Moja droga do świętości - Szymon Kończyński - ebook + książka

Moja droga do świętości ebook

Kończyński Szymon

4,8

Opis

Postaw Boga na pierwszym miejscu w swoim życiu, a zobaczysz cuda i uzdrowienia na miarę Jego możliwości. Historia człowieka, który nie chce nikogo pouczać, ale chce tworzyć nauczycieli. Jeżeli uwierzysz w nauki Jezusa Chrystusa i dasz się oczyścić w Jego własnej krwi przelanej za ciebie na krzyżu, będziesz zbawiony. I już tutaj na ziemi zobaczysz moc Bożą objawiającą się tam, dokądkolwiek pójdziesz. Historie z życia osób opisane w tej książce oparte są na faktach. Pokazują, jak wygrać ze złem, wejść w relację ze Stwórcą i żyć w Jego obecności. Dają nadzieję na wyjście z każdej, nawet najgorszej, sytuacji życiowej, aby podążać ścieżką pełną szczęścia, miłości do ludzi i do siebie samego. Książka zawiera praktyczne porady i modlitwy, które pomagają kreować lepszą rzeczywistość, zarówno duchową, jak i tę materialną. Doświadczenia Ducha Świętego i Jego mocy, jakiej doznaje główny bohater, mogą stać się początkiem twojego nowego życia na ziemi, odbudować wiarę, że Bóg istnieje i pragnie zamieszkać w naszych sercach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 172

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (4 oceny)
3
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BL002276

Nie oderwiesz się od lektury

Mocne świadectwo, że Duch Święty wieje tam gdzie chce. Z książki wynika, że autor nie jest w Kościele Katolickim. Swoje nauczanie opiera na Biblii. Brakuje mi jednak spójności. Nic nie ma w niej na temat Sakramentów Świętych - spowiedzi, Komunii Świętej, sakramentu małżeństwa. Oby ta ewangelizacja ubogacała a nie zwodziła. W końcu po owocach ich poznacie…
00

Popularność




WSTĘP

Na samym początku chciałabym podzielić się świadectwem uzdrowienia, jakiego sama doświadczyłam. Było to moją motywacją do przeprowadzenia rozmowy z człowiekiem, przez którego ręce zostałam uzdrowiona. To właśnie na podstawie jego biografii powstała ta książka. Wyjątkowa osoba, o cudownym wnętrzu, z niełatwą przeszłością. Nie spodziewałam się tak kreatywnych i rozbudowanych wypowiedzi ze strony Szymona. Ciekawość sprawiała, iż pytania same nasuwały się na usta. Pod koniec wywiadu, który przeprowadziłam, wpadłam na pomysł spisania wszystkich tych niezwykłych doświadczeń. Podjęłam się również ich zredagowania, więc autorstwo należy do Szymona K. i Ducha Świętego. Nie mogłabym podpisać swoim nazwiskiem czegoś, co w zdecydowanej większości nie należy do mnie. Ujętą w słowa historię, którą oni tworzyli przez trzydzieści lat, pomogłam im przelać na papier. Podczas opisywania tych zdarzeń otworzyłam się na całkiem inną rzeczywistość, o której do niedawna nie miałam pojęcia. Przyjechałam do Anglii w poszukiwaniu lepszego jutra, a odnalazłam dużo więcej, niż się spodziewałam. Pragnę, aby każdy doświadczył takiej przemiany myślenia i postrzegania swojego własnego życia i świata, jakiej doświadczyłam ja. Dlatego ta książka jest zadedykowana wszystkim tym, którzy już dawno stracili nadzieję na lepsze jutro bądź też szukają właściwej drogi w życiu i nie potrafią jej odnaleźć.

W RAMIONACH OJCA

Jak to się zaczęło? Czy pamiętasz ten moment, kiedy po raz pierwszy poczułeś obecność Boga w swoim życiu? Więź z ojcem ma duże znaczenie dla kształtowania tożsamości każdego człowieka. Dla chłopca ojciec jest przewodnikiem po męskim świecie. Jak wpłynęło na ciebie to, że w twoim życiu ojciec biologiczny był nieobecny.

Nie miałem żadnej relacji z biologicznym ojcem. Zostawił nas, jak byłem dzieckiem. Za bardzo go nie pamiętam, dlatego też nie czułem potrzeby jego obecności w moim życiu. Nie łączyła nas żadna więź. Pamiętam jednak taki dzień, kiedy mama zabrała mnie do sądu na rozprawę o alimenty. Wtedy zobaczyłem ojca pierwszy raz od dłuższego czasu. Gdy spotkaliśmy się przed salą rozpraw, podszedł do mnie i zaczął coś mówić. Zapomniałem, co dokładnie powiedział, ale był bardzo nachalny. W pewnym momencie zwróciłem się do niego per „ojciec”, co go bardzo rozgniewało. Wpadł w furię, zaczął krzyczeć: „Jak nie chcesz mówić do mnie tato, to mów mi pan”. Jako dziecko nie potrafiłem wybrnąć z tej sytuacji. Powiedziałem do niego: „Odsuń się, pan”, po czym wskazałem mu ręką miejsce pod oknem. Zobaczyłem ogromne wzburzenie na jego twarzy i usłyszałem słowa: „Nie jesteś moim synem, nie chcę, żebyś był moim dzieckiem”. To, co się zadziało we mnie, okazało się przełomowym i najpiękniejszym momentem mojego życia, o czym jeszcze wtedy nie miałem pojęcia. Zdecydowałem w tym samym dniu, że skoro mój biologiczny ojciec mnie nie chce, to niech Bóg stanie się moim „Tatą”. Odkąd pamiętam, czułem obecność Bożą, ale tego dnia nastąpiła diametralna zmiana. Zacząłem się modlić swoimi własnymi słowami, tak jak potrafiłem. Pytałem Boga o wszystko i prosiłem o wszystko, jak prosi się swojego tatę. Nie dostawałem bezpośrednio odpowiedzi na każdą moją modlitwę, czułem jednak, że ktoś trzyma rękę nad moim życiem. Miałem wrażenie, iż dorastam w Bożej obecności, a Jego wzrok jest utkwiony we mnie. Wzrok Ojca, którego nie widać. Natomiast można go odczuć i doświadczyć tak blisko, namacalnie jak drugiego człowieka. Modliłem się głębiej i silniej. Pragnąłem bardziej i bardziej tej obecności w swoim życiu. Tak jak autystyczne dziecko, które nie widzi przeszkód ani blokad. I tylko jeden cel. Być bliżej Boga.

To niezwykłe, że w człowieku i poza nim istnieje rzeczywistość, której nie widać, nie słychać ani nie można jej dotknąć, a jednak jest prawdziwa. Kiedy zauważyłeś, że nie tylko istnieje świat, który nas otacza?

Już jako nastolatek miałem takie przeświadczenie i doświadczenia. Byłem zwyczajnym młodzieńcem, jak każdy inny chłopak: szkoła, dom, podwórko, koledzy. Dużo czasu spędzałem sam ze sobą z daleka od hałasu, aby poukładać myśli. Modliłem się tylko wtedy, gdy czegoś potrzebowałem. Nie opuszczała mnie jednak świadomość obecności świata duchowego. Pewnego razu, jak wychodziłem z domu mojej ciotki, gdzie często bywałem, nagle zauważyłem ducha człowieka, którego nie znałem. Szedł tuż obok mnie. Poczułem w swoim wnętrzu, że to duch wujka, za którego często modliłem się na cmentarzu, gdzie był pochowany. W pewnym momencie przyszła mi do głowy myśl, pójdę pomodlę się za tego biedaka. Uwielbiałem cmentarze, zwłaszcza w nocy. Zero ludzi, cisza i spokój, tego nic nie mogło mi zastąpić. Tak więc o północy poszedłem na cmentarz pomodlić się nad wujka grobem. Za jego duszę, która nie mogła zaznać spokoju. Kiedy wychodziłem z cmentarza, wujek wyglądał na zagubionego. Stanął przy bramie, a ja zniknąłem w oddali na drodze prowadzącej do domu. Z rana przy kawie opowiedziałem o tym zdarzeniu mojemu dziadkowi, który w pierwszej chwili zaczął się śmiać. Nie zważając na jego zachowanie, opisywałem całą sytuację oraz jak wyglądał ten duch, który ze mną szedł. Troszkę wyższy ode mnie, włosy długawe jak na grzybka ścięte i oczy wyraźne. No i jedna rzecz w głowie mi utkwiła – wąsik hitlerowski, pewnie taka moda w czasach wojny była. Dziadek blady się zrobił, zaczął czegoś szukać, miał jedyne zdjęcie tegoż właśnie wujka. Znalazł oczywiście, spojrzałem na nie, identyczna osoba, ten sam grób, ten wujek. Podążyliśmy za tym drogowskazem, modląc się za niego osobno, ale w duchu razem. Duchowość to intymna i subtelna strefa życia. Świat duchowy istnieje i tylko czeka, aby go odkryć.

Świat duchowy istnieje. W jaki sposób ten świat otwierał się na ciebie?

W dniu, w którym umarła moja babcia, w mojej głowie i duchowości działo się coś, co mnie ogromnie dziwiło. Totalny spokój i radość, że Marysia nie musi się już męczyć na tej ziemi. Po licznych operacjach, jakie przeszła, i szpitalach, które odwiedziła przez ostatni rok, jej ciało już nie wróciłoby do normalności i pełnej sprawności fizycznej. W swoim wnętrzu czułem, że babcia po śmierci pozostała na ziemi jeszcze przez trzy dni, a później trafiła do miejsca w świecie duchowym, które nie było ani niebem, ani piekłem, gdzieś pośrodku. Trzy miesiące po jej śmierci usłyszałem i poczułem w sercu, że trafiła do nieba. Było to tak wyraźne i mocne, iż nie miałem co do tego żadnych wątpliwości. Zaskoczyła mnie jednak ta informacja. Dusze nie idą do nieba ot tak sobie. Odpowiedź na to jakże nurtujące mnie pytanie otrzymałem po piętnastu latach. Mieszkałem już w Anglii od dłuższego czasu. Pewnego wieczoru po pracy postanowiłem zadzwonić do mamy i wywiązała się między nami miła rozmowa, która mi wszystko rozjaśniła.

– Zgadnij, kogo spotkałam?

– Hm, nie wiem.

– Ciotkę Anię.

– No i jak tam ciotka?

– Nie zgadniesz, co mi mówiła.

– No pewnie nie.

– Pamiętasz, Szymek, jak mi powiedziałeś, że babcia trafiła do nieba po trzech miesiącach.

– Tak, przypominam sobie.

– Chyba miałeś rację, ciotka opowiedziała mi dzisiaj pewną historię, dokładnie to, co ty mówiłeś kilkanaście lat temu.

Nie było to dla mnie zaskoczeniem, ale wywołało uśmiech na mojej twarzy przez resztę dnia. Tuż po śmierci babci ciotka jechała pociągiem z Poznania do Ostrowa i napotkała zakonnice, które są oddane Jezusowi Chrystusowi. Zmartwiona ciotka Ania użaliła się im, że jej siostra Marysia umarła kilka tygodni wcześniej i jest w jakimś dziwnym miejscu. Ania była postrzegana w naszej rodzinie jako człowiek głębokiej modlitwy. Bardzo dużo czasu spędzała w kościele, co przerodziło się w jej obsesję. Najprawdopodobniej dzięki temu miała lepsze połączenie ze światem duchowym. Wnioskuję to po tym, iż wiedziała dokładnie, co dzieje się z duszą jej siostry po śmierci. Zakonnice obiecały pomodlić się za Marysię i tak się rozstały. Niedługo potem Ania poczuła na modlitwie, że jej siostra jest w niebie i już nie potrzeba się za nią modlić. Piętnaście lat po tym zdarzeniu spotkała się z moją mamą, podczas rozmowy opowiedziała jej o tym doświadczeniu. Mama zainteresowana tym faktem połączyła w jedno to, co lata wcześniej usłyszała ode mnie. Jestem jedną z tych osób, które nie wierzą w przypadki. Ta informacja sprawiła, że to, co czułem i widziałem w świecie duchowym, stało się jeszcze bardziej realne dla mnie.

WRÓŻBIARSTWO I EZOTERYKA

Zawsze dużo się modliłem świadomie czy też nie. Sercem starałem się być blisko Boga. Odczuwałem już nie tylko Jego obecność, ale także obecność świata duchowego. Chcąc doświadczać więcej, poszedłem w nieco złym kierunku. Nieświadomy tego, co mnie może spotkać, udałem się do sklepu ezoterycznego w nadziei, że znajdę tam coś dla siebie. Nic bardziej mylnego, po kilku latach stwierdziłem, że złe duchy ciągną tam ludzi po to, aby ich omotać, a na końcu zniszczyć. Tak samo jest z wróżkami, które działają w tej samej złej duchowości. Znalazłem w tym sklepie całkiem bezużyteczną rzecz – „wahadełko”, no i kupiłem. Była to największa pomyłka mojego życia, o czym przekonałem się niedługo potem. Zafascynowany wziąłem wahadełko do domu, poczekałem do wieczora, aż będę sam. Wtedy wypróbuję, czy to będzie działać, a jeżeli tak, to się trochę pobawię. Powiedzenie „ciekawość prowadzi do piekła” pasuje tutaj jak najbardziej. Wyciągnąłem wahadełko, instrukcja obsługi: zadaj pytanie, w prawo na tak, w lewo na nie. Już zaczęło robić się ciekawie i po paru minutach wahadełko drgało pod wpływem niewidzialnej siły. Nitka podczas zadawania pytań aż się skręcała, żeby poruszyć metalowym stożkiem uczepionym u samego dołu. Pierwszego dnia zauważyłem, że wahadełko nie odpowiada na pytania w stu procentach prawidłowo. Okazało się, że duchy, które za tym stały, nie wiedziały wszystkiego. Używały energii z mojego ciała, żeby poruszyć wahadełkiem, jednocześnie wyciągając szczątkowe informacje z mojego życia, aby wciągnąć mnie w tę całą grę. Już za pierwszym razem przyczepił się do mnie duch chłopaka około dwudziestosześcioletniego. Wysoki, szczupły, jasne włosy, z pozoru spoko koleś, ale z czasem strasznie natrętny. Przychodził za każdym razem, jak wyciągałem wahadełko, tak jakby wiedział, niby czegoś szukał bądź też potrzebował. Nie wiem, o co do końca chodziło i w jakim celu przychodził. Wciągnęła mnie ta zabawa i po każdym seansie traciłem dużo siły. Tylko prysznic mógł postawić mnie z powrotem na nogi. Przesypiałem szesnaście godzin na dobę, co nigdy wcześniej się nie zdarzało. Po paru tygodniach miałem tego dość i postanowiłem z tym zerwać. Wtedy pojawiły się schody, nie opuszczało mnie wrażenie, jakby cały tamten świat uwziął się na moje życie. Nieprzespane noce, zła atmosfera duchowa dookoła mnie i bezradność. Trudno było o tym rozmawiać, wtedy nie rozumiałem, co się ze mną działo. Kilka razy próbowałem komuś o tym powiedzieć, ale zawsze spotykałem się z niezrozumieniem albo strachem. Temat totalnie zepchnięty na margines w naszej społeczności, którego nikt nie chciał poruszać. Zmęczenie, bezsilność i natrętne myśli w mojej głowie doprowadziły mnie do skłonności samobójczych. Chciałem być wolny od tego wszystkiego, co mnie niszczyło. Jeden moment i po sprawie. W dniu, w którym myślałem, że to już koniec, tak się nie da żyć, zdarzyło się coś dziwnego. Idąc ze sklepu spożywczego, znalazłem różaniec, ominąłem go, ale po chwili wróciłem. Podniosłem go i zacząłem się na nim modlić, tak jak umiałem. Każda kulka „Ojcze nasz” albo „Zdrowaś, Maryjo”. To modlitwy, które najlepiej znałem. Już po paru minutach odczułem różnicę. Modliłem się całą noc, aż zasnąłem. Gdy się obudziłem, wszystko zdawało się inne, odmienione. Usiadłem na łóżku i spojrzałem na ręce, miałem wrażenie, że je odzyskałem, wcześniej były jakby nie moje. Zacząłem widzieć wyraźnie otaczający mnie świat. Czuć zapach powietrza, cieszyć się kolorem drzew, wszystko wróciło na odpowiednie tory. Do modlitwy już nie musiałem się zmuszać, ja to po prostu czułem. Z czasem mogę powiedzieć, że Duch Święty wspierał mnie w tym wszystkim. Obecność, której nie widziałem, a jednak działała. Jakby kamień spadł mi z serca. Modliłem się każdego dnia, chodziłem z różańcem wszędzie, trzymając go w ręce. Widziałem, jak niektórzy ludzie mijający mnie na ulicy dziwnie się patrzyli, ale nic mnie to nie obchodziło. Tylko ja, Bóg i Jego obecność dookoła mnie. Już nie byłem sam w swoim cierpieniu. Mój Bóg, mój Ojciec był ze mną. Czułem się tak, jak z przypowieści o synu marnotrawnym, którą słyszałem w kościele kilka lat wcześniej. Zmotywowało mnie to do kupienia Nowego Testamentu. Pismo Święte w domu było trochę za duże dla mnie gabarytowo. Zacząłem go czytać, ale nie do końca rozumiałem, o co w nim tak naprawdę chodzi. Więc wolałem się modlić, bo to łatwiejsze. To były piękne trzy miesiące bez stresu i ataków złego. Bardzo dobry czas na umocnienie się w Duchu Świętym, modlitwie i Słowie Bożym. Wewnętrzna radość, piękny dar, jaki dostałem od Ojca z okazji powrotu do życia w Jego obecności. Po trzech miesiącach byłem pewny siebie i tego, że już będzie dobrze. Zacząłem żyć bardziej na luzie, myśląc o sobie, a nie o modlitwie, przez co zrobiłem się nieostrożny i Zły znów wkradł się do mojego życia. Tym razem było poważniej, próbował przejąć całe moje ciało. Złapałem za różaniec, ale coś blokowało moją modlitwę. Otworzyłem Nowy Testament i zobaczyłem, jak wzrok mi się pogarsza. Co jest, pomyślałem, zamiast liter tylko czarno-biała plama. To jest niemożliwe. Biorąc do ręki normalną książkę, potrafiłem ją czytać, a Pisma Świętego nie. Wiedziałem już, że to jest sprawka mojego wroga, który czyha na moją duszę. Przyszła mi do głowy pewna myśl: „Jeżeli raz udało mi się z nim wygrać, to tym razem też się uda”. Miałem rację, po trzech dniach modlitwy Zły ustąpił. Różaniec okazał się niezawodną bronią przeciw Diabłu i jego zastępom. Wtedy postanowiłem, że już nie będę oddalał się od Boga i tak też było przez długi czas. Miesiące mijały, a ja rosłem w modlitwie i Piśmie Świętym. W momencie, kiedy mój zapał chrześcijański opadł, omyłkowo rozdrapałem znamię na nodze. Wdało się zakażenie, które trzeba było wyleczyć, a znamię usunąć. To zdarzenie uziemiło mnie na dwa tygodnie z korzyścią dla mnie, jak się później okazało. W tym czasie przeczytałem Stary i Nowy Testament, co totalnie zmieniło moje wyobrażenie o Bogu. Wreszcie zrozumiałem, jak wielkiego i wspaniałego Ojca mamy w niebie, a moje serce rozpaliło się znacznie większą miłością do tegoż właśnie Boga. Poznałem Stwórcę jeszcze bliżej, przez co moje zaufanie do Niego wyraźnie wzrosło. Przeczytanie Pisma Świętego pozwoliło mi wejść na inny poziom relacji z Nim, o czym przekonałem się po tych dwóch tygodniach. Piękny okres w moim życiu i prawdziwy dowód na to, że Bóg ma moc zmienić każdy etap naszego doczesnego bytu w coś naprawdę dobrego. Musimy tylko dać Jemu przyzwolenie do całego naszego życia. Otworzyć mu drzwi naszego serca i pozwolić, aby z nami wieczerzał aż do końca naszych dni na tym świecie.

POTĘGA PODŚWIADOMOŚCI

Dawno temu wpadła mi w ręce książka znanego autora o potędze podświadomości i jestem bardzo ciekawa, co o tym sądzisz. Po jednej modlitwie z tobą sama stwierdziłam, że to musi mieć jakieś głębsze dno. Te wszystkie opowieści o tym, że podświadomość ma moc uleczania, wydają się banalne w porównaniu z tym, co ja przeżyłam podczas naszych modlitw. Jeśli potrafisz, to odpowiedz na to pytanie. Rozwiałoby to wiele moich wątpliwości, które ostatnio zasiały się w moim umyśle.

Po kilku latach czytania Pisma Świętego stwierdziłem, że nie jestem w stanie już nic więcej z niego wyczesać. Utknąłem w martwym punkcie. Czytałem, ale nie potrafiłem nic więcej zrozumieć. Podobnie jak tobie, mnie również wpadły w ręce książki o zbliżonej tematyce. Osoby, które je pisały, bardzo często zaczynały od Pisma Świętego. Pozwoliło mi to zrozumieć, jaka jest różnica pomiędzy duchowością a sposobem działania psychiki. Czym jest świadome i podświadome myślenie. Dobrze napisane, łatwe w czytaniu, ale polecam zgłębić Pismo Święte każdemu, kto dotyka się takich książek. Ich autorzy często nie doświadczali obecności Ducha Świętego przed ich napisaniem. Zauważyłem, że wiele z nich zawiera wyrwane z kontekstu fragmenty Pisma Świętego, przetłumaczone w taki sposób, że wychodzi na to, iż to my jesteśmy bogami swojego własnego życia. Nasza podświadomość jest mocą stwórczą, która ma zdolność przyciągania i kreowania wszystkiego, co sobie zamarzymy. Piękna bajka, ale z rzeczywistością nie ma nic wspólnego. Natomiast daje Złemu wielkie pole manewru, aby nas kusić wszystkim, co daje ten świat, jednocześnie zaślepiając nasze oczy. Wykrzywiając obraz Boga w naszym umyśle tak, byśmy Go nie odnaleźli. Patrząc z logicznego punktu widzenia, trzeba sobie zadać pytanie: „Jak nasza podświadomość mogłaby kreować rzeczy materialne, czy to jest realne?”. Wszystko, co piękne na tym świecie, pochodzi z natury, zostało stworzone przez kogoś i tym kimś jest właśnie Bóg. On stworzył świat i nas, a my stworzyliśmy wszystko to, co widzimy dookoła. I to właściwie sposób, w jaki ja sobie to tłumaczę. Trzeba przejść pewną drogę w życiu, ażeby zrozumieć, kto jest twórcą wszystkiego i co znaczy być dzieckiem Boga. Należy zrozumieć, że tylko Bóg ma moc stwórczą, a my podłączeni do Niego poprzez Ducha Świętego, jakiego dostaliśmy za pośrednictwem Jezusa Chrystusa, jesteśmy zanurzeni razem z nim w Jego własnej krwi. Korzystamy z łaski, którą On nam daje każdego dnia, ku pokrzepieniu naszych serc. Aczkolwiek książki bardzo mądre wyjaśniły mi procesy świadomego i podświadomego myślenia. Napisane często przez bardzo wybitnych naukowców, zapatrzonych na świat materialny, w którym trudno odnaleźć Boga. Sam osobiście uważam, że obecności Ducha Bożego trzeba doświadczyć, żeby w pełni w niego uwierzyć. Cała wiedza tego świata nie jest w stanie się równać choćby z jednym Jego dotykiem. Uzdrowienie w imię Jezusa Chrystusa, dar języków czy też dar radości w Duchu Świętym. Takie doświadczenie Jego obecności sprawia, że Bóg staje się dla nas tak autentyczny, jak to wszystko, co nas otacza. Świat duchowy to inna rzeczywistość. Poziom świadomości niewidzialnego świata wzrasta równolegle z jego doświadczeniem. Im głębiej pozwalasz sobie zanurzyć się w świecie niematerialnym, tym więcej zaczynasz rozumieć zasady działania świata duchowego. Moment, kiedy modlitwa staje się twoim nawykiem, a życie w Duchu Świętym codziennością, obecność Boża zaczyna wzrastać w twoim wnętrzu. Uświadamiasz sobie, że w obliczu tak wielkiego i potężnego Boga czymże jesteśmy my i nasza podświadomość. Wyobraźmy sobie potęgę Boga, który trzyma w swojej dłoni cały ten wszechświat. W obliczu Jego majestatu kimże jestem Ja. Tak mały, a jednocześnie tak ukochany przez Boga, i ta cudowna świadomość, że Jego Duch zechciał zamieszkać we mnie. Uczucie tej świadomości, wykraczające poza margines naszego ziemskiego zrozumienia. Niekończąca głębia Jego Ducha, w której my możemy się zanurzyć. To już nie może być podświadomość. Jako ludzie jesteśmy ograniczeni, lecz jako naczynia Boże możemy dać się wypełnić Jego Duchem, dzięki któremu mamy możliwość posiadania spełnionego życia. Wypełnieni Jego Duchem możemy dokonywać cudów Jego mocą na miarę Jego wielkości, a nie naszej ograniczonej podświadomości.

SŁUŻBA WOJSKOWA

Zadam tobie pytanie z pozoru odbiegające od tematu, ale mi się wydaje, że bardzo powiązane. Jeśli chodzi o odbytą służbę wojskową, jak to jest widziane z chrześcijańskiego punktu widzenia? Z tego, co mi wiadomo, nie wolno tobie strzelać z broni. Chrześcijaństwo jest przecież pokojową religią, że już nie wspomnę o przysiędze wojskowej. W momencie, kiedy oddałeś życie Jezusowi Chrystusowi, nie wolno ci przysięgać z punktu widzenia Nowego Testamentu. Popraw mnie, jeśli się mylę.

Uchylałem się od