Ministerstwo spraw obcych - Baliński Krzysztof - ebook + książka

Ministerstwo spraw obcych ebook

Baliński Krzysztof

4,5

Opis

W lutym 2018 r. Polska padła ofiarą zaplanowanej i skoordynowanej agresji, która obnażyła w sposób bezceremonialny brak profesjonalizmu polskich dyplomatów. Zatrważający brak zrozumienia, że sztuka dyplomacji jest przede wszystkim sztuką prowadzenia wojny i to bynajmniej nie w metaforycznym sensie tego słowa. Po przyjęciu przez Sejm nowelizacji ustawy o IPN, gdy izraelski ambasador zaatakował Polskę, do tego na jej własnym terytorium, w Auschwitz, w świetle jupiterów i w obecności polskiego premiera, gdy izraelski minister wywiadu obciążył odpowiedzialnością za holokaust cały naród polski, odgrażając się „my, Izraelczycy nigdy nie zapomnimy i nie wybaczymy”, gdy izraelski minister edukacji zapowiedział wprowadzenie we wszystkich szkołach zajęć o odpowiedzialności Polaków za holokaust, gdy przywódca izraelskiej opozycji ogłosił, że „były polskie obozy i żadne prawo tego nie zmieni”, jedyną odpowiedzią było zaskoczenie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 906

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (8 ocen)
5
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
gideo

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
30
retyw

Nie oderwiesz się od lektury

Jedna z najważniejszych książek!
10
Quazis

Nie oderwiesz się od lektury

Przygnębiająca lektura, ale niestety taką mamy rzeczywistość. Książka otwiera oczy i dla wielu wiedza z niej płynąca będzie szokiem.
00
Ewelina17

Całkiem niezła

Wiele nieznanych faktów.
00

Popularność




Projekt okładki: Tomasz Kłeczek

Korekta: Magdalena Olejnik

Redakcja techniczna: Anna Szarko

© Copyright for this edition by Capital sp. z o.o., Warszawa 2019

Wszystkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być reprodukowana jakimkolwiek sposobem – mechanicznie, elektronicznie, drogą fotokopii czy tp. – bez pisemnego zezwolenia wydawcy, z wyjątkiem recenzji i referatów, kiedy to osoba recenzująca lub referująca ma prawo przytaczać krótkie wyjątki z książki, z podaniem źródła pochodzenia.

ISBN: 978-83-64037-75-7

Wydanie I

Wydanie i dystrybucja:

Capital sp. z o.o.

ul. Kwitnąca 5/6

01–926 Warszawa

tel. 533 496 436

www.capitalbook.pl, [email protected]

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl

MACHINA NARRACYJNA

W lutym 2018 r. Polska padła ofiarą zaplanowanej i skoordynowanej agresji, która obnażyła w sposób bezceremonialny brak profesjonalizmu polskich dyplomatów, zatrważający wręcz brak zrozumienia, że sztuka dyplomacji jest przede wszystkim sztuką prowadzenia wojny i to bynajmniej nie w metaforycznym sensie tego słowa. Po przyjęciu przez Sejm nowelizacji ustawy o IPN, gdy izraelska ambasador zaatakowała Polskę, do tego na jej własnym terytorium, w Auschwitz, w świetle jupiterów i w obecności polskiego premiera, gdy izraelski minister wywiadu obciążył odpowiedzialnością za holokaust cały naród polski, odgrażając się „my, Izraelczycy nigdy nie zapomnimy i nie wybaczymy”, gdy izraelski minister edukacji zapowiedział wprowadzenie we wszystkich szkołach zajęć o odpowiedzialności Polaków za holokaust, gdy przywódca izraelskiej opozycji ogłosił, że „były polskie obozy i żadne prawo tego nie zmieni”, jedyną odpowiedzią było zaskoczenie, zdziwienie i milczenie. Wraz z następującymi szybko po sobie ciosami rząd pogrążał się w dezorientacji i chaosie, kapitulował, nie podejmując najmniejszej nawet próby obrony. Polska dyplomacja nie dała się „sprowokować” nawet wówczas, gdy składający się z marcowych emigrantów, tj. byłych ubeków, tłum wdarł się na teren Ambasady Rzeczypospolitej w Tel Awiwie. Nie bacząc na powiewającą nad ponurym gmachem Ministerstwa Spraw Zagranicznych przy al. Szucha w Warszawie ogromną białą flagę, żydowscy politycy, dziennikarze, cała izraelska machina propagandowa masakrowali i opluwali Polskę przez kilka miesięcy z okładem, a warszawscy politycy obłaskawiali agresorów-triumfatorów. „Przede wszystkim musimy spokojnie rozmawiać” – tak rozładował kryzys wicepremier. „Chcemy mieć dobre relacje z Izraelem i będziemy bardzo zabiegać o to, aby te relacje odbudować, i będziemy się bardzo starali o to, żeby nasze relacje były dobre” – kajał się marszałek Senatu. Po dziesiątkach antypolskich deklaracji członków rządu Izraela, Jacek Czaputowicz zakwilił: „nasze stosunki z Izraelem to stosunki sojusznicze, bardzo dobre [...]. To jest incydent dotyczący nieporozumień co do naszej ustawy, który trzeba szybko rozwiązać”.

Polacy w sporej części zaufali dominującej narracji rządowej. Ta zaś przedstawiała się następująco: Polska padła ofiarą niespodziewanego i anonimowego ataku; nasi przyjaciele na świecie z nieznanych powodów nie rozumieją, że Polska nie jest odpowiedzialna za holokaust; polski rząd konsekwentnie broni prawdy historycznej i dobrego imienia Polski. Opowieść taką dodatkowo uwiarygodniała opozycja i jej media, atakując rząd za „niszczenie relacji polsko-żydowskich” i „wzniecanie fali antysemityzmu”. Zaniechawszy wszelkich działań wobec oszczerców, rząd skupił się na pacyfikowaniu głosów krytyki i oburzenia. Odrzucał gniewnie „insynuacje”, że spór wywołało obelżywe zachowanie Izraelczyków i własne tchórzostwo. Dezercja rządu wydawała się tym bardziej naganna, że od samego początku wiadomo było, co stanowi cel działań Izraela – bynajmniej nie „prawda historyczna”, lecz grabież polskiego mienia. Ustępstwa tylko zwiększały zuchwałość Izraelczyków. Co więcej, okazało się, że nowelizację ustawy nie tylko skonsultowano z Izraelem i organizacjami żydowskimi, ale wręcz została ona przez nie zatwierdzona[1], a Andrzej Duda odsyłając ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, o swojej decyzji z wyprzedzeniem poinformował władze Izraela, zanim jeszcze ogłosił to Polakom. Równocześnie prowadzono nieustanne zakulisowe rozmowy z oszczercami. „To są kontakty bardzo intensywne, mówimy nawet o kilkunastu rozmowach dziennie” – zdradził prezydencki minister Krzysztof Szczerski. „Suwerenność, honor, godność” – te słowa nie schodziły z ust polityków rządzącej koalicji. Zacznijmy od suwerenności – oto ambasador obcego państwa ingeruje w treść ustawy polskiego Sejmu, a strona polska ulega i jeszcze się tym szczyci. Co do honoru – oto ambasador obcego państwa spotwarza Polaków i w normalnym państwie uznana zostałaby za persona non grata, a u nas nie tylko nie jest upomniana, ale o spotkanie z nią zabiegają prezydent, premier, minister spraw zagranicznych. Co do godności – ma miejsce napad na ambasadę RP, czyli na eksterytorialny polski urząd, a MSZ zamiast adekwatnych dyplomatycznych retorsji błaga Izrael o wznowienie dialogu, potwierdzając jedynie, że wbrew urzędowej propagandzie państwo polskie nie wstało z kolan, tkwiąc dokładnie w pozycji, którą opisał i przyjmował niegdyś Radek Sikorski.

Do soboty 27 stycznia 2018 roku wydawało się, że stosunki Polski z Izraelem są znakomite. Budowane od 1990 r. w sposób planowy i systematyczny były przez rządzących ze wszystkich opcji politycznych określane jako „strategiczne”. I nagle okazało się, że to lipa i gra pozorów, że idea „braterstwa ofiar” z Izraelem jest Żydom obca. Politycy PiS, także ci z partyjnej filosemickiej młodzieżówki, wykoncypowali: jeśli uznajemy Izrael za sojusznika Polski, wspieramy go politycznie, doceniamy jego walkę z wrogim arabskim otoczeniem, to w usłużnym dialogu uzyskamy status „brata w wojennym cierpieniu”. Mrzonki wzmacniało naiwne założenie, że polonofobia skupia się w lewicowych środowiskach żydowskich w USA, a w Izraelu rządzi zbratany z PiS prawicowy Likud. Dużą rolę odegrała pedagogika wstydu Szewacha Weissa i szamaństwo sierżanta Jonny’ego Danielsa, tylko pozornie inne niż lansowane przez „Gazetę Wyborczą”. Wyszukiwano w Izraelu nieznanych „polskich bohaterów”, rozpoczęto studia nad żydowskimi żołnierzami generała Andersa, za strategiczny przełom uznano wydanie znaczka pocztowego z żydowską i polską flagą nad płonącym gettem. Aż tu nagle wyszło na jaw, że dla Izraela jesteśmy dyplomatycznym karłem, i że jedynym stanowiskiem, którego od nas oczekuje jest całkowita i bezwarunkowa kapitulacja. Reakcja Netanjahu oraz solidarna i agresywna postawa wszystkich izraelskich partii i mediów dowiodła nieskuteczności przyjętej taktyki. Założenie, że ustępowanie i podlizywanie się zapewni przychylność strony żydowskiej okazało się błędne. Jak na dłoni widoczne stało się, jak bardzo w stosunkach tych brak partnerstwa i symetrii, i jak bardzo są one nierównoprawne. Wspieraliśmy politykę Izraela na forach międzynarodowych; w Unii Europejskiej byliśmy jego bezkrytycznym ambasadorem i to zawsze kosztem własnych interesów; nasz konsulat w Tel Awiwie co roku wydawał polskie paszporty kilku tysiącom Żydów, nie mających żadnego związku z Polską, nie znających języka polskiego, czasem nie wiedzących nawet gdzie Polska leży. Sternicy polskiej dyplomacji byli przekonani, że wreszcie, dzięki specjalnym relacjom z Izraelem, wychodzimy na prostą. Nie zakładali natomiast, że Żydzi będą chcieli spacyfikować rosnący w Polsce filosemityzm. To że coś chorego dzieje się w tych stosunkach stało się szczególnie widoczne pod rządami „dobrej zmiany”. Za pozwolenie na schronienie się pod żydowski parasol w sporze z Timmermansem, rząd „rewanżował się” nieprzerwanym ciągiem filosemickich gestów. W zamian Izrael „odwdzięczył się” oskarżeniem, że nowelizacja ustawy jest zagrożeniem dla demokracji, i tym samym jednoznacznie wypowiedział po czyjej stronie w polskich sporach stoi. Pokutkowało to mnożeniem się różnych teorii spiskowych. Bo jak traktować gest przyznania niebagatelnej kwoty 100 milionów na renowację cmentarza żydowskiego w Warszawie, w sytuacji gdy remont sąsiadującej z nim, niszczejącej i popadającej w ruinę narodowej nekropolii – Powązek – odbywa się dzięki datkom mieszkańców Warszawy, i jak uda się zebrać w corocznej kweście kilka tysięcy na renowację jednego grobowca, to jest ogromna radość.

Stare polskie powiedzenie poucza: nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dla pożytecznych idiotów emocjonalnie zaangażowanych w krzewienie przyjaźni polsko-izraelskiej, dzień 27 stycznia stanowił datę przełomową. Gdyby próbować opisać jednym zdaniem nastroje owych idiotów, można by powiedzieć: występowali w teatrze, w którym wszystko było grą pozorów. Filosemiccy zapaleńcy, entuzjaści sojuszu z Izraelem stali się dla sprawy straceni. Wściekłe ataki na Polskę były kubłem zimnej wody na ich zaczadziałe głowy. Ukazał im się w całej pełni fałsz głoszonej od wielu lat legendy o polsko-żydowskim braterstwie i wspólnocie dziejów. Maski opadły, ujrzeli prawdziwe oblicze Żyda, dla którego liczy się tylko interes, a nie sentymentalne jasełki z zapalaniem chanukowych świec. Prawda okazała się brutalna – byli przekonani, że opinia publiczna w Izraelu ma twarz Szewacha Weissa, a okazało się, że ma twarz Jana Tomasza Grossa. Kryzys, niezależnie od tego jak się skończy, przyniósł jedną ewidentną korzyść – pozbawił złudzeń, że uległością i pokorą Polacy uzyskają rozgrzeszenie za niepopełnione grzechy. Żydzi powiedzieli otwarcie i po raz setny – wyznaczyliśmy was do roli kata i żadna ustawa wam nie pomoże. Stosunki z Izraelem diabli wzięli. I bardzo dobrze! Trzeba być pełnym uznania dla pani ambasador Izraela – dobra robota! Tym niemniej, zamiast powiedzieć głośno: przejrzeliśmy wasze plany i zakusy, wszyscy politycy polscy, lub raczej politycy z Polski, nadal się uśmiechają, nadal powtarzają rytualne frazy o „Rzeczpospolitej przyjaciół”, Izrael dalej nas gnębi, my dalej mówimy, że go kochamy, i „odbudowanie” relacji polsko-żydowskich nastąpi poprzez kolejną niezwykle „wyrafinowaną” grę dyplomatyczną – wypłacenie kilkudziesięciu milionów na renowację cmentarza żydowskiego na warszawskich Szmulkach, a polski rząd wkrótce uda się in corpore z wasalną pielgrzymką do Jerozolimy.

Nie ma złego, co by na dobre nie wyszło

Miarka się przebrała. Okazało się, że działalność „Gazety Wyborczej”, mająca trwale ugruntować w Polakach poczucie winy, kajanie się i przepraszanie, nie zapuściła głęboko korzeni. Izraelskie władze, dufne w dotychczasowy przebieg „dialogu”, uznały, że wystarczy na Polaków krzyknąć, a ci po staremu schowają się we własne buty. Tym razem erupcja żydowskiej buty i arogancji wywołała szok, swą hucpą zrobili Polakom niezły prezent – obdarli ze złudzeń, a polskie władze przyparte do muru, w odruchu samoobrony, ujawniły to, co dotąd skrzętnie skrywały. Nic też dziwnego, że administratorzy portalu Forum Polskich Żydów, czyli forum młodych Wildsteinów zdradzili: „Izrael zachował się jak przysłowiowy słoń w składzie z porcelaną. Działania Izraela były tak nieprofesjonalne, że trudno wprost uwierzyć, że ten brak profesjonalizmu nie został zaplanowany i zainscenizowany”. Pozytywnym, chociaż nie zakładanym przez triumwirat Izrael – diaspora żydowska – PiS, aspektem sporu było to, że wielu ludzi na całym świecie dowiedziało się, że gdzieś tam na krańcach Europy jest kraj, który Żydom się nie daje, który mimo kilkudziesięcioletniej dominacji żydowskiej narracji, w większości zachowuje odmienne zdanie, nie wyrzeka się pamięci o własnych ofiarach, nie rezygnuje ze swej tożsamości narodowej i religijnej i chodzi z podniesioną głową. Okazało się też, że propaganda żydowska nie jest przez cały świat bezkrytycznie przyjmowana. Z całego zamieszania wynikł jeszcze jeden ewidentny plus – mogliśmy się przekonać, ile jest prawdy w zapewnieniach polityków PiS o „wstawaniu z kolan”.

Wobec perfidnego ataku na Polskę odezwał się chór idiotów dyplomatycznych, bredzących o nieporozumieniu, niedoinformowaniu, niezrozumieniu treści ustawy przez Izrael, o żydowskiej wrażliwości. Rządowe media bajdurzyły, że to tylko dyplomatyczny incydent, faux pas pani ambasador, której należy wytłumaczyć, że popełniła gafę. Gdy w państwie żydowskim grzmiały propagandowe armaty, a lonty podpalał osobiście premier Netanjahu, „nasi” dyplomaci ubolewali nad niewyparzonym językiem Anny Azari. Podejścia nie zmienili nawet wtedy, gdy ambasador, w akcie desperacji, wyznała: „Ja mówiłam dlatego, że musiałam”, czyli przyznała, że antypolska retoryka jest jądrem polityki Izraela, a nie paplaniną głupawej baby. Prezydencki doradca do wszystkiego i wynalazca machiny narracyjnej MaBeNa, Andrzej Zybertowicz podzielił się genialną i odkrywczą obserwacją: w wielu krajach świata i wielu środowiskach żydowskich nie ma świadomości tego, że Polacy byli ofiarami niemieckich hitlerowców [...]. Wydawało się po latach współpracy, dobrej współpracy, że to rozwiązanie zostanie przyjęte ze zrozumieniem. To jest zaskoczenie, daleko idące zaskoczenie i nie jest dla nas do końca jasne, jakie są tego powody”. Na temat „machiny narracyjnej” i tego, o co w tym wszystkim chodzi, wypowiedział się Itzik Szmuly: Wielu Polaków i wielu innych słyszało, wiedziało i pomagało w nazistowskiej machinie eksterminacyjnej[2]. Pierwsze, zasadnicze kłamstwo polegało na fałszywej definicji przyczyn „konfliktu”. Władza i jej partyjne media narzuciły wizję „nieporozumienia” w relacjach, które szybko zostanie wyciszone po wyborach w Izraelu. Kwintesencją tego były słowa minister Beaty Kempy: „Kiedyś w Izraelu skończy się kampania wyborcza. Po wyborach zawsze opada kurz i mam nadzieję na wielką refleksję również tych środowisk. Dlatego, że my chcemy współpracować i chcemy wzajemnie bardzo się szanować”. I nic to, że argumentacja taka zawierała dwie rażące sprzeczności – albo mamy do czynienia z „nieporozumieniem” albo świadomymi intencjami politycznymi. Argument z „nieporozumieniem” sypał się w gruzy, bo gdyby ono było przyczyną, to bardzo łatwo można by nieporozumienie rozwiać, nawet nieudolnym dyplomatom – wystarczyłoby przypomnieć naszym nierozgarniętym jakoby „żydowskim przyjaciołom”, kto ich podczas wojny mordował. À propos, po całej katastrofie do naprawy stosunków z Izraelem PiS wydelegował Bronisława Wildsteina, a ten miał do powiedzenia tylko jedno: „Sprawa jest oczywista. Chcemy odnowić kontakty z Izraelem”. A jeszcze kilka tygodni wcześniej tenże Wildstein lansował tezę – Państwo Izrael „pomoże nam w walce z ordynarnym procederem cedowania zbrodni niemieckich na polskie ofiary”. Najbardziej oburzony niewdzięcznością Izraela był Jan Maria Jackowski, który kilka dni wcześniej, w Senacie, jako senator sprawozdawca, z niezwykłą żarliwością agitował za pilnym zatwierdzeniem ustawy o wypłaceniu 100 milionów na żydowski cmentarz oraz Jarosław Sellin, który zapowiedział 20 milionów na budowę muzeum chasydów i drugie tyle na muzeum getta. Całymi tygodniami politycy i dziennikarze, czyli rożnej maści dyżurni eksperci od wszystkiego, prześcigali się w mniej lub bardziej bzdurnych analizach, przy czym jak zwykle cały swój intelektualny wysiłek skupili na usprawiedliwianiu kolejnych decyzji karmiącej ich władzy. Do typowej reakcji stronnictwa białej flagi zaliczyć trzeba wypowiedź szefa polskiego MSZ, dla którego jedynym powodem napięć w stosunkach z Izraelem jest „problem w komunikacji”, i że trzeba okazać dobrą wolę wobec „wrażliwości strony żydowskiej”, bo „w Jedwabnem Polacy zabili Żydów i tego nikt się nie wypiera”[3]. Wybitnymi zdolnościami analitycznymi popisał się Paweł Kowal – „pierwsza zgoda na Nord Stream II może być skutkiem przyjęcia noweli ustawy, gdyż w polityce zagranicznej różne tematy są powiązane”. Innymi słowy, Nord Streamu by nie było, gdyby nie owa nowela. Żydowskie roszczenia poparli nie tylko pożyteczni idioci, ale również promotorzy „dni judaizmu” w Kościele. Wobec bezczelnego, chamskiego ataku obcego państwa na Polskę i tym samym na Kościół, nie pojawił się żaden komunikat Prymasa. Pojawiło się natomiast oświadczenie potępiające antysemityzm Polaków. Czyli „dialog” chrześcijańsko-żydowski przebiegał po staremu – Kościół przeprasza za wszystko, czego sobie życzą rabini, ci łaskawie wyrażają z tego powodu zadowolenie, a to wszystko układa się w logiczny ciąg – najpierw przepraszanie za Jedwabne, potem kuriozalny list z potępieniem nacjonalizmu i apele o przyjmowanie uchodźców, w międzyczasie uciszanie krytyków reformacji, a na koniec żenujący występ z potępieniem antysemitów. Grzegorz Braun celnie odnotował:

jeśli tedy projekty strony żydowskiej zostaną pomyślnie zrealizowane, to obawiam się, iż żydowska okupacja Polski może być znacznie cięższa od sowieckiej już choćby dlatego, że podczas okupacji sowieckiej Polacy znajdowali jakąś przestrzeń wolności w Kościele. Jeśli postawy prezentowane przez JE abpa Gądeckiego i JE Wojciecha Polaka się upowszechnią, to na żadną przestrzeń wolności nigdzie liczyć już nie będzie można.

Honoru polityków broniła Krystyna Pawłowicz. W mocnym wpisie na Twitterze napisała: „Holokaust Polaków trwał też po II wojnie. Światło, Różański, Berman, Fejgin, St. Michnik, H. Wolińska, L. Brystygierowa i podobne Bestie mordowały w katowniach i sądach tysiące polskich Patriotów w latach 50-tych”.

Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło – nadszedł moment prawdy. Jak na dłoni widać, kto jest kim w Polsce. Krajowe elity, wrogo nastawione do sprawy polskiej, chętnie i z lubością przyłączające się do oskarżeń Polaków, krzywo patrzące na jakąkolwiek próbę obrony ich dobrego imienia, stanęły po stronie wrogów Polski. Po tej samej stronie stanęły również złogi z korporacji Geremka w MSZ – nie byli w stanie zdobyć się nawet na pozory lojalności, pokazali jak Polski nienawidzą. Ich organ prasowy „Wyborcza” ogłosiła: „Polacy byli elementem i współuczestnikami Holokaustu”. Sekundował im Tomasz Lis: „odór antysemityzmu unosi się nad Polską”. Według Dawida Warszawskiego jego krewni „woleli wrócić do getta, bo tam nie było Polaków”. Tenże Dawid w wywiadzie dla „Newsweeka” ogłosił, że Polacy boją się debaty na temat swojej odpowiedzialności za holokaust, ponieważ w jej efekcie może wyjść na jaw, „co nasz dziadek robił podczas wojny”. A powiedział to człowiek, którego ojciec, agent NKWD, zakładał w USA partię komunistyczną, który podczas toczącej się na ziemiach odrodzonej Rzeczypospolitej wojny z bolszewickimi hordami, organizował akcje torpedowania finansowego wsparcia Polonii Amerykańskiej dla obrony Polski, który 17 września 1939 r. wzywał do uznania paktu Ribbentrop–Mołotow i był gorącym zwolennikiem sowieckiej inwazji[4]. Dziś jego pierworodny syn Dawidek mówi za co mamy się wstydzić. W imieniu wszystkich Polaków oświadczenie złożył Marcin Święcicki – „Mordowaliśmy, tylko nie zakładaliśmy obozów”. Tymczasem „my” tzn. jego zięć Eugeniusz Gerszon Szyr, przed wojną członek agenturalnej KPP, karany w II RP za zdradę, a po wojnie wpływowy komunistyczny dygnitarz, mordował i zakładał obozy, ale dla polskich patriotów. Inny zatroskany głos wybrzmiał z Fundacji Batorego. Według Aleksandra Smolara: „Polskę traktuje się jako kraj specjalnej troski, chorego człowieka Europy”. A według Radka Sikorskiego: „Nie sposób zaprzeczyć, że w Polsce po raz kolejny wybiło antysemickie szambo. I to przy bierności nie tylko polityków partii rządzącej, ale i Kościoła katolickiego, który uwielbia wypowiadać się o in vitro, ale o tym, skąd pochodzili założyciele jego religii, milczy”. W tyle nie został Wołodia Cimoszewicz: „Polacy oczywiście brali udział w Holokauście. Antysemityzm był i pozostaje w naszym kraju endemiczny. Większość Żydów, którzy unikali getta lub z niego uciekli, została zamordowana przez cywilnych Polaków i Ukraińców”.

Wojna polsko-izraelska naświetliła wiele ukrywanych stron współżycia Polaków z Żydami. 24 lutego, godzina 20:16 to niezwykle ważny moment w historii tych relacji. Senator Marek Borowski opublikował zasady, jakie powinny obowiązywać we wzajemnych stosunkach: „Wywiad z R. Bergmanem w TVN. Szczery, pasjonujący. Sedno jest takie (czego kompl. nie rozumie PMM i autorzy ustawy): ocaleni czy ich dzieci mogą mówić o polskim narodzie najgorsze, nawet niespraw. rzeczy i nie wolno ich za to ścigać!”. Skrót „niespraw.” można rozwinąć na dwa sposoby: „niesprawiedliwe” albo „niesprawdzone”. Czyli: każdy Żyd może lżyć każdego Polaka; to jest podstawa naszych stosunków; Żydzi są stroną uprzywilejowaną; Polacy mają obowiązek podporządkować się, a nie bez sensu upierać, że są u siebie w kraju; to Żydzi powinni pisać ustawy; po wsze czasy Żydzi mają podstawy do przypisywania Polakom najgorszych zbrodni; Polacy, gdy są szkalowani, powinni jedynie spuścić głowę w poczuciu winy, pokornie i bez szemrania zgadzać się, i co najwyżej przepraszać. Borowski klarownie uzmysłowił Polakom, gdzie jest ich miejsce. Tym niemniej, dla ostatecznego ułożenia stosunków, dobrze byłoby, gdyby rodziny i potomkowie katowanych, mordowanych i grzebanych byle gdzie przez jego wuja – Jakuba Bermana, też mogli od czasu do czasu coś powiedzieć o żydowskim narodzie „najgorsze, nawet niespraw. rzeczy”[5]. W sukurs Borowskiemu vel Bermanowi pośpieszyła V kolumna – przedstawiciele kilkunastu funkcjonujących w Polsce organizacji żydowskich wydali oświadczenie, w którym przekonują, że „polscy Żydzi w przeddzień 50. rocznicy Marca ’68 i 75. rocznicy Powstania w Getcie Warszawskim – nie czują się dziś w Polsce bezpiecznie [...] są przerażeni i zastraszeni erupcją antysemityzmu [...] są oburzeni z powodu narastającego w kraju klimatu nietolerancji, ksenofobii i antysemityzmu. Ich zdaniem w mediach, w tym publicznych i internecie, a także wśród polityków rozpowszechnił się język nienawiści. „Ilość pogróżek i obelg, kierowanych pod adresem żydowskich instytucji i placówek, stale rośnie” – czytamy w oświadczeniu. Doceniają, że prezydent, premier i szef PiS potępili antysemityzm, „ale póki słowa ich nie przekształcą się w czyny, brzmieć będą raczej jak deklaracja bezradności wobec napiętnowanego, a mimo to szerzącego się zła”. W oświadczeniu solidaryzują się z Romami, muzułmanami i Ukraińcami, którzy „również doświadczają w Polsce wrogości i dyskryminacji”. Wzywając rząd do zdecydowanego potępienia i ścigania przejawów antysemityzmu, organizacje te zaoferowały daleko idącą współpracę oraz zaapelowały do innych „ofiar klimatu nienawiści” o wspólne „przeciwstawienie się złu”. W ślad za tym okolicznościowe oświadczenie wystosowali przedstawiciele innych mniejszości narodowych i etnicznych w Polsce, Ukraińców, Litwinów, Łemków, Rosjan, Kaszubów, Żydów i Słowaków. „W imieniu reprezentowanych przez nas organizacji pragniemy wyrazić ogromne zaniepokojenie narastającą w społeczeństwie polskim falą agresji na tle narodowym, rasowym i religijnym. Szczególny niepokój i sprzeciw budzą liczne i głośne przejawy antysemityzmu”. Między wierszami oświadczenia można było bez trudu wyczytać – w decydującym dla Polaków momencie, jawnie i bez ogródek przyznają, że nie zawahają się wbić noża w plecy państwu polskiemu. Ultimatum powstało z inicjatywy ukraińskiego szowinisty, nie ukrywającego swojej nienawiści do Polaków, Petro Tymy[6]. Skandaliczny list skierowali do uczniów nauczyciele warszawskiego Wielokulturowego Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia[7].

Naród polski i instytucje państwa polskiego są odpowiedzialne za zbrodnie przeciwko pokojowi, zbrodnie przeciwko ludzkości i zbrodnie wojenne. Państwo polskie w czasie wojny – innymi słowy – rząd na uchodźstwie w Londynie, do czerwca 1942 r. odmawiało potępienia zbrodni przeciwko Żydom. Spotkało się to z milczeniem w audycjach w oficjalnym radiu i ciszą w prasie Polskiego Państwa Podziemnego – atakowali nauczyciele. – Dziś instytucje państwowe nie pozwalają mówić prawdy o tym, co wydarzyło się podczas II wojny światowej. W wielu miastach i wsiach mieszkańcy są świadomi zabójstw i grabieży popełnianych przez Polaków wobec ich żydowskich sąsiadów i chcą wyrazić to poczucie winy

– autorytatywnie stwierdzili autorzy listu. Jeszcze bardziej szokował brak reakcji Ministerstwa Edukacji Narodowej, które nad stekiem kłamstw i obelg pedagogów przeszło do porządku dziennego. Okazało się, że w przypisywaniu Polakom odpowiedzialności za holokaust prym wiodły nie media żydowskie, ale polskojęzyczne – TVN, „Wyborcza”, „Newsweek” i im podobne. Obelżywe teksty ukazały się też w „Jerusalem Post”, ale od czasu do czasu trafiały się tam również opinie obiektywne. Dla zwolenników mitycznego partnerstwa polsko-ukraińskiego wielkim zaskoczeniem była „ukraińska zdrada”, bo Kijów wsparł Izrael. Nie ma jednak tego złego, co by na dobre nie wyszło – do Kresowiaków wreszcie dotarło, że w całej miłości PiS do Ukrainy nie chodzi o banderowców, bo to nie oni rządzą Ukrainą, ale żydowscy oligarchowie. Do najbardziej wpływowych należy Ihor Kołomojski z Dniepropietrowska. Kolejny to urzędujący prezydent Petro Poroszenko ze znanej kupieckiej odeskiej rodziny Walcmanów oraz premier Wołodymyr Hrojsman, którego matka jest autorką terminu „żydo-banderowszczyzna”. Polityk ten ma doskonałe kontakty w Izraelu i jest po imieniu z Netanjahu. Listę uzupełnia klan Kuczmy powiązany z Pińczukiem i Kwaśniewskim, a wszystkich łączy jedno – przed świętem Paschy gremialnie udają się prywatnymi odrzutowcami do Izraela. I tylko idiotom dyplomatycznym w MSZ wydawało się, że w sporze z Izraelem Kijów opowie się po stronie polityków opowiadających nieprzerwanie o zagrożeniu demokracji na Ukrainie ze strony Putina. Gdy bp Rafał Markowski, przewodniczący Komitetu Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem uznał znowelizowaną ustawę i podpisaną deklarację premierów za „ważny i doniosły moment w relacjach polsko-izraelskich z tej prostej przyczyny, że stanowi wspólne spojrzenie na historię”, oraz wyraził satysfakcję z tego, że „zrezygnowano z zapisów, które budziły kontrowersje i które rzeczywiście wpłynęły na debatę publiczną, która owocowała poważnym niepokojem”, ks. Isakowicz-Zalewski zareagował: „Gdyby Kościół w Polsce choć część energii, którą wkłada w relacje z Żydami i Izraelem, poświęcił polskim katolikom na Ukrainie, to może część parafii odzyskałaby swoje kościoły, a kości ofiar UPA zostałyby wreszcie pochowane”. Dzięki kombinacji operacyjnej z nowelizacją ustawy, politycy PiS osiągnęli jeszcze jedno – negowanie zbrodni nacjonalistów ukraińskich na Polakach stało się dozwolone. Zatwierdzili też wcześniejsze oświadczenie Przemysława Żurawskiego vel Grajewskiego, członka gabinetu politycznego obecnego i poprzedniego ministra spraw zagranicznych, że „autorom nowelizacji ustawy o IPN w sprawie penalizacji banderyzmu powinny się przyjrzeć służby specjalne”.

W sferach rządowych nastąpiła erupcja oświadczeń. Zapowiedział je były minister spraw zagranicznych. Musimy mieć własną narrację – zakomunikował w TV Republika Witold Waszczykowski. Tak, to nie żart. Człowiek, który przez dwa lata był szefem dyplomacji, który przez dwa lata „pogłębiał”, „poszerzał” i „umacniał” stosunki z nowojorskimi Żydami, dwa miesiące po dymisji odkrył, że Polska musi mieć własną narrację. Prawda nie obroni się sama – zakomunikował prezes PiS. Trudno się z nim nie zgodzić. Jednak kiedy dodał: „Jesteśmy w trakcie tworzenia takiej machiny, która będzie broniła tej prawdy” – na usta cisnęło się pytanie, dlaczego dopiero teraz, i jak bardzo jesteśmy „w trakcie”, na początku, czy może – jak zdradził Waszczykowski – dopiero na etapie postulatu? TVP obwieściła, że powstał zespół, który zadba o „promocję historii Polski w kraju i za granicą, kształtowanie pozytywnego wizerunku naszego kraju oraz zapobieganie dezinformacji”, a Jacek Kurski dorzucił: „telewizja Polska wprowadza to jako stały element swojej działalności”. Czyli dotąd tego nie było? Było za to oburzenie, ale na dziennikarza, który ośmielił się dociekać prawdy. „Pana pytania są aroganckie i nie na temat” – usłyszał od ministra Piotra Glińskiego, gdy próbował się dowiedzieć, jak na promocję wizerunku Polski wydaje pieniądze rządowa i „narodowa” fundacja, dysponująca budżetem 250 milionów złotych i jakie są inne osiągnięcia ministerstwa w tej dziedzinie[8]. À propos Waszczykowskiego – z miną Schnepfa, tj. z miną prześladowanego Żyda, snuje się po mediach i opowiada, jak to wszystko za jego czasów w MSZ chodziło jak w zegarku, a teraz jacyś dyletanci zepsuli stosunki z Żydami i w ogóle zepsuli wszystko. Tak więc, gdy wszyscy nagle zabrali się za poprawianie wizerunku Polski, ciarki chodziły po plecach, włosy dęba stawały i przyszła pora powiedzieć wprost: prawda jest brutalna – Polska nie ma w świecie żadnego wizerunku, który mógłby się pogorszyć. Nie mamy tu nic do stracenia. Nasz wizerunek to „polskie obozy” i Jedwabne.

Odwaga staniała. Przełamane zostały kajdany poprawności politycznej. „Partyzanci wolnego słowa” zaczęli powątpiewać w dogmat o strategicznym sojuszu z Izraelem. W rządowej telewizji pojawiły się materiały na temat sojusznika, które zaledwie parę dni wcześniej zostałyby zgodnie uznane za „antysemickie”. W jednym z nich użyto nawet określenia „żydowski kapo”. „Niezależni” i „niepokorni” w kilka chwil przestroili się na mądrość nowego etapu. Ci sami, którzy dzień wcześniej praktykowali publicystyczne szmalcownictwo i ochoczo powielali donosy na „polskich antysemitów”; ci sami, którzy pełnili funkcję naganiaczy w łowach na ksenofobów; ci sami, którzy zaliczali żydowskie roszczenia i polakożercze kłamstwa do sfery „antysemickich uprzedzeń i obsesji” – nagle, bez najmniejszej żenady, wykreowali się na liderów patriotycznej opinii i natychmiast przystąpili do nadrabiania zaległości. Czy jednak prawidłowo odebrali sygnał płynący z kwatery prezesa Partii? Wystarczy przypomnieć sobie Marzec ’68, gdy przed V Zjazdem PZPR Gomułka wyhamował antysyjonistyczną kampanię, i gdy nie wszyscy odpowiednio szybko zmianę zauważyli. W rezultacie wielu najbardziej krzykliwych antysyjonistów wyrzucono z pracy, w kilku przypadkach wobec nadgorliwców w wojsku, MSW i MSZ wszczęto prokuratorskie śledztwo, niektórych aresztowano, a wszystkich wydalono z PZPR. Kilku „poobijanych” na froncie walki z syjonizmem przywrócił do wojska i urzędów dopiero Gierek. A wiedzieć trzeba, że prezes PiS ma dobrą pamięć, zwłaszcza do nazwisk, i jak sprawa przycichnie, na pewno sobie je przypomni. W Polsce nie ma żadnej państwowej organizacji, która w sposób profesjonalny walczyłaby z antypolskimi kłamstwami, bo za takie trudno uznać MSZ i ambasady, z ich nieśmiałymi i wstydliwymi protestami w sprawie „polskich obozów”. Jest za to kilka urzędów, które skutecznie dbają o utrwalenie żydowskiego kompleksu Polaków. W Polsce nie ma także politycznych elit zainteresowanych wygraniem konfliktu, a większość z nich staje wprost po stronie Żydów. Wbrew nadziejom entuzjastów „dobrej zmiany”, sprawie żadnego poparcia nie udziela także PiS, a sam Kaczyński uwikłanie w spór z Żydami uważa za ciężką porażkę, i wszelkie spory ze środowiskami żydowskimi traktuje jako zagrożenie odrodzeniem endeckiego ducha i endeckiej tradycji, której nienawidzi.

Obowiązująca nad Wisłą narracja jednoznacznie wskazuje na Rosję jako na państwo, które nie czuje żadnych moralnych oporów przed posługiwaniem się kłamstwem. Gdy Polska padła ofiarą informacyjnego blitzkriegu, okazało się, że jego sprawcami nie byli Rosjanie, ale „bratni Izrael”. Tomasz Sakiewicz rzucił płomienny apel: „Stań w obronie Polski [...]. To walka o naszą pozycję w Europie i na świecie, o prawo do samodzielnego decydowania o własnym państwie. To nawet kwestia naszego narodowego bezpieczeństwa. Staliśmy się ofiarą wojny informacyjnej. I na tę wojnę musimy odpowiedzieć pełną mobilizacją”. A któż nas tak zaatakował? Czyż nie strategiczny partner i sojusznik? Po poniżającej Polskę i czytelników „Gazety Polskiej” nowelizacji nowelizacji ustawy, po mistrzowskim rozegraniu polskiej dyplomacji przez Mosad i jego speców od manipulacji i dezinformacji, Tomasz Sakiewicz nie dał się zbić z tropu. Błyskawiczne procedowanie i uchwalenie zmian przez Sejm wyjaśnił czytelnikom swej gazety w następujący sposób: „chcieliśmy bronić swojego dobrego imienia, ale Rosjanie byli bliscy ogrania nas w tej sprawie i skłócenia nas z głównym sojusznikiem czyli USA. W tej chwili ogromny hałas propagandowy organizują wokół tego rosyjskie służby, które są największymi przegranymi porozumienia między Polską a Izraelem, a de facto też i USA. Wyjściem z tej sytuacji było znalezienie formuły bronienia dobrego imienia Polski, w które włączą się poważne siły w Izraelu i USA, a jednocześnie uczynienie kroku do tytułu w sprawie ustawy”. Innymi słowy – premierem Rosji jest Netanjahu, a PiS w sprawie obrony dobrego imienia Polski ogrywają Rosjanie. Myśl redaktora naczelnego wzbogacił inny publicysta „Gazety”: „Celem Rosji jest budowa w Polsce partii antysemickiej, prorosyjskiej partii narodowej, która spowoduje zerwanie stosunków z USA. I przedstawienie Polaków na zachodzie jako dziczy antysemickiej i żeby Zachód oddał Polskę pod ich kuratelę”. Równie oryginalnie do sprawy podeszła była dziennikarka „Gazety Polskiej”, a obecnie posłanka Joanna Lichocka – uznała wszystkich krytyków zmiany ustawy za ruskich trolli: „Zniszczenie wizerunku Polski i Polaków, do którego doszło pod rządami postkomuny, trzeba żmudnie naprawiać. A to – tak jak zniweczenie próby zniszczenia naszych relacji z USA i z Izraelem – jest bardzo nie w smak Kremlowi. Ruskie trolle szaleją w sieci, banujmy je”. Wmawiała zatem, że to wrogi nam Władimir Putin doprowadził do uchwalenia ustawy 447 oraz poprzez rosyjskich agentów zatrudnionych w izraelskich i amerykańskich mediach rozpętał agresywną antypolską kampanię plucia na Polskę. Lichocka zignorowała również telewizyjne obrazy Netanjahu obściskującego się z Putinem w Moskwie. Szczytem wszystkiego była propozycja Sakiewicza, by Kaczyńskiemu i Netanjahu przyznać pokojowego Nobla, bo „nikt nie zrobił tyle dla przełamywania stereotypów i wzajemnych uprzedzeń oraz budowania pomostów pomiędzy narodami”. Głupotą popisały się także media patriotyczne.

Obóz rządzący zdał ten trudny egzamin [...] to pierwszy taki przypadek w III RP, kiedy Polska nie ugięła się pod naporem żydowskiego lobby i międzynarodowych nacisków [...] w bitwie tej rząd polski odniósł druzgocące zwycięstwo, co będzie miało kolosalne znaczenie dla przyszłości [...]. Polska przechodzi dziś proces awansu na bezpośredniego sojusznika USA; kiedy już tym sojusznikiem zostanie, będzie tak samo ważna jak Izrael czy Turcja [...] oto jesteśmy świadkami ostatecznego końca trwającej od ponad ćwierć wieku epoki „pedagogiki wstydu”

– napisał publicysta „Polski Niepodległej”.

Idioci dyplomatyczni

Katastrofa była wielka i korzenie miała głębokie. Każdy, kto widział wiceminister kultury Magdalenę Gawin radośnie, tłustymi łapkami, bijącą brawo podczas przemówienia izraelskiej ambasador, musiał zdiagnozować poważną chorobę trawiącą rządzącą elitę – zainfekowanie wirusem nielojalności wobec własnego państwa, liczenie się tylko z „wrażliwością żydowską”, a lekceważenie wrażliwości polskiej. To nie przypadek, to reguła, to odruch Pawłowa na wystąpienie każdego Żyda na jakikolwiek temat. Wicemarszałek Sejmu Ryszard Terlecki bredził:

Zawiódł nas instynkt, który powinien nas ostrzec, że coś takiego może wybuchnąć, wpędził nas w to ruch Kukiz’15, który stale parł do zaostrzenia przepisów dotyczących Ukrainy, nie godząc się na żadne złagodzenie sformułowań. [...] Trzeba to spróbować wyprostować, trzeba zapomnieć o złych emocjach. Trzeba uruchomić te wszystkie inicjatywy, które pojawiły się w ostatnim czasie, komisje wspólne itd. Musimy wyjaśnić opinii publicznej, nie tylko w Izraelu, co naprawdę zaszło i co było naszą intencją.

Czyli przekładając na polski: tak nas Kukiz zaczadził (a Kukiza zaczadził ONR), że źle i nie w porę odczytaliśmy instrukcje z Izraela, ale bardzo za to przepraszamy. Nałożyła się na to wypowiedź pewnej baby, że ustawa jest „głupia” (przy czym mówiła to po podpisaniu ustawy przez prezydenta RP, którego jest doradcą). Świat o „szmalcownikach” nie słyszał, póki europoseł PiS nie palnął o nich bezrozumnie – teraz już cały glob dzięki Czarneckiemu wie, że szmalcownik to Polak sprzedający Niemcom ukrywających się Żydów. Z Polski zaczął wychodzić chaotyczny, wzajemnie wykluczający się wielogłos. Przykładem – „mocna” opinia Jacka Czaputowicza: „Rola Polski w czasie II wojny światowej jest nieznana w Izraelu. [...] Nie postrzegam tego jako świadomej akcji Państwa Izrael”. Porażały coraz bardziej tchórzliwe wypowiedzi szefa dyplomacji. W wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” profesor Czaputowicz rzekł: „Profesor Gross jest naukowcem i ustawa go nie dotyczy. Jest swoboda prowadzenia badań naukowych i profesor Gross ma prawo do swoich poglądów. On nie używa określenia «polskie obozy śmierci»”. Czyli puścił oko do oszczerców i zapewnił, że tak naprawdę nie będą karani. No bo jak można zrozumieć słowa ministra, który uprzedzając powołane do tego organa, uniewinnia publicznie jednego z największych polakożerców, podszywającego się w dodatku pod historyka i profesora? Od dziś spotwarzać Polskę będzie mógł każdy, nawet posiadacz tytułu magistra w jakiejkolwiek dziedzinie. W ramach twórczości artystycznej każdy będzie mógł nakręcić film o „polskich obozach”, bo dzisiaj, kiedy za produkt artystyczny uznaje się nawet gówno w słoiku, postawa ministra otwiera przed oszczercami niespotykane dotąd możliwości[9].

Byli i tacy, którzy naiwnie sądzili, że celem ustawy jest obrona pamięci o polskich ofiarach. Tymczasem premier Morawiecki przekonywał, że „szerzenie prawdy o Holokauście to nie tylko zadanie Izraela. To również zadanie Polski”. Czyli, że ustawa ma pokazać Żydom, że Polacy będą lepiej od nich szerzyć żydowską narrację o Holokauście[10]. Jeszcze bardziej dziwiło przekonanie, że w całej sprawie chodzi o „polskie obozy”, a nie o ustawę reprywatyzacyjną. Tymczasem nawet dureń wie, że zmiana przecinka w ustawie nie miała dla Żydów żadnego znaczenia, że cokolwiek byśmy nie uchwalili, co nie byłoby w stu procentach zgodne z ich narracją i z ich zakusami na nasz majątek, będzie złe, że chodziło o stworzenie precedensu, w którym rząd ugnie się pod presją, otworzy drogę do kolejnych aktów kapitulacji, zrezygnuje z resztek suwerenności, i napisze, przy pomocy takiej samej kombinacji operacyjnej, nową odpowiednią ustawę reprywatyzacyjną. Polska, za cenę chwilowego zaprzestania okładania jej kijem i kilku przyjaznych słówek, ustąpiła, otwierając drogę do wyciśnięcia z niej miliardów. Kiedy usłyszeliśmy, że Netanjahu w rozmowie z Morawieckim powiedział, iż „Polacy w sposób systemowy uczestniczyli w Holokauście”, i ani razu nie wymienił Niemców, czyli uznał tezę Grossa, ujawnił się podstawowy problem – Izrael odbiera nam prawo do własnych ofiar. Co gorsza, przekaz został wzmocniony nieudolną próbą obrony – zamiast pokazać istotę kłamstwa, że Polacy byli pierwszymi ofiarami Hitlera, że mamy swoich męczenników, że Auschwitz był przeznaczony najpierw dla Polaków, że polskie ofiary od żydowskich gorsze nie są, że miliony Polaków zginęły z rąk Niemców i Sowietów, polski premier starał się wykazać, jak bardzo chce bronić pamięci żydowskiej, i że zrobi to lepiej od samych Żydów. Reprymenda premiera Izraela została grzecznie przyjęta do wiadomości. Opatrzono ją jedynie ciętą ripostą, że sprawiedliwi uratowali ciotkę Morawieckiego. Tymczasem proporcjonalną odpowiedzią byłoby wskazanie na „systemowy” udział Żydów w działaniach ludobójczych władz sowieckich po 1939 r. albo na „systemowy” udział w komunistycznym systemie terroru po 1945 r. Z góry też można było przewidzieć, jaki będzie następny etap debaty oraz do jakich argumentów ucieknie się strona polska. I rzeczywiście, kilka dni później dowiedzieliśmy się, że w Marcu ’68 to nie jedna frakcja komunistów wygnała z Partii i z MSW drugą, ale że zrobili to „Polacy” swoim „żydowskim przyjaciołom i sąsiadom”, a w świat poszedł przekaz: to co nie udało się Polakom za Hitlera, udało się w 1968 r., a chęć podważenia tej narracji to kolejna próba wyparcia się własnych win.

Krajobraz po bitwie

Przecież my robimy to samo co oni! – dziwili się politycy PiS. Kuriozalnym aspektem całej sprawy było, że wprowadzając nowelizację, PiS wzorował się na... Żydach, którzy w wielu krajach świata przeforsowali niezwykle restrykcyjne prawo zakazujące „negowania Holokaustu”. Izrael, mistrz świata w cenzurze i zakazywaniu dyskusji na tematy dla niego niewygodne, to ostatnie państwo, które ma moralne prawo do protestowania przeciwko krępowaniu wolności słowa, ale i ostatnie państwo do naśladowania. Izrael skutecznie narzucił światu dogmat o „wyjątkowości żydowskiego cierpienia”, i nie dopuszcza na tym polu do żadnej konkurencji. Status największej ofiary w dziejach ludzkości wiąże się bowiem z bardzo konkretnymi i namacalnymi korzyściami. Każdy, kto ma choćby mgliste pojęcie o polityce historycznej Izraela, musiał przewidzieć, że ustawa wywoła jego sprzeciw. Każdy, ale nie dyplomatyczny idiota. Każdy, ale nie V kolumna. Tertium non datur. Idioci dyplomatyczni nie dostrzegli, że Netanjahu podchodzi do prawdy historycznej w sposób żydowski, tj. poprzez własny interes, i przypisywanie Polakom miana „wspólników Holokaustu” traktuje wyłącznie jako środek nacisku w negocjacjach biznesowych. Przed trzema laty, podczas Światowego Kongresu Syjonistycznego, Netanjahu odkrył, że Hitler wcale nie planował eksterminacji Żydów, ale namówił go do tego wielki mufti Jerozolimy. Skoro więc dla pognębienia Palestyńczyków, sięgnął po taką brednię, dlaczego dla dokopania Polakom nie miałby rozgłaszać, że do eksterminacji Żydów Hitlera namówił Piłsudski[11]? Przebieg i sekwencja wydarzeń ewidentnie pokazały – Izrael i żydowska diaspora nie chcą żadnego kompromisu, a ich świadomie przyjętym celem jest maksymalne podgrzewanie konfliktu i maksymalne upokarzanie Polski. Gdzie tu prawda historyczna, przyzwoitość, odpowiedzialność? – łkali zaskoczeni dyplomaci polskiego MSZ. No bo jakże to tak? My ratowaliśmy Żydów w czasie wojny, a oni mają nas za pomagierów Hitlera? Przez lata robiliśmy wszystko, by umocnić sojusz polsko-izraelski, a oni niszczą go w tydzień? Uzgodniliśmy wszystko z rządem Izraela, a ten od wszystkiego się odciął? Żebranie o to, by rozgniewani Żydzi pozwolili nam zachować twarz, że ustąpimy im, byleby nie poniżali nas do końca, było złe także z innego powodu – każde ustępstwo prowadzi do kolejnych ustępstw oraz potwierdza, że mamy nieczyste sumienie i błagamy o najniższy wymiar kary. Jedyną rozsądną reakcją było puszczanie żydowskiego klangoru mimo uszu. Tymczasem rząd postąpił odwrotnie, co budzi podejrzenia, że chodziło o eskalację kolejnej odsłony wojny polsko-żydowskiej, że chodziło o kombinację operacyjną, której owocem będzie ustąpienie Żydom, przy wywołaniu wrażenia, że walczyliśmy jak lwy, ale w końcu ulegliśmy przemocy.

Minister Joachim Brudziński ostrzegał użytkowników Twittera – ich wypowiedzi mogą spowodować antysemickie ekscesy. W ślad za tym, powodowany panicznym strachem, zarządził ochronę ambasady Izraela przewyższającą ochronę własnego urzędu, a wojewoda mazowiecki dla zapewnienia komfortu psychicznego izraelskim przyjaciołom wytyczył wokół ambasady zamkniętą strefę bezpieczeństwa, wstrzymał wszelki ruch, zakazał jakichkolwiek demonstracji, wprowadził punktowy stan wojenny. Kolejny strzał w stopę oddał, powołując rządowy zespół ds. przeciwdziałania propagowaniu faszyzmu, czyli do przekonywania międzynarodowej publiki, że faszyści w Polsce są, a problem z faszyzmem stał się tak poważny, że rząd musiał powołać specjalną instytucję do jego zwalczania. A przecież do tego wystarczyłby zwykły dzielnicowy. Powołanie zespołu dodatkowo wzmocniło podejrzenie, że pod pozorem walki z faszyzmem PiS zamierza zwalczać polityczną konkurencję, czyli zdelegalizować środowiska narodowe. Nawiasem mówiąc, pełna nazwa zespołu Brudzińskiego to: Zespół do spraw Przeciwdziałania Propagowaniu Faszyzmu i innych Ustrojów Totalitarnych oraz Przestępstw Inspirowanych Nienawiścią na tle Różnic Narodowościowych, Etnicznych, Rasowych, Wyznaniowych albo ze względu na Bezwyznaniowość”, a jego pełny skrót to: ZdSPPFiIUToPINnTRNERWazwnB. Może na więcej by się zdało powołanie zespołu do ustalenia, czy w MSW są tylko idioci, czy tylko V kolumna? Zamiast energicznie zwalczać antypolonizm, PiS przystąpiło do energicznego zwalczania antysemityzmu. Polowanie na „demony antysemityzmu” objęło nawet członków partii. Decyzję podjął sam prezes – w prawach członka partii i klubu zawieszono senatora Waldemara Bonkowskiego. Powodem było kilka słów prawdy. Na swoim facebookowym profilu Bonkowski udostępnił filmik pokazujący żydowskich kapo bijących Żydów w warszawskim getcie, a materiał zatytułował „Jak Żyd Żyda gonił na śmierć”. Udostępnił też wpis pod tytułem „Prawda Żydów w oczy kole”, w którym można przeczytać o „kolejnej odsłonie agresji Żydów wobec Polski i Polaków”. Ponadto udostępnił „słownik żydowski”, w którym antysemita „to człowiek mający czelność bronić swoich praw przed arogancją i pazernością Żydów”. „Nie ma u nas miejsca dla tak skrajnych, szkodzących Polsce, i w ogóle naszemu wizerunkowi, ludzi” – oceniła posłanka PiS Małgorzata Gosiewska. Rzecznik dyscyplinarny partii Karol Karski dorzucił, że nie widzi przed Bonkowskim przyszłości w PiS i podkreślił, że partia nie przewiduje „marginesu tolerancji dla zachowań tego typu”.

Strategii wybrnięcia z kryzysu nie było. Pojawiły się za to nerwowe, chaotyczne i nieskoordynowane ruchy, wszystkie dla wkupienia się w łaski oszczerców, przy ich triumfującej postawie. Wizerunku Polski na świecie nie poprawiła ani trochę doraźna wizyta prezydenckiej pary w krakowskim przedszkolu żydowskimi, w towarzystwie rabina Schudricha[12]. Nie pomogło też powołanie Schnepfa i Rotfelda na członków Rady Muzeum Polin, ani zapowiedź budowy muzeum getta. Na niewiele zdały się wygłoszone na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego z okazji rocznicy Marca ’68 słowa: „Wybaczcie Rzeczpospolitej, wybaczcie Polakom, ówczesnej Polsce za to, że dokonano tego haniebnego aktu”. Rząd nie dał jasnego sygnału, po której stronie polsko-żydowskiej wojny się opowiada. Tymczasem im więcej było oznak kapitulacji, tym bardziej nacisk rósł. Taktyka przeczekania i robienia uników natrafiała na coraz większe zdumienie Polaków. Gdy przez świat przelewała się fala bezprzykładnego antypolskiego hejtu, czym zajmował się rząd „dobrej zmiany”? Zajmował się dopieszczaniem antypolskich środowisk, czyli sponsorowaniem antypolonizmu. Chodziło przy tym o sponsorowanie wielowymiarowe – polityczne, moralne, finansowe, nawet kadrowe. Narastało zdumienie Polaków wywołane absurdem – jesteśmy obrażani we własnym kraju i jeszcze za to płacimy; zarzuty produkuje się tu na miejscu, a oszczercy śmieją się nam w nos; rząd funduje paszkwilantom wygodne i dostatnie życie, hojnie obsypuje złotem, zapewnia komfortowy warsztat pracy, a oszczercy pomawiają nas, o co tylko zapragną; minister kultury utrzymuje z pieniędzy podatnika eksterytorialne placówki ziejące nienawiścią do Polaków, a nie ma najmniejszego nawet wpływu na obsadę dyrekcji tych instytucji, nie mówiąc o ich poczynaniach[13].

Dyplomatyczna krzątanina

Polskę brutalnie zaatakowano. I to w najbardziej niespodziewanym momencie – gdy oczy całego świata zwrócone były na Auschwitz. Temat wywołała ambasador Izraela. Najpierw łamaną polszczyzną, czyli żydłacząc[14], podziękowała rządowi za reakcję na reportaż TVN o neonazistach. Jej słowa wkrótce trafiły na czołówki wszystkich mediów globu. Przekaz Netanjahu też był krótki i prosty: Polska walcząc z określeniem „polskie obozy”, zaprzecza Holokaustowi, a skoro zaprzecza to znaczy, że obozy były polskie. Do ataku doszło, gdy Polska podniosła temat niemieckich reparacji wojennych, a słowa Netanjahu były mocnym i precyzyjnym ciosem wymierzonym w te starania. Funkcjonariusze „polskiej” machiny narracyjnej nie odkryli, co się za tym kryło, skąd to nagłe uderzenie. Przyglądając się, jak z dnia na dzień Polska dała się uwikłać w żydowską kombinację operacyjną, nie trudno było dostrzec nędzę polskiej dyplomacji. Dlaczego MSZ nie informowało, że kreowanie w oczach świata Polaków na morderców to taktyka negocjacyjna Żydów, element konsekwentnie realizowanej agendy, i że wprowadzenie kary za pomawianie Polaków o niemieckie zbrodnie utrudnia wymuszenie haraczu, że bez tego kłamstwa geszeftu nie da się zrobić? Dlaczego Ambasada RP w Tel Awiwie nie wysłała sygnału, że szykuje się awantura i że będzie ona tylko przykrywką do batalii o restytucję mienia pożydowskiego, bo znacznie łatwiej zbudować koalicję światową wokół pamięci o Holokauście niż wokół ordynarnego geszeftu? Jak to możliwe, że do Warszawy nie docierały sygnały, oceny, analizy, że Izrael coś szykuje? Kto kierował polską placówką dyplomatyczną w Tel Awiwie? Czy Polska w ogóle dysponuje czymś takim jak dyplomacja, skoro nie była w stanie uprzedzić na czas o zbliżającej się nawałnicy, o tym że rzekomo strategiczny partner i bliski przyjaciel traktuje Polskę jako wroga, że interesuje go jedynie brutalne egzekwowanie swej przewagi?

Lament ambasador Izraela i klangor Netanjahu był prawdziwym darem niebios dla PiS i dla rządu. Pozwolił jednym susem znaleźć się w szeregu nieustraszonych bojowników o godność narodową, pozyskać sympatię kolejnej grupy wyborców. Do tego stopnia, że teoria Janusza Korwin-Mikkego, że to, co się działo wokół ustawy to nie przypadek tylko „ustawka” z premierem Netanjahu, mająca umocnić pozycję PiS, nie brzmi aż tak nieprawdopodobnie. Rację miał również Stanisław Michalkiewicz przypuszczając, że akcja została ukartowana od samego początku, że PiS sprowokował pyskówkę z Żydami, bo chce Polskę oddać w żydowską niewolę, i tak jak w wypadku Traktatu Lizbońskiego, wmówić Polakom, że został do tego zmuszony. Uzasadnione wydaje się pytanie – po co nową ustawę w ogóle napisano, skoro z góry wiadomo było, że nie wejdzie w życie? Odpowiedź może być tylko jedna: chodziło o przekonanie wyborców PiS, że wszystkie poprzednie rządy pozwalały na bezkarne plucie na Polskę, a tylko obecny zdecydowanie się temu przeciwstawia. Można też zaryzykować tezę, że nawet Komisja Europejska z Timmermansem na czele, przez dwa lata nie zrobiła tyle dla PiS w sondażach, ile zrobił Izrael przez 24 godziny. Zysk władzy w polityce wewnętrznej okupiony został jednak niepowetowanymi stratami na zewnątrz. Polska nie wyniosła z tej plugawej i perfidnej kombinacji żadnej korzyści. Bo to ona dostawała na odlew po pysku, to Polacy, a nie Kaczyński byli bici po twarzy. Wyjaśnienie może być dwojakie: albo mamy do czynienia z idiotami, niezdolnymi do rozpoznania nawet najprymitywniejszej intrygi, albo z V kolumną. Bo tylko ta ostatnia w tym wszystkim miała interes – kombinacja nie wymagała twardych reakcji dyplomatycznych wobec Izraela i uznania izraelskiej ambasador za persona non grata, nie narzucała konieczności przyjrzenia się działalności żydowskiej V kolumny, blokowała wprowadzenie w życie niekorzystnej dla tych środowisk ustawy reprywatyzacyjnej, pozwalała na przedstawienie zwolennikom PiS nowelizacji nowelizacji ustawy jako efektu „rzeczowego, pozbawionego emocji dialogu” i osłonieniu tego argumentacją o „nieuleganiu prowokacji”. Przede wszystkim jednak umożliwiała zachowanie status quo oraz dogadanie się z agresorem ponad głową społeczeństwa. Na prawdziwą uwagę zasługują tu słowa Andrzeja Zybertowicza, który sprawę wyłożył jasno: „Prawda bardzo często w polityce przegrywa. Aby polityk mógł zabiegać o prawdę, musi zachować władzę, ażeby zachować władzę, często musi ulegać siłom zewnętrznym, które na to pozwolą i w tym pomagają”. Czyli, dokonując przekładu z ichniego na polski: Najważniejsze jest zachowanie władzy, nawet za cenę zdrady interesów własnego państwa. Negocjacje trwały w ciszy i w wielkiej dyskrecji. Wiedziało o nich bardzo wąskie grono osób. Gdy raptem Izrael przeprowadził w polskim Sejmie blitzkrieg, trudno było uwolnić się od podejrzeń, że coś się wydarzyło za zamkniętymi drzwiami. Źródła izraelskie ujawniły, że rola polskich negocjatorów sprowadziła się do wysłuchania, co do przekazania miał Netanjahu, i że polska delegacja „w zasadzie” nie stawiała żadnych warunków. W świetle tego można przewidzieć, jak będzie wyglądało kolejne, też zasługujące na nagrodę Nobla genialne posunięcie – po miesiącach tajnych rokowań w ośrodku Mosadu pod Tel Awiwem polski rząd ogłosi sukces: Żydzi zgodzili się, abyśmy zapłacili za mienie bezspadkowe kilka miliardów mniej, rozłożyli należność na raty, a nawet dali na ich spłacenie niskooprecentowany kredyt.

Sromotna klęska Polski to prosta konsekwencja operacji przez partyjnych propagandystów PiS nazwanej „rekonstrukcją rządu”. Dokonane wówczas zmiany oznaczały przeniesienie ośrodka decyzyjnego do Pałacu Prezydenckiego, tj. do spokrewnionych ze Szmulem Zbytkowerem ludzi Andrzeja Dudy[15], powierzenie steru rządu bankierowi, zwolnienie nie wykazujących wystarczającego entuzjazmu wobec projektów lobby żydowskiego ministrów i zatrudnienie „koncyliacyjnych”. Przeprowadzona przy ewidentnym udziale Mosadu kombinacja operacyjna nie była ani przypadkowa, ani zaskakująca. Wybrano jedynie dogodny moment. A czy mógł być bardziej dogodny, niż przejęcie faktycznej władzy w Polsce przez środowisko piewców „ziemi Polin” i „Rzeczpospolitej przyjaciół”? To była sztabowa decyzja. Izrael wiedział, że ten rząd można zmusić do każdej kapitulacji. Cała operacja zaczęła się dużo wcześniej i była starannie przygotowana – 11 listopada 2017 r. po donosie nowojorskiej gazety o „60 tysiącach faszystów maszerujących w Warszawie”. Gdy Sejm zmienił ustawę o IPN, a dokonane przez ten organ „doprecyzowania” okazały się zgodne z wolą środowisk żydowskich, prezes PiS pouczał: „dzisiaj diabeł podpowiada nam pewną bardzo niedobrą receptę, pewną ciężką chorobę duszy, chorobę umysłu – tą chorobą jest antysemityzm. Musimy go odrzucać, zdecydowanie odrzucać”. Przy czym nakazywał Polakom walkę z „ciężką chorobą duszy i umysłu” wówczas, gdy Żydzi opluwali i lżyli Polaków za... antysemityzm. Bohaterskiemu politykowi zabrakło odwagi, by zaapelować do Żydów o odrzucenie „ciężkiej choroby antypolonizmu”. Jeszcze innym kłamstwem, które miało zdjąć odpowiedzialność z rządu „dobrej zmiany”, było forsowanie narracji, że konflikt to efekt „zaniedbań polityki historycznej III RP” poprzedników. Tymczasem dość sięgnąć po doniesienia z wizyty Andrzeja Dudy w Nowym Jorku i znamienną wypowiedź Abrahama Foxmana, że z lokatorem Pałacu Namiestnikowskiego rozmawiał o restytucji mienia żydowskiego oraz legislacji „zdaniem żydowskich organizacji niezbędnej, która pomoże zwalczać przejawy antysemityzmu”. W sierpniu 2017 r. z przedstawicielami środowisk żydowskich spotkał się prezes Kaczyński. Oficjalny, natrętnie nagłaśniany komunikat mówił o spotkaniu „pełnym wzajemnego zrozumienia”, i o uczestnikach, którzy „byli pod wrażeniem głębokiego rozumienia historii, zwyczajów i religii żydowskiej przez prezesa PiS”. Sednem spotkań było jednak coś innego. „Jesteśmy przerażeni najnowszymi wydarzeniami i obawiamy się o nasze bezpieczeństwo, jako że sytuacja w naszym kraju staje się coraz bardziej niebezpieczna” – alarmowali Żydzi w manifeście skierowanym do Kaczyńskiego, a opublikowanym przez „Washington Post”. „Narastaniu postaw antysemickich w ostatnich miesiącach towarzyszy agresywna mowa nienawiści i nacechowane przemocą zachowanie, skierowane przeciwko naszej społeczności. Nie chcemy powrotu do 1968 roku” – twierdzili i domagali się od Kaczyńskiego „zdecydowanego potępienia antysemityzmu”. Manifest i spotkanie w Nowym Jorku były preludium kombinacji. Tylko głupiec nie mógł skojarzyć ich związku z projektem ustawy reprywatyzacyjnej zakładającej zwrot utraconej własności tylko tym, którzy w momencie nacjonalizacji żyli w Polsce i posiadali polskie obywatelstwo. Politycy PiS takimi głupcami jednak nie są i prawidłowo zrozumieli żydowskie podszepty – wycofali się z dalszych prac nad „kontrowersyjną” ustawą i odesłali ją do ministerstwa sprawiedliwości „celem przeprowadzenia dalszych niezbędnych analiz”. Krótko mówiąc, „konflikt” wokół ustawy IPN przytłumił zasadniczy akt kapitulacji w sprawie mienia żydowskiego. Tak sobie to wymyślił „genialny strateg”, przekonany, że tylko drogą ustępstw (zwaną w partyjnej nomenklaturze „drogą dialogu i mądrych kompromisów”) zachowa – z woli bliskowschodniego anonimowego mocarstwa – władzę. Za całą „troskę o Polskę” wystarczał więc propagandowy bełkot, prymitywna demagogia, łgarstwa, bezczelna cenzura. I łatwo było dostrzec, gdzie zmierza władza i czym zapłacimy za jej polityczne geszefty[16]. Wracając do pytania z początku: zdrada czy głupota? Jeśli to pierwsze, to wniosek jest prosty – takiej klasy politycznej trzeba się szybko pozbyć. Jeśli to drugie – MSZ trzeba posprzątać żelazną miotłą.

Atak z podkulonym ogonem

Po trzech latach rządów „dobrej zmiany” nadzieja, że podejmą walkę z hałastrą pustoszącą wizerunek Polski słabnie. Mocno trzeba zasłaniać oczy, by nie widzieć szemranych geszeftów z antypolskimi ośrodkami, pozorowania działań, spektakli dla gawiedzi, mydlenia oczu, tropienia trzeciorzędnych oszczerców, a obwieszania medalami tych pierwszorzędnych oraz wmawiania, że najpilniejszą potrzebą Rzeczypospolitej jest „program walki z antysemityzmem”. Potrzebna była odwaga, a nie potulność, nieustanne bicie się w piersi i tchórzliwe merdanie ogonkiem. Potrzebne były procesy wytoczone oszczercom, zaoczne wyroki i areszt, gdy pojawiali się w Polsce po odbiór kamienic. Potrzebne było odważne stwierdzenie, że niektórych polityków powinno się odsunąć od wszelkich stanowisk mających związek z Izraelem, bo w grę wchodzi konflikt interesów, i że nie czas na dywagowanie o MaBeNie, gdy walą nas w pysk na odlew, i że trzeba robić to samo, co oni. Próg wytrzymałości prawicowego wyborcy jest systematycznie testowany. Po przeprosinach Andrzeja Dudy za Marzec ’68, po serii decyzji ministra mylącego polską kulturę z żydowskim cmentarzem, prawicowy wyborca dostał kwiatek, którego nie był w stanie zrozumieć nawet najbardziej zagorzały filosemita – nowelizację nowelizacji ustawy, to jest wykastrowanie jej dwóch najistotniejszych zapisów. Artykuły 55a i 55b to bliźniacze zapisy do artykułu 55 będącego podstawą prawną do ścigania tzw. „kłamstwa oświęcimskiego”, z tym, że dotyczą kłamstw o udziale Polski w zbrodniach Holokaustu i odpowiedzialności za niemieckie obozy koncentracyjne. Zatem kłamstwa na temat Żydów prokuratorzy z IPN będą ścigać, a dotyczące Polaków uznawać za bezkarne[17]. Premier Morawiecki uznał, że słowo „antypolonizm” w podpisanej z Netanjahu deklaracji jest wielkim dziejowym sukcesem, bo dowodzi, że takowy istnieje. Tymczasem w deklaracji mowa o tym, że oba rządy odrzucają antypolonizm oraz inne negatywne stereotypy narodowe, ale przede wszystkim z całą mocą potępiają wszelkie formy antysemityzmu oraz dają wyraz zaangażowaniu w zwalczanie jakichkolwiek jego przejawów. Innymi słowy – polski rząd będzie zwalczał antysemityzm i „da temu wyraz” poprzez wyłapywanie i karanie antysemitów, a antypolonizm oba rządy będą tylko i tak sobie odrzucały. Netanjahu łaskawie przyznał: Polska nie ponosi CAŁEJ winy za Holokaust. A więc dalej będą polskie obozy, i tylko czasem ktoś napomknie, że winni byli też naziści (ale już nie Niemcy). W drugim punkcie oświadczenia premierów można przeczytać o tym, że „Holokaust był bezprecedensową zbrodnią popełnioną przez nazistowskie Niemcy przeciwko narodowi żydowskiemu i wszystkim Polakom żydowskiego pochodzenia”. Nie ma natomiast ani słowa o tym, że ofiarami nazistowskich Niemiec byli Polacy polskiego pochodzenia, co jest zgodne z narracją, która zakłada monopol Żydów na bycie ofiarami. W oświadczeniu dwukrotnie padają stwierdzenia o kolaborujących z Niemcami i współuczestniczących w zagładzie Żydów, co jest oficjalnym uznaniem współodpowiedzialności Polaków za Holokaust. W oświadczeniu znalazło się potępienie każdego indywidualnego przypadku „okrucieństwa wobec Żydów, jakiego dopuścili się Polacy podczas II wojny światowej”. Zabrakło natomiast informacji o polskich ofiarach zbrodni dokonywanych przez Żydów oraz informacji o masowej kolaboracji Żydów z sowieckim okupantem. Innymi słowy – pomoc Polaków dla Żydów w czasie II wojny światowej była rzadka, a mordowanie Żydów przez Polaków było powszechne, czyli – przepraszamy Żydów, że pomoc była rzadka, a mordowanie powszechne. Wracamy w ten sposób do punktu wyjścia, a może nawet gorzej. Ot, świetny kompromis godny pokojowej Nagrody Nobla. We wspólnej deklaracji premierów Izraela i Polski powtórzono wszystkie tezy antypolskiej narracji historycznej.

Polska i Izrael to oddani, wieloletni przyjaciele i partnerzy, którzy blisko współpracują w kwestiach związanych z zachowaniem pamięci i nauczaniem o Holokauście. Współpraca ta prowadzona jest w duchu wzajemnego szacunku dla tożsamości i historycznej wrażliwości, również w odniesieniu do najbardziej tragicznych okresów naszej historii.

Zabrzmiało to jak ponura kpina zważywszy, jak od kilkudziesięciu lat środowiska żydowskie szkalują Polskę i Polaków. Wystarczy też wspomnieć, że w ramach tej „bliskiej współpracy” Polska bezzasadnie przekazała mienie nowo powstałym gminom żydowskim, wspierała na forum międzynarodowym rasistowską politykę Izraela, łamała konstytucję i ustawy przy przyznawaniu Izraelczykom polskiego obywatelstwa, a Izrael zapewniał ochronę prawną ściganym przez Polskę przestępcom i komunistycznym zbrodniarzom oraz wspierał politykę historyczną Niemiec i Rosji. Obaj premierzy opowiedzieli się „za swobodą wypowiedzi na temat historii oraz wolnością badań nad wszystkimi aspektami Holokaustu”. Chyba najlepszym dowodem na nieszczerość tej deklaracji są losy nowelizacji ustawy o IPN – usunięcie z niej, na żądanie strony żydowskiej, zapisów o zakazie szkalowania Polaków, a pozostawienie artykułu zakazującego podważania żydowskiej wersji Holocaustu i niezależnych badań nad tym tematem. Najpierw rząd wykrzyczał całemu światu, że kłamstwa o Polsce to przestępstwo, a potem, po żydowskich naciskach, wprowadził do ustawy zapis, które kłamstwa czyni bezkarnymi. Zamiast ustawy zwalczającej „polskie obozy” i „polskie getta”, mamy ustawę o zwalczaniu antysemityzmu, a w niej surowy paragraf karzący antysemitów. Zamiast ustawy broniącej Polskę przed antypolonizmem, mamy ustawę broniącą Grossa. Po oczyszczeniu przedpola – jedynymi piewcami historycznej prawdy zostali „polski” historyk Jan Gross, rabin Schudrich no i Szewach Weiss – żydowski Światowit o wielu twarzach. Po dobrze zorganizowanym i błyskawicznie przeprowadzonym, pierwszym w historii Polski blitzkriegu, rząd pośpiesznie podpisał rozejm. A że warunki kapitulacji były wyjątkowo korzystne, bo przewidują wypłatę tylko 65 mld dolarów i to w ratach, zaoszczędzone środki przeznaczono na publikację w sześciu językach wspólnej deklaracji Netanjahu-Morawiecki.

Gazety izraelskie, w przeciwieństwie do „Gazety Polskiej”, nie miały wątpliwości, jak ocenić batalię z Polską – ogłosiły rejteradę PiS i żydowskie zwycięstwo. „Nie poszliśmy na kompromis, doprowadziliśmy do uchylenia [polskiego] prawa i przywróciliśmy stosunki z Polską” – pochwalił się w „Ha-Aretz” Jakov Nagel, drugi, obok Yossiego Ciechanovera, negocjator ze strony Izraela. Tak więc, w setną rocznicę odzyskania niepodległości Polska pokazała, że nie jest państwem suwerennym w myśleniu i w działaniu, a w roku, w którym świętuje swe chwalebne stulecie nad jej niepodległością zebrały się czarne chmury. „Gazeta Wyborcza” nieprzerwanie piętnuje polskich antysemitów, którzy wszędzie i zawsze widzą „żydowską rękę” i podejrzewają, że za wszystkim stoi wszechmocny Mosad. Ale czy taka wizja jest zupełnie błędna? Ze wsparciem dla spiskowych teorii antysemitów pośpieszył Jarosław Kaczyński. Dostarczył dowodu, że Mosad czynnie wpływa na rząd i na Sejm. Jak doniosły rozmaite media, do porozumienia w sprawie nowelizacji ustawy o IPN doszło w siedzibie Mosadu. Co więcej, w siedzibie Mosadu nie było żadnych negocjacji, była zwykła kapitulacja, i czarno na białym dowód, że za stanowionym w Polsce prawem stoją izraelskie służby specjalne. Potwierdził to publicznie jeden z izraelskich negocjatorów:

Polacy próbowali wybielić swą haniebną przeszłość, wyprzeć się współudziału w Holocauście, ale dostali dobrą szkołę i musieli się przyznać. Oto kraj, który szczyci się tym, że uchwalił ustawę, która przywróci narodowi honor, a pół roku później anuluje ją z podkulonym ogonem. Pozbyliśmy się tego prawa bez dawania im niczego w zamian.

Przeżywamy trudne czasy. Skaczą na nas jak koza na pochyłe drzewo, a rodzimi zdrajcy wyją z radości, przyjmują narrację wroga, przebijając w gorliwości poniżania Polski najbardziej szowinistyczne media żydowskie. Swołocz, która przez 30 lat, ręka w rękę z Niemcami i Żydami, uprawiała pedagogikę wstydu, bezczelnie domaga się, by polskie ustawy pisał izraelski Kneset. Żydowski propagandowy blitzkrieg przeprowadzony został na terytorium Polski, za pomocą narzędzi wykreowanych i utrzymywanych za polskie pieniądze. To nie Żydzi udzielili sobie zgody na powołanie loży B’nai B’rith w Warszawie. To nie Netanjahu wstrzymał ekshumację w Jedwabnem. To nie Izrael wypłacił 400 milionów złotych na eksterytorialną manufakturę antypolonizmu, jaką jest Muzeum Polin. To nie Kneset przyznał 100 milionów na renowację cmentarza w Warszawie, mimo że należy on do bogatej, utuczonej na sprzedaży synagog i kirkutów żydowskiej gminy. Kto finansuje Żydowski Instytut Historyczny? Kto obchodzi Chanukę w Sejmie i w Belwederze? Kto wydelegował Schnepfa do Waszyngtonu, a potem przez rok go odwoływał, i kto podpisał jego nominację do Rady Muzeum Polin? Kto nie ma czasu na spotkanie z Kresowiakami, a ma czas na szabasową kolację u żydowskiego sierżanta o nazwisku jak tania whisky? Kto nie ma czasu na spotkanie z Polakami na Litwie i z Polakami na Ukrainie, ale za to nie wytrzyma dnia bez spotkania z rabinem Schudrichem? Kto zamroził procedowanie ustawy o Polakach ratujących Żydów, „by nie urazić ich wrażliwości”? Ani Netanjahu, ani Michnik, ani Schetyna, tylko marszałek polskiego Sejmu. Zadajmy zatem pytanie: kto ponosi winę za klęskę? Jarosław Kaczyński uznaje się za zwycięzcę i odradza poszukiwanie winnych. My jednak znamy osobników, którym zawdzięczamy upokorzenie Polski. To tchórzostwo Jarosława Kaczyńskiego, Mateusza Morawieckiego i Andrzeja Dudy, wspomaganych przez ministra spraw zagranicznych. I niech przy tym pamiętają – uleganie szantażowi, i to wypowiedzianemu głośno, źle się kończy dla szantażowanego. Winston Churchill tak skomentował Układ Monachijski: „Głupcy, mieli do wyboru wojnę lub hańbę. Wybrali hańbę, a wojnę i tak będą mieli”. Rząd PiS hańbę już ma, a wojnę zaraz dostanie.

Polakom trudno pojąć, dlaczego Izrael jest „naszym sojusznikiem” i na czym polega „strategiczne partnerstwo” między krajami leżącymi na różnych kontynentach, nie mającymi wspólnych interesów ani wspólnych wrogów. Co więcej – widzą, że to Izrael i organizacje żydowskie w Ameryce są dla Polski zagrożeniem. Z coraz większym zdziwieniem przyjmują wiadomości o budowie kolejnych żydowskich muzeów, finansowaniu kolejnych antypolskich filmów, milionowych grantach dla polakożerców na „badania naukowe”. Zadają sobie pytania: Dlaczego udostępniono Wawel na obrady Knesetu? Przecież na Wawelu nigdy nie obradował żaden amerykański Kongres ani mongolski Wielki Churał? Dlaczego międzynarodowe konferencje rabinów zwoływane są w Warszawie, choć Polska to „najbardziej antysemicki kraj na świecie, w którym prawie nie ma Żydów”? Po co do Kielc, „stolicy polskiego antysemityzmu” przyjechało 150 izraelskich milicjantów w pełnym umundurowaniu? Dlaczego podczas obrad Grupy Wyszehradzkiej wystawiono izraelską flagę? Przecież częścią Trójmorza nie jest Judeopolonia? Dlaczego premierem w trybie nadzwyczajnym, ocierającym się o groteskę, zrobiono bankiera, a żydowskie gazety powitały go nagłówkiem – „świetny bankier na czele rządu”? Czy nowy premier szykuje transfer dużych pieniędzy, którego nie mogła albo nie chciała zlecić premier Szydło? Polacy zastanawiają się, gdzie znajduje się ośrodek, w którym podejmowane są ważne decyzje? Na Nowogrodzkiej, na szabasowych kolacjach czy w siedzibie Mosadu? Skąd bierze się sprzeciw wobec wznowienia ekshumacji w Jedwabnem, choć to kamień węgielny całej antypolskiej propagandy, i wykazanie kłamstw Grossa obaliłoby moralną podstawę „rekompensat” za rzekomy polski udział w Holokauście? Dlaczego rząd wycofał się z ustawy reprywatyzacyjnej, która znacznie utrudniała rabunek mienia i komplikowała działania geszefciarzy? I pytają wreszcie: czy i na jaki temat toczą się tajne rozmowy w ośrodku Mosadu pod Tel Awiwem?[18] Prawicowy elektorat dostał w pysk, i z pewnością sobie to zapamięta. Ale już wie, że bez pokonania i odesłania na śmietnik historii wewnętrznego wroga, nie ma co marzyć o dobrym imieniu za granicą. Wie też za Aleksandrem Fredro – „Naród, który nie ma siły i woli powiedzieć łotrom, że łotry, nie wart być narodem”.

[1] Przy okazji dowiedzieliśmy się, że projekt ustawy konsultowali, w trybie pozaprawnym, „już od dwóch lat”. Wywołuje to zapytanie, co jeszcze sobie z Żydami konsultują.

[2] Co do Zybertowicza i jego „machiny narracyjnej” – na swym koncie ma wiele osiągnięć narracyjnych – w 1980 wraz z Romanem Bekerem, z pozycji żarliwego marksisty wysmarował tekst programowy Ostatnia szansa PZPR. Tekst opublikował w trockistowskiej i wściekle antykościelnej „Sigmie”, organie marksistowskich studentów z ZSP. Swój doktorat zatytułował: Problem stosowania teorii materializmu historycznego we współczesnej historiografii polskiej. Zybertowicz pomija ten szczegół, że większość fałszywych informacji o Polsce pochodzi od żydowskiej machiny propagandowej, z którą kolaboruje jego pryncypał prezydent Duda.

[3] „Rzeczpospolita” z 7 lutego 2018.

[4] Nawiasem mówiąc, stary Gebert, nie niepokojony przez nikogo, spoczywa na Wojskowych Powązkach.

[5] Aroganckim, bezczelnym posunięciem lobby żydowskiego było zrobienie go przewodniczącym sejmowej Komisji ds. Polonii.

[6] Z całej opozycyjnej ukraińskiej ferajny jedynie Siemoniak zachował się porządnie (albo nieopatrznie), mówiąc: „Sprzeciw wobec kłamliwego przypisywania Polsce odpowiedzialności za Holokaust powinien łączyć wszystkich Polaków”.

[7] Jego treść opublikował francuski „Libération” 12 lutego 2018 r.

[8] Fundacja, która nie potrafiła przeprowadzić ani jednej efektywnej akcji promującej Polskę za granicą, kupiła we Francji za 5 milionów stary jacht, który z załogą kierowaną telefonicznie przez Mateusza Kusznierewicza, z napisem na burcie „Polska 100”, popłynął w dwuletni rejs dookoła świata. Na ten cel Fundacja wyłoży kolejne 20 milionów. Żeby było weselej – Kusznierewicz w 2010 r. popierał w telewizyjnych spotach Bronisława Komorowskiego.

[9] I jak tu się dziwić, że pracownicy MSZ obdarzyli go ksywką „Kaputowicz” i „Ciaputowicz”.

[10] Morawiecki, historyk z wykształcenia, nie zna mądrości Aleksandra Fredry: „Naród który nie zna i nie dba o własną, a troszczy się o cudzą historię, o cudze mity, skazany jest na zagładę”.

[11] Idiotycznie brzmiała w tym kontekście wypowiedź marszałka Sejmu: „Chcemy prawdy i walczymy o prawdę. Prawdy chce też strona izraelska”.

[12] Obiektywnie przyznać trzeba, że Schudrichpoprawił wizerunek premiera. Stając w jego obronie, ujawnił, że „dzieci premiera uczyły się w szkole Laudera”. Szkoła Lauder-Morasha w Warszawie to pierwszy żydowski zespół szkół w Polsce powstały po 1989 r. W jego skład wchodzą szkoła podstawowa, gimnazjum, a także przedszkole. Placówka posiada status szkoły prywatnej na prawach szkoły publicznej. Prócz przedmiotów typowych dla szkół publicznych naucza się w niej tradycji i historii żydowskiej, języka hebrajskiego, uczniowie obchodzą żydowskie święta.

[13] By dopełnić obrazu tragifarsy, przytoczmy wypowiedź Jarosława Sellina, że współpraca jego Ministerstwa z Muzeum jest dobra, merytoryczna. Niech te słowa posłużą za ilustrację całej tej błazenady.

[14] Przecząc przy tym powszechnie obowiązującej tezie, że Żydzi są inteligentnym, szczególnie utalentowanym językowo narodem.

[15] Vide „Rzeczpospolita” Plus-Minus, nr 3 z 2018.

[16] Tak jak w awanturze o ustawę o IPN, którą rząd na własne życzenie z kretesem przegrał, chodziło o odwrócenie uwagi od ustawy reprywatyzacyjnej i przygotowanie gruntu prawnego, politycznego i propagandowego pod akcję wydojenia Polski na miliardy dolarów, tak burza rozpętana wokół Pomnika Katyńskiego służyła odwróceniu uwagi od forsowanego w Senacie USA tzw. Aktu 447. Przy czym za łaskawe przeniesienie pomnika w inne miejsce polski konsul wylewnie dziękował burmistrzowi Jersey City, a w Polsce ogłoszono to jako tryumf polskiej dyplomacji.

[17] Usunięcie obu artykułów Morawieckinazwał „drobna korektą lub modyfikacją”.

[18] Rozmowy utajniono przed wrogami. I nie chodziło o Rosjan, Niemców i totalną opozycję, ale przede wszystkim o kolegów z rządu i partii, którzy naiwnie uwierzyli w retorykę wstawania z kolan i hasło „Nie oddamy ani guzika”.

ŻYDOWSKIE GESTAPO

30 kwietnia 2013 r. wiceprezydent Joe Biden, podczas gali z okazji 100-lecia Ligi Przeciwko Zniesławieniu (Anti-Defamation League – ADL), wygłosił niezwykłe przemówienie. Zwracając się do Abrahama Foxmana, powiedział: „Będzie to zuchwałe z mojej strony, gdy powiem, że czuję się tu jak w rodzinie. Ty byłeś ze mną, a ja byłem z tobą od czasu, kiedy jako 30-letni dzieciak zostałem zaprzysiężony w amerykańskim Senacie”. Z głębokim respektem i podziwem dla audytorium, żartował: „Wiem, iż ogromna większość Amerykanów uważa mnie za Żyda, a ja tak naprawdę jestem katolikiem. Jestem prawdziwym katolikiem, ale wykształciła mnie ADL i wiele osób znajdujących się na tej sali. Byliście ze mną w każdej ważnej sprawie. Nie pamiętam nawet jednej, w której się nie zgadzaliśmy”. Biden obsypał ADL także innymi pochwałami: „Jesteście najbardziej wpływową, najbardziej słuchaną i najbardziej szanowaną organizacją w tym kraju. Jesteście sumieniem naszego społeczeństwa”. W swym wystąpieniu mówił o „ogromnej” i „nietypowej” roli Żydów w amerykańskich mediach i amerykańskiej kulturze, która była najważniejszym czynnikiem kształtującym postawy Amerykanów i wprowadziła zasadnicze zmiany kulturowe i polityczne w ostatnim stuleciu. Przyznał: „Jak może wiecie, miałem kiedyś drobny problem z poparciem dla gejowskich małżeństw. Ale spójrzmy na bój, jakiego się podjęliście. Teraz też nie żartuję: ta społeczność mnie wykształciła”. „Założę się, że 85 procent zmian, czy to w Hollywood czy w mediach społecznościowych, jest dziełem liderów żydowskich. To ogromny wpływ”. „Żydowskie dziedzictwo ukształtowało nas wszystkich; mnie bardzo albo bardziej niż cokolwiek innego” – dorzucił na koniec. 21 maja, w trzy tygodnie po owym „porywającym” przemówieniu, Joe Biden wygłosił w kwaterze ADL kolejną mowę. Tym razem z okazji Miesiąca Dziedzictwa Amerykańsko-Żydowskiego:

Żydowskie dziedzictwo, żydowska kultura, żydowskie wartości, są tak istotną częścią naszej tożsamości, że słuszne się mówi, iż to amerykańskie dziedzictwo. Naród żydowski wniósł ogromny wkład w Amerykę. Żadna inna grupa nie miała tak wielkiego wpływu per capita niż wy, tutaj obecni.

Dalej kadził: Macie 11 procent miejsc w Senacie. Jedną trzecią laureatów Nagrody Nobla. Nie można mówić o ruchu praw obywatelskich w tym kraju, nie mówiąc o żydowskich rycerzach wolności. Nie można mówić o wyzwoleniu kobiet, nie mówiąc o Betty Friedman, albo o amerykańskich osiągnięciach w nauce, technologii i kulturze, nie wymieniając Einsteina, Gershwina lub Boba Dylana [...]. Kultura i sztuka wpływa na Amerykę, wpływa na nasze postawy. Dokonały tego Will and Grace[19] i media. [...] Jestem przekonany, że ogromna większość szybko zaakceptuje gejowskie małżeństwa, i założę się, że 85 procent tych zmian, czy to w Hollywood czy w mediach, nastąpiło dzięki żydowskim liderom przemysłu filmowego. Ten wpływ jest ogromny – powtórzył kilkakrotnie. Na koniec oświadczył – Jesteśmy wdzięczni wam i waszym antenatom.

ADL i żydowska inwigilacja Ameryki

Wbrew pochwałom wiceprezydenta, namacalne skutki działalności ADL okazały się destrukcyjne dla społeczeństwa amerykańskiego. ADL była nie tylko siłą napędową dekryminalizacji sodomii i aborcji, ale także główną siłą stojącą za stworzeniem państwa inwigilacyjnego. W celu promowania żydowskich interesów ADL chętnie ucieka się do „brudnych sztuczek”. Działa jak prywatna agencja wywiadowcza, nasyła szpiegów, mącicieli, agentów i prowokatorów do obozów, zarówno żydowskich jak i nie-żydowskich, które nie zgadzają się z jej programem. Tak jak FBI i CIA prowadzi ogromną bazę danych kryjącą informacje o politykach, dziennikarzach, działaczach, wydawcach, blogerach, a nawet zwykłych obywatelach, aby – gdy „wyjdą przed szereg” – można było ich zastraszyć, szantażować, i tym samym skutecznie uciszyć. Funkcjonowanie ADL ociera się o działalność agenturalną i stąd Liga uważana jest powszechnie za największą prywatną siatkę szpiegowską w USA; coś na kształt prywatnej firmy wynajętej przez obce państwo. Nazwa ADL i jej faktyczne cele są sprzeczne. Bo, jak na ironię, jedna z jej metod działania, w której niezwykle przydaje się ogromne archiwum wywiadowcze, to publiczne zniesławianie tych, których ADL uznaje za wrogów.

W Historical Dictionary of Israeli Intelligence (Słowniku historycznym izraelskiego wywiadu) dr Ephraim Kahana twierdzi: „W każdej demokracji potrzebne są narzędzia tajnego działania”. Jan Goldman w książce Ethics of Spying: A Reader for the Intelligence Professional (Etyka szpiegostwa: podręcznik zawodowego szpiega) i Szlomo Szapiro z Wydziału Socjologii Uniwersytetu Bar-Ilan w Izraelu twierdzą: „Państwo Izrael nadało swoim służbom wywiadowczym bardzo szerokie uprawnienia do walki z terroryzmem i dla zabezpieczenia demokratycznego ładu. Obejmują one: aresztowania, przesłuchania, głęboką ingerencję w prywatność, ograniczanie swobód jednostki, a nawet egzekucje”. Według Szapiro te oszukańcze techniki są w judaizmie nie tylko aprobowane, ale także promowane. Nawiązując do książki Jana Goldmana „Podstaw etyki – mówienie kłamstw na zewnątrz, prawdy wewnątrz” (Basic Of Ethics – Lying Outside, Telling Truth Inside), tłumaczy to tak: „Oficerów izraelskiego wywiadu szkoli się po to, aby oszukiwali cały świat”. Szapiro posiłkuje się przy tym żydowską mądrością – „Wojnę wygrywa się sprytem”, i potwierdza też, że religia żydowska uznaje zasadność „brudnych sztuczek” oraz działań, które w innych okolicznościach byłyby nie do zaakceptowania, jeżeli ich cel stanowi zapewnienie bezpieczeństwa i przetrwania żydostwa. A propos żydowskiej kultury inwigilacji – Międzynarodowe Muzeum Szpiegowskie w Waszyngtonie założył Milton Maltz, członek zarządu ADL. Dr E. Michael Jones bada ową dychotomię w swojej książce Culture Jihad in Tehran: „Podobnie jak Mosad, masońska republika Ameryki realizuje swoje cele metodą oszustwa. W każdej organizacji masońskiej są dwie prawdy – ezoteryczna, przeznaczona tylko dla wtajemniczonych, czyli dla panów wszechświata, którzy stanowią kadry tajnych stowarzyszeń rządzących krajem – i egzoteryczna przeznaczona dla ogółu, czyli dla idiotów oglądających w telewizji Super Bowl[20] i chodzących na wyścigi NASCAR[21]”. Stuletnia historia ADL w Ameryce dowodzi, że Liga została założona na tych samych zasadach i chętnie ucieka się do „brudnych sztuczek” dla promowania żydowskich interesów. Gdy w październiku 1947 r. w Kongresie odbyło się przesłuchanie w sprawie ADL, senator Clare E. Hoffman z Michigan oceniła: „Mówię wam, to są artyści w sztuce szkalowania”.

Na początek kilka faktów: ADL to polityczne, propagandowe, zbrojne ramię żydowskiej loży masońskiej B’nai B’rith. Założona lub powołana do życia 31 października 1913 r. w Nowym Jorku przez B’nai B’rith, początkowo używała nazwy „The Anti-Defamation League of B’nai B’rith. Jest bowiem odgałęzieniem żydowskiego Zakonu Synów Przymierza (po hebrajsku B’nai B’rith), najstarszej nieprzerwanie działającej żydowskiej organizacji na świecie, stworzonej na wzór ruchów masońskich, a wszystkie organizacje żydowskie, w tym Światowy Kongres Żydów i Amerykański Kongres Żydów skupione wokół AIPAC, podlegają nieformalnej władzy B’nai B’rith. To najstarsza i najbardziej znacząca w świecie organizacja żydowska, jedno z najbardziej ekskluzywnych i wpływowych tajnych gremiów. Zgodnie z deklaracją założycielską jej celem jest obrona religijnego i duchowego dziedzictwa Żydów [...] obrona Żydów i działalność na ich korzyść na całym świecie [...] walka z jawnym lub z utajonym antysemityzmem. Organizacja, z główną siedzibą w Nowym Jorku i 29 biurami w głównych miastach USA, posiada także oddziały w 42 krajach[22]