Miedziany listek - Emilia Kiereś - ebook + książka

Miedziany listek ebook

Kiereś Emilia

4,6

Opis

Tereska ma sporo powodów do zmartwień. Czuje się samotna i bardzo chciałaby mieć rodzeństwo. Po kłótni z ulubioną koleżanką wydaje jej się, że już nigdy z nikim się nie zaprzyjaźni. Na dodatek w okolicy pojawia się Potwór. Okazuje się jednak, że nikt oprócz dziewczynki go nie widział i wszyscy wątpią w jej opowieści o tajemniczym stworze. Czy Tereska znajdzie bratnią duszę i czy uda jej się wyjaśnić zagadkę Potwora?  
Miedziany listek to magiczna i pełna uroku opowieść o sprawach ważnych dla każdego dziecka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 108

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (11 ocen)
7
4
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czary_mary

Dobrze spędzony czas

Fajna książka tylko strasznie długo ze sobą rozmawiają Lila Segit lat 9
00
ehevelke_79

Dobrze spędzony czas

Książka super. W pewnych momentach trudna ale raczej wesoła i ucząca ,że każdy jest inny i na swuj sposób świetny. Polecam
00
Miroska561

Nie oderwiesz się od lektury

jak w życiu codziennym ..
00

Popularność




Popołudniowe słońce wpadało do pokoju Tereski. Biała firanka w otwartym oknie wydęła się jak żagiel, podniosła się i powoli opadła. W ogrodzie zaszumiały drzewa – właściwie nie był to już szum, tylko suchy szelest zmęczonych upałem liści. Lato się kończyło.

Tereska siedziała przy czyściutkim biurku i uważnie, równo układała w piórniku nowe, doskonale naostrzone kredki. Pachniały drewienkiem, a kolory miały wspaniałe, soczyste i mocne. Błyszczały w słońcu – i dziewczynce widok ten skojarzył się z lśniącymi buteleczkami lakieru do paznokci, które lubiła oglądać w drogerii: tak samo dużo odcieni ustawionych po kolei, jak w tęczy. Lubiła kolory. Zupełnie jak mama.

Z uwagą wsunęła ostatnie trzy kredki za specjalne gumki. To właśnie mama uszyła jej ten piórnik, bo w takich ze sklepu nie mieściło się wszystko. Tereska sama wybrała materiał: zielony w rude liski. Zwierzęta też lubiła. Zupełnie jak tata.

Teraz zwinęła piórnik w rulon, zapięła go na duży żółty guzik i odłożyła na bok, na schludny stosik pachnących nowością zeszytów. Stosik znów wyrównała, a potem jeszcze raz obejrzała kieszenie i schowki nowego plecaka.

Szkoła zaczynała się już jutro. Druga klasa! Tereska bardzo się cieszyła, bo stęskniła się za panią i koleżankami, zwłaszcza za Ewką. Oczywiście minione dwa miesiące wakacji były wspaniałe, ale dziewczynce zaczynało się trochę nudzić.

Wstała i podeszła do okna.

Cisy przed domem były ciemnozielone, jak zawsze, ale reszta ogrodu już trochę przywiędła i pożółkła.

Za cisami, w pewnej odległości, widać było ulicę. Tereska wychyliła się z okna, jakby czegoś wypatrując.

Ostatnio przytrafiła się jej niezwykła rzecz. Na piasku, przy rogu ulicy, zauważyła wielkie ślady. Wyglądały trochę tak, jakby zostawił je pies albo kot, ale były większe. Nie miała pojęcia, jaki zwierz mógł mieć takie łapy. Chyba tylko jakiś potwór!

Próbowała go wytropić – daremnie, choć od tamtego dnia natknęła się na ślady jeszcze kilka razy, zawsze w innym miejscu. Było to troszeczkę przerażające, ale zarazem bardzo ciekawe. Tereska nie należała do strachliwych dziewczynek i marzyła o wielkiej przygodzie.

Postanowiła mieć oczy i uszy otwarte. Szkoda byłoby przegapić potwora, skoro już się znalazł w tej spokojnej okolicy.

Coś zaturkotało na dole, z boku domu, i Tereska wychyliła się jeszcze bardziej. Warkot kosiarki ucichł już jakiś czas temu, więc pewnie teraz mama odstawiała ją na miejsce.

Dziewczynka pobiegła schodami na dół, a potem do ogrodu.

Na dworze było gorąco, światełka przesiane przez liście goniły się po trawniku. Mama, smukła, ciemnowłosa i – jak Tereska – opalona na brąz, zamaszyście zwijała właśnie ogrodowy przedłużacz. Robiła to szybko i zgrabnie, kolejne pętle owijały się wokół jej ramienia. Ubrana była w szorty i biały podkoszulek; wyglądała jak lekkoatletka.

– Skończyłam! – powiedziała na widok córki. – Bierz przedłużacz, odstawimy kosiarkę.

Tereska posłusznie chwyciła ciężki pomarańczowy zwój i ruszyła za mamą.

Przeszły na ukos przez trawnik, a wielka lipa szumiała im nad głowami, gubiąc pierwsze jasnożółte liście.

Szopka stała w odległym, zarośniętym zakątku dużego ogrodu. Mama wprowadziła kosiarkę, a przedłużacz powiesiła na haku wbitym w ścianę. Wzięła sekator z koszyka na półce.

– Zrobimy jeszcze bukiet, co? – zaproponowała.

Tereska często układała z mamą bukiety. Bardzo to lubiła, bo zawsze mogła wybrać kolor.

– Biały? – podsunęła.

– Hmm, prawie wszystkie białe kwiaty już przekwitły.

Dziewczynka popatrzyła na rabatki.

– To… fioletowy?

– Tak. Fioletowo-różowy. Tego mamy w bród.

Obeszły jeżynowe zarośla, stwierdzając po drodze, że owoce zaczynają dojrzewać, a zaraz za zaroślami minęły indiańskie tipi.

Był to po prostu zeszłoroczny szałas. Tego lata Tereska i jej starszy kuzyn, Antek, znacznie go udoskonalili. Wzmocnili konstrukcję i wyprosili u mamy dziewczynki kilka niepotrzebnych starych prześcieradeł. Pomalowali je w indiańskie wzory. Potem usunęli poszycie z gałęzi, które się nie sprawdziło, bo z czasem wszystkie liście zwiędły i opadły. W zamian okryli szałas tymi pomalowanymi prześcieradłami. Wyszło świetnie.

– Muszę w końcu wymyślić sobie imię – przypomniało się Teresce.

– Przecież już masz! – zdziwiła się mama.

– Ale nie… nie takie zwyczajne! Antek powiedział, że jeśli mamy się bawić w Indian, to muszę mieć indiańskie imię. A żadne mi nie przychodzi do głowy – pożaliła się dziewczynka, po swojemu marszcząc nos. Upodabniało ją to do zmartwionego króliczka. – A jak już jakieś wymyślę, to jest do niczego.

– Jak to? – Mama ścięła i dołączyła do bukietu dwa ciemnofioletowe astry.

– No bo indiańskie imię musi opisywać tego, kto je nosi. Wiesz, musi być takie jak on. A jaka ja jestem? – Wzruszyła ramionami. – Szalony Koń…

Mama zdziwiona uniosła brwi.

– Antek mówi, że był taki słynny wódz – wyjaśniła dziewczynka. – I to jest dobre imię. A te, które wymyślam, są niedobre. I wcale do mnie nie pasują.

– Na przykład?

– Dzika Pantera. Albo Mocarny Bizon.

– No tak. Nie przypominasz bizona. I dzika też raczej nie jesteś. Jeśli już, to bystra. Albo staranna – roześmiała się mama.

– Staranna Pantera brzmi jeszcze gorzej – westchnęła ciężko Tereska.

– A Antek? Ma jakieś indiańskie imię?

– Pewnie! – ożywiła się dziewczynka. – Posępny Wąż!

– I to do niego pasuje?

– Jeszcze jak!

Mama pokręciła głową, kryjąc uśmiech, a potem wyciągnęła przed siebie rękę z bukietem i obejrzała go ze wszystkich stron.

– Brakuje mi tu czegoś – stwierdziła.

– Proszę! – Córka podała jej ostatnią ciemnoróżową dalię.

– Tak! Teraz gotowe! – uznała mama. – Zobacz, jak ładnie.

– Super – zgodziła się Tereska i wzięła ją za rękę. – Lubię bukiety.

– Wszystko gotowe do szkoły? – spytała mama, ruszając w stronę domu.

– Chyba tak. Mówiłam ci już, że będę znów siedziała z Ewką?

– Mówiłaś, nawet kilka razy. Ale skąd wiesz, czy na pewno?

– Bo się umówiłyśmy. Przed wakacjami. Ona nie chce siedzieć z nikim innym, tak mi powiedziała. A ja chcę tylko z nią. To moja najlepsza na świecie przyjaciółka.

– A jeśli pani was rozsadzi?

– Nie rozsadzi, bo my wcale nie gadamy – zapewniła Tereska. – No, w każdym razie mniej niż reszta. A Ewka jest najlepsza ze wszystkich!

Doszły do tarasu.

– To teraz hop, na górę! – zarządziła mama. – Trzeba przymierzyć strój na jutro. Sporo urosłaś przez te wakacje. Zdziwię się, jeśli spódnica nie będzie za krótka.

– Przecież jesteś krawcową. – Dziewczynka uśmiechnęła się szelmowsko. – Zawsze możesz mnie uratować.

– Otóż to! Nie ma strachu w naszym fachu! – rzuciła wesoło mama.

Rano pierwszego września tata podwiózł Tereskę do szkoły, dał córce buziaka, pomachał, uśmiechnął się i pojechał dalej, do pracy – był weterynarzem w pobliskim miasteczku.

Nieduża szkoła mieściła się w starym budynku z czerwonej cegły. Miała spadzisty dach, zielone okna i dużo tajemniczych zakamarków. Dzisiaj było tu rojno jak w ulu. Przed szkołą, za szkołą i w szkole kotłowały się dzieci w odświętnych strojach, niektóre prowadzone za rękę przez rodziców, równie przejętych jak ich pociechy.

Tereska przeszła przez znajomą furtkę, otwartą na oścież, wspięła się po schodach i podążyła zatłoczonym korytarzem do sali gimnastycznej. Z daleka było słychać, że jest pełna: okrzyki i śmiechy niosły się po całej szkole. Sporo dzieci zajęło już miejsca, więc dziewczynka poszukała wzrokiem znajomych twarzy.

– Ewka! – zawołała i pomachała ręką. Przyjaciółka podniosła wzrok i się uśmiechnęła. Jasne włosy miała równo przystrzyżone, a na policzkach – rumieńce. W sali gimnastycznej było bardzo duszno i gorąco, mimo że otwarto wszystkie okna.

Tereska pospiesznie przecisnęła się do długiej ławeczki, którą zajęły dziewczynki z jej klasy. W przejściu przywitała się wesoło ze wszystkimi, a na koniec wreszcie dotarła do przyjaciółki. Mocno ją uściskała.

– Nareszcie! – zawołała wylewnie. – Już się nie mogłam doczekać, kiedy cię zobaczę!

Ewka się uśmiechnęła, ale nic nie powiedziała.

Tereskę tknęło niedobre przeczucie.

– To w której ławce usiądziemy? – spytała.

Przyjaciółka popatrzyła w bok.

– Przecież ja siadam z Lidką – odparła. Siedząca obok pucułowata Lidka pokiwała głową.

Teresce nagle zrobiło się jeszcze bardziej gorąco.

– Jak to? – spytała bezradnie. – Przecież się umówiłyśmy!

– My? No coś ty! – wyparła się Ewka. – Już przed wakacjami obiecałam Lidce, że z nią usiądę. Prawda, Lidka?

Zapytana znów pokiwała głową, aż podskoczyły loczki w jej rudej grzywce.

– Przed wakacjami? – Teresce zabrakło tchu.

Zaczął w niej wzbierać gniew, a zarazem chciało jej się płakać. Ale przecież nie mogła. Powstrzymała łzy całą siłą woli. Mimo to Ewka chyba zauważyła.

– No, nie obrażaj się – powiedziała pojednawczym tonem. – Co mam zrobić? Wszyscy chcą ze mną siedzieć – dodała jakby na swoje usprawiedliwienie.

– Przecież jesteś moją najlepszą przyjaciółką…! – zaczęła Tereska, ale zabrzmiało to jakoś żałośnie, więc umilkła. – Obiecałaś! – dorzuciła jeszcze.

Ewka wzruszyła ramionami. Była trochę zniecierpliwiona.

– Ojejku – powiedziała tylko i przewróciła oczami. – Co się tak przejmujesz? Usiądziesz z kimś innym i też wam będzie fajnie.

Tereska spojrzała na nią z wyrzutem i zacisnęła usta. Nie będzie przecież błagać!

Odwróciła się i usiadła na skraju ławeczki. W jednej chwili odechciało jej się tu być. Żałowała, że nie może się schować w jakimś odludnym kącie, bo płacz dusiła w sobie tak mocno, że aż ją coś cisnęło w piersiach i w uszach szumiało. Kto inny może by uciekł i opuścił uroczystość – ale Tereska była wzorową uczennicą i taki pomysł nawet nie przyszedł jej do głowy.

Na szczęście akademia przebiegła w miarę szybko, chociaż dziewczynka nic nie słyszała i nie patrzyła, co się dzieje na specjalnie przygotowanej scenie. Wkrótce wszyscy rozeszli się do klas, więc i ona powlokła się za kolegami, a w sali zajęła pierwsze wolne miejsce.

I tak się akurat złożyło, że nikt z nią nie usiadł.

Siedziała więc sama, ze ściśniętym gardłem. Raz po raz ukradkiem zerkała na ławkę, którą zajęły Ewka z Lidką, roześmiane i rozgadane. Nawet nie słuchała, jak pani wychowawczyni wypytuje uczniów o wakacje i jak opowiada, co ich czeka w nowym roku szkolnym. W końcu nauczycielka rozdała dzieciom plan lekcji i wypuściła je z klasy.

Tereska wyszła ze szkoły, a głowę miała pełną ponurych myśli.

Ewka, najlepsza przyjaciółka! Złamała obietnicę i nawet nie było jej głupio!

Zdradziła!

A ona, Tereska, została całkiem sama. Tak się cieszyła na ten rok! A teraz nikt nie chciał z nią usiąść.

Noga za nogą powlokła się w stronę domu, pociągając nosem. Nawet nie ocierała łez.

Droga powrotna wiodła przez uliczkę, przy której stały nieduże domki i rosły łysawe drzewa. Potem uliczka przechodziła w polną drogę i biegła dalej, do rozstaju. Stąd, skręciwszy w prawo, dochodziło się prosto do osiedla Tereski, pod las.

Puste pola rozciągały się z obu stron. Podlatywały nad nimi wrony. W oddali terkotał traktor; zostawała za nim chmura kurzu i łaziło kilka boćków, które wyjadały coś z zaoranej ziemi.

Słońce świeciło blado z przymglonego nieba, ale i tak był upał. Dziewczynka szła, widok rozmazywał jej się w załzawionych oczach, ale zaciskała zęby, żeby nie rozpłakać się bardziej – sama nie wiedziała: z żalu czy ze złości. Pył wzbijał się spod jej sandałków, niestrudzone świerszcze cykały w suchych trawach, a Teresce było coraz ciężej, jakby dźwigała na plecach worek pełen gruzu.

Kopnęła okrągły kamyk, płosząc ociężałego trzmiela. Kopnęła jeszcze raz – i kamyk potoczył się na skraj drogi.

Podeszła, chcąc go znów kopnąć, ale coś przykuło jej uwagę. Przetarła oczy, przykucnęła i przyjrzała się ziemi. Kamyk wylądował w zagłębieniu. A to zagłębienie to był ślad łapy – dużej łapy! – odciśnięty w miałkim piasku.

Potwór! Przechodził tędy!

Trop prowadził w stronę zagajnika, który wyrastał tam, gdzie kończyło się zaorane pole. Niewiele myśląc, Tereska ruszyła po śladach, ostrożnie, żeby tajemniczy stwór jej nie zauważył – choć nie była pewna, czy i tak jej nie zwietrzy. Dobrze, że tyle razy ćwiczyli z Antkiem, jak po indiańsku podejść wroga.

Między brzozami w zagajniku rosła miękka, delikatna trawa i trop się urywał. Dziewczynka odczekała chwilę, wstrzymując oddech, ale nie zauważyła niczego podejrzanego. Z uczuciem lekkiego zawodu, pochylona, przeszła kawałek skrajem pola i właśnie okrążała gęstą kępę krzewów, kiedy coś w nich gwałtownie się poruszyło. Ciemny kształt zaszamotał się i wystrzelił jak z procy w stronę zagajnika.

W pierwszej chwili dziewczynka znieruchomiała, ale zaraz potem podbiegła parę kroków w tym samym kierunku. Między drzewami mignęła tylko wydłużona sylwetka, która zaraz zniknęła jej z oczu. Nie zdążyła się nawet przyjrzeć!

Co to było? Na pewno nie człowiek. Dzik? Nie, dzik zostawia inne ślady. Wilk? Bo na niedźwiedzia to chyba jednak za małe.

Kiedy tylko ochłonęła, ostrożnie podeszła znów bliżej zagajnika. Grały świerszcze, brzęczały jakieś złotawe muszki. Dzięcioł stukał w drzewo i szeleściły liście. Jak gdyby nic się nie wydarzyło.

Odczekała jeszcze chwilę, po czym zawróciła w stronę drogi. Kiedy już się na niej znalazła, pobiegła – nie była pewna, czy Potwór jednak nie zechce jej gonić.

Wreszcie, zdyszana, zatrzymała się przed białą furtką, niemal wpadając nosem na złoty numer 7.

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20

Tekst © Emilia Kiereś

Ilustracje © Małgorzata Musierowicz

Projekt graficzny okładki i środków: Anna Pol

Redakcja: Agnieszka Trzebska-Cwalina

Korekta: Małgorzata Podlewska, Bożenna Kozerska

Koordynacja produkcji: Jolanta Powierża

Wydawca: Agnieszka Betlejewska

© HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa 2022

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieł w jakiejkolwiek formie.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins

Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

Wydanie pierwsze, Warszawa 2022

ISBN 978-83-276-8032-7

HarperCollins Polska sp. z o.o.

02-516 Warszawa, ul. Starościńska 1B lokal 24-25

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink