Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Jedno pęknięcie nie zburzy Muru. Ale może wystarczy, by nim zachwiać.
Druga połowa XXI wieku. Walka światopoglądowa, podsycana przez polityków, doprowadziła do rozłamu niegdyś zjednoczonego narodu. Na brzegu Rzeki, pomiędzy wschodnią a zachodnią częścią kraju, wyrósł Mur… którego nikt nie może przekroczyć.
Zamurze i Przedmurze – dwa państwa, rozpościerające się po obu jego stronach – różnią się od siebie niemal wszystkim. Obywatele pierwszego z nich żyją w rzeczywistości ultra-
liberalnej, a przez swoich sąsiadów nazywani są pogardliwie Lewakami. W drugim kraju nieograniczona władza uprzywilejowanych grup, izolacja od świata i brutalna indoktrynacja wywołują u ludzi apatię i tworzą złudne poczucie bezpieczeństwa.
W wyniku intrygi Anna, mieszkanka Zamurza, trafia na drugą stronę Muru. Musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości, a także znaleźć sposób na jak najszybszy powrót do domu. Wkrótce jej nieoczekiwanym towarzyszem stanie się Jacek – przemytnik, z którym połączy ją nie tylko wspólny cel.
Energia wyzwolona przez tę parę nieuchronnie uderzy w Mur.
Czy zdoła go naruszyć – czy jeszcze bardziej go wzmocni?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 213
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Michał Tyszkowski
Mur
Mojej córce,
żeby mur runął.
Przedmurze
Wieś na prawym brzegu Rzeki, druga połowa XXI wieku
Wojtek popatrzył na niebo. W ogóle się nie przejaśniało. Od rana siąpił deszcz i chmury wisiały nad głowami tak nisko, jakby chciały wlewać ludziom deszcz bezpośrednio za kołnierze. Nie była to jednak typowa letnia ulewa, która przychodzi znienacka i równie szybko ustępuje miejsca błękitnemu niebu. Ta zgniła siąpawica kojarzyła się raczej z listopadem i mogła trwać wiele godzin, a nawet dni. Krople były tak małe, że nie pozostawiały śladów na kałużach, więc ktoś patrzący przez okno mógł pomyśleć, że nie pada, jednak po wyjściu na zewnątrz wystarczyło kilka minut, żeby całe ubranie stało się mokre jak wyciągnięte z rzeki. Drzewa zwiesiły do ziemi nasiąknięte wodą gałęzie i chodzenie po lesie stało się równoznaczne z wejściem pod prysznic. Ptaki nastroszyły pióra i siedziały na drucie elektrycznym, przestępując z nogi na nogę, bo chowanie się w mokrych liściach kompletnie mijało się z celem.
Wojtek był około czterdziestoletnim mężczyzną z krótko przystrzyżonymi włosami nieokreślonego koloru, które teraz przykrywał przemoczony kaptur mocno powycieranej i przybrudzonej kurtki. Spod niej wystawały przydługie dżinsy, których nogawki wystrzępiły się od ciągłego przydeptywania. Rysy jego twarzy zdradzały niezbyt wysokie wykształcenie, ale głęboko osadzone, ciemne oczy rzucały wokół bystre i spostrzegawcze spojrzenia.
– Nic dzisiaj nie sprzedamy. Kto przyjedzie w taką pogodę? Nie widać Muru. – Wojtek splunął na drogę. – Zwijamy się!
– Jak chcesz. – Zosia, sporo młodsza siostra Wojtka, zaczęła zbierać kobiałki z truskawkami i układać je na dwukołowym wózku, którym je przywieźli. Była na oko kilkunastoletnią dziewczynką. Długie, jasne włosy wypływały jej spod kaptura żółtej ortalionowej kurtki i mokrymi strąkami przyklejały się do ramion i pleców. Przez drobną figurę sprawiała wrażenie zupełnie małej dziewczynki, choć w rzeczywistości osiągnęła już wiek, kiedy dużo rozumie się z otaczającej rzeczywistości. Cały czas uważnie rozglądała się wokół siebie, jakby chciała dowiedzieć się o świecie znacznie więcej, niż ten świat chciał jej ujawnić.
Rzeczywiście dalsze stanie na deszczu nie miało sensu, ludzie przyjeżdżali do Wioski dla Muru, a dzisiaj cały Mur był w chmurach.
– W telewizji mówili, że jutro zapowiada się lepsza pogoda, spróbujemy jutro. – Wojtek patrzył, jak Zosia układa kobiałki na wózku. Robiła to bardzo sprawnie, zawsze podziwiał, jak szybko potrafiła ułożyć z nich stos tak, żeby nie zgnieść ani nie upuścić ani jednej truskawki. Jemu nigdy się to nie udawało. Przeliczył pieniądze, w portfelu znalazł tylko kilka banknotów i trochę monet. Niewiele zarobili w tym tygodniu. To przez pogodę. Jak na czerwiec trafiła się fatalna. Co drugi dzień padało i chmury kłębiły się tak nisko, że Mur całkiem w nich tonął. Wioska traciła w ten sposób swoją główną atrakcję i szosa praktycznie świeciła pustkami, jeśli nie liczyć pojedynczych samochodów mieszkańców i policji, ale oni nie interesowali się kupowaniem truskawek.
Wioska żyła z Muru. Większość mieszkańców pracowała przy jego budowie, inni zajmowali się transportem materiałów, a pozostali obsługiwali turystów, którzy w pogodne dni tłumnie zjeżdżali w to miejsce. Choć Mur miał kilkaset kilometrów długości, to właśnie w Wiosce prezentował się najlepiej w całym kraju. Nikt nie wiedział, dlaczego akurat Wioska dostąpiła tego zaszczytu. Mówiono, że w innych miejscach Mur szedł przez las albo z daleka od dróg i nie był widoczny. Za to tutaj każdy mógł go podziwiać w całej okazałości – od podstawy aż do wieńczących go figur Wszystkich Świętych. Z tego powodu w Wiosce zbudowano ogromny parking, ustawiono lunety, przez które po wrzuceniu monety dzieciaki zainteresowane szczegółami mogły popatrzeć przez minutę z bliska na jedną z części Muru. Powstały też hotele o wiele mówiących nazwach, takich jak Belweder, Złoty Widok czy Murowaniec, no i oczywiście restauracja Pod Murem.
Na skraju tego całego biznesu znalazło się też miejsce dla takich ludzi jak Wojtek, którzy z koca rozłożonego na poboczu drogi sprzedawali latem owoce, jesienią grzyby, a w zimie plastikowe makiety Muru, miniatury figur i inne pamiątki.
– Wojtek! – Zosia zapakowała wszystkie truskawki i zaczęła popychać wózek w stronę domu. – Pamiętasz, jak było bez Muru?
– A gdzie tam! Miałem pięć lat, kiedy go zaczęli budować. Mówiłem ci już parę razy, nie pytaj mnie o to. – Wojtek rozejrzał się nerwowo dookoła. Na szczęście policyjny samochód, który przed chwilką przejechał, był już dość daleko.
Rozmowa o czasach sprzed Muru nie była mile widziana przez władzę. Pomyślał, że chyba ma obsesję. Nawet gdyby samochód mijał go w tym momencie, jakim cudem policjanci w nim siedzący mogli usłyszeć, co mówi do siostry? Widocznie już tak bardzo przyzwyczaił się do strachu przed policją, że sam widok pojazdu pobudzał wyobraźnię i oczami duszy widział, jak kajdanki same z niego wylatują na dźwięk słów o czasach przed Murem. Tak naprawdę Wojtek pamiętał trochę z tamtych czasów. Rodzice pracowali w Mieście, a on chodził tam do przedszkola. Pamiętał trochę Miasto. Wydawało mu się ogromne i bardzo piękne. Pamiętał też, że latem na każdej ulicy można było kupić lody.
Ale teraz Miasto było za Murem i nie ma co o nim myśleć. Może kiedyś było ładne, teraz na pewno nie jest. Lewacy musieli je zniszczyć. Wojtek widział parę razy w telewizji, jak wyglądają domy Lewaków i co robią ze swoimi miastami. To była zupełna ruina. Budynki miały zapadnięte dachy, ze ścian całymi płatami odchodził tynk, a z wyższych pięter spływały ścieki. Mówiono, że mieszkańcy Zamurza, których nazywano pogardliwie Lewakami, nie zajmują się swoimi domami, bo cały czas pracują, a popołudnia spędzają w barach. Wracają późną nocą, najczęściej pijani, i nie mają czasu ani na sprzątanie, ani tym bardziej na remonty, bo rano znowu idą do pracy. Nawet w niedziele pracują, bo nie ma tam kościołów. Dlatego ich domy, których nikt nie sprzątał ani nie remontował od trzydziestu lat, popadły w ruinę.
– Wojtek! – Zosia nie dawała za wygraną. – A po co jest Mur?
– Nie oglądasz telewizji? – To było pytanie retoryczne, bo w Przedmurzu oglądanie telewizji było obowiązkowe. Oficjalnie mówiono, że to dla bezpieczeństwa, ponieważ Przedmurze było cały czas zagrożone atakami z innych krajów i desantem zza Muru, ale tak naprawdę nikt nie miał wątpliwości, że chodziło o propagandę, która wylewała się z ekranów przez całą dobę, jak nieczystości z nieszczelnego szamba. Nowsze modele telewizorów nie miały nawet wyłączników i raz włączone przez instalatora miały pracować aż do swojej śmierci technologicznej lub biologicznej ich właścicieli.
– Oglądam, ale ty jakoś lepiej to wszystko tłumaczysz. – Popatrzyła na brata przymilnie.
– Żeby nas lewactwo nie zalało! Wiesz, że w Zamurzu mieszkają Lewacy. Chcieli nas zagonić do roboty, żeby sami mogli tylko swoją ideologię LGBT uprawiać. To musieliśmy Mur zbudować, żeby do nas nie przyszli. No i mamy teraz spokój.
– Ale po co go cały czas budujemy? Przecież już jest bardzo duży, nikt przez niego nie przejdzie… – Zosia wyraźnie miała fazę na pytania.
– My budujemy, a Lewacy od swojej strony rozbierają, dlatego musimy cały czas budować, bo inaczej się zawali. To tak jak drzewo. Cały czas rośnie w górę i robi się coraz grubsze. Jak przestanie, to umiera, rozumiesz? Z Murem jest tak samo. Jak przestaniemy go budować, to się zawali, a Lewacy tylko na to czekają. Od razu tu przyjdą, rozwalą nam kościoły, wypędzą księży, sprowadzą Niemców i będziemy musieli na nich pracować. Zabiorą nasze dzieci i pedały będą je wychowywać. Tfu! – Wojtek splunął na ulicę.
– A jak wyglądają Lewacy?
– Ja ich nigdy nie widziałem, ale słyszałem, że są chudzi jak szkielety, noszą takie wąskie spodnie, że ja nawet na rękę bym nie założył, a niektórzy całkiem na golasa chodzą, nie piją mleka ani nie jedzą mięsa, tylko jakieś sojowe świństwo i surowe ryby z wodorostami. Nie mają rodzin, tylko żyją baba z babą i facet z facetem, a dzieci robią sobie w probówkach. Nie chodzą do kościoła, tylko cały czas pracują i nie mają telewizorów.
– Nie mają telewizorów? – Zosia była kompletnie zaskoczona. – To jak oni żyją? Co oglądają?
– Podobno coś w komputerach mają, ale nie wiem dokładnie.
– Dobrze, że ich u nas nie ma.
Zosia uśmiechnęła się i ruszyli razem w kierunku domu. Szli pustą, błyszczącą od deszczu szosą, mijając pojedyncze zabudowania. Wioska składała się z jednej asfaltowej szosy. Od niej co jakiś czas odchodziły piaszczyste drogi prowadzące do zabudowań. Na środku był niewielki placyk, przy którym stał kościół i sklep. To było najbardziej zadbane miejsce w Wiosce. Położono tu nawet chodniki, a plebania, stojąca tuż obok kościoła, była najlepiej utrzymanym budynkiem, otoczonym ogrodem, którego nie powstydziłaby się rodzina królewska w Anglii. Tam też zaczynała się droga prowadząca do Muzeum Muru, parkingów i całego centrum turystycznego.
Większość domów była drewniana, kryta azbestowymi dachami. W czasach przed Murem uznano je za nieekologiczne, szkodliwe dla zdrowia i część wymieniono, ale teraz nikt nie przejmował się podobnym lewackim gadaniem. Poza tym było kilka tak zwanych gierkowskich kostek. Wojtek i Zosia skierowali się do jednej z nich, zdjęli i otrzepali mokre kurtki, a następnie Wojtek otworzył drzwi i oboje zniknęli we wnętrzu.
****
Mgła i krople deszczu nie pozwalały go dostrzec, ale on tam był. Monstrualne dziecko pychy i nienawiści, największa budowla Europy, drugi po Murze Chińskim obiekt inżynieryjny widoczny z orbity okołoziemskiej, gargantuiczny potomek Muru Berlińskiego, antyteza wolności, zaprzeczenie wspólnoty, dla jednych duma, dla innych wstyd – Mur.
Ta gigantyczna budowla opierała się jednym końcem o góry, biegła przez ponad siedemset kilometrów, aby swój drugi koniec zanurzyć w morzu. Miliony ton betonu, miliony godzin pracy, morze wylanych łez po jednej i wypitych szampanów po drugiej stronie. Wydawałoby się, że powstanie tak absurdalnej budowli w XXI wieku w środku zjednoczonej Europy jest niemożliwe, a jednak powstał.
Nie tylko powstał, ale cały czas się rozrastał. Z każdym dniem stawał się grubszy i wyższy, jak roślina. Wrastał w ziemię fundamentami, strzelał w niebo zwieńczeniem i rzucał ponury cień wrogości, rano na jedną, a po południu na drugą stronę; cień, który wydłużał się każdego dnia. Mur żywił jednych i wysysał soki z drugich, w jego cieniu toczyło się życie dwóch państw składających się z potomków tego samego narodu. Choć jego rozmiary były absurdalne i dawno przestały być uzasadnione jakąkolwiek funkcjonalnością, nie był stary. Jego budowa rozpoczęła się przed około trzydziestu laty. Ludzie dojrzali doskonale pamiętali więc czasy przed Murem, choć mało kto tak naprawdę chciał o nich pamiętać. Mur był częścią ich świata, nie wyobrażali sobie życia bez niego. Dla wielu był źródłem utrzymania, legalnym lub nielegalnym, atrakcją turystyczną, dumą narodową, symbolem nowych czasów. Z drugiej strony był też ogromnym wstydem, wrogiem, obiektem pogardy i nienawiści, a nawet drwin. Mur wzbudzał skrajne uczucia, ale nikt nie mógł być wobec niego obojętny. Można było go kochać, można było nienawidzić, można było z niego żyć albo z nim walczyć, ale nie można było go nie zauważyć.
Kiedy czterdzieści lat temu politycy podjęli decyzję o podziale kraju na dwa państwa, nikt nie wierzył, że ten podział będzie trwały i stanie się czymś więcej niż tylko pustym gestem. Działo się to przecież w środku Europy, zjednoczonej Europy, w której granice dawno przestały dzielić ludzi i były liniami bardziej symbolicznymi niż realnymi. Ta granica była jednak realna, choć oddzielała ludzi mówiących tym samym językiem, często spokrewnionych ze sobą, będących jednym narodem.
Początkowo były to tylko słupki nad brzegiem Rzeki, przy których robiono sobie selfie. Jednak ludzie po obu stronach granicy stawali się sobie coraz bardziej obcy. Politycy obrazili się na siebie i przestali się spotykać, granicy zaczęło pilnować wojsko, a mosty na Rzece wyburzono. Propaganda obu państw zaczęła przedstawiać to drugie jako wroga, który czyha na wartości, na których zbudowano to właśnie państwo. Ludzie coraz mocniej wierzyli w to, że trzeba bronić się przed wrogiem. Granicy strzeżono jak niepodległości, a wrogość narastała.
Przy okazji kolejnych wyborów któryś z polityków rzucił hasło, że trzeba postawić mur zalewowi zgnilizny moralnej z drugiej strony granicy. Polityk wygrał wybory, a wyborcy zaczęli domagać się realizacji obietnicy. Nie pomogło tłumaczenie, że mur był przenośnią, i wkrótce rozpoczęto budowę. Towarzyszył jej gigantyczny entuzjazm po wschodniej stronie Muru. Każdy wójt gminy czy burmistrz miasta, w którego pobliżu przechodził, chciał zbić na nim swój polityczny kapitał. Obiecywał, że pod jego przywództwem Mur będzie powstawał najszybciej w kraju, ludzie dostaną pracę przy jego budowie, a rząd sypnie pieniędzmi. Księża święcili kolejne odcinki, organizowano festyny i zawody w wylewaniu betonu na czas.
Po zachodniej stronie Mur wzbudzał przerażenie i odrazę. Odbywały się masowe protesty, pisano petycje i skargi do instytucji międzynarodowych, ale Mur nadal rósł. Instytucje potępiły jego budowę, ale nikt nie podjął żadnych konkretnych kroków.
Kiedy Mur sięgał już od gór do morza i był na tyle wysoki, że nie dało się przez niego przejść, zaczęto mówić o zakończeniu budowy. Spowodowało to ogromne protesty i kryzys polityczny. Zbyt wielu ludzi zaangażowanych było w budowę, zbyt wielki entuzjazm społeczny wywoływała, żeby można było ją przerwać. Zdecydowano więc, że budowa Muru będzie trwała nadal. Trwa więc do dzisiaj, a każdy, kto wspomni o jej zakończeniu, jest natychmiast odsuwany od podejmowania jakichkolwiek decyzji.
Choć Mur osiągnął absurdalną wysokość, jego budowa trwa, ponieważ stanowi sens życia dużej części społeczeństwa. Mur jest dzieckiem nienawiści, a jednocześnie rodzi nienawiść, dlatego wciąż rośnie, bo uzasadnia sam siebie. Jest samosprawdzającą się przepowiednią, samożywnym nieśmiertelnym organizmem, monstrum, które musi rosnąć, aby żyć, i nikt nie wyobraża sobie życia bez niego.
****
W przeciwieństwie do większości Jacek cieszył się z mglistej i deszczowej pogody. Bardzo ułatwiała mu pracę. Wiadomo było, że nikt nie będzie kręcić się przy Murze, a w słoneczne dni bywało różnie. Mimo że oficjalnie było to zabronione, często spotykał pod Murem różnych ludzi. Ciekawskich turystów, dzieciaki szukające przygód, a nawet pary uprawiające seks, niektórzy wierzyli bowiem, że dzieci poczęte pod Murem chowają się lepiej i osiągają potem sukces w życiu. Charakter pracy, którą trudnił się Jacek, wymagał dyskrecji, obecność ludzi pod Murem była więc czymś niepożądanym, a często nawet niebezpiecznym. Dzisiaj na szczęście nikogo się nie spodziewał.
Jacek był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną nieco po trzydziestce. Jego twarz zdradzała, że sporo przebywa na powietrzu i że to powietrze nie zawsze łagodnie i przyjemnie się z nią obchodzi. Policzki miał pociemniałe od kilkudniowego zarostu, a na czole ostro zarysowane zmarszczki. Głęboko osadzone ciemne oczy miały nieco melancholijny wyraz, co łagodziło trochę wrażenie twardości i nieustępliwości bijące z jego sylwetki. Skończył studia inżynierskie, ale niemile widziane poglądy, których nie ukrywał, sprawiły, że mógł znaleźć jedynie pracę fizyczną. Przez jakiś czas zatrudniał się na budowach, jednak szybko przekonał się, że to praca nie dla niego. Wtedy zajął się przerzucaniem towarów przez Mur.
Zapotrzebowanie na takie usługi było duże, bo w Przedmurzu cały czas czegoś brakowało, a świadomość, że za Murem dobra te są dostępne od ręki, powodowała, że popyt stale rósł. Zaczynał od najniższego szczebla, pomagał koledze w transporcie towarów. Szybko jednak odnalazł się znakomicie w tej pracy i się usamodzielnił. Teraz miał już na tyle duże doświadczenie, że uważał się, nie bez powodów, za profesjonalistę.
Ściągnął gumki kaptura i ruszył w stronę Muzeum Muru. Mieściło się w ogromnym betonowym bunkrze przylegającym do Muru jedną ze ścian. W środku urządzono wystawę historii Muru, na którą tłumnie spędzano wycieczki szkolne i kościelne pielgrzymki z całego kraju. Jacka nie interesowała jednak wystawa, zwłaszcza że o tej porze muzeum było już dawno zamknięte. Ominął szerokim łukiem wejście, śledzone ze wszystkich stron kamerami monitoringu, i po kilku minutach dotarł do miejsca, w którym ściana Muzeum stykała się ze ścianą Muru.
Wyjął komórkę i szybko znalazł aplikację Psalmy na co dzień. Na ekranie pojawiło się pole, w którym wpisał aktualną datę. Wyświetlił się jeden z psalmów. Nacisnął kciukiem jego tytuł i przytrzymał przez trzy sekundy. Pojawiło się okienko logowania. Wpisał hasło. Na chwilę mignął komunikat o błędzie, komórka zawibrowała i się wyłączyła. Jacek nacisnął przycisk zasilania trzy razy w odstępach pięciosekundowych. Przez chwilę nic się nie działo, potem znów rozległy się wibracje i na ekranie pojawiła się liczba pięćdziesiąt osiem, po czym aplikacja się wyłączyła. Jacek wyjął miarkę i odmierzył pięćdziesiąt osiem centymetrów od podstawy ściany. Poskrobał nożem i odsłonił w tym miejscu szczelinę w betonie. Podważył ją i wyjął ruchomy fragment. W odsłoniętej wnęce znajdowała się kartka. Jacek schował ją do kieszeni, na jej miejsce włożył plik banknotów i zamknął wnękę tym samym kawałkiem betonu.
Wyjął zapalniczkę i papier, który przed chwilą spoczywał we wnęce w Murze. Przyjrzał się dokładnie cyfrom i literom tworzącym kod „22S1240”, zapalił zapalniczkę i dokładnie spalił kartkę. Musiał się pospieszyć. Miał do przejścia ponad kilometr wzdłuż muru i tylko pół godziny. Jeżeli towar nie będzie bardzo ciężki, powinien dać radę.
Przemytnik uruchomił GPS w komórce i ruszył wzdłuż Muru. Kod, który wydobył z wnęki, był zupełnie niezrozumiały dla osoby postronnej, ale dla niego oczywisty. Pierwsze dwie cyfry, tworzące liczbę dwadzieścia dwa, oznaczały liczbę tygodni od początku roku. Litera „S” oznaczała południe, a liczba tysiąc dwieście czterdzieści to liczba metrów. Kod mówił Jackowi, że miejsce, do którego chciał się dostać, jest położone w odległości tysiąca dwustu czterdziestu metrów na południe od muzeum. Tym miejscem było przejście w Murze.
Choć Mur miał za zadanie szczelnie oddzielać od siebie państwa położone po obu jego stronach i, zgodnie z obowiązującą propagandą, nie było żadnej możliwości, aby przez niego przejść, to jednak przejścia istniały. Korzystały z nich służby specjalne, przede wszystkim do transportu towarów niedostępnych po tej stronie Muru, a poszukiwanych przez ludzi związanych z władzą i przez nią popieranych. Odbywał się tamtędy również przerzut szpiegów, agentów gospodarczych i innych osób, które każdy rząd musi nieoficjalnie wysyłać za granicę. Ponieważ mur był cały czas rozbudowywany, a także żeby zminimalizować możliwość wykorzystywania tych przejść przez nieodpowiednie osoby, ich lokalizacja zmieniała się co tydzień. Dokładne położenie znali tylko budowniczowie Muru i chętnie handlowali informacjami o nich z ludźmi profesji Jacka.
Zasady biznesowe były proste. Przemytnik otrzymywał przez specjalną aplikację namiary na miejsce w murze, w którym znajdował się kod informujący o lokalizacji przejścia. Dostawał informację na godzinę przed przekazaniem jej służbom specjalnym przez budowniczych Muru. W ciągu tej godziny musiał wyjąć ze skrytki kartkę z kodem, umieścić w środku pieniądze, dotrzeć do przejścia i wziąć towar. Gdyby się spóźnił, przejście byłoby już obserwowane przez służby. Gdyby wziął kod i nie zostawił zapłaty, służby zostałyby powiadomione wcześniej i miałoby to dla niego katastrofalne skutki. Natomiast zachowanie dyskrecji i podawanie prawidłowych informacji było jak najbardziej w interesie budowniczych, ponieważ Jacek był bardzo dobrym klientem i często korzystał z ich usług.
Trochę mało czasu – pomyślał, spoglądając na ekran komórki i wyświetlone w lewym górnym rogu cyferki informujące o porze dnia. – Za długo marudziłem i teraz będę musiał zasuwać przez krzaki i cały ten śmietnik jak jakiś pieprzony jeleń. Nie dość, że kłuje, to jeszcze mokre jak diabli!
Odgarnął gałęzie jeżyn, które czepiały się do spodni mocno opóźniając marsz. Pod Murem nie było żadnej ścieżki, a teren był dość trudny, dużo krzaków, mokradła i gęsty las, trzeba było więc liczyć co najmniej piętnaście minut na dojście, zostawało zatem drugie piętnaście minut na wydostanie towaru i odtransportowanie go w bezpieczne miejsce.
Mam nadzieję, że przynajmniej nie będę musiał taszczyć butelek – pomyślał. Czasami miał dość swojej pracy. Z towarem bywało różnie. Zdarzał się tylko plik dokumentów, ale bywała również skrzynia pełna butelek whisky albo innego alkoholu.
Spojrzał na ekran smartfona.
Przyspiesz, stary, bo naprawdę będzie kicha!
GPS powiedział mu, że przeszedł dopiero osiemset metrów, a minęło już dziesięć minut.
Dobra, chyba koniec mokradła, widzę sosny i teren się podnosi, da się pójść szybciej.
Przyspieszył kroku. Druga część trasy wyglądała na mniej uciążliwą, podnóże Muru porastał bór sosnowy, a zielony dywan czarnych jagód nie spowalniał tak bardzo kroków. Po pięciu minutach tracker w smartfonie pokazał liczbę tysiąc dwieście czterdzieści. Mur wyglądał w tym miejscu dokładnie tak samo jak wszędzie. Zwarta bryła betonu pokryta glonami i mchem. Jacek nie zraził się tym. Wiedział, jak budowane są przejścia. Zdjął torbę i wyjął z niej składaną saperkę. Wbił ją kilkanaście centymetrów od Muru. Weszła gładko w miękką ziemię. Wyciągnął ją i wbił pół metra dalej. To samo. Za czwartym razem ostrze zazgrzytało o metal. Szybko odsłonił blaszaną platformę i czerwony przycisk. Stanął na platformie i nacisnął przycisk.
Platforma drgnęła i ruszyła w dół. Zjechał dwa metry i mechanizm się zatrzymał, a przed przemytnikiem otworzyło się wejście do tunelu. Zapalił czołówkę i omiótł snopem światła betonowe ściany. Pusto. Ruszył przed siebie. Po kilkunastu krokach światło czołówki wydobyło z mroku niewielki pakunek stojący pod ścianą. Podszedł do niego. Na betonie oparty o ścianę stał średniej wielkości plecak. Chwycił go za paski i przez chwilę ważył w dłoniach.
Na szczęście w miarę lekki. Ile mam czasu? – Spojrzał szybko na komórkę. – Cholera, pięć minut. Ciekawe, czy kasa się zgadza…
Włożył rękę do bocznej kieszeni i wymacał kopertę. Szybko przeliczył banknoty. Pośpiech pośpiechem, ale nie będzie przecież pracował za darmo. Kwota się zgadzała.
Dobra, to teraz chodu!
W kilku susach pokonał kilkanaście metrów dzielące go od wylotu tunelu. Wskoczył na platformę i nacisnął przycisk. Mechanizm ruszył w górę.
Czemu to jedzie tak wolno?! – Wydawało mu się, że pokonanie dwóch metrów zajęło platformie pół godziny. W rzeczywistości winda pokonała różnicę poziomów w kilkanaście sekund, ale były to wyjątkowo długie sekundy.
Kiedy Jacek mógł już wyskoczyć na powierzchnię, chwycił saperkę i narzucił trochę ziemi na platformę. Rozejrzał się szybko za czymś, co mogłoby zamaskować zrytą ziemię. Zauważył sporą suchą gałąź sosny. Szarpnął. Trzymała się drzewa. Zaklął paskudnie. Chwycił saperkę i kilka razy uderzył w miejsce, w którym konar był przyrośnięty do pnia sosny. Znów szarpnął. Tym razem puściło. Rzucił gałąź na zrytą ziemię wokół platformy, sypnął jeszcze kilka garści igliwia, zarzucił plecak i biegiem pognał w las. Byle dalej od Muru. Wiedział, że w odległości około dwustu metrów wzdłuż niego biegnie droga, która jest jednocześnie granicą strefy zakazanej. Jeśli dostanie się do drogi, to nawet jak ktoś go namierzy, będzie wyglądał jak zwykły turysta. Drogą mógł iść legalnie, choć oczywiście w taką pogodę i tak byłoby to podejrzane. Lepiej byłoby nikogo nie spotkać.
Biegł przez las, mokre gałęzie drzew smagały go po twarzy. Po chwili zauważył jaśniejsze pasmo. Skierował się ku niemu. To była droga. Wybiegł na nią, oparł dłonie na kolanach i przez kilkadziesiąt sekund stał tak, ciężko dysząc. Kiedy uspokoił oddech, otrzepał się, wygładził kurtkę, poprawił plecak i spokojnie, krokiem turysty ruszył na północ, w kierunku Wioski. W tym momencie usłyszał za sobą warkot samochodu. Obejrzał się. Zobaczył światła i niebieskiego koguta.
Serce zabiło mu mocniej. Niby mógł tu być, jednak turyści w taką pogodę zazwyczaj siedzą w domu. Teoretycznie policja nie miała prawa go zatrzymać, ale prawa były w tym kraju traktowane dość luźno, zwłaszcza przez policję. Jeżeli każą mu otworzyć plecak… Nawet nie wiedział, co w nim jest. Nigdy nie sprawdzał, jaki ma towar. To była niepisana zasada w jego fachu. Starał się nie przyspieszyć ani nie zwalniać kroku. Warkot ucichł. Znów się obejrzał. Samochód zatrzymał się sto metrów za nim, zgasły światła, został tylko migający kogut. Kilka osób wysiadło i ruszyło w kierunku Muru. Nikt nawet nie spojrzał w stronę Jacka.
****
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Mur
ISBN: 978-83-8373-873-4
© Michał Tyszkowski i Wydawnictwo Novae Res 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Jędrzej Szulga
KOREKTA: Paulina Górska
OKŁADKA: Michał Tyszkowski
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek