41,99 zł
Najnowsza powieść Jojo Moyes, autorki „Zanim się pojawiłeś”
WARTO DAĆ DRUGĄ SZANSĘ MIŁOŚCI, ALE NAJWAŻNIEJSZE, ŻEBY DAĆ JĄ SAMEJ SOBIE.
Lila, autorka bestsellerowego poradnika o związkach, sądziła, że już dawno dostała od życia swój wymarzony happy end. I dokładnie wtedy mąż porzucił ją dla innej kobiety.
Po tym ciosie Lila nie potrafi stanąć na nogi. Jej córki akurat wkraczają w okres buntu, wspólny dom się rozpada, a wydawca naciska na oddanie tekstu nowej książki. Ale jak Lila ma pisać o szczęśliwej miłości, skoro codziennie zasypia samotnie?
Kiedy w jej życiu pojawiają się niespodziewanie dwaj mężczyźni, okazuje się, że uczucia z wiekiem wcale nie stają się prostsze.
Najwyższa pora, by pozorny koniec świata zamienić w początek nowego życia.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 544
Data ważności licencji: 10/17/2030
Tytuł oryginału
We All Live Here
Copyright © 2025 by Jojo’s Mojo Ltd
Copyright © for the translation by Monika BukowskaCopyright © for the Polish edition by SIW Znak sp. z o.o., 2025
Projekt okładki
Eliza Luty
Redaktorka nabywająca
Anna Steć
Redaktorka prowadząca
Adrianna Kapelak
Opieka redakcyjna
Sylwia Stojak
Opracowanie tekstu
CHAT BLANC Anna Poinc-Chrabąszcz
Opieka produkcyjna
Karolina Korbut, Dawid Kwoka
Opieka promocyjna
Wiktoria Wermińska
ISBN 978-83-8367-702-6
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie II, Kraków 2025
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
Dla Saskii, która już teraz rozumie ludzką naturę w takim stopniu, w jakim mnie nigdy się to nie uda.
Lila
Na stoliku nocnym stoi zdjęcie w ramce, którego Lila nie ma jeszcze siły, a może ochoty, się pozbyć. Cztery twarze przytulone do siebie w oceanarium gdzieś na zagranicznych wakacjach – nie pamięta już gdzie – a za ich plecami ławica ogromnych opalizujących ryb w paski wpatrujących się w szybę obojętnie. Violet zadziera nos jednym palcem, jednocześnie rozciągając dolne powieki, przez co wygląda jak karykaturalna figura woskowa. Celie, w marynarskiej koszulce w paski, również robi głupią minę, choć nieco mniej szaloną – w końcu miała już wtedy trzynaście lat. Lila próbuje się uśmiechać, jak gdyby na przekór wszystkiemu miała nadzieję, że wyjdzie z tego urocze rodzinne zdjęcie. I Dan, z uśmiechem pozbawionym wesołości i enigmatyczną miną, trzymający rękę na ramieniu Violet.
To ostatnie rodzinne zdjęcie widzi, gdy tylko rano otworzy oczy i tuż przed zaśnięciem, i chociaż wie, że powinna je gdzieś schować, by nie psuło jej dnia, to z jakiegoś powodu, którego jeszcze do końca nie zgłębiła, nie jest w stanie włożyć go do szuflady. Czasami, kiedy nie może zasnąć, wpatruje się w smugi księżycowego blasku przesuwające się po suficie sypialni, zerka na tę fotografię i myśli ze smutkiem o rodzinie, która przestała istnieć, o wszystkich zdjęciach, które już nie powstaną: z deszczowych weekendów w Kornwalii czy z egzotycznych plaż, prezentujących ich czwórkę ubraną na biało, z radosnej ceremonii ukończenia studiów z neogotyckim budynkiem uniwersytetu w tle albo może z wesela Celie z dumnymi rodzicami u boku; o wszystkich tych ulotnych obrazach życia, które nagle po prostu wyparowało.
A czasami myśli tylko o tym, by zakleić twarz Dana kulką plasteliny.
Lila próbuje właśnie odetkać toaletę na piętrze, zapchaną czymś wyjątkowo uporczywie, kiedy dzwoni Anoushka. Gdy wraz z Danem dwa i pół roku temu kupowali ten duży, „nietuzinkowy” (określenie agenta nieruchomości oznaczające w gruncie rzeczy „nikt inny by go nie kupił”) dom do remontu w zielonej dzielnicy północnego Londynu, Lila była oczarowana starymi łazienkami w miętowozielonym i malinowym kolorze, ponieważ uważała je – tak jak i kwieciste tapety – za urocze i klimatyczne. Przeszli po każdym pokoju, tworząc wspólnie obrazy tego, jak dom będzie wyglądał po remoncie. Chociaż, jeśli dokładniej pogrzebie w pamięci, musi stwierdzić, że to ona chodziła po domu i tworzyła w myślach obrazy, podczas gdy Dan mruczał niezobowiązująco „mhm, mhm” i zerkał na telefon.
Dzień po tym, jak odebrali klucze, ta sama urocza i klimatyczna toaleta postanowiła ukazać swoją prawdziwą naturę: zatkała się złośliwie i przelała. W różowej łazience, z której korzystają jej córki, obok spłuczki leżą teraz przepychacz oraz wygięty wieszak na ubrania i czekają, aż Lila (bo jakoś zawsze jej przypada w udziale to zadanie) rozprawi się z tym, co akurat dzisiaj postanowiło utknąć w głębi muszli.
– Lila, kochana! Co tam u ciebie?
Zaraz potem głos Anoushki staje się nieco przytłumiony i Lila słyszy tylko: „Nie, Gracie, tylko nie goździki. Są takie pospolite. Nie, absolutnie żadnych gerber. Ona ich nie znosi”.
Lila pochyla się i nosem dotyka przycisku przełączającego telefon na tryb głośnomówiący. Aż ją cofa, kiedy rozbryzgująca się woda wpada do wnętrza gumowej rękawiczki.
– Cudownie! Fantastycznie! – odpowiada. – A co u ciebie?
– To, co zawsze: walczę o dobro moich wspaniałych autorów. Niedługo dostaniesz kolejny czek za tantiemy. Mogłaś go mieć już w zeszłym tygodniu, ale Gracie jest w ciąży i dosłownie ciągle wymiotuje. Serio, musiałam wyrzucić trzy kosze na śmieci, bo stanowiły prawdziwe zagrożenie biologiczne.
Na dole ich pies, Truant, zaczyna gwałtownie ujadać. Szczeka na wszystko – na wiewiórki w ogrodzie, na gołębie, na śmieciarzy, na gości, na powietrze.
– Och, to cudownie! – mówi Lila, zamykając oczy i wpychając głębiej wieszak. – To znaczy chodzi mi o ciążę. Nie o wymioty.
– No niekoniecznie, kochana. Same przez to problemy. Zupełnie nie rozumiem, czemu te dziewczyny tak ciągle rodzą dzieci. Asystentki zmieniają się u mnie jak w kalejdoskopie. Zaczynam się zastanawiać, czy aby klimatyzacja czegoś nie rozsiewa. A jak się miewają twoje przeurocze córki?
– Wspaniale. Wszystko u nich dobrze – odpowiada Lila.
Wcale nie miewają się wspaniale. Celie wybuchła płaczem przy śniadaniu, chyba na widok czegoś na Instagramie, a na pytanie, co się stało, odparła, że Lila i tak guzik by zrozumiała, i wzburzona wyszła do szkoły. Violet rzuciła matce spojrzenie pełne zimnej furii, gdy ta oznajmiła jej, że owszem, musi iść w czwartek do taty – to był jego wieczór – a potem w milczeniu ześlizgnęła się z taboretu i nie odzywała się do niej przez całą drogę do szkoły.
– To dobrze, dobrze – mruczy Anoushka roztargnionym tonem osoby, do której nie dotarłoby, nawet gdyby Lila oznajmiła jej, że tego rana obie jej córki zdekapitowano. – A teraz chciałam porozmawiać z tobą o tym maszynopisie.
Lila wyciąga wieszak z muszli, ale woda wciąż sięga prawie poziomu deski klozetowej. Zdejmuje więc gumowe rękawiczki i opiera się o szafkę. Słyszy, że Truant ciągle szczeka, i zastanawia się, czy będzie musiała zanieść sąsiadom kolejną butelkę wina. W ciągu ostatnich trzech miesięcy sprezentowała im ich już siedem, by nie zaczęli jej nienawidzić.
– Kiedy mi coś prześlesz? W zeszłym miesiącu mówiłaś, że teraz już na pewno będziesz coś mieć.
Lila nadyma policzki.
– Ciągle… ciągle nad tym pracuję.
Następuje krótka chwila ciszy.
– Wiesz, kochana, nie chcę zabrzmieć jędzowato – mówi Anoushka nieco jędzowatym tonem – ale z Odbudową poszło ci świetnie, a karygodny postępek Dana zapewnił ci wzrost sprzedaży i pewnie powinnyśmy być mu wdzięczne przynajmniej za to. Tyle że nie chcemy stracić rozpoznawalności, prawda? I wydać kolejnej książki po tak długim czasie, że równie dobrze mogłaby być debiutem.
– Wkrótce… wkrótce coś ci wyślę.
– Wkrótce, czyli kiedy?
Lila rozgląda się po łazience.
– Za sześć tygodni?
– Umówmy się za trzy. To nie musi być idealne, kochana. Chcę tylko mieć pojęcie o tym, co piszesz. Czy to wciąż przewodnik po szczęśliwym życiu w pojedynkę?
– Yyy… tak.
– Wskazówki, jak wieść udane, niezależne życie? Zabawne historyjki o randkach? Pikantne anegdoty o życiu seksualnym singielki?
– Och, tak. Będzie tego mnóstwo.
– Nie mogę się doczekać. Jestem naprawdę podekscytowana. Z braku swoich przygód będę żyła twoimi! Oj, na litość boską, Gracie, tylko nie do nowego kosza! – rozlega się w słuchawce. A potem: – Muszę kończyć. Czekam na mejla od ciebie! Pozdrów wszystkich!
Lila rozłącza się i wpatruje w muszlę klozetową, jak gdyby mogła sprawić siłą woli, że woda opadnie. Słyszy, że Bill wspina się po schodach, przystaje na półpiętrze, by złapać oddech, po czym rusza dalej. Mieszkał z jej mamą w oddalonym o dziesięć minut drogi stąd bungalowie z lat pięćdziesiątych – w którym było niewiele mebli, za to dużo słońca, światła i prostoty – dlatego ten piętrowy, zagracony dom codziennie stanowi dla niego wyzwanie.
– Skarbie?
– Tak? – Lila próbuje zrobić radosną minę.
– Przykro mi, że przynoszę złe wieści, ale znowu byli sąsiedzi ze skargą na psa. A do tego na suficie w kuchni zrobił się jakiś paskudny naciek.
Hydraulik wezwany w trybie pilnym cmoknął, podniósł cztery deski podłogowe i odkrył wyciek w rurze. Opróżnił spłuczkę, poinformował Lilę, że powinna wymienić całą kanalizację – „Ta toaleta długo nie pociągnie. Moi dziadkowie mają chyba mniej lat niż ona” – wypił dwa kubki herbaty z cukrem i zażyczył sobie trzysta osiemdziesiąt funtów. Lila zaczęła to nazywać podatkiem od mercedesa. Każdy fachowiec na widok stojącego u niej na podjeździe drogiego vintage’owego auta sportowego od razu dodawał dwadzieścia pięć procent do tego, co normalnie policzyłby za usługę.
– Więc przez to toaleta się zatkała? – spytała Lila, wstukując PIN swojej karty kredytowej i próbując nie myśleć, jakiego uszczerbku dozna przez to domowy budżet na ten miesiąc.
– Nieee, to musiało być coś innego – odparł. – Ale nie powinna pani korzystać z tej toalety. Cała kanalizacja w tej łazience jest do wymiany. A przy okazji deski podłogowe. W niektóre dziury można palec włożyć.
Gdy zamknęła za nim drzwi, Bill położył jej na ramieniu szorstką dłoń.
– Wszystko będzie dobrze – zapewnił i ścisnął ją lekko. W taki właśnie sposób Bill okazywał emocjonalne wsparcie. – Wiesz, że mogę wam pomóc.
– Nie trzeba – odrzekła pogodnie. – Jakoś sobie radzę. Wszystko jest w porządku.
Na co on westchnął cicho, a potem odwrócił się i ruszył sztywnym krokiem do swojego pokoju.
Bill mieszkał z nimi od dziewięciu miesięcy, wprowadził się wkrótce po śmierci jej mamy. Nie chodziło o to, że zalewał się łzami, umierał z głodu czy doprowadzał swój dom do ruiny – to nie leżało w jego naturze. On tylko zamknął się w sobie, niknął w oczach, aż stał się cieniem tego poczciwego stolarza, którego Lila znała od trzydziestu lat.
– Po prostu za nią tęsknię – mówił, kiedy wpadała do niego na herbatę i swoją krzątaniną próbowała wlać trochę energii w jego pozbawiony życia dom.
– Wiem, Bill – odpowiadała. – Ja też za nią tęsknię.
Prawda była taka, że Lila też kiepsko się trzymała. Była w szoku, kiedy Dan oznajmił jej, że odchodzi. Ale dopiero kiedy dowiedziała się o Marji, dotarło do niej, że ból wywołany jego odejściem bez poznania przyczyn był niczym w porównaniu ze świadomością, że stała za tym inna kobieta. Przez pół roku Lila ledwo spała, pod jej czaszką kotłowało się od bolesnych objawień, gdy wreszcie łączyła ze sobą różne wątki, od oskarżeń, strachu i zimnej furii, odbywała w głowie milion niedokończonych kłótni, których w prawdziwym życiu Danowi zawsze udawało się uniknąć: „Może nie przy dzieciach, Lila, co?”.
A potem, zaledwie kilka miesięcy później, nawet to zblakło przy niespodziewanej śmierć Franceski. Kiedy więc zaproponowała Billowi, żeby wprowadził się do niej na jakiś czas, oboje usilnie próbowali zapewnić się nawzajem, że tak naprawdę chodzi o pomoc Lili przy córkach, o zapewnienie jej praktycznego wsparcia, kiedy przyzwyczajała się do samotnego rodzicielstwa. Bill nie sprzedał bungalowu, chodził tam pracować do swojego warsztatu usytuowanego w kącie ogrodu, w którym naprawiał krzesła sąsiadów i szlifował papierem ściernym nowe słupki otaczające schody w domu Lili, żeby jej dzieci nie wypadły przez balustradę. Żadne z nich nie poruszało tematu jego powrotu do siebie. W końcu pobyt Billa w domu Lili w żaden sposób nie przeszkadzał jej w życiu (zresztą w jakim życiu?), jego powściągliwa obecność dawała wręcz jej poranionej rodzinie tak bardzo potrzebne poczucie ciągłości i stabilności. Był on kotwicą ich chybotliwej, przeciekającej łódki, która nagle i bez ostrzeżenia znalazła się na pełnym morzu.
Lila maszeruje do szkoły. To pierwszy tydzień po wakacjach i Bill zaproponował, że pójdzie za nią, ale ona potrzebuje podbić sobie liczbę kroków (codziennie prześladuje ją wspomnienie nóg Marji sięgających samej szyi i jej wyraźnego wcięcia w talii). Poza tym wychodzi z domu, by odebrać Violet, dzięki czemu może stłamsić w sobie choć na chwilę poczucie winy wynikające z tego, że znowu nic nie napisała.
Oboje wiedzą, z czego wynikała propozycja Billa: Lila nienawidzi odbierania córek ze szkoły. Rano nie ma z tym problemów: wszyscy się spieszą, może zostawić Violet i zmykać. Ale wizyty pod szkołą po południu, gdy musi czekać pod wejściem wraz z innymi matkami, są zbyt bolesne i krępujące. Przez cały miesiąc po odejściu Dana Lila musiała znosić współczujące spojrzenia i westchnienia w rodzaju: „Wierzyć się nie chce. Boże, jakie to straszne, tak mi przykro”, choć za jej plecami padały pewnie stwierdzenia typu: „Ale w sumie trudno mu się dziwić, prawda?”. No i oczywiście była kwestia okrutnej drwiny losu: wydarzyło się to zaledwie dwa tygodnie po wydaniu Odbudowy, co oznaczało, że musiała w tym czasie udzielać mnóstwa promocyjnych wywiadów i opowiadać w nich, jak naprawić małżeństwo, w którym pośród natłoku obowiązków zawodowych i rodzicielskich przygasł żar.
Dwa dni po odejściu Dana stanęła ponuro przy szkolnym placu zabaw, gdzie trzy matki wspólnie czytały w „Elle” artykuł niefortunnie zatytułowany Jak wzmocniłam swoje małżeństwo. Philippa Graham – ta wybotoksowana małpa – na widok Lili szybko schowała czasopismo za plecami i zamrugała z niewinną miną, ale jej dwie koleżanki, których imion Lila nigdy nie była w stanie zapamiętać, ledwo tłumiły chichot. Mam nadzieję, że wasi mężowie w tej właśnie chwili zarażają się antybiotykooporną chorobą weneryczną od młodocianych męskich prostytutek, pomyślała Lila i przywołała na twarz uśmiech, gotowa na powitanie Violet, która wlokła się w jej stronę, ciągnąc za sobą plecak.
Przez wiele tygodni, gdy Lila przychodziła pod szkołę, po placu przechodził pomruk połączonego z fascynacją przerażenia, któremu towarzyszyły lekkie odwracanie głów i przekazywane półszeptem plotki. Lila trzymała się prosto, czuła na skórze mrowienie i szczęka ją bolała od sztucznego uśmiechu, który przykleiła sobie do twarzy. Więc Francesca przejęła od niej ten obowiązek i zaczęła przyjeżdżać po wnuczki swoim małym citroënem, wyjaśniając im i matkom ich koleżanek, że Lila jest zajęta pracą i wpadnie pod szkołę kiedy indziej. Tyle że teraz już matka nie mogła jej wyręczyć.
Czując znajomy ucisk w żołądku, Lila stawia kołnierz płaszcza i staje z dala od podzielonych na grupki matek, niań i jednego samotnego ojca, po czym wbija wzrok w telefon i udaje, że jest pochłonięta czytaniem jakiegoś Naprawdę Ważnego Mejla. Ostatnio często się do tego ucieka. Czasami dla odmiany przyprowadza ze sobą Truanta, który szczeka histerycznie na każdego, kto zbliży się do nich choćby na dwadzieścia metrów.
Jutro, mówi sobie w duchu. Jutro nic mnie nie rozproszy. Siądę przy biurku o dziewiątej piętnaście, gdy już odprowadzę Violet do szkoły, i nie ruszę się stamtąd, dopóki nie napiszę dwóch tysięcy słów. Postanawia nie myśleć o tym, że składała sobie tę samą obietnicę co najmniej trzy razy w tygodniu przez ostatnie pół roku.
– Wiedziałam!
Dobiega ją radosny pisk matek stojących obok pomalowanej na tęczowo ławki ustawionej przy huśtawkach. Widzi pośród nich pochyloną Marję, której rękę ściska Philippa, uśmiechając się promiennie. Marja ubrana jest w długi brązowy kaszmirowy trencz i trampki, a blond włosy upięła oryginalnie dużą szylkretową klamrą.
– Bo nie piłaś u Niny, prawda? Mam w takich sprawach przeczucie! – śmieje się Philippa. Kładzie rękę na brzuchu Marji i dyskretnie zerka za siebie, a gdy dostrzega Lilę, odwraca się teatralnie i mówi bezgłośnie: – Och, rany. Przepraszam.
Marja też się odwraca, podążając za spojrzeniem Philippy, i oblewa się rumieńcem.
Lila wyczuwa, o co chodzi, zanim jej mózg jest w stanie to przyswoić. Gapi się niewidzącym wzrokiem na ekran swojego telefonu, a serce wali jej jak oszalałe. Nie. Nie. To niemożliwe. Nie po tym wszystkim, co jej mówił Dan. Nie mógłby im tego zrobić. Ale wszelkie wątpliwości rozwiewa rumieniec na policzkach Marji.
Lilę ogarniają mdłości. Kręci jej się w głowie. Nie ma pojęcia, co robić. Chciałaby oprzeć się o drzewo znajdujące się kilka kroków dalej, ale nie zrobi tego przy innych matkach. Czuje na sobie ich gorące spojrzenia, więc szybko przyciska telefon do ucha i udaje, że z kimś rozmawia.
– Tak, tak! Jak cudownie, że dzwonisz! To super. Co u ciebie? – mówi dalej, nie mając pojęcia, co plecie, i odwraca się, by nikogo nie widzieć, a w głowie aż jej huczy.
Podskakuje, gdy Violet ciągnie ją za rękę.
– Kochanie! – Odsuwa telefon od ucha i dostrzega panią Tugendhat stojącą obok córki. – Wszystko w porządku? – pyta radośnie, nienaturalnie wysokim tonem.
– Dlaczego mówisz do telefonu, skoro z nikim nie rozmawiasz? – pyta Violet ze zmarszczonym czołem, spoglądając na ekran.
– Ten ktoś już się rozłączył – wyjaśnia szybko Lila. Ma wrażenie, jakby dosłownie zaraz miała eksplodować. Napięcie, które w niej narasta, wydaje się zbyt duże, by jej ciało mogło je pomieścić.
Pani Tugendhat ma na sobie kosmaty kardigan z rękawami typu nietoperz, a do piersi przypiętą ręcznie robioną żółtą plakietkę z zielonym napisem „Wszystkiego najlepszego”.
– Właśnie rozmawiałam z Violet o grudniowym przedstawieniu. Mówiła pani, że będzie narratorką?
– To cudownie! Cudownie! – Twarz Lili rozciąga się w uśmiechu pełnym napięcia.
– Nie chcemy robić jasełek, skoro mamy w szkole dzieci różnych wyznań. I wiem, że to jeszcze odległy termin… No, może nie aż tak odległy, zostały cztery miesiące, ale wie pani, jak dużo czasu zajmuje organizacja takich rzeczy.
– Oczywiście! – zgadza się z nią Lila.
– Dziwnie się zachowujesz – mruczy Violet.
– A pani jest naszą dyżurną matką z branży rozrywkowej, od kiedy Frances przestała grać w Emmerdale. Choć i tak miała tam gościnną rolę. Więc Violet pomyślała, że mogłaby się pani tym zająć.
– Zająć się czym?
– Załatwieniem kostiumów dla głównych postaci.
– Kostiumów – powtarza Lila zbita z tropu.
– To adaptacja Piotrusia Pana.
Marja odłącza się od innych matek. Wiąże płaszcz w pasie i przechodząc przez bramę, rzuca szybkie, zakłopotane spojrzenie w stronę Lili, a Hugo, jej synek, ciągnie ją za rękę.
– Oczywiście! – odpowiada Lila. Zaczyna jej szumieć w głowie. Ledwo jest w stanie usłyszeć cokolwiek poza tym dźwiękiem. Możliwe, że łzy napływają jej do oczu, ponieważ wszystko wydaje się dziwnie zamglone.
– Naprawdę? To cudownie. Violet nie była pewna, czy się pani zgodzi.
– Mama nie lubi przychodzić pod szkołę – wyjaśnia Violet.
Lila wraca uwagą do córki.
– Co takiego? Nie wygłupiaj się, Violet! Uwielbiam tu przychodzić. To dla mnie najlepsza część dnia!
– W zeszłym tygodniu zapłaciłaś Celie cztery funty, żeby mnie odebrała.
– Nie, nie. Dałam Celie cztery funty, bo ich potrzebowała. Odbieranie ciebie ze szkoły nie miało z tym nic wspólnego.
– Nieprawda. Mówiłaś, że wolałabyś sobie odgryźć stopę, a Celie powiedziała, że może iść za ciebie, jeśli dasz jej na tę najdroższą kawę z Costy, a ty na to, że nie ma sprawy, i…
Uśmiech pani Tugendhat nieco blednie.
– Daj spokój, Violet. Nie ma problemu, pani Tugendhat. Jeśli chodzi o to, co pani mówiła. Oczywiście, że się tym zajmę! – Coś się dzieje z jej prawą ręką. Lila ciągle nią wymachuje dla podkreślenia swoich słów. Tak, jakby była zupełnie odłączona od reszty ciała.
Pani Tugendhat uśmiecha się promiennie.
– Pewnie zaczniemy próby w drugiej połowie semestru, do tego czasu uda się pani załatwić kostiumy, prawda?
– Tak! – odpowiada Lila. – Tak! Musimy już iść. Trochę się spieszymy. Ale… porozmawiamy o tym. Na pewno porozmawiamy. Wszystkiego… najlepszego! – Wskazuje na plakietkę na piersi pani Tugendhat, a potem odwraca się i rusza przed siebie.
– Dlaczego idziemy tą drogą? – pyta Violet, truchtając szybko, by dotrzymać jej kroku. – Zawsze chodzimy Frobisher Street.
Marja poszła Frobisher Street. Lila ma wrażenie, że chyba padłaby trupem, gdyby musiała raz jeszcze spojrzeć na tę blond głowę i panujący na niej artystyczny nieład.
– Pomyślałam tylko… że fajnie by było coś zmienić – odpowiada.
– Naprawdę dziwnie się zachowujesz – stwierdza Violet. Zatrzymuje się i wyciąga z plecaka paczkę chipsów warzywnych, które Bill musiał jej włożyć zamiast monster munchów, jako że próbuje zmienić ich nawyki żywieniowe. Violet zwalnia kroku, by je zjeść, więc Lila też jest zmuszona zwolnić. – Mamo?
– Tak?
– Wiedziałaś, że Felix ma w pupie robaki? Na przerwie włożył tam palec i wyjął jednego, żeby nam pokazać. Widać było, jak mu się wije pod paznokciem.
Lila przystaje i próbuje przetrawić tę wiadomość. Normalnie, usłyszawszy coś takiego, zaczęłaby krzyczeć. Ale teraz ma wrażenie, że z wszystkich rzeczy, których się dzisiaj dowiedziała, ta wcale nie jest taka koszmarna. Spogląda na córkę.
– Dotknęłaś go?
– Fuj! Nie – mówi Violet, wrzucając do ust kolejnego chipsa. – Powiedziałam mu, że już do końca życia będę się trzymała od niego z daleka. Tak samo jak od innych chłopaków. Wszyscy są obrzydliwi.
Lila powoli przesuwa ręką po twarzy i wydaje z siebie długie, drżące westchnienie.
– Nie zmieniaj się, Violet – odpowiada, kiedy wreszcie odzyskuje mowę. – Już posiadłaś większą mądrość życiową, niż ja w całym swoim dotychczasowym życiu.
Po odejściu Dana i śmierci matki Lila opracowała wiele strategii, które pozwalają jej przetrwać kolejny dzień. Kiedy się budzi, najczęściej między piątą a szóstą rano, łyka antydepresyjny citalopram i popija go szklanką wody, ubiera się, zanim ma czas pomyśleć, i zabiera Truanta na godzinny spacer, w czasie którego wyprawia się do parku Heath, gdzie na błotnistych ścieżkach ludzie wyprowadzający psy mijają samotnych spacerowiczów z kawą i ponurych biegaczy ze słuchawkami w uszach. W tym czasie słucha audiobooków albo przegadanych, miałkich podcastów – czegokolwiek, byle nie zostać sam na sam ze swoimi myślami.
Potem wraca do domu i budzi córki, które z trudem zwlekają się z łóżek, i stara się nie brać sobie do serca ich głośnych westchnień i udręczonych jęków podczas poszukiwań zaginionych skarpetek czy telefonów. Od kiedy Bill się do nich wprowadził, to on przygotowuje śniadanie. Serwuje dzieciom owsiankę z owocami leśnymi i ziarnami zamiast ciastek z nadzieniem i trzydniowych bajgli z dżemem, które dawała im Lila. Bill rygorystycznie podchodzi do kwestii odżywiania i ciągle rozprawia na temat olejów rybnych oraz dobroczynnego wpływu soczewicy na trawienie, nie zważając na to, że jej córki przewracają oczami i spoglądają tęsknie w stronę pudełka słodkich płatków. Wieczorami przygotowuje zdrowe posiłki z jakichś dziwnych warzyw i próbuje nie pokazać po sobie, jak mu przykro, gdy dziewczynki narzekają, że wolałyby zjeść tosty z szynką i serem.
Kiedy po odprowadzeniu córek Lila wraca do domu, siada w pokoju na górze, żartobliwie nazywanym przez siebie gabinetem, gdzie wciąż stoją wysłużone kartonowe pudła pełne książek, których nie zdążyła rozpakować, po czym zabiera się do najpilniejszych spraw administracyjnych. To – oraz towarzyszące im obliczenia finansowe – jest na tyle wyczerpujące, że Lila często ucina sobie krótką drzemkę na sofie albo czasem kładzie się na dywanie i słucha kojącego podcastu medytacyjnego, próbując ignorować dobiegające z dołu ujadanie Truanta. Stara się jeść regularnie, by nie spadł jej poziom cukru, a tym samym nie pogorszył jej się nastrój. Po przebudzeniu próbuje sobie dodać energii kubkiem herbaty, a potem idzie na zakupy. Wtedy już zwykle przychodzi pora, by odebrać Violet, i Lila znowu wchodzi w rolę matki, która nie ma czasu na natrętne myśli, bo musi się zaangażować w nieustającą walkę z bałaganem i praniem, w odrabianie lekcji i problemy córek, i tak do wieczora. Wówczas zażywa dwie tabletki antyhistaminowe (lekarz nie chce jej już przepisywać jej ulubionych środków nasennych, które są teraz uważane za leki o niebezpiecznych skutkach ubocznych), a czasami, gdy ma wyjątkowe problemy z zaśnięciem, wypala w oknie połowę jointa. Wreszcie, kiedy ma wrażenie, że sen zbliża się powoli jak płochliwy koń, włącza podcast na dobranoc – gdzie aktorzy cichym, monotonnym głosem czytają nudne opowieści – i modli się, by przespać spokojnie całą noc.
Nie chce myśleć o swoim byłym mężu ani o jego nowej partnerce, która zawsze wygląda zjawiskowo i nawet nie musi się o to specjalnie starać. Nie chce myśleć o ich nieskazitelnie czystym domu przy tej samej ulicy, z jego oszczędnym, stylowym umeblowaniem, w którego skład wchodzi stolik kawowy Noguchi. Nie chce myśleć o swojej zmarłej matce, która jakimś cudem sprawiała, że cały ten bałagan dawał się łatwiej ogarnąć.
Bywają dni, kiedy Lila czuje, jak gdyby miała przeciwko sobie wszystko: własny mózg, zdradliwy i nabuzowany wściekłością, niestabilne hormony, wagę, swojego byłego męża, dom, który próbuje rozpaść się na jej oczach, i w ogóle cały świat.
Gdy tego wieczoru jej córki wstają od kolacji, a Bill spogląda z wyrzutem na miski z niedojedzonymi gulaszem z dziczyzny i kaszą jęczmienną („To bardzo dobry posiłek, bogaty w białko i o niskiej zawartości tłuszczu”), Lila uświadamia sobie z ciężkim sercem, że oto właśnie rozpościera się przed nią nowe pole bitwy: dziecko Dana. Jako przyrodni brat lub siostra jej córek będzie stale obecne w ich życiu. Będzie miało równe prawo do wszystkiego, co posiada ich ojciec: jego pieniędzy, czasu, miłości. To dziecko, bardziej niż cokolwiek innego, sprawia, że sytuacja staje się nieodwołalna – Dan nigdy nie wróci, nawet jeśli już wcześniej uważała to za nieprawdopodobne. To dziecko będzie nowym wyzwaniem, z którym ona będzie musiała sobie radzić przez następnych osiemnaście lat, zapewne dzień po dniu. I ta myśl sprawia, że ma ochotę przycisnąć pięści do oczu i wyć.
O wpół do dziewiątej dzwoni Dan. Bez wątpienia Hugo, dobrze wychowany sześcioletni synek Marji, leży już grzecznie w łóżku od co najmniej godziny – wykąpany, w czystej piżamce i z porządnie wyszorowanymi zębami. A tymczasem Violet siedzi na schodach z nogami zwisającymi między słupkami balustrady i śpiewa jakąś piosenkę rapową, w której pojawiło się jak do tej pory, jeśli Lila dobrze liczy, jedenaście różnych określeń na genitalia.
– Lila.
Na dźwięk jego głosu od razu ściska ją w żołądku. Bierze głęboki oddech i dopiero wtedy się odzywa.
– Zastanawiałam się, kiedy zadzwonisz.
– Marja strasznie się tym przejęła – wzdycha Dan. – Posłuchaj, żadne z nas nie chciało, żebyś dowiedziała się o tym w ten sposób.
– Marja się tym przejęła, doprawdy? Och. – Słowa te padają z jej ust, zanim Lila zdąży je powstrzymać. – Musi jej być naprawdę ciężko.
Dan odzywa się po krótkiej chwili ciszy.
– Posłuchaj, to osiemnasty tydzień. Pomyśleliśmy, że lepiej będzie poczekać, aż miną wakacje, i dopiero wtedy…
– Ale nie było problemu, żeby inne mamuśki się o tym dowiedziały.
– Nie powiedziała im. Ta cholerna baba, nie pamiętam imienia, sama się domyśliła. A Marja nie potrafiła skłamać, więc…
– No tak. Nie daj Boże, żeby Marja była uwikłana w jakiekolwiek kłamstwa. Więc kiedy planujesz powiedzieć dziewczynkom?
Dan milknie. Lila wyobraża sobie, że właśnie przejeżdża dłonią po głowie, tak jak zawsze, kiedy musi stawić czoła czemuś, co wydaje mu się trudne.
– Yyy… hmm. Pomyśleliśmy… to znaczy ja pomyślałem… że byłoby lepiej, gdybyś to ty im o tym powiedziała.
– Ooo, co to, to nie. – Lila wstaje od stołu i podchodzi do zlewu. – Nie ma mowy, Dan. To twoje zadanie. To ty powiesz naszym córkom, że ktoś je zastąpi.
– Co masz na myśli, mówiąc, że „ktoś je zastąpi”?
– Już wcześniej się wyprowadziłeś, żeby bawić się w tatusia czyjegoś dziecka. Jak inaczej mają to rozumieć?
– Wiesz, że to nie tak.
– Naprawdę? Byłeś ich tatą. A teraz rano odprowadzasz do szkoły dziecko innej kobiety. I to z nim co wieczór jadasz kolację.
– Wciąż jestem ich tatą, do cholery. Jadłbym z nimi kolację co wieczór, gdybym mógł.
– O ile nie wiązałoby się to z mieszkaniem z nami, prawda?
– Lila, dlaczego to robisz?
– Ja? Ja nic nie robię. To ty nas zostawiłeś. To ty zacząłeś sypiać z jedną z naszych sąsiadek. To ty teraz wychowujesz czyjeś dziecko, podczas gdy twoje własne córki widują cię dwa razy w tygodniu. – Lila nienawidzi siebie za swój ton, za słowa, które się z niej wylewają, ale to jest silniejsze od niej. – I to ty, do cholery, postanowiłeś zrobić dziecko kobiecie dwanaście lat od siebie młodszej. A mnie wciskałeś, chociaż marzyłam o większej gromadce, że za nic w świecie nie chcesz mieć więcej dzieci, bo ledwo sobie radzisz z naszą dwójką!
I właśnie w tym momencie coś każe jej się obejrzeć przez ramię. Przy lodówce stoi Celie, w jednej ręce trzyma karton z sokiem pomarańczowym i wpatruje się w matkę.
– Celie?
Jej córka jest blada jak ściana. Odkłada karton i wypada z kuchni jak burza.
– O co chodzi? – pyta Dan. – Co się dzieje?
– Celie! – krzyczy Lila. A potem rzuca do telefonu: – Oddzwonię do ciebie.
Drzwi do pokoju Celie są zamknięte na zasuwę i dobiega zza nich głośna muzyka. Lila dwa razy próbuje je otworzyć, a potem zaczyna w nie walić, ale w odpowiedzi słyszy tylko: „Daj mi spokój!”. Stoi tam przez chwilę bezradnie, a potem osuwa się na podłogę i siada, opierając się plecami o drzwi i słuchając dudnienia muzyki.
Kiedy tak siedzi, zaczynają ją zalewać wiadomości od Dana. Nie ma siły ich teraz czytać, ale kątem oka dostrzega ich fragmenty:
jak zwykle robisz z igły widły
mówiłem, że żadne z nas nie chce sprawiać dziewczynkom
nauczą się kochać nowego
Przełącza telefon na tryb „nie przeszkadzać” i próbuje uspokoić oddech.
Wreszcie Celie przycisza muzykę.
– Będę tu siedzieć, kochanie, dopóki ze mną nie porozmawiasz – mówi Lila na tyle donośnie, by córka ją usłyszała, i jej głos mocno rozbrzmiewa w ciszy. – Nigdzie się nie ruszam. I dobrze wiesz, że potrafię być uparta jak osioł.
Odpowiada jej milczenie, więc dodaje:
– Mam termos, śpiwór i resztki ciasta miętowego. Mogę tu siedzieć do czwartku, jeśli będzie trzeba.
Wreszcie słyszy kroki. Celie odblokowuje zasuwę i odchodzi. Lila z trudem się podnosi i niepewnie otwiera drzwi. Jej nastoletnia córka leży na łóżku z długimi czarnymi włosami rozrzuconymi dramatycznie wokół głowy i stopami opartymi o ścianę.
– Nienawidzę go.
– Nieprawda. To twój tata – odpowiada Lila, a w myślach dodaje: za to ja go nienawidzę.
– On jest taki żałosny. Wiesz, że wrzucił wynik jej testu ciążowego na Insta?
– Że co?
Celie podnosi telefon i pokazuje matce zdjęcie białej plastikowej płytki z niebieską kreską, a pod spodem ruchomy tekst: „O RANY”.
– A mnie powiedział, że nie mówił o tym nikomu. – Lila oddaje Celie telefon, siada na łóżku i kładzie rękę na nodze córki. – Przykro mi, kochanie. Tak mi przykro, że musisz przez to przechodzić. – Przełyka ślinę. – I przykro mi, że… nie zawsze dobrze sobie radzę ze wszystkim.
Celie wściekłym gestem ociera łzę spod oka, a potem powtarza ten ruch, gdy widzi na palcu rozmazaną maskarę.
– To nie twoja wina.
– A już z pewnością nie twoja.
Celie spogląda na nią z ukosa.
– Kiedy się dowiedziałaś?
Lila kręci głową.
– Usłyszałam dzisiaj przed szkołą rozmowę jednej z matek z Marją na ten temat. To dlatego tata zadzwonił. Przykro mi, że dowiedziałaś się o tym w ten sposób.
Celie kręci głową.
– Wiedziałam już wcześniej.
– To znaczy…?
– Marja trzyma w łazience suplementy dla kobiet w ciąży. I to od kilku miesięcy. Po co ktoś miałby je kupować, gdyby nie spodziewał się dziecka?
Lila odczuwa kolejne ukłucie bólu. A więc to było zaplanowane. Zamyka na chwilę oczy, zaciska zęby, a potem rozluźnia szczękę i mówi:
– Może je pokochasz, kiedy już się urodzi. Może to będzie wspaniałe dopełnienie twojego życia i stwierdzisz, że posiadanie patchworkowej rodziny to naprawdę cudowna sprawa. Będzie dobrze, Celie. Mogę się założyć, że tak właściwie cieszysz się na myśl o braciszku lub siostrzyczce. O kimś, kto będzie cię uwielbiał. Tak jak uwielbiamy cię my wszyscy.
Następuje krótka chwila ciszy.
– Rany, mamo, fatalna z ciebie aktorka.
Lila spogląda na córkę.
– Naprawdę?
– W ogóle nie umiesz ściemniać.
Przez chwilę siedzą w milczeniu. Lila wzdycha.
– No okej, masz rację, na początku może być trochę dziwnie. Dla nas wszystkich. Ale wiem, że tata naprawdę was kocha. A tego typu sprawy zawsze się z czasem układają.
Celie przysuwa się do niej, wyciąga rękę i ściska jej dłoń. Tylko na chwilę, ale to wystarczy.
– Wszystko w porządku, mamo? – pyta po chwili.
– Oczywiście – odpowiada stanowczo Lila. – Mam przecież was dwie, prawda? Zawsze marzyłam o takiej rodzinie.
– I masz Billa.
– I mam Billa. Co byśmy bez niego zrobiły?
– Chociaż każe nam jeść naprawdę paskudne żarcie. Mamo, możesz z nim porozmawiać o tej całej soczewicy? Przez nią rano na geografii puściłam głośnego bąka i przysięgam, że wszyscy wiedzieli, że to ja.
– Porozmawiam z nim.
Zanim Lila wraca na dół, wślizguje się do swojej sypialni i sięga po citalopram. Lekarka podkreślała, że Lila powinna się trzymać zalecanej dawki. Ale to nie jej były mąż postanowił zrobić dzieci połowie północnego Londynu. Lila połyka więc drugą tabletkę.
– Wszystko w porządku? – Bill zmywa naczynia, z radia sączy się cicho muzyka klasyczna.
Nawet jeśli Lila powiedziałaby, że sama to potem ogarnie, Bill wierciłby się przed telewizorem, a potem po cichu wymknąłby się z salonu i wrócił pół godziny później z wilgotną ścierką i z ulgą malującą się na twarzy. Bill lubi porządek. I przez ostatnie miesiące Lila zaczęła rozumieć, że musi się czuć potrzebny, nawet jeśli ona sama uważa, że siedemdziesięcioośmiolatek powinien więcej odpoczywać. Bill odwraca się do niej ze ścierką przewieszoną przez ramię.
– Tak – odpowiada Lila. A potem dodaje z pozorną beztroską: – Dan będzie miał dziecko. Z młodą gibką kochanką.
Bill stoi przez chwilę w milczeniu, przyswajając sobie tę wiadomość.
– Tak mi przykro – mówi swoim poważnym, powściągliwym tonem. Następuje krótka chwila ciszy, po której dodaje: – Nie bardzo wiem, co powiedzieć. Twoja matka by wiedziała. – Podchodzi do niej i Lila myśli, że Bill ją przytuli. Ale on przystaje na moment, a potem kładzie jej rękę na ramieniu i ściska je. – Dan jest głupcem – oznajmia łagodnie.
– Wiem – wzdycha Lila, przełykając ślinę.
– I będzie żałował, gdy zaczną się te wszystkie bezsenne noce i pieluchy – dodaje Bill. – I ząbkowanie. Fochy malucha. Cały ten straszny bałagan i chaos.
Ja uwielbiałam ten chaos, myśli ze smutkiem Lila. Uwielbiałam te umazane dzieci, dom z mnóstwem plastikowych zabawek i kosze pełne prania. Marzyłam o piątce. O całym stadku. I o domu na wsi, po którym plątałyby się psy, walały ubłocone buty i chrust zbierany w lesie. Ale odpowiada tylko:
– No tak.
Gdy unosi głowę, widzi, że Bill się w nią wpatruje, ale zaraz potem wbija wzrok w swoje wypolerowane na błysk buty. Bill zawsze ma wypolerowane buty. Lila nie jest pewna, czy kiedykolwiek widziała go bez starannie wyprasowanej koszuli i lśniących butów.
– W sumie twoja matka pewnie nazwałaby go dupkiem – mówi nagle.
Lila robi wielkie oczy ze zdumienia. Po chwili zastanowienia odpowiada:
– Możliwe.
– Skończonym dupkiem. Chyba właśnie tak.
Bill nigdy nie przeklina i te słowa w jego ustach brzmią tak dziwnie, że oboje wpatrują się w siebie zszokowani i parskają śmiechem. A potem jeszcze raz, jakby mieli czkawkę. Wreszcie jej śmiech przechodzi w półszloch i Lila kryje twarz w dłoniach.
– To nie ma końca, Bill – mówi z płaczem. – Jasna cholera. To po prostu nie ma końca.
Bill ściska jej ramię.
– Kiedyś się skończy. Nieszczęścia nie chodzą parami, tylko trójkami. A to już trzecie.
Lila pociąga nosem.
– Od kiedy jesteś przesądny?
– Od kiedy czarny kot przebiegł mi drogę, a następnego dnia twoją mamę potrącił autobus.
– Serio?
– Na coś w końcu muszę zrzucić winę. – Czeka, aż Lila przestanie płakać. – Wszystko się ułoży, kochana – mówi łagodnie.
– Wszystko się ułoży – powtarza Lila i odsuwa włosy z oczu. Pociąga nosem i ociera łzy. – Jak wyglądam?
– Dobrze.
Lila przygląda mu się bacznie, po czym się krzywi.
– Bill, nie umiesz ściemniać jeszcze bardziej niż ja.
Oto rzeczy, których się nauczyłam przez piętnaście lat małżeństwa: to okej, jeśli codziennie nie czujesz w sobie miłości. Wszyscy się wkurzamy, gdy nasz partner porozrzuca skarpetki, zapomni o przeglądzie samochodu albo gdy od sześciu tygodni nie uprawialiśmy seksu. Jak mawia wspaniała Esther Perel, miłość to proces. Każde małżeństwo przechodzi wzloty i upadki, ale z bigiem lat człowiek zyskuje szerszą perspektywę i uświadamia sobie, że przypływy i odpływy to po prostu integralna część naszego niepowtarzalnego życia uczuciowego. Małżeństwo może pomieścić mnóstwo emocji nawet jednego dnia. Można się obudzić obok chrapiącego mężczyzny i mieć ochotę zakryć mu głowę poduszką, a parę godzin później marzyć, by sprzątaczka wyszła wcześniej, żeby można go było zaciągnąć do łóżka i spędzić w nim razem cudowną godzinę. Można czuć tkliwość, rozdrażnienie, pożądanie, wdzięczność w ciągu zaledwie pół godziny. Sztuka polega na tym, by rozumieć ten proces, te przypływy i odpływy, i nie panikować z powodu własnych emocji. Ponieważ tak długo, jak jesteście w tym razem i stanowicie jedną drużynę, czujecie głęboko w środku, że to po prostu część wspaniałej przygody, jaką jest bycie człowiekiem. Ja stanowię jedną drużynę z Danem i nie ma dnia, kiedy nie byłabym wdzięczna losowi za tę pewność.
Czasami Lila przypomina sobie ten fragment, niefortunnie opublikowany w gazecie o zasięgu krajowym na całe czternaście dni przed tym, jak Dan ją zostawił, i ma ochotę zwinąć się w kłębek albo zapaść pod ziemię.
Była taka pewna, kiedy pisała te słowa. Pamięta, jak siedziała w domu i tworzyła to ostatnie zdanie, przepełniona miłością do męża, do życia. (Często czuła to, kiedy pisała o fikcyjnym Danie: był znacznie mniej skomplikowany niż ten prawdziwy). Dan zwykle z czułością kręcił głową, gdy opowiadała mu o ojcu, który zabraniał jej powtarzania wyświechtanego powiedzenia: każdy kiedyś odchodzi.
Gdy powiedziała mu to po raz pierwszy, spanikowana w obliczu jego niepokojąco konsekwentnych zalotów, bojąc się zaangażowania we wczesnych miesiącach ich związku, on wziął ją za rękę, ujął ją w obie dłonie i powiedział:
– Musisz napisać tę opowieść na nowo. To, że twój tata zachował się jak dupek, nie oznacza, że wszyscy mężczyźni będą się zachowywać tak samo.
Było to dla niej wtedy jak objawienie, a potem zaczęła w to wierzyć.
Teraz myśli, że w sumie byli całkiem szczęśliwi przez pierwszych dziesięć lat ich związku, nie licząc opieki nad dziećmi i prześcigania się w tym, kto jest bardziej zmęczony. Dobrze pamięta rodzinne wakacje z okresu pisania książki, kiedy siedziała na plaży i obserwowała córki bawiące się w wodzie z jej mamą (Francesca uwielbiała morze), i pomyślała, obejmując pokryte piaskiem kolana, jak wielkie ma szczęście. Czuła się tak, jakby tkwiła w samym środku czegoś dobrego, silnego i trwałego: jej pluskająca się w wodzie mama, Bill w kapeluszu przeciwsłonecznym rzucający okrzyki zachęty, jej piękne, roześmiane córki, jej mąż. Bezpieczeństwo finansowe, nowy dom, słońce i migoczące fale. Czuła, jakby czekały ją w życiu same dobre rzeczy.
A wtedy – niespodzianka! – Dan ją zostawił. I niecały rok później zmarła jej matka.
Rozmyśla nad tym od dwudziestu minut ze słuchawkami tłumiącymi w uszach, wpatrując się w okno, aż nagle zauważa mężczyznę stojącego przy chodniku, ale już na terenie jej ogrodu, i zadzierającego głowę. Lila obserwuje go, marszcząc brwi, i czeka, aż sobie pójdzie. Ale nic z tego. Mężczyzna robi dwa kroki w prawo, kładzie rękę na pniu drzewa i stoi, jakby się nad czymś zastanawiał. Ma na sobie puchową kurtkę, nieco przybrudzone dżinsy i wełnianą czapkę. Lila nie widzi jego twarzy. Czuje lekki niepokój: dwa tygodnie temu sąsiadowi ukradziono samochód z podjazdu przed domem. Chciałaby, żeby mężczyzna odebrał od kogoś telefon, żeby ruszył dalej, żeby zrobił cokolwiek, co by jej powiedziało, że nie jest złodziejem, nie jest osobą, która planuje coś złowrogiego. Ale on dalej stoi i patrzy w górę, jakby coś szacował. Lila siedzi jeszcze chwilę przy biurku, a potem wyjmuje słuchawki, zbiega na dół, zapina smycz Truantowi, żeby mieć jakieś towarzystwo, i otwiera frontowe drzwi. Mężczyzna spogląda w jej stronę.
– To teren prywatny – mówi Lila na tyle głośno, by ją dosłyszał.
Mężczyzna nie odpowiada, tylko przygląda jej się bacznie, a Truant zaczyna wściekle ujadać. Lila nagle uświadamia sobie, że już jedenasta, a ona wciąż jest w piżamie i szlafroku. Powiedziała sobie, że się nie ubierze, dopóki nie napisze tysiąca słów, by w ten sposób zmobilizować się do siedzenia przy biurku. Nagle wydaje się jej to karygodnym błędem.
– Słucham?! – odkrzykuje mężczyzna.
– To teren prywatny! Proszę sobie iść!
Mężczyzna lekko marszczy brwi.
– Ja tylko patrzę na pani drzewo.
Co za absurdalna wymówka.
– To proszę przestać.
– Nie mogę patrzeć na pani drzewo?
– Nie. – Truant ciągnie za smycz, warcząc i kłapiąc zębami. Lila jest mu wdzięczna za ten pokaz agresji.
Mężczyzna nie wydaje się tym przejęty. Unosi brwi.
– Czy mogę patrzeć na pani drzewo, jeśli będę stał na chodniku?
Robi dwa kroki w tył, najwyraźniej lekko rozbawiony. Ta jego nonszalancja i nieukrywana świadomość jej bezsilności wywołują w Lili wściekłość.
– Niech pan nie patrzy na moje drzewo! Ani na mój dom! Proszę sobie iść!
– Ale pani miła.
– Nic nie jestem panu winna. To, że jestem kobietą, nie oznacza, że muszę być miła. Wszedł pan do mojego ogrodu bez zaproszenia. Więc nie, nie muszę być dla pana miła.
Do jej głosu zakradła się piskliwa nuta, a szczekanie Truanta jest ogłuszające. Kątem oka Lila dostrzega, że zasłona w oknie u sąsiada się porusza. Bez wątpienia będzie to dodane do listy jej wykroczeń. Podnosi rękę w przepraszającym geście i zasłona opada.
– Ładny samochód – stwierdza mężczyzna, zerkając na mercedesa.
Lila kupiła sportowe auto, ponieważ miała wrażenie, że właśnie coś takiego zrobiłaby jej mama – była to decyzja radosna i impulsywna. Skorzystała z usług specjalistycznego dealera, bo pierwszy salon samochodowy, do którego zadzwoniła, już się z nią nie skontaktował. I kupiła model o najwyższych parametrach, najdroższy, na jaki mogła sobie pozwolić dzięki spadkowi po mamie – Mercedes Benz 380SL z 1985 roku – bo elegancko ubrany sprzedawca w salonie chyba nie wierzył, że ją na to stać. („Brawo” – rzuciła wtedy oschle Eleanor, jej najlepsza przyjaciółka. „No to mu udowodniłaś”).
– Ma zamontowany lokalizator! – krzyczy Lila.
– Słucham?
Hałas najwyraźniej zagłusza jej słowa.
– Ma zamontowany lokalizator! I alarm!
Mężczyzna marszczy brwi.
– Myśli pani, że chcę ukraść pani samochód?
– Nie. Nie myślę, że chce pan ukraść mój samochód. Bo wtedy policja by go namierzyła i wylądowałby pan w więzieniu. Chciałam tylko zaznaczyć, że to nie wchodzi w grę. A poza tym w domu nie mamy pieniędzy. Informuję, na wypadek gdyby się pan nad tym zastanawiał.
Mężczyzna przez chwilę wbija wzrok w ziemię, a potem spogląda na Lilę.
– Więc wyszła pani z domu, żeby mi powiedzieć, że nie mogę patrzeć na pani drzewo, nie mogę ukraść pani mercedesa, bo pójdę do więzienia, i że nie ma pani pieniędzy.
W jego ustach brzmi to absurdalnie, a to sprawia, że Lila wkurza się jeszcze bardziej.
– Właśnie. I może gdyby nie wchodził pan ludziom do ogrodu, nie musieliby mówić takich rzeczy.
– Tak właściwie wszedłem do pani ogrodu, bo jestem umówiony z Billem.
– Co takiego?
– Jestem umówiony z Billem. W sprawie prac ogrodowych. Ale nikt nie otwierał drzwi, więc zakładam, że nie ma go w domu.
– Och. – Lila czuje się tak, jakby uszło z niej całe powietrze. I właśnie wtedy Truant, najwyraźniej mający dość intruza na swoim terenie, zaczyna szarpać za smycz, jakby nie mógł się zdecydować, czy chce się rzucić na tego mężczyznę, czy uciec. Lila szamocze się z nim, próbując go uspokoić, ale najwyraźniej jej wzburzenie tylko wzmaga jego niepokój.
– Bill jest u siebie! – Musi wykrzykiwać to dwa razy, bo pierwsze słowa giną w tym hałasie. – Usiebie. Na tej samej ulicy, ale nieco dalej. I bardzo pana przepraszam. Proszę wejść, a ja do niego zadzwonię. Pewnie zapomniał o spotkaniu.
Ale mężczyzna robi dwa kroki do tyłu i staje na chodniku.
– Dziękuję. Sam do niego zadzwonię. – I odchodzi, wyciągając z kieszeni telefon.
– Nie dziwi mnie, że uciekł. Od odejścia Dana emanujesz jakąś taką… morderczą wściekłością.
– Morderczą wściekłością?
– Najczęściej masz taką minę, jakbyś miała ochotę kogoś zadźgać.
Lila wpatruje się w widelec, którym wymachiwała, opowiadając Eleanor historię o ogrodowym intruzie, a potem odkłada go ostrożnie.
– To nieprawda. Na pewno nie wyglądam groźnie.
Eleanor zawodowo zajmuje się układaniem fryzur i robieniem makijażu na potrzeby telewizji i twierdzi, że nie ma wtedy ochoty malować jeszcze siebie. Natomiast teraz ma na twarzy staranny makijaż, co oznacza, że chwilowo nie pracuje przy żadnej produkcji. Lila spogląda na nią i zastanawia się, czy Eleanor starzeje się o wiele lepiej niż ona. Wygląda tak… promiennie.
– Hmm…
– Chcesz powiedzieć, że zachowuję się jak wariatka.
– Nie. – Eleanor nadziewa na pałeczkę kawałek sushi i wkłada go do ust. – Chcę powiedzieć, jako twoja wieloletnia przyjaciółka, że ostatnio… masz krótki lont. – A na widok zasępionej miny Lili dodaje: – Co jest zupełnie zrozumiałe, biorąc pod uwagę, przez co teraz przechodzisz. Ale może lepiej zachowaj to dla Dana. Uważaj, jakie wibracje wysyłasz nieznajomym.
– To znaczy?
– Może spróbuj coś z tym zrobić. – Nagle mruży oczy i wpatruje się w Lilę z ponurą miną.
– Że niby ja tak wyglądam? – pyta, odsuwając od siebie talerz.
– Nie, nie do końca. Ty jeszcze wysuwasz podbródek. Ja tak chyba nie potrafię.
– Wow. Dzięki.
– Mówię to z troski, Lils. Jest całe mnóstwo ludzi, którym należy się twoja negatywna energia. A Dan jest na szczycie tej listy. Ale zwyczajny ogrodnik, który wpatruje się w drzewo, czekając na twojego ojczyma? Może niekoniecznie. Spróbuj tego. – Eleanor powoli i przesadnie rozciąga twarz w uśmiechu.
– Zabawne.
– Wcale nie chciałam być zabawna. Powinnaś tego spróbować.
– Wiem, co to uśmiech, El.
– Możliwe. Ale ostatnio tego nie praktykujesz. Nie chcę, żebyś skończyła jako jedna z tych rozwódek z zaciśniętymi ustami. Kiedy już zrobią ci się bruzdy, trudno ci będzie dobrać szminkę. – Wydyma usta i wskazuje na drobne kreski, które przy tym powstają. – A jak się miewa Bill, tak w ogóle?
Lila wzdycha i upija łyk wody.
– Trudno powiedzieć. Nawet gdyby mu urwało nogę, wciąż by powtarzał, że wszystko w porządku. – Staje jej przed oczami ojczym chodzący po domu bezszelestnie, mający w uszach słuchawki, w których leci BBC Radio 3. Tak jakby musiał mieć ciągły dostęp do muzyki klasycznej, która stanowi dla niego barierę oddzielającą go od reszty świata. – W porządku. Tak mi się wydaje. Tylko każe dziewczynkom jeść dużo roślin strączkowych.
– A one to pewnie uwielbiają.
– Żebyś wiedziała. Bill i mama byli zdyscyplinowani na wielu frontach. Wszystko według harmonogramu, zdrowa żywność, czystość i… porządek. Więc mieszkanie z nim bywa nieco trudne. Nie zrozum mnie źle, cieszę się, że z nami jest. Myślę, że dobrze nam robi taka… ciągłość. Ale chciałabym, żeby trochę wyluzował. – Lila widzi, że Eleanor zerka na zegarek. – Spieszysz się gdzieś? Świetnie wyglądasz, tak w ogóle.
– Serio? – pyta Eleanor lekkim tonem osoby, która wie, że to prawda. Ma na głowie burzę falujących jasnobrązowych włosów z białym pasmem z przodu, które wygląda jednocześnie naturalnie i niezwykle intrygująco. Założyła czerwoną jedwabną bluzkę, a do tego kilka srebrnych bransoletek. – Dziś wieczorem spotykam się z Jamiem i Nicolettą.
– Z kim?
– Z tą parą, o której ci opowiadałam. Idziemy do hotelu w Notting Hill. Jestem bardzo podekscytowana.
– Och. Ten trójkącik. – Lila się krzywi.
– Wolimy określenie ménage à trois. „Trójkącik” to termin z brukowców.
Od kiedy Eleanor trzy lata temu została singielką, rozpoczęła swego rodzaju seksualną odyseję i co tydzień próbuje nowych „przygód”. To mnóstwo frajdy, mówi Lili. Nie ograniczają człowieka żadne oczekiwania dotyczące związków, nie myśli się, czy ma się idealne ciało albo szansę na wspólną przyszłość i tego typu rzeczy. Chodzi tylko o okazję do śmiechu i fajny seks. Żałuje, że nie zrobiła tego wiele lat temu, zamiast trzymać się Eddiego.
Teraz, za każdym razem, gdy się spotykają, Lila ma wrażenie, jakby jej przyjaciółka zmieniała się w zupełnie inną osobę.
– Czy nie jest ci z tym dziwnie? To znaczy, czy ustalacie wszystko wcześniej? Kto wsadza co i gdzie? Czy robicie to na zmianę? – Lili robi się niedobrze na samą myśl. Ostatnio w ogóle ledwo sobie wyobraża, że mogłaby odsłonić przed kimś goleń, a co dopiero wskoczyć radośnie do łóżka z parą nieznajomych.
– Nie, wcale nie. Oni kręcą mnie, a ja kręcę ich. Po prostu… spotykamy się ze sobą, pijemy wino, śmiejemy się, jest fajnie.
– W twoich ustach brzmi to jak dyskusyjny klub książki, tyle że z genitaliami na wierzchu.
– W sumie wcale się tak bardzo nie mylisz. – Eleanor wkłada do ust kawałek imbiru. – Tylko mniej jest przygotowań przed spotkaniem. Powinnaś tego spróbować.
– Po moim trupie – odpowiada Lila. – Poza tym nie za bardzo umiem sobie wyobrazić siebie z kimś innym niż Dan. Byłam z nim szczęśliwa.
– Kiedyś mówiłaś mi, że przez pół roku nie uprawialiście seksu.
– Masz za dobrą pamięć. W każdym razie tak było tylko pod sam koniec.
Eleanor unosi brwi, ale najwyraźniej postanawia nie drążyć tematu.
– Moim zdaniem potrzebujesz w życiu trochę radości, Lils. Musisz się pośmiać, pobzykać, pozbyć się tego napięcia z ramion. Wciąż jesteś ładna. Musisz wrócić do gry.
– Nie wybiorę się z tobą na sex-party, Eleanor.
– No to skorzystaj z portali randkowych. Po prostu poznaj kogoś. W ramach eksperymentu.
Lila kręci głową.
– Jakoś tego nie widzę. Ale postaram się chociaż nie emanować morderczą wściekłością. Och, na litość boską, ile już razy prosiłyśmy kelnera o rachunek? Czy mam tam pójść i wyrwać mu go z ręki, do cholery?
Bill przygotował na kolację rybę na parze. Przykry zapach czuć już od progu, więc Lila staje w korytarzu i zamyka oczy, powtarzając sobie, jak to miło ze strony Billa, że dla nich gotuje. To, że przez następne dwie doby ich dom będzie śmierdział jak targ rybny, jest tylko niefortunnym skutkiem ubocznym.
Błagam, byle chociaż bez soczewicy, mówi w myślach, nachylając się, by przywitać Truanta, który reaguje tak, jakby Lila była jedyną osobą w całym wszechświecie, przy której czuje się bezpiecznie.
– Witaj, kochanie. Przygotowałem na kolację rybę z soczewicą! – krzyczy Bill, odwracając się do niej w fartuchu jej matki. – Dodałem do niej trochę imbiru i czosnku. Wiem, że dziewczynki za tym nie przepadają, ale to świetnie wpływa na system odpornościowy.
– Okej! – odpowiada Lila, zastanawiając się, czy istnieje jakiś sposób, żeby zamówiła jedzenie na wynos bez wiedzy Billa.
– Jak ci minął dzień? – Bill dodaje sos do sałatki, a w tle słychać grające klasykę BBC Radio 3. Bill ma na sobie buty, które błyszczą jak kasztany, oraz koszulę i krawat, choć od trzynastu lat jest na emeryturze.
– W porządku. Byłam na lunchu z Eleanor, a potem musiałam się spotkać z księgowym. – Lila nie chce o tym rozmawiać. Kiedy ten człowiek zaczął omawiać kolumny z przewidywanym dochodem i związanymi z tym podatkami, jej mózg zaczął go ignorować. – A tobie jak minął dzień? O Boże… co to jest? – Lila spogląda w oszołomieniu na obraz oparty o szafkę. To na pół abstrakcyjny portret nagiej kobiety. Kobiety, która ma takie same siwe loki i okulary w szylkretowej oprawie jak jej matka. – Błagam, tylko mi nie mów, że to…
– …twoja mama. Tęsknię za nią. Pomyślałem, że miło by było mieć ją w salonie.
– Ale Bill, ona jest naga.
– Och, jej to nigdy nie przeszkadzało. Sama wiesz, że miała bardzo swobodne podejście do własnego ciała.
– Ale jestem pewna, że dziewczynki nie będą się czuły swobodnie, gdy ich naga babcia będzie wisieć nad telewizorem.
Bill na chwilę unosi okulary, jakby wcześniej nawet nie przyszło mu to do głowy.
– Nie wiem, dlaczego tak się skupiasz na kwestii nagości. Tu bardziej chodzi o oddanie jej charakteru.
– Bill, ja tu widzę wszystko, nie tylko charakter. Posłuchaj, wiem, że tęsknisz za mamą. Może powiesisz ten portret w swoim pokoju? W ten sposób będzie on pierwszą rzeczą, którą zobaczysz po przebudzeniu, i ostatnią przed zaśnięciem.
Jej ojczym wpatruje się w obraz.
– Pomyślałem tylko, że byłoby miło, gdyby znowu była częścią naszej rodziny. I czuwała nad nami.
– Może chociaż w majtkach. Taki ubrany członek rodziny.
Bill wzdycha, a jego wzrok wędruje w bok.
– Jak wolisz.
Nagle Lila czuje wyrzuty sumienia i otacza go ramionami, chcąc go w ten sposób przeprosić. Bill lekko się napina, jak gdyby kontakt fizyczny był dla niego jakąś formą ataku. Lila myśli sobie, że być może jej mama była jedyną osobą, przy której Bill czuł się odprężony.
– Może jakieś fajne zdjęcie. Zdecydowanie przydałoby się tutaj więcej zdjęć mamy – mówi Lila.
– Jest tak, jakby jej nigdy nie było – odpowiada Bill cicho. – Czasami rozglądam się wokół i zastanawiam, czy ona w ogóle istniała.
Wtedy Lila podnosi na niego wzrok, patrzy na smutek malujący się na jego twarzy, na jego cierpienie, i ma wrażenie, że jej własne blednie w porównaniu z jego bólem. Owszem, ona straciła matkę, ale on stracił swoją bratnią duszę.
– Mam w drugim domu pudełko z jej zdjęciami – dodaje Bill z westchnieniem. – Z portretami i nie tylko. Jeśli naprawdę nie chcesz, by ten obraz tu wisiał.
Lila zauważa – czując przy tym emocję, którą nie do końca jest w stanie zidentyfikować – że nazwał tamten dom „drugim”.
– Wiesz co – odzywa się. – Zostaw go tu na razie. Biorąc pod uwagę, ile czasu dziewczynki gapią się w swoje telefony, pewnie nawet go nie zauważą.
Telefon dzwoni o dziesiątej piętnaście, dokładnie jedenaście minut po tym, jak Lila napisała pierwszy akapit od miesięcy, a dziewięć minut po tym, jak pomyślała nieśmiało, że chyba jednak wciąż się do tego nadaje. Odbiera telefon, gapiąc się nieobecnym wzrokiem w ekran, tak że nie widzi, kto do niej dzwoni.
– Czy to pani Brewer?
– Teraz Kennedy. – Nie cierpi, kiedy musi kogoś w ten sposób poprawiać. Jakby na każdym kroku życie przypominało jej o zmianie, jaka w nim zaszła.
– Yyy… och, tak. Przepraszam, to z przyzwyczajenia, w dokumentach wszystko zmieniliśmy. Tu sekretariat szkoły. Zastanawialiśmy się, czy Celie ma dziś rano jakąś wizytę, o której nie wiemy.
– Słucham?
– Celie. Jest nieobecna. I zastanawialiśmy się, czy aby nie ma wizyty u dentysty.
W jej umyśle na chwilę pojawia się pustka. Czyżby zapomniała o dentyście? Sprawdza kalendarz w telefonie. Nic tam nie ma.
– Przepraszam… co to znaczy, że jest nieobecna?
– Nie było jej dziś na lekcjach.
– Przecież podrzuciłam ją dziś rano. To znaczy nie pod szkołę, ale widziałam, jak wsiada do autobusu.
Następuje krótka chwila ciszy. Ten rodzaj znaczącego milczenia mówiącego rodzicowi, że osoba po drugiej stronie telefonu wie, że rodzic o niczym nie ma pojęcia.
– Według jej kolegów z klasy w ogóle nie przyjechała do szkoły. Ostatnio miała tyle wizyt u dentysty, że zastanawialiśmy się, czy to dalsze leczenie, o którym nam nie powiedziano.
– Wizyt u dentysty?
Kolejna chwila ciszy.
– Przynosiła pisemne prośby o zwolnienie jej z popołudniowych lekcji… yyy… już trzy razy w tym miesiącu.
– Celie… nie jest w trakcie żadnego leczenia dentystycznego. Zadzwonię do niej. Od razu. I potem skontaktuję się z panią. – Lila czuje narastającą w piersi panikę. Jej mózg nagle zalewają nagłówki: Zaginiona dziewczyna znaleziona martwa w kanale. Rodzice mówią, że o niczym nie wiedzieli.
Nerwowo wybiera numer Dana.
– Lila, jestem na spotka…
– Wiesz, gdzie jest Celie?
– Słucham?
– Nie ma jej w szkole. Właśnie do mnie dzwonili.
– Ale nocowała u ciebie.
– Wiem, Dan. Zastanawiałam się tylko, czy czegoś ci nie powiedziała. Czy macie jakąś umowę, o której nie mam pojęcia.
– Nie, Lila. Mówię ci o wszystkim.
Nie o wszystkim, ma ochotę odwarknąć, ale to nie jest odpowiednia pora.
– Okej. Spróbuję do niej zadzwonić.
Dzwoni na numer córki, ale ta nie odbiera. Po czwartym razie Lila wysyła jej wiadomość:
Celie, gdzie jesteś? Błagam, napisz, że jesteś cała i zdrowa.
Mijają cztery długie minuty, nim przychodzi odpowiedź. Cztery minuty, w czasie których noga Lili podskakuje nerwowo pod biurkiem, cztery minuty, w czasie których każdy możliwy scenariusz przebiega jej przez głowę, mało nie przyprawiając jej o zawał serca.
Potrzebowałam tylko czasu dla siebie. Nic mi nie jest.
Przez ułamek sekundy Lila wpatruje się w wiadomość z ulgą. Ale potem panikę zastępuje ślepa furia. Czas dla siebie? Że co? Od kiedy to nastolatka potrzebuje czasu dla siebie? Lila bierze oddech, a potem odpisuje:
Powinnaś być w szkole. Dzwonili i pytali, gdzie jesteś.
Nie możesz im powiedzieć, że jestem u dentysty czy coś w tym stylu?
Gdzie jesteś? Masz wrócić do domu. Natychmiast.
Obserwuje na ekranie trzy pulsujące kropki, które po chwili znikają. Lila wpatruje się w telefon.
NATYCHMIAST, Celie.
Znowu widzi trzy kropki, ale i tym razem żadna odpowiedź nie przychodzi.
W czasie całego swojego dzieciństwa Lila groziła odejściem tylko raz. Miała osiem czy dziewięć lat i wywiązała się jakaś sprzeczka – Lila nie pamięta już, o co poszło. Jej matka nie była typem osoby, której by przeszkadzał bałagan w pokoju („Wszystko jest aktem twórczym! Nawet bałagan!”) i nigdy nie dążyła do rygorystycznego przestrzegania zasad, więc Lili trudno sobie przypomnieć, o co mogło chodzić. Ale pamięta, jak spakowała plecaczek i oświadczyła mamie uroczyście, że odchodzi. Francesca pracowała wtedy w ogrodzie, klęczała na poduszeczce, którą wyhaftowała jej własna matka. Odwróciła się, otarła ręką czoło i zmrużyła oczy w słońcu.
– Odchodzisz? Tak na dobre?
Rozzłoszczona Lila pokiwała głową, a Francesca spojrzała w ziemię z zamyśleniem.
– Okej – powiedziała. – Wobec tego będziesz potrzebowała jedzenia. – Zdjęła rękawice i wstała, a potem zaprowadziła Lilę do kuchni, gdzie zaczęła przeszukiwać szafki. – Pewnie przydadzą ci się herbatniki… I może jakieś owoce?
Lila trzymała otwarty plecak, podczas gdy jej matka krzątała się po kuchni.
– I jeszcze talerz. Bo ciężko jeść, kiedy się nie ma talerza. Może dam ci kilka papierowych, które zostały po ostatnim pikniku? Nie będą takie ciężkie.
Pamięta lekką dezorientację, którą czuła w trakcie tej sceny, rozpuszczającą się w niej złość, oraz rzeczowe podejście matki, jak gdyby zaproponowana przez Lilę eskapada była czymś całkowicie naturalnym.
– Już wiem! – oznajmiła Francesca, gdy zapinała plecak, a Lilę zaczynała ogarniać niepewność w kwestii tego, co ma robić dalej. – Monster munche! Niewiele ważą, a ty je uwielbiasz. Lepiej, żebyś miała lekki plecak.
Monster munche o smaku marynowanej cebulki były ulubioną przekąską Lili. Pokiwała głową, a Francesca zaczęła ich szukać w szafkach.
– O kurczę. Chyba nam się skończyły. Może pójdziemy po nie do sklepiku?
Lila nie pamięta już, co się stało z dalszymi punktami jej planu ucieczki. Za to pamięta ciepło bijące od chodnika, gdy szły razem do sklepu, jak matka pozwoliła jej wybrać kilka paczek i oznajmiła, że dla siebie też kupi. Wracały do domu powoli, zajadając delikatne chrupki, i rozmawiały o grubym pręgowanym jednookim kocie spod numeru osiemdziesiąt jeden, o ulubionym odcinku Franceski serialu Doktor Who oraz czy powinny pomalować drzwi frontowe na czerwono. Lila uświadamia sobie teraz, że matka nie tylko odwróciła jej uwagę od tego zamierzenia, ale zrobiła to w taki sposób, że dała córce szansę na wycofanie się ze swoich planów z honorem. Jakim cudem moja mama zawsze wiedziała, co należy zrobić? – zastanawia się. A potem: Sprzedają jeszcze monster munche o smaku marynowanej cebulki?
Dostrzega Celie w strefie dla przechodniów na parkingu przy centrum handlowym, w której kilka plastikowych stolików i krzeseł próbuje imitować kafejkę, a wiatr porywa puste opakowania po daniach na wynos. Dziewczyna siedzi na murku kwietnika z pochyloną głową i wpatruje się w telefon. Niewiele jest już rzeczy, za które Lila jest wdzięczna Danowi, ale jego wiadomość z przypomnieniem, że ma zainstalowaną aplikację śledzącą telefon córki, wywołała płynące z głębi serca westchnienie: dzięki Bogu.
– Celie? – Siada obok niej i dotyka jej ramienia.
Jej córka podskakuje i rumieni się lekko na jej widok. Następuje chwila lekkiej dezorientacji i Lila widzi, że Celie przypomina sobie o śledzeniu telefonu – pewnie wkrótce zablokuje im tę możliwość.
– Co się dzieje? – Cały gniew już z Lili wyparował. Teraz tylko potwornie się martwi.
– Nie mam ochoty na rozmowę.
Lila wpatruje się w córkę, w jej długie czarne włosy, tak różne od jej własnych. Chciałaby, żeby uśmiechała się promiennie tak jak kiedyś. Teraz Celie prawie się nie odzywa, zaszywa się w swoim pokoju albo ciągle gapi się w telefon – zamknięta w świecie zatrzaśniętym na cztery spusty przed jej rodzicami, którzy tak bardzo ją zawiedli.
– Okej.
Siada na murku jakiś metr od córki i próbuje wymyślić, jak najlepiej to rozegrać. Co by zrobiła jej mama? W jej głowie mijają całe godziny, zanim udaje jej się wybąkać jedyne pytanie, jakie przychodzi jej do głowy.
– Wszystko w porządku?
– Tak. – Głos Celie wydobywa się z głębi piersi, przytłumiony przez zasłonę włosów.
– Powiesz mi, dlaczego urywasz się ze szkoły?
Celie milczy, po chwili tylko wzrusza ramionami. Najpierw przygląda się czemuś na swoim palcu, a potem wbija wzrok w przestrzeń.
– Zadzwonili do mnie ze szkoły w tej sprawie – dodaje Lila.
Widzi, że Celie lekko wzdycha, pewnie dociera do niej, że od teraz nauczyciele będą ją mieć na oku. Lila obniża głos.
– To nie jest dobra pora na wagary, kochanie. Wiesz, że zbliżają się egzaminy.
Lila ma wrażenie, że niemal słyszy, jak Celie przewraca oczami. Przez chwilę siedzą w milczeniu. Jej córka znowu zaczęła obgryzać paznokcie – skórki wokół nich są zaczerwienione i obszarpane. Spogląda na matkę i lekko otwiera usta. A wtedy dzwoni telefon.
– Lila, gdzie jest mleczko do czyszczenia srebra?
– Słucham?
Jego głos przez chwilę dociera do niej przytłumiony, a potem Bill powtarza:
– Mleczko do czyszczenia srebra. Przyniosłem srebrny serwis twojej mamy, żebyśmy mogli sobie zaparzyć porządną herbatę. Tyle że jest lekko zaśniedziały, a ja nie mogę znaleźć u ciebie pod zlewem żadnego mleczka do czyszczenia. Ani w schowku.
– Chyba nie mamy w domu czegoś takiego. Bill, jestem teraz w trakcie…
– Nie masz w domu mleczka? To czym czyścisz srebro?
– Nie sądzę, żebyśmy mieli w domu jakieś srebro. Bill, naprawdę muszę kończyć.
Bill wzdycha z rozczarowaniem.
– Może uda mi się je kupić w tym sklepie na głównej ulicy. Myślisz, że tam mają?
Celie odwraca się plecami.
– Yyy… nie wiem, Bill. Skoczę tam w drodze powrotnej. – Kończy rozmowę, a potem niepewnie kładzie rękę na ramieniu córki. – Chodzi o mnie i o tatę?
– Jezu, mamo. Nie wszystko kręci się wokół was.
Lila uświadamia sobie, że Celie mówi jakoś dziwnie, nieco wolniej niż zwykle, i mocniej akcentuje słowa. Zastanawia się przez chwilę, czy jej córka próbuje stłumić łzy. A wtedy dochodzi ją lekka woń czegoś słodkiego i cierpkiego.
– Celie? Paliłaś trawkę?!
Córka posyła jej z ukosa wściekłe spojrzenie, ale ono mówi Lili wszystko.
– Celie, do jasnej… nie możesz palić trawki! Masz szesnaście lat! – Bardziej czuje, niż słyszy, jak Celie klnie pod nosem. – Co… skąd to masz? Ktoś to sprzedaje w szkole?
– A co? Też byś chciała?
– Słucham?!
– Boże, mamo, ale z ciebie hipokrytka. Wiem, że wieczorami palisz trawkę. Zachowujesz się, jakbym robiła nie wiadomo co, a sama nie jesteś lepsza.
– Nieprawda.
– O Boże. Nie kłam. Czuję jej zapach przez okno sypialni.
– To… to… to co innego. Robię to tylko wtedy, kiedy nie mogę zasnąć.
– A ja wtedy, kiedy nie mogę się odprężyć. Co za różnica?
– Masz szesnaście lat! A ja czterdzieści dwa!
Jej telefon znowu dzwoni. To Bill.
– Bill, nie mogę teraz rozmawiać…
– Wiem, skarbie. Będę się streszczał. Tak tylko sobie pomyślałem, czy jak będziesz przejeżdżać obok sklepu z rzeczami dla domu, to mogłabyś mi kupić Bar Keepers Friend?
– Co takiego?
– To bardzo dobre mleczko. Zauważyłem, że kilka miejsc w kuchni jest… niezbyt czystych. Wiem, że jesteś bardzo zajęta, więc jeśli mi je kupisz, to zabiorę się do roboty i…
– Okej. Okej, Bill. Kupię je.
Odkłada telefon, a potem pod wpływem impulsu sięga po torbę córki. Celie ją wyrywa.
– Co ty wyprawiasz?!
– Gdzie ją masz?
– Puszczaj!
– Trawka! Gdzie ją masz?
Lila ciągnie torbę, ale Celie trzyma ją mocno i siłują się tak przez chwilę.
– O Boże, przestań!
Celie udaje się przyciągnąć torbę do siebie, zeskakuje z murku, a jej twarz jest cała purpurowa z gniewu.
– Nie możesz palić trawki, Celie!
– Boże, ale ty jesteś żałosna! Czemu nie dasz mi spokoju?
– Bo jestem twoją matką!
Gdy Lila stoi na chodniku i wrzeszczy na córkę, Celie bierze torbę pod ramię i szybkim krokiem, niemal biegiem, rusza w stronę przystanku autobusowego.
– To moje zadanie! – krzyczy Lila, a jej głos porywa wiatr.
I właśnie wtedy znowu dzwoni Bill.
– Wiesz co, tak sobie pomyślałem, że może przyniosę z drugiego domu kilka podkładek. Zauważyłem, że na drewnianych powierzchniach, gdzie dziewczynki stawiają kubki albo szklanki, zostają potem paskudne plamy. Jak będziesz w sklepie, to kupisz jakiś środek do mebli? Tylko z wosku pszczelego, nie jakąś okropną chemię. Zajmę się tym, kiedy wrócisz.
Dalsza część w wersji pełnej
Okładka
Karta tytułowa
Karta redakcyjna
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Okładka
Spis treści
Strona tytułowa
Strona redakcyjna
Dedykacja
Meritum publikacji
