Monte Cassino - Matthew Parker - ebook + książka

Monte Cassino ebook

Parker Matthew

0,0
54,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Bitwa narodów II wojny światowej.

Klasztor na Monte Cassino stał się wielkim symbolem ludzkiego poświęcenia i niemal niewyobrażalnego cierpienia.

Monte Cassino było zapewne najdoskonalszą pozycją obronną w Europie. Szczególnie umocniony przez Niemców rejon był częścią linii Gustawa blokującej aliantom drogę do Rzymu na początku 1944 roku. Z powodu skalistego, usianego urwiskami terenu działania bojowe prowadziła tam głównie piechota wspierana ostrzałami artyleryjskimi. Kiedy przywódcy aliantów spierali się o strategię, zwykli żołnierze z blisko dwudziestu krajów walczyli w straszliwych warunkach. Sześciomiesięczne walki przerodziły się w rzeź – przywołującą na myśl najgorsze epizody pierwszej wojny światowej – w której ćwierć miliona ludzi zostało zabitych lub rannych.

Opierając się na bezpośrednich relacjach weteranów z całego świata, Matthew Parker odtworzył tę spektakularną bitwę i doświadczenia niezwykle odważnych ludzi, którzy w niej walczyli.

W Polsce zdobycie Monte Cassino pozostaje symbolem odwagi, poświęcenia i bohaterstwa żołnierzy 2. Korpusu Polskiego generała Andersa walczących o wyzwolenie Europy i powrót do wolnej ojczyzny.

Monte Cassino było małą wojną podczas drugiej wojny światowej. […] Matthew Parker łączy skrupulatne badania archiwalne z wywiadami z setkami weteranów, aby przedstawić nam wyczerpującą relację z tego potwornego konfliktu. - James Bradley, autor Sztandaru chwały.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 650

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Dla Han­nah

Miłość zwy­cięża wszystko

Przedmowa

Mówi się: „Gene­ra­ło­wie dostali nauczkę w cza­sie ostat­niej wojny. Nie będzie już żad­nych maso­wych rzezi”. Pytam, jak można odnieść zwy­cię­stwo, jeśli nie dzięki maso­wym rze­ziom?

Eve­lyn Waugh, paź­dzier­nik 1939

Wojna ma sens tylko wtedy, gdy postrzega się ją w czarno-bia­łych bar­wach. Druga wojna świa­towa w powszech­nej pamięci zapi­sała się jako „dobra wojna”, zwłasz­cza w porów­na­niu z pierw­szą wojną świa­tową. „Narody Zjed­no­czone” (jak nazy­wali sie­bie alianci) dały odpór tyra­nii nazi­zmu i najaz­dowi Japoń­czy­ków, zwy­cię­skie zakoń­cze­nie walki poło­żyło kres wielu potwor­nym zbrod­niom prze­ciwko ludz­ko­ści i uwień­czyło wszel­kie akty poświę­ce­nia ludzi po wła­ści­wej stro­nie. Obec­nie ile­kroć dys­ku­tuje się o moral­nym aspek­cie wojny, zawsze przy­kłada się do niego miarę dru­giej wojny świa­to­wej. Stała się ona wojną, która uspra­wie­dli­wia wojnę.

Druga wojna świa­towa w znacz­nym stop­niu została przed­sta­wiona przez zwy­cięz­ców w postaci opo­wie­ści hero­icz­nej. Na każdy Para­graf 22 czy Rzeź­nię numer pięć przy­pa­dają setki powie­ści, ksią­żek histo­rycz­nych i fil­mów, opie­wa­jące nie­wzru­szone pew­niki moralne walki. Dla mojego poko­le­nia, dora­sta­ją­cego w latach sie­dem­dzie­sią­tych ubie­głego wieku, wszyst­kie filmy wojenne, które poka­zy­wano, i komiksy, które zda­wały się być wszę­dzie, doty­czyły dru­giej wojny świa­to­wej. Nie spo­sób sobie wyobra­zić, żeby powszechne poję­cie o pierw­szej woj­nie świa­to­wej mogło sta­no­wić odpo­wied­nie tło tak pro­stych opowie­ści, podob­nie jak w chło­pię­cych zaba­wach w wojnę ni­gdy nie poja­wiały się okopy czy bar­dziej współ­cze­sne, nawet bar­dziej dwu­znaczne moral­nie kon­flikty. Zawsze byli to Bry­tyj­czycy prze­ciwko nazi­stom, dobro prze­ciwko złu.

Pierw­sza wojna świa­towa nie tylko przy­czy­niła się do wybu­chu dru­giej, lecz także ukształ­to­wała spo­sób, w jaki ludzie na nią reago­wali. Na początku dru­giej wojny świa­to­wej żywiono nadzieję, że nowo­cze­sna tech­nika zapo­bie­gnie prze­ra­ża­ją­cemu zma­sa­kro­wa­niu żoł­nie­rzy pie­choty, do któ­rego doszło w pierw­szej woj­nie. Postęp, jaki doko­nał się w okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym, jeśli cho­dzi o samo­loty, działa, czołgi, okręty pod­wodne i bomby, spra­wił, że ludzie doszli do prze­ko­na­nia, iż tym razem walka będzie szybka, zme­cha­ni­zo­wana, zdo­mi­no­wana przez lot­nic­two, w jakiś spo­sób „zdal­nie ste­ro­wana” czy pro­wa­dzona przez nie­licz­nych spe­cja­li­stów. Popu­larna histo­ria bitwy o Anglię – gdy dzie­siątki zestrze­lo­nych samo­lo­tów ozna­czano kredą na tabli­cach, jakby to był mecz kry­kie­towy – w pew­nej mie­rze przy­staje do tego wyobra­że­nia i ten pogląd na drugą wojnę, przy­naj­mniej na Zacho­dzie, jako nieco „czyst­szą” niż pierw­sza, prze­trwał zarówno toczące się dalej walki, jak i okres powo­jenny.

Bitwa o Monte Cas­sino sta­wia to wszystko pod zna­kiem zapy­ta­nia. Zamiast sto­czyć szybką bitwę, żoł­nie­rze zna­leźli się w sytu­acji jako żywo przy­po­mi­na­ją­cej front zachodni w latach 1916–1917. Ukształ­to­wa­nie terenu zmu­siło do walki z epoki przed­me­cha­nicz­nej. Góry środ­ko­wych Włoch i zimowa aura sprzy­się­gły się, żeby tech­nikę, na przy­kład woj­ska pan­cerne, uczy­nić w zasa­dzie bez­u­ży­teczną. Więk­szą war­tość miał jeden pra­co­wity muł niż tuzin czoł­gów, a ogromna prze­waga liczebna alian­tów w arty­le­rii i samo­lo­tach rzadko miała zna­cze­nie decy­du­jące, a czę­sto sta­no­wiła prze­szkodę. Przede wszyst­kim taka siła ognia wią­zała się z pew­nym nie­bez­pie­czeń­stwem. Sza­cuje się, że jedna trze­cia strat alian­tów we Wło­szech została spo­wo­do­wana wła­snym ogniem. Pewien ame­ry­kań­ski arty­le­rzy­sta spod Cas­sino żalił się, że ame­ry­kań­skie bom­bowce zabiły wię­cej ludzi w jego dywi­zji niż Luft­waffe.

Woj­ska we Wło­szech nie kie­ro­wały się też jakimś naro­do­wym pew­ni­kiem czy jed­no­ścią celu. Z tyloma róż­nymi gru­pami naro­do­wymi i etnicz­nymi, z tak zde­cy­do­wa­nie odmien­nych spo­łe­czeństw, byłoby to nie­moż­liwe. W sze­re­gach alian­tów znaj­do­wali się, poza żoł­nie­rzami bry­tyj­skimi i ame­ry­kań­skimi, żoł­nie­rze z Nowej Zelan­dii, Kanady, Nepalu, Indii, Fran­cji, Bel­gii, Związku Połu­dnio­wej Afryki, Tune­zji, Algie­rii, Maroka, Sene­galu, Pol­ski, Włoch, a nawet Bra­zy­lii. W obrę­bie tych grup znaj­do­wały się oddziały Indian pół­noc­no­ame­ry­kań­skich, Ame­ry­ka­nów pocho­dze­nia japoń­skiego i Maory­sów. Wszy­scy byli tam z odmien­nych powo­dów. Dało to w rezul­ta­cie koali­cję zże­raną na naj­wyż­szym szcze­blu przez nie­uf­ność i zazdrość, co nie­uchron­nie pro­wa­dziło do nie­po­ro­zu­mień i błę­dów. Żoł­nie­rze alianccy wal­czący pod Cas­sino, w znacz­nej mie­rze źle dowo­dzeni i kiep­sko wypo­sa­żeni, widzieli, że umniej­szano ich rolę w pra­sie w kraju, piszą­cej, że uczest­ni­czą w bitwach o ogrom­nej skali i kosz­cie, które miały, w naj­lep­szym wypadku, dru­go­rzędne zna­cze­nie stra­te­giczne, przy nie­wiel­kich siłach ludz­kich po stro­nie prze­ciw­nika.

Niemcy byli w jesz­cze gor­szej sytu­acji. Na jeden pocisk armatni, który przy­sy­łał Krupps, Gene­ral Motors dostar­czał pięć. Poza amu­ni­cją arty­le­ryj­ską Niem­com roz­pacz­li­wie bra­ko­wało pod­sta­wo­wych arty­ku­łów spo­żyw­czych i odzieży dla wojsk fron­to­wych, strze­gą­cych w środku zimy oblo­dzo­nych szczy­tów gór­skich. Wielu żoł­nie­rzy z braku szy­neli zamar­zło na śmierć.

Obie te sto­jące naprze­ciw sie­bie wro­gie grupy żoł­nie­rzy, które w nie­któ­rych miej­scach dzie­liło dwa­dzie­ścia czy trzy­dzie­ści jar­dów odkry­tego terenu, zno­siły cier­pie­nia spo­wo­do­wane walką i żywio­łami natury, i zaska­ku­jąco czę­sto prze­ry­wano w nie­któ­rych miej­scach walkę, by noszowi obu stron mogli ura­to­wać licz­nych ran­nych. Wielu wspo­mina o kon­ster­na­cji zwią­za­nej z pod­ję­ciem póź­niej, gdy czas rozejmu dobiegł końca, kolej­nych prób poza­bi­ja­nia się nawza­jem.

Z rela­cji z pierw­szej ręki, ówcze­snych dzien­ni­ków i listów oraz z roz­mów z set­kami wete­ra­nów wyła­nia się obraz doświad­czeń wojen­nych, które róż­nią się od powszech­nego czarno-bia­łego obrazu. W opi­sach czasu walki domi­nuje zamie­sza­nie, strach, błędy i wypadki; żoł­nie­rze mówią też o okre­sach nudy, tęsk­no­cie za domem, „cyko­rze” czy „drylu” w armii, a także o bra­ter­stwie z przy­ja­ciółmi, z któ­rych wielu się tra­ciło. Opo­wia­dają, jak te doświad­cze­nia ich zmie­niły i co obec­nie sądzą o tam­tych zda­rze­niach.

Książka ta, dążąca do wyja­śnie­nia stra­te­gicz­nych i tak­tycz­nych kom­pro­mi­sów i zanie­chań, które pro­wa­dziły do bitew, sku­pia się bar­dziej na prze­ży­ciach żoł­nie­rzy w tam­tym cza­sie niż na „gdy­ba­niu” czy „oce­nia­niu” dzia­łań gene­ra­łów. W tym celu sta­ra­łem się w jak naj­więk­szym stop­niu pozwo­lić naocz­nym świad­kom opo­wie­dzieć tę histo­rię wła­snymi sło­wami.

Podziękowania

Najważ­niej­szy i naj­więk­szy dług wdzięcz­no­ści mam wobec wete­ra­nów, któ­rzy wyra­zili zgodę na roz­mowę ze mną i na wyko­rzy­sta­nie wywia­dów z nimi w tej książce. Wdzięczny jestem także tym wszyst­kim, z któ­rymi kon­tak­to­wa­łem się listow­nie, tele­fo­nicz­nie lub za pomocą poczty elek­tro­nicz­nej i któ­rzy przy­słali mi listy, foto­gra­fie, pamięt­niki i nie publi­ko­wane wspo­mnie­nia. Oczy­wi­ście umiesz­cze­nie w osta­tecz­nej wer­sji książki wię­cej niż drob­nego ułamka zgro­ma­dzo­nego mate­riału było nie­moż­liwe, ale wszystko to pomo­gło stwo­rzyć obraz wyda­rzeń we Wło­szech na początku 1944 roku. Szcze­gól­nie wdzięczny jestem Louise Osborne, Jane Mar­tens, Katji Elias i mojemu ojcu, Davi­dowi Par­ke­rowi, któ­rzy prze­pro­wa­dzili dodat­kowe bada­nia.

Przy gro­ma­dze­niu mate­ria­łów i pisa­niu tej książki poma­gała mi ogromna liczba osób – wię­cej niż mógł­bym tu wymie­nić. Chciał­bym jed­nak szcze­gól­nie podzię­ko­wać Coli­nowi Bow­le­rowi z Geo­In­no­va­tions; majo­rowi E. L. Chri­stia­nowi, hono­ro­wemu sekre­ta­rzowi Royal Sus­sex Regi­men­tal Asso­cia­tion; Joh­nowi Clarke’owi z Monte Cas­sino Vete­rans Asso­cia­tion; Ala­nowi Col­lin­so­nowi z Geo­In­no­va­tions; Joh­nowi Cros­sowi; Iva­rowi Cutle­rowi z Italy Star Asso­cia­tion; Lind­say­owi Davie­sowi; Mil­to­nowi Dolin­ge­rowi; Gran­towi Dyso­nowi; Benowi i Louise Edward­som; Wer­ne­rowi Egger­towi; Patric­kowi Emer­so­nowi z Indian Army Asso­cia­tion; K. Erd­man­nowi z Bun­de­sar­chiv we Fry­burgu; Bet­ti­nie Fer­rand z amba­sady nie­miec­kiej w Lon­dy­nie; Jerry’emu Gor­do­nowi; Gavi­nowi Edger­ley-Har­ri­sowi, zastępcy kusto­sza w Gur­kha Museum; San­drze Ste­wart Holyoak, dyrek­torce Rut­gers Oral History Archi­ves of WWII; Mar­kowi Jean­ne­teau; Wind­so­rowi Jone­sowi, kusto­szowi Army Museum w Waio­uru; Bar­ba­rze Schick Kar­das; dr. Pete­rowi Lid­dle’owi z The Second World War Expe­rience Cen­tre w Leeds; Fre­dowi Lin­col­nowi, prze­wod­ni­czą­cemu 88th Infan­try Divi­sion Asso­cia­tion; Karen McGlone; Tomowi McGre­go­rowi; She­ili Par­ker; Sta­nowi Pear­so­nowi; Eva­nowi Powell-Jone­sowi z Gur­kha Welfare Trust; dr. Chri­sto­phe­rowi Pug­sley­owi z Kró­lew­skiej Aka­de­mii Woj­sko­wej w San­dhurst; Came­ro­nowi Pul­si­fe­rowi z Cana­dian War Museum; Ala­nowi Read­ma­nowi, archi­wi­ście z West Sus­sex Record Office; Carol Reid z Cana­dian War Museum; Joh­nowi Routowi, sekre­ta­rzowi New Zealand Per­ma­nent For­ces Old Com­ra­des Asso­cia­tion; Mag­gie Roxburgh z Royal Engi­ne­ers Museum w Cha­tham; Her­bowi Scha­pe­rowi; dr. Robi­nowi J. Sel­ler­sowi, dyrek­to­rowi Reichelt Pro­gram for Oral History na Flo­rida State Uni­ver­sity; dr. Gary’emu Shef­fiel­dowi; Benowi She­phar­dowi; Rajin­da­rowi Sin­ghowi z Indian Ex-Servi­ce­men Asso­cia­tion; Patowi Skelly’emu; Lesley­owi Ste­phen­so­nowi; Heather Stone, kustoszce Auc­kland War Museum; Car­lowi i Ele­anor Stro­mom; Anne i Pau­lowi Swa­inom; Jerry’emu Tay­lo­rowi, wiceprze­wod­ni­czą­cemu 88th Infan­try Divi­sion Asso­cia­tion; Joh­nowi Tay­lo­rowi z Raj­pu­tana Rifles Asso­cia­tion; Michelle Tes­sler z Car­lyle & Co. z Nowego Jorku; Harol­dowi Tonk­sowi z Italy Star Asso­cia­tion; Richar­dowi van Emde­nowi; Ala­nowi Win­so­nowi z Grand Island Films.

Wyrazy podzię­ko­wa­nia skła­dam także pra­cow­ni­kom wszyst­kich archi­wów i biblio­tek, z któ­rych korzy­sta­łem, w szcze­gól­no­ści Impe­rial War Museum w Lon­dy­nie i Lon­don Library. Mia­łem szczę­ście współ­pra­co­wać z peł­nym zapału i pro­fe­sjo­nal­nym zespo­łem wydaw­ni­czym w Headline, w szcze­gól­no­ści z Heather Hol­den-Brown, Lor­ra­ine Jer­ram i Wendy McCance. Jestem także wdzięczny mojemu agen­towi Julia­nowi Ale­xan­drowi za jego uspo­ka­ja­jące rady i pomoc oraz Phi­li­powi Par­rowi za fachową adiu­sta­cję. Skła­dam podzię­ko­wa­nia Nige­lowi de Lee z Kró­lew­skiej Aka­de­mii Woj­sko­wej w San­dhurst za uważne prze­czy­ta­nie ręko­pisu. Za wszyst­kie błędy odpo­wie­dzial­ność pono­szę oczy­wi­ście tylko ja.

Jestem rów­nież winien wdzięcz­ność za wspar­cie i wyro­zu­mia­łość swoim dzie­ciom, Olliemu i Tomowi, oraz Han­nah, któ­rej książka ta jest dedy­ko­wana.

Chciał­bym podzię­ko­wać za zgodę na przy­to­cze­nie cyta­tów z dzieł opu­bli­ko­wa­nych: Pete­rowi Lid­dle’owi, dyrek­to­rowi Second World War Expe­rience Cen­tre w Leeds (perio­dyk „Eve­ry­one’s War”); Mar­shal­lowi Caven­di­showi (perio­dyk „Ima­ges of War”); „The New Sta­te­smen” (wiersz Lest we For­get Y. Ali­bhaia); spad­ko­bier­com She­ili Dic­kin­son (War Patrica Dic­kin­sona); Pen and Sword Books (The Heat of the Bat­tle Petera Harta); Alek­sowi Bowlby’emu (jego Recol­lec­tions of Rifle­man Bowlby); Eland Books (Naples ’44 Nor­mana Lewisa); Geo­r­gowi Sas­so­onowi (Obrzy­dliwy smród tych ciał cią­gle mnie prze­śla­duje Sieg­frieda Sas­so­ona); wydaw­nic­twu André Deutsch (Sol­die­rin On Johna Bly­the’a i Vir­tue Roya Ful­lera); pani J. Smith (Even the Brave Fal­ter, Cas­sino, oso­bi­sty dzien­nik E. D. Smi­tha); Texas A&M Uni­ver­sity Press (Long Walk Thro­ugh War Klausa Heub­nera); Weiden­feld and Nicol­son, spad­ko­bier­com Laury Waugh i Peters, Fra­ser & Dun­lop Ltd (The Dia­ries of Eve­lyn Waugh pod redak­cją Micha­ela Daviego); A. M. Heath & Co. Ltd w imie­niu Jose­pha Hel­lera i Ran­dom House UK Ltd (Para­graf 22); A. M. Heath & Co. Ltd (The Mona­stery Freda Maj­da­lany’ego); Pol­lin­ger Limi­ted (Eclipse Alana Moor­he­ada); Faber & Faber (Let­ters from a Sol­dier W. S. Rob­sona); Spike Mil­li­gan Pro­duc­tions Limi­ted (Mus­so­lini: His Part in My Down­fall Spike’a Mil­li­gana).

WPROWADZENIE

Klasztor i linia Gustawa

Do bitwy o Monte Cas­sino można porów­nać tylko rze­zie pod Ver­dun i Ypres czy naj­cięż­sze walki dru­giej wojny świa­to­wej na fron­cie wschod­nim. Bitwa o Cas­sino – naj­więk­sza bitwa lądowa w Euro­pie – była naj­cięż­szą i naj­krwaw­szą z walk zachod­nich alian­tów z nie­miec­kim Wehr­mach­tem na wszyst­kich fron­tach dru­giej wojny świa­to­wej. Po stro­nie nie­miec­kiej wielu porów­ny­wało ją nie­po­chleb­nie ze Sta­lin­gra­dem.

Po zdo­by­ciu Sycy­lii w 1943 roku woj­ska alian­tów sta­nęły naprze­ciwko armii nie­miec­kiej w dłu­giej kam­pa­nii na kon­ty­nen­cie euro­pej­skim po raz pierw­szy od trzech lat. Do początku 1944 roku Wło­chy na­dal były jedy­nym aktyw­nym fron­tem alian­tów zachod­nich w kon­tro­lo­wa­nej przez nazi­stów Euro­pie, a postęp był bole­śnie powolny. Kam­pa­nia zaczęła budzić zaże­no­wa­nie, wśród alian­tów nara­stały kon­flikty.

Zada­nie, które posta­wili przed sobą alianci, nie było łatwe. Od Beli­za­riu­sza w roku 536 nikomu nie udało się zająć Rzymu od połu­dnia. Han­ni­bal wolał nawet prze­być Alpy niż obrać bez­po­śred­nią drogę z Kar­ta­giny. Napo­le­onowi przy­pi­suje się stwier­dze­nie: „Wło­chy to but. Trzeba wcho­dzić w nie od góry”. Przy­czyną było ukształ­to­wa­nie terenu na połu­dnie od Rzymu. Rwące rzeki prze­ci­nają wyso­kie góry. Jedyna moż­liwa droga do sto­licy Włoch od połu­dnia pro­wa­dzi starą Via Casi­lina, obec­nie znaną jako droga numer sześć. Osiem­dzie­siąt mil na połu­dnie od Rzymu droga ta prze­cina dolinę rzeki Liri. Tam wła­śnie dowódca nie­miecki Kes­sel­ring posta­no­wił sta­wić opór. Nad wej­ściem w dolinę góro­wał klasz­tor Monte Cas­sino.

Jest to jedno z naj­święt­szych miejsc chrze­ści­jań­stwa. Zało­żone podobno przez rzym­skiego ary­sto­kratę świę­tego Bene­dykta w 529 roku opac­two stało się wzo­rem dla klasz­to­rów zachod­niej Europy. Z Monte Cas­sino bene­dyk­tyni wyru­szali zakła­dać klasz­tory w całym świe­cie chrze­ści­jań­skim. Jed­no­cze­śnie we wspa­nia­łej biblio­tece klasz­tor­nej prze­cho­wy­wano i kopio­wano dzieła stwo­rzone od cza­sów sta­ro­żyt­no­ści, zabez­pie­cza­jąc dzie­dzic­two wcze­snej cywi­li­za­cji. Klasz­tor uległ poważ­nym znisz­cze­niom pod­czas trzę­sie­nia ziemi w 1349 roku, ale dzięki popar­ciu papieża Urbana V od razu roz­po­częto jego odbu­dowę. Nowe opac­two było potęż­nym, roz­le­głym kom­plek­sem budyn­ków wokół pię­ciu dzie­dziń­ców. Mury miały u pod­stawy dwa­dzie­ścia stóp gru­bo­ści; z dołu ta ogromna budowla z ponu­rymi rzę­dami okien cel wyglą­dała jak for­teca. W rene­san­sie opac­two stało się popu­lar­nym celem piel­grzy­mek. Bene­dyk­tyni, zgod­nie ze swoim zwy­cza­jem, obmy­wali podróż­nym nogi i usłu­gi­wali im przy stole. W jed­nym tylko roku na początku XVII wieku przy­było podobno 80 tysięcy piel­grzy­mów. Poko­le­nia Wło­chów wło­żyły wiele trudu w upięk­sze­nie budyn­ków. W XVIII wieku dzięki kilku naj­więk­szym wło­skim arty­stom klasz­tor stał się baro­ko­wym arcy­dzie­łem i ośrod­kiem sztuk pięk­nych. W 1868 roku opac­two stało się dobrem naro­do­wym Włoch, ale biblio­teka pozo­stała jedną z naj­waż­niej­szych na świe­cie – w 1943 roku zawie­rała ponad 40 tysięcy manu­skryp­tów i wiele dzieł Tacyta, Cyce­rona, Hora­cego, Wergi­liu­sza, Owi­diu­sza i innych. Nad bramą klasz­toru wyrzeź­biono jedno słowo: Pax.

Bene­dykt wybrał jed­nak to miej­sce w cza­sach, gdy chrze­ści­jań­stwo, zor­ga­ni­zo­wane wokół Rzymu, prze­cho­dziło naj­więk­szy kry­zys. W celu ochrony swo­jej nowej wspól­noty zbu­do­wał klasz­tor na szczy­cie wyso­kiej na ponad 500 metrów litej skały, na krańcu bocz­nej gór­skiej grani, która wznosi się nie­mal pio­nowo nad poło­żoną niżej doliną. Z jego wyso­kich okien roz­ciąga się widok na wiele mil dookoła – wszyst­kie drogi pro­wa­dzące do masywu widać jak na dłoni.

Pod koniec 1943 roku uzna­wano go już za jedno z naj­lep­szych sta­no­wisk obron­nych w Euro­pie i jako takie oma­wiano przez wiele lat na wło­skich wyż­szych uczel­niach woj­sko­wych. Poza wyko­rzy­sty­wa­niem domi­nu­ją­cej pozy­cji był chro­niony przez rzeki Rapido i Gari­gliano, które two­rzą przed nim natu­ralną fosę. Jego fla­nek strzegą poszar­pane, bez­drożne góry: od doliny Liri nie­mal do wybrzeża roz­cią­gają się góry Aurunci, za klasz­to­rem masyw Cas­sino prze­cho­dzi w nie­przy­stępne pasmo Abruz­zów.

Na pół­noc od Cas­sino nie ma, jak na wybrzeżu Adria­tyku, wielu prze­szkód rzecz­nych. Za doliną Rapido rzeki płyną na połu­dnie i pół­noc, Tyber pły­nie w oko­lice jeziora Tra­si­meno, a Arno kie­ruje się w stronę Flo­ren­cji. Cas­sino było zatem natu­ral­nym sta­no­wi­skiem obron­nym na dro­dze do Rzymu, upa­dek Rzymu zaś ozna­czałby upa­dek środ­ko­wych Włoch.

Masyw Cas­sino, na któ­rym stał klasz­tor, był klu­czo­wym sta­no­wi­skiem w linii Gustawa, sys­te­mie połą­czo­nych nie­miec­kich linii obron­nych, bie­gną­cym przez całą sze­ro­kość naj­węż­szej czę­ści Włoch mię­dzy Gaetą i Ortoną. Był to przy­kład impo­nu­ją­cej inży­nie­rii woj­sko­wej, naj­po­tęż­niej­szy sys­tem obronny, z jakim pod­czas wojny zetknęli się Bry­tyj­czycy i Ame­ry­ka­nie. W znacz­nej czę­ści góro­wał nad rze­kami o stro­mych brze­gach, w szcze­gól­no­ści Gari­gliano i Rapido, lub też roz­cią­gał się na nad­brzeż­nych bagnach lub na wyso­kich gór­skich szczy­tach. Natu­ralne korzy­ści, jakie dawało gór­skie poło­że­nie, zostały wzmoc­nione przez Niem­ców dzięki usu­nię­ciu budyn­ków i drzew i posze­rze­niu w ten spo­sób pola raże­nia. W innych miej­scach powięk­szono wystę­pu­jące w tej oko­licy natu­ralne jaski­nie, a pozy­cje obronne wzmoc­niono dźwi­ga­rami kole­jo­wymi i beto­nem. Wyko­pano zie­mianki, połą­czone pod­ziem­nymi przej­ściami. Umoc­nie­nia nie były jedną linią, a raczej wie­loma liniami z tak zapla­no­wa­nymi sta­no­wi­skami, żeby można było natych­miast prze­pro­wa­dzać kontr­na­tar­cia na utra­co­nych obsza­rach linii frontu. Od listo­pada 1943 roku Hitler oso­bi­ście inte­re­so­wał się linią Gustawa, roz­ka­zu­jąc, by roz­bu­do­wano ją do „potęgi for­tecy”. Rów­niny u stóp wzgórz pokryto na odle­głość do 400 jar­dów za brze­gami rzek sys­temem prze­ciw­pie­chot­nych pól mino­wych z zasie­kami z drutu kol­cza­stego. Wysa­dzono tamę na rzece Rapido, żeby zmie­nić jej bieg – cała rów­nina od frontu klasz­toru, już roz­mo­kła od zimo­wego desz­czu, stała się grzę­za­wi­skiem. Niemcy mieli czas na zba­da­nie każ­dej moż­li­wej drogi ataku i pod­ję­cie środ­ków zarad­czych. Wszę­dzie kryły się okropne nie­spo­dzianki – w każ­dej pozor­nej osło­nie dla ata­ku­ją­cych umiesz­czono miny lub bomby pułapki.

24 stycz­nia 1944 roku bry­tyj­skie i ame­ry­kań­skie bom­bowce zrzu­ciły obroń­com Monte Cas­sino ulotki z pro­po­zy­cją „Sta­lin­grad czy Tunis” – okrą­że­nie i znisz­cze­nie lub hono­rowa kapi­tu­la­cja. Ale Hitler zarzą­dził, że – przy­gnę­bia­jące echo roz­kazu utrzy­ma­nia mia­sta nad Wołgą – we Wło­szech nie będzie już wię­cej odwro­tów. W tym samym mie­siącu przy­wódca nie­miecki wydał nastę­pu­jący roz­kaz: „W ciągu kilku następ­nych dni roz­pocz­nie się «bitwa o Rzym». Będzie miała decy­du­jące zna­cze­nie dla obrony środ­ko­wych Włoch i prze­są­dzi o losie 10. Armii. (…) Wszyst­kich ofi­ce­rów i żoł­nie­rzy (…) musi prze­peł­niać fana­tyczna wola zakoń­cze­nia tej walki zwy­cię­stwem i nie wolno im spo­cząć, dopóki ostatni żoł­nierz wroga nie zosta­nie uni­ce­stwiony. (…) Bitwa musi się toczyć w duchu świę­tej nie­na­wi­ści do wroga, który pro­wa­dzi okrutną wojnę w celu eks­ter­mi­na­cji narodu nie­mieckiego. (…) Walka musi być twarda i bez­li­to­sna, nie tylko z wro­giem, lecz rów­nież ze wszyst­kimi ofi­ce­rami i oddzia­łami, które zawiodą w tej decy­du­jącej godzi­nie”.

Alianci pano­wali już na morzu i w powie­trzu. Mieli rów­nież prze­wagę w czoł­gach i trans­por­te­rach opan­ce­rzo­nych, ale ukształ­to­wa­nie terenu i zimowa aura czę­sto niwe­lo­wały tę prze­wagę. Tę linię obronną mogła prze­ła­mać jedy­nie pie­chota. Miała to zatem być walka żoł­nie­rza z żoł­nie­rzem, toczona za pomocą gra­na­tów, bagne­tów, a cza­sami gołych rąk, a o jej wyniku miały prze­są­dzić umie­jęt­no­ści i deter­mi­na­cja bio­rą­cych w niej udział żoł­nie­rzy.

Zbli­ża­jąc się do linii Gustawa, woj­ska alian­tów mogły rzu­cić okiem na to, z czym przyj­dzie im się zmie­rzyć. Porucz­nik Gwar­dii Szkoc­kiej D. H. Deane wspo­mina przy­by­cie na drugi brzeg rzeki Rapido i zapo­zna­nie się, wraz z towa­rzy­szami broni, z przy­szłym polem walki: „Góry nie do zdo­by­cia, naj­wy­raź­niej z armiami szko­pów – zapi­sał. – Przed nami roz­cią­gały się nie­zmie­rzone góry, ponure i zło­wiesz­cze”.

Prze­czu­cie nie omy­liło porucz­nika Deane’a. Walki o Monte Cas­sino nale­żały do naj­bar­dziej zacię­tych walk toczo­nych w tej woj­nie na któ­rym­kol­wiek z jej teatrów. Od chwili, kiedy Deane po raz pierw­szy ujrzał Monte Cas­sino, do try­um­fal­nego momentu, gdy pol­scy żoł­nie­rze zatknęli swoją flagę na znisz­czo­nych murach sta­rego klasz­toru, roz­snuwa się nie­zwy­kła opo­wieść o zwy­kłych żoł­nier­zach wysta­wio­nych na naj­cięż­szą próbę w warun­kach bar­dziej typo­wych dla okrop­no­ści pierw­szej wojny świa­to­wej. Im dłu­żej trwała bitwa, tym bar­dziej sta­wała się poli­tyczna, sym­bo­liczna i oso­bi­sta. Gdy stawka rosła, coraz wię­cej żoł­nie­rzy posy­łano na prak­tycz­nie nie­moż­liwe do zdo­by­cia nie­miec­kie linie obronne. Monte Cas­sino to opo­wieść o nie­kom­pe­ten­cji, nie­po­skro­mio­nej pysze i poli­tyce oku­pio­nej prze­ra­ża­jącą ceną odwagi, poświę­ce­nia i czło­wie­czeń­stwa zwy­kłych żoł­nie­rzy.

Deku­jemy się przed dniem „D” we Wło­szech,

Zawsze mamy wino, zawsze jeste­śmy wsta­wieni,

Obi­boki z ósmej armii i Jan­kesi.

Idziemy na wojnę, w kra­wa­tach jak bufoni,

Deku­jemy się przed dniem „D” w sło­necz­nej Ita­lii.

Wysie­dli­śmy w Salerno, płatne waka­cje,

Szkopy wycią­gnęły łapy, żeby nas zaba­wiać po dro­dze.

Poka­zali nam wszyst­kie cie­kawe miej­sca i poczę­sto­wali her­batą,

Wszy­scy śpie­wa­li­śmy pio­senki, a piwo było za darmo.

Deku­jemy się przed dniem „D”, jeste­śmy chło­pa­kami, któ­rzy zade­ko­wali się przed dniem „D”.

Palermo i Cas­sino wzięto z mar­szu,

Nie poszli­śmy tam wal­czyć, wybra­li­śmy się na prze­jażdżkę,

Anzio i San­gro to tylko nazwy,

Poje­cha­li­śmy tam jedy­nie szu­kać dam.

Deku­jemy się przed dniem „D” w sło­necz­nej Ita­lii.

Roz­glą­da­jąc się po wzgó­rzach, przez mgłę i deszcz,

Popatrz na roz­rzu­cone krzyże, na nie­któ­rych nie ma nazwisk.

Skoń­czyły się roz­pacz, trud i cier­pie­nie,

Chłopcy pod nimi śpią.

Są dekow­ni­kami przed dniem „D”, któ­rzy zostaną w Ita­lii.1

Wolny prze­kład frag­mentu pio­senki The D-Day Dodgers, uło­żo­nej przez żoł­nie­rzy 8. Armii we Wło­szech i śpie­wa­nej na melo­dię Lili Mar­lene (przyp. red.). [wróć]

CZĘŚĆ PIERWSZA

Z Sycylii do Cassino

Przez całą wojnę sły­sze­li­śmy, że armia jest „chętna, by ruszyć na wroga”. Musiało tak być, bo tak mówili wia­ry­godni kore­spon­denci, a redak­to­rzy to potwier­dzali. Ale gdy przy­szło polo­wać na tę kon­kretną chętkę, zawsze miał ją następny pułk. Prawda jest taka, że gdy kule walą w pnie drzew, a cią­gły ogień roz­bija czaszki jak sko­rupki jajka, prze­ciętny żoł­nierz ma w sercu jedno nie­po­skro­mione pra­gnie­nie – wydo­stać się stam­tąd. Mię­dzy fizycz­nym stra­chem przed pój­ściem naprzód a moral­nym stra­chem przed zawró­ce­niem jest kło­po­tliwy stan wyjąt­ko­wej nie­zręcz­no­ści, z któ­rej nie­zwy­kle pożą­da­nym wyj­ściem byłaby ukryta dziura w ziemi.David L. Thomp­son, Bat­tles and Leaders of the Civil War

ROZDZIAŁ 1

Konferencja w Casablance i inwazja na Sycylię

14 stycz­nia 1943 roku Roose­velt i Chur­chill spo­tkali się w nie­dawno wyzwo­lo­nym mie­ście Casa­blanca w Maroku. Na wscho­dzie pier­ścień zaci­snął się wokół Sta­lin­gradu, a zachodni przy­wódcy dys­ku­to­wali teraz o następ­nych posu­nię­ciach. W wystaw­nej willi Mira­dor na przed­mie­ściach Casa­blanki towa­rzy­szył Chur­chillowi gene­rał sir Harold Ale­xan­der, póź­niej­szy naczelny dowódca pod Cas­sino, któ­rego „wdzięczny, życz­liwy uśmiech – pisał Chur­chill – zdo­był wszyst­kie serca”. Harold Mac­mil­lan, wów­czas bry­tyj­ski mini­ster rezy­dent w Afryce Pół­noc­nej, napi­sał o Chur­chillu: „Ni­gdy nie widzia­łem go w lep­szej for­mie. Przez cały czas jadł i pił ogrom­nie dużo, roz­wią­zy­wał wiel­kie pro­blemy (…)”. Ofi­cjal­nie wszy­scy byli zgodni: ponie­waż kam­pa­nia w Tune­zji trwała dłu­żej, niż zakła­dano, desant przez kanał La Man­che miał zostać prze­ło­żony na 1944 rok. Gdy opór nie­miecki w Afryce Pół­noc­nej zosta­nie zła­many, nastąpi inwa­zja na Sycy­lię. Jeśli się powie­dzie, alianci zyskają kon­trolę nad Morzem Śród­ziem­nym, ponow­nie otwo­rzą szlak żeglu­gowy Gibral­tar–Suez i – jak mieli nadzieję – wyeli­mi­nują Wło­chy z wojny.

Jed­nak za zewnętrz­nymi prze­ja­wami jed­no­ści kryły się poważne róż­nice zdań co do stra­te­gii. W rze­czy­wi­sto­ści na kon­fe­ren­cji w Casa­blance toczyły się naj­burz­liw­sze w histo­rii nego­cja­cje zachod­nich alian­tów. Ame­ry­ka­nie, respek­tu­jąc woj­skową mak­symę, że ata­ku­jący powi­nien iść do celu naj­krót­szą drogą z naj­więk­szą siłą, jaką jest w sta­nie zgro­ma­dzić, pod­cho­dzili z głę­boką nie­uf­no­ścią do kolej­nych opóź­nień desantu we Fran­cji. Naj­za­go­rzal­szym zwo­len­ni­kiem tej linii był gene­rał Geo­rge Mar­shall, szef sztabu armii ame­ry­kań­skiej i prawa ręka Roose­velta w kwe­stiach doty­czą­cych pro­wa­dze­nia wojny. Jego zda­niem Morze Śród­ziemne było imprezą towa­rzy­szącą, nie­po­trzeb­nie wyczer­pu­jącą siły ludz­kie i zasoby, które lepiej można byłoby wyko­rzy­stać, wra­ca­jąc natych­miast do Anglii, a następ­nie kie­ru­jąc się naj­krót­szą drogą do Ber­lina. Chur­chill jed­nak, podob­nie jak wszy­scy Bry­tyj­czycy, drę­czony zmo­rami zachod­niego frontu sprzed poko­le­nia, pra­gnął opóź­nić ope­ra­cję „Over­lord” do czasu, gdy suk­ces będzie dużo pew­niej­szy. Nie uwa­żał, że ta chwila już nade­szła, i miał inne jesz­cze motywy kon­ty­nu­owa­nia dzia­łań na Morzu Śród­ziem­nym. Posta­no­wił rów­nież – co tra­dy­cyj­nie pozo­sta­wało w sfe­rze zain­te­re­so­wań Bry­tyj­czy­ków ze względu na drogę do Indii – „posta­wić Bał­kany w ogniu”, wyko­rzy­stu­jąc opór wobec oku­pa­cji nazi­stow­skiej, który już zwią­zał czo­łowe nie­miec­kie dywi­zje, i zamie­rzał odciąć dostawy ropy naf­to­wej i innych surow­ców, mają­cych klu­czowe zna­cze­nie dla nie­miec­kiej machiny wojen­nej. Był nawet tak dale­ko­wzroczny, że chciał prze­rzu­cić żoł­nie­rzy alian­tów zachod­nich do Europy Środ­ko­wej i zwłasz­cza do Gre­cji, zanim dotrze tam Armia Czer­wona.

Ziry­to­wani nie­chę­cią Bry­tyj­czy­ków do reali­za­cji pełną parą pla­nów desantu przez kanał La Man­che, Ame­ry­ka­nie podej­rze­wali, że śród­ziem­no­mor­skie ambi­cje Chur­chilla moty­wo­wane są inte­re­sami impe­rial­nymi. W okre­sie mię­dzy­wo­jen­nym wystę­po­wały napię­cia mię­dzy Wielką Bry­ta­nią a Sta­nami Zjed­no­czo­nymi, mię­dzy innymi ostre wymiany zdań doty­czące pro­wa­dzo­nej przez Wielką Bry­ta­nię poli­tyki gospo­dar­czej impe­rial­nej pre­fe­ren­cji, która szko­dziła han­dlowi Sta­nów Zjed­no­czo­nych, a ame­ry­kań­skie wła­dze mogły być abso­lut­nie pewne głę­bo­kich prze­ko­nań anty­ko­lo­nial­nych swo­jego narodu. Dla Chur­chilla jed­nak impe­rium było kwe­stią nie pod­le­ga­jącą dys­ku­sji.

Ale Chur­chil­lowi i Bry­tyj­czy­kom, ku ich wiel­kiemu zdzi­wie­niu, udało się posta­wić na swoim i po dzie­się­ciu dniach burz­li­wych roz­mów osią­gnięto kom­pro­mis, w któ­rym zgo­dzono się na desant na Sycy­lię. To, jak zoba­czymy, nie­mal nie­uchron­nie dopro­wa­dziło do naj­cięż­szych walk we Wło­szech, a Ame­ry­ka­nie na­dal mieli wra­że­nie, że zostali wyki­wani czy „wypro­wa­dzeni w pole” w kwe­stii Europy Połu­dnio­wej.

Kon­se­kwen­cje kon­fe­ren­cji w Casa­blance miały wywrzeć wpływ na całą kam­pa­nię wło­ską. Na naj­wyż­szym szcze­blu Ame­ry­ka­nie w wiel­kim stop­niu byli nie­chęt­nymi uczest­ni­kami „śród­ziem­no­mor­skiej awan­tury” Chur­chilla. Wsku­tek tego połu­dniowy teatr dzia­łań wojen­nych miał niski prio­ry­tet, jeśli cho­dzi o zaopa­trze­nie i żoł­nie­rzy, pod­sy­cało to także brak zaufa­nia i nie­chęć mię­dzy dwoma głów­nymi sprzy­mie­rzeń­cami, co miało mieć smutny koniec pod Monte Cas­sino.

Morze Śród­ziemne, listo­pad 1942 – wrze­sień 1943

Droga pro­wa­dząca do kul­mi­na­cyj­nych walk na połu­dnie od Rzymu na początku 1944 roku zaczyna się od pod­ję­tej nie­mal dwa lata wcze­śniej, w lipcu 1942 roku, decy­zji o wysła­niu znacz­nych sił ame­ry­kań­skich i bry­tyj­skich do Afryki Pół­noc­nej. Zgod­nie stwier­dzono, że w tym roku nie było wystar­cza­ją­cej liczby wyspe­cja­li­zo­wa­nych okrę­tów desan­to­wych do prze­pro­wa­dze­nia inwa­zji przez kanał La Man­che. Nie­wy­star­cza­jące były też już prze­szko­lone i wysłane do Europy siły ame­ry­kań­skie. Zamiast pozwo­lić obec­nym tam woj­skom na bez­czyn­ność, uznano, że naj­le­piej będzie wyko­rzy­stać je do oczysz­cze­nia Afryki Pół­noc­nej i tym samym przy­naj­mniej zro­bić coś na lądzie, żeby pomóc przy­par­tym do muru Rosja­nom. Pre­zy­dent Roose­velt zde­cy­do­wał, że ame­ry­kań­scy żoł­nie­rze powinni jak naj­szyb­ciej pod­jąć gdzieś walkę z Niem­cami. I tak w listo­pa­dzie 1942 roku, wbrew życze­niom ame­ry­kań­skich dowód­ców woj­sko­wych, pre­zy­dent wyra­ził zgodę na ope­ra­cję „Torch” – desant ame­ry­kań­skich i bry­tyj­skich oddzia­łów na pół­nocno-zachod­nim wybrzeżu Afryki. 8. Armia gene­rała Ber­narda Mont­go­mery’ego po odnie­sio­nym w poprzed­nim mie­siącu zwy­cię­stwie w El-Ala­mejn zaata­ko­wała ze wschodu.

Głę­bo­kie obawy Bry­tyj­czy­ków zwią­zane z nie­przy­go­to­wa­niem sił alianc­kich do ataku na sil­nie bro­nione pół­nocne wybrzeże Fran­cji oka­zały się uza­sad­nione, gdy w grud­niu 1942 roku 8. Armię powstrzy­mał mniej liczny Afrika-Korps. Na początku lutego 1943 roku Rom­mel, który po krót­kiej prze­rwie znowu dowo­dził siłami nie­miec­kimi w Afryce, przy­stą­pił do kontr­na­tar­cia prze­ciwko jed­nost­kom ame­ry­kań­skim w pobliżu prze­łę­czy Kas­se­rine w Tune­zji. Począt­kowo natar­cie zostało powstrzy­mane, ale wkrótce zaczęły w ame­ry­kań­skich sze­re­gach krą­żyć plotki i nie­które oddziały zaczęły się wyco­fy­wać bez otrzy­ma­nia roz­kazu. Dla wielu ame­ry­kań­skich żoł­nie­rzy, wyczer­pa­nych, znie­chę­co­nych i osła­bio­nych wie­lo­dnio­wymi wal­kami w górach, gdzie pozba­wieni byli wody, była to pierw­sza oka­zja posma­ko­wa­nia bom­bar­do­wań z lotu nur­ko­wego i ostrzału z moź­dzie­rzy. Efek­tem był paniczny strach i odwrót, co pozwo­liło Niem­com ode­pchnąć prze­ciw­ni­ków o ponad pięć­dzie­siąt mil. Dla Bry­tyj­czy­ków było to przy­gnę­bia­jące potwier­dze­nie ich podej­rzeń co do zdol­no­ści bojo­wej sojusz­nika. Gene­rał Ale­xan­der, wów­czas zastępca dowódcy na tym teatrze dzia­łań wojen­nych, w liście do gene­rała Alana Bro­oke’a, szefa impe­rial­nego sztabu gene­ral­nego, a więc de facto naj­wyż­szego rangą żoł­nie­rza bry­tyj­skiego, nazwał sze­re­gow­ców ame­ry­kań­skich „mięk­kimi, zie­lo­nymi i zupeł­nie nie wyszko­lo­nymi, (…) czy może więc zaska­ki­wać ich brak woli walki? (…) Jeśli obec­nych tutaj kilka dywi­zji należy do naj­lep­szych, jakie mają, to można sobie wyobra­zić, jaką war­tość przed­sta­wia reszta”. Prze­ła­ma­nia linii frontu na prze­łę­czy Kas­se­rine nie wyko­rzy­stano, a do Tune­zji w dal­szym ciągu przy­by­wały nie­miec­kie posiłki.

Posu­nię­cie to sta­no­wiło dowód odzy­ska­nia przez Niem­ców wcze­sną wio­sną 1943 roku pew­no­ści sie­bie. Ku prze­ra­że­niu Armii Czer­wo­nej Wehr­macht po klę­sce pod Sta­lin­gra­dem poprzed­niej zimy w zaska­ku­jący spo­sób doszedł do sie­bie. W marcu 1943 roku, gdy Niemcy prze­pro­wa­dzili prze­ciw­na­tar­cie w oko­li­cach Char­kowa na Ukra­inie, Rosja­nie zostali miej­scami ode­pchnięci o sto mil. Poza tym suk­ce­sem zaczęła napły­wać nowa broń, mię­dzy innymi cięż­kie czołgi Tygrys i śred­nie czołgi Pan­tera. Prze­pro­wa­dzona na wielką skalę mobi­li­za­cja siły robo­czej z wyko­rzy­sta­niem pracy nie­wol­ni­czej umoż­li­wiła powo­ła­nie do służby woj­sko­wej tysięcy Niem­ców i teraz Wehr­macht osią­gnął stan liczebny zbli­żony do tego sprzed dwóch lat, pomimo ogrom­nych strat na fron­cie wschod­nim. Coraz bar­dziej nie­chętni sojusz­nicy Nie­miec, Wło­chy, Fin­lan­dia, Węgry i Rumu­nia, na­dal brali udział w woj­nie i pla­no­wano następną wielką ofen­sywę w rejo­nie Kur­ska w maju. Pro­duk­cja okrę­tów pod­wod­nych wzro­sła, co dawało nadzieję, że ofen­sywy prze­ciwko zacho­dowi na morzu i wscho­dowi na lądzie pozwolą prze­trwać Niem­com do czasu roz­pad­nię­cia się nie­zwy­kłego soju­szu Sta­nów Zjed­no­czo­nych i Wiel­kiej Bry­ta­nii ze Związ­kiem Radziec­kim.

Co wię­cej, nawet sto­sunki mię­dzy Sta­nami Zjed­no­czo­nymi i Wielką Bry­ta­nią były napięte. Po kon­fe­ren­cji w Casa­blance i trud­no­ściach na prze­łę­czy Kas­se­rine Ame­ry­ka­nie utwier­dzili się w swo­ich podej­rze­niach, że zostali pod­stę­pem wcią­gnięci w kosz­towną imprezę towa­rzy­szącą, a Bry­tyj­czycy cią­gle oba­wiali się, że ich sojusz­nik ode­tnie dopływ gotówki do śród­ziem­no­mor­skiego teatru dzia­łań wojen­nych lub, co gor­sza, wróci do poli­tyki „naj­pierw Niemcy” i prze­rzuci przy­tła­cza­jącą więk­szość swo­ich sił do walki z Japo­nią. Roz­wój sytu­acji w tere­nie dopro­wa­dził też do nie­uf­no­ści jed­nej strony, na którą druga strona odpo­wia­dała nie­chę­cią. Sam pre­zy­dent Roose­velt skar­żył się, że Bry­tyj­czycy zde­gra­do­wali oddziały ame­ry­kań­skie do ról pomoc­ni­czych, nie chcąc powie­rzyć im niczego innego. W rze­czy­wi­sto­ści dzia­ła­nia ame­ry­kań­skiego 2. Kor­pusu w Afryce ule­gły znacz­nej popra­wie, gdy żoł­nie­rze i dowódcy zdo­byli doświad­cze­nie i zostali prze­szko­leni przez woj­ska bry­tyj­skie. Jak zauwa­żył po woj­nie gene­rał Bra­dley, dowódca 2. Kor­pusu, Tune­zja była waż­nym poli­go­nem doświad­czal­nym. „W Afryce – pisał – nauczy­li­śmy się racz­ko­wać, cho­dzić, a póź­niej bie­gać”. 3 marca obszar stra­cony wsku­tek luto­wego kontr­na­tar­cia Rom­mla został odbity i pod koniec mie­siąca ame­ry­kań­skie dywi­zje gene­rała Pat­tona spo­tkały się z 8. Armią Mont­go­mery’ego, który w końcu prze­bił się przez nie­miec­kie linie obronne w połu­dnio­wej Tune­zji. Potem Ale­xan­der zre­or­ga­ni­zo­wał armie alian­tów i wydał roz­kaz roz­po­czę­cia gene­ral­nej ofen­sywy 4 maja. Obec­nie linie zaopa­trze­nia armii nie­miec­kiej w Tune­zji znaj­do­wały się pod cią­głym ata­kiem i w Ber­li­nie pod­jęto decy­zję o pozo­sta­wie­niu Afrika-Korps, dowo­dzo­nego teraz przez gene­rała von Arnima, wła­snemu losowi. Trzy dni póź­niej zdo­byto Bizertę i Tunis, a 12 maja alianci prze­jęli wia­do­mość od von Arnima: „Wystrze­li­li­śmy ostatni nabój. Koń­czymy na zawsze”. Następ­nego dnia wszyst­kie siły Osi w Afryce Pół­noc­nej pod­dały się. W sumie wzięto do nie­woli około 130 tysięcy Niem­ców i 120 tysięcy Wło­chów. Z nota­tek alianc­kiego ope­ra­tora fil­mo­wego doku­men­tu­ją­cego kapi­tu­la­cję wynika, że sze­regi jeń­ców cią­gnęły się na dłu­go­ści 22 kilo­me­trów. Było to dla alian­tów spek­ta­ku­larne zwy­cię­stwo pod każ­dym wzglę­dem.

Linia frontu prze­bie­gała teraz w Cie­śni­nie Sycy­lij­skiej i roz­po­częły się – co uzgod­niono w Casa­blance – przy­go­to­wa­nia do desantu mor­skiego na tę wyspę. Z dużym nie­po­ko­jem zasta­na­wiano się nad miej­scem pierw­szego głów­nego lądo­wa­nia alian­tów na opa­no­wa­nym przez wroga wybrzeżu oraz pierw­szego powrotu Wiel­kiej Bry­ta­nii do Europy od czasu sro­mot­nego wypar­cia jej z Gre­cji i Krety w 1941 roku. W prze­ci­wień­stwie do desan­tów w Afryce Pół­noc­nej, gdzie ata­ku­jący mieli prze­ciwko sobie woj­ska fran­cu­skie z Vichy, tym razem będą musieli sta­wić czoło dywi­zjom nie­miec­kim; poza tym – rów­nież ina­czej niż w Afryce Pół­noc­nej – nie posia­dali sieci agen­tów i infor­ma­to­rów dostar­cza­ją­cych danych wywia­dow­czych.

Gdy kam­pa­nia tune­zyj­ska zbli­żała się do końca, przy­wódcy alian­tów spo­tkali się w Waszyng­to­nie na kon­fe­ren­cji Tri­dent. Ponow­nie dys­ku­sje zdo­mi­no­wały zagad­nie­nia prio­ry­te­tów, przy czym Ame­ry­ka­nie na­dal byli głę­boko podejrz­liwi w sto­sunku do „zakłó­ce­nia”, za jakie uwa­żali śród­ziem­no­mor­ski teatr dzia­łań wojen­nych, a Bry­tyj­czycy, ku cią­głej fru­stra­cji gene­rała Mar­shalla, robili, co w ich mocy, żeby opóź­nić inwa­zję przez kanał La Man­che. W 1943 roku Chur­chill wie­lo­krot­nie powra­cał do swo­ich trosk doty­czą­cych tej ope­ra­cji, bojąc się, że dosko­nałe linie komu­ni­ka­cyjne Niem­ców z pół­nocną Fran­cją pozwolą im zgro­ma­dzić „przy­tła­cza­jące siły prze­ciwko nam i spro­wa­dzić na nas więk­szą klę­skę woj­skową niż w Dun­kierce. Skut­kiem takiej klę­ski byłoby ponowne oży­wie­nie Hitlera i reżimu nazi­stow­skiego”. Bry­tyj­czycy, któ­rym już teraz roz­pacz­li­wie bra­ko­wało żoł­nie­rzy, po trzy­krot­nym wypar­ciu z kon­ty­nentu euro­pej­skiego – z Nor­we­gii, Fran­cji i Gre­cji – po pro­stu nie mogli sobie pozwo­lić na kolejną taką porażkę. Zamiast tego – i w zgo­dzie z histo­ryczną rolą Wiel­kiej Bry­ta­nii jako mocar­stwa mor­skiego – pre­mier cią­gle nale­gał na opor­tu­ni­styczne ataki na pery­fe­riach, które nazy­wał „mięk­kim pod­brzu­szem” Europy – na Bał­ka­nach, Dode­ka­ne­zie i we Wło­szech. Na kon­fe­ren­cji Bro­oke, odpo­wied­nik Mar­shalla w naczel­nym dowódz­twie bry­tyj­skim, przy­ta­czał argu­menty za desan­tem we Wło­szech, zwra­ca­jąc uwagę, że Niem­com dużo trud­niej będzie wzmoc­nić je niż pół­nocną Fran­cję. Wyeli­mi­no­wa­nie głów­nego sojusz­nika Nie­miec z wojny, suge­ro­wał Chur­chill, przy­nio­słoby wiele korzy­ści: sta­no­wi­łoby silny bodziec dla opo­nen­tów i nie­chęt­nych sprzy­mie­rzeń­ców Nie­miec na całym świe­cie, jak rów­nież zmu­si­łoby Niem­ców do prze­ję­cia obo­wiąz­ków gar­ni­zo­no­wych armii wło­skiej na Bał­ka­nach i Morzu Egej­skim, ponadto bry­tyj­ska flota śród­ziem­no­mor­ska mogłaby pod­jąć walkę z Japoń­czy­kami. Pod­kre­ślał, że przede wszyst­kim ozna­cza­łoby to, że armie bry­tyj­skie i ame­ry­kań­skie pozo­sta­łyby w kon­tak­cie z Niem­cami, przy­po­mi­na­jąc na kon­fe­ren­cji, że Rosja­nie mają obec­nie na wscho­dzie prze­ciwko sobie 185 nie­miec­kich dywi­zji.

Wystą­piły też róż­nice zdań mię­dzy dowód­cami róż­nych służb, zarówno mię­dzy dwoma obo­zami alian­tów, jak i w obrę­bie każ­dego z nich. Szef sztabu armii ame­ry­kań­skiej gene­rał Mar­shall z dowód­cami sił powietrz­nych obu stron chciał ogra­ni­cze­nia ope­ra­cji na Morzu Śród­ziem­nym na korzyść desantu przez kanał; bry­tyj­scy dowódcy mary­narki i sił lądo­wych chcieli skon­cen­tro­wać się na wyeli­mi­no­wa­niu Włoch z wojny.

Rezul­ta­tem był kom­pro­mis i brak zde­cy­do­wa­nia. Szta­bowi Eisen­ho­wera roz­ka­zano przy­go­to­wać plany inwa­zji na Sar­dy­nię i Kor­sykę, a także na połu­dniowe Wło­chy, ale siły śród­ziem­no­mor­skie miały do listo­pada 1943 roku stra­cić więk­szość floty desan­to­wej i sie­dem doświad­czo­nych dywi­zji, które miały wró­cić do Anglii ze względu na desant przez kanał La Man­che. Ope­ra­cja ta nazy­wała się wów­czas „Roun­dup” i była wyzna­czona na maj 1944 roku. Zatem kwe­stia następ­nego kroku po Sycy­lii – zakła­da­jąc, że ope­ra­cja ta się powie­dzie – na naj­wyż­szym pozio­mie stra­te­gicz­nym była nie roz­wią­zana. Sam Eisen­ho­wer uwa­żał, że dostępne zasoby na jaką­kol­wiek ope­ra­cję po Sycy­lii były „naprawdę bar­dzo skromne”. Był to nie­po­myślny począ­tek i raczej wyda­rze­nia w Rzy­mie niż jasny i spójny „wielki plan” przy­spie­szą roz­po­czę­cie kam­pa­nii wło­skiej.

Gdy licząca nie­mal 2600 jed­no­stek aliancka flota desan­towa wyru­szyła z Afryki na Sycy­lię, żadna ze stron pro­wa­dzą­cych w Waszyng­to­nie roz­mowy nie była w pełni usa­tys­fak­cjo­no­wana. Mar­shall, który był prze­ciwny ofen­sy­wie z Afryki, uzna­jąc ją za roz­pro­sze­nie wysiłku, prze­wi­dy­wał, że ani desant na Morzu Śród­ziem­nym, ani zbli­ża­jąca się inwa­zja przez kanał La Man­che nie będą wła­ści­wie wypo­sa­żone. Bro­oke w zapi­sie z 24 lipca 1943 roku roz­pa­czał nad tym, że ame­ry­kań­ski gene­rał może być tak ślepy: „Mar­shall zupeł­nie nie dostrzega stra­te­gicz­nych skar­bów, jakie leżą u naszych stóp na Morzu Śród­ziem­nym, i cały czas marzy o ope­ra­cjach na kanale La Man­che. Przy­znaje, że naszym celem musi być wyeli­mi­no­wa­nie Włoch, a mimo to cią­gle boi się ponieść kon­se­kwen­cje. Nie widzi niczego poza czub­kiem wła­snego nosa i jest nie do wytrzy­ma­nia”.

Po tym, jak udane bom­bar­do­wa­nia znisz­czyły wło­skie i poważ­nie osła­biły nie­miec­kie lot­nic­two na Sycy­lii, desant z 10 lipca poszedł lepiej, niż kto­kol­wiek śmiałby ocze­ki­wać. Na jed­nej z ame­ry­kań­skich plaż doszło do kontr­ata­ków, ale 12 lipca obie armie alian­tów masze­ro­wały w głąb lądu. Ina­czej było z desan­tami z powie­trza, które poszły źle z powodu sil­nych wia­trów i cią­głego ostrzału z wła­snych okrę­tów, co spo­wo­do­wało poważne straty. Nie­mniej jed­nak Syra­kuzy i pobli­skie lot­ni­ska zdo­byto po zale­d­wie dwóch dniach i zaczęto szybko posu­wać się naprzód.

Cho­ciaż dwie nie­miec­kie dywi­zje wal­czyły zacie­kle od początku, strata tak wielu żoł­nie­rzy i tak dużej ilo­ści sprzętu w Tune­zji poważ­nie osła­biła wło­skich obroń­ców Sycy­lii. Nie­ustan­nie bra­ko­wało trans­portu dla ich dzie­wię­ciu sła­bych dywi­zji, a morale wal­czą­cych żoł­nie­rzy gwał­tow­nie spa­dało. Włosi mieli dość. Gdy 21 lipca Pat­ton wkro­czył do Palermo, miesz­kańcy powi­tali jego żoł­nie­rzy nie jak wro­gów, lecz jak wyzwo­li­cieli, co sta­no­wiło zło­wróżbny znak dla Mus­so­li­niego i faszy­stow­skich przy­wód­ców Włoch.

Pla­ni­ści alian­tów, ujrzaw­szy te począt­kowe suk­cesy i oznaki poten­cjal­nego upadku Włoch, zaczęli dopra­co­wy­wać szki­cowy plan inwa­zji na pół­wy­sep. Pięć dni przed desan­tem na Sycy­lię Niemcy roz­po­częli pod Kur­skiem natar­cie na znacz­nie wysu­nięte siły radziec­kie, rzu­ca­jąc trzy czwarte całych swo­ich sił na wschód. Żywiono bar­dzo realne obawy, że Rosja zosta­nie wyeli­mi­no­wana z wojny i zawrze odrębny pokój z Niem­cami – wia­domo było, że Zwią­zek Radziecki kon­tak­to­wał się z Niem­cami za pośred­nic­twem Szwe­cji.

Uwa­żano teraz, że ope­ra­cje we Wło­szech zwiążą więk­szość wojsk wroga, i jako główny atak pla­no­wano desant mor­ski na Neapol, w któ­rego pobliżu znaj­do­wały się dogodne do lądo­wa­nia plaże. Był to naj­da­lej na pół­noc wysu­nięty punkt, do któ­rego sta­cjo­nu­jące na lądzie myśliwce mogły zapew­nić osłonę. Desant miał być wsparty mniej­szym, wstęp­nym lądo­wa­niem dokład­nie na czubku wło­skiego buta. Gdy pla­ni­ści, bry­tyj­scy i ame­ry­kań­scy, choć pra­cu­jący oddziel­nie, roz­wa­żali moż­li­wo­ści, na hory­zon­cie poja­wiały się coraz to więk­sze ambi­cje. Jeśli atak na Neapol nie spo­wo­do­wałby wyeli­mi­no­wa­nia Włoch z wojny, dla­czego by nie ruszyć na Rzym? Dzięki temu nie­miec­kie dywi­zje pozo­sta­wione na połu­dniu wpa­dłyby w pułapkę oraz odnie­siono by bez­cenne ide­olo­giczne zwy­cię­stwo.

Mus­so­lini prze­chwa­lał się, że atak na Sycy­lię zosta­nie roz­bity „na samym brzegu”. Pod koniec lipca 1943 roku, gdy nie można już było opacz­nie rozu­mieć wia­do­mo­ści napły­wa­ją­cych z połu­dnia, króla i ogromną więk­szość wło­skiej armii i narodu łączyło pra­gnie­nie pozby­cia się dyk­ta­tora i zakoń­cze­nia udziału Włoch w woj­nie. Nawet wysocy rangą przy­wódcy faszy­stow­scy, pod prze­wod­nic­twem Dina Gran­diego, szefa Wiel­kiej Rady Mus­so­liniego, pla­no­wali oba­le­nie duce. Spi­sko­wa­nie osią­gnęło punkt kry­tyczny wie­czo­rem 24 lipca, gdy Wielka Rada zebrała się po raz pierw­szy od roz­po­czę­cia wojny. Wcze­śniej tego samego dnia Mus­so­lini „na­dal sie­dział mocno w sio­dle”, pogląd ten podzie­lał rów­nież nie­miecki dowódca na śród­ziem­no­mor­skim teatrze dzia­łań, feld­mar­sza­łek Albert Kes­sel­ring. Jeden z nie­wielu wyż­szych dowód­ców armii nie­mieckiej, któ­rzy ni­gdy nie poróż­nili się z Hitle­rem, Kes­sel­ring był zago­rza­łym nazi­stą i przy­ja­cie­lem Her­manna Göringa. W swo­ich wspo­mnie­niach przy­znaje, że żaden z dowód­ców armii nie­mieckiej czy dyplo­ma­tów w Rzy­mie „nie wie­rzył w bez­po­śred­nie zagro­że­nie dla reżimu”. Jed­nak Niemcy przy­go­to­wali plany dzia­łań po upadku Włoch. Już 1 kwiet­nia 1943 roku, jesz­cze przed upad­kiem Tune­zji, amba­sada nie­miecka w Rzy­mie otrzy­mała pole­ce­nie ode­sła­nia do kraju pouf­nych doku­men­tów, co sta­no­wiło śro­dek ostroż­no­ści.

Mus­so­lini pró­bo­wał poha­mo­wy­wać Hitlera, nakła­nia­jąc go do bar­dziej pojed­naw­czej poli­tyki wobec pod­bi­tych naro­dów. Wraz z Japoń­czy­kami zale­cał Niem­com zawar­cie pokoju ze Związ­kiem Radziec­kim, aby skon­cen­tro­wać się na poko­na­niu Zachodu. Ale prze­ce­niał swój wpływ na Hitlera w takim samym stop­niu, jak oszu­ki­wał się co do moż­li­wo­ści swo­jej armii i wier­no­ści swo­ich zwo­len­ni­ków. Kes­sel­ring opo­wiada, jak tuż przed zebra­niem Wiel­kiej Rady udał się na spo­tka­nie z wło­skim przy­wódcą. Feld­mar­sza­łek musiał cze­kać pół godziny, dowie­dziaw­szy się, że Mus­so­lini ma ważne spo­tka­nie poli­tyczne. Gdy wpusz­czono go do środka, ujrzał, że twarz Wło­cha „roz­pływa się w uśmie­chu”.

– Czy zna pan Gran­diego? – zapy­tał [Mus­so­lini]. – Wła­śnie wyszedł. Poga­da­li­śmy od serca, mamy takie same poglądy. Jest mi szcze­rze oddany.

„Rozu­mia­łem jego spon­ta­niczną radość – pisze Kes­sel­ring – ale gdy zaraz następ­nego dnia dowie­dzia­łem się, że ten sam Grandi stał na czele buntu prze­ciwko Mus­so­li­niemu w Wiel­kiej Radzie Faszy­stow­skiej, musia­łem zadać sobie pyta­nie, co jest bar­dziej zdu­mie­wa­jące: łatwo­wier­ność Mus­so­li­niego czy prze­bie­głość Gran­diego”.

Mus­so­lini nie pogo­dził się z prze­gło­so­wa­nym przez Wielką Radę wotum nie­uf­no­ści i popro­sił wie­ko­wego króla o popar­cie. Król kazał go aresz­to­wać, a sze­fem rządu wło­skiego mia­no­wał mar­szałka Pie­tra Bado­glia, byłego szefa sił zbroj­nych i odwiecz­nego prze­ciw­nika Mus­so­liniego. 26 lipca Kes­sel­ring udał się z wizytą do Bado­glia. Pod­czas „chłod­nej, powścią­gli­wej i nie­szcze­rej roz­mowy” nowy przy­wódca wło­ski zapew­nił Kes­sel­ringa, że nowy rząd w pełni respek­tuje swoje zobo­wią­za­nia wyni­ka­jące z trak­tatu sojusz­ni­czego. Duce, mówił Bado­glio, dla jego wła­snego bez­pie­czeń­stwa znaj­duje się w aresz­cie. Gdy Kes­sel­ring zapy­tał gdzie, Bado­glio odparł, że wie to tylko król.

Następ­nie Kes­sel­ring udał się do króla. Dała się zauwa­żyć znaczna róż­nica tonu. „Moja audien­cja w pałacu trwała nie­mal godzinę i prze­bie­gała w atmos­fe­rze zaska­ku­ją­cej życz­li­wo­ści – napi­sał póź­niej Kes­sel­ring. – Jego Wyso­kość zapew­nił mnie, że nie będzie żad­nych zmian, jeśli cho­dzi o dzia­ła­nia wojenne, wprost prze­ciw­nie – zostaną one nasi­lone. (…) Powie­dział, że decy­zję [o zdy­mi­sjo­no­wa­niu Mus­so­li­niego] pod­jął bar­dzo nie­chęt­nie. Nie wie, gdzie jest Mus­so­lini, ale zapew­nił mnie, że czuje się oso­bi­ście odpo­wie­dzialny za jego dobre samo­po­czu­cie i wła­ściwe trak­to­wa­nie. Jedy­nie Bado­glio wie, gdzie jest duce (!)”.

W rze­czy­wi­sto­ści Bado­glio zde­cy­do­wa­nie chciał cał­ko­wi­cie wyklu­czyć Wło­chy z wojny, co Niemcy podej­rze­wali. „Mówią, że będą wal­czyć, ale to zdrada! – szy­dził Hitler. – Musimy mieć cał­ko­witą jasność: to czy­sta zdrada! (…) Czy ten czło­wiek wyobraża sobie, że mu uwie­rzę?” Gdy tylko Mus­so­lini otrzy­mał dymi­sję, nie­miec­kie dywi­zje i sztab zaczęły masowo przy­by­wać do pół­noc­nych Włoch, co coraz bar­dziej przy­gnę­biało Wło­chów. 31 lipca grupa sza­no­wa­nych wło­skich cywi­lów zwró­ciła się do amba­sady bry­tyj­skiej w Madry­cie i kon­sula bry­tyj­skiego w Tan­ge­rze z prośbą o roz­po­czę­cie nego­cja­cji poko­jo­wych, ale gdy do niczego to nie dopro­wa­dziło, do Madrytu wysłano inco­gnito wyso­kiego rangą ofi­cera armii wło­skiej. Roz­mowy zerwano, gdyż przed­sta­wi­ciele alian­tów nale­gali na bez­wa­run­kową kapi­tu­la­cję, sta­no­wi­sko przy­jęte na zakoń­cze­nie kon­fe­ren­cji w Casa­blance w stycz­niu.

Woj­ska wło­skie z Sycy­lii zaczęły prze­do­sta­wać się na pół­wy­sep, gdy tylko dotarły tam wie­ści o upadku Mus­so­li­niego. Do tego czasu jed­nak ofen­sywa utknęła w mar­twym punk­cie. Mont­go­mery podzie­lił swoje siły i natar­cie w kie­runku Mesyny osła­bło, a póź­niej zostało wstrzy­mane. Niemcy, wzmoc­nieni pod koniec lipca czę­ścią eli­tar­nej 1. Dywi­zji Spa­do­chro­no­wej, bar­dzo umie­jęt­nie pro­wa­dzili grę na zwłokę na kolej­nych pozy­cjach obron­nych wokół Etny. Pomy­słowe wyko­rzy­sta­nie górzy­stego terenu umoż­li­wiło, jako przed­smak tego, co miało nastą­pić we Wło­szech, około 60 tysiącom nie­miec­kich żoł­nie­rzy powstrzy­my­wa­nie 450 tysięcy żoł­nie­rzy alian­tów przez trzy­dzie­ści osiem dni. Sku­tek był taki, że cho­ciaż do nie­woli wzięto ponad 100 tysięcy żoł­nie­rzy wło­skich (pra­wie 35 tysięcy zde­zer­te­ro­wało w cza­sie kam­pa­nii), Niem­ców raczej wyparto z wyspy, niż roz­bito. Z powodu stra­te­gicz­nej nie­pew­no­ści co do inwa­zji na Wło­chy nie prze­pro­wa­dzono ope­ra­cji zamknię­cia por­tów naprze­ciw Mesyny i nie­mal 40 tysiącom żoł­nie­rzy nie­miec­kich oraz ponad 10 tysiącom pojaz­dów udało się ewa­ku­ować. Gdyby wzięto ich do nie­woli lub wyeli­mi­no­wano, zupeł­nie ina­czej poto­czy­łaby się histo­ria dal­szych dzia­łań we Wło­szech.

Nie­któ­rymi z pro­ble­mów, które opóź­niały zakoń­cze­nie suk­ce­sem kam­pa­nii, można obar­czyć gene­rała Ale­xan­dra, bez­po­śred­niego zwierzch­nika gene­ra­łów na polu bitwy, Pat­tona i Mont­go­mery’ego. Ale­xan­der, wykształ­cony w Har­row i San­dhurst, skromny i bez­pre­ten­sjo­nalny, był fawo­ry­tem Win­stona Chur­chilla przez całą wojnę. Wyróż­nił się jako dowódca pod Dun­kierką i w Bir­mie i w sierp­niu 1942 roku, na jakieś dwa mie­siące przed El-Ala­mejn, zastą­pił Auchin­lecka na sta­no­wi­sku naczel­nego dowódcy na Bli­skim Wscho­dzie. Na Sycy­lii nie udało mu się zapo­biec swa­rom mię­dzy gene­rałami bry­tyj­skimi i ame­ry­kań­skimi ani wyka­zać się odpo­wied­nio „twardą ręką” i zde­cy­do­wa­niem, by wyko­rzy­stać szyb­kie począt­kowe suk­cesy. Jako zręczny dyplo­mata wolał póź­niej trak­to­wać swoje wie­lo­na­ro­dowe siły pod Cas­sino z wiel­kim tak­tem, ale z koniecz­no­ści w koali­cji dowo­dził raczej na dro­dze uzgod­nień niż roz­ka­zów, co dopro­wa­dziło do nasi­le­nia się rywa­li­za­cji i zawi­ści mię­dzy Bry­tyj­czy­kami i Ame­ry­ka­nami.

W cza­sie kam­pa­nii sycy­lij­skiej skom­pro­mi­to­wał się też gene­rał Pat­ton, który tak się zasłu­żył przy przy­wra­ca­niu ame­ry­kań­skiego morale po kata­stro­fie na prze­łę­czy Kas­se­rine. Odwie­dza­jąc 3 sierp­nia szpi­tal w pobliżu Palermo, ame­ry­kań­ski gene­rał przy­sta­nął przy łóżku mło­dego żoł­nie­rza, który nie miał widocz­nych obra­żeń. „Co ci dolega, żoł­nie­rzu?” – zapy­tał Pat­ton. Męż­czy­zna odpo­wie­dział, że jest przy­pad­kiem psy­chia­trycz­nym. Wtedy Pat­ton ude­rzył go ręka­wiczką w twarz ze sło­wami: „Jesteś prze­klę­tym tchó­rzem”. Tydzień póź­niej, w innym szpi­talu, Pat­ton gro­ził żoł­nie­rzowi pisto­le­tem, a potem zdzie­lił go pię­ścią w głowę. Zmu­szono go do wysto­so­wa­nia prze­pro­sin i pozba­wiono dowódz­twa. Zda­rze­nia te jed­nak zwró­ciły uwagę na coraz poważ­niej­szy pro­blem zała­mań psy­chicz­nych wśród żoł­nie­rzy alianc­kich, który miał stać się tak ważną czę­ścią opo­wie­ści o Cas­sino.

Ale alianci mieli wiele powo­dów do zado­wo­le­nia z zaję­cia Sycy­lii. Powo­dze­nie dużego desantu mor­skiego w pew­nym stop­niu prze­pę­dziło duchy Gal­li­poli; Niemcy zdali sobie sprawę, że Włosi nie będą sku­tecz­nie bro­nić swo­jej ojczy­zny, więc wła­śnie gdy bitwa pod Kur­skiem osią­gnęła apo­geum, Hitler był zmu­szony wyco­fać oddziały i prze­rzu­cić je do Włoch. Dla Niem­ców był to koniec wszel­kich ope­ra­cji ofen­syw­nych na fron­cie wschod­nim. Żoł­nie­rze i samo­loty trzeba było wysłać nie tylko do samych Włoch, lecz rów­nież do tych czę­ści pod­bi­tej Europy, w któ­rych sta­cjo­no­wały oddziały wło­skie. W tam­tym cza­sie było pięć wło­skich dywi­zji we Fran­cji i nie mniej niż dwa­dzie­ścia dzie­więć na przy­spa­rza­ją­cych kło­po­tów Bał­ka­nach.

Teraz dowódcy alianc­kich sił powietrz­nych zmie­nili zda­nie i sta­now­czo opo­wia­dali się za inwa­zją na Wło­chy, mając zamiar wyko­rzy­stać do bom­bar­do­wa­nia waż­nych celów w połu­dnio­wych Niem­czech i na Bał­ka­nach lot­ni­sko w Fog­gii, poło­żone na połu­dniowy wschód od Rzymu. Nie tylko w zasięgu poja­wi­łyby się nowe obszary, ale i ataki mogłyby unik­nąć strze­gą­cego dostępu do Nie­miec od pół­nocy i zachodu pasa obrony myśliw­skiej i prze­ciw­lot­ni­czej, która spo­wo­do­wała ogromne straty wśród załóg bom­bow­ców. Pano­wała już zgodna opi­nia co do inwa­zji na Wło­chy.

Nowe wła­dze wło­skie stwier­dziły, że teraz nie ufają im ani Niemcy, ani alianci. Ale kolejny wysłan­nik, któ­remu towa­rzy­szył jako znak dobrej woli wysoko posta­wiony gene­rał bry­tyj­ski, jeniec wojenny, nawią­zał kon­takt z naczel­nym dowódz­twem alian­tów i wresz­cie pod koniec sierp­nia roz­po­częły się roz­mowy o rozej­mie. W ich trak­cie roz­wi­jano plany inwa­zji na Wło­chy na początku wrze­śnia. Włosi byli nie­chętni przej­ściu na stronę alian­tów, ale Stany Zjed­no­czone i Wielka Bry­ta­nia uparły się, że neu­tral­ność Włoch jest wyklu­czona. Rezul­ta­tem był jesz­cze więk­szy brak zaufa­nia i cho­ciaż 3 wrze­śnia pod­pi­sano tajny rozejm, dowódz­two alian­tów nie zgo­dziło się, by Włosi zapo­znali się z ich pla­nami inwa­zji. Włosi w oba­wie przed kro­kami odwe­to­wymi Nie­miec popro­sili alian­tów, aby wstrzy­mali się z ogło­sze­niem zawar­tego rozejmu, aż będą mieli na brzegu znaczne siły. Eisen­ho­wer utrzy­mał go w tajem­nicy przez pięć dni, ale 8 wrze­śnia, oba­wia­jąc się, że liczne oddziały wło­skie na pół­wy­spie mogą sta­wić opór, ogło­sił o szó­stej trzy­dzie­ści po połu­dniu w radiu Algier zakoń­cze­nie wojny z Wło­chami, mówiąc, że ma nadzieję, iż teraz „wszy­scy Włosi pomogą wyrzu­cić nie­miec­kiego agre­sora z wło­skiej ziemi”. W tym cza­sie główna flota desan­towa zbli­żała się do plaż Salerno, około trzy­dzie­stu mil od Neapolu. Znaj­du­jące się na pokła­dzie woj­ska bry­tyj­skie i ame­ry­kań­skie, dla któ­rych ta wia­do­mość, usły­szana z gło­śni­ków, sta­no­wiła cał­ko­wite zasko­cze­nie, przy­jęły ją gło­śnymi wiwa­tami. „Nie spo­dzie­wam się, bym jesz­cze kie­dy­kol­wiek miał być świad­kiem takich scen praw­dzi­wej rado­ści – napi­sał ame­ry­kań­ski ofi­cer. – Mno­żyły się domy­sły, a wszyst­kie były opty­mi­styczne. (…) Mie­li­śmy przy­cu­mo­wać w por­cie w Neapolu, nie natknąw­szy się na opór, z gałązką oliwną w jed­nej ręce i bile­tem do opery w dru­giej”.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: Monte Cas­sino

Copy­ri­ght © 2003 Mat­thew Par­ker

All rights rese­rved

The right of Mat­thew Par­ker to be iden­ti­fied as the Author of the Work has been asser­ted by him in accor­dance with the Copy­ri­ght, Desi­gns and Patents Act 1988.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2014, 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor mery­to­ryczny: prof. dr hab. Zbi­gniew Pilar­czyk

Redak­tor: Zofia Zawadzka

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Piotr Majew­ski

Foto­gra­fia na okładce

© Natio­nal Army Museum / Brid­ge­man Ima­ges

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Monte Cas­sino, wyd. III, Poznań 2024)

ISBN 978-83-8338-852-6

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel. 61 867 81 40, 61 867 47 08

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer