Misfit - Kamila Głowacka - ebook + audiobook + książka

Misfit ebook i audiobook

Kamila Głowacka

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Marzący o karierze wokalisty zespołu rockowego Skid wplątuje się w historię zagadkowej śmierci kolegi. Czy to on nacisnął na spust pistoletu, czy był tylko mimowolnym świadkiem tego, jak Jake w oparach alkoholu i narkotyków sam odebrał sobie życie? W rozwikłaniu zagadki pomaga mu Leslie, który stając się powiernikiem bolesnej tajemnicy przyjaciela, organizuje wspólną ucieczkę z miasta. Czy da się uciec od przeszłości? Czy mroczny sekret ujrzy światło dzienne? Czy Skid, nad którym ciąży groźba oskarżenia o zabójstwo, zdoła oczyścić się z zarzutów?

Znowu pomyślał o ryzyku, jakie niesie za sobą uciekanie przed przeszłością. Zmieniasz codzienne zwyczaje, zmieniasz miejsca, do których powracasz, gdy zostajesz sam, zmieniasz relacje z ludźmi, zdarza się, że zmieniasz nawet wygląd. Chowasz się i nie chcesz myśleć o tym, co było. Wtedy przychodzi dzień, chwila, minuta, kiedy burzy się choć część twojego obronnego muru i trzeba budować od nowa. Podnieść się, załatać przerwę i uciekać dalej. Prawda jest jednak taka, że uciec się nie da.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 257

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 48 min

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




1.

Dochodziło południe. Na parterze domu od rana panowała krzątanina. Nie uczestniczył w niej tylko on. Jego nigdy nie obchodziły sprawy związane z domem. Tutaj i tak każdy zajmował się sobą. Tak więc obudziły go dopiero promienie słońca, które przedarły się przez szparę w niedosuniętych zasłonach. Otworzył oczy z niechęcią, po czym przewrócił się na brzuch i nakrył głowę poduszką. Doskonale wiedział, że nie uda mu się już zasnąć, lecz mimo tego starał się oddalić od siebie konieczność wstania z łóżka. W końcu jednak westchnął ciężko i podniósł się. Podciągnął dresowe spodnie, w których zazwyczaj sypiał, i przeczesał palcami długie blond włosy. Ruszył w stronę łazienki i nadepnął na puszkę po piwie. Zaklął w myślach. Obiecał sobie, że następnym razem bardziej zadba o porządek. Nie oszukujmy się, tylko sobie obiecał. Nie pierwszy raz zresztą. Matka zawsze ubolewała nad jego bałaganiarstwem, a jej ulubionym zajęciem wydawało się bieganie za nim z miotłą, ścierką i płynem do mycia. Jej jedyny syn wyrzucał ją zazwyczaj ze swojego pokoju i tak historia zataczała koło. Jego wymówka zawsze brzmiała tak samo – nie mam czasu.

Prawda była jednak nieco inna. Odkąd upodobał sobie samotne wędrówki po okolicy, żadna siła nie mogła zaciągnąć go do domu. Wracał, gdy był już tak zmęczony, że zasypiał zaraz po padnięciu na łóżko. Później doszły przejażdżki na motorze i w ten sposób jego własny pokój był jak hotel.

– Gdzieś ty znowu był? Włóczyłeś się całą noc, tak? – wypytywała matka.

Bynajmniej nie zdziwiła go absurdalność tych pytań. Podejrzewał, że rodzicielka nie zauważała już, kiedy wracał, a kiedy wychodził z domu.

– Spałem – rzucił od niechcenia, ponieważ zajęty był szukaniem w lodówce czegoś do jedzenia.

– Niemożliwe!

– A jednak – rzekł, gryząc jabłko. Ziewnął po chwili, nieco ostentacyjnie.

– Tam, na stole masz śniadanie. – Kobieta jak zwykle polerowała blaty. Tak było zawsze w soboty, gdy miała wolne. Jedynym, co ją interesowało, było sprzątanie. Wziął jedną kanapkę i ruszył z powrotem w górę schodów. – Dlaczego znów zamykasz się w pokoju? – nie dawała mu spokoju. – Kompletnie tego nie rozumiem. Chodzisz jak cień po domu albo nie ma cię wcale. Nie wiem, co się z tobą dzieje! Wracaj tu i porozmawiaj ze mną. Dlaczego jesteś odwrócony plecami?! Mógłbyś okazać trochę szacunku, słyszysz? Leslie? Pomógłbyś ojcu w garażu.

Ale on jej już nie słuchał. Kolejna rzecz, która irytowała go w domu. Matka zawsze za dużo gadała. Oczywiście wtedy, gdy tylko się na niego natknęła. W innych przypadkach zajęta była pracą. Ojciec, kiedy akurat nie był w delegacji, zamykał się w swoim gabinecie z butelką whisky i słuchał jazzu.

Leslie znalazł pod łóżkiem butelkę z resztkami wody mineralnej. Gdy wypił płyn, jak zwykle wyrzucił butelkę za siebie. Ta odbiła się i z powrotem potoczyła pod łóżko. Chłopak z ciekawości zajrzał tam, lecz powstrzymał się od komentarza na temat tego, co tam zastał. Podszedł do półki, by poszukać jakiejś kasety. Włączył starego rocka, pogłośnił niemal na cały regulator i kiwając głową, kręcił się po pokoju. Gdy nie przebywał poza domem, najczęściej rysował. Wszystko, co podsunęła mu wyobraźnia. Niektórzy mówili, że jest w jego rysunkach coś niepokojącego. Sam jednak tego nie dostrzegał, był to tylko sposób na wyrażanie skomplikowanych uczuć, które do niego przychodziły. Bywały momenty, kiedy przez nagromadzone myśli nie mógł usiedzieć w jednym miejscu. Wtedy najczęściej udawał się w pewne miejsce razem ze swoim psem i siedział tam do późna.

Odsunął w końcu szufladę i wyrzucił z niej prawie całą zawartość. Czasem naprawdę przeklinał się za nieumiejętność utrzymania porządku. Teraz, gdy chciał znaleźć choć jedną czystą kartkę, musiał przekopać pół pokoju. Gdy przekładał papiery, zauważył swoje zdjęcie z podstawówki. Nie potrafił się z siebie nie śmiać. Piegi na lekko zadartym nosie, jasnobrązowe włosy obcięte na grzybka i szczery, szeroki uśmiech, choć z szelmowską nutą.

Cwaniaczek się znalazł, pomyślał, odrzucając zdjęcie na stertę papierów. Spomiędzy dwóch kartek wysunęła się jasnobrązowa koperta. Leslie zmarszczył czoło i wziął kopertę do rąk. Pamiętał dokładnie dzień, w którym ją dostał. Rodzice zrobili mu wielką awanturę, jakby nie wystarczyło, że wtedy wciąż się wahał. Otworzył ją i zaczął czytać list.

 

Szanowny Pan Leslie McIver

Uprzejmie informujemy, iż pozytywnie rozpatrzono Pana podanie o wykreślenie z listy studentów i przerwanie studiów dziennikarskich…

 

Więcej nie chciał już czytać. Zauważył, że z koperty wypadło coś jeszcze. Zdjęcie. Wziął je do ręki. Przedstawiało roześmianą dziewczynę o rozjaśnionych słońcem złocistobrązowych włosach, tworzących delikatne fale. Miała na sobie za dużą kraciastą koszulę i jeansowe szorty. Schował szybko obie rzeczy do koperty, jak gdyby nagle oparzyły go w ręce. Zbyt bolesne. Nie mógł na to patrzeć. Wszystko za bardzo związane z przeszłością. A on nie chciał mieć z nią już nic wspólnego. Wyciągnął jedną czystą kartkę, a resztę rzeczy wrzucił byle jak do szuflady.

Znowu pomyślał o ryzyku, jakie niesie za sobą uciekanie przed przeszłością. Zmieniasz codzienne zwyczaje, zmieniasz miejsca, do których powracasz, gdy zostajesz sam, zmieniasz relacje z ludźmi, zdarza się, że zmieniasz nawet wygląd. Chowasz się i nie chcesz myśleć o tym, co było. Wtedy przychodzi dzień, chwila, minuta, kiedy burzy się choć część twojego obronnego muru i trzeba budować od nowa. Podnieść się, załatać przerwę i uciekać dalej. Prawda jest jednak taka, że uciec się nie da. Leslie doskonale o tym wiedział. Odgradzał się od wielu rzeczy, jak tylko potrafił.

Usiadł na ziemi i wziął ołówek do ręki. Miał zupełną pustkę w głowie. Tak jakby wszystkie jego myśli schowały się w tej kopercie na dnie szuflady. Narysował na papierze dosłownie kilka kresek. Przed oczami wciąż miał dziewczynę ze zdjęcia. Rozległo się skrobanie do drzwi. Blondyn wstał i je otworzył.

– Mud, a ty czego tu? – powiedział, patrząc w dół.

Odpowiedziało mu merdanie ogonem i bezproblemowe wskoczenie na łóżko. Pies rasy border collie, choć bez rodowodu, prezentował się jak najlepszy okaz. Chłopak znalazł go trzy lata temu w sąsiednim mieście. Nikt z jego znajomych nie chciał psa, więc sam go zatrzymał i nie pożałował tej decyzji. Stanowili zgrany zespół.

– Wiesz co, stary? – rzucił Leslie, patrząc na psa. – Chyba wezmę prysznic.

Nie czekając na odpowiedź, której pewnie by nie dostał, udał się do łazienki. Gdy później zszedł na dół w wypłowiałym od słońca, niegdyś czarnym t-shircie, jasnoniebieskich jeansach i kowbojskich butach, zauważył, że zrobiło się dość późne popołudnie. Matka Lesliego wyszła zapewne na spotkanie z przyjaciółkami, a ojciec cały dzień spędzał w garażu. Do takiego wniosku doszedł blondyn. Gwizdnął na psa. Ten w mgnieniu oka pojawił się obok niego.

– Co powiesz na wycieczkę? Tak myślałem. No to w drogę.

***

Muchy obijały się o siebie, krążąc wokół żyrandola na balkonie. W tej okolicy ludzie odnosili się do siebie całkiem życzliwie. Potrzebna ci była kosiarka? Mogłeś pożyczyć ją od sąsiada. Oczywiście bez zbędnej poufałości.

Lecz jak to z reguły bywa, znalazł się jeden dom-odszczepieniec. Tę rodzinę wszyscy woleli raczej omijać z daleka. Miały w tym swoją zasługę plotki i niedomówienia. Mieszkańcom tego domu wcale to nie przeszkadzało. To oni przeszkadzali sobie nawzajem. Tego popołudnia panował jednak względny spokój. Miała na to wpływ przestronność wnętrza, które przy dobrej strategii dawało możliwość uniknięcia spotkania pomiędzy domownikami. Jeden z nich spędzał samotne popołudnie na balkonie, siedząc na wyściełanej poduszkami wiklinowej ławce. Balkon ze wszystkich stron obrośnięty był bluszczem, który wił się także wokół balustrady. Młody chłopak o brązowych długich włosach siedział tam od dłuższego czasu i patrzył, jak słońce chyli się ku zachodowi. Wraz ze złotopomarańczową kulą z godziny na godzinę umykały części jego życia. Od czasu do czasu wypijał większy łyk z zielonej butelki, stojącej na stoliku obok. Utkwił teraz wzrok w dzieciach, które bawiły się beztrosko na podwórku po drugiej stronie ulicy. Nie przypominał sobie, by on kiedykolwiek tak… chociaż nie. Odszukał w pamięci uśmiechniętą kobietę o kasztanowych włosach i dużych orzechowych oczach. Bujała go na huśtawce przed domem, słyszał jej pogodny śmiech. Później obraz rozmył się i to był koniec wspomnień z dzieciństwa. O tym, co działo się dalej, myślał bardzo rzadko lub wcale. Po co rozdrapywać stare rany, skoro i tak otrzymuje się nowe.

Wszedł do swojego pokoju i odsunął w szafce nocnej trzecią szufladę od góry. Wciąż tam był. Rewolwer ojca. Nie sądził, by zauważył dotychczas, że zniknął z jego półki na narzędzia w piwnicy. Wziął broń do ręki i wyobraził sobie, że w kogoś celuje i strzela. Zganił się w duchu, że zachowuje się jak dzieciak. Sam nie do końca wiedział, po co trzyma ją w pokoju. Nie byłby w stanie nikogo zabić, o tym był przekonany. A jednak miał satysfakcję ze świadomości swojej przewagi nad potencjalną ofiarą.

Wrócił na balkon i zapalił papierosa. Kolejny żałosny sposób na nerwy, pomyślał i oparł się o balustradę. Uśmiechnął się pod nosem, podążając wzrokiem za kotem, uciekającym w popłochu wzdłuż ulicy.

Później zza rogu wyłonił się czarny pies z białą łatą pod szyją, białymi łapami i białym lewym uchem. Chłopak zagwizdał na niego. Ten jednak zdezorientowany wcale nie pomyślał, by spojrzeć choć trochę w górę. Od tej samej strony, od której wybiegły zwierzęta, rozległ się stukot kowbojskich butów. Szedł tam wysoki młody mężczyzna z zaczesanymi na lewą stronę jasnymi włosami, które opadały, przesłaniając część jego twarzy. Chłopak z balkonu czekał, aż napotka wzrok przybysza. Zaciągnął się mocno dymem i wrzucił niedopałek do opróżnionej butelki. Gwizdnął na psa raz jeszcze, a w jego oczach pojawiły się wesołe ogniki.

– Mudkicker! – krzyknął, uśmiechając się szeroko. Pies rozpoznał głos i wbiegł na podwórko, domagając się wpuszczenia do domu.

– Jak zwykle kradniesz mi psa, co? – zapytał Leslie, patrząc w górę.

– Nie gadaj, tylko właź – zaśmiał się chłopak z balkonu i zniknął we wnętrzu domu. Blondyn wbiegł po schodach i szybko udał się do pokoju przyjaciela, nie chcąc, by ojciec tamtego zobaczył i jego, i psa. Przybili sobie piątki, po czym gość wziął jednego papierosa z paczki leżącej na łóżku.

– Co tam, Skid? Bez przygód? – zapytał, próbując zgonić swojego ubłoconego psa z pościeli.

– Ja bez przygód? Chyba bredzisz, Lezz! – Chłopak zwany Skidem szczerze się roześmiał.

– Jak zwykle odwracasz kota…

– Ach, twój głód wiedzy, wiem.

– To jak?

– Pewnie leży gdzieś upity. W garażu czy w pokoju, co za różnica… – Wzruszył ramionami.

– Taka, że nie rzuca się, żeby ci przywalić.

– Ostatnio chciał udusić, ha. – Skid z rozbawieniem obserwował wzrastające poirytowanie Lezza. Ale on już tak miał, że zawsze wszystko obracał w żarty i wydawał się kompletnym lekkoduchem. Pamiętał, jak matka ojca powtarzała, że jest przekornym i upartym dzieckiem. Gdy był mały, nie bardzo rozumiał, co to mogło znaczyć. Kiedy już dorósł, doszedł do wniosku, że nie ma sobie nic do zarzucenia. Plotki rozsiane wokół rodziny Bonesów głosiły, iż Susan, jego matka, odeszła od jego ojca, ponieważ znalazła kochanka i tak naprawdę nie dojrzała do macierzyństwa. Tylko niektórzy wiedzieli, że kochała syna ponad życie i nie pozwoliłaby nikomu go skrzywdzić. Jednak pewnego słonecznego letniego popołudnia, gdy wracała od swojej siostry, miała wypadek samochodowy, którego niestety nie przeżyła. Od tamtej pory chłopcem zajmował się ojciec, który skutecznie pozbawił go kolorowego, wesołego dzieciństwa. Lecz Skid był na tyle silny, że zachował swoją niezależność i własne zdanie. Czyżby dlatego, że był przekorny?

Każdy z nich pogrążył się we własnych myślach i od kilku minut w pokoju panowała całkowita cisza. W pewnym momencie border szczeknął głośno na kota, którego zobaczył z balkonu. Przyjaciele wzdrygnęli się i zaśmiali do siebie.

– Jeśli nawet Mud może nas wystraszyć, to co z nas za faceci? – powiedział brązowowłosy, uśmiechając się lekko.

– Dupy, a nie faceci! – odparł Leslie i rzucił w drugiego chłopaka poduszką. Żaden z nich do końca nie pamiętał, gdzie się poznali. Na ruinach? W szkole? Szybko się zrozumieli i razem stworzyli dwuosobową grupę włóczęgów. Było jeszcze paru takich, spotykali się z nimi głównie na Sunset Street. Później znowu drogi wszystkich się rozchodziły. To była właśnie ta straszna okoliczna młodzież. Ta zepsuta i inna od reszty. Nikt nigdy nie próbował ich zrozumieć, nikt nie chciał przyjąć do wiadomości, że najczęściej byli to po prostu zagubieni marzyciele, ludzie szukający wytłumaczenia dla własnych niepokojów, uciekający od własnej nierzeczywistej rzeczywistości.

– A jak praca w warsztacie? – Blondyn wisiał głową w dół za łóżkiem, nogi opierając o ścianę.

– Jeszcze pytasz? Codziennie jestem coraz bardziej sexy. Im więcej smaru na ciele, tym więcej klientek z samochodami tatusiów – zaśmiał się Skid.

– Idiota.

– Chciałbyś mieć takie wyczucie do biznesu, stary. – Mrugnął, szczerząc zęby. – Udało mi się uzbierać sporo pieniędzy.

– Jasne. Tylko nie przepij i nie wydaj bezsensownie…

– Patrzcie, jaka mamuśka – prychnął.

– Znam cię. Z twoją beztroską zaraz wydasz wszystko na jedzenie dla bezdomnych psów.

– To jest bardzo szlachetne! – zaperzył się Skid, prostując z oburzenia.

– Tak, tak. Ale nie chcę cię dokarmiać na ulicy, jak już będziesz bezdomny. – Leslie pokazał mu język.

– Jesteś okrutny i podły!

– Ktoś musi. Telefon chyba dzwoni.

– Racja. Odbiorę.

Leslie leżał na plecach i patrzył w sufit. Przypominał sobie, jak kiedyś Skid urządził domówkę, a on przegadał z Natalie niemalże całą noc. Jego przyjaciel dawał wtedy popisy wokalne, a on i brunetka siedzieli na balkonie i pili wino, rozmawiając… Nie mógł sobie tylko przypomnieć, o czym.

– Dzwonił Clyde. Pytał, czy nie było u mnie Jake’a. Oni ciągle mają z nim same problemy… Lezz? Słuchasz mnie?

Skid spojrzał badawczo na zamyślonego przyjaciela.

– Tak. Pewnie. O czym mówiłeś? – Wzrok blondyna, wracającego z wycieczki po wspomnieniach, powoli odzyskał ostrość.

– Popracuj nad logiką. Mówiłem, że dzwonił Clyde i pytał o Jake’a.

– I co powiedziałeś?

– Prawdę. Nie widziałem go od kilku dni.

Wtedy rozległ się wrzask mężczyzny, gdzieś z głębi domu.

– Jerry, zabieraj to bydlę, ale już! Durniu, jeszcze raz wpuścisz tego skunksa! – Potok słów umknął w ogólnym hałasie.

– Cholera! Mud! – zawołał Leslie i rzucił się, by szukać psa. Skid pobiegł za nim.

2.

Warsztat przy Firefox Alley cieszył się niemałą popularnością wśród mieszkańców. Obsługa była miła, ceny niewysokie, a do tego po naprawie wszystko działało znakomicie. Pan Smith, właściciel, był surowym szefem, lecz w zamian za dobrze wykonaną pracę dawał sowite wynagrodzenie. Skid pracował tu od kilku lat, od czasu, kiedy zdecydował, że nie pójdzie na studia. Miał do tego dryg.

Chciał uzbierać tyle pieniędzy, by móc wyprowadzić się od ojca. Choć najbardziej w życiu zależało mu na karierze w zespole, marzenie to musiał na razie porzucić.

Wymieniał teraz koło w terenowym aucie ich stałego klienta. Z radia dobiegał głos spikera lokalnej stacji.

– Skid? – Do garażu weszła niewysoka dziewczyna z mnóstwem piegów na nosie i rudymi włosami. Chłopak był tak skupiony na wykonywanej pracy, że wzdrygnął się na dźwięk głosu.

– Valerie, zawsze musisz tak znienacka? – powiedział, wycierając ręce o szmatę, która i tak dawno już była brudna.

– Coś strachliwy jesteś – odparła, siadając okrakiem na krześle i uśmiechając się ciut kpiąco.

– Ty mnie lepiej nie prowokuj, bejb. Co cię do mnie sprowadza?

– Nie nazywaj mnie tak. – Na twarzy dziewczyny pojawił się grymas dziecinnego zezłoszczenia. W odpowiedzi chłopak zmierzwił jej włosy i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Dobra, panienko, czegóż sobie życzysz od starego Skida?

Rozbawił ją ten staroświecki ton. Przez jej głowę przebiegła myśl, by odpowiedzieć, że chciała go po prostu zobaczyć, ale szybko zrezygnowała z tego pomysłu. Brzmiałoby to żałośnie, a przecież wiedziała, że była w jego oczach tylko młodszą siostrą kolegi. A on tak jej imponował swoją dorosłością, stanowczością i poczuciem humoru. Był niemalże uosobieniem ideału. Wiedziała, że brat domyśla się, że darzy Skida sympatią, lecz wykazywał na tyle taktu, że ani się z niej nie nabijał, ani nie powiedział nic koledze. Wyrzuciła w końcu wszystkie te myśli z głowy i odpowiedziała:

– Przechodziłam nieopodal i pomyślałam, że wstąpię. Clyde rano wspominał coś o koncercie i chciał wiedzieć, czy nie wpadniesz. – Zaczęła się lekko denerwować, czując, że Skid wpatruje się w nią z uśmiechem.

– Jednym słowem, zapraszasz mnie na randkę, mała? – Uśmiechnął się do niej sympatycznie, acz z rozbawieniem. Valerie czuła, że płonęły jej policzki. Zganiła się w duchu.

– Ciebie? Nie przeceniaj się – prychnęła.

– Nie? Oj, jaka szkoda. Znów za towarzysza będę miał Lezza. – Skid udał zmarkotniałego. Na moment serce dziewczyny zabiło szybciej, ale zaraz zorientowała się, że jak to z reguły bywało, znów nie mówił poważnie. A może jednak? Chciała mieć choć nadzieję.

– Pasujecie do siebie idealnie – rzekła, a on w odpowiedzi znów zmierzwił jej włosy, więc zgromiła go spojrzeniem. Przynajmniej chciała, żeby tak to wyglądało. – O dziewiątej wieczorem w WildCat. Oczywiście wiesz, gdzie to?

– Pewnie. Val, trochę rock’n’rolla ci nie zaszkodzi, powinnaś wpaść – odrzekł Skid, kończąc wymianę koła.

– Jak tylko nie będę mieć nic lepszego do roboty. – Dziewczyna owijała kosmyk włosów wokół palca. Chłopak przyglądał jej się, gdy tego nie widziała, i zastanawiał się, czy nie jest prawdą, że traktuje kobiety w sposób nadto lekceważący. Możliwe, że wpłynął na to fakt, iż często musiał zbywać wiele dziewczyn. On sam nie uważał się za szczególnie atrakcyjnego, mimo to wciąż trafiał na takie, które były gotowe zrobić dla niego wszystko. Zazwyczaj miał być zdobyczą do pochwalenia się przed przyjaciółkami. Obawiał się jednak, że często, określając to najprościej, łamał serca płci pięknej. Nie chciał upewniać się w kwestii swoich podejrzeń co do rudowłosej, bo gdyby przypadkiem była w nim zakochana, musiałby ją zranić. Nie zamierzał psuć relacji w grupie znajomych. Gdy tak milczeli pogrążeni we własnych myślach, do sklepu wszedł wysoki mężczyzna w wieku około trzydziestu lat. Kilkudniowy zarost oraz rozwichrzone brązowe, dłuższe włosy nadawały mu wygląd, który mógłby oczarować niejedną kobietę. Miał na sobie skórzaną kurtkę motocyklową.

– Czy młoda dama jest tu mechanikiem? – zapytał, posyłając Valerie zniewalający uśmiech.

– Nie, nie. Ale ta druga młoda dama – wskazała na kolegę – z pewnością panu pomoże – dodała z uśmiechem. Skid, słysząc to, wstał i wyszedł na spotkanie klientowi. Wcześniej nie omieszkał rzucić dziewczynie morderczego spojrzenia.

– W czym mogę pomóc? – zapytał.

– Chodzi o motor. Zostawiłem go tam. – Brunet wskazał ręką. – Coś syknęło, pstryknęło i po reflektorze.

– Harley? – zapytał chłopak, wychodząc z warsztatu, by zobaczyć, jaka to usterka.

– Taak. Też jeździsz?

– Zdarzało się. Fascynowało mnie to, kiedy byłem nastolatkiem.

– Mnie motory fascynują od najmłodszych lat. Nawet najlepsza bryka nie odda tego uczucia wolności… – odrzekł tamten, wyjmując z kieszeni papierosa. Skid tymczasem sprawdzał połączenia między kablami. Nie było to łatwe, bo przez lata nagromadziło się tam sporo brudu.

– Masz może ognia? – zapytał właściciel motoru. Chłopak skinął głową i podał mu zapalniczkę z tylnej kieszeni jeansów. – Tak w ogóle, jestem Dan.

– Uhm. Mów mi Skid, po prostu. Moment, potrzebuję skrzynki z narzędziami.

Gdy po chwili wrócił, udało mu się wymienić jeden z przewodów. Upewnił się, że wszystko dobrze podpiął i wymienił rezystor. Włączył reflektor i okazało się, że działał jak nowy. Sprawdził jeszcze tylne światło, działało bez zarzutów.

– Dzięki, stary – powiedział Dan i zdeptał niedopałek papierosa. Długowłosy chłopak uśmiechnął się w odpowiedzi. Gdy uregulowali należność, klient kazał pozdrowić rudą damę i ruszył w dalszą drogę. Skid przewiązał roboczą flanelową koszulę w pasie, ponieważ w południe zrobiło się bardzo ciepło.

– Nie wiem, jak ty, Val, ale ja mam dość tej stacji radiowej. Czas na moją playlistę.

– Też mi się znudziło to, co tu puszczają – odparła.

Spośród niewielu kaset, które miał w garażu, chłopak wybrał tę z muzyką zakrawającą na heavy metal. Nie zdawał sobie sprawy, że śpiewając, zagłusza wokalistę, dopóki jego ruda towarzyszka nie wybuchła gromkim śmiechem. Przez chwilę czuł się zbyt zdezorientowany, ale nie dał tego po sobie poznać i wkręcił się w muzykę jeszcze bardziej. Nie odczuwał skrępowania, gdy ktoś przyglądał mu się i słuchał, jak śpiewa. Był wtedy naturalny i wiarygodny. Niewątpliwie przykuwał uwagę. Bywał wokalistą w garażowych kapelach, lecz nigdy go to nie satysfakcjonowało. Dlatego często śpiewał do akompaniamentu ulubionych piosenek. Gdy utwór się skończył, Valerie miała na ustach szeroki uśmiech. Skid odgarnął włosy z czoła i zaśmiał się gardłowym, męskim śmiechem.

– No, publiczności, a gdzie oklaski, wiwaty, bielizna na scenie?

– Jeśli to cię dowartościuje, mogę podrzucić jakieś majtki mojej babci. – Ruda pokazała język chłopakowi i zachichotała.

– Jeżeli mogę wyrazić moje skromne zdanie, wolałbym twoje. – Uśmiechnął się znacząco, przez co oberwał po głowie brudną szmatą.

– Spójrz lepiej, która godzina. – Dziewczyna wolała prędko zmienić temat, żeby nie przybrać koloru swoich włosów.

– Ajaj. Późno już. Racja. Trzeba zamykać, tylko się przebiorę.

– W takim razie ja też już sobie pójdę – rzekła, wstając z krzesła.

– Nie, coś ty. Poczekaj. Odprowadzę cię, idziemy w tę samą stronę. Minuta i będę.

Rudowłosa skinęła głową. Rozglądała się po warsztacie i myślała nad motywami postępowania Skida. Pewnie chciał tylko być uprzejmy, podziękować za przysługę przekazania informacji od Clyde’a. Znów musiała otrząsnąć się z rozmyślań. Gdy tak czekała, starając się nie myśleć o niczym dziwnym, wydawało jej się, że minęła cała wieczność. W końcu chłopak znów się pojawił. Miał na sobie jeansową kurtkę i jasne jeansowe spodnie z dziurami na kolanach. W tylną kieszeń wetknięta była czerwona chustka.

– Czemu tak mi się przyglądasz? – zapytał.

– C… co? Nie. Musiałam się zamyślić – odrzekła i ruszyła do wyjścia. Westchnął, wyszedł za nią i zamknął warsztat.

***

Leslie tego dnia został niemal siłą zapędzony do skoszenia trawnika. Resztę popołudnia przeleżał na podłodze w pokoju, słuchając muzyki. Do momentu, gdy zadzwonił telefon i Jake oznajmił, że ma zamiar go odwiedzić. Blondyn zgodził się. Zaskoczył go i ucieszył jednocześnie fakt, że kolega tym razem był zupełnie trzeźwy. Później, gdy siedzieli i rozmawiali o koncercie, na podwórku rozległo się szczekanie psa. Zignorowali to, jednak po kilku minutach ktoś zapukał do drzwi.

– Wejdź – rzucił Leslie, zmieniając kasetę na drugą stronę. Gościem okazał się Skid. Gdy Jake go zobaczył, poczuł niemiłe ukłucie gdzieś w środku. Nowo przybyły miał całkiem podobnie. Od pewnego czasu czuli się niezręcznie w swojej obecności. Kiedyś Skida prawie przyjęli na wokalistę do kapeli Hell Moon, lecz w ostatnim momencie zdecydowali się na Jake’a. Gitarzysta, Ray, uważał, że Skid może próbować przywłaszczyć sobie jego zespół. Oznaczało to mniej więcej tyle, że obawiał się, by niedoszły wokalista nie stał się główną gwiazdą. Wybrany ostatecznie Jake był zamknięty w sobie i cichy. Na scenie robił to, co do niego należało i nie zapadał w pamięć. Dzięki temu Ray zawsze mógł być na pierwszym planie.

– Jak leci, chłopaki? – Skid uśmiechnął się sympatycznie i usiadł pod ścianą.

– Jake ma stresa przed koncertem – odparł Lezz.

– Oj tam, od razu stresa. Są sposoby – zaśmiał się wokalista. Pozostała dwójka wymieniła porozumiewawcze spojrzenia.

– Mam zamiar przyjść, Clyde dał znać przez siostrę.

– Świetnie – odrzekł Jake z lekkim wahaniem, po czym dodał: – Oczywiście też będziesz, Lezz?

– Z całą pewnością – uśmiechnął się blondyn. – Macie jakieś nowe piosenki?

– Ray coś pisze, ale na razie gramy stary repertuar.

Skid często miał ochotę pokazać im swoje teksty, ale to nie był jego zespół. Clyde i Dale czasem namawiali go, by z nimi wystąpił, ale za każdym razem odmawiał. Nie lubił być kimś na doczepkę.

Po chwili milczenia Leslie wyjął z kieszeni katany paczkę Marlboro i poczęstował kolegów. Ręce Jake’a trzęsły się, jakby siedział od godziny na dużym mrozie.

– Przewiduję, że będzie sporo ludzi. WildCat to znany klub – odezwał się Skid. W tym momencie blondyn starał się zgonić z łóżka Muda, który jak zwykle ozdobił je mozaiką z błota. Pies zawsze miał z tego ogromną satysfakcję. Prawdopodobnie dlatego, że nie musiał po sobie sprzątać.

– Na pewno. A połowa to znajomi Raya. Sztuczny tłum fanów – odparł Jake, po chwili dodając: – Chłopaki, ja już pójdę. Muszę jeszcze przećwiczyć kilka rzeczy.

– Jasne. Widzimy się wieczorem – rzucił za nim Skid, a drugi chłopak odprowadził go do drzwi. Gdy wrócił, usiadł na łóżku.

– Wyjątkowo zupełnie trzeźwy – powiedział Skid.

– Też zwróciłem uwagę. Mam tylko nadzieję, że przed samym koncertem nie wstrzyknie sobie niczego i nie popije procentami.

– Jeśli będzie tak robił, to Ray go zwyczajnie wyleje z zespołu.

– Wtedy Jake się załamie, nie będzie miał kasy i skończy jak wszyscy wielcy…

– Lezz, czemu od razu tak pesymistycznie? – Skid uniósł brwi.

– Sam wiesz, jak to jest z ludźmi takimi jak on.

– Wiem, szkoda go.

– I oczywiście nie chce żadnej pomocy. I nie widzi nic złego w swoim postępowaniu.

Bywały chwile, że to, co działo się wokół nich, wydawało się bardziej nierealne niż świat w ich głowach. Teraz, gdy wszystkie piosenki się skończyły i trwali w parnej, głuchej ciszy, odnieśli wrażenie, że czas stanął w miejscu.

– Dopiero siódma, a tu takie nudy. – Przyjaciel blondyna ziewnął i przeciągnął się.

– Że może niby ja jestem nudny?

– Jak jasna cholera!

Uśmiechnęli się do siebie krzywo, ściągając badawczo brwi.

– W takim razie… kto pierwszy w sklepie na Redrose Avenue! – krzyknął Leslie i obaj zerwali się z podłogi, biegnąc w stronę wyjścia. Zdarzały im się takie zabawy, mimo że nie byli już dziećmi. Uważali jednak, że trochę dziecinady jeszcze nikomu nie zaszkodziło. Życie wydawało się wtedy o wiele lżejsze.

Pierwszy dobiegł Skid, lecz wygrał tylko o kilka sekund.

– Wymiękasz! – rzucił jednak w stronę przyjaciela z tryumfem w głosie.

– Ja wymiękam? Nie liczy się, ty masz adidasy! – Lezz usiadł na krawężniku. Oddychał szybko, pokazując język przyjacielowi.

– No dobra. Odpuszczam. Ale tylko dlatego, żeby cię bardziej nie pogrążać.

– Wielkie dzięki.

– Właściwie po co tu jesteśmy? – Brązowowłosy chłopak obserwował wysoką dziewczynę, idącą drugą stroną ulicy.

– Stary, nie oglądaj się za spódniczkami. Kup lepiej jakieś piwo, bo umieram. – Leslie zamknął oczy i położył się na chodniku. Skid posłał mu rozbawione spojrzenie i wszedł do sklepu.

– O, co tu robisz, Dale? – odezwał się do wysokiego chłopaka, który miał brązowe włosy do ramion i stał przy stoisku z gazetami.

– Skid! – Podali sobie ręce. – O to samo mógłbym spytać ciebie. Nie mogę znaleźć sobie miejsca przed koncertem, zawędrowałem aż tu.

– Całkiem podobnie. – Wziął trzy butelki piwa. – Napijesz się?

– Jak stawiasz, chętnie skorzystam – zaśmiał się Dale.

Sprzedawczynią była młoda dziewczyna, niezwykle atrakcyjna. Jak to często bywało w takim przypadku, również nieprzeciętnie zarozumiała. Skid odgarnął włosy z czoła i postawił butelki na ladzie.

– To plus paczka Marlboro, kotku. – Uśmiechnął się szeroko i mrugnął do niej. Ona wydęła usta pomalowane czerwoną połyskliwą szminką i wyprostowała się, dumnie wypinając biust. Płacąc, chłopak nieznacznie oblizał wargi, najpierw patrząc jej w oczy, później na dekolt. Zarumieniła się, więc punkt był dla niego. Obaj mężczyźni nie mogli przestać się śmiać, nawet po opuszczeniu sklepu. Jedynie Leslie nie rozumiał, o co chodzi.

– Aż płonęła z pożądania. – Dale śmiał się tak bardzo, że oparł głowę o kolana, próbując się uspokoić.

– Jasna sprawa. – Skid przeczesał włosy tym samym ruchem, co przy dziewczynie i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Co wprawiło was w tak wyśmienity humor? – Blondyn czuł się zdezorientowany.

– Kojarzysz panienkę ze sklepu? – zapytał Dale.

– Pewnie. Zawsze wygląda, jakby chciała wskoczyć każdemu do łóżka.

– Nasz przyjaciel zrobił jej małego psikusa.

– Tak było. Pokonałem ją jej własną bronią, ha.

– Cały Jerry.

– He? O kim ty mówisz? Nie widzę żadnego Jerry’ego. – Skid rozejrzał się dookoła, marszcząc czoło.

– O tobie, durniu – odparł Lezz i dał mu kuksańca w bok.

Popołudnie upływało całkiem spokojnie. Większość ludzi odpoczywała teraz po pracy w swoich domach. Ulice były puste, wyłączając jakiegoś dzieciaka, który przejechał na deskorolce. Lato dopiero się zaczynało, więc nie każdy dzień był upalny. Mimo tego prognozy przewidywały suszę w tym roku, co zdarzało się w tej okolicy nieczęsto. Ta pora bywała na przemian sucha i deszczowa, jesień była jednak ciepła i słoneczna.

– Wyjeżdżasz gdzieś w wakacje, Dale? – zapytał blondyn, popijając piwo.

– To zależy. Możliwe, że wybierzemy się na nadbrzeże. Trochę wody, skał i piasku jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

– Wiecie co? Mnie się zawsze marzyło, żeby zamieszkać na plaży. Kupić przyczepę, taką z łóżkiem i kuchnią. Obowiązkowo musiałbym mieć psa. I co dzień widzieć, jak słońce wschodzi i zachodzi nad wodą – powiedział Skid z rozmarzeniem w głosie, niecodziennym u niego.

– A kobietę?

– Co kobietę? – Skid ściągnął brwi.

– No mieć tam, ze sobą nad tym oceanem.

– Coś by się dograło w tej sprawie. – Szelmowski uśmiech mówił wszystko.

– A wiecie, co ja myślę? – odezwał się nagle Lezz. – Że jest późno i tym razem robimy wyścigi do WildCat – dodał, zrywając się do biegu. Reszta pobiegła za nim.

***

Było jeszcze całkiem jasno, ale przed klubem zebrało się już sporo osób. Wielu ludzi przybyło na motocyklach, niektórzy samochodami, ale większość pieszo. WildCat był usytuowany w pozornie mało dogodnym miejscu na obrzeżach miasta, ale właściciel nie narzekał na brak klienteli. W piątki odbywały się tu koncerty rockowe, w soboty występy ze stripteasem.

Niekiedy kapele zamawiały sobie występy w inne dni tygodnia. Zespół Raya swoje początki miał właśnie w tym klubie i tutaj zdobywał pierwszych fanów. Później udało im się zagrać trochę koncertów w innych miastach, przez co stali się dość znani. Gdy Skid, Leslie i Dale dotarli wreszcie przed klub, zaskoczeni byli dużą liczbą osób. Dale opuścił ich i poszedł do garderoby, aby przygotować się do występu.

– Rozejrzyjmy się – rzucił Skid i ruszył w stronę wejścia, a blondyn podążył za nim. Przepchnięcie się przez tłum stojący przy wejściu zajęło im dłuższą chwilę. Jako przyjaciele wykonawców nie musieli pokazywać biletów, od dawna byli tu znani. Pod okiem ochroniarzy przeszli przez wejście.

– Widzisz gdzieś Raya? – zapytał Skid, rozglądając się.

– Nie, dlaczego pytasz? – Leslie przesunął okulary przeciwsłoneczne na czubek głowy, odgarniając część włosów.

– Nie chciałbym go spotkać. – Drugi chłopak uśmiechnął się i ruszył w stronę baru.

Leslie, nim się zorientował, został sam. Jednak jego przyjaciel był na tyle wysoki, że bez trudu odszukał go w tłumie. Ruszył w tamtym kierunku, ale gdy przyspieszył kroku, kogoś potrącił. Dziewczyna upadła na ziemię, a on odruchowo wyciągnął rękę, by jej pomóc.

– Cholera, nic ci nie jest?

– Nie, wszystko w porządku… Leslie! Witaj! – Była to jego znajoma.

– Valerie? Świetnie, że przyszłaś na koncert. – Przywitali się dawnym zwyczajem, przybijając piątki i zderzając się barkami.

– Clyde na pewno się ucieszy. Gdzie Skid?

– Poszedł gdzieś, widziałem go przy barze. Chodź, poszukamy go.

Pod barem nie było zbyt wielu ludzi. W klubie panował zwyczaj ograniczonej sprzedaży alkoholu przed koncertami. Najpierw ludzie mieli bawić się muzyką, a dopiero później, po koncercie, rozkręcała się alkoholowa impreza. Największą popularnością cieszyły się whisky i piwo. Okazało się, że Skid stał przy barze i popijał colę przez słomkę. Opierał się plecami o ladę.

– A co ty się tak prężysz? – zaśmiał się blondyn i przejął szklankę od przyjaciela.

– Oddawaj! – Skid starał się zabrzmieć groźnie, ale nim cokolwiek zrobił, szklanka została opróżniona. Machnął ręką. – Cześć, Valerie – powiedział po chwili i puścił do niej oko.

– A tak w ogóle to jesteś tutaj sama? – Lezz wręczył przyjacielowi pustą szklankę.

– Była tu moja koleżanka z chłopakiem, ale nie wiem, gdzie są teraz. Zgubiłam ich – odparła.

– Chyba możemy się domyślać, gdzie są – zaśmiał się Skid.

– Hej, zaczyna się. Chodźcie. – Leslie ruszył do drugiej części klubu, tej ze sceną. Przepychając się łokciami i depcząc niejedną stopę, dotarli pod scenę.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł, by stać pod samym głośnikiem – zauważyła nieśmiało Valerie. Niestety nikt jej już nie usłyszał. Tłum wokół nich zacieśnił się, ludzie z niecierpliwością czekali na rozpoczęcie imprezy.

Pierwszy