Muszelka dla Anny - Ewa Formella - ebook + książka

Muszelka dla Anny ebook

Ewa Formella

5,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 262

Data ważności licencji: 3/28/2030

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



 

 

 

 

Copyright © Ewa Formella

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

Redakcja

Anna Koral

 

Korekta

Natalia Ziółkowska

 

Projekt okładki

Iza Szewczyk

 

Skład i łamanie

Izabela Szewczyk-Martin

 

Konwersja publikacji do wersji elekronicznej

Dariusz Nowacki

 

Wydanie elektroniczne 2025

 

eISBN 978-83-68560-48-0

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

KILKA SŁÓW OD AUTORKI

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Drogie Czytelniczki, drodzy Czytelnicy, oddaję w Wasze ręce kolejną Szkatułkę Wspomnień i mam nadzieję, że i tym razem jej bohaterowie staną się Wam bliscy.

Historię Anny, Antka i Thomasa usłyszałam zupełnie przypadkowo od wnuka Anny, którego żona zaczytuje się w moich książkach. (Dziękuję, Pani Halinko, za tyle ciepłych słów, które mi Pani przysłała). Oczywiście w tej historii jest sporo fikcji, którą stworzyłam dla ubarwienia opowieści, ale wiele jest również faktów. Ponieważ nikt z moich głównych bohaterów już nie żyje, ośmieliłam się przytoczyć ich prawdziwe imiona, chociaż przyznaję uczciwie, że nazwiska zostały przeze mnie wymyślone.

Z pewnością ktoś znający historię wojennego Gdańska zarzuci mi, że nie wprowadziłam nazw niemieckich, które obowiązywały w ówczesnym Danzig. Zrobiłam to z premedytacją, aby ktoś, kto kiedyś będzie miał ochotę zwiedzić Gdańsk i zobaczyć miejsca, w których żyli moi bohaterowie, nie musiał posiłkować się słownikiem czy niemiecką mapą. Przepraszam tych, których tym zabiegiem uraziłam. W pełni ponoszę za to winę, ale też nie czuję się całkowicie winna.

 

 

 

 

 

PROLOG

 

rok 1939

 

 

 

 

 

 

 

Lato zapowiadało się piękne. Dla niektórych zaczęło się szybciej, bo jak tu nie korzystać z pięknego słońca, nagrzanego nim piasku na plaży i przyjemnej, chłodnej wody Bałtyku. Anna po wyjściu ze szkoły, zamiast prosto do domu, pobiegła na plażę. Niedbale rzuciła na piasek spięte ojcowym paskiem książki, zsunęła sandałki i przytrzymując sukienkę, której dół mógłby się zmoczyć, powoli weszła do wody. Wzdrygnęła się na dotyk chłodnych fal, ale po chwili czuła już jedynie przyjemność z obcowania z wodą.

Jak na maj pogoda była iście letnia, plaże w powszednie dni jeszcze nieco pustawe – zapełniały się tylko w niedziele. Wieczorami również można było spotkać wielu spacerowiczów, ale wtedy to dziewczyna mogła jedynie pomarzyć o spacerze brzegiem morza. Te krótkie chwile zaraz po szkole musiały jej wystarczyć, chociaż wcale nie miała na plażę blisko. Na szczęście zawsze udało jej się wskoczyć do zatłoczonego tramwaju i podjechać te kilka przystanków. W domu wiecznie czekały na nią jakieś obowiązki. Matka wprawdzie nie pracowała zawodowo, ale przy szóstce dzieci cały czas miała co robić, dlatego pomoc najstarszej córki zawsze była jej na rękę. Swoje późniejsze powroty ze szkoły Anna tłumaczyła często tym, że nie udało jej się złapać tramwaju, a z Wrzeszcza, gdzie znajdowało się jej gimnazjum, do dzielnicy Starego Miasta miała spory kawałek drogi. Ojciec przeważnie wracał w późnych godzinach i tak zmęczony, że czasami tylko zjadał ciepły posiłek, chwilę odpoczął, zamieniał kilka słów ze starszymi dziećmi i kładł się spać.

Poprzedniego wieczoru wrócił jednak znacznie wcześniej, mocno zatroskany. Dzieciom kazał usunąć się z kuchni, w której zawsze jadali posiłki, i ściszonym głosem rozmawiał o czymś z matką do późnych godzin wieczornych. Z urywków tej rozmowy Anna wyłapała tylko „zniewolenia”, „zakaz pracy” i „zamknięta szkoła dla…”. Niewiele z tego rozumiała, ale znając matkę, ta wszystko jej rano wyjaśni. Niestety następnego ranka mama była niezwykle milcząca, a do tego co chwilę pochlipywała. Na pytania najstarszej córki tylko odwracała wzrok i ukradkiem wycierała spływające z oczu łzy.

Anna wyszła na brzeg i usiadła na rozgrzanym słońcem piasku, wpatrując się w horyzont. Wiedziała, że za chwilę będzie musiała wracać do domu. Spojrzała na leżące obok książki i pomyślała, że ich niemiecki nauczyciel, pan Gorlitz, również był dzisiejszego dnia jakiś inny, jakby bardziej tajemniczy. Wydawało jej się, że patrzy na niektórych uczniów, w tym również na nią, jakimś takim zatroskanym wzrokiem. Z całą pewnością coś wisiało w powietrzu. Coś, co bardzo niepokoiło dorosłych.

Poczuła na swoich oczach czyjeś dłonie i uśmiech- nęła się.

– Zgaduj zgadula, kto cię przytula? – usłyszała za plecami głos Antka.

Przyjaźnili się od wczesnych lat dzieciństwa. Antek mieszkał kilka kamienic dalej, na tej samej ulicy. Był najmłodszy z rodzeństwa i chodził z Anią do tej samej szkoły, tyle że o klasę niżej. Jego ojciec i dwóch starszych braci pracowali tak jak jej tata w stoczni i bardzo dobrze się znali. Czasami obie rodziny spotykały się na niedzielnych piknikach w parku, na łąkach czy na plaży. Antek był Polakiem – Danzigerem, jak zawsze o sobie mówił. Anna nie wiedziała, skąd wziął tę nazwę, ale ze względu na ich przyjaźń tego nie kwestionowała. Jego rodzina od kilku pokoleń mieszka w Gdańsku, teraz w Wolnym Mieście. Kiedyś dziadek opowiadał jej, jak to miasto wyglądało i jaką miało nazwę przed tysiąc dziewięćset dwudziestym rokiem, zanim władzę w mieście przejęli w większości Niemcy. I chociaż ich, Żydów i Polaków, wciąż był tu tylko niewielki procent, to czuli się tutaj „u siebie”.

Zawsze uśmiechnięty, w pocerowanych portkach, Antek w najsmutniejszej chwili potrafił dziewczynę rozśmieszyć. I za to go lubiła.

– Widziałaś dzisiaj w szkole Thomasa? – zapytał, siadając obok przyjaciółki na piasku.

– Chyba nie… – Dziewczyna zastanowiła się.

– To dziwne, jego klasa była z nami na boisku, mieliśmy zawody w bieganiu, ale jego nie było.

– Może się rozchorował? Skoczymy do niego? – Anna popatrzyła na Antkaz niepokojem.

– No coś ty?! – krzyknął chłopiec, strasząc tym przechadzającą się po nabrzeżu mewę, która z głośnym krzykiem odfrunęła w głąb morza. – I tak nic nam nie powiedzą. Może gdybyśmy przez przypadek spotkali tę ich pomoc domową, to ona może coś by nam zdradziła.

– No tak, masz rację. – Anna posmutniała. – Dom Thomasa to za wysokie progi na nasze biedne nogi.

Thomas od kilku lat przyjaźnił się z Anną i Antkiem i chociaż pochodzili z różnych klas społecznych i byli innych narodowości, to im – dzieciom – to nie przeszkadzało.

Mieszkał w pięknym, dużym domu. Jego ojciec był jakimś ważnym człowiekiem, miał coś wspólnego z kanclerzem Niemiec. Kilka razy Anna widziała go na paradzie lub wysiadającego z dużego czarnego samochodu zatrzymującego się przed ważnymi budynkami miasta, w których oknach groźnie powiewały niemieckie flagi. Poznała Thomasa zupełnie przypadkowo, kiedy któregoś dnia pomagała sąsiadce, pani Elżbiecie, układać warzywa i owoce na straganie. Pani Kopalska kilka dni wcześniej złamała rękę i poprosiła mamę Anny, żeby dziewczyna poszła z nią na targ i trochę pomogła. Miała za tę pomoc dostać worek kartofli i kosz jabłek, co w domu, w którym było kilkoro dzieci, zawsze było mile widziane, bo maluchy miały wyjątkowy apetyt. Mama Anny, nie spytawszy córki, zgodziła się natychmiast, trochę lekceważąc jej obowiązek szkolny.

Thomas tego dnia zupełnie przypadkowo wracał ze szkoły właśnie przez targowisko. Przy jednym ze straganów zobaczył Gretę, swoją gospodynię, i spontanicznie postanowił pomóc jej w niesieniu kosza z zakupami. Kiedy podszedł do straganu, spojrzenia młodych skrzyżowały się. Ładnie ubrany niemiecki chłopak uśmiechnął się szelmowsko do dziewczyny, uchylił kaszkietu jak dorosły mężczyzna i nie zamieniwszy z nią słowa, złapał za koszyk stojący na ziemi. Ku początkowemu oburzeniu Anny odszedł razem z korpulentną kobietą w średnim wieku. Zanim jednak zniknął jej z pola widzenia, dwa razy jeszcze się odwrócił i za ostatnim nawet do niej pomachał.

Po kilku dniach, kiedy podczas przerwy Anna siedziała razem z Antkiem na schodach przed budynkiem szkoły, chłopiec z targowiska podszedł do ich dwójki i zagadał. Nie pasował do nich, od razu było widać, że pochodzi z eleganckiego domu – jego nieskazitelnie biała koszula aż raziła w oczy. Mimo to polubili się i od tego dnia bardzo często po szkole razem gdzieś się szwendali.

Rodzicom Anny i Antka nie podobała się ta przyjaźń, a co dopiero rodzicom Thomasa, któremu mama zrobiła kiedyś w domu karczemną awanturę, gdy ktoś jej doniósł, że widział jej syna w towarzystwie obdartego Polaka i dziewczyny z żydowskiej kamienicy. Skąd ten ktoś wiedział, że Antek jest Polakiem, a Anna Żydówką, nie było wiadomo, ponieważ dzieci cały czas rozmawiały ze sobą w języku niemieckim. I chociaż początkowo starali się przebywać razem w jak najmniej zaludnionych miejscach, to po pewnym czasie zapomnieli o tym incydencie.

– Cześć! – Zapatrzeni w oddalającą się mewę Anna i Antek nie zauważyli zbliżającego się do nich przyjaciela. – Domyśliłem się, że o tej porze znajdę was tylko tutaj. – Thomas uśmiechnął się, ale nie było widać w tym jego uśmiechu ani krzty radości.

– Nie było cię dzisiaj w szkole. – Antek popatrzył na kolegę i od razu zauważył, że coś jest nie tak. – Co jest? Jesteś chory?

Anna również zaczęła się wnikliwie przyglądać dziwnie smutnej twarzy przyjaciela.

– Nie wrócę już do szkoły – szepnął Thomas, nie patrząc na żadne z nich. Zaczął nerwowo przesypywać piasek między palcami. – Nie wiem, kiedy się znów zobaczymy, bo jutro wyjeżdżam…

– Wyjeżdżasz? Dokąd? – Dziewczyna nie kryła zaskoczenia.

– Chciałem wam to powiedzieć kilka dni temu, ale jakoś nie miałem odwagi. – Spuścił wzrok, bojąc się spojrzeć swoim przyjaciołom w oczy. – Rodzice wysyłają mnie do szkoły wojskowej. No niby nie jest to taka typowa szkoła wojskowa, bo jestem za młody na wojsko, ale szkolą w niej przyszłych żołnierzy. Podobno mam trafić do Jungvolk, a po roku już do Hitlerjugend[1]. – Zapatrzył się na spokojnie uderzające o brzeg fale Bałtyku. – Szkoła trwa cztery lata, nie wiem, jak mój ojciec to załatwił, że trafię tam tylko na rok, pewnie pomógł mu ktoś z NSDAP.

– Długo cię nie będzie? Przecież zaraz wakacje, to jak szkoła? W wakacje też? A co z ukończeniem tej naszej? – Anna przerwała kilkuminutowe milczenie, które zapadło po słowach Thomasa, i zasypała chłopca gradem pytań.

– Nie wiem, podobno mam przejść jakieś szkolenie i nadrobić wcześniejsze lata. Będę mieszkał u dziadków ze strony mamy, w Hamburgu. Nie wiem, kiedy się znów zobaczymy. – Głos chłopaka stawał się coraz cichszy.

– Ale dlaczego twoi rodzice postanowili to tak nagle? Czy chodzi o tamto, gdy… – Antek spojrzał na przyjaciela, udając, że nie widzi zbierających się w jego oczach łez.

– Boję się. – Thomas nagle wstał, zrzucił z nóg sandały i wszedł do wody. Dłuższą chwilę stał tyłem do Anny i Antka. Mijała go właśnie para starszych ludzi, brodzących w wodzie tak jak on, i chłopak odwrócił się dopiero, gdy oddalili się oni na tyle, że nie mogli już usłyszeć jego słów. Popatrzył szklistym wzrokiem najpierw na dziewczynę, na dłuższą chwilę zatrzymując na niej spojrzenie, potem na siedzącego obok niej chłopca.

– Dwa dni temu podsłuchałem rozmowę ojca z dwoma innymi oficerami. Podobno będzie wojna. Hitler przymierza się do zagarnięcia Polski i Wolnego Miasta i wdrożenia ich do Trzeciej Rzeszy. – Niespodziewanie podszedł do Anny, uklęknął na piasku i mocno się do dziewczyny przytulił. Po chwili przesunął się w stronę Antka i też objął go po przyjacielsku. – Jeżeli wrócę, to zostawię wiadomość pod naszym kamieniem. Chciałbym, żebyśmy, jeżeli tylko będzie to możliwe, w pierwszą sobotę miesiąca spotykali się przy Fontannie Neptuna.

Zanim do Anny i Antoniego dotarło, co właśnie zrobił ich przyjaciel, chłopiec złapał swoje sandały, drżącym głosem wyszeptał „do zobaczenia” i pobiegł plażą w kierunku wyjścia na ulicę.

Patrzyli, jak znika z ich pola widzenia, i dopiero po chwili dziewczyna złapała kolegę za rękę i wyszeptała:

– Wojna? Jaka wojna? O czym on mówił?

 

 

 

[1] Chłopców w wieku 10–14 lat nazywano Pimpf. Byli oni częścią sekcji młodszej, tak zwanej Jungvolk. Chłopcy w wieku 14–18 lat znajdowali się w sekcji głównej Hitlerjugend. Chłopcy 18-letni trafiali do Wermachtu. Zob. M. Łabuz, Hitlerjugend – dzieci i młodzież w III Rzeszy, warhist.pl, 10.07.2022, https://warhist.pl/artykul/hitlerjugend-dzieci-i-mlodziez-w-iii-rzeszy, dostęp: 25.05.2025.

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1 – ANNA

 

teraz

 

 

 

 

 

 

 

Wózek, na którym wygodnie siedziała starsza kobieta, powoli zbliżał się do Fontanny Neptuna. Koła cichutko turkotały na betonowych płytach, a tłum turystów i mieszkańców Gdańska stawał się coraz gęstszy. Na szczęście pogoda była idealna na spacer. Anna była wdzięczna losowi, że wnuk jest chętny do dotrzymywania towarzystwa starej babce – reszta rodziny nigdy nie miała czasu.

– Babciu, a co byś powiedziała na kawę i ciacho? – Najpierw poczuła obok twarzy przyjemny zapach męskiej wody kolońskiej, a dopiero potem dotarły do niej słowa Igora.

Uśmiechnęła się i odwróciła z entuzjazmem, kiwając głową. Chwilę przed tym poczuła aromat kawy, który roznosił się nad stolikami na Długiej. Popatrzyła na obleganego przez turystów Neptuna, który cierpliwie spoglądał na pstrykające wokół aparaty, i poczuła się szczęśliwa.

Chociaż dobiegała już do dziewięćdziesiątki, wcale nie odczuwała tych lat tak, jak powinna. No, może ciało przypominało jej, że lata młodości ma już dawno za sobą, ale w sercu wciąż czuła się młodą dziewczyną. W dużej mierze była to z pewnością zasługa Igora i jego dziewczyny Zuzy, którzy mieli w sobie tyle radości, że trudno było się przy nich smucić. Co innego rodzice Igora. Syn Anny i jego żona często zachowywali się tak, jakby ktoś wyrządził im jakąś krzywdę. Nie potrafili cieszyć się życiem i chociaż Artur nie był przecież taki stary w porównaniu do matki, wciąż chodził z wszystkiego niezadowolony. Był jej najmłodszym dzieckiem, przed nim urodziła Halinkę i Rysia. Między starszym rodzeństwem były tylko trzy lata różnicy, ale Artur był od nich dużo młodszy. Po dwójce pierwszych dzieci Anna nie planowała już więcej potomstwa, ale los zrobił, co chciał, i chociaż była po czterdziestce, postanowił uszczęśliwić ją jeszcze jednym synem. Cieszyła się, bo miłość macierzyńska nie wygasa tak szybko, a Halina i Rysiu mieli już swoje sprawy i niezbyt chętnie dotrzymywali rodzicom towarzystwa. Byli zbyt beztroscy i chociaż Anna próbowała wymusić na nich dyscyplinę, to z marnym skutkiem. Halina była zbuntowanym dzieckiem – po śmierci ojca, pierwszego męża Anny, stała się jeszcze bardziej niesforna. Matka nie mogła zrozumieć, skąd się w córce nagromadziło tyle krnąbrności. Sama była inna. Jako nastolatka szybko musiała nauczyć się dorosłości – wojna ją do tego zmusiła – ale kto wie, co by się z nią stało, gdyby nie przypadek i pomoc przyjacielskich dłoni.

– Babciu, czy mam sprawdzić pod kamieniem? – głos wnuka wyrwał Annę z rozmyślań.

– Pod kamieniem? – zapytała, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, o co Igor ją pyta.

– No. – Chłopak roześmiał się. – Nie pamiętasz? Dzisiaj pierwsza sobota miesiąca, zawsze sprawdzasz, czy ktoś nie zostawił dla ciebie wiadomości. – W głosie wnuka usłyszała lekki, może nawet kpiarski ton, ale postanowiła nie zwracać na to uwagi.

– Sprawdź – zadecydowała i z nadzieją odwróciła się w stronę miejsca, w którym przez lata oczekiwała wiadomości od przyjaciela.

– Niestety pusto. – Igor z zawiedzioną miną wrócił do seniorki.

Tyle lat minęło, a ona wciąż czekała. Kiedyś, gdy przychodziła pod fontannę w towarzystwie dwóch najlepszych przyjaciół, nie myślała o tym, że los rozdzieli ich na długie lata, a może nawet na zawsze. Zarówno w czasie wojny, jak i po jej zakończeniu wracała tu w każdą pierwszą sobotę miesiąca z nadzieją, że któryś z chłopców się odnalazł. Jej szczęście sięgnęło zenitu, kiedy pewnego dnia na spacerze z malutką Halinką zajrzała pod „ich” kamień i znalazła kilka muszelek w papierowej torebce, a wśród nich maleńką karteczkę, na której widniało napisane koślawym pismem tylko jedno słowo: „Wróciłem”. Było zapisane po polsku, co sugerowało, że napisał je Antek. Tak bardzo się wówczas ucieszyła – nie mogła wytrzymać dnia, aby nie przyjść do Neptuna. Nadzieja była tak wielka, że nie zważała, co jej mąż powie na to, że chodzi z córką tylko w jedno miejsce.

Nie przeszkadzały jej leżące tu i ówdzie kamienne pozostałości po – jeszcze kilka lat wcześniej pięknych – gdańskich kamienicach. Pamiętała dokładnie, jak przychodziła w to miejsce, które przez lata zionęło pustką, jak dopiero krótko przed urodzeniem Halinki Neptun wrócił na swój cokół. Dumny król mórz ponad czterysta lat przyglądał się spacerującym wokół niego gdańszczanom, ale wojna sprawiła, że musiał na około dziewięć lat opuścić swoje miejsce. Na początku roku tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego Niemcy w obawie przed zbliżającymi się wrogami ukryli ten uważany przez wielu symbol miasta, wywożąc go do Parchowa koło Bytowa. Neptun wrócił do Gdańska, ale zanim trafił na swoje miejsce, przechowywano go w gdańskim Muzeum Miejskim, a fundamenty fontanny zabezpieczono specjalnie wybudowanym ceglanym murkiem[2].

Długi czas Anna miała problem z odnalezieniem ich skrytki, która z wiadomych przyczyn nie wyglądała już tak jak kiedyś. Pamiętała prace nad odbudową figury i czaszy w latach pięćdziesiątych. Była wówczas młodą mężatką, często przychodziła pomagać przy odgruzowaniu miasta, które „wyzwoliciele”, a właściwie to zdobywcy Gdańska, prawie zrównali z ziemią. Jej mąż Witek po demobilizacji dość szybko zatrudnił się w gdyńskiej stoczni i wyjeżdżał z domu bladym świtem, a wracał późnym popołudniem. Całymi dniami Anna była sama, a że siły i zdrowie jej jako tako dopisywały, chętnie pracowała przy odbudowywaniu, ponieważ bardzo tęskniła za swoim dawnym Gdańskiem. Ręce miała szorstkie, zaniedbane, ale nie zwracała na to uwagi. Była chętna do pracy, a to się liczyło, nawet dla mężczyzn.

Seniorka spojrzała na Neptuna i uśmiechnęła się. Po wojnie dostał nowy trzon i trójząb, a na ogrodzenie fontanny wróciły usunięte przez hitlerowców orły i herby z bramek. Anna była już w ciąży, gdy fontanna została ustawiona w pierwotnym miejscu i trzy dni później oficjalnie uruchomiona. To było piękne lato, lipiec, a ona wciąż nie miała żadnej wiadomości ani od Antka, ani od Thomasa. I chociaż kochała Witka, bardzo tęskniła za swoimi dwoma przyjaciółmi. Pozostała jej jedynie ta ważąca około sześćset pięćdziesiąt kilogramów rzeźba odlana z brązu, która łączyła ją z przeszłością.

– Babciu, twoja kawa jest już chyba całkiem zimna. – Igor położył dłoń na ręce Anny i przytulił się do jej policzka. – Znowu odpłynęłaś?

– No widzisz, tak to już jest ze starymi ludźmi, częściej żyją w przeszłości niż w teraźniejszości. – Roześmiała się. – Przypomniałam sobie, jak znalazłam pod kamieniem wiadomość od twojego dziadka. Tak bardzo się wtedy ucieszyłam, że żyje, i miałam nadzieję, że wkrótce go zobaczę. Ale zanim do tego doszło, upłynęło trochę czasu.

– Czy pani go wówczas kochała? – zapytała Zuza.

– Nie. – Anna ponownie się uśmiechnęła. – Chociaż… chyba trochę tak, ale wtedy to go kochałam jak przyjaciela, bo był moim kolegą z dzieciństwa. Dopiero po latach, kiedy już byłam wdową i zaczęliśmy się spotykać, pokochałam go jak mężczyznę.

– O rany, chyba weszły panie na poważne tematy. – Igor cmoknął w policzek najpierw swoją partnerkę, potem babcię. – Dziewczyny, może jednak zmienimy temat? A może ty, babciu, masz jeszcze ochotę na mały romans? Jesteś wolna, więc…?

– Szalony z ciebie dzieciak. – Anna zaczęła się śmiać, a para siedząca przy stoliku obok popatrzyła na nich z równie szczerymi uśmiechami. – Dwa razy mi wystarczy. Nie chcę po raz trzeci zostać wdową. Teraz czekam na wasze zaślubiny, bo chciałabym jeszcze doczekać prawnuków.

– No to trochę chyba jeszcze musisz poczekać, przynajmniej do czasu, aż osiągniemy pełnoletność, bo wiesz, nie chciałbym być posądzony o pedofilię.

Zuzanna klepnęła Igora w ramię, robiąc przy tym bardzo oburzoną minę. Wiedziała jednak, że chociaż spotykają się już od dłuższego czasu, to do dorosłości im jeszcze daleko. Oboje mieli w planach studia, a o małżeństwie na razie żadne z nich nie myślało. Bo jak można myśleć o tak poważnych sprawach, mając dopiero piętnaście lat? Zuza uwielbiała babcię Igora i czuła się w jej towarzystwie tak, jakby była z własną babcią, zwłaszcza że miała tylko jednych dziadków, i to mieszkających daleko od Gdańska. Jej rodzice przyjechali na Wybrzeże za pracą, którą tata znalazł w stoczni. Mama też szybko dostała zatrudnienie w sklepie, a że mieli tylko ją jedną, to żyli skromnie, ale w miarę im się powodziło.

– Macie rację, wciąż zapominam, że jesteście jeszcze takimi młodziakami. – Anna uśmiechnęła się do wnuka i jego dziewczyny. – Mnie życie szybko postawiło do pionu. Kiedy miałam trzynaście lat, wybuchła wojna, i chociaż w Gdańsku tak bardzo tego nie odczuliśmy, to już rok później o szkole mogłam tylko pomarzyć, bo zostałam zatrudniona w domu pewnej nobliwej Niemki jako pomoc domowa. Miałam czternaście lat, a musiałam sprzątać, gotować, prać, robić zakupy i pomagać Frau Petrze w czynnościach higienicznych i ubieraniu.

– Babciu, to musiał być dla ciebie trudny czas. – Igor podsunął seniorce talerzyk z ciastem i ruchem głowy zachęcił do jedzenia.

Anna ukroiła widelczykiem kawałek sernika i włożyła sobie do ust. Zamyśliła się, spoglądając na powoli spacerujące po Długim Targu osoby. Kiedyś też tak spacerowała, przed wojną, kiedy z okien gdańskich kamienic zwisały czerwone flagi z czarnym krzyżem, a ulicą Długą jeździły tramwaje. Zdarzało się, że wskakiwali do nich ze śmiechem i jechali aż na Stare Miasto, na ulicę Łąkową. Po Długiej spacerowały damy z parasolkami i mężczyźni w niemieckich mundurach. Inne kobiety w skromniejszych ubraniach przecinały drogę z koszami pełnymi warzyw czy ryb. To było całkiem niedawno, pomyślała Anna. A teraz? Teraz jestem wożona jak królowa na wózku, bo nogi odmawiają mi posłuszeństwa.

Przypomniała sobie pewien letni dzień tysiąc dziewięćset czterdziestego roku, kiedy to wracając jedynie w towarzystwie Antka – bo Thomasa, który przyjechał na dwudniową przepustkę, pożegnali chwilę wcześniej – w milczeniu szła w stronę domu. Zanim jednak skręcili w ulicę Łąkową, ktoś mocno szarpnął ich za ręce i wciągnął do bramy. Już chciała krzyczeć, gdy szorstka dłoń zakryła jej usta. Antek wyswobodził się z uścisku i syknął:

– Co jest? Zwariowałeś czy co?

Przed nimi stał jego starszy brat i nerwowo rozglądał się wokół.

– Ciii. – Odsunął dłoń od twarzy Anny i przyłożył palec wskazujący do własnych ust. – Wywożą ludzi. Nie możecie tam teraz iść, bo i was zapakują na ciężarówki.

– Jak to wywożą? Kogo? – Dziewczyna poczuła, że robi jej się słabo. Chciała wybiec na ulicę, ale silna ręka młodego mężczyzny skutecznie ją zatrzymała.

– Robią łapankę, z kilku kamienic wpakowali polskich i żydowskich mieszkańców do ciężarówek. Twoją rodzinę też.

– A nasza? – Antek miał łzy w oczach, ale nie mógł się przecież rozpłakać przed dziewczyną.

– Do naszego domu jeszcze nie dojechali, ale pewnie prędzej czy później i tam dotrą. Ja uciekam do lasu, a wy uważajcie na siebie.

– A co ze mną? – Anna poczuła, jak w gardle rośnie jej wielka gula. – Co z moimi rodzicami, rodzeństwem?

– Nie wiem. – Gienek pokręcił głową i spojrzał na brata. – Spróbuj ją gdzieś przechować. Ona nie może teraz wrócić do domu.

– A ja? Co z naszą rodziną?

– Nie wiem, wieczorem się skontaktuję. Powiesz mi, jak sytuacja na naszej ulicy. – To szepnąwszy, wyskoczył jak oparzony z bramy i pognał w stronę Biskupiej Górki.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[2] Jak Neptun wrócił po wojnie na swoje miejsce, polskamorska.pl, 24.07.2023, https://polska-morska.pl/2023/07/24/jak-neptun-wrocil-po-wojnie-na-swoje-miejsce, dostęp: 25.05.2025.