Miniatury - Henryk Urbanek - ebook

Miniatury ebook

Henryk Urbanek

0,0

Opis

Gdy patrzymy w czas miniony – ten codziennie wpisywany w ludzkie twarze, zaklęty w starych fotografiach, przekuwany mozolnie w muzykę, kłębiący się w kielichach martwych klepsydr – wciąż nie mamy pewności, czy to, że jesteśmy, ważniejsze jest poprzez to, że byliśmy, czy poprzez to, że jeszcze (przez czas jakiś) będziemy? Co od świata wzięliśmy – czy to, co mu daliśmy? Czy lepszy był wtedy, gdy do niego wchodziliśmy, czy teraz, gdy powoli go opuszczamy i nic już nie mamy do stracenia? Nocne upojenie przeszłością trwało krótko. Pomagał alkohol, napędzała stara studencka piosenka, która niepotrzebnie przywołała „tę naszą młodość”. Może dlatego tak szybko umierają takie spotkania. Nie zabija ich pamięć, tylko bezradność. Wspólnota bezradności. Ostatni kieliszek szampana, spacer parkową aleją, milczący dzwon na kościelnej wieży, wszystko to ma siłę wieczności. Bo kolejnego spotkania w tym składzie już nie będzie, a odległość zmieszana z czasem oznacza zwykle małą śmierć…

Miniatury” są próbą opisania zmiennej i zmieniającej się rzeczywistości, próbą uchwycenia tej zmienności poprzez głos pojedynczego człowieka zmagającego się z tym wszystkim, co przynosi codzienność. Zachowanie w świadomości tego, co czujemy i myślimy, realizując swój własny scenariusz czasami nazywany losem... Krótkie opowiadania czasami lepiej niż inne narzędzia opisują rzeczywistość…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 69

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



© Copyright by Henryk Urbanek & e-bookowo

Skład: Katarzyna Krzan

Projekt okładki: Katarzyna Krzan

Zdjęcie na okładce: Gwidon Cal

ISBN: 978-83-8166-147-8

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

JEŻELI MOŻLIWE JEST…

Jeżeli możliwe jest opowiadanie skonstruowane z samych tylko dowcipów (jak chciał Ludwig Wittgenstein), to może być też opowiadanie skonstruowane z samych pytań. Zadawanych sobie? Zadawanych drugiej osobie? Bogu w trzech osobach? Zadawanych ludziom – dlaczego wierzącym czy – dlaczego niewierzącym? Naukowcom w różowych czy czarnych okularach? Dzieciom, które kiedy zdobędą świadomość, jaki świat im zostawiamy? No i kiedy powinniśmy zacząć pytać? Czy filozofować, jak chciał Nietzsche? Kiedy zrozumiemy, że Biblia fałszywe nam wyznaczyła miary? Że nie jesteśmy „panem stworzenia”, tylko jego sługą? W każdym razie, kiedy zaczniemy ten program realizować, czy nie będzie za późno? Czyżbyśmy nie wiedzieli, czym skończy się cierpliwa tolerancja planety? Albo jeśli przypadkowo zareaguje kosmos, zsyłając nam anioła lub asteroidę zagłady? Czy prawda o nas samych kiedykolwiek do nas dotrze? Czy człowiek zabrzmi kiedyś dumnie? A ja sam – od jakich pytań powinienem zacząć? Czy wystarczy wyświechtane „kim jestem?” Czy kiedyś dowiem się, czy mam duszę? I czy grozi jej nieśmiertelność? A głupie pytania codzienności – na przykład, jaką mamy dziś pogodę? – mogą mieć jakiś sens? W jaki sposób budują nasz sposób postrzegania rzeczywistości? I nas samych? A nasza świadomość? Czy będzie towarzyszyła duszy w jej drodze przez nieśmiertelność? A nasze ciało? Czy spopielone albo zjedzone przez robaki ma szansę raz jeszcze dać nam zwierzęcą satysfakcję z życia seksualnego? A co zrobić ze strachem i egoizmem zwierzęcia, którym bywamy częściej niż reprezentantami bogów, za których czasami decydujemy się umierać owijając ciała szarfami wypełnionymi ładunkami wybuchowymi? A muzyka? Czy również ma dwie natury? Czy jest językiem, którego używamy, chociaż nie rozumiemy jak ani po co? Czy satysfakcja estetyczna jest wystarczającym wytłumaczeniem sensu jej istnienia? Dokąd może nas zaprowadzić piekło pytań? Czy odpowiedzi kapłanów mogą nas usatysfakcjonować? Dlaczego czas tak mocno trzyma życie za gardło? Jak to możliwe, że nauczyliśmy się posługiwać nieskończonościami? Że materii założyliśmy uzdę stałej Plancka i kaganiec zasady nieoznaczoności Heisenberga? I że im więcej odpowiedzi tym więcej pytań…

„TOSCA”

Pierwszy raz widziałem „Toscę” bardzo, bardzo dawno temu. Dziecięciem wówczas byłem i do Opery Bytomskiej zabrał mnie ojciec, pewnie mając cichą nadzieję, że nic nie zrozumiem. Pamiętam jak przed każdym aktem czytał mi libretto pomieszczone w cienkiej książeczce specjalnie wydanej na okoliczność wystawienia opery. Potem to, co zobaczyłem i usłyszałem, przerosło moją wyobraźnię i po prostu się zakochałem. W pięknej jak anioł kobiecie, tak różnej od tych obecnych w rzeczywistości, w nieszczęsnych dwóch facetach, którzy stracili życie broniąc nieznanego mi wówczas słowa „wolność”, nawet w bezwzględnym okrutniku o tę kobietę walczącym z najniższych możliwych pobudek i wszelkimi dostępnymi sposobami – jeszcze wtedy nie wiedziałem jaką wartością jest piękna i mądra kobieta, jakim piekłem jest miłość bez możliwości spełnienia. Gdy wracaliśmy z Bytomia, późno w noc, pierwszym samochodem jaki pamiętam (szarą „Syreną 101” z zielonym dachem), zasypałem ojca wielką ilością rozgorączkowanych pytań. Wcale się ich nie spodziewał. Na większość nie potrafił, a może nie chciał odpowiedzieć. Zwłaszcza zło utożsamiane przez Scarpię budziło moją chłopięcą ciekawość. W czyim imieniu działał i dlaczego złamał wszystkie ludzkie i boskie prawa, prócz tego jednego – że „Bóg stworzył wiele rodzajów wina i on chciałby ich skosztować jak najwięcej”. U Nietzschego przeczytałem wiele lat później, iż jest to naturalne i powszechne pragnienie całej ludzkości i każdy człowiek na miarę swoich możliwości próbuje wcielać je w życie. To, że więcej z tego bólu i cierpienia niż przyjemności, dowiedziałem się pod koniec liceum, gdy targały mną pragnienia mocno zbliżone do tych, które wyprodukowało chore serce Scarpii. Czy ojciec mógł mnie wtedy przestrzec i rozumnie przeprowadzić przez labirynt zła, przez które musi przejść każda ludzka dusza? Już się, niestety, nie dowiem. Ale do „Toski” pewnie nie raz jeszcze będę wracał…

IGA

Czy dni, które znikają w oceanie kalendarza, nie mają już znaczenia? Iga nie wiedziała ani nie rozumiała dlaczego tak się dzieje. Czy coś mogło pozbawić ją instynktu ich przeżywania? Przecież zawsze cieszyła się rannym wstawaniem, siadaniem samotnie nad szklanką pachnącej kawy, przyglądaniem się wczoraj i dawno minionemu, planowaniem kilkunastu najbliższych godzin. Lubiła dni po prostu. Niektóre udało jej się zapisać w kilku różnych zeszytach. Nigdy nie zastanawiała się nad tym, dlaczego to robi. Najzwyczajniej pod słońcem siadała wieczorem przy różnych stołach, stolikach, stoliczkach i rzucała na papier to, co jej przynosiły. Albo noce. Ale ten kończący się niczego nie chciał podpowiedzieć. Przecież przeżyłam go, do jasnej cholery. Dlaczego niczego nie pamiętam? Nawet odcinka kryminalnego serialu obejrzanego razem z mężem? Tak, jakiś komisarz o ponurej gębie szukał zwyrodniałego mordercy młodych kobiet, które ranił, gwałcił i zabijał w okrutny, nieludzki sposób. Nie potrafiła przypomnieć sobie nawet tytułu filmu, który obejrzała tylko dlatego, że nie chciała tuż przed snem sporu z mężem, który po męczącej palcówce na wielu pilotach zdecydował się wreszcie na zatrzymanie kryminalnego kanału. Dlaczego nie zdecydowała się walczyć o swoje równe prawo decydowania o jakości programu, który mieli wspólnie oglądać? Oczywiście mogła wyjść do sypialni i włączyć drugi telewizor wiszący na ścianie w nogach łóżka. Ale w programie, który przeczytała wcześniej, nie znalazła niczego interesującego. Dlatego zdecydowała się na oglądanie kryminału wspólnie z mężem. Co było wcześniej? Aha, kolacja, która nie powinna dokładać tłuszczu na biodrach. Tak, maleńki okrawek chleba z delikatną konserwową szynką, taki sam z malinową konfiturą własnej produkcji. I koktajl jagodowy, bo we wszystkich poradnikach uchodzi za bardzo zdrowy. Mały promyczek lipcowego światła na powitanie nocy. Wcześniej był jeszcze powrót z pracy i przygotowanie obiadu. Między posiłkami ściągnięcie z suszarki suchego prania, załadowanie brudnego do pralki, jakieś po drodze wiadomości. Jak mogła o tym zapomnieć? Przecież dzisiaj przyjechał do Polski rosyjski patriarcha Cyryl I, by „przeprosić i prosić o przebaczenie” w imieniu swojego kościoła i narodu. I takie samo odebrać od kościoła i narodu polskiego. Nie pamiętała tego polsko niemieckiego sprzed wielu lat. Nie było jej jeszcze na świecie i chyba rodzice nie mieli telewizora, bo kupowanie wtedy odbiornika nie było czymś tak banalnie prostym jak dziś. Za sprawą narodu radzieckiego właśnie, jak się okazało po latach. Teraz też niewiele obchodziła ją polityka. Została czymś głupim, obłudnym i brudnym, nie miała co do tego złudzeń. Starała się trzymać od niej tak daleko, jak tylko to było możliwe. Praca z chorymi dziećmi pozwalała na taki luksus bez specjalnych warunków i koncesji. Ale wizyta patriarchy Moskwy i Wszechrusi jakoś się odcisnęła w jej pamięci. Może ze względu na śmieszność jaką po raz nie wiadomo który serwują narodowi walczący („wszystkie chwyty dozwolone”) politycy. „Wizyta Cyryla – dla PO dowód na skuteczność polityki zagranicznej DT (Donalda Tuska - red.), dla PiS wizyta ruskiego agenta, dla SLD i Ruchu Palikota początek dżihadu. A dla PJN (Polska Jest Najważniejsza) – ważna wizyta jednego z duchowych przywódców świata chrześcijańskiego. Wybierajcie, która z interpretacji jest wam najbliższa” – napisał jeden z komentatorów. Wcześniej było kilka godzin w szpitalu z chorymi dziećmi, na szczęście żadne nie wymagało jakiejś specjalnej interwencji. Jeszcze wcześniej odliczanie kolejnych minut do wstania z łóżka. Bo na czas wakacji zawiesiła swój zwyczaj wstawania przed wszystkimi i medytowania nad filiżanką gorącej kawy. Dzień, który właśnie się skończył, był właśnie taki albo takim Idze udało się go zapamiętać. Czy można było szczegółowiej? Pewnie tak… Ale nie, tym razem wyraźnie nie miała na to ochoty. Napisała tylko: Zmarł dziś Neil Armstrong… Zamknęła swój notes i wskoczyła pod prysznic…

WĘSZYCIEL

Czas nie ma dziś zapachu siarki, a szkoda…. Za to on nauczył się rozpoznawać śmierć. Wstawał rano, otwierał okno, robił kilka skłonów i przysiadów, podkładał sobie pod łokcie poduszkę i wystawiał „wąchalitis”, jak mawiał Chopin o swoim nosie. Węszył. Nie, nic go nie obchodzili sąsiedzi i ich grzechy. Te czuł nawet nie otwierając okna. Węszył, czy nie nadchodzi. Bo kiedy nadchodziła, zawsze potem na drzwiach ich kamienicy pojawiała się klepsydra. Niestety, nigdy nie wiedział po kogo przyszła. Pijaczki z podwórka patrzyli na niego jak na wariata, gdy mówił: „Zaś, stara wariatka, przyszła!” Najpierw z niego drwili, ale po kolejnej klepsydrze zaczęli nazywać „Ciulem od śmierci”. Gdy pierwszy raz przyszła po jednego z nich, zdrowo mu wpieprzyli, potem przepędzali i nie chcieli z nim pić piwa pod sklepem. Teraz nie było już ani jednego pijaczka na ich osiedlu. Właściwie czekał już tylko aż przyjdzie po niego.

NIC PEWNEGO

Każdy z nas czuje swoje życie na swój sposób. (Nie zakładałbym się, że z jego rozumieniem jest podobnie.) Każdy z tych sposobów wymyka się językowi. Nie potrafimy opisywać ani tego, co czujemy, ani jak. Rzadko to sobie uświadamiamy. A szkoda… Ale niektórym się udaje. Oni też nie wiedzą jak im się to udaje. Ale skoro się udaje, czy potrzebne są jakiekolwiek pytania? Przecież wiadomo, że udaje się tylko tym, których pokochała: muzyka, piłka nożna, tenis, nawet boks albo seks… (Nie, nie dowiemy się nigdy dlaczego, ani za co!) Na przykład muzyka, czy ma tylko jedno zadanie – jakże szlachetne, wzniosłe i absurdalne – podtrzymywać nadwątlone naszym „wiaro” i „naukoholizmem” człowieczeństwo? Gdy w mroku nocy stajemy się anonimowymi bytami zanurzonymi w szarych, betonowych sypialniach, gdy nasze ukochane ciała zmieniają nas w wampiry samotności, gdy kochani i niekochani mężczyźni stają się królestwem rozpaczy i paradoksu – jedynym ratunkiem dla trwoniących nadzieję jest zadrwienie z ciszy. Jeżeli potrafisz wziąć do ręki instrument, jakikolwiek, usiąść do fortepianu (albo wielu jego braci), otworzyć zeszyt sprytnie ozdobiony czarnymi pajęczynami perełek rozmieszczonych na pięciu liniach wszechświata, wreszcie zagrać – co i jak podpowie ci Kaliope – masz szansę na ocalenie. Ale to oczywiście nic pewnego…

LIFE IS VERY LONG

Life is very long

Between the desire

And the spasm (…) (T. S. Eliot)

Życie jest długie, bardzo długie…

Chociaż starcom zawsze wydaje się za krótkie.

Królestwem czasu nie rządzą gwiazdy wieczności.

Aby istniała tajemnica, muszą istnieć poeci chodzący drogami szaleństwa.

Gdyby którykolwiek z poetów zszedł pomiędzy umarłych – dotychczas udało się tylko Orfeuszowi – czy mógłby powiedzieć, że pośród żywych mniej jest śmierci?

Człowiek tylko pozornie jest panem swej rozpaczy.

Odchodzący z własnej woli czego dają świadectwo – czy tylko wolności?

A może nigdy o niej niczego się nie nauczymy?

Ten krótki fragment przepisany z wiersza Eliota jest tylko świadectwem.

Oczy pozbawione promieni nie zajrzą nigdy pod spódnicę śmierci.

W wielu językach trzeba by zajrzeć w spodnie.

MINUTA

Kobiet nigdy dosyć, chciał wykrzyczeć Bogu pewien zdesperowany młodzieniec. Ale nie wykrzyczał. Był pijany i miał całować się z dziewczyną, którą widział po raz pierwszy w życiu. Po co los wrzucił ich na jedną tratwę tej samej głupiej dyskoteki? Po czym pozna, że to ta właściwa? Ta, która właśnie „od Boga jest mu przeznaczona”. Przecież nie zamieni z nią nawet słowa. Nagle znalazła się obok, gdy DJ zapowiedział „Minutę z pocałunkiem”. Na znalezienie partnera lub partnerki było tylko 10 sekund. Z obrzydzeniem spojrzał na śmierdzące piwem usta kilku stojących obok chłopaków. Już miał zejść z parkietu – kara za nie znalezienie „drugiej połówki” – gdy nagle pojawiła się ona. Może nie piękna, ale też nie brzydka. Zresztą nie miał czasu dłużej się przyglądać, bo DJ zbliżał się do końca liczenia. „Osiem!” „Dziewięć!” Dziesięć!” „Stop!” Właściwie to dziewczyna wpiła się w jego usta. Sam nigdy nie zdobyłby się na taką odwagę. Teraz jest bardzo przyjemnie, bo te usta drżą leciuteńko, jak gdyby badały czy mają walczyć czy zaufać przypadkowi. Jego też delikatnie szukały wsparcia i przyzwolenia. Nawet nie zdawał sobie sprawy, że minuta to tak strasznie długo. A jeżeli to ta, z którą chciałbym przeżyć życie? Życie – to dopiero jest długo… Ale jak się dowiedzieć? Czy można w ciągu jednej minuty, całując się z dziewczyną spotkaną pierwszy raz w życiu. A jeżeli ten raz jest zarazem razem ostatnim? DJ dał znać, że minuta upłynęła: Boże, minuta, jak to krótko! Dziewczyna odsunęła swoje usta, wreszcie będzie mógł się przyjrzeć jej twarzy. Spojrzeć w oczy. Może to spojrzenie coś mu podpowie… Ale dziewczyna równie szybko jak się pojawiła, tak samo zniknęła. Młodzieniec stał przez chwilę jak skamieniały. Czym była ta minuta? Kim była ta dziewczyna? Czy powinienem jej szukać? Dlaczego? A może była to tylko pasażerka tego samego przedziału kolejowego? Wsiadła, wysiadła, tylko tyle im czasu przeznaczono. I niczym ich wspólna obecność w dziejach ludzkości się nie zapisała. Prócz tego pocałunku przypadkowego… Tłum tańczących dziewcząt i chłopów ponownie kłębił się na parkiecie. Młodzieniec próbował w tym tłumie wypatrzeć swoją jednominutową miłość, ale wkrótce uznał, że nie jest to możliwe. Powoli przepchał się do baru, zamówił piwo, pierwszym łykiem spłukał słodkawy smak ust dziewczyny. A może to mi się tylko śniło i nie było żadnej dziewczyny? Kolejne łyki zimnego piwa wypłukiwały poza pamięć minutę, która okazała się nie mieć powinowactwa z jego przeznaczeniem.

CHORAŁY CESARA FRANCKA

10