54,90 zł
Bitwa narodów II wojny światowej.
Klasztor na Monte Cassino stał się wielkim symbolem ludzkiego poświęcenia i niemal niewyobrażalnego cierpienia.
Monte Cassino było zapewne najdoskonalszą pozycją obronną w Europie. Szczególnie umocniony przez Niemców rejon był częścią linii Gustawa blokującej aliantom drogę do Rzymu na początku 1944 roku. Z powodu skalistego, usianego urwiskami terenu działania bojowe prowadziła tam głównie piechota wspierana ostrzałami artyleryjskimi. Kiedy przywódcy aliantów spierali się o strategię, zwykli żołnierze z blisko dwudziestu krajów walczyli w straszliwych warunkach. Sześciomiesięczne walki przerodziły się w rzeź – przywołującą na myśl najgorsze epizody pierwszej wojny światowej – w której ćwierć miliona ludzi zostało zabitych lub rannych.
Opierając się na bezpośrednich relacjach weteranów z całego świata, Matthew Parker odtworzył tę spektakularną bitwę i doświadczenia niezwykle odważnych ludzi, którzy w niej walczyli.
W Polsce zdobycie Monte Cassino pozostaje symbolem odwagi, poświęcenia i bohaterstwa żołnierzy 2. Korpusu Polskiego generała Andersa walczących o wyzwolenie Europy i powrót do wolnej ojczyzny.
Monte Cassino było małą wojną podczas drugiej wojny światowej. […] Matthew Parker łączy skrupulatne badania archiwalne z wywiadami z setkami weteranów, aby przedstawić nam wyczerpującą relację z tego potwornego konfliktu. - James Bradley, autor Sztandaru chwały.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 650
Dla Hannah
Miłość zwycięża wszystko
Mówi się: „Generałowie dostali nauczkę w czasie ostatniej wojny. Nie będzie już żadnych masowych rzezi”. Pytam, jak można odnieść zwycięstwo, jeśli nie dzięki masowym rzeziom?
Evelyn Waugh, październik 1939
Wojna ma sens tylko wtedy, gdy postrzega się ją w czarno-białych barwach. Druga wojna światowa w powszechnej pamięci zapisała się jako „dobra wojna”, zwłaszcza w porównaniu z pierwszą wojną światową. „Narody Zjednoczone” (jak nazywali siebie alianci) dały odpór tyranii nazizmu i najazdowi Japończyków, zwycięskie zakończenie walki położyło kres wielu potwornym zbrodniom przeciwko ludzkości i uwieńczyło wszelkie akty poświęcenia ludzi po właściwej stronie. Obecnie ilekroć dyskutuje się o moralnym aspekcie wojny, zawsze przykłada się do niego miarę drugiej wojny światowej. Stała się ona wojną, która usprawiedliwia wojnę.
Druga wojna światowa w znacznym stopniu została przedstawiona przez zwycięzców w postaci opowieści heroicznej. Na każdy Paragraf 22 czy Rzeźnię numer pięć przypadają setki powieści, książek historycznych i filmów, opiewające niewzruszone pewniki moralne walki. Dla mojego pokolenia, dorastającego w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku, wszystkie filmy wojenne, które pokazywano, i komiksy, które zdawały się być wszędzie, dotyczyły drugiej wojny światowej. Nie sposób sobie wyobrazić, żeby powszechne pojęcie o pierwszej wojnie światowej mogło stanowić odpowiednie tło tak prostych opowieści, podobnie jak w chłopięcych zabawach w wojnę nigdy nie pojawiały się okopy czy bardziej współczesne, nawet bardziej dwuznaczne moralnie konflikty. Zawsze byli to Brytyjczycy przeciwko nazistom, dobro przeciwko złu.
Pierwsza wojna światowa nie tylko przyczyniła się do wybuchu drugiej, lecz także ukształtowała sposób, w jaki ludzie na nią reagowali. Na początku drugiej wojny światowej żywiono nadzieję, że nowoczesna technika zapobiegnie przerażającemu zmasakrowaniu żołnierzy piechoty, do którego doszło w pierwszej wojnie. Postęp, jaki dokonał się w okresie międzywojennym, jeśli chodzi o samoloty, działa, czołgi, okręty podwodne i bomby, sprawił, że ludzie doszli do przekonania, iż tym razem walka będzie szybka, zmechanizowana, zdominowana przez lotnictwo, w jakiś sposób „zdalnie sterowana” czy prowadzona przez nielicznych specjalistów. Popularna historia bitwy o Anglię – gdy dziesiątki zestrzelonych samolotów oznaczano kredą na tablicach, jakby to był mecz krykietowy – w pewnej mierze przystaje do tego wyobrażenia i ten pogląd na drugą wojnę, przynajmniej na Zachodzie, jako nieco „czystszą” niż pierwsza, przetrwał zarówno toczące się dalej walki, jak i okres powojenny.
Bitwa o Monte Cassino stawia to wszystko pod znakiem zapytania. Zamiast stoczyć szybką bitwę, żołnierze znaleźli się w sytuacji jako żywo przypominającej front zachodni w latach 1916–1917. Ukształtowanie terenu zmusiło do walki z epoki przedmechanicznej. Góry środkowych Włoch i zimowa aura sprzysięgły się, żeby technikę, na przykład wojska pancerne, uczynić w zasadzie bezużyteczną. Większą wartość miał jeden pracowity muł niż tuzin czołgów, a ogromna przewaga liczebna aliantów w artylerii i samolotach rzadko miała znaczenie decydujące, a często stanowiła przeszkodę. Przede wszystkim taka siła ognia wiązała się z pewnym niebezpieczeństwem. Szacuje się, że jedna trzecia strat aliantów we Włoszech została spowodowana własnym ogniem. Pewien amerykański artylerzysta spod Cassino żalił się, że amerykańskie bombowce zabiły więcej ludzi w jego dywizji niż Luftwaffe.
Wojska we Włoszech nie kierowały się też jakimś narodowym pewnikiem czy jednością celu. Z tyloma różnymi grupami narodowymi i etnicznymi, z tak zdecydowanie odmiennych społeczeństw, byłoby to niemożliwe. W szeregach aliantów znajdowali się, poza żołnierzami brytyjskimi i amerykańskimi, żołnierze z Nowej Zelandii, Kanady, Nepalu, Indii, Francji, Belgii, Związku Południowej Afryki, Tunezji, Algierii, Maroka, Senegalu, Polski, Włoch, a nawet Brazylii. W obrębie tych grup znajdowały się oddziały Indian północnoamerykańskich, Amerykanów pochodzenia japońskiego i Maorysów. Wszyscy byli tam z odmiennych powodów. Dało to w rezultacie koalicję zżeraną na najwyższym szczeblu przez nieufność i zazdrość, co nieuchronnie prowadziło do nieporozumień i błędów. Żołnierze alianccy walczący pod Cassino, w znacznej mierze źle dowodzeni i kiepsko wyposażeni, widzieli, że umniejszano ich rolę w prasie w kraju, piszącej, że uczestniczą w bitwach o ogromnej skali i koszcie, które miały, w najlepszym wypadku, drugorzędne znaczenie strategiczne, przy niewielkich siłach ludzkich po stronie przeciwnika.
Niemcy byli w jeszcze gorszej sytuacji. Na jeden pocisk armatni, który przysyłał Krupps, General Motors dostarczał pięć. Poza amunicją artyleryjską Niemcom rozpaczliwie brakowało podstawowych artykułów spożywczych i odzieży dla wojsk frontowych, strzegących w środku zimy oblodzonych szczytów górskich. Wielu żołnierzy z braku szyneli zamarzło na śmierć.
Obie te stojące naprzeciw siebie wrogie grupy żołnierzy, które w niektórych miejscach dzieliło dwadzieścia czy trzydzieści jardów odkrytego terenu, znosiły cierpienia spowodowane walką i żywiołami natury, i zaskakująco często przerywano w niektórych miejscach walkę, by noszowi obu stron mogli uratować licznych rannych. Wielu wspomina o konsternacji związanej z podjęciem później, gdy czas rozejmu dobiegł końca, kolejnych prób pozabijania się nawzajem.
Z relacji z pierwszej ręki, ówczesnych dzienników i listów oraz z rozmów z setkami weteranów wyłania się obraz doświadczeń wojennych, które różnią się od powszechnego czarno-białego obrazu. W opisach czasu walki dominuje zamieszanie, strach, błędy i wypadki; żołnierze mówią też o okresach nudy, tęsknocie za domem, „cykorze” czy „drylu” w armii, a także o braterstwie z przyjaciółmi, z których wielu się traciło. Opowiadają, jak te doświadczenia ich zmieniły i co obecnie sądzą o tamtych zdarzeniach.
Książka ta, dążąca do wyjaśnienia strategicznych i taktycznych kompromisów i zaniechań, które prowadziły do bitew, skupia się bardziej na przeżyciach żołnierzy w tamtym czasie niż na „gdybaniu” czy „ocenianiu” działań generałów. W tym celu starałem się w jak największym stopniu pozwolić naocznym świadkom opowiedzieć tę historię własnymi słowami.
Najważniejszy i największy dług wdzięczności mam wobec weteranów, którzy wyrazili zgodę na rozmowę ze mną i na wykorzystanie wywiadów z nimi w tej książce. Wdzięczny jestem także tym wszystkim, z którymi kontaktowałem się listownie, telefonicznie lub za pomocą poczty elektronicznej i którzy przysłali mi listy, fotografie, pamiętniki i nie publikowane wspomnienia. Oczywiście umieszczenie w ostatecznej wersji książki więcej niż drobnego ułamka zgromadzonego materiału było niemożliwe, ale wszystko to pomogło stworzyć obraz wydarzeń we Włoszech na początku 1944 roku. Szczególnie wdzięczny jestem Louise Osborne, Jane Martens, Katji Elias i mojemu ojcu, Davidowi Parkerowi, którzy przeprowadzili dodatkowe badania.
Przy gromadzeniu materiałów i pisaniu tej książki pomagała mi ogromna liczba osób – więcej niż mógłbym tu wymienić. Chciałbym jednak szczególnie podziękować Colinowi Bowlerowi z GeoInnovations; majorowi E. L. Christianowi, honorowemu sekretarzowi Royal Sussex Regimental Association; Johnowi Clarke’owi z Monte Cassino Veterans Association; Alanowi Collinsonowi z GeoInnovations; Johnowi Crossowi; Ivarowi Cutlerowi z Italy Star Association; Lindsayowi Daviesowi; Miltonowi Dolingerowi; Grantowi Dysonowi; Benowi i Louise Edwardsom; Wernerowi Eggertowi; Patrickowi Emersonowi z Indian Army Association; K. Erdmannowi z Bundesarchiv we Fryburgu; Bettinie Ferrand z ambasady niemieckiej w Londynie; Jerry’emu Gordonowi; Gavinowi Edgerley-Harrisowi, zastępcy kustosza w Gurkha Museum; Sandrze Stewart Holyoak, dyrektorce Rutgers Oral History Archives of WWII; Markowi Jeanneteau; Windsorowi Jonesowi, kustoszowi Army Museum w Waiouru; Barbarze Schick Kardas; dr. Peterowi Liddle’owi z The Second World War Experience Centre w Leeds; Fredowi Lincolnowi, przewodniczącemu 88th Infantry Division Association; Karen McGlone; Tomowi McGregorowi; Sheili Parker; Stanowi Pearsonowi; Evanowi Powell-Jonesowi z Gurkha Welfare Trust; dr. Christopherowi Pugsleyowi z Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst; Cameronowi Pulsiferowi z Canadian War Museum; Alanowi Readmanowi, archiwiście z West Sussex Record Office; Carol Reid z Canadian War Museum; Johnowi Routowi, sekretarzowi New Zealand Permanent Forces Old Comrades Association; Maggie Roxburgh z Royal Engineers Museum w Chatham; Herbowi Schaperowi; dr. Robinowi J. Sellersowi, dyrektorowi Reichelt Program for Oral History na Florida State University; dr. Gary’emu Sheffieldowi; Benowi Shephardowi; Rajindarowi Singhowi z Indian Ex-Servicemen Association; Patowi Skelly’emu; Lesleyowi Stephensonowi; Heather Stone, kustoszce Auckland War Museum; Carlowi i Eleanor Stromom; Anne i Paulowi Swainom; Jerry’emu Taylorowi, wiceprzewodniczącemu 88th Infantry Division Association; Johnowi Taylorowi z Rajputana Rifles Association; Michelle Tessler z Carlyle & Co. z Nowego Jorku; Haroldowi Tonksowi z Italy Star Association; Richardowi van Emdenowi; Alanowi Winsonowi z Grand Island Films.
Wyrazy podziękowania składam także pracownikom wszystkich archiwów i bibliotek, z których korzystałem, w szczególności Imperial War Museum w Londynie i London Library. Miałem szczęście współpracować z pełnym zapału i profesjonalnym zespołem wydawniczym w Headline, w szczególności z Heather Holden-Brown, Lorraine Jerram i Wendy McCance. Jestem także wdzięczny mojemu agentowi Julianowi Alexandrowi za jego uspokajające rady i pomoc oraz Philipowi Parrowi za fachową adiustację. Składam podziękowania Nigelowi de Lee z Królewskiej Akademii Wojskowej w Sandhurst za uważne przeczytanie rękopisu. Za wszystkie błędy odpowiedzialność ponoszę oczywiście tylko ja.
Jestem również winien wdzięczność za wsparcie i wyrozumiałość swoim dzieciom, Olliemu i Tomowi, oraz Hannah, której książka ta jest dedykowana.
Chciałbym podziękować za zgodę na przytoczenie cytatów z dzieł opublikowanych: Peterowi Liddle’owi, dyrektorowi Second World War Experience Centre w Leeds (periodyk „Everyone’s War”); Marshallowi Cavendishowi (periodyk „Images of War”); „The New Statesmen” (wiersz Lest we Forget Y. Alibhaia); spadkobiercom Sheili Dickinson (War Patrica Dickinsona); Pen and Sword Books (The Heat of the Battle Petera Harta); Aleksowi Bowlby’emu (jego Recollections of Rifleman Bowlby); Eland Books (Naples ’44 Normana Lewisa); Georgowi Sassoonowi (Obrzydliwy smród tych ciał ciągle mnie prześladuje Siegfrieda Sassoona); wydawnictwu André Deutsch (Soldierin On Johna Blythe’a i Virtue Roya Fullera); pani J. Smith (Even the Brave Falter, Cassino, osobisty dziennik E. D. Smitha); Texas A&M University Press (Long Walk Through War Klausa Heubnera); Weidenfeld and Nicolson, spadkobiercom Laury Waugh i Peters, Fraser & Dunlop Ltd (The Diaries of Evelyn Waugh pod redakcją Michaela Daviego); A. M. Heath & Co. Ltd w imieniu Josepha Hellera i Random House UK Ltd (Paragraf 22); A. M. Heath & Co. Ltd (The Monastery Freda Majdalany’ego); Pollinger Limited (Eclipse Alana Moorheada); Faber & Faber (Letters from a Soldier W. S. Robsona); Spike Milligan Productions Limited (Mussolini: His Part in My Downfall Spike’a Milligana).
Do bitwy o Monte Cassino można porównać tylko rzezie pod Verdun i Ypres czy najcięższe walki drugiej wojny światowej na froncie wschodnim. Bitwa o Cassino – największa bitwa lądowa w Europie – była najcięższą i najkrwawszą z walk zachodnich aliantów z niemieckim Wehrmachtem na wszystkich frontach drugiej wojny światowej. Po stronie niemieckiej wielu porównywało ją niepochlebnie ze Stalingradem.
Po zdobyciu Sycylii w 1943 roku wojska aliantów stanęły naprzeciwko armii niemieckiej w długiej kampanii na kontynencie europejskim po raz pierwszy od trzech lat. Do początku 1944 roku Włochy nadal były jedynym aktywnym frontem aliantów zachodnich w kontrolowanej przez nazistów Europie, a postęp był boleśnie powolny. Kampania zaczęła budzić zażenowanie, wśród aliantów narastały konflikty.
Zadanie, które postawili przed sobą alianci, nie było łatwe. Od Belizariusza w roku 536 nikomu nie udało się zająć Rzymu od południa. Hannibal wolał nawet przebyć Alpy niż obrać bezpośrednią drogę z Kartaginy. Napoleonowi przypisuje się stwierdzenie: „Włochy to but. Trzeba wchodzić w nie od góry”. Przyczyną było ukształtowanie terenu na południe od Rzymu. Rwące rzeki przecinają wysokie góry. Jedyna możliwa droga do stolicy Włoch od południa prowadzi starą Via Casilina, obecnie znaną jako droga numer sześć. Osiemdziesiąt mil na południe od Rzymu droga ta przecina dolinę rzeki Liri. Tam właśnie dowódca niemiecki Kesselring postanowił stawić opór. Nad wejściem w dolinę górował klasztor Monte Cassino.
Jest to jedno z najświętszych miejsc chrześcijaństwa. Założone podobno przez rzymskiego arystokratę świętego Benedykta w 529 roku opactwo stało się wzorem dla klasztorów zachodniej Europy. Z Monte Cassino benedyktyni wyruszali zakładać klasztory w całym świecie chrześcijańskim. Jednocześnie we wspaniałej bibliotece klasztornej przechowywano i kopiowano dzieła stworzone od czasów starożytności, zabezpieczając dziedzictwo wczesnej cywilizacji. Klasztor uległ poważnym zniszczeniom podczas trzęsienia ziemi w 1349 roku, ale dzięki poparciu papieża Urbana V od razu rozpoczęto jego odbudowę. Nowe opactwo było potężnym, rozległym kompleksem budynków wokół pięciu dziedzińców. Mury miały u podstawy dwadzieścia stóp grubości; z dołu ta ogromna budowla z ponurymi rzędami okien cel wyglądała jak forteca. W renesansie opactwo stało się popularnym celem pielgrzymek. Benedyktyni, zgodnie ze swoim zwyczajem, obmywali podróżnym nogi i usługiwali im przy stole. W jednym tylko roku na początku XVII wieku przybyło podobno 80 tysięcy pielgrzymów. Pokolenia Włochów włożyły wiele trudu w upiększenie budynków. W XVIII wieku dzięki kilku największym włoskim artystom klasztor stał się barokowym arcydziełem i ośrodkiem sztuk pięknych. W 1868 roku opactwo stało się dobrem narodowym Włoch, ale biblioteka pozostała jedną z najważniejszych na świecie – w 1943 roku zawierała ponad 40 tysięcy manuskryptów i wiele dzieł Tacyta, Cycerona, Horacego, Wergiliusza, Owidiusza i innych. Nad bramą klasztoru wyrzeźbiono jedno słowo: Pax.
Benedykt wybrał jednak to miejsce w czasach, gdy chrześcijaństwo, zorganizowane wokół Rzymu, przechodziło największy kryzys. W celu ochrony swojej nowej wspólnoty zbudował klasztor na szczycie wysokiej na ponad 500 metrów litej skały, na krańcu bocznej górskiej grani, która wznosi się niemal pionowo nad położoną niżej doliną. Z jego wysokich okien rozciąga się widok na wiele mil dookoła – wszystkie drogi prowadzące do masywu widać jak na dłoni.
Pod koniec 1943 roku uznawano go już za jedno z najlepszych stanowisk obronnych w Europie i jako takie omawiano przez wiele lat na włoskich wyższych uczelniach wojskowych. Poza wykorzystywaniem dominującej pozycji był chroniony przez rzeki Rapido i Garigliano, które tworzą przed nim naturalną fosę. Jego flanek strzegą poszarpane, bezdrożne góry: od doliny Liri niemal do wybrzeża rozciągają się góry Aurunci, za klasztorem masyw Cassino przechodzi w nieprzystępne pasmo Abruzzów.
Na północ od Cassino nie ma, jak na wybrzeżu Adriatyku, wielu przeszkód rzecznych. Za doliną Rapido rzeki płyną na południe i północ, Tyber płynie w okolice jeziora Trasimeno, a Arno kieruje się w stronę Florencji. Cassino było zatem naturalnym stanowiskiem obronnym na drodze do Rzymu, upadek Rzymu zaś oznaczałby upadek środkowych Włoch.
Masyw Cassino, na którym stał klasztor, był kluczowym stanowiskiem w linii Gustawa, systemie połączonych niemieckich linii obronnych, biegnącym przez całą szerokość najwęższej części Włoch między Gaetą i Ortoną. Był to przykład imponującej inżynierii wojskowej, najpotężniejszy system obronny, z jakim podczas wojny zetknęli się Brytyjczycy i Amerykanie. W znacznej części górował nad rzekami o stromych brzegach, w szczególności Garigliano i Rapido, lub też rozciągał się na nadbrzeżnych bagnach lub na wysokich górskich szczytach. Naturalne korzyści, jakie dawało górskie położenie, zostały wzmocnione przez Niemców dzięki usunięciu budynków i drzew i poszerzeniu w ten sposób pola rażenia. W innych miejscach powiększono występujące w tej okolicy naturalne jaskinie, a pozycje obronne wzmocniono dźwigarami kolejowymi i betonem. Wykopano ziemianki, połączone podziemnymi przejściami. Umocnienia nie były jedną linią, a raczej wieloma liniami z tak zaplanowanymi stanowiskami, żeby można było natychmiast przeprowadzać kontrnatarcia na utraconych obszarach linii frontu. Od listopada 1943 roku Hitler osobiście interesował się linią Gustawa, rozkazując, by rozbudowano ją do „potęgi fortecy”. Równiny u stóp wzgórz pokryto na odległość do 400 jardów za brzegami rzek systemem przeciwpiechotnych pól minowych z zasiekami z drutu kolczastego. Wysadzono tamę na rzece Rapido, żeby zmienić jej bieg – cała równina od frontu klasztoru, już rozmokła od zimowego deszczu, stała się grzęzawiskiem. Niemcy mieli czas na zbadanie każdej możliwej drogi ataku i podjęcie środków zaradczych. Wszędzie kryły się okropne niespodzianki – w każdej pozornej osłonie dla atakujących umieszczono miny lub bomby pułapki.
24 stycznia 1944 roku brytyjskie i amerykańskie bombowce zrzuciły obrońcom Monte Cassino ulotki z propozycją „Stalingrad czy Tunis” – okrążenie i zniszczenie lub honorowa kapitulacja. Ale Hitler zarządził, że – przygnębiające echo rozkazu utrzymania miasta nad Wołgą – we Włoszech nie będzie już więcej odwrotów. W tym samym miesiącu przywódca niemiecki wydał następujący rozkaz: „W ciągu kilku następnych dni rozpocznie się «bitwa o Rzym». Będzie miała decydujące znaczenie dla obrony środkowych Włoch i przesądzi o losie 10. Armii. (…) Wszystkich oficerów i żołnierzy (…) musi przepełniać fanatyczna wola zakończenia tej walki zwycięstwem i nie wolno im spocząć, dopóki ostatni żołnierz wroga nie zostanie unicestwiony. (…) Bitwa musi się toczyć w duchu świętej nienawiści do wroga, który prowadzi okrutną wojnę w celu eksterminacji narodu niemieckiego. (…) Walka musi być twarda i bezlitosna, nie tylko z wrogiem, lecz również ze wszystkimi oficerami i oddziałami, które zawiodą w tej decydującej godzinie”.
Alianci panowali już na morzu i w powietrzu. Mieli również przewagę w czołgach i transporterach opancerzonych, ale ukształtowanie terenu i zimowa aura często niwelowały tę przewagę. Tę linię obronną mogła przełamać jedynie piechota. Miała to zatem być walka żołnierza z żołnierzem, toczona za pomocą granatów, bagnetów, a czasami gołych rąk, a o jej wyniku miały przesądzić umiejętności i determinacja biorących w niej udział żołnierzy.
Zbliżając się do linii Gustawa, wojska aliantów mogły rzucić okiem na to, z czym przyjdzie im się zmierzyć. Porucznik Gwardii Szkockiej D. H. Deane wspomina przybycie na drugi brzeg rzeki Rapido i zapoznanie się, wraz z towarzyszami broni, z przyszłym polem walki: „Góry nie do zdobycia, najwyraźniej z armiami szkopów – zapisał. – Przed nami rozciągały się niezmierzone góry, ponure i złowieszcze”.
Przeczucie nie omyliło porucznika Deane’a. Walki o Monte Cassino należały do najbardziej zaciętych walk toczonych w tej wojnie na którymkolwiek z jej teatrów. Od chwili, kiedy Deane po raz pierwszy ujrzał Monte Cassino, do tryumfalnego momentu, gdy polscy żołnierze zatknęli swoją flagę na zniszczonych murach starego klasztoru, rozsnuwa się niezwykła opowieść o zwykłych żołnierzach wystawionych na najcięższą próbę w warunkach bardziej typowych dla okropności pierwszej wojny światowej. Im dłużej trwała bitwa, tym bardziej stawała się polityczna, symboliczna i osobista. Gdy stawka rosła, coraz więcej żołnierzy posyłano na praktycznie niemożliwe do zdobycia niemieckie linie obronne. Monte Cassino to opowieść o niekompetencji, nieposkromionej pysze i polityce okupionej przerażającą ceną odwagi, poświęcenia i człowieczeństwa zwykłych żołnierzy.
Dekujemy się przed dniem „D” we Włoszech,
Zawsze mamy wino, zawsze jesteśmy wstawieni,
Obiboki z ósmej armii i Jankesi.
Idziemy na wojnę, w krawatach jak bufoni,
Dekujemy się przed dniem „D” w słonecznej Italii.
Wysiedliśmy w Salerno, płatne wakacje,
Szkopy wyciągnęły łapy, żeby nas zabawiać po drodze.
Pokazali nam wszystkie ciekawe miejsca i poczęstowali herbatą,
Wszyscy śpiewaliśmy piosenki, a piwo było za darmo.
Dekujemy się przed dniem „D”, jesteśmy chłopakami, którzy zadekowali się przed dniem „D”.
Palermo i Cassino wzięto z marszu,
Nie poszliśmy tam walczyć, wybraliśmy się na przejażdżkę,
Anzio i Sangro to tylko nazwy,
Pojechaliśmy tam jedynie szukać dam.
Dekujemy się przed dniem „D” w słonecznej Italii.
Rozglądając się po wzgórzach, przez mgłę i deszcz,
Popatrz na rozrzucone krzyże, na niektórych nie ma nazwisk.
Skończyły się rozpacz, trud i cierpienie,
Chłopcy pod nimi śpią.
Są dekownikami przed dniem „D”, którzy zostaną w Italii.1
Wolny przekład fragmentu piosenki The D-Day Dodgers, ułożonej przez żołnierzy 8. Armii we Włoszech i śpiewanej na melodię Lili Marlene (przyp. red.). [wróć]
Przez całą wojnę słyszeliśmy, że armia jest „chętna, by ruszyć na wroga”. Musiało tak być, bo tak mówili wiarygodni korespondenci, a redaktorzy to potwierdzali. Ale gdy przyszło polować na tę konkretną chętkę, zawsze miał ją następny pułk. Prawda jest taka, że gdy kule walą w pnie drzew, a ciągły ogień rozbija czaszki jak skorupki jajka, przeciętny żołnierz ma w sercu jedno nieposkromione pragnienie – wydostać się stamtąd. Między fizycznym strachem przed pójściem naprzód a moralnym strachem przed zawróceniem jest kłopotliwy stan wyjątkowej niezręczności, z której niezwykle pożądanym wyjściem byłaby ukryta dziura w ziemi.David L. Thompson, Battles and Leaders of the Civil War
14 stycznia 1943 roku Roosevelt i Churchill spotkali się w niedawno wyzwolonym mieście Casablanca w Maroku. Na wschodzie pierścień zacisnął się wokół Stalingradu, a zachodni przywódcy dyskutowali teraz o następnych posunięciach. W wystawnej willi Mirador na przedmieściach Casablanki towarzyszył Churchillowi generał sir Harold Alexander, późniejszy naczelny dowódca pod Cassino, którego „wdzięczny, życzliwy uśmiech – pisał Churchill – zdobył wszystkie serca”. Harold Macmillan, wówczas brytyjski minister rezydent w Afryce Północnej, napisał o Churchillu: „Nigdy nie widziałem go w lepszej formie. Przez cały czas jadł i pił ogromnie dużo, rozwiązywał wielkie problemy (…)”. Oficjalnie wszyscy byli zgodni: ponieważ kampania w Tunezji trwała dłużej, niż zakładano, desant przez kanał La Manche miał zostać przełożony na 1944 rok. Gdy opór niemiecki w Afryce Północnej zostanie złamany, nastąpi inwazja na Sycylię. Jeśli się powiedzie, alianci zyskają kontrolę nad Morzem Śródziemnym, ponownie otworzą szlak żeglugowy Gibraltar–Suez i – jak mieli nadzieję – wyeliminują Włochy z wojny.
Jednak za zewnętrznymi przejawami jedności kryły się poważne różnice zdań co do strategii. W rzeczywistości na konferencji w Casablance toczyły się najburzliwsze w historii negocjacje zachodnich aliantów. Amerykanie, respektując wojskową maksymę, że atakujący powinien iść do celu najkrótszą drogą z największą siłą, jaką jest w stanie zgromadzić, podchodzili z głęboką nieufnością do kolejnych opóźnień desantu we Francji. Najzagorzalszym zwolennikiem tej linii był generał George Marshall, szef sztabu armii amerykańskiej i prawa ręka Roosevelta w kwestiach dotyczących prowadzenia wojny. Jego zdaniem Morze Śródziemne było imprezą towarzyszącą, niepotrzebnie wyczerpującą siły ludzkie i zasoby, które lepiej można byłoby wykorzystać, wracając natychmiast do Anglii, a następnie kierując się najkrótszą drogą do Berlina. Churchill jednak, podobnie jak wszyscy Brytyjczycy, dręczony zmorami zachodniego frontu sprzed pokolenia, pragnął opóźnić operację „Overlord” do czasu, gdy sukces będzie dużo pewniejszy. Nie uważał, że ta chwila już nadeszła, i miał inne jeszcze motywy kontynuowania działań na Morzu Śródziemnym. Postanowił również – co tradycyjnie pozostawało w sferze zainteresowań Brytyjczyków ze względu na drogę do Indii – „postawić Bałkany w ogniu”, wykorzystując opór wobec okupacji nazistowskiej, który już związał czołowe niemieckie dywizje, i zamierzał odciąć dostawy ropy naftowej i innych surowców, mających kluczowe znaczenie dla niemieckiej machiny wojennej. Był nawet tak dalekowzroczny, że chciał przerzucić żołnierzy aliantów zachodnich do Europy Środkowej i zwłaszcza do Grecji, zanim dotrze tam Armia Czerwona.
Zirytowani niechęcią Brytyjczyków do realizacji pełną parą planów desantu przez kanał La Manche, Amerykanie podejrzewali, że śródziemnomorskie ambicje Churchilla motywowane są interesami imperialnymi. W okresie międzywojennym występowały napięcia między Wielką Brytanią a Stanami Zjednoczonymi, między innymi ostre wymiany zdań dotyczące prowadzonej przez Wielką Brytanię polityki gospodarczej imperialnej preferencji, która szkodziła handlowi Stanów Zjednoczonych, a amerykańskie władze mogły być absolutnie pewne głębokich przekonań antykolonialnych swojego narodu. Dla Churchilla jednak imperium było kwestią nie podlegającą dyskusji.
Ale Churchillowi i Brytyjczykom, ku ich wielkiemu zdziwieniu, udało się postawić na swoim i po dziesięciu dniach burzliwych rozmów osiągnięto kompromis, w którym zgodzono się na desant na Sycylię. To, jak zobaczymy, niemal nieuchronnie doprowadziło do najcięższych walk we Włoszech, a Amerykanie nadal mieli wrażenie, że zostali wykiwani czy „wyprowadzeni w pole” w kwestii Europy Południowej.
Konsekwencje konferencji w Casablance miały wywrzeć wpływ na całą kampanię włoską. Na najwyższym szczeblu Amerykanie w wielkim stopniu byli niechętnymi uczestnikami „śródziemnomorskiej awantury” Churchilla. Wskutek tego południowy teatr działań wojennych miał niski priorytet, jeśli chodzi o zaopatrzenie i żołnierzy, podsycało to także brak zaufania i niechęć między dwoma głównymi sprzymierzeńcami, co miało mieć smutny koniec pod Monte Cassino.
Droga prowadząca do kulminacyjnych walk na południe od Rzymu na początku 1944 roku zaczyna się od podjętej niemal dwa lata wcześniej, w lipcu 1942 roku, decyzji o wysłaniu znacznych sił amerykańskich i brytyjskich do Afryki Północnej. Zgodnie stwierdzono, że w tym roku nie było wystarczającej liczby wyspecjalizowanych okrętów desantowych do przeprowadzenia inwazji przez kanał La Manche. Niewystarczające były też już przeszkolone i wysłane do Europy siły amerykańskie. Zamiast pozwolić obecnym tam wojskom na bezczynność, uznano, że najlepiej będzie wykorzystać je do oczyszczenia Afryki Północnej i tym samym przynajmniej zrobić coś na lądzie, żeby pomóc przypartym do muru Rosjanom. Prezydent Roosevelt zdecydował, że amerykańscy żołnierze powinni jak najszybciej podjąć gdzieś walkę z Niemcami. I tak w listopadzie 1942 roku, wbrew życzeniom amerykańskich dowódców wojskowych, prezydent wyraził zgodę na operację „Torch” – desant amerykańskich i brytyjskich oddziałów na północno-zachodnim wybrzeżu Afryki. 8. Armia generała Bernarda Montgomery’ego po odniesionym w poprzednim miesiącu zwycięstwie w El-Alamejn zaatakowała ze wschodu.
Głębokie obawy Brytyjczyków związane z nieprzygotowaniem sił alianckich do ataku na silnie bronione północne wybrzeże Francji okazały się uzasadnione, gdy w grudniu 1942 roku 8. Armię powstrzymał mniej liczny Afrika-Korps. Na początku lutego 1943 roku Rommel, który po krótkiej przerwie znowu dowodził siłami niemieckimi w Afryce, przystąpił do kontrnatarcia przeciwko jednostkom amerykańskim w pobliżu przełęczy Kasserine w Tunezji. Początkowo natarcie zostało powstrzymane, ale wkrótce zaczęły w amerykańskich szeregach krążyć plotki i niektóre oddziały zaczęły się wycofywać bez otrzymania rozkazu. Dla wielu amerykańskich żołnierzy, wyczerpanych, zniechęconych i osłabionych wielodniowymi walkami w górach, gdzie pozbawieni byli wody, była to pierwsza okazja posmakowania bombardowań z lotu nurkowego i ostrzału z moździerzy. Efektem był paniczny strach i odwrót, co pozwoliło Niemcom odepchnąć przeciwników o ponad pięćdziesiąt mil. Dla Brytyjczyków było to przygnębiające potwierdzenie ich podejrzeń co do zdolności bojowej sojusznika. Generał Alexander, wówczas zastępca dowódcy na tym teatrze działań wojennych, w liście do generała Alana Brooke’a, szefa imperialnego sztabu generalnego, a więc de facto najwyższego rangą żołnierza brytyjskiego, nazwał szeregowców amerykańskich „miękkimi, zielonymi i zupełnie nie wyszkolonymi, (…) czy może więc zaskakiwać ich brak woli walki? (…) Jeśli obecnych tutaj kilka dywizji należy do najlepszych, jakie mają, to można sobie wyobrazić, jaką wartość przedstawia reszta”. Przełamania linii frontu na przełęczy Kasserine nie wykorzystano, a do Tunezji w dalszym ciągu przybywały niemieckie posiłki.
Posunięcie to stanowiło dowód odzyskania przez Niemców wczesną wiosną 1943 roku pewności siebie. Ku przerażeniu Armii Czerwonej Wehrmacht po klęsce pod Stalingradem poprzedniej zimy w zaskakujący sposób doszedł do siebie. W marcu 1943 roku, gdy Niemcy przeprowadzili przeciwnatarcie w okolicach Charkowa na Ukrainie, Rosjanie zostali miejscami odepchnięci o sto mil. Poza tym sukcesem zaczęła napływać nowa broń, między innymi ciężkie czołgi Tygrys i średnie czołgi Pantera. Przeprowadzona na wielką skalę mobilizacja siły roboczej z wykorzystaniem pracy niewolniczej umożliwiła powołanie do służby wojskowej tysięcy Niemców i teraz Wehrmacht osiągnął stan liczebny zbliżony do tego sprzed dwóch lat, pomimo ogromnych strat na froncie wschodnim. Coraz bardziej niechętni sojusznicy Niemiec, Włochy, Finlandia, Węgry i Rumunia, nadal brali udział w wojnie i planowano następną wielką ofensywę w rejonie Kurska w maju. Produkcja okrętów podwodnych wzrosła, co dawało nadzieję, że ofensywy przeciwko zachodowi na morzu i wschodowi na lądzie pozwolą przetrwać Niemcom do czasu rozpadnięcia się niezwykłego sojuszu Stanów Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii ze Związkiem Radzieckim.
Co więcej, nawet stosunki między Stanami Zjednoczonymi i Wielką Brytanią były napięte. Po konferencji w Casablance i trudnościach na przełęczy Kasserine Amerykanie utwierdzili się w swoich podejrzeniach, że zostali podstępem wciągnięci w kosztowną imprezę towarzyszącą, a Brytyjczycy ciągle obawiali się, że ich sojusznik odetnie dopływ gotówki do śródziemnomorskiego teatru działań wojennych lub, co gorsza, wróci do polityki „najpierw Niemcy” i przerzuci przytłaczającą większość swoich sił do walki z Japonią. Rozwój sytuacji w terenie doprowadził też do nieufności jednej strony, na którą druga strona odpowiadała niechęcią. Sam prezydent Roosevelt skarżył się, że Brytyjczycy zdegradowali oddziały amerykańskie do ról pomocniczych, nie chcąc powierzyć im niczego innego. W rzeczywistości działania amerykańskiego 2. Korpusu w Afryce uległy znacznej poprawie, gdy żołnierze i dowódcy zdobyli doświadczenie i zostali przeszkoleni przez wojska brytyjskie. Jak zauważył po wojnie generał Bradley, dowódca 2. Korpusu, Tunezja była ważnym poligonem doświadczalnym. „W Afryce – pisał – nauczyliśmy się raczkować, chodzić, a później biegać”. 3 marca obszar stracony wskutek lutowego kontrnatarcia Rommla został odbity i pod koniec miesiąca amerykańskie dywizje generała Pattona spotkały się z 8. Armią Montgomery’ego, który w końcu przebił się przez niemieckie linie obronne w południowej Tunezji. Potem Alexander zreorganizował armie aliantów i wydał rozkaz rozpoczęcia generalnej ofensywy 4 maja. Obecnie linie zaopatrzenia armii niemieckiej w Tunezji znajdowały się pod ciągłym atakiem i w Berlinie podjęto decyzję o pozostawieniu Afrika-Korps, dowodzonego teraz przez generała von Arnima, własnemu losowi. Trzy dni później zdobyto Bizertę i Tunis, a 12 maja alianci przejęli wiadomość od von Arnima: „Wystrzeliliśmy ostatni nabój. Kończymy na zawsze”. Następnego dnia wszystkie siły Osi w Afryce Północnej poddały się. W sumie wzięto do niewoli około 130 tysięcy Niemców i 120 tysięcy Włochów. Z notatek alianckiego operatora filmowego dokumentującego kapitulację wynika, że szeregi jeńców ciągnęły się na długości 22 kilometrów. Było to dla aliantów spektakularne zwycięstwo pod każdym względem.
Linia frontu przebiegała teraz w Cieśninie Sycylijskiej i rozpoczęły się – co uzgodniono w Casablance – przygotowania do desantu morskiego na tę wyspę. Z dużym niepokojem zastanawiano się nad miejscem pierwszego głównego lądowania aliantów na opanowanym przez wroga wybrzeżu oraz pierwszego powrotu Wielkiej Brytanii do Europy od czasu sromotnego wyparcia jej z Grecji i Krety w 1941 roku. W przeciwieństwie do desantów w Afryce Północnej, gdzie atakujący mieli przeciwko sobie wojska francuskie z Vichy, tym razem będą musieli stawić czoło dywizjom niemieckim; poza tym – również inaczej niż w Afryce Północnej – nie posiadali sieci agentów i informatorów dostarczających danych wywiadowczych.
Gdy kampania tunezyjska zbliżała się do końca, przywódcy aliantów spotkali się w Waszyngtonie na konferencji Trident. Ponownie dyskusje zdominowały zagadnienia priorytetów, przy czym Amerykanie nadal byli głęboko podejrzliwi w stosunku do „zakłócenia”, za jakie uważali śródziemnomorski teatr działań wojennych, a Brytyjczycy, ku ciągłej frustracji generała Marshalla, robili, co w ich mocy, żeby opóźnić inwazję przez kanał La Manche. W 1943 roku Churchill wielokrotnie powracał do swoich trosk dotyczących tej operacji, bojąc się, że doskonałe linie komunikacyjne Niemców z północną Francją pozwolą im zgromadzić „przytłaczające siły przeciwko nam i sprowadzić na nas większą klęskę wojskową niż w Dunkierce. Skutkiem takiej klęski byłoby ponowne ożywienie Hitlera i reżimu nazistowskiego”. Brytyjczycy, którym już teraz rozpaczliwie brakowało żołnierzy, po trzykrotnym wyparciu z kontynentu europejskiego – z Norwegii, Francji i Grecji – po prostu nie mogli sobie pozwolić na kolejną taką porażkę. Zamiast tego – i w zgodzie z historyczną rolą Wielkiej Brytanii jako mocarstwa morskiego – premier ciągle nalegał na oportunistyczne ataki na peryferiach, które nazywał „miękkim podbrzuszem” Europy – na Bałkanach, Dodekanezie i we Włoszech. Na konferencji Brooke, odpowiednik Marshalla w naczelnym dowództwie brytyjskim, przytaczał argumenty za desantem we Włoszech, zwracając uwagę, że Niemcom dużo trudniej będzie wzmocnić je niż północną Francję. Wyeliminowanie głównego sojusznika Niemiec z wojny, sugerował Churchill, przyniosłoby wiele korzyści: stanowiłoby silny bodziec dla oponentów i niechętnych sprzymierzeńców Niemiec na całym świecie, jak również zmusiłoby Niemców do przejęcia obowiązków garnizonowych armii włoskiej na Bałkanach i Morzu Egejskim, ponadto brytyjska flota śródziemnomorska mogłaby podjąć walkę z Japończykami. Podkreślał, że przede wszystkim oznaczałoby to, że armie brytyjskie i amerykańskie pozostałyby w kontakcie z Niemcami, przypominając na konferencji, że Rosjanie mają obecnie na wschodzie przeciwko sobie 185 niemieckich dywizji.
Wystąpiły też różnice zdań między dowódcami różnych służb, zarówno między dwoma obozami aliantów, jak i w obrębie każdego z nich. Szef sztabu armii amerykańskiej generał Marshall z dowódcami sił powietrznych obu stron chciał ograniczenia operacji na Morzu Śródziemnym na korzyść desantu przez kanał; brytyjscy dowódcy marynarki i sił lądowych chcieli skoncentrować się na wyeliminowaniu Włoch z wojny.
Rezultatem był kompromis i brak zdecydowania. Sztabowi Eisenhowera rozkazano przygotować plany inwazji na Sardynię i Korsykę, a także na południowe Włochy, ale siły śródziemnomorskie miały do listopada 1943 roku stracić większość floty desantowej i siedem doświadczonych dywizji, które miały wrócić do Anglii ze względu na desant przez kanał La Manche. Operacja ta nazywała się wówczas „Roundup” i była wyznaczona na maj 1944 roku. Zatem kwestia następnego kroku po Sycylii – zakładając, że operacja ta się powiedzie – na najwyższym poziomie strategicznym była nie rozwiązana. Sam Eisenhower uważał, że dostępne zasoby na jakąkolwiek operację po Sycylii były „naprawdę bardzo skromne”. Był to niepomyślny początek i raczej wydarzenia w Rzymie niż jasny i spójny „wielki plan” przyspieszą rozpoczęcie kampanii włoskiej.
Gdy licząca niemal 2600 jednostek aliancka flota desantowa wyruszyła z Afryki na Sycylię, żadna ze stron prowadzących w Waszyngtonie rozmowy nie była w pełni usatysfakcjonowana. Marshall, który był przeciwny ofensywie z Afryki, uznając ją za rozproszenie wysiłku, przewidywał, że ani desant na Morzu Śródziemnym, ani zbliżająca się inwazja przez kanał La Manche nie będą właściwie wyposażone. Brooke w zapisie z 24 lipca 1943 roku rozpaczał nad tym, że amerykański generał może być tak ślepy: „Marshall zupełnie nie dostrzega strategicznych skarbów, jakie leżą u naszych stóp na Morzu Śródziemnym, i cały czas marzy o operacjach na kanale La Manche. Przyznaje, że naszym celem musi być wyeliminowanie Włoch, a mimo to ciągle boi się ponieść konsekwencje. Nie widzi niczego poza czubkiem własnego nosa i jest nie do wytrzymania”.
Po tym, jak udane bombardowania zniszczyły włoskie i poważnie osłabiły niemieckie lotnictwo na Sycylii, desant z 10 lipca poszedł lepiej, niż ktokolwiek śmiałby oczekiwać. Na jednej z amerykańskich plaż doszło do kontrataków, ale 12 lipca obie armie aliantów maszerowały w głąb lądu. Inaczej było z desantami z powietrza, które poszły źle z powodu silnych wiatrów i ciągłego ostrzału z własnych okrętów, co spowodowało poważne straty. Niemniej jednak Syrakuzy i pobliskie lotniska zdobyto po zaledwie dwóch dniach i zaczęto szybko posuwać się naprzód.
Chociaż dwie niemieckie dywizje walczyły zaciekle od początku, strata tak wielu żołnierzy i tak dużej ilości sprzętu w Tunezji poważnie osłabiła włoskich obrońców Sycylii. Nieustannie brakowało transportu dla ich dziewięciu słabych dywizji, a morale walczących żołnierzy gwałtownie spadało. Włosi mieli dość. Gdy 21 lipca Patton wkroczył do Palermo, mieszkańcy powitali jego żołnierzy nie jak wrogów, lecz jak wyzwolicieli, co stanowiło złowróżbny znak dla Mussoliniego i faszystowskich przywódców Włoch.
Planiści aliantów, ujrzawszy te początkowe sukcesy i oznaki potencjalnego upadku Włoch, zaczęli dopracowywać szkicowy plan inwazji na półwysep. Pięć dni przed desantem na Sycylię Niemcy rozpoczęli pod Kurskiem natarcie na znacznie wysunięte siły radzieckie, rzucając trzy czwarte całych swoich sił na wschód. Żywiono bardzo realne obawy, że Rosja zostanie wyeliminowana z wojny i zawrze odrębny pokój z Niemcami – wiadomo było, że Związek Radziecki kontaktował się z Niemcami za pośrednictwem Szwecji.
Uważano teraz, że operacje we Włoszech zwiążą większość wojsk wroga, i jako główny atak planowano desant morski na Neapol, w którego pobliżu znajdowały się dogodne do lądowania plaże. Był to najdalej na północ wysunięty punkt, do którego stacjonujące na lądzie myśliwce mogły zapewnić osłonę. Desant miał być wsparty mniejszym, wstępnym lądowaniem dokładnie na czubku włoskiego buta. Gdy planiści, brytyjscy i amerykańscy, choć pracujący oddzielnie, rozważali możliwości, na horyzoncie pojawiały się coraz to większe ambicje. Jeśli atak na Neapol nie spowodowałby wyeliminowania Włoch z wojny, dlaczego by nie ruszyć na Rzym? Dzięki temu niemieckie dywizje pozostawione na południu wpadłyby w pułapkę oraz odniesiono by bezcenne ideologiczne zwycięstwo.
Mussolini przechwalał się, że atak na Sycylię zostanie rozbity „na samym brzegu”. Pod koniec lipca 1943 roku, gdy nie można już było opacznie rozumieć wiadomości napływających z południa, króla i ogromną większość włoskiej armii i narodu łączyło pragnienie pozbycia się dyktatora i zakończenia udziału Włoch w wojnie. Nawet wysocy rangą przywódcy faszystowscy, pod przewodnictwem Dina Grandiego, szefa Wielkiej Rady Mussoliniego, planowali obalenie duce. Spiskowanie osiągnęło punkt krytyczny wieczorem 24 lipca, gdy Wielka Rada zebrała się po raz pierwszy od rozpoczęcia wojny. Wcześniej tego samego dnia Mussolini „nadal siedział mocno w siodle”, pogląd ten podzielał również niemiecki dowódca na śródziemnomorskim teatrze działań, feldmarszałek Albert Kesselring. Jeden z niewielu wyższych dowódców armii niemieckiej, którzy nigdy nie poróżnili się z Hitlerem, Kesselring był zagorzałym nazistą i przyjacielem Hermanna Göringa. W swoich wspomnieniach przyznaje, że żaden z dowódców armii niemieckiej czy dyplomatów w Rzymie „nie wierzył w bezpośrednie zagrożenie dla reżimu”. Jednak Niemcy przygotowali plany działań po upadku Włoch. Już 1 kwietnia 1943 roku, jeszcze przed upadkiem Tunezji, ambasada niemiecka w Rzymie otrzymała polecenie odesłania do kraju poufnych dokumentów, co stanowiło środek ostrożności.
Mussolini próbował pohamowywać Hitlera, nakłaniając go do bardziej pojednawczej polityki wobec podbitych narodów. Wraz z Japończykami zalecał Niemcom zawarcie pokoju ze Związkiem Radzieckim, aby skoncentrować się na pokonaniu Zachodu. Ale przeceniał swój wpływ na Hitlera w takim samym stopniu, jak oszukiwał się co do możliwości swojej armii i wierności swoich zwolenników. Kesselring opowiada, jak tuż przed zebraniem Wielkiej Rady udał się na spotkanie z włoskim przywódcą. Feldmarszałek musiał czekać pół godziny, dowiedziawszy się, że Mussolini ma ważne spotkanie polityczne. Gdy wpuszczono go do środka, ujrzał, że twarz Włocha „rozpływa się w uśmiechu”.
– Czy zna pan Grandiego? – zapytał [Mussolini]. – Właśnie wyszedł. Pogadaliśmy od serca, mamy takie same poglądy. Jest mi szczerze oddany.
„Rozumiałem jego spontaniczną radość – pisze Kesselring – ale gdy zaraz następnego dnia dowiedziałem się, że ten sam Grandi stał na czele buntu przeciwko Mussoliniemu w Wielkiej Radzie Faszystowskiej, musiałem zadać sobie pytanie, co jest bardziej zdumiewające: łatwowierność Mussoliniego czy przebiegłość Grandiego”.
Mussolini nie pogodził się z przegłosowanym przez Wielką Radę wotum nieufności i poprosił wiekowego króla o poparcie. Król kazał go aresztować, a szefem rządu włoskiego mianował marszałka Pietra Badoglia, byłego szefa sił zbrojnych i odwiecznego przeciwnika Mussoliniego. 26 lipca Kesselring udał się z wizytą do Badoglia. Podczas „chłodnej, powściągliwej i nieszczerej rozmowy” nowy przywódca włoski zapewnił Kesselringa, że nowy rząd w pełni respektuje swoje zobowiązania wynikające z traktatu sojuszniczego. Duce, mówił Badoglio, dla jego własnego bezpieczeństwa znajduje się w areszcie. Gdy Kesselring zapytał gdzie, Badoglio odparł, że wie to tylko król.
Następnie Kesselring udał się do króla. Dała się zauważyć znaczna różnica tonu. „Moja audiencja w pałacu trwała niemal godzinę i przebiegała w atmosferze zaskakującej życzliwości – napisał później Kesselring. – Jego Wysokość zapewnił mnie, że nie będzie żadnych zmian, jeśli chodzi o działania wojenne, wprost przeciwnie – zostaną one nasilone. (…) Powiedział, że decyzję [o zdymisjonowaniu Mussoliniego] podjął bardzo niechętnie. Nie wie, gdzie jest Mussolini, ale zapewnił mnie, że czuje się osobiście odpowiedzialny za jego dobre samopoczucie i właściwe traktowanie. Jedynie Badoglio wie, gdzie jest duce (!)”.
W rzeczywistości Badoglio zdecydowanie chciał całkowicie wykluczyć Włochy z wojny, co Niemcy podejrzewali. „Mówią, że będą walczyć, ale to zdrada! – szydził Hitler. – Musimy mieć całkowitą jasność: to czysta zdrada! (…) Czy ten człowiek wyobraża sobie, że mu uwierzę?” Gdy tylko Mussolini otrzymał dymisję, niemieckie dywizje i sztab zaczęły masowo przybywać do północnych Włoch, co coraz bardziej przygnębiało Włochów. 31 lipca grupa szanowanych włoskich cywilów zwróciła się do ambasady brytyjskiej w Madrycie i konsula brytyjskiego w Tangerze z prośbą o rozpoczęcie negocjacji pokojowych, ale gdy do niczego to nie doprowadziło, do Madrytu wysłano incognito wysokiego rangą oficera armii włoskiej. Rozmowy zerwano, gdyż przedstawiciele aliantów nalegali na bezwarunkową kapitulację, stanowisko przyjęte na zakończenie konferencji w Casablance w styczniu.
Wojska włoskie z Sycylii zaczęły przedostawać się na półwysep, gdy tylko dotarły tam wieści o upadku Mussoliniego. Do tego czasu jednak ofensywa utknęła w martwym punkcie. Montgomery podzielił swoje siły i natarcie w kierunku Mesyny osłabło, a później zostało wstrzymane. Niemcy, wzmocnieni pod koniec lipca częścią elitarnej 1. Dywizji Spadochronowej, bardzo umiejętnie prowadzili grę na zwłokę na kolejnych pozycjach obronnych wokół Etny. Pomysłowe wykorzystanie górzystego terenu umożliwiło, jako przedsmak tego, co miało nastąpić we Włoszech, około 60 tysiącom niemieckich żołnierzy powstrzymywanie 450 tysięcy żołnierzy aliantów przez trzydzieści osiem dni. Skutek był taki, że chociaż do niewoli wzięto ponad 100 tysięcy żołnierzy włoskich (prawie 35 tysięcy zdezerterowało w czasie kampanii), Niemców raczej wyparto z wyspy, niż rozbito. Z powodu strategicznej niepewności co do inwazji na Włochy nie przeprowadzono operacji zamknięcia portów naprzeciw Mesyny i niemal 40 tysiącom żołnierzy niemieckich oraz ponad 10 tysiącom pojazdów udało się ewakuować. Gdyby wzięto ich do niewoli lub wyeliminowano, zupełnie inaczej potoczyłaby się historia dalszych działań we Włoszech.
Niektórymi z problemów, które opóźniały zakończenie sukcesem kampanii, można obarczyć generała Alexandra, bezpośredniego zwierzchnika generałów na polu bitwy, Pattona i Montgomery’ego. Alexander, wykształcony w Harrow i Sandhurst, skromny i bezpretensjonalny, był faworytem Winstona Churchilla przez całą wojnę. Wyróżnił się jako dowódca pod Dunkierką i w Birmie i w sierpniu 1942 roku, na jakieś dwa miesiące przed El-Alamejn, zastąpił Auchinlecka na stanowisku naczelnego dowódcy na Bliskim Wschodzie. Na Sycylii nie udało mu się zapobiec swarom między generałami brytyjskimi i amerykańskimi ani wykazać się odpowiednio „twardą ręką” i zdecydowaniem, by wykorzystać szybkie początkowe sukcesy. Jako zręczny dyplomata wolał później traktować swoje wielonarodowe siły pod Cassino z wielkim taktem, ale z konieczności w koalicji dowodził raczej na drodze uzgodnień niż rozkazów, co doprowadziło do nasilenia się rywalizacji i zawiści między Brytyjczykami i Amerykanami.
W czasie kampanii sycylijskiej skompromitował się też generał Patton, który tak się zasłużył przy przywracaniu amerykańskiego morale po katastrofie na przełęczy Kasserine. Odwiedzając 3 sierpnia szpital w pobliżu Palermo, amerykański generał przystanął przy łóżku młodego żołnierza, który nie miał widocznych obrażeń. „Co ci dolega, żołnierzu?” – zapytał Patton. Mężczyzna odpowiedział, że jest przypadkiem psychiatrycznym. Wtedy Patton uderzył go rękawiczką w twarz ze słowami: „Jesteś przeklętym tchórzem”. Tydzień później, w innym szpitalu, Patton groził żołnierzowi pistoletem, a potem zdzielił go pięścią w głowę. Zmuszono go do wystosowania przeprosin i pozbawiono dowództwa. Zdarzenia te jednak zwróciły uwagę na coraz poważniejszy problem załamań psychicznych wśród żołnierzy alianckich, który miał stać się tak ważną częścią opowieści o Cassino.
Ale alianci mieli wiele powodów do zadowolenia z zajęcia Sycylii. Powodzenie dużego desantu morskiego w pewnym stopniu przepędziło duchy Gallipoli; Niemcy zdali sobie sprawę, że Włosi nie będą skutecznie bronić swojej ojczyzny, więc właśnie gdy bitwa pod Kurskiem osiągnęła apogeum, Hitler był zmuszony wycofać oddziały i przerzucić je do Włoch. Dla Niemców był to koniec wszelkich operacji ofensywnych na froncie wschodnim. Żołnierze i samoloty trzeba było wysłać nie tylko do samych Włoch, lecz również do tych części podbitej Europy, w których stacjonowały oddziały włoskie. W tamtym czasie było pięć włoskich dywizji we Francji i nie mniej niż dwadzieścia dziewięć na przysparzających kłopotów Bałkanach.
Teraz dowódcy alianckich sił powietrznych zmienili zdanie i stanowczo opowiadali się za inwazją na Włochy, mając zamiar wykorzystać do bombardowania ważnych celów w południowych Niemczech i na Bałkanach lotnisko w Foggii, położone na południowy wschód od Rzymu. Nie tylko w zasięgu pojawiłyby się nowe obszary, ale i ataki mogłyby uniknąć strzegącego dostępu do Niemiec od północy i zachodu pasa obrony myśliwskiej i przeciwlotniczej, która spowodowała ogromne straty wśród załóg bombowców. Panowała już zgodna opinia co do inwazji na Włochy.
Nowe władze włoskie stwierdziły, że teraz nie ufają im ani Niemcy, ani alianci. Ale kolejny wysłannik, któremu towarzyszył jako znak dobrej woli wysoko postawiony generał brytyjski, jeniec wojenny, nawiązał kontakt z naczelnym dowództwem aliantów i wreszcie pod koniec sierpnia rozpoczęły się rozmowy o rozejmie. W ich trakcie rozwijano plany inwazji na Włochy na początku września. Włosi byli niechętni przejściu na stronę aliantów, ale Stany Zjednoczone i Wielka Brytania uparły się, że neutralność Włoch jest wykluczona. Rezultatem był jeszcze większy brak zaufania i chociaż 3 września podpisano tajny rozejm, dowództwo aliantów nie zgodziło się, by Włosi zapoznali się z ich planami inwazji. Włosi w obawie przed krokami odwetowymi Niemiec poprosili aliantów, aby wstrzymali się z ogłoszeniem zawartego rozejmu, aż będą mieli na brzegu znaczne siły. Eisenhower utrzymał go w tajemnicy przez pięć dni, ale 8 września, obawiając się, że liczne oddziały włoskie na półwyspie mogą stawić opór, ogłosił o szóstej trzydzieści po południu w radiu Algier zakończenie wojny z Włochami, mówiąc, że ma nadzieję, iż teraz „wszyscy Włosi pomogą wyrzucić niemieckiego agresora z włoskiej ziemi”. W tym czasie główna flota desantowa zbliżała się do plaż Salerno, około trzydziestu mil od Neapolu. Znajdujące się na pokładzie wojska brytyjskie i amerykańskie, dla których ta wiadomość, usłyszana z głośników, stanowiła całkowite zaskoczenie, przyjęły ją głośnymi wiwatami. „Nie spodziewam się, bym jeszcze kiedykolwiek miał być świadkiem takich scen prawdziwej radości – napisał amerykański oficer. – Mnożyły się domysły, a wszystkie były optymistyczne. (…) Mieliśmy przycumować w porcie w Neapolu, nie natknąwszy się na opór, z gałązką oliwną w jednej ręce i biletem do opery w drugiej”.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Tytuł oryginału: Monte Cassino
Copyright © 2003 Matthew Parker
All rights reserved
The right of Matthew Parker to be identified as the Author of the Work has been asserted by him in accordance with the Copyright, Designs and Patents Act 1988.
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2014, 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor merytoryczny: prof. dr hab. Zbigniew Pilarczyk
Redaktor: Zofia Zawadzka
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Piotr Majewski
Fotografia na okładce
© National Army Museum / Bridgeman Images
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Monte Cassino, wyd. III, Poznań 2024)
ISBN 978-83-8338-852-6
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań
tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer