił, że wystarczył zaledwie jeden wypad nad Wisłę, by pierwszy raz w życiu opisać chłopaka takimi epitetami.

Usiedli na piasku, a promienie jesiennego słońca ogrzewały ich twarze.

– Ty wiesz, że pierwszy raz, odkąd jestem w Warszawie, czuję się tak, jakbym wyjechał gdzieś daleko na jakiś urlop czy coś. – Marcin się zamyślił. – Ten wypad – topeczka.

– Też tak myślę. No ale kiedy wracasz do domu, to chyba też odpoczywasz. Przecież to już góry.

– Tak, ale wiesz, mamy pensjonat, ciągle są turyści, i zimą, i latem. Kiedy mam urlop, pomagam razem z siostrami. Niewiele jest czasu, żeby sobie tak chillować.

– To dlatego uciekłeś tak daleko od domu?

– Nie uciekłem. Raczej szukałem możliwości dla siebie.

– A jednak…

– No, pewnie trochę tak było, jak mówisz. Poza tym Kuba już tu był, chciałem być blisko niego.

Paweł spojrzał na niego i zapytał:

– Podobał ci się?

– Może na początku… – Marcin uśmiechnął się do wspomnień, a Paweł czekał na dalszy ciąg. – Jeszcze w podstawówce, ale szybko zrozumiałem, że jesteśmy przyjaciółmi, i za skarby świata nie chciałem tego zepsuć. Zresztą ten temat jest już z Kubą dawno przegadany.

Marcin pstryknął Pawłowi zdjęcie z bliska.

– Mam cię. Ciebie i to, o czym właśnie myślałeś – powiedział zadziornie.

– Pokaż! – krzyknął Paweł i próbował mu zabrać aparat.

– Zostaw, to drogi sprzęt. Ciężko na niego pracowałem!

Tarzali się po piasku, a Marcin starał się utrzymać aparat w górze, żeby go nie uszkodzić. W efekcie Paweł zawisł nad nim twarzą w twarz, zamykając go między rękami. To był krótki moment, kiedy być może chcieli tego samego. To była ta chwila, kiedy tylko centymetry dzieliły ich od tego, co mogło ich zbliżyć, zacieśnić ich więź. I kiedy Paweł nagle się podniósł, Marcin poczuł się prawie urażony. Czyżby tego chciał? Czy naprawdę chciał, aby ten piękny chłopak go pocałował? Odpowiedź znał doskonale.

Szli dalej, prowadząc rowery. Nie rozmawiali. Spoglądali na siebie od czasu do czasu, uśmiechali się. Podobała im się ta chwila milczenia. Trwali w niej z upodobaniem.

Paweł pierwszy przerwał tę ciszę.

– Co się tak uśmiechasz?

– Kim jestem dla twoich rodziców? – Marcin zadał wreszcie nurtujące go od rana pytanie.

– A kim chciałbyś być?

Marcin milczał. Z jednej strony relacja między nimi była jeszcze bardzo świeża, ale z drugiej strony Paweł w jakiś niewytłumaczalny sposób przyciągał go do siebie, pozwalając mu dopuszczać myśl, że mógłby być jego chłopakiem. Tymczasem Paweł przystanął nagle, a Marcin prawie wszedł na niego.

– Powiedziałem tak, jak jest. Niczego przed nimi nie ukrywam.

– Czyli że…?

– Czyli że cię lubię.

Marcin uśmiechnął się do niego i odpowiedział niezwykle miękkim głosem:

– Też cię lubię.

Tamten ruszył dalej, a Marcina rozpierała duma, że sprawił mu przyjemność swoimi słowami.

– Dlaczego nie pokazałeś mi swojego pokoju?

– Jeszcze przyjdzie na to czas.

– To zaprosisz mnie znowu do domu?

– Jak będziesz grzeczny.

– Polubiłem twoich rodziców.

– Aha, i nie boisz się ich kartoteki?

– Nie, sam dostarczę im szczegółowych informacji na swój temat.

Paweł spojrzał na niego i powiedział:

– A bardzo będziesz zawiedziony, jeśli ich nie będzie w przyszłą sobotę, kiedy mnie odwiedzisz?

Zaskoczył go. Marcin przez chwilę nie wiedział, czy dobrze zrozumiał. Czyżby planował ich randkę u siebie w domu?

– No wiesz – odezwał się wreszcie. – Przyszedłbym tam tylko dla nich.

– W takim razie szkoda, bo oni wyjeżdżają na weekend. Będziesz musiał spędzać czas ze swoimi kumplami z wojska – droczył się Paweł.

– Wiesz, mimo że lubię twoich rodziców, mogę się poświęcić i wpaść do ciebie, kiedy ich nie będzie. W ostateczności.

Paweł spojrzał na niego, a Marcin zobaczył w tym spojrzeniu coś, czego do tej pory nie dostrzegał. Było to bowiem spojrzenie delikatne i czułe, trafiające wprost w okolice jego serca i wywołujące w nim nieznane uczucie. Doskonale wiedział, że nigdy wcześniej się tak nie czuł. W jego głowie pojawiła się nagle myśl, że wszystko, co teraz robi: wojsko, studia, ten wypad na rowery, ma sens, jest mu potrzebne, bo sprawia, że dzięki temu pięknemu chłopakowi o błękitnych oczach jego świat powoli staje się kompletny.

***

Nie mógł spać tej nocy. W głowie kłębiły mu się setki myśli. Przewracał się z jednego boku na drugi. Słyszał chrapanie Byka, ale Mały chyba też nie spał. Wrócił do akademika wściekły, nie odezwał się do nikogo. Marcin nie wiedział, co się u niego wydarzyło, ale był pewien, że nie było to nic dobrego. Jednak obaj z Bykiem nauczyli się jednego – nigdy nie naciskać na Małego. Będzie chciał, to sam powie.

Przewrócił się na bok i sięgnął po aparat ze stolika. Starał się zachowywać cicho, ale Mały go usłyszał i zapytał:

– Nie śpisz?

– Nie, jakoś nie mogę zasnąć.

Mały milczał chwilę, a potem znowu się odezwał:

– Nie rozstajesz się z tym swoim aparatem. Jakieś nowe zdjęcia, co?

– A zrobiłem parę. Nic ciekawego. Trochę przyrody, Wisła w tle.

– Dobry sposób na odreagowanie tego, co tutaj mamy – stwierdził Mały i zamilkł. Nie chciał oglądać tych fotek. Mogło się wydawać, że jego zainteresowanie było zaledwie grzecznościowe.

Marcin usiadł na łóżku, oparł się plecami o ścianę i zaczął przeglądać zdjęcia, które pstrykał przez cały weekend. Najpierw łosoś na talerzu, potem wymyślne brownie. Dalej uśmiechnięta Zuzka, Kuba w tle. Potem Wisła skąpana w słońcu. Wreszcie Paweł pochylony nad rowerem, Paweł na tle kolorowych liści zapatrzony przed siebie; jeszcze zbliżenie Pawła, jego potargane przez wiatr jasne włosy i myśli ukryte w błękitnych oczach; i znowu Paweł, tym razem trzymający lewą dłoń na prawym ramieniu, patrzący prosto w obiektyw; i kolejne zdjęcie Pawła siedzącego na piasku z rękami na udach, patrzy gdzieś poza obiektyw, a jego twarz rozjaśnia przepiękny uśmiech ukazujący białe zęby. Wokół różowych ust bruzdy od uśmiechu. Później smukła szyja z wyraźnie zarysowanym jabłkiem Adama. A w tle połyskująca w jesiennym słońcu Wisła. Mógłbym je oprawić – pomyślał i nie mógł oderwać oczu od swojego dzieła, a może po prostu od zjawiskowego chłopaka, którego znał niezbyt długo, ale który stawał mu się coraz bliższy.

– Kto to jest? – Mały stał nad nim i wpatrywał się w zdjęcie.

Marcin zupełnie go nie słyszał, kiedy wstał i podszedł do niego. Nie chciał pokazać, jak bardzo się speszył. Nie wiedzieć dlaczego czuł się przyłapany na gorącym uczynku. Zachował zimną krew i powiedział:

– Znajomy. Prawda, że piękne zdjęcie?

– Nom, piękne.

Mały nic więcej nie powiedział. Wrócił do swojego łóżka i się położył.

– Fajnie, że miło spędziłeś czas.

Marcin nie wiedział, czy jest to komentarz do zdjęcia, czy raczej próba nawiązania dłuższej konwersacji.

– No, bawiliśmy się świetnie. Mamy tu taką paczkę z moich stron, ale to już wiesz.

– No tak, wiem. Ja nie za bardzo się bawiłem. Miałem dramę z moją dziewczyną. Czasami mam tego wszystkiego dość.

Zdziwił się, że Małego wzięło na zwierzenia.

– Długo jesteście razem? – pociągnął temat.

– Będzie ze dwa lata. Myślałem, że będę miał w niej oparcie, kiedy tu jestem, ale ona chyba szuka nowych rozrywek. Ech… nie wiem.

Marcin słuchał i nie wiedział, co powiedzieć. Nigdy nie był dobry w takich rozmowach, czuł jednak, że kumpla z wojska zawsze trzeba wysłuchać.

– Masz kogoś, Marcin, czy nadal nic?

To pytanie go zaskoczyło, ale odpowiedział właściwie zgodnie z prawdą:

– Nie mam. Nadal nic.

– Dobrze jest mieć coś poza wojskiem, swój świat, w którym ktoś na ciebie czeka. To zawsze pomaga wytrzymać tutaj, bo codziennie masz świadomość, że jest osoba, do której zaczynasz wszystko odnosić. Wiesz… taki twój osobisty punkt odniesienia. Ech… nie wiem.

Mały zamilkł, odwrócił się do ściany i już się nie odezwał, a Marcin ściskał w rękach swój aparat fotograficzny, bo tam były zdjęcia być może jego świata poza wojskiem, z wyraźnie zaznaczonym punktem odniesienia, o którym mówił Mały.

Rozdział 4

*

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Spis treści:

Okładka
Strona tytułowa
Prolog
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21

(Nad)Zwyczajni

ISBN: 978-83-8373-609-9

© Barbara Paszkowska i Wydawnictwo Novae Res 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.

REDAKCJA: Marzena Kwietniewska-Talarczyk

KOREKTA: Joanna Kłos

OKŁADKA: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Grupa Zaczytani sp. z o.o.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.

Opracowanie ebooka Katarzyna Rek