Miłość jak czekolada - Justyna Dziura - ebook + książka

Miłość jak czekolada ebook

Dziura Justyna

3,9

Opis

Słodko-gorzki przepis na miłość.

Jedno spotkanie. Jeden niespłacony dług. Uczucie, które może czaić się za rogiem.

Maite odziedzicza w spadku fabrykę czekolady, która ma sporo długów. Jeśli kobieta nie spłaci ich na czas, jej rodzinny interes pójdzie pod młotek. Komornikiem egzekwującym zaległości okazuje się młody i przystojny Juan Miguel, któremu wpada w oko nie tylko fabryka…

Gorący romans i mnóstwo problemów to tylko początek tej słodko-gorzkiej historii.

 

Miłość jak czekolada” to smakowita powieść, której nie można się oprzeć. Jak w prawdziwym życiu słodycz miesza się z goryczą, tak emocje zawarte w tej książce dostarczają czytelnikowi niesamowitych wrażeń. Jeśli szukacie tego rodzaju przeżyć, koniecznie po nią sięgnijcie. Gwarantuję, że się nie zawiedziecie! - P.D. Hutton, autorka

 

Miłość jak czekolada” to oczywiście historia o miłości, którą możemy znaleźć w najmniej odpowiednim czasie i miejscu. Słodka opowieść, idealna na poprawę humoru po trudnym dniu. W tej pozycji można się cudownie zatracić. - Aleksandra Dziura, Zaczytana Ola

 

Czekolada, dużo czekolady, cała fabryka czekolady! May dziedziczy rodzinną firmę, niestety szybko okazuje się, że w pakiecie z długami. Na pomoc przychodzi jej Juan Miguel, komornik, który ma chrapkę nie tylko na fabrykę, ale także na jej właścicielkę. Czy między tą dwójką może zaistnieć relacja głębsza niż biznesowa? Skrywane fascynacje, dreszcze podniecenia i wyróżniająca się fabuła. Gwarantuję, że nie będziecie się nudzić. Polecam całym sercem! - Anett Lievre, autorka

 

Do czytania tej książki nie zabierajcie się bez pralin, tabliczki czekolady i… kolejnej tabliczki czekolady! Justyna Dziura zaserwowała prawdziwą ucztę. Maite – dziedziczka fabryki czekolady La Pasión – musi zmierzyć się nie tylko z problemami finansowymi rodzinnego interesu, lecz także z komplikacją w postaci zadziornego komornika – Juana. Mężczyźnie spodobała się zarówno fabryka, jak i jej właścicielka. Połączenie lekkiego romansu z dodatkiem czekolady to idealna kombinacja, o którą pokusiła się autorka. Gorąco polecam, zdecydowanie ta powieść na długo pozostanie w mojej pamięci! - Emilia Majchrzak, Panna Nierozważna recenzuje

 

Miłość jak czekolada” to słodko-gorzka historia młodej i ambitnej bizneswoman oraz przystojnego i pewnego siebie komornika sądowego. Znajdziemy tu miłość, na którą będą miały wpływ konflikt interesów, intryga, tajemnica oraz ktoś z przeszłości, kto nie ma dobrych zamiarów. Nie sposób oprzeć się tej pokusie. Polecam! - Anna Stawarz, W oceanie słów

 

Justyna Dziura znów zaskakuje. Takiej historii jeszcze nie było! W powieści „Miłość jak czekolada” przenosimy się do upalnej Hiszpanii, by poznać Maite, która dziedziczy zadłużoną fabrykę czekolady, i komornika Juana Miguela. Niepowtarzalna fabuła porwie Was od pierwszych stron i zapewni całą gamę emocji. Wspaniała książka, którą mogę polecić każdemu. - Weronika Czaplarska, autorka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 275

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (37 ocen)
18
6
6
6
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
wioolcia

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Agnieszka970

Z braku laku…

Historia trochę topornie opisana, zdecydowanie brakuje lekkości. Ale da się przeczytać.
00
jezabel

Nie oderwiesz się od lektury

Całkiem przyjemna historia właścicielki fabryki czekolady i komornika sądowego. Fajnie się czytało. Polecam :)
00
mariola1619

Nie oderwiesz się od lektury

Książka okazała się naprawdę dobra. Nie ma tu miejsca na nudę. Jest słodko-gorzki romans właścicielki fabryki czekolady i komornika sądowego. Autorka wplotła w zwykły romans intrygę i tajemnicę, która będzie miała wpływ na losy ukochanej fabryki. Nie zabraknie również mnóstwa emocji. Skusicie się na tę słodką przygodę? Ja zdecydowanie polecam! Jednak przygotujcie sobie coś słodkiego na czas lektury.
00

Popularność




Copyright © by Justyna Dziura, 2021Copyright © Wydawnictwo WasPos, 2022All rights reservedWszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.

Redakcja: Kinga Szelest

Korekta: Aneta Krajewska

Projekt okładki: Adam Buzek

Zdjęcie na okładce: © by elic oraz sergey causelove/Shutterstock

Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]

Ilustracje przy nagłówkach: © by pngtree

Wydanie I - elektroniczne

ISBN 978-83-8290-140-5

Wydawnictwo WasPosWydawca: Agnieszka Przył[email protected]

Spis treści

Prolog

Rozdział 1

Rozdział 2

Rozdział 3

Rozdział 4

Rozdział 5

Rozdział 6

Rozdział 7

Rozdział 8

Rozdział 9

Rozdział 10

Rozdział 11

Rozdział 12

Rozdział 13

Rozdział 14

Rozdział 15

Rozdział 16

Rozdział 17

Rozdział 18

Rozdział 19

Rozdział 20

Rozdział 21

Rozdział 22

Rozdział 23

Rozdział 24

Rozdział 25

Rozdział 26

Rozdział 27

Rozdział 28

Rozdział 29

Rozdział 30

Rozdział 31

Rozdział 32

Rozdział 33

Prolog

Wciągam głęboko powietrze, stojąc przed fabryką, która od pokoleń przekazywana jest w mojej rodzinie. Niefortunny wypadek ojca sprawił, że teraz ja przejęłam stery w tej ogromnej, ale dobrze prosperującej firmie. Wszystko odbyło się zbyt wcześnie. Nie powinnam jeszcze stać tutaj jako szefowa. Czuję wzbierające pod powiekami łzy, ale przełykam gulę w gardle i jestem w miarę gotowa, by oficjalnie przejąć całyinteres.

Jestem przerażona, ale i podekscytowana. Od najmłodszych lat uwielbiałam spędzać czas w tym budynku. Nasza czekolada podbija światowy rynek, a tajemnicę jej przyrządzania zna tylko nasza rodzina, dlatego osobiście kontrolujemy jejwyrabianie.

Ktoś z zewnątrz mógłby pomyśleć, że nie ufamy swoim pracownikom, ale w obecnych czasach trudno ufać komukolwiek. Cenię jednak ludzi, którzy od lat są w La Pasión. Bez ich pomocy nie wiem, czy byłabym gotowa przejąć tę firmę. Szkoda, że nie ma przy mnie taty. Zostałam rzucona na głęboką wodę i mam nadzieję, że nie zatonę. Wzdycham głęboko, odpływając myślami gdzieśdaleko.

– Tatusiu! Tatusiu! – wołam podekscytowana, wpadając do jegobiura.

– Tak, żabko? – Tata odwraca się w fotelu, wyciągając ręce w mojąstronę.

Wpadam na niego, gniotąc obrazek, który dla niegoprzygotowałam.

– Popatrz, co mam! Narysowałam nowe opakowanie do naszych czekolad. Podoba ci się? – Pokazuję mu kartkę z szerokim uśmiechem i czekam nawerdykt.

Tata przymyka oko, przechyla głowę i zastanawia się chwilę, choć mnie wydaje się, że ciągnie się to wnieskończoność.

– Są przepiękne, May. Myślę, że kolejne partie będą już z nowąetykietą.

– Naprawdę?! To wspaniale! Dziękuję, tato – piszczę uradowana, tuląc się mocno doojca.

– Kiedyś ta fabryka będzie twoja. Będziesz w niej najlepszą szefową, z superświetnymi pomysłami. Jestem z ciebie ogromnie dumny i wiem, że mnie niezawiedziesz.

– Maite, już czas. – Pablo, mój przyjaciel i jeden z pracowników, kładzie dłoń na moimramieniu.

Odwracam głowę w jego stronę, uśmiechając siędelikatnie.

– Tak, przyjacielu, już czas. – Biorę znów głęboki oddech, zamykając na chwilęoczy.

Jesteś wielka i dokonasz wielkich rzeczy. Wierzę w ciebie i w to, co możesz zrobić dla naszej fabryki. Jesteś mądra i zdolna, a twoje pomysły zawsze się sprawdzały. Wierzę w ciebie, córeczko.

Słowa ojca, wypowiedziane stosunkowo niedawno, dodają mi odwagi. To moja fabryka. Była nią od zawsze. Teraz po prostu stałam się za nią bardziejodpowiedzialna.

Wygładzam czarną spódnicę i powoli przemierzam schody, po czym wchodzę dobudynku.

Setki pracowników stoją w półokręgu. Na mój widok zaczynają klaskać. Niektórzy ocierają oczy. Kilku podchodzi, by wręczyć mi kwiaty i życzyć powodzenia na nowym stanowisku. Łzy wzruszenia spływają po moich policzkach. Nic sobie jednak z nich nie robię. Nie spodziewałam się, że oni tak ciepło mnie przyjmą. Nigdy nie sprawiali mi przykrości, byli mili i otwarci, ale dziś przeszli moje najśmielsze oczekiwania. Przyglądam się im z delikatnym uśmiechem. Ubrani na biało, w stroje do pracy, wpatrują się we mnie znadzieją.

– May, wszystko dobrze? – Pablo nie odstępuje mnie na krok, widząc moje łzy, myśli pewnie, że coś sięstało.

– Tak. Po prostu się wzruszyłam. Nie spodziewałam się takiego powitania. – Ocieram kąciki oczu palcem, uśmiechając się szeroko. – Dziękuję, kochani. To wiele dla mnie znaczy i mam nadzieję, że firma będzie prosperować równie dobrze, jak za czasów, gdy prowadził jątato.

Ludzie zgodnie odpowiadają, że na pewno tak będzie. Uśmiecham się, biorąc z tacy kieliszekszampana.

– Za owocną współpracę. – Unoszę kieliszek, a osoby zgromadzone przede mną czynią to samo. Upijamłyk.

Po ciepłym przyjęciu przez pracowników udaję się do swojego biura, by zająć się pilnymi sprawami. Obracam się na krześle, lustrując pomieszczenie. Powinien tu siedzieć tato, nie ja. To stało się tak wcześnie. Na koleje losu nie mamy jednak wpływu, więc teraz to należy do mnie. Dam z siebie wszystko na nowym stanowisku. W końcu jak nie ja, to kto. Z takim postanowieniem zabieram się do przeglądania dokumentów piętrzących się na moim biurku, nie dając sobie czasu na rozmyślanie czy wspominanie. Mogłoby to się skończyć smutkiem, a to często ostatnio prowadzi mnie do łez. Nie chcę, by ktoś z pracowników widział moje słabości. Na to jest czas popracy.

– May? – Głowa Pabla pojawia się wdrzwiach.

– Wchodź, wchodź. – Wskazuję mu krzesło na wprost mnie. – Cotam?

– Przyszedłem zapytać, jak się czujesz na nowym stanowisku. – Łapie mnie zadłoń.

– Jest wporządku.

– Mnie nie musisz okłamywać. Wiesz, że zawsze cię wysłucham. – Wpatruje się we mniebadawczo.

– Wiem, Pablo, wiem. – Klepię go po dłoni. – Ale na razie staram się wszystko jakoś poukładać, tutaj nie ma miejsca na smutek. Muszę skupić się na swojej pracy, obowiązkach, w taki sposób niezwariuję.

– Dobrze, rozumiem. Co robisz dziświeczorem?

– Nie mam nic w planie – mówię zgodnie zprawdą.

– Może wyskoczymy gdzieśrazem?

Nadzieja w jego głosie sprawia, że budzi się we mnie poczuciewiny.

Dawno nie spędzałam z nim czasu, a jest przecież moim przyjacielem. Nie miałam jednak na to ani siły, ani ochoty. Sprawy związane z pogrzebem, testamentem, a później sam pochówek były wyczerpujące. Pablo był przy mnie przez ten czas, ale też potrzebowałam pobyć sam na sam ze swoimi myślami czybliskimi.

– Nie wiem, czy mam ochotę gdzieś iść. Ale może wpadniesz do mnie. Obejrzymy coś, zrobimypopcorn?

– Jak dla mnie super. – Uśmiecha się, błyskając szeregiem białychzębów.

– To jesteśmy umówieni. A teraz wracamy do obowiązków. Jak to będzie wyglądało, że szefowa obija się już pierwszegodnia?

Pablo się śmieje, a ja znim.

Rozstajemy się, wracając do swoich obowiązków. Liczę, że z każdym kolejnym dniem będzie mi lżej i odnajdę się w nowejrzeczywistości.

Rozdział 1

Maite

Siedzę na fotelu przy biurku, trzymając w ręce długopis, i nerwowo przygryzam skuwkę. Co jest, do cholery? Zastanawiam się, przerzucając faktury. Te do zapłacenia odkładam na osobną stertę. Zachciało się mi bawić w księgową, to teraz mam. Choć patrząc na to z drugiej strony, coś jest nie tak. Mój umysł przeskakuje na wysokie obroty. Mam nadzieję, że coś z tego wywnioskuję. Jednym ruchem zbieram dokumenty, które oczekiwały napłatność.

– Mia – mówię do urządzenia, które pomaga mi się kontaktować z moją asystentką. – Przynieś mi, proszę, kawę i nie łącz żadnych rozmów przez najbliższągodzinę.

– Oczywiście.

Miły głos kobiety sprawia, że się uśmiecham. Czuję się kimś, zajmując tak wysokie stanowisko. Nie nadużywam jednak swojej władzy. Wiem, że tym do niczego nie dojdę. Szacunek do człowieka i jego pracy to dla mniepriorytet.

Wstaję od biurka i kieruję się w stronę kanap. Po chwili na stole ląduje moja kawa, a ja mogę zabrać się do pracy, która na razie jawi mi się w ciemnych barwach. Kilka faktur jest na ogromne kwoty, i to do zapłaty do końca miesiąca. Świetnie. Mam niecałe dwa tygodnie, by spłacić te zobowiązania. Liczę tylko, że uda mi się to zrobić w terminie. Wracam do biurka z fakturami, odpalam laptop i loguję się na konto firmowe. Jakie jest moje zdziwienie, gdy widzę niewielkąsumę.

Zamykam oczy, dając sobie chwilę na ochłonięcie. Może zaszła jakaś pomyłka? Dlaczego tato nic nie powiedział? Może nie chciał mnie martwić już od samego początku, a może nie miał na to sił na kilka minut przedśmiercią?

Wzdycham smutno, wsuwając rękę we włosy i ciągnąc za nie. Wszystko, co zdawało się mnie napędzać do działania, teraz sprawia, że chce mi się płakać. Czy sobie poradzę? Miałam ochotę porozmawiać z kimś, kto zna fabrykę. Ale tato nie żył, a mamy nie chciałam dodatkowomartwić.

Nie wiem, co mam robić, ale dziś i tak do tego nie dojdę. Muszę spotkać się z księgową, może ona rozjaśni mi trochę w głowie. Tylko tak zrozumiem sytuację, w której przyszło sięznaleźć.

– May? – Czarna czupryna mojego przyjaciela pojawia się w uchylonych drzwiach. – Zbieramysię?

– Już? – Patrzę na niegooniemiała.

Przecież dopiero co usiadłam do tychpapierów.

– Tak, jest prawieszósta.

Spoglądam na zegar na ścianie. Faktycznie. Jak mogło mi to tak długo zejść? Ale z drugiej strony starałam się jakoś to zrozumieć, więc nic dziwnego, że upłynęło znacznie więcej czasu, niżprzypuszczałam.

– Zbiorę to i możemyiść.

Omiatam wzrokiem pomieszczenie, wszędzie piętrzą siędokumenty.

Na osobną stertę zgarniam te, które jutro chcę omówić z pracownicą, po czym wstaję i kieruję się do stołu, na którym zostawiłam resztędokumentów.

– Może ci pomogę? – Podchodzi do biurka z zamiarem zbieraniapapierów.

– Nie, nie trzeba. Wiesz, że muszę mieć po swojemu, bo nic nie znajdę jutro. – Nerwowo składam wszystkie kartki, co nie uchodzi uwadzePabla.

– Wszystko dobrze? – Posyła mi niepewnespojrzenie.

– Tak. Jestem tylko zmęczona po całym dniu nad papierami. – Wymuszamuśmiech.

Nie chcę go niepotrzebnie martwić, póki sama nie zorientuję się w sytuacjifirmy.

– Może podrzucę cię do domu? – Przygląda mi się badawczo znadokularów.

– Nie trzeba. Jestem samochodem i dam sobie radę – uspokajamprzyjaciela.

– Nie wyglądasz za dobrze. Nie chcę, byś wracała sama w takimstanie.

– No dzięki – sarkam, choć domyślam się, jak muszę wyglądać. – Ale nie chcę cię kłopotać, a przecież jutro muszę jakoś dotrzeć dopracy.

Na samą myśl o komunikacji miejskiej dostaję palpitacji serca. Nie cierpię środków transportu innych niż samochód. Przerażają mnie i nie czuję się w nichpewnie.

– Ja cię zawiozę. – Wzrusza ramionami, jakby to byłonaturalne.

– Przestań. Nie będziesz mnie niańczył. Jestem już dużą dziewczynką. Poradzę sobie, Pablo.

– No dobra, jakchcesz.

Poddaje się, co przyjmuje z ulgą. Kłócenie się o taką pierdołę nie jest mi dziśpotrzebne.

– To co, możemy iść? – pytam, zabierająctorebkę.

Wrzucam do niej telefon, a wyjmujęklucze.

– Tak. – Przepuszcza mnie wdrzwiach.

Przechodząc obok niego, dyskretnie zaciągam się jego zapachem. To drzewo sandałowe i goździki, woń tak znana, sprawiająca, że automatycznie się uspokajam. Gdy jesteśmy na zewnątrz, zamykam biuro. Klucz mamy wyłącznie ja oraz sprzątaczka, która i tak przychodzi tylko raz wtygodniu.

W absolutnej ciszy zjeżdżamy windą na parking podziemny, a wysiadłszy, rozchodzimy się na dwie różnestrony.

– To do zobaczenia za chwilę? – rzucam na odchodne, wyciągając kluczyki odsamochodu.

– Jasne. Zrobię zakupy iprzyjadę.

– Zamówić już pizzę? – pytam, bo wiem, że nie zajmie mu to dużoczasu.

– Możeszzamawiać.

Uśmiecha sięszeroko.

Wie, że nie cierpię gotować i gdy tylko mam okazję, zamawiam coś niezdrowego. Na szczęście dla mnie nie tyję po takichrzeczach.

Macham przyjacielowi na odchodne. Wsiadam do swojego cacka, po czym odpalam silnik. Wyjeżdżam z parkingu i kieruję się w stronę domu. Zakupy robiłam niedawno, więc wszystko powinnam mieć. W razie czego do sklepu osiedlowego nie mamdaleko.

Podjeżdżam pod budynek, w którym mieszkam. Okolica jest zadbana i strzeżona, to jeden z wymogów mojego taty, bym mogła sama mieszkać. Inaczej nadal byłabym pod czujnym okiem rodzicielki. Cieszyłam się z tego małego skrawka normalności. Wiadomo konkurencja nie śpi, a nie wszyscy mają czyste intencje, więc tak, mój tato chciał zadbać o mojebezpieczeństwo.

Chwila melancholii jednak mija, a ja wysiadam z auta i zabrawszy torebkę, udaję się domieszkania.

Będąc już w środku, ściągam granatową sukienkę i czarne rajstopy, a wkładam zwykłą koszulkę z krótkim rękawem i legginsy. Teraz czuję się w końcu sobą. Myję twarz i jestem gotowa na wieczór z filmem. Wybieram kilka naszych ulubionych, a następnie dzwonię po pizzę. W ciągu dwudziestu minut i pizza, i Pablo są już na miejscu. Możemy więc zacząć sięrelaksować.

Mam lekkie wyrzuty sumienia, że nie rozmawiałam dziś z mamą. Nie wiem jednak, czy nie wygadałabym się na temat problemów, które zaprzątają mojągłowę.

– Coś się dzieje, May? Jesteś jakaś nieobecna, martwię się ociebie.

Pablo siada bokiem na kanapie, by patrzeć wprost na mnie. Pod jego czujnym wzrokiem zaczynam się denerwować. W końcu znamy się nie od dziś. Przyjaźnimy się, a ukrywanie czegoś przed nim kompletnie do mnie nie pasuje. Zastanawiam się, ile mogę mu powiedzieć. Zrzucenie takiego ciężaru niewątpliwie mi pomoże, ale z drugiej strony będzie się przejmował. Sama nie wiem, co zrobić. Przygryzam policzek odwewnątrz.

– Dobra, powiem ci, ale obiecaj, że to zostanie między nami – wyrzucam z siebie, a gdy przytakuje, mówię mu o tym, co znalazłam wdokumentach.

– Nie martw się na zapas. Jutro załatwisz tę sprawę. Bernardita na pewno wszystko ci wyjaśni, a ty zobaczysz, że nie ma czym sięniepokoić.

– Może to i racja? Nie ma po co się od razu zadręczać myślami. – Uśmiecham się, a ciężar spada mi zserca.

Czasem zwykła rozmowa z kimś bliskim potrafi podnieść nas naduchu.

– Dziękuję, żejesteś.

Przytulam się do Pabla. Mimo że wyczuwam w nim chwilowe napięcie, odwzajemnia uścisk. Do końca seansu leżymy na kanapie w swoich objęciach, które pozbawione są romantycznego podtekstu, to wyłącznie przyjacielskiuścisk.

Rozdział 2

Maite

Rankiem budzę się we własnym łóżku, w swojej piżamie. Staram się sobie przypomnieć wydarzenia minionego dnia. Pizza. Film. Pablo. No tak, musiałam zasnąć, a on przyniósł mnie do łóżka. Ale po jaką cholerę mnie przebierał? W legginsach i koszulce też byłoby mi wygodnie, no ale skoro już to zrobił, to nie mogę być zła czy niewdzięczna. Siadam na materacu i przeciągam się, ziewając rozdzierająco. Spoglądam na zegarek, do wyjścia do pracy pozostała lekko ponad godzina. Wyrobię się naspokojnie.

Wstaję i ścielę łóżko, a następnie kieruję się do łazienki na szybki prysznic. Wieczorem nie przygotowałam sobie ubrań na dziś, co zawsze robię, by mieć ten dodatkowy czas, ale w głowie już układam, co włożę. Po prysznicu i umyciu włosów robię lekki makijaż i suszę czarne kosmyki, po czym układam je wfale.

Wiele razy słyszałam pytania, czym farbuję włosy, że mają tak piękny i wyrazisty odcień. A to po prostu mój naturalny kolor, który moim zdaniem pasuje do mnieidealnie.

Uśmiecham się do swojego odbicia, by dodać sobieodwagi.

– To będzie dobry dzień. Dowiem się wszystkiego i jakoś to załatwię. Nie damy się długom – mówię do siebie jak jakaś wariatka, ale w pewnym sensie takie rzeczy mipomagają.

Wracam do pokoju i z ogromnej szafy wyciągam czarną sukienkę do kolan. Wkładam bieliznę, a na to dzisiejszą kreację. Przeglądam się jeszcze w lustrze i jestem gotowa do wyjścia. Na stoliku zauważam karteczkę, więc podchodzę i czytam koślawe pismoPabla.

CześćMay,

nie jestem dobry w pisaniu listów. Chcę ci powiedzieć, że jak tylko zasnęłaś, zaniosłem cię do łóżka, przebrałem, ale nic nie widziałem. :) W każdym razie… Drzwi są zatrzaśnięte, więc nic się nie bój, byłaśbezpieczna.

Do zobaczenia wpracy.

Pablo

Uśmiecham się i odkładam skrawek papieru tam, skąd go wzięłam. Pakuję do torebki telefon i zabieram klucze. Wychodzę z mieszkania, notując w pamięci, by zadzwonić do mamy, gdy dotrę dobiura.

Wsiadam do mojego auta i kieruję się w stronę fabryki. Oczywiście wyszłam o pięć minut za późno i miasto już zdążyło się zapchać. Cholera jasna, spóźnię się jak nic. Nie lubiłam tego. Zawsze byłam punktualna, a dziś po prostu się nie wyrobiłam. Zamykam na chwilę oczy, bo i tak stoję w korku, a gdy je otwieram ten magicznie nie znika. A czego ja się spodziewałam? Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach i bajkach, a nie w prawdziwym życiu. No nic, następnym razem po prostu przyszykuję wszystko wcześniej, a już na pewno nie zapomnę nastawićbudzika.

Po kilku minutach, ciągnących się w nieskończoność, udaje mi się ruszyć. Jadę z nieprzepisową prędkością, aż w końcu wjeżdżam na parking. Szybko zbieram torebkę i wysiadam z samochodu. Z opóźnieniem wbiegam do windy, która wiezie mnie wprost na piętro, na którym mieści się mojebiuro.

– Dzień dobry, szefowo – mówi Mia z uśmiechem. – Kawę?

– Dzień dobry, Mia – odpowiadam. Już mnie policzki bolą od dzisiejszych uśmiechów, a to dopiero początek dnia. – Poproszę. Mam dziś jakieśspotkania?

– Dzisiaj nie. Jutro o dziewiątej spotkanie zarządu, ale dziś luźny dzień. Na produkcji chcieli, by pani do nichzajrzała.

– Dobrze, wypiję kawę i będę gotowa do działania. Umów mnie, proszę, z naszą księgową. Mam do niej kilkapytań.

– Oczywiście.

Dziewczyna wstaje ze swojego miejsca, by przyrządzić dla mnie kawę, a ja w tym czasie kieruję się do biura. Wyciągam telefon z torebki i odkładam ją na szafkę, a sama siadam w fotelu za biurkiem. Przygotowuję dokumenty dla księgowej, póki nie wchodzi Mia z moją kawą. Stawia ją na biurku, dziękuję jej, a gdy wychodzi, biorę do ręki komórkę. Teraz czas zmierzyć się z mamą. Wybieram numer, nie muszę długo czekać, ażodbierze.

– Maite Guadelupe Fernandez, co ty sobie myślisz? Nie dajesz znaku życia od dwóch dni. Mam nadzieję, że masz dobreusprawiedliwienie.

Mówiłam, że moja mama do łatwych nie należy? No właśnie. Westchnęłabym najchętniej, ale usłyszałaby i nie obyłoby się bez zbędnychkomentarzy.

– Cześć, mamuś. Nie odzywałam się, bo musiałam nastawić się psychicznie do przejęcia nowego stanowiska, a wczoraj padłam od razu, jak tylko wróciłam zpracy.

No cóż, ziarnko prawdy w tymjest.

– Och… Ale wszystko w porządku? – Słyszę troskę w jejgłosie.

Zamykam na chwilę oczy, myśląc, jak dalekie od prawdy jest to stwierdzenie. Uchylam powieki i z mocą w głosieodpowiadam:

– Tak, nie martw się. Po prostu nowa rzeczywistość trochę mnie przytłoczyła – wyznaję.

Upijam łyk kawy i wpatruję się w okno, z którego mam widok na plac naszejfabryki.

– Wiem, córcia. Mnie też jest trudno bez taty. A Roberta jest kompletnie załamana. – Wzdycha. – Przyjedziesz naweekend?

– Zobaczę, jak się wyrobię ze wszystkim, na razie nie mogę ci obiecać. A z Robertąporozmawiam.

– Dobrze. Jak coś, dawaj znaćwcześniej.

– Jasne. Wracam do pracy, mamuś. Trzymaj się. Dousłyszenia.

– Pa, Maite. Kochamcię.

Rozłącza się, a ja szepczę do telefonu, że też jąkocham.

Dokańczam kawę i w bojowym nastroju kieruję się do biurkaMii.

– Ijak?

– Spotkanie z księgową zagodzinę.

– Super. Dziękuję.

Wracam do gabinetu, by pozbierać dokumenty, a następnie idę na produkcję dowiedzieć się, o co chodziło. Z każdej strony bombardują mnie przywitania, więc jak zwykle z uśmiechem odpowiadamkażdemu.

– Mateo, o co chodzi? – Podchodzę do kierownika produkcji, by porozmawiaćchwilę.

– Partia czekolady pojechała do odbiorców. Zaczynamy mieszać kolejną, ale jest kłopot z dostawąkakaowca.

– Jak to? Przecież nigdy nie było z tym problemu. Wrócę ze spotkania z księgową i będę tamdzwonić.

– Na razie taki zapas, że spokojnie wystarczy na kilka partii, ale kakaowiec musi zostać poddany obróbce, a totrwa.

– Wiem, Mateo, wiem. Załatwię to i dam ci znać. Idę doksięgowej.

Co jest grane, do cholery? Ile jeszcze niespodzianek mnie dziśczeka?

Księgowa siedzi w swoim biurze, w okularach i za stertą dokumentów wygląda jak pani z biblioteki. Mam z nią styczność dopiero pierwszy raz, ale wygląda na miłą kobietę. Zobaczymy, czy faktycznie takajest.

– Dzień dobry – odzywam się w drzwiach, wchodząc dośrodka.

– Dzień dobry. Zapraszam. – Wstaje zza biurka, po czym kieruje się do stolika i dwóch foteli w rogu pokoju. – Proszę wybaczyć bałagan, ale zbliża się koniec miesiąca, więc trzeba wszystkoprzepatrzyć.

– Nie przyszłam tutaj, by oceniać porządek. Wiadomo, pracuje pani, więc tych papierów będzie sporo. Sama przyszłam z kilkoma, które nie dają mi spokoju. – Podaję jejdokumenty.

Kobieta studiuje je przezchwilę.

– Może pani się orientuje, czemu faktury na tak wielkie sumy nie są jeszczeopłacone.

Chrząka, nim sięodzywa.

– Pan Antonio, świeć Panie nad jego duszą, zaciągnął kredyt na rozbudowę sektorów produkcyjnych, ale fabryka od jakiegoś czasu nie przynosi aż tylu zysków, ile byśmy chcieli. Stąd też nieopłacone faktury. Pan Antonio przedłożył wypłaty dla pracowników ponad zobowiązania. – Spuszcza głowę i wpatruje się w swojeręce.

– Boże… I co ja mam teraz zrobić? Zbliża się termin spłaty kolejnych rat, wypłaty…

Czuję, jak niewidzialna dłoń ściska moje gardło, a łzy niebezpiecznie szczypią w oczy. Co ty narobiłeś, tato? Jego tu nie ma. Zostałam ja. Sama. Z mnóstwemdługów.

– Stan konta też jest bardzolichy.

– Dlatego siedzę w tych dokumentach. Szukam wszystkich, którzy nie zapłacili jeszcze za dostawy czekolady. Na razie znalazłam parę takich firm, ale może być ich więcej. Wymyślimy coś. – Kładzie dłoń na mojej i ściskają.

Dodaje mi otuchy, nie wiem jednak, czy sobie z tymporadzę.

– Dziękuję. Niech pani przygotuje listę dłużników i wszystkich, którym to my wisimy pieniądze. Musimy zrobić dostawy, bo niedługo nie będziemy mieć z czego produkowaćczekolady.

Kobieta wciąga ze świstem powietrze. Chyba sama nie sądziła, że jest aż tak źle. No cóż, teraz potrzebny nam dobryplan.

Rozdział 3

Maite

Załamanie nadchodzi dopiero w mieszkaniu. Przebieram się w piżamę i zakopuję pod kocem. Teraz mogę użalać się nad sobą, fabryką i szukać dobrego rozwiązania tego problemu, który zaczął być naprawdę poważny. Tato nic nie wspominał, że tak źle się dzieje. Jestem zła nie tylko na niego, ale też na siebie, że jak jeszcze żył, nie przykładałam się do papierkowych spraw. Teraz mam tego efekt, który przerósł nawet mnie. Jak mam to naprostować? Trzeba przelać ludziom wypłaty, zapłacić dostawcom, spłacić kredyt w banku. Na to potrzebne jest z pół miliona. Ja pierdzielę. Ta suma zwala mnie z nóg, choć to wyłącznie orientacyjne koszty po szybkim przeliczeniu. Może trochę na wyrost, ale bądźmy realistami, w mojej sytuacji wszystko jestmożliwe.

Podgryzając kanapkę, wpatruję się w telewizor, w którym leci jakiś durny serial. Nie mam ochoty przełączać, choć i tak nic nierozumiem.

Staram się myśleć o tym, jak wybrnąć z problemów, ale żadne rozwiązanie nie przychodzi mi dogłowy.

Pukanie do drzwi wyrywa mnie z otępienia. Kto się znów dobija? Wzdycham, wyplątując się z kokonu, jaki sobie uwiłam. Odkładam kanapkę na talerz i kieruję się do drzwi. Nie zawracam sobie głowy, by choćby spojrzeć, kto to. Otwieram z rozmachem i staję oko w oko ze swoim przyjacielem. Ubrany w luźne spodnie od dresu i T-shirt prezentuje się całkiem nieźle. Odsuwam się od drzwi, wpuszczając go do środka. Nie mam ochoty natowarzystwo.

– Co cięsprowadza?

Zamykam za nim i podążam do salonu, w którym zdążył się już zadomowić, rozsiadając się wygodnie nakanapie.

– Jak wyszłaś, przyszedł list. Mia prosiła, bym ci go dostarczył. – Wręcza mi białą podłużnąkopertę.

Biorę ją do ręki i obracam w palcach, aż czytam napis, od którego mało mi serce nie staje. Pieczątka w rogu nie pozostawia złudzeń. List od komornika. Świetnie. Jeszcze tylko tegobrakowało.

Pablo siedzi ze wzrokiem wbitym w swoje dłonie. Siadam obok niego, drżącymi rękami rozrywając papier. Wyciągam list i czytam pokrótce. Słowa zapisują się w moim umyśle. Ostateczne wezwanie do zapłaty. Krew odpływa mi z twarzy. Dopiero, co zaczęłam, a zdaje się, że ta praca mnie wykończy szybciej, niż sądziłam. Mam kilkanaście dni na uregulowanie rachunków. Sądząc po wydźwięku pisma, nie jest ono pierwsze. Ja pierdzielę. Co ja mamzrobić?

Czuję pieczenie pod powiekami. Gula w gardle i uścisk w sercu powracają na swoje miejsce. Boję się, że zadomowią się tam już nadobre.

Jeśli do końca miesiąca nie spłacę zadłużenia, fabryka przestanie istnieć. No może nie istnieć, ale na pewno przestanie należeć do mojej rodziny. Komornik zarządzi licytację, której przedmiotem będzie cały dorobek Julio Fernandeza. Szlag by to. Łzy stają w moich oczach, prosząc o uwolnienie. Poddaję się temu. Pablo widząc, co się dzieje, wyrywa papier z moich rąk i czyta, po czym bez słowa przytula mnie do piersi. Moczę mu koszulkę, ale on wydaje się tego nie dostrzegać. Jego kojące ruchy dłoni na moich plecach są w tej chwili tym, czego mitrzeba.

Uspokajam się po jakimś czasie. Nie wiem, czy minęło kilka minut czy kilka godzin. Wycieram oczy chusteczką podaną przezPabla.

– May? Dlaczego nie mówiłaś, że aż takie problemy są w fabryce? – Nie słyszę w jego głosie pretensji, aleciekawość.

– Sama zobaczyłam zadłużenia wczoraj, ale sądziłam, że to może jakieś przeoczenie. Nie wiem, co myślałam. Dziś spotkałam się z księgową, która nie pozostawiła złudzeń. – Pociągamnosem.

Brzmię żałośnie, ale tak właśnie sięczuję.

– Co konkretnie cipowiedziała?

Chwyta mnie za dłoń, a ja opowiadam mu wszystko, czego dowiedziałam siędzisiaj.

– Jasna cholera. Nie sądziłem, że jest tak źle. Że w ogóle są jakieś problemy, twój ojciec nic nie wspominał. Po twoich wczorajszych słowach myślałem, że spłaci się faktury i będzie pokłopocie.

– No właśnie… Nic nie wspominał, a teraz ja muszę stawić temu czoła. I nie mam pojęcia, jak się do tegozabrać.

– Wymyślimy coś. Pomogę ci. Ile konkretnie tego wszystkiegojest?

– Kredyt na dwieście tysięcy. Zobowiązania wobec dostawców to ponad pięćdziesiąt tysięcy. A do tego dochodzą bieżące sprawy. – Ukrywam twarz wdłoniach.

Wypowiedzenie na głos tych ogromnych kwot sprawia, że stają się one bardziejrzeczywiste.

– O Boże – szepcze. – Musi być jakiś sposób, żeby tospłacić.

– Jeszcze jak tato żył… – zaczynam, bo właśnie przyszło mi coś dogłowy.

Pablo unosi na mnie pytającespojrzenie.

– Chciałam otworzyć kawiarnię, gdzie serwowano by naszą czekoladę pod każdą postacią. Desery, czekolada pitna. No po prostu wszystko. Połączyć to ze zwiedzaniem fabryki, opowieściami o tym, jak powstaje czekolada, jak się ją wyrabia, no takie podstawowerzeczy.

– To jest świetny pomysł. – Uśmiecha się domnie.

Widzę jednak, że nie do końca przypadł mu dogustu.

– Ale? Bo chyba jakieś „ale” jest? – naskakuję naniego.

Może zbyt ostro, lecz próbuję ratować rodzinny interes, a jego sceptycyzm zadziałał na mnie jak płachta nabyka.

– Ale… do tego potrzeba wkładu finansowego, którego w danym momencie nie masz. Ba! Jesteś pod cholerną kreską, May.

– O tym nie pomyślałam. Musi być jakieś rozwiązanie. Może zaczniemy od oprowadzania, nie wiem… wycieczek? – Celuję w niego palcem, zadowolona, że na to wpadłam. – Albo dzieciaków ze szkół. No przecież jeździ się na wycieczkiklasowe.

– No… niegłupi pomysł. Ale ile by taki bilet mógł kosztować? Nie możemy dać zbyt wysokiej ceny, bo to zniechęci ludzi. – Rozsiada się nakanapie.

– Przeszukamy podobne oferty w Internecie. Na pewno ktoś już takdziała.

– Daj laptop, nie ma coczekać.

Racja. Wstaję i biegiem pokonuję drogę do sypialni, w której zostawiłam laptop. Wracam do salonu, otwieram komputer i włączam przeglądarkę. Przez kilka następnych godzin oddajemy się poszukiwaniom informacji, ale udaje nam się sporo rzeczy wynotować. Jestem dobrej myśli, tylko czy towystarczy?

– Co jest? – Pablo widzi mojąminę.

– Czy to wszystko ma sens? W dwa tygodnie i tak nie zbierzemy takiej kwoty, której mi potrzeba. – Wyłamuję palce. – Nawet nie wiem, czy uda się dotrzeć do ludzi z tą ofertą przez tak krótki czas. Co ja sobiemyślałam?!

– Nie, ale to zawsze będzie coś. Może na kilka wypłat. To już do przodu. Nie możemy się poddać bezwalki.

– Racja. Od jutra bierzemy się do działania. Pogadam z księgową, ogarniemy kogoś, kto może oprowadzać ludzi. Zrobimy reklamę wInternecie.

– Ja mogę oprowadzać. Znam tę fabrykę jak własną kieszeń. No nie patrz tak na mnie. – Śmiejesię.

– Dobrze, no dobrze. – Unoszę ręce w geście poddania. – Dostaniesz tę robotę. – Posyłam mu uśmiech, jednocześnie ciesząc, że nie muszę nikogo szukać na to miejsce. – Powiem Mii, by dzwoniła do tutejszych szkół z ofertą. Mam nadzieję, że nam się touda.

– Świetnie. Będę mógł się chwalić, że dostałemawans.

– Jesteś okropny! To dlatego oferowałeśpomoc.

Rzucam w niego poduszką, ale ten nie pozostaje mi dłużny. Łaskocze mnie, a ja śmieję się, próbując go z siebie zrzucić. Zamiera nade mną na chwilę i odgarnia niesforny kosmyk włosów z mojejtwarzy.

– Poradzimy sobie z tym problemem, May – zapewnia, odsuwając się odemnie.

Poprawiam się na kanapie, czując się mniej komfortowo niż przedmomentem.

Zapisuję z zapałem kolejne informacje odnośnie do otwarcia kawiarni. Nie sądziłam, że potrzeba tyleformalności.

– Myślisz, że mogłabym się ubiegać o kredyt? – zadaję pytanie, które zaczęło mnie nurtować jeszcze po rozmowie z księgową, a teraz jest świetnym pretekstem do rozmowy. Stukam długopisem o brodę, wpatrując się w Pabla. – Spłaciłabym tamten kredyt, a po rozłożeniu na mniejsze raty może nie byłoby takźle.

– Zawsze możesz próbować, to nic nie kosztuje, a czasem warto. – Uśmiecha się, wstając z kanapy. – Będę się zbierał. Do jutra – mówi, kierując się w stronędrzwi.

Gdy te zamykają się za nim, opadam nakanapę.

Co się wydarzyło przed chwilą? Przecieram twarz dłonią. Czyżby Pablo czuł do mnie coś więcej? Nie, to niemożliwe. W końcu przyjaźnimy się tyle lat. W jego życiu nie brakuje kobiet, ja też nie mam co narzekać na brak zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Nie, wykluczone.

Rozdział 4

Juan Miguel

Kolejny dzień. Strzelam kostkami palców i rozciągam szyję, kręcąc głową. Wchodzę pewnie do obskurnegobloku.

– No to, panowie, do roboty. Mamy dziś dużo pracy. – Klaszczę i nakładam na twarz maskę skurwiela, za którego mają mnieludzie.

Pukam do drzwi pierwszego w tym dniu domu. Otwiera mi starszy mężczyzna w kraciastej koszuli. Mierzy mnie od stóp do głów, a gdy spogląda w moją twarz i orientuje się, z kim ma do czynienia, kurczy się wsobie.

– Juan Miguel Navarro. Komornik sądowy. Przyszedłem wyegzekwować dług dlabanku.

– Ja… Proszę. – Mimo że chciał coś powiedzieć, poddaje się i odsuwa oddrzwi.

Wchodzę do środka, taksując wzrokiem mieszkanie. Zobaczymy, co można stąd zabrać, jeśli nie będzie miał wystarczającejkwoty.

– Kto to?! – krzyczy kobieta, wyglądająca zzadrzwi.

Wyciera ręce w ścierkę kuchenną, podchodząc do nas. Ja znów się przedstawiam, a kobieta blednie. Mężczyzna prowadzi ją na kanapę, by odpoczęła, a po chwili dołącza do mnie, trzymając w ręcekopertę.

– Panie Navarro, tylko tyle udało sięzebrać.

– Tyle, znaczy ile? – Przybieram służbowyton.

– Trzy tysiące – szepcze.

Zerkam dla pewności wdokumenty.

– No cóż… Brakuje jeszcze pięciu, by dług został spłacony. Termin minął, więc musimy zająć wartościowerzeczy.

– Czy to konieczne? Naprawdę spłacimy całydług.

Mężczyzna jest w rozsypce, ale w swojej pracy widziałem wiele. Nie robi to na mnie żadnegowrażenia.

– Takie są procedury. Proszę sięodsunąć.

Carlos, Miguel i Enrique zaczynają przeglądaćrzeczy.

– Niech się pan zlituje. Oddamy wszystko co do centa. Potrzebujemy tylko więcej czasu. Błagam pana. – Starszy mężczyzna załamuje ręce w proszącymgeście.

W jego oczach lśnią łzy, a żona wyziera przez niego, spoglądając na mnie zbojaźnią.

– Przykro mi. Nie spłacił pan zadłużenia w wyznaczonym terminie. Były wysyłane pisma z informacją, co nastąpi po upłynięciu czasu. Nie mogę nic dla panazrobić.

Mężczyźni, którzy przyszli ze mną, zaczynają powoli wynosić dorobek małżeństwa Herrerów. W tym zawodzie nauczyłem się być zimnym i bezkompromisowym draniem. Na empatii daleko bym nie zajechał. A jako komornik sądowy muszę być przygotowany na naprawdę wszystko. Nie powiem, że mnie to nie rusza, bobym skłamał. Czasami, jak w tym wypadku, serce się kraje, gdy wchodzisz do obskurnego domu i musisz zająć majątek, na który pracowano całymi latami. Nie jestem skurwysynem, za którego wszyscy mnie uważają, też mam uczucia, ale uczuciami nie zarobię na swojeżycie.

– Panie, zlituj się pan. – Mężczyźnie nie wytrzymują nerwy, gdy kolejno wynosimy to, co cenne. – Nie mamy nic więcej. Przysięgam, spłacę ten dług, ale nie zabierajcie nampamiątek.

Rodzinne pamiątki. Sam wiem, jak są ważne w życiu. W głowie odzywa się głos schorowanej matki, która na łożu śmierci szeptała do mnie: Nigdy nie pozbywaj się rodzinnych pamiątek. To nasze dziedzictwo, korzenie. Proszę, obiecaj, że gdy umrę, zostawisz je sobie i będziesz wspominał najpiękniejsze lata naszychprzodków.

Kurwa! Odwracam się w stronę okna. Zamykam oczy i biorę głębokiwdech.

– Panowie, zostawcie resztę. Kończymy nadziś.

– Ale, szefie… To nawet nie będzie na połowę długu – odzywa sięAlonso.

– Wiem. Poczekajcie na mnie w samochodzie, za chwilę do wasdołączę.

Robią, co im każe, a gdy zostaję sam na sam z małżeństwem, odwracam siępowoli.

– Dziękuję, tak bardzo panu dziękuję. – Kobieta rzuca się mi na szyję, szlochając.

Jej mąż próbuje ją odciągnąć, ale też widzę w jego oczach łzy, które powoli spływają po nieogolonychpoliczkach.

– Proszę mi powiedzieć, jak zamierzacie uzbierać resztękwoty?

– Zostało ostatnie pięć tysięcy – odzywa się mężczyzna. – Staram się szukać różnych prac, by jakoś odłożyć pieniądze. – Spuszczagłowę.

– A pani? Może panipracować?

– O… oczywiście – odzywa sięniepewnie.

Nie wiem, czy to, co chcę zrobić, jest dobrym pomysłem, ale niech stracę. Ci staruszkowie przywodzą mi na myśl moich dziadków. Najwyżej później będę tegożałował.

– Mam dla was propozycję. Przyjdźcie jutro do mojego biura, porozmawiamy o szczegółach. – Podaję mężczyźniewizytówkę.

– Dziękujemy, serdecznie panudziękujemy!

– Dowidzenia.

Wychodzę z domu i nie wiem, jak się czuję. Z jednej strony lekko, bo pomogłem, a z drugiej… Nigdy nie zdarzyło mi się nie wykonać swojego zadania. Ale też ci ludzie nic więcej wartościowego nie mieli, więc tym sięusprawiedliwiam.

Wsiadam do samochodu i walę ręką wkierownicę.

– Szefie? – Enrique spogląda na mnieniepewnie.

– Nie teraz. Wbij adres kolejnego domu. Trzeba skończyćrobotę.

Odpalam samochód i włączam się do ruchu. Mężczyźni siedzą cicho, a ja kieruję się wskazówkami GPS. Następnym razem nie dam się sprowokować cholernymi wspomnieniami. Dawno już mi się to nie zdarzyło i Bóg mi świadkiem, więcej się nie powtórzy, bo w takim tempie mnie samego będzie ścigałkomornik.

Parkuję pod domem. Sprawdzam numer, z tym, który widnieje na wezwaniu, i wysiadam z samochodu. Mężczyźni kroczą tuż za mną. Dzwonię iczekam.

Gdy drzwi się otwierają, dostrzegam faceta w samychbokserkach.

– Czego? – warczynieprzyjemnie.

– Juan Miguel Navarro. Komornik sądowy. Przyszliśmy wyegzekwować pański dług. – Macham mu papierem przednosem.

– W dupę mnie pocałujcie. Niczego wam nieoddam.

Chce zamknąć drzwi, ale wsuwam but i popycham je stanowczo, że znów stająotworem.

– Nalegam – mówię stanowczo. – Jeśli nie po dobroci, zadzwonię po gliny, byśmy mogli wykonać swojąrobotę.

– Ja pierdolę. – Mruczy pod nosem, ale odsuwa się od drzwi. Chłopaki zajmują się swoimi obowiązkami i po kilkunastu minutach mamy fantów na tyle, by starczyło nadługi.

– Radzę więcej nie grać w pokera. – Wychodzę na ganek, i przyglądam się budynkowi. – Bo następnym razem zajmiemynieruchomość.

Posyłam mężczyźnie jeden z moich ulubionych uśmiechów wariata i wsiadam do samochodu. Kolejne zajęcia idą dużo prościej. Prościej oczywiście dla mnie, bo ludzie lamentują, ale ja się niedaję.

***

Po trudnym dniu wchodzę do domu. Od progu luzuję krawat, który zaczyna mnie uwierać i zdejmuję go przez głowę. Po chwili dołączają do niego marynarka i koszula. Kieruję się do kuchni i nalewam do szklanki wody, po czym wypijam ją łapczywie. Zastanawiam się przez moment, wyciągam telefon z kieszeni spodni i wybieram numer dokumpla.

– Diego… Co dziś robisz? Za dwadzieścia minut będę w Infierno. Wpadasz?

– W sumie nie mam nic lepszego doroboty.

Biorę szybki prysznic i wkładam czyste spodnie oraz koszulę, której rękawy podwijam na dwarazy.

Punktualnie podjeżdżam pod klub. Przed wejściem spotykam się z Diegiem, po czym ściskam jego dłoń. Witamy się z ochroniarzem i wchodzimy do klubu, nie czekając w kolejce, która ciągnie się aż do następnej uliczki. Plusyznajomości.

Ciemne wnętrze wypełnione jest po brzegi ludźmi. Kobiety ubrane w skąpe stroje wyginają ponętne ciała na rurach przymocowanych do sufitu. Kierujemy się wprost do baru, gdzie zamawiamy po szklaneczcewhisky.

– Trudny dzień? – zgadujeDiego.

Rzadko piję w tygodniu, a dzisiaj mam cholernąochotę.

– Okropnie. – Wzdycham i opowiadam mu całyporanek.

– O, stary, widzę, że nieźle cię poniosło. Pan bezlitosny ma jednak serce? – Klepie mnie w plecy, zaśmiewając się wgłos.

– Dzięki, tego mi byłotrzeba.

Opróżniam duszkiem szklankę. Przywołuję kelnera i zamawiam znów tosamo.

– Po prostu nie sądziłem, że jesteś w stanie zdobyć się na takigest.

– Uwierz mi, że ja też. A teraz koniec o mnie. Co tam u ciebie? – Skupiam wzrok naprzyjacielu.

– A, w porządku. Naprawiłem moją dziecinkę i w końcu mogę śmigać. W firmie małe problemy, ale da się tonaprawić.

– To co nawywijałeś tymrazem?

– Przespałem się z sekretarką, po czym stwierdziła, że chce więcej, a wiesz, jak jest… Nie zamierzam się wiązać. Teraz robi więcej problemów z tego niż to warte. – Wzrusza ramionami. – Ale nie z takimi miałem doczynienia.

– Widzę, że obojgu nam się to przyda. – To powiedziawszy, zamawiam następnąkolejkę.

– Cześć, chłopcy. Macie ochotę natowarzystwo?

Ni stąd, ni zowąd pojawiają się przy nas dwie kobiety. Jedna rudowłosa, ubrana w krótką sukienkę, druga blondyna w czarnym kombinezonie. Nie powiem, obie prezentują sięponętnie.

– Z miłą chęcią – odpowiada Diego i przywołuje kelnera, po czym zamawia dziewczynomdrinki.

Jak zwykle przyciągamy kobiety, ale nie przeszkadza mi to, może uda się nieźle zabawić. Blondynka przysiada na krzesełku bliżej Diega, rudowłosa zaś koło mnie. Spogląda zalotnie i uśmiecha się. Gdy kelner stawia przed nią drinka, upijam łykwhisky.

Chwilę rozmawiamy, po czym dziewczyna chwyta moją dłoń i ciągnie mnie na parkiet. Tańczymy do piosenki, która jest szybka, ale rudej nie przeszkadza to ocierać się o mnie w wolnym tempie. Moje ręce zaczynają błądzić po jej ciele w czasie tańca. Jest seksowna, a jej ruchy sprawiają, że kutas w moich spodniachdrga.

– To co? Może mały numerek? – mruczy wprost do mojego ucha, muskając je przy tymjęzykiem.

Dwa razy nie trzeba miproponować.

– Chodź – warczę i chwytam pewnie jejdłoń.

Przeciskamy się przez tłum spoconych ciał, kierując się wprost do toalety dla osób z niepełnosprawnością. Tutaj nikt nam nie będzie przeszkadzał, o ile nie będziezajęte.

Naciskam klamkę i na szczęście drzwi się otwierają. Wchodzimy szybko do środka, po czym zamykamy się na klucz. Dziewczyna nie traci czasu. Jej usta zbliżają się niebezpiecznie do moich. O, ni chuja. Żadnego całowania. Jednym zdecydowanym ruchem odwracam ją tyłem dosiebie.

Zjeżdżam dłonią pod jej sukienkę i odkrywam, że nie włożyła majtek. Uśmiecham się do siebie, choć może to mówić o niej tylko jedno. Wsuwam w nią palec. Nie mam ochoty na grę wstępną. Jestem kurewsko podniecony, a po tym dniu przyda mi się ostre pieprzenie. Na moje szczęście jest gotowa. Wyciągam palec, by wydobyć ze spodni swój sprzęt, na który wkładam prezerwatywę. Podwijam jej sukienkę i jednym pewnym ruchem wchodzę w jej ciasne wnętrze, a ona krzyczy z rozkoszy. Kładę rękę na jej karku i pochylam ją jeszcze bardziej, dzięki czemu mam lepszy dostęp. Poruszam się w niej szybko, a gdy czuję, że i ona jest blisko, dochodzę, rozluźniając się po raz drugi tegowieczoru.

Wysuwam się z niej i ściągam prezerwatywę, po czym wyrzucam ją do kosza stojącego obok umywalki. Płuczę ręce w chłodnej wodzie i odwracam się do kobiety, która ma zamiar jużwyjść.

– Wracamy? – Uśmiecha się, jak gdyby nigdynic.

Kiwam jedyniegłową.

Wymijam dziewczynę i otwieram drzwi. Kierujemy się do baru, gdzie jej przyjaciółka w najlepsze rozmawia z Diegiem. Przyjaciel unosi wzrok, gdy klepię go w ramię, i rzuca mi porozumiewawczespojrzenie.

– Alice, zbieramy się? – Blondynka chwyta rudą zaręce.

Alice. Ładne imię, szkoda, że dowiaduję się od jej przyjaciółki, i to po wszystkim, ale sam nie fatygowałem się ani by zapytać, ani by zdradzić swoje. Pasuje mi taki prostyukład.

– Chłopcy, było miło, ale na nas jużpora.

Diego próbuje je przekonać, by jeszcze zostały, ale są nieugięte, a mnie to nie przeszkadza. Nie jestem dziś skory dorozmowy.

Gdy kobiety się oddalają, Diego przysuwa się do mnie nakrześle.

– Ijak?

– Co: ijak?

Zamawiam kolejną szklankę whisky i dopiero spoglądam naDiega.

– Jaka była ruda? – Uśmiecha siędwuznacznie.

– Całkiem, całkiem. Nie miała na sobie majtek, więc chyba po jedno przyszła dziś do klubu. – Przewracam oczami, na co Diego zanosi się śmiechem. – A ty dziśnic?

– Przez jej paplaninę kompletnie straciłem ochotę. Jak można być tak głośnym i mieć aż tyle do powiedzenia? – Prycha i tym razem to ja sięśmieję.

– No cóż, nie każdy jest taki jak my. – Wzruszam ramionami i wychylamkolejkę.

Dobrze dogadujemy się z Diegiem i czasem nie potrzebujemy słów. Wystarczy milczenie, by każdy poukładał sobie wszystko w głowie. Dlatego tak go wkurza, gdy ktoś potrafi tyle gadać. Cieszę się, że los postawił nas na swojej drodze, gdy tego najbardziej potrzebowałem. Dzięki niemu jakoś przetrwałemnajgorsze.

Po kilku kolejnych szklaneczkach whisky jadę taksówką do mieszkania. Głowa ciąży mi niemiłosiernie. Walcząc z opadającymi powiekami, wysiadam z samochodu, zapłaciwszy za kurs. Wchodzę do swojego apartamentu i opadam na kanapę w swoimsalonie.

Na przemieszczanie się dalej brakuje mi już sił. Przykrywam się niedbale kocem i zasypiam, gdy tylko moja głowa dotyka poduszki. Jutro będzie trudnydzień.

Rozdział 5

Maite

Mia zadzwoniła, że zebranie z zarządem przeniesione jest na jutro, więc korzystając z wolnego przedpołudnia, umawiam się na wizytę w banku. Przygotowuję potrzebne dokumenty i wkładam je w osobną teczkę, by niczego nie musieć długo szukać. Mając to pod kontrolą, zabieram się do przygotowywań. Ręce trzęsą mi się okropnie. Pogoda za oknem nie nastraja optymizmem, od samego rana pada deszcz, co nie zwiastuje niczego dobrego. No chyba że się mylę. Siłuję się z guzikiem przy rękawie czarnej sukienki, gdyż wyślizguje mi się on z rąk. Klnę pod nosem. Zamykam oczy i pozwalam sobie na kilka głębszych oddechów. Będzie dobrze. Musi być. Uspokajam się w myślach. Otwieram oczy i przystępuję znów do zadania. Tym razem sięudaje.

Spoglądam na zegar wiszący na ścianie w sypialni. Powinnam już wychodzić. Serce od nowa zaczyna się tłuc w mojej piersi. Podchodzę do lustra i spoglądam w swoje odbicie. Przeczesuję czarne, długie włosy, po czym zakładam je za ucho. Sprawdzam swój makijaż, ale nie mam nic do poprawienia. Jedynym akcentem przy czarnej sukience, butach i włosach jest czerwona szminka na ustach. Uśmiecham się delikatnie do swojego odbicia, dodając sobie odwagi. Dasz radę, May. Uspokajam się w myślach. Wygładzam sukienkę i kieruję się w stronędrzwi.

Chowam do torebki portfel i telefon, a klucze do mieszkania trzymam w ręce. Zabieram jeszcze potrzebne mi dokumenty. Omiatam wzrokiem mieszkanie, ale nie znalazłszy nic więcej z potrzebnych rzeczy, wychodzę i zamykam za sobą drzwi. Zjeżdżam windą na parking i kieruję się do swojego samochodu. Otworzywszy go, wrzucam wszystko na siedzenie pasażera, po czym zajmuję swój fotel. Odpalam silnik i włączam się do ruchu. Całą drogę deszcz pada tak, że moje wycieraczki nie nadążają. Na szczęście, albo nie, nie ma korków, dzięki czemu jestem kilka minut przed czasem. Tutaj deszcz nie jest tak silny, nadal jednak pada. Odwracam się w stronę tylnych kanap, w poszukiwaniu parasola. Nie ma. No świetnie! Denerwuję się, ale co mogę zrobić. Wysiadłszy z auta, okrążam je. Zbieram teczki, a torebkę przewieszam przez ramię. Zamykam samochód i biegiem kieruję się w stronę budynku, w którym rozstrzygnie sięwszystko.

Wspinam się po wysokich schodach, przeskakując po dwa stopnie, aż wreszcie docieram do drzwi. Ręce znów mi drżą. Czuję, że z włosów skapuje deszcz. Przecieram je ręką i mam tylko nadzieję, że nie wyglądam jak zmokła kura. Chwytam za klamkę i mocuję się chwilę z ciężkimi drzwiami, w końcu jednak udaje mi się wejść do środka. Rozglądam się, szukając sekcji, która mnie interesuje. Klienci biznesowi głosi baner po lewej stronie. Z ciężkim sercem idę w tamtą stronę. Podchodzę do konturu, za którym siedzi młodakobieta.

– Dzień dobry – witam się, przywdziewając na twarz uśmiech. – Byłam umówiona na dziewiątą czterdzieści pięć z prezesembanku.

Kobieta zaczyna coś klikać w komputerze, po czym odzywasię:

– Tak, wszystko się zgadza. Prezes ma w tej chwili jeszcze klienta, proszę sobie usiąść i poczekać. Nie powinno długozejść.

– Dziękuję – mówię, odwracając się na pięcie. Nagle przychodzi mi coś do głowy. – Przepraszam – zaczynam nieśmiało. – Czy jest tutaj możetoaleta?

– Oczywiście. Za kanapami jest przejście. I po lewej stronie sątoalety.

Dziękuję więc jeszcze raz i zmierzam w kierunku, który mi wskazała. Wchodzę do damskiej ubikacji i zamykam za sobą drzwi. Podchodzę do lustra, a swoje rzeczy zostawiam na blacie szafki. Z radością odkrywam, że makijaż pozostał w nienaruszonym stanie. Nie kłamali w reklamie, tusz faktycznie zniesie każdą pogodę. Wsadzam głowę pod suszarkę do rąk, by wysuszyć mokre strąki. Następnie rozczesuje je szczotką wyciągniętą z torebki. Wyglądam w porządku, więc wychodzę nazewnątrz.

Kobieta gdy mnie widzi, kręci głową, dając mi znak, że klient jeszcze nie wyszedł, a ja siadam na kanapie. Nerwy dopadają mnie ze zdwojoną siłą. Dzień nie rozpoczął się dobrze, to dlaczego miałby się dobrze skończyć? Złe myśli zaczynają krążyć po mojej głowie, a noga podskakiwać ze stresu. Nie wiem kiedy, pojawia się przede mną kobieta z recepcji, stawiając na stoliku szklankęwody.

– Niech pani spróbuje się uspokoić. Będzie dobrze. – Posyła w moją stronę delikatnyuśmiech.

– Mam taką nadzieję. Nie mogę stracić mojej fabryki – mówięszczerze.

– Wow, kobieta zarządzająca fabryką? Podziwiam.

– Na razie nie ma czego podziwiać. Mam ją kilka dni, a już przeraża mnie to wszystko. – Spoglądam przepraszająco na recepcjonistkę. – Proszę mi wybaczyć, nie chciałam pani zanudzać swoimiproblemami.

– Czasem dobrze jest się wygadać obcej osobie. To pomaga. A teraz zapraszam panią do środka. – Puszcza mi oczko. – I trzymam mocnokciuki.

Nie wiem, kiedy zleciały te minuty oczekiwania, ale dzięki tej kobiecie nie myślałam za dużo o zbliżającym się spotkaniu. Zabieram swoje dokumenty i kieruję się w stronę otwartychdrzwi.

– Dzień dobry – mówię już od progu i podchodzę do biurka, za którym siedzi starszy mężczyzna z pokaźnymbrzuszkiem.

Wskazuje ręką fotel przed sobą i burczy coś na powitanie. Zajmuję więc siedzenie i kładę dokumenty na blaciebiurka.

– Nazywam się Maite Fernandez. Chciałabym starać się o pożyczkę – przechodzę od razu dosedna.

– Ach, tak… O jakiej sumiemówimy?

– Dwieście tysięcy – odpowiadam o ton ciszej, przerażona, jak tobrzmi.

– Dwieście tysięcy… Na co pani takiepieniądze?

– Ja… muszę ratować swoją fabrykę. Mam zadłużenie i potrzebuję pieniędzy, by je spłacić – rzucam na wydechu i dopiero orientuję się, copowiedziałam.

– Ma pani już zadłużenie i chce pani pożyczkę? Jak zamierza ją pani spłacić? – Mężczyzna unosi brew, nieprzekonany.

Zaczynam opowiadać mu o planach związanych z oprowadzaniem wycieczek, kawiarnią. W końcu mówię, że niskie raty na dłuższy okres pozwolą mi na regularne ich spłacanie. Podsuwam prezesowi teczkę, w której są cały biznesplan ułożony wspólnie z Pablem oraz dokumenty dotyczące poprzedniegokredytu.

Alberto, bo tak mu na imię, zaczyna wertować kartki, czytając każdą stronę uważnie. Po kilku minutach, dłużących się niczym godziny, odkłada wszystko na blat i spogląda na mnie czujnie. Wzdychaciężko.

– Nie powiem, pani sytuacja jest trudna. Przykro mi to mówić, ale nie mogę dać pani tak wysokiego kredytu. Nie tylko, że ma pani ogromne zadłużenie w naszym banku, ale nim pani rozkręci te swoje pomysły, minie kilka miesięcy. Może pani znów nie mieć z czego spłacać. Nie możemy pozwolić sobie na takieryzyko.

Ręce pocą mi się z każdym jego słowem, a w oczach wzbierają łzy. Odganiam je i odzywam się na tyle pewnie, na ile pozwala mójgłos.

– Proszę pana. Jeśli nie spłacę tego zadłużenia, komornik zajmie moją fabrykę. Nie mogę jejstracić.

– Droga pani, ja rozumiem, w tej sytuacji jednak nie możemy pani pomoc. Przykromi.

– Proszę mi pomóc. Spłacę dług, a pożyczkę obiecuję spłacaćregularnie.

– Przykro mi, ale to zbyt duże pieniądze, by uwierzyć w czyjeśobietnice.

– Jasne.

Zbieram dokumenty do teczki i nie zaszczycając mężczyzny ani jednym spojrzeniem, wybiegam na korytarz. Łzy tak długo skrywane zaczynają płynąć po twarzy. Kobieta wychodzi zza konturu i podchodzi domnie.

– Co sięstało?

Troska w jej głosie załamuje mnietotalnie.

– Nie udało się. Zapewne to już ostatnie dni mojej fabryki. Nie wiem, czy nowy właściciel sprosta tak wysoko postawionej poprzeczce i czy czekolada będzie jeszcze tak dobra. A może zamknie ją i otworzy coś innego w jej miejscu. – Chlipię.

– Na pewno nie będzie tak źle. Wymyśli coś pani. W końcu wasza czekolada jest najlepsza. – Uśmiechasię.

– Mam taką nadzieję – wyznaję, a w tym samym czasie otwierają się drzwi do gabinetu, z któregowyszłam.

– Celina? Przynieś mi, proszę, kawę – grzmi głos, którego nie chcę już dłużejsłuchać.

– Dziękuję pani za wszystko – mówię szczerze, po czym szybko opuszczambank.

Nadal pada, ale nie zajmuję sobie tym głowy. Powoli idę do swojego samochodu jak na ścięcie. Krople płyną po mojej twarzy i mieszają się ze łzami. Co ja mam teraz zrobić? Myślę, otwierając samochód i wsiadając do środka. Odpalam silnik i podkręcam ogrzewanie. Z torebki wyciągam telefon, który był przez cały czas wyciszony. Nie chciałam, by mnierozpraszał.

Kilka nieodebranych połączeń od mamy i Pabla. Do rodzicielki zadzwonię później. Teraz na pewno by się zorientowała, że coś jest nie tak. To nie pora, by dokładać jej zmartwień. Dzwonię więc do Pabla, który odbiera po pierwszymsygnale.

– Nie udało się – jęczę przeciągle, po czym wybuchampłaczem.

– Gdzie jesteś, May?

Chcę mu odpowiedzieć, ale mam tak ściśnięte gardło, że tylko wydaję z siebie kolejnyjęk.

– May, na Boga! Mów, gdziejesteś!

– Pod bankiem. Zaraz się zbieram do domu. Powiedz Mii, że dziś mnie nie będzie – udaje mi sięwydusić.

– Nie możesz prowadzić w takim stanie. Będę zachwilę.

– Dam radę. Nie kłopoczsię.

– Nie denerwuj mnie. Czekaj na mnie. Będęniedługo.

Rozłącza się, nie dając mi dojść do słowa. Opadam bezwiednie na kierownicę i szlocham tak, dopóki drzwi od strony pasażera się nie otwierają, a miejsce zajmuje mójprzyjaciel.

***

Pablo znajduje mnie w tak opłakanym stanie, że chyba sam jest lekko wystraszony. Też bym pewnie odchodziła od zmysłów, widząc, że ktoś tak przeraźliwie zawodzi. Przesiadam się na miejsce pasażera i już za chwilę jestem w czterech ścianach, które prędzej przyjdzie mi sprzedać, niż do końcaumeblować.

– May? Powiesz wreszcie, co się tamwydarzyło?

Siadam na kanapie, przebrana w swoją ulubioną piżamę: koszulkę i spodenki z Myszką Miki. Podwijam nogi pod siebie i opieram brodę nakolanach.

Pablo przygląda mi się czujnie. Poprawia okulary na nosie, a