Carpe diem - Ewa Formella - ebook + książka

Carpe diem ebook

Ewa Formella

3,8

Opis

Kiedy jest czas na spełnianie marzeń?  

Czy dążenie do tego, aby mieć siebie dla SIEBIE to źle? Alina nie może narzekać: ma przystojnego męża, stabilną sytuację finansową, troje dzieci, piękny dom, ogród i… właściwie to wszystko. Pewnego dnia podejmuje spontaniczną decyzję i wyjeżdża na drugi koniec Polski – do Trójmiasta. Wynajmuje pokój w małym domku nad morzem i stara się cieszyć „chwilami tylko dla siebie”. Czy to właśnie jest to szczęście, o którym marzyła? A może to szczęście jest o wiele dalej, gdzieś w Szkocji dokąd zaprowadzi ją los?

Carpe diem to pierwsza z serii powieści Być Kobietą.

Ewa Formella – autorka kilkunastu powieści obyczajowych. Bibliofilka i bibliomanka, dla której pisanie to pasja. Uwielbia swój ogród pełen kwiatów i ptaków, muzykę klasyczną i szum morskich fal.

 

Zapraszamy na stronę autorki: www.ewaformella.pl

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 232

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (19 ocen)
6
7
4
1
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dagmara-rek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Czyta się ją szybko i przyjemnie 😊
00
evicia49a

Całkiem niezła

Ciekawa książka o kobiecie w średnim już wieku, która czuje się niedoceniana przez męża i dorosłe już dzieci.. postanawia nikomu nie m nie mówiąc wyjechać na wakacje, które są z przygodami..
00

Popularność




Copyright © Oficynka & Ewa Formella, Gdańsk 2022

Wszystkie prawa zastrzeżone. Książka ani jej część nie może być przedrukowywana ani w żaden inny sposób reprodukowana lub odczytywana w środkach masowego przekazu bez pisemnej zgody Oficynki.

Wydanie drugie w języku polskim, Gdańsk 2022

Opracowanie redakcyjne: zespół

Korekta: Anna Marzec

Skład: Dariusz Piskulak

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

Zdjęcia na okładce: Kudla/shutterstock

ISBN 978-83-67204-57-6

www.oficynka.pl

e-mail:[email protected]

Rozdział 1

Spontaniczna decyzja

Alina siedziała w sypialni przed dużym, owalnym lustrem, przyglądając się swojej twarzy, wciąż klasycznie pięknej, choć naznaczonej zmęczeniem. Duże niebieskie oczy, za którymi szaleli chłopcy kilkadziesiąt lat wcześniej, nie błyszczały już tak jak kiedyś. Czuła się samotna i opuszczona, chociaż piętro niżej mieszkały jej dorosłe dzieci. Zarówno ona, jak i ich ojciec przestali być dla nich tymi najważniejszymi istotami w chwili, kiedy poznały swoje „połówki” i poczuły dreszcze pierwszych, młodzieńczych uczuć.

Amąż?

Mąż był pracoholikiem; wymyślał czynności, które koniecznie należy wykonać, byleby tylko nie siedzieć w czterech ścianach domu.

– Dlaczego czuję się taka stara, opuszczona, zaniedbana, zapomniana? – powiedziała do osoby odbijającej się w lustrze. Kobieta uśmiechnęła się smutno i nagle dziwny blask zaiskrzył w tych wciąż jeszcze pięknych oczach. – Stara? Co ja wygaduję? Przecież pięćdziesiątka stuknęła mi dopiero dwa lata temu, więc jaka starość!? – zawołała.

Wtej samej chwili, jak to bywało w przypadku tytułowego bohatera kreskówki Pomysłowy Dobromir, którą uwielbiały dzieci, gdy jeszcze były małe, coś wpadło jej do głowy. Jej umysł wypełniła energia młodej dziewczyny. Serotonina i adrenalina rozpoczęły wyścig o dominację w jej organizmie. Uśmiechnęła się do kobiety po drugiej stronie lustra, następnie wstała, podeszła do biurka i włączyła swój laptop. Sprawnie odnalazła właściwą stronę – rozkładu jazdy PKP, następnie wyszukała najbliższe interesujące ją połączenie. Zapisała na kartce godzinę odjazdu pociągu i pobiegła do drugiego pokoju. Wyciągnęła z szafy dużą, czerwoną walizkę, której ostatnio częściej używała jej córka, i zaczęła starannie układać w niej ubrania.

– Co ty robisz? – za plecami usłyszała zaniepokojony głos syna.

– Nie widać? Pakuję się! – odpowiedziała zadowolona z siebie, nie podnosząc wzroku znad walizki.

– Wyjeżdżasz? Coś się stało? – Syn spoglądał na matkę szeroko otwartymi oczami.

– Wyjeżdżam na wakacje – szepnęła konspiracyjnym tonem, uśmiechając się szeroko. Zaskoczona mina młodego mężczyzny rozbawiła ją.

– Mamo! – zawołał oszołomiony. – Jakie wakacje? Przecież ty…

– Nie byłaś sama na żadnych wakacjach przez ostatnie… – weszła mu w słowo, jednocześnie szybko licząc w myślach – dwadzieścia lat! – dokończyła.

– Atata?

– Tata jest tak zapracowany, że nie ma czasu na wakacje! – Alina ironicznie zaakcentowała słowa, mówiąc z przekąsem i taką gwałtownością, że ton jej głosu zaskoczył ją samą. – A do tego żal mu wydawać pieniądze na takie bzdety. Jego „wakacje” najlepiej się spędza w ogrodzie, w towarzystwie butelki zimnego piwa.

Złapała telefon komórkowy i wrzuciła go do szuflady biurka.

– Odwieziesz mnie na dworzec czy mam sobie wezwać taksówkę? – zapytała, domykając walizkę.

Kiedy pociąg zaczął zbliżać się do stacji Sopot, słońce powoli budziło miasto i przygotowywało je do kolejnego pięknego dnia. Długa, męcząca noc, dała się Alinie we znaki, obarczając pewnym dyskomfortem fizycznym, ale wolność, jaką poczuła, była niczym mocno stężony zastrzyk hormonu szczęścia.

Ostatni raz była na Wybrzeżu ponad dwadzieścia lat temu, kiedy dzieci były jeszcze małe. Dobrze wspominała ten pobyt; pogoda dopisywała, ale ciągła obecność maluchów dawała jej niewiele swobody oraz możliwości delektowania się urokami plaży i okolic.

Ateraz… ta spontaniczna decyzja i ta spontaniczna podróż obudziły w niej chęć do życia.

Wysiadła z pociągu i wolnym krokiem skierowała się w stronę deptaku Monte Cassino. Chłodny, rześki wiatr wiejący od strony morza przyjemnie popieścił zmęczone nocną podróżą ciało.

– Może pokoik dla pani? Niedrogo i bliziutko morza – usłyszała za sobą cichy kobiecy głos.

Odwróciła się i z uśmiechem kiwnęła głową do niskiej, korpulentnej pani w wieku około osiemdziesięciu lat.

– Chętnie. Właśnie miałam poszukać jakiegoś pensjonatu.

Oczy starszej kobiety zaiskrzyły, a twarz wyraźnie rozjaśnił szeroki uśmiech.

– To zapraszam. – Wskazała kierunek. – Pani na długo? – Staruszka z zaciekawieniem przyglądała się eleganckiej turystce.

– Jeszcze nie wiem, to zależy od…

– Pogody? – Kobieta zaśmiała się. – Ma pani szczęście: przez najbliższe dwa tygodnie zapowiadają słoneczną pogodę. Wygrzeje się pani na plaży i odpocznie od pracy.

Alina spojrzała na właścicielkę stancji z nutą rozbawienia. Nie miała zamiaru informować jej o tym, że nie pracowała zawodowo. Nigdy. Po skończeniu studiów do jej obowiązków należało zadbać o dom i ogród, a także o to, by mąż i dzieci byli zadowoleni.

Nagle pomyślała, ile straciła, decydując się na takie życie. Ale przecież bardzo kochała Piotra i tylko jego szczęście się liczyło.

Jego i dzieci.

Aona…?

Nie może przecież narzekać. Co prawda dostatnie życie u boku męża „na stanowisku”, reprezentacyjne bankiety, na których jej jedynym zadaniem było błyszczeć wizualnie i towarzysko, lekcje tenisa, angielskiego, pływania, na które jeździła z dziećmi, to wszystko pozbawiało ją prywatności.

Ale przecież była szczęśliwa.

Czy aby na pewno nie było w tym stwierdzeniu wątpliwości?

– No, jesteśmy na miejscu! – Kobieta wyrwała Alinę z zamyślenia. Zatrzymała się i otworzyła drzwi, za którymi znajdował się wąski korytarz.

Alina z nieukrywaną ciekawością zerknęła na stary, parterowy domek otoczony gęstym żywopłotem pięciornika, stojący kilkadziesiąt metrów od plaży. Weszły do środka. Zarówno po lewej, jak i po prawej stronie korytarza mieściło się kilkoro drzwi prowadzących do różnych pomieszczeń. Właścicielka szeroko otworzyła jedne z nich.

– To jest pani pokój. Niestety kuchnia i łazienka są wspólne, myślę jednak, że pan Andrzej… – mówiąc to, kobieta zawahała się – to znaczy mój drugi letnik nie będzie się pani naprzykrzał. – Wzruszyła ramionami. – Wie pani, on przyjeżdża do mnie każdego roku już od kilkunastu lat. Kiedyś bywał tu ze swoją żoną – szepnęła konspiracyjnym tonem. – Ale odkąd ona zmarła, to znaczy od pięciu lat, odwiedza mnie sam.

Alina kiwnęła głową ze zrozumieniem i weszła za właścicielką stancji do przeznaczonego dla niej pokoju.

– Za dodatkowe piętnaście złotych dziennie mogę dla pani przygotowywać śniadania i obiadokolacje.

– Piętnaście złotych? – Alina zaskoczona zerknęła na pomarszczoną twarz gospodyni.

– Za drogo? Inni letnicy jakoś nie narzekają, ja naprawdę świetnie gotuję. – Kobieta się oburzyła.

– Nie! To znaczy, bardzo chętnie! – zawołała, marszcząc nos niczym mała dziewczynka. – Wydaje mi się to bardzo tanio.

Staruszka wyprostowała się z dumą, skinęła głową i opuściła pokój.

Alina po rozpakowaniu walizki i starannym poukładaniu rzeczy na pustych półkach w szafie postanowiła udać się na plażę. Zsunęła z nóg adidasy i weszła na ciepły piasek, który przyjemnie popieścił jej stopy, zmęczone całonocnym uwięzieniem w obuwiu. Podeszła do brzegu morza i głęboko wciągnęła świeże, morskie powietrze. Poranne promienie słońca delikatnie muskały jej twarz, bosko ogrzewając każdy centymetr ciała. Chłodna fala z białą grzywą piany podpłynęła do stóp i szybko się wycofała, jakby obawiając się, że spłoszy kobietę. Alina odeszła kilka kroków, usiadła na piasku i zaczęła przyglądać się linii pozornego stykania się nieba z wodą.

Zachłysnęła się wolnością. Świadome pozostawienie w szufladzie biurka telefonu komórkowego dało jej poczucie swobody i upragnionego spokoju. Czuła się tak szczęśliwa, że zapomniała o wszystkich osobach, które teraz z pewnością zastanawiały się nad tym: „Co ją napadło?”.

– To ciekawe, jak bardzo czułam się samotna i opuszczona wśród najbliższych, a teraz gdy jestem sama, czuję się tak bardzo szczęśliwa – powiedziała półgłosem, obserwując podpływające i cofające się fale.

– Przepraszam, pani coś mówiła? – Obok niej niczym spod ziemi wyrósł starszy mężczyzna.

Gwałtownie odwróciła głowę i spojrzała w górę, przysłaniając oczy przed oślepiającymi promieniami słońca. W odległości około dwóch metrów od niej stał wysoki, około siedemdziesięcioletni siwowłosy jegomość, trzymający w dłoniach grubą książkę. Nie był klasycznie przystojny, ale miał w sobie coś, co sprawiło, że Alina przez dłuższą chwilę nie była w stanie oderwać od niego wzroku.

– Nazywam się Andrzej Słomiński, chyba mam zaszczyt poznać swoją sąsiadkę zza ściany?

– Słucham? – Alina wyrwana z zamyślenia popatrzyła na mężczyznę z wyraźnym zaskoczeniem.

– No, pani Terenia, u której wynajmuję pokój, powiedziała, że ma nową letniczkę, i wskazała na panią, spacerującą po plaży.

– Ach tak! – Kobieta roześmiała się. – Przepraszam! Alina Zdrojewska. – Wyciągnęła rękę w stronę mężczyzny. – Pani…Terenia, tak? – zapytała, odwracając się w stronę domku. – Prawda. Wspomniała, że wynajmuje jeszcze jeden pokój.

– No właśnie. – Starszy pan podszedł bliżej i usiadł obok niej na piasku, wyciągając nogi w stronę wody. – Pani z daleka?

– ZKrakowa – odpowiedziała, przesyłając swojemu rozmówcy ciepły uśmiech. – A pan?

– ZPoznania.

Na chwilę zapadła cisza, przerywana jedynie cichym szumem fal.

Nowa znajomość podziałała na nią odprężająco. Zaledwie po kilku minutach luźniej rozmowy Alina miała wrażenie, że zna Słomińskiego od zawsze. Nie pamiętała już, kiedy ostatnio tak swobodnie rozmawiała z Piotrem. Jej mąż był bardzo towarzyską osobą, ale od jakiegoś czasu nie potrafili znaleźć dla siebie wspólnego tematu. Od dłuższego czasu w ich małżeństwie panowała rutyna spowodowana zwykłą codziennością. Właściwie powinna się już do niej przyzwyczaić. Krótki odpoczynek od siebie z pewnością dobrze im zrobi, a te spontaniczne wakacje, jakie sobie zafundowała, przyniosą pożytek nie tylko jej, lecz także całej rodzinie.

– Zapowiada się piękny dzień. Wczoraj kiedy siedziałem na tarasie, niebo było tak zasypane gwiazdami, że aż żal było zostawiać ten piękny widok, nawet na rzecz lektury. Chodźmy na śniadanie, pani Terenia już czeka. – Andrzej zerknął w stronę domu i pomachał dłonią do stojącej na progu kobiety w kolorowej, kwiecistej sukni.

Alina odwróciła głowę i pokiwała w stronę gospodyni. Podniosła się i otrzepawszy nogi z piasku, skierowała w stronę domu. Cały czas czuła na sobie wzrok mężczyzny, jednak nie odwróciła się.

Na dużym, okrągłym stole kuchennym, przykrytym zielonym obrusem w żółte słoneczniki, czekały na nich pachnące świeże bułki ułożone w wiklinowym koszyku. Na półmiskach pyszniły się: twaróg, kilka plasterków pieczonego mięsa, plastry żółtego sera, ćwiartki rumianych pomidorów, a w małych miseczkach kolorowo prezentowały się trzy rodzaje dżemów.

– Prawie wszystko moje – powiedziała z dumą pani Teresa.

Alina spojrzała na stół, a następnie przeniosła pytający wzrok na kobietę.

– No… dżemy robię sama z tego, co urośnie w ogrodzie, inne przetwory też. Pomidory niestety są ze szklarni mojego młodszego brata, który mieszka pod Gdynią, ale mięso sama piekę, bo nie uznaję tych wszystkich sklepowych wędlin. – Kobieta z lekkim zakłopotaniem popatrzyła na nową letniczkę.

– Pieczywo też pani Terenia sama wypieka – dodał Andrzej, obejmując ramieniem gospodynię. – Ekologicznie, smacznie i zdrowo, pani Alinko. – Uśmiechnął się i odsunął jedno z krzeseł stojących przy stole.

Alina zajęła miejsce i z przyjemnością nalała do kubka łagodnie pachnącej kawy. Andrzej usiadł obok niej.

– To zbożowa? – zapytała, upijając spory łyk.

– Tak… A nie lubi? – Pani Teresa z zakłopotaniem spojrzała na siedzącą obok Andrzeja kobietę. – Mogę zaraz przygotować herbatę, albo może…

– Nie, nie! Pani Tereniu, dziękuję. Nie trzeba! – Alina zaczęła jąkać się niby uczennica na egzaminie ustnym, do którego niezbyt pilnie się przygotowała. – Nie pamiętam tylko, kiedy ostatni raz piłam kawę zbożową. – Zaczerwieniła się. – Ale ten zapach… ja ten zapach pamiętam jeszcze z dzieciństwa, z wakacji spędzanych u babci na wsi – dodała szeptem.

– Otak, teraz już się nie pija kawy zbożowej, a przecież jest dużo zdrowsza od tych wszystkich mieszanek kolumbijsko-jakichś-tam.

Andrzej roześmiał się i z wdzięcznością zerknął na panią Teresę.

– Korzystnie wpływa na serce i żołądek, bo nie zawiera kofeiny, nie pobudza też kwasów żołądkowych.

– Awie z czego powstaje? – Pani Teresa odsunęła krzesło, usiadła przy stole i z ciekawością spojrzała w stronę Aliny.

– No… chyba z palonych ziaren żyta, pszenicy albo jęczmienia.

– Zgadza się. – Starsza pani kiwnęła głową. – Ale w jej skład wchodzą także burak cukrowy, cykoria, figi, żołędzie i mieszek.

Alina uniosła brwi.

– Widzę, że wiedzy mógłby pozazdrościć pani niejeden dietetyk.

– Nasza pani Terenia była kiedyś dietetyczką w ośrodku sanatoryjnym. – Andrzej położył dłoń na ręce kobiety i z dumą popatrzył na twarz poprzecinaną dziesiątkami zmarszczek.

Właścicielka sopockiego domku zaczerwieniła się.

– Dziękuję panie Andrzeju za reklamę, ale wracając do kawy… ja mogę dla pani do śniadania robić coś innego do picia – mówiąc to, spojrzała na letniczkę.

– Ależ, pani Tereniu! Chce pani pozbawić panią Alinę tylu zdrowotnych właściwości, jakie daje nasza zbożówka? – Mężczyzna, udając oburzenie, popatrzył najpierw na gospodynię, a następnie na swoją nową sąsiadkę zza ściany. – A co, jak nie pani słynna kawa, wpłynie korzystniej na pracę naszych układów nerwowego i odpornościowego, na wygląd włosów i skóry, zwiększy naszą odporność na stres, ochroni nasze serca, zmniejszy poziom cholesterolu i glukozy we krwi, wpłynie na prawidłową budowę zębów i kości…

– Chyba wystarczy! – Alina się roześmiała. – Przecież ja nie chcę niczego innego do śniadania! Zaskoczyło mnie tylko to, że ludzie pijają kawę zbożową, bo ja, przyznam szczerze, nie pamiętam, kiedy ostatnio ją piłam.

– Wtakim razie życzę państwu smacznego. – Pani Teresa uśmiechnęła się, po czym wstała od stołu i z gracją zasunęła krzesło. – Kolacja jak zwykle o tej samej porze, to znaczy o godzinie szóstej, znaczy się… osiemnastej. Dziś na powitanie nowego gościa postaram się przygotować coś specjalnego.

– Ależ…

– Pani Alinko, jak nasza gospodyni mówi „A”, to nie wolno wtrącać „B”. – Andrzej nie chciał przedłużać dyskusji i czując, że jego żołądek powoli zaczyna przypominać mu o sobie, energicznie zabrał się za smarowanie pieczywa.

DALSZA CZĘŚĆ DOSTĘPNA WWERSJI PEŁNEJ