Mężczyzna bez twarzy - Anna Wysocka-Kalkowska - ebook

Mężczyzna bez twarzy ebook

Anna Wysocka – Kalkowska

3,9

Opis

Opowieść o kobiecie, która na pewnym etapie życia zaczyna tęsknić za uśpionymi instynktami a pomaga jej w tym całkiem nieoczekiwane pojawienie się obcego mężczyzny. Opowieść pełna pragnień, niestety często zakazanych ale jakże ponętnych. To historia, przedstawiająca walkę pomiędzy namiętnością i zdrowym rozsądkiem.
Co się stanie jeśli w poukładanym i spokojnym życiu Agaty nagle pojawi się nowy kontakt w telefonie? Co jeśli ten kontakt okaże się mężczyzną, mężczyzną bez twarzy jednak na tyle intrygującym, by wbrew zdrowemu rozsądkowi zatrzymać kontakt na dłużej? Co jeśli pojawią się emocje i lęki, które pojawić się nie powinny? Jak zatrzymać coś zakazanego nie tracąc równowagi życia? Jak dotknąć duszy mężczyzny, która należy do innej kobiety, by zatrzymać jej kawałek bez szkody dla pozostałych? Agata lubi samą siebie i swoje dotychczasowe życie, lubi swoje odbicie w lustrze, chociaż pewnie mogłaby być trochę młodsza. Jej świat wydaje się spełniony i wypełniony, kiedy pewnego dnia dostaje SMS-a jak życie? Pod wpływem kilku kieliszków wina odpowiada na niego, traktując to jako jednorazowy incydent. Okazuje się jednak, że czasami życie postanawia dać nam coś jeszcze… jakie będzie to jeszcze?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 212

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (15 ocen)
7
3
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DanutaB68

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra żeby się odstrespwać😀
00
kosliczanka

Całkiem niezła

Eh szkoda, po pierwszych stronach miałam dać pięć gwiazdek, świetnie rozwijała się opowieść, dynamicznie, w połowie zwolniła, wręcz zapętliła i już zeszło oczekiwanie ale końcówka kompletnie mnie rozczarowała, niczego konkretnego nie oczekiwałam ale to co się zdarzyło, takie nie dopowiedziane takie zwykłe i banalne to napewno nie było to na co czekałam.
00
LidiaGG

Nie oderwiesz się od lektury

łał historia nie z tej ziemi cudowna podobała mi się ta relacja polecam warto przeczytać
00

Popularność




Anna Wy­socka-Kal­kow­ska

 

 

Męż­czy­zna bez twa­rzy

Wersja demonstracyjna

 

Wy­daw­nic­two Psy­cho­skok Ko­nin 2022

Anna Wy­socka-Kal­kow­ska

„Męż­czy­zna bez twa­rzy”

 

Co­py­ri­ght © by Anna Wy­socka-Kal­kow­ska, 2022

Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Psy­cho­skok Sp. z o.o. 2022

Wszel­kie prawa za­strze­żone.

Żadna część ni­niej­szej pu­bli­ka­cji 

nie może być re­pro­du­ko­wana, po­wie­lana i udo­stęp­niana 

w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgody wy­dawcy.

Re­dak­tor pro­wa­dząca: Re­nata Grześ­ko­wiak

Ko­rekta: „Do­bry Du­szek”, Ma­rianna Umerle

Pro­jekt gra­ficzny i skład: „Do­bry Du­szek”

Pro­jekt okładki: Ja­kub Klecz­kow­ski

Skład epub i mobi: Adam Brychcy

ISBN: 978-83-8119-922-3

 

Wy­daw­nic­two Psy­cho­skok Sp. z o.o.

ul. Spół­dziel­ców 3, pok. 325, 62-510 Ko­nin

tel. (63) 242 02 02, kom. 695-943-706

http://www.psy­cho­skok.pl/http://wy­daw­nic­two.psy­cho­skok.pl/ e-mail:wy­daw­nic­two@psy­cho­skok.pl

Ryśku, gdzie­kol­wiek je­steś… 😘

Wszyst­kim mniej lub bar­dziej skom­pli­ko­wa­nymzwiąz­kom dam­sko-mę­skim.Walcz­cie, bo warto!

Roz­dział I 

Kiedy zaczyna wiać…

Z ży­ciem jest jak ze stat­kiem – cza­sami wpły­wamy do bez­piecz­nego portu, cu­mu­jemy i wy­daje się być tak spo­koj­nie, tak błogo, że chwi­lami może aż nudno. Jed­nak tak bez­piecz­nie, że czu­jemy nie­odzowną po­trzebę ochro­nie­nia tego stanu. A kiedy już się roz­go­ścimy, kiedy na do­bre cuma przy­lgnie do dna, na­gle po­ja­wia się nie­ocze­ki­wany wiatr i tylko od nas za­leży, czy ode­rwiemy się, czy też go prze­gnamy… A może oswo­imy wiatr, by za­cho­wać jego świe­żość. Od ład­nych paru lat mój sta­tek bez­piecz­nie cu­mo­wał w przy­stani, którą sama so­bie stwo­rzy­łam. Lu­bi­łam swój świat i swoje po­ukła­dane ży­cie. Lu­bi­łam sie­bie za to, że za­wsze wie­dzia­łam, jaki kurs ma obrać mój sta­tek. Jed­nym sło­wem: moje ży­cie było do­bre, mo­dli­łam się więc o zdro­wie i nie ocze­ki­wa­łam już ni­czego in­nego. Wy­da­wało mi się rów­nież, że nic nie jest w sta­nie mnie już za­sko­czyć, że wzię­łam już wszyst­kie pre­zenty, które można było wziąć od ży­cia. Prze­cież po­sia­da­łam wszystko, czego za­wsze chcia­łam: bez­pieczne mał­żeń­stwo, cu­downe dziecko, fajną pracę, no i oczy­wi­ście przy­ja­ciół. Jakże mocno się my­li­łam… Jedna se­kunda wy­star­czyła, by mój sta­tek znowu dry­fo­wał…

„Jak to moż­liwe, że je­den SMS za­chwiał ca­łym moim świa­tem?”.

Tego wie­czoru sie­dzia­łam wy­god­nie na ka­na­pie, po­pi­ja­jąc wino. Mój mąż udał się na mę­ską im­prezę, a syn po­sta­no­wił po­grać w ko­sza. W su­mie lu­bi­łam ta­kie wie­czory z samą sobą, ale dzi­siaj czu­łam ja­kąś dziwną no­stal­gię. Po­de­szłam do okna i przy­glą­da­łam się, jak mój pra­wie do­ro­sły syn wbija kosz za ko­szem. Dźwięk stu­ka­ją­cej o kostkę piłki prze­rwał sy­gnał wia­do­mo­ści SMS. Na te­le­fo­nie wy­świe­tlił się nu­mer pre­zesa banku, który trzy lata wcze­śniej udzie­lał mi kre­dytu.

„Za­ro­zu­miały du­pek z dużą za­war­to­ścią port­fela” – po­my­śla­łam.

Od za­wsze pra­co­wa­łam w ban­ko­wo­ści i nie tra­fi­łam jesz­cze na nor­mal­nego szefa ta­kiej pla­cówki. Otwo­rzy­łam wia­do­mość i usia­dłam po­now­nie na fo­telu.

Jak Pani pies, Pani Agato?

„Po­my­lił się” – po­my­śla­łam. – „Ale w su­mie je­stem Agata, a mój pies ob­si­kał mu ga­bi­net, kiedy pod­pi­sy­wa­łam umowę kre­dy­tową”.

– Upił się? Kur­czę, prze­cież na­wet nie pa­mię­tam, jak gość wy­gląda. Nie od­pi­szę, ni­gdy nie od­pi­suję na ta­kie za­czepki… Cho­lera, ale ta wia­do­mość jest inna. Fa­cet nie pi­sze, że je­stem su­per albo że ład­nie dzi­siaj wy­glą­da­łam. On tylko pyta o psa, w do­datku wi­dział mnie raz w ży­ciu i to bar­dzo dawno. To nie pod­ryw, to zwy­kłe py­ta­nie. Astra ob­si­kała mu ga­bi­net, więc ma prawo wie­dzieć, że wy­ro­sła i już nie sika.

Dzię­kuję, Astra ma się do­brze – od­pi­sa­łam, pod­pi­na­jąc zdję­cie psiaka.

„Cho­lera czemu to zro­bi­łam?” – po­my­śla­łam, kiedy te­le­fon za­pi­kał po raz ko­lejny.

Świetne zdję­cie i jego bo­ha­ter.

„Taka tam so­bie wia­do­mość. Żad­nej ściemy, zwy­kła praw­dziwa wia­do­mość. Jedno pro­ste zda­nie pod­su­mo­wu­jące sy­tu­ację. I co? Na tym ko­niec? No ko­niec, żad­nej wia­do­mo­ści wię­cej. Dzi­wak? A może pi­jak?”.

Nad­szedł ko­lejny dzień i do­syć szybko za­po­mnia­łam o ca­łej sy­tu­acji. Zresztą, wtedy wy­da­wało mi się, że na­wet nie ma o czym pa­mię­tać. Wró­ci­łam po krót­kim urlo­pie do pracy i było jej tyle, że na­wet nie mia­łam czasu my­śleć o głu­po­tach. Do­dat­kowo mój syn tra­fił do no­wej dru­żyny ko­szy­kar­skiej, a po­nie­waż mąż pra­co­wał do późna, wszyst­kie obo­wiązki z pod­wo­że­niem i od­wo­że­niem go na tre­ningi spa­dły na moje barki. Cza­sami ty­dzień miał dla mnie tylko po­nie­dzia­łek i pią­tek. To­masz, mój mąż, ma­wiał, że wię­cej czasu bę­dzie, kiedy Kuba wyj­dzie z domu i wtedy po­sta­ramy się za­trzy­mać ty­dzień. Nie za­sta­na­wia­łam się nad tym. Było do­brze. Nie­któ­rzy mo­gli tylko po­ma­rzyć o ta­kim ży­ciu jak na­sze. Ja­koś zbyt­nio nie ogra­ni­czały nas pie­nią­dze, mie­li­śmy zdro­wego am­bit­nego syna i przy­ja­ciół, z któ­rymi można było się po­śmiać. Na­rze­kać by­łoby prze­cież grze­chem. Tego wie­czoru mój przy­ja­ciel Krzy­siek za­dzwo­nił, za­pra­sza­jąc mnie na kawę.

– Agato, mam nową ko­bietę i tym ra­zem to mi­łość – po­wie­dział jed­nym tchem.

Przy­jaź­ni­łam się z Krzyś­kiem od kiedy pa­mię­tam. Był nie­spo­koj­nym du­chem. W su­mie był bar­dzo do­brym czło­wie­kiem, ale od kiedy pa­mię­tam, cią­gle po­szu­ki­wał mi­ło­ści. Nie wie­dział, co to spo­kojny port, a za­wsze, kiedy wy­da­wało się, że do niego do­pływa, po­ja­wiał się ja­kiś nie­ocze­ki­wany sztorm.

Za­dzwo­ni­łam do To­ma­sza, że będę póź­niej i po­bie­głam do na­szej ulu­bio­nej ka­wiarni na kawę i szar­lotkę.

Lu­bi­łam te na­sze kawy. Prze­no­siły mnie w taki ma­giczny świat, o któ­rym już dawno za­po­mnia­łam. Tro­chę jak randka, tyle że tak bar­dzo bez­pieczna, bo ani przez chwilę ni­gdy nie po­my­śla­łam o Krzysz­to­fie jak o męż­czyź­nie, zna­czy był nim i w do­datku wy­glą­dał na­prawdę bar­dzo sma­ko­wi­cie, ale trak­to­wa­łam go jak brata.

– Więc jaka jest tym ra­zem? – za­py­ta­łam z lekką iro­nią, bo prze­cież mi­łość u Krzysz­tofa po­ja­wiała się wraz z każdą nową dziew­czyną.

– Dla­czego się śmie­jesz? Agato, tym ra­zem jest ina­czej… – za­pew­nił, pa­trząc mi w oczy.

Lu­bi­łam jego oczy, było w nich tyle po­gody du­cha. Rzadko kiedy mu­sia­łam pod­no­sić go na du­chu, to ra­czej on zbie­rał nie­jed­no­krot­nie moje łzy. Cho­ciaż wy­da­wało mi się, że je­śli w jego ży­ciu była ja­kaś bez­pieczna przy­stań, to z pew­no­ścią by­łam nią ja. Przy­cho­dził do mnie, kiedy po­trze­bo­wał się przy­tu­lić. Cza­sami nic nie mó­wił. Wy­star­czyło, że po­mil­cze­li­śmy. To była ma­giczna re­la­cja.

„Pa­mię­tam, jak go wy­pa­trzy­łam w tłu­mie na stu­diach. Był nieco dzi­waczny; jego oku­lary trzy­mały się na jed­nym na­usz­niku, a pęk­nięte na tyłku spodnie, o któ­rych nie wie­dział, spo­wo­do­wały, że po­sta­no­wi­łam usiąść obok niego. Szybko oka­zało się, że jest mi­strzem dow­cipu. Jego kru­czo­czarne krę­cone włosy spra­wiały, że po­sia­dał nie­zwy­kłą zdol­ność ukry­wa­nia emo­cji. Opa­dały na twarz za­wsze wtedy, kiedy chcia­łam z niej coś wy­czy­tać. Był więc cie­kawy i wtedy po raz pierw­szy po­czu­łam, że chcę mieć go w swoim ży­ciu”.

– Je­steś dzi­siaj ja­kaś za­my­ślona – po­wie­dział, sta­wia­jąc przede mną moją ulu­bioną szar­lotkę, po którą chwilę wcze­śniej po­szedł do baru.

– Pa­mię­ta­łeś… Na moim uko­cha­nym cie­ście, z po­dwójną por­cją lo­dów – pod­su­mo­wa­łam za­do­wo­lona.

Ze­psuł na­strój krót­kim zda­niem:

– Ciesz się, póki mo­żesz… Jak uro­śnie ci dupa, ku­pię ci tylko kawę i to czarną.

– Do­bra, mów le­piej o tej no­wej zdo­by­czy.

– Nie mów tak o niej.

– O… Czyżby na­prawdę była wy­jąt­kowa?

– Nie wiem, ale czuję, że jest inna.

– Co zna­czy inna? – za­py­ta­łam, prze­ły­ka­jąc kawę.

– Inna… To tro­chę tak jak z twoją szar­lotką. Jesz ją, od kiedy się znamy, a znamy się od za­wsze. Py­ta­łem nie raz, czy nie masz jej do­syć, a ty mó­wisz, że za każ­dym ra­zem sma­kuje ina­czej.

Ro­ze­śmia­łam się.

„Fak­tycz­nie tak mó­wię, bo za­wsze jem ją w in­nych oko­licz­no­ściach, ale to nie zmie­nia faktu, że jest tak samo słodka”.

Po­rów­na­nie wy­da­wało mi się dzi­waczne, ale za­wsze był tro­chę jak dziecko, więc po­sta­no­wi­łam mu o tym nie mó­wić.

– Jest tro­chę jak ty… Taka po­ukła­dana.

– Nie je­stem po­ukła­dana – za­pro­te­sto­wa­łam. – Prze­cież stale coś gu­bię, cze­goś szu­kam, lu­bię ro­bić zwa­rio­wane rze­czy.

– Je­steś po­ukła­dana je­śli cho­dzi o emo­cje, mó­wisz pro­sto z mo­stu, co my­ślisz i wy­klu­czasz tym lu­dzi, któ­rzy nie lu­bią prawdy. Nie ba­wisz się w do­my­śla­nie i bie­rzesz od ży­cia to, co chcesz i za każ­dym ra­zem jest z tego ja­kiś owoc. Ro­zu­miesz?

– Miło mi, ale nie wiem… Moje ży­cie jest po pro­stu do­bre. Są w nim do­brzy lu­dzie. Ko­cham lu­dzi, któ­rych mam przy so­bie. Je­stem dumna, że ci, któ­rych wpu­ści­łam do swo­jego ży­cia, oka­zali się praw­dziwi.

– No wła­śnie, za­wsze wiesz kogo wpu­ścić, Agato.

– Bo to prze­cież pro­ste. Zresztą, tak mało już dzi­siaj praw­dzi­wych lu­dzi, więc jak się już po­ja­wił ja­kiś praw­dziwy czło­wiek… Cóż… To stare czasy. Mam już w ży­ciu wszyst­kich, któ­rych po­trze­buję. Ale mie­li­śmy roz­ma­wiać o to­bie.

– Pierw­szy raz czuję, że jest praw­dziwa – po­wie­dział jed­nym tchem.

Już mia­łam się do tego usto­sun­ko­wać, kiedy do­sta­łam SMS -a. Wy­ję­łam ko­mórkę z to­rebki i bez za­sta­no­wie­nia od­czy­ta­łam.

– Coś się stało? Masz ja­kąś dziwną minę.

– Nie, nic. Zwy­czaj­nie rzadko mnie coś za­ska­kuje.

– No wła­śnie, cie­bie na­wet nic nie za­ska­kuje. Wszystko za­wsze na sto pro­cent. No chyba że się roz­kle­jasz nad nie­szczę­ściami in­nych. Po­każ ten te­le­fon. Co tam masz?

Wy­rwał mi apa­rat z ręki, za­nim zdą­ży­łam za­pro­te­sto­wać.

– Zdję­cie psa? – za­py­tał. – Chcesz ku­pić dru­giego psa?

– Nie, fa­cet, który trzy lata temu da­wał mi kre­dyt, przy­słał mi zdję­cie swo­jego psa.

– Po co? Nie pła­cisz? Masz go prze­cho­wać czy coś ta­kiego? – za­żar­to­wał. – No, czemu tak mil­czysz? Po­my­lił się, ko­bieto. To się zda­rza. Ni­gdy nie wy­sła­łaś ko­muś SMS-a, który nie był dla niego?

– Ten miał przyjść do mnie. Parę dni temu za­py­tał, jak mój pies.

– Tak po trzech la­tach nie­wi­dze­nia obcy czło­wiek pyta się, jak twój pies? – za­py­tał, ro­biąc przy tym dziwną minę.

– No wła­śnie tak.

– A ty od­po­wie­dzia­łaś?

– No tak.

– Matko… Po co? Prze­cież ty nie ro­bisz ta­kich rze­czy… Ni­gdy nie od­po­wia­dasz na głu­pie za­czepki fa­ce­tów. Nie­jed­nego przez to wku­rzy­łaś.

– Nie wiem… Coś we­wnętrz­nie mi mó­wiło, że…

– Że co?

Prze­rwał, za­nim zdą­ży­łam od­po­wie­dzieć.

– W do­datku na­leży do grupy za­wo­do­wej, na którą masz aler­gię. Za­wsze mó­wisz, że nie oce­niasz lu­dzi, ale pre­zesi ban­ków to inny ga­tu­nek.

– Może wła­śnie dla­tego od­pi­sa­łam. Zdzi­wił mnie. Do­tąd mia­łam z tą grupą za­wo­dową je­dy­nie złe do­świad­cze­nia, ni­gdy żad­nej nor­mal­no­ści, a to było ta­kie zwy­kłe.

– Po­każ tego psa. – Ko­lejny raz spoj­rzał z nie­do­wie­rza­niem w mój te­le­fon. – W su­mie do­brze, że pies… Mógł ci przy­słać zdję­cie pe­nisa.

Po­wie­dział to z taką po­wagą, że za­czę­łam śmiać się w nie­bo­głosy.

– Tylko nie od­pi­suj. To ja­kiś wa­riat – po­wie­dział jesz­cze w biegu, kiedy ulat­niał się z ka­wiarni na nie­spo­dzie­wane we­zwa­nie z pracy.

Ja po raz ko­lejny oglą­da­łam cu­daka na zdję­ciu. „Śmieszna psina” – po­my­śla­łam. – „Prze­cież ten czło­wiek nie może być zły. Który zły czło­wiek miałby ta­kiego cu­daka? Dla­czego wy­syła mi te wia­do­mo­ści i dla­czego ja za­sta­na­wiam się, czy na nie od­po­wie­dzieć? Prze­cież to pro­ste… Nie od­po­wia­daj! A może cho­ciaż jedno słowo… CU­DAK i tyle”.

Na­ci­snę­łam i po­szło…

„I już żad­nego pi­ka­nia dzi­siaj, więc chyba nic się nie stało”. Wró­ci­łam do domu w cał­kiem nie­złym na­stroju. To­masz zro­bił ko­la­cję i na­prawdę do­brze się przy niej ba­wi­li­śmy. Po­tem po­szedł z Kubą oglą­dać ja­kiś mecz. Za­pa­rzy­łam so­bie go­rącą cze­ko­ladę i usia­dłam sama na ka­na­pie w przed­po­koju. Wszystko było tak, jak być po­winno, mimo to, po raz pierw­szy od dłu­giego czasu, po­czu­łam, że chcia­ła­bym ja­kie­goś no­wego wia­tru. Nie zdą­ży­łam jed­nak do­brze po­my­śleć o tym no­wym wie­trze, kiedy jak bu­rza do mo­jego domu wpa­dła ko­le­żanka z pracy.

– Coś się stało? – za­py­ta­łam, przy­glą­da­jąc się jej za­dy­sze­niu.

– Zo­sta­niesz dy­rek­to­rem – od­po­wie­działa, le­dwo ła­piąc po­wie­trze.

– Słu­cham?

– Zo­sta­niesz dy­rek­to­rem – po­wtó­rzyła.

– Ja­kim dy­rek­to­rem? Zwa­rio­wa­łaś?

– Dy­rek­to­rem na­szego banku. Ol­czak, ten kre­tyn, zre­zy­gno­wał! Wiem z prze­cie­ków, że awan­su­jesz.

– Ale ja nie chcę – od­po­wie­dzia­łam prze­ra­żona.

– Jak to nie chcesz?

– No nie chcę. Nie lu­bię tych lu­dzi na tzw. „szczy­cie”. Są za­du­fani i… Nie, no nie chcę być żad­nym dy­rek­to­rem. Sta­no­wi­sko sze­fo­wej działu na­prawdę mi star­czy.

– Czyś ty zwa­rio­wała? Każdy chciałby być na twoim miej­scu. Inny pre­stiż, inna kasa…

– Ale ja nie po­trze­buję wię­cej pie­nię­dzy.

– Jak nie po­trze­bu­jesz, to roz­dasz bied­nym. Prze­cież lu­bisz to ro­bić – kon­ty­nu­owała nie­źle zde­ner­wo­wana.

– I ro­bię.

– To dasz im wię­cej. Ty, albo ta małpa, Ru­sta­si­kowa. Nie waż się od­mó­wić!

– Ru­sta­si­kowa? – po­wtó­rzy­łam z nie­sma­kiem.

– Tak, Ru­sta­si­kowa. Więc jak?

– No nie wiem…

– Nie wku­rzaj mnie!

– Magdo, ale czego ty ode mnie wy­ma­gasz? I skąd, do dia­bła, to wiesz?

– Pod­słu­cha­łam.

– Pod­słu­cha­łaś? – za­py­ta­łam z nie­do­wie­rza­niem.

– A ty nie uda­waj ta­kiej świę­tej. Ni­gdy nie pod­słu­chi­wa­łaś?

– Nie!

– Nie? To głu­pia je­steś! Bę­dziesz tym dy­rek­to­rem, do cho­lery?

– A je­śli nie dam rady?

– Co nie dasz rady? A Ru­sta­si­kowa da? Pierw­sze co zrobi, to zwolni cie­bie i mnie!

– Dla­czego?

– Bo jest brzydka, a my ładne.

– Je­steś nie­nor­malna. Jest od nas młod­sza i cał­kiem ładna.

– No do­bra, nie wiem dla­czego, ale jest wredna i tu nie mo­żesz za­prze­czyć.

– No nie mogę.

– To jak bę­dzie?

– A mogę się z tym prze­spać? – za­py­ta­łam, kiedy do po koju wszedł To­masz.

– Mo­żesz coś po­wie­dzieć swo­jej żo­nie? – po­wie­działa. Spoj­rzał na nią z nie­zro­zu­mie­niem.

– Ma zo­stać dy­rek­to­rem i nie chce.

– Za­wsze wie­dzia­łem, że kie­dyś nim zo­sta­niesz, ko­cha­nie – po­wie­dział i mu­ska­jąc mnie w po­li­czek, opu­ścił po­kój.

– No cho­ciaż je­den zdrowy w tej ro­dzi­nie.

– Ale…

– Nie ma „ale”, ubierz ju­tro swoje ulu­bione czer­wone szpilki i nie waż się od­mó­wić – prze­rwała mi.

– Po co szpilki?

– Żeby Ru­sta­si­kową w dupę kop­nąć, pani dy­rek­tor – po­wie­działa i, spoj­rzaw­szy na ze­ga­rek, uznała, że i tak jest już spóź­niona, więc ru­szyła w kie­runku drzwi. Na­kła­dała buty, kiedy jej włosy się od­chy­liły i zo­ba­czy­łam jej szyję.

– Matko, co ty masz na szyi? Co ci się stało? Si­nik na si­niaku! – za­py­ta­łam ze zdzi­wie­niem.

– Kur­czę, wy­da­wało mi się, że za­pu­dro­wa­łam rano. – Mo­men­tal­nie po­de­szła do lu­stra. – Cho­lera, fak­tycz­nie wi­dać.

Pa­trza­łam na nią z prze­ra­że­niem.

– Wa­riatko, to nie si­niaki. Mam no­wego fa­ceta… – wy­pa­liła. Oczy pra­wie wy­szły mi z or­bit…

– Więc to są? – Za­mil­kłam.

– Tak. Co się tak głu­pio za­cho­wu­jesz? Ni­gdy ma­li­nek nie wi­dzia­łaś?

– Wi­dzia­łam, jak mia­łam szes­na­ście lat… – po­wie­dzia­łam chyba tro­chę za­że­no­wana sy­tu­acją.

– Tak to jest… Dla­tego ja się nie mam za­miaru brać ślubu. Jak mo­żesz ro­bić to tylko z jed­nym fa­ce­tem?

Moje oczy były co­raz więk­sze i chyba opa­dła mi szczęka, więc tylko mach­nęła ręką i znik­nęła za drzwiami.

Za­mknę­łam za nią drzwi, prze­krę­ci­łam klucz w zamku i ro­ze­śmia­łam się.

„Lu­dzie nie prze­staną mnie za­dzi­wiać” – po­my­śla­łam. Wy­la­łam cze­ko­ladę, która zdą­żyła wy­sty­gnąć i po­szłam do sy­pialni. Chcia­łam za­py­tać, co o tym awan­sie są­dzi To­masz, ale nie­stety mój mąż spał w naj­lep­sze. Usia­dłam więc w sa­mot­no­ści w sa­lo­nie i, pa­trząc na pa­lącą się świeczkę, pró­bo­wa­łam zna­leźć od­po­wiedź. Na­gle mój te­le­fon znowu za­pi­kał. Tym ra­zem nie było py­tań o psa, nie było też jego zdjęć. Wia­do­mość brzmiała:

Jak ży­cie?

Sto­czy­łam krótką walkę z samą sobą, czy od­pi­sać, po czym od­pi­sa­łam:

Je­stem na za­krę­cie.

Ostrym? – za­py­tał w ko­lej­nej wia­do­mo­ści.

Jak na rol­ler­co­aste­rze.

To nie jest źle, one z re­guły się nie wy­ko­le­jają, nic Pani nie bę­dzie – od­pi­sał.

Bez­wied­nie uśmiech­nę­łam się do te­le­fonu.

„Kur­czę, dla­czego ja z nim pi­szę?” – po­now­nie za­py­ta­łam o to samą sie­bie, gdy na moim te­le­fo­nie wy­świe­tliło się słowo:

Do­bra­noc.

„Do­bra­noc? Ale co...? Ja też mam po­wie­dzieć »Do­bra­noc«? W su­mie czemu nie? To zwy­kłe do­bra­noc. No więc…”.

Do­bra­noc.

***

Ko­lej­nego dnia w pracy, tak jak za­po­wie­działa Magda, zo­sta­łam we­zwana do ga­bi­netu sze­fo­wej na roz­mowę i na­wet nie wiem, jak to się stało, ale zo­sta­łam cho­ler­nym dy­rek­to­rem. Chwilę póź­niej prze­nie­śli mnie do tego wiel­kiego ga­bi­netu, który był tak zimny, że po­czu­łam jak gra­bieją mi dło­nie.

– Pod­krę­cić kli­ma­ty­za­cję? – za­py­tała moja nowa asy­stentka. Po­czu­łam, że ten rol­ler­co­aster może być wy­jąt­kiem. Po­nie­waż nie od­po­wie­dzia­łam, pa­trzyła na mnie z co­raz więk­szym zdzi­wie­niem. Prze­rwa­łam jej, pro­sząc, by przy­nio­sła mi kawę i, usiadł­szy na wiel­kim jak ego po­przed­niego pre­zesa fo­telu, po­czu­łam, że chcę uciec. Po­my­śla­łam o swoim nie­zna­jo­mym z te­le­fonu, ale szybko przy­wo­łana zdro­wym roz­sąd­kiem, za­dzwo­ni­łam do To­ma­sza.

– Sie­dzę na wiel­kim fo­telu, w wiel­kim ga­bi­ne­cie i nic tu nie jest moje, ko­cha­nie – po­wie­dzia­łam.

– Mo­żemy po­roz­ma­wiać w domu? Je­stem tro­chę w biegu.

– Ja­sne – od­po­wie­dzia­łam i chcąc scho­wać te­le­fon, zo­ba­czy­łam na nim zna­jomą ikonkę in­for­mu­jącą o tym, że przy­szła do mnie wia­do­mość.

Jak tam prze­jażdżka? Dała Pani radę?

Po­wiedzmy, że wje­cha­łam na samą górę.

To te­raz bę­dzie już z górki. Brawo!

„Cho­lera, znowu się uśmiech­nę­łam. O co w ogóle cho­dzi?

Czemu ja w ogóle od­pi­suję i czemu ja się uśmie­cham? Kto jest po dru­giej stro­nie? Bo­gaty, nu­dzący się du­pek…? A może jed­nak czło­wiek? Ale po co mi to w ogóle spraw­dzać? Nie będę wię­cej od­pi­sy­wać”.

Z tego za­my­śle­nia wy­rwała mnie Magda, która wpa­dła do mo­jego biura ni­czym bomba.

– Za­je­bi­ście, zo­sta­łaś dy­rek­to­rem. Kurde, chcia­ła­bym zo­ba­czyć minę Ru­sta­si­ko­wej!

Se­kre­tarka za­mknęła drzwi, a ja po­stu­ka­łam jej pal­cem w czoło.

– Ale ty je­steś sztyw­niara, ciesz się. Chodź, pój­dziemy się gdzieś upić.

– Pro­szę cię… Zwa­rio­wa­łaś? Jest po­nie­dzia­łek.

– A co? W po­nie­dzia­łek wino sma­kuje ina­czej niż w pią­tek?

– Nie, ale mam za­miar ju­tro móc my­śleć.

– Je­steś dy­rek­to­rem, olej to.

– Nie.

– No do­bra, nie chcesz, to nie, w su­mie też nie mam ochoty, wolę umó­wić się na seks – wy­pa­liła, prze­wra­ca­jąc oczyma.

– Co to za nowy fa­cet?

– Cia­cho… Mó­wię ci… Pra­wie dzie­więć­dzie­siąt ki­lo­gra­mów mię­śni.

– A ja­kiś mózg?

– A od kiedy do tego po­trzebny jest mózg?

– Ty nie je­steś nor­malna, Magda.

– No do­bra, nie jest głupi, tro­chę nie­okrze­sany, ale ten seks… No mó­wię ci…

– Stop, stop… Nie chcę tego słu­chać – za­pro­te­sto­wa­łam.

– Matko, ja­kaś ty po­rządna.

– A ty… Nie zna­łam cię z tej strony.

– To mnie te­raz po­znasz… Wska­kuję za cie­bie na sze­fową działu, więc bę­dziemy wi­dzieć się co­dzien­nie.

– To dla­tego tak mnie na­ma­wia­łaś.

– Nie, tego do­wie­dzia­łam się dzi­siaj. Do­bra, spa­dam, mu­szę ku­pić ja­kąś fajną bie­li­znę. Per­spek­tywa seksu jest jed­nak faj­niej­sza niż wino z tobą – do­rzu­ciła i znik­nęła szyb­ciej, niż we­szła.

„Matko, co to było?” – po­my­śla­łam. – „Do­brze… O czym to wcze­śniej my­śla­łam? A tak. Męż­czy­zna bez twa­rzy… Nie będę już do niego pi­sać. Tak, jest po­sta­no­wie­nie, ko­niec z SMS-ami”.

***

„Moje po­sta­no­wie­nia za­wsze były nie­złomne i prze­my­ślane, prak­tycz­nie nie zda­rzało mi się ich ła­mać, bo w su­mie po co? Je­śli coś po­sta­na­wiamy, to za­zwy­czaj dla­tego, żeby było le­piej. Wła­śnie, żeby było le­piej… A co je­śli le­piej zna­czy jed­nak od­pi­sać? Po co ja się nad tym za­sta­na­wiam? Może on już się nie ode­zwie… A je­śli na­wet, to prze­cież po­sta­no­wi­łam, a ja nie ła­mię po­sta­no­wień. Taka już je­stem”. 

Ko­lejny dzień na no­wym sta­no­wi­sku pracy oka­zał się być wy­zwa­niem. Se­kre­tarka o dłu­gich no­gach i z mło­do­ścią, która kłuła po oczach, za­sy­pała moje biurko do­ku­men­tami.

„Ech, te jej szpilki… Też kie­dyś ta­kie no­si­łam… A te­raz? Wy­daje mi się, że już do mnie nie pa­sują. Cza­sem z tę­sk­notą oglą­dam, jak stoją w szafce na buty i tyle, wra­ca­łam do rze­czy­wi­sto­ści i do tram­pek, ale one po­noć od­mła­dzają… Przy­naj­mniej tak twier­dzi mój syn”.

Kiedy w końcu skoń­czy­łam prze­glą­dać po­zo­sta­wione mi do­ku­menty, ze­gar wska­zy­wał dwu­dzie­stą i czu­łam, że po­trze­buję, aby mnie ktoś zwy­czaj­nie przy­tu­lił, bo wie­dzia­łam już, że bę­dzie cię­żej, niż my­śla­łam.

Nie­stety To­masz wy­je­chał na ty­go­dniowe szko­le­nie, a Kuba miał już swój świat. Nie po­trze­bo­wał mnie jak daw­niej. Za­miast zwrotu: „Jak dzień, ma­mu­siu?”, co­raz czę­ściej sły­sza­łam: „Co tam, ma­muśka?”. Nie chcia­łam być ma­muśką. Gdy tak się do mnie zwra­cał, czu­łam się staro, ale chyba nie po­zo­sta­wało mi nic in­nego, jak to za­ak­cep­to­wać.

Po­sta­no­wi­łam zo­sta­wić sa­mo­chód na par­kingu i pójść do domu pie­szo. Lu­bi­łam mia­sto, w któ­rym miesz­ka­łam. To­ruń był zde­cy­do­wa­nie moim do­mem. Była piękna je­sień, więc czu­łam, jak lekko mroźne po­wie­trze otula moją bu­zię, wszystko było na miej­scu, a ja… ja­koś tak czu­łam, że za czymś tę­sk­nię. Ce­lowo po­my­li­łam kie­runki i do­tar­łam nad Wi­słę. Usia­dłam na ławce i wy­cią­gnę­łam te­le­fon, by na­pi­sać do Kuby, że będę póź­niej, ale za­miast tego od­czy­ta­łam SMS-a:

Lu­bię z Pa­nią pi­sać… Mu­szę się po­wstrzy­my­wać.

– Tylko się nie uśmie­chaj – po­wie­dzia­łam sama do sie­bie. – To wa­riat! W do­datku na­leży do grupy za­wo­do­wej, z którą do tej pory nie mia­łaś żad­nych po­zy­tyw­nych re­la­cji i z którą na­prawdę nie chcesz mieć nic wspól­nego… Ewen­tu­al­nie mi­ni­mum za­wo­dowe i tyle. Matko… ale jaki on jest praw­dziwy. Żad­nej tan­dety… Jedno pro­ste zda­nie, zwy­czaj­nie: „Lu­bię z pa­nią pi­sać”. Nie od­pi­szę, prze­cież po­sta­no­wi­łam, a ja nie ła­mię po­sta­no­wień. Nie od­pi­szę i ko­niec!

Kiedy wró­ci­łam, Kuba oglą­dał ja­kiś głupi se­rial, a dom wy­glą­dał jakby prze­szło przez niego tor­nado.

– Do cho­lery, Kuba, nie mógł­byś cho­ciaż raz sprząt­nąć po so­bie?!

– Luz, ma­muśka, za­raz ogarnę.

– Jaka ma­muśka, do cho­lery?

Spoj­rzał na mnie z nie­zro­zu­mie­niem.

– Ma­muś, o co ci cho­dzi? Prze­cież je­steś moją ma­muśką. Po­krę­ci­łam wy­mow­nie głową. Nie mia­łam siły tłu­ma­czyć i stwier­dzi­łam, że je­dyne, czego te­raz po­trze­buję, to sen, po czym uda­łam się do pu­stej sy­pialni. 

Ra­nek oka­zał się bez­li­to­sny, bo mia­łam wra­że­nie, że le­dwo przy­ło­ży­łam twarz do po­duszki, kiedy za­dzwo­nił bu­dzik.

„Nie chcę być pa­nią dy­rek­tor” – po­my­śla­łam, kiedy do po­koju wpa­dła Astra i mo­men­tal­nie po­pra­wiła mi hu­mor, cie­sząc się na mój wi­dok, jak co naj­mniej na ka­wa­łek be­konu.

Ko­cha­łam psiaki, bo one ko­chały bez­wa­run­kowo, nie po­trze­bo­wały żad­nego po­wodu, by oka­zać czło­wie­kowi czu­łość. Nie za­sta­na­wiały się, co wy­pada, a co nie, nic nie kom­bi­no­wały, a lu­dzie cią­gle coś kom­bi­nują.

Otwo­rzy­łam szafę, wcią­gnę­łam na sie­bie naj­wy­god­niej­szą su­kienkę, jaką mia­łam, z tę­sk­notą po­pa­trzy­łam na szpilki, za­stę­pu­jąc je ba­le­rin­kami i, chwy­ciw­szy w biegu ka­napkę, ru­szy­łam do pracy.

We­szłam do biura, a tuż za mną Magda.

– Przy­nio­słam plany na ten kwar­tał, ale mo­żesz luk­nąć? Nie do końca mi się po­do­bają. – Na­chy­liła się nade mną i wy­pa­liła: – Kurna, ja się nie dzi­wię, że ty nie wiesz, co to są ma­linki, jak ty ta­kie bu­ciory no­sisz…

– Co w tych ba­let­kach jest nie tak? I co, do cho­lery, ba­letki mają wspól­nego z ma­lin­kami?

– No… nie są seksi?

– Magdo, pro­szę cię, skup się na pracy.

– Kiedy nie mogę… Od ja­kiś trzech ty­go­dni nie mogę się sku­pić… Och.

– Matko, ty je­steś ja­kąś ero­to­manką.

– A ty sztyw­niarą…

– Do­bra, wra­camy do pracy. I masz się ogar­nąć, tu­taj się pra­cuje.

– W su­mie szkoda, duży ten fo­tel.

– Matko, za­bie­raj te do­ku­menty i wróć, jak się ogar­niesz.

– Do­bra, już nic wię­cej nie po­wiem.

W końcu prze­stała i ogar­nę­ły­śmy, co trzeba. Mimo roz­ko­ja­rze­nia była na­prawdę do­bra w tym, co ro­biła i w su­mie to pra­co­wała na sto pro­cent. Już po chwili po­now­nie to­nę­łam w do­ku­men­tach i na­wet ta­bliczka na drzwiach z moim na­zwi­skiem i sło­wem dy­rek­tor wcale mnie nie cie­szyła.

„Ni­gdy nie chcia­łam ta­kiego ży­cia. Ce­ni­łam rę­ko­dziel­ni­ków, pi­sa­rzy, mu­zy­ków… jed­nym sło­wem ar­ty­stów i ja­koś tak się działo, że głów­nie tacy lu­dzie byli w moim pry­wat­nym ży­ciu, tak jak­by­śmy się tro­chę szu­kali. Za­wo­dowo było już tro­chę go­rzej. Nie­stety, rzadko od­naj­dy­wa­łam w pracy ko­goś ze swo­jej bajki. Za­wsze szu­ka­łam wy­jąt­ko­wo­ści, lu­bi­łam do­zna­nia. Sma­ko­wa­łam ży­cie wszyst­kimi zmy­słami, ja­kie dał mi Bóg, a te­raz sie­dzę w wiel­kim no­wo­bo­gac­kim ga­bi­ne­cie i… No cóż, ży­cie…”.

Cztery go­dziny póź­niej po­my­śla­łam, że czas na prze­rwę i za­pa­rzy­łam so­bie kawę. Wy­ję­łam te­le­fon, by wejść na In­sta­gram i moje po­sta­no­wie­nie wszy­scy dia­bli wzięli.

Też lu­bię to na­sze pi­sa­nie – wy­sła­łam, by już po chwili po­czuć straszne wy­rzuty su­mie­nia.

😉

W od­po­wie­dzi do­sta­łam emotkę, ale spra­wiła, że po­czu­łam chwi­lowy przy­pływ ener­gii, nie­zna­nej mi ener­gii.

„Na­wet kawa za­częła sma­ko­wać ja­koś tak dziw­nie do­brze. Nie zna­łam ta­kich od­czuć, a może zna­łam je kie­dyś, bar­dzo dawno temu, kiedy w moim ży­ciu po­ja­wiały się nowe mi­ło­ści i przy­jaź­nie, ale prze­cież to nie ten etap ży­cia, więc o co cho­dzi, do cho­lery?”.

***

Ko­lejny ty­dzień był tak in­ten­sywny, że za­po­mnia­łam o SMS-owej przy­go­dzie. Zresztą, męż­czy­zna bez twa­rzy chyba też, bo mój te­le­fon mil­czał jak za­klęty. Chwi­lami czu­łam na­wet lekki smu­tek, ale szybko mi­jał i ja­koś nie za­przą­tał mi za bar­dzo głowy.

To­masz wró­cił ze szko­le­nia pe­łen ener­gii i spę­dzi­li­śmy na­prawdę miły week­end. Kiedy mnie przy­tu­lał, czu­łam się sil­niej­sza.

Kuba z ko­lei wy­gry­wał mecz za me­czem i co­raz czę­ściej sły­sza­łam nie­stety słowo „ma­muśka”. Wy­rósł na na­prawdę przy­stoj­nego męż­czy­znę, był bar­dzo wy­soki i smu­kły. To­masz prze­zy­wał go bo­cia­nem, a ja by­łam dumna z tego jego nie­ba­nal­nego wzro­stu, bo do­da­wał mu mę­sko­ści. Mój syn był w mo­ich oczach ide­alny. Pew­nie, jak to matka, tro­chę go ide­ali­zo­wa­łam, ale jego lot­ność umy­słu spra­wiała, że czu­łam, iż mam do tego prawo.

Pod­czas week­endu przy­szedł nam na myśl krótki urlop, więc po­szłam do pracy z za­mia­rem wy­pi­sa­nia wnio­sku urlo­po­wego. Wszyst­kie na­sze plany ru­nęły ni­czym do­mek z kart, kiedy moja prze­ło­żona z cen­trali wy­słała mnie na obo­wiąz­kowe, wy­jaz­dowe i w do­datku pię­cio­dniowe szko­le­nie.

– Cho­lera! – po­wie­dzia­łam sama do sie­bie.

Moja se­kre­tarka spoj­rzała na mnie co naj­mniej jak­bym po­wie­działa: „Kurwa!”.

Była ja­kaś dziw­nie sztywna, tro­chę jak lalka Bar­bie, która mimo wy­jąt­ko­wej urody, pięk­nych nóg i cu­dow­nych bu­tów szuka w gło­wie mó­zgu. Do tego, do cho­lery, na­prawdę nie po­tra­fiła cho­dzić w tych pięk­nych bu­tach. Po­ru­szała się jak cza­pla i mimo szcze­rych chęci nie po­tra­fi­łam wy­krze­sać z sie­bie do niej żad­nej sym­pa­tii.

Umó­wi­li­śmy się z To­ma­szem na lunch, więc dwie go­dziny póź­niej opu­ści­łam biuro i spo­tka­li­śmy się w re­stau­ra­cji vis-à-vis banku. Do­cho­dząc do celu, do­strze­głam z da­leka przez wielką szklaną wi­trynę re­stau­ra­cji, jak mój mąż prze­gląda menu. Przy­sta­nę­łam na chwilę, ob­ser­wu­jąc, jak ner­wowo co chwilę spo­gląda na ze­ga­rek.

„Znowu gdzieś goni” – po­my­śla­łam.

Cią­gle gdzieś go­nił. Był przy­stoj­nym męż­czy­zną, miał bar­dzo wy­raźne rysy twa­rzy i luz, który cza­sami do­pro­wa­dzał mnie do szew­skiej pa­sji, a in­nym ra­zem wy­wo­ły­wał la­winę śmie­chu. Za­wsze po­tra­fił po­ka­zać mi, że je­stem dla niego ważna, nie­spo­dzie­wa­nie ku­po­wał mi moje uko­chane białe eu­stomy i za­wsze ak­cep­to­wał wszyst­kie zwa­rio­wane po­my­sły, cho­ciaż nie wszyst­kie ro­zu­miał. Mimo to by­wało, że mie­li­śmy ochotę się wza­jem­nie udu­sić, ale jak do­tąd nikt jesz­cze nie umarł.

– Czy ty za­wsze mu­sisz się spóź­nić? – przy­wi­tał mnie nie­zbyt miło.

– Ta­kie ży­cie – od­po­wie­dzia­łam z prze­ką­sem. Uśmiech­nął się.

– Za­mó­wi­łeś?

– Tak, bo się spóź­ni­łaś. Wzią­łem ci coś, co lu­bisz.

– Spoko.

– Wzię­łaś urlop?

– No wła­śnie, urlop… Po­patrz… – Po­da­łam mu kartę szko­le­nia.

– Agato… no ży­cie. Po­le­cimy in­nym ra­zem, a poza tym po­win­naś być szczę­śliwa. Za­mie­ni­łaś moją cu­downą Gre­cję na coś, co na­prawdę ko­chasz.

– Szczę­śliwa?

– Wi­dzia­łaś, gdzie jest szko­le­nie?

– Gdzie?

– Je­dziesz do Ka­zi­mie­rza i to na pięć dni.

– Na­prawdę? Nie zwró­ci­łam uwagi… – Wy­rwa­łam mu z rąk kartę, by spraw­dzić, czy się po­my­lił.

– No ład­nie… Już nie jest ci przy­kro, że nie po­le­cimy ra­zem na wa­ka­cje? – za­py­tał z prze­korą, wie­dząc, że Ka­zi­mierz od za­wsze był moim miej­scem na ziemi.

– Nie… no jest, ale ja­koś mniej już boli – od­po­wie­dzia­łam i mo­men­tal­nie po­czu­łam nie­sa­mo­wity przy­pływ ener­gii. – Ko­cha­nie, a może po­je­dziesz ze mną?

– Nie… bę­dziesz się szko­lić, a ja będę się nu­dził. Wró­cisz, to po­le­cimy albo po­je­dziemy gdzieś ra­zem.

– No do­brze – po­wie­dzia­łam, uśmie­cha­jąc się do sa­mej sie­bie. – Pierw­szy bo­nus z by­cia dy­rek­to­rem!

***

Trzy dni póź­niej, tuż przed wy­jaz­dem po­bie­głam do biura po do­ku­menty i zaj­rza­łam do Magdy, żeby prze­ka­zać jej, co jest do ogar­nię­cia.

– O, a ty nie w dro­dze? – za­py­tała zdzi­wiona moim wi­do­kiem.

– Chcia­łam ci jesz­cze prze­ka­zać kilka rze­czy – po­wie­dzia­łam, po­da­jąc jej do­ku­menty.

Na­chy­liła się nad nimi i szybko prze­glą­dała.

– OK, dam radę. W ra­zie czego za­dzwo­nię.

– Su­per, to spa­dam.

– Agato…

– Tak?

– Je­dzie też ten nowy kie­row­nik z fi­lii na Na­ra­mo­wic­kiej. To nie­złe cia­cho i wolny… Za­po­mnij się!

– Matko, Magda! Ty nie je­steś nor­malna. Poza tym ja je­stem za­jęta.

– No wła­śnie… I dla­tego ja…

– Tak, wiem – prze­rwa­łam jej w po­ło­wie zda­nia. – Dla­tego ty nie wyj­dziesz za mąż.

– No do­kład­nie… – od­po­wie­działa, za­gry­za­jąc dłu­go­pis. – Je­den męż­czy­zna? Nie, to zde­cy­do­wa­nie za mało.

– Nie gryź dłu­go­pisu.

– Cho­lera, nic z tobą nie można ro­bić.

– Spa­dam, pa.

– Pa.

Wsia­dłam do swo­jego auta i z nie­wy­mowną przy­jem­no­ścią usta­wi­łam na swoim te­le­fo­nie kie­ru­nek Ka­zi­mierz Dolny. Jeź­dzi­łam tam kilka razy do roku, a jed­nak za każ­dym ra­zem czu­łam tę samą, ni­czym nie­zmą­coną, ra­dość w sercu.

„Są miej­sca na ziemi, które dają tak dużo, że nie po­trzeba nic wię­cej”.

Nie było ważne, że więk­szość dnia spę­dzę na nud­nych szko­le­niach z za­kresu za­rzą­dza­nia ban­ko­wo­ścią… Li­czyła się per­spek­tywa po­ran­nych spa­ce­rów i wie­czo­rów na Gó­rze Trzech Krzyży. Li­czył się smak latte z cy­na­mo­nem wy­pi­tej na wy­nos na mo­jej ulu­bio­nej ławce, tuż przy zej­ściu na ry­nek.

Włą­czy­łam w au­cie mu­zykę, którą ko­cha­łam i po­czu­łam się, jak­bym na­gle zgu­biła gdzieś do­bre dzie­sięć lat. Po kilku go­dzi­nach tra­fi­łam do raju i cho­ciaż wy­pa­siony ho­tel, w któ­rym przy­szło mi spać, nie był zu­peł­nie w moim i Ka­zi­mie­rza stylu, po­sta­no­wi­łam, że na­wet on nie po­psuje mi tego po­bytu.

„Nie pa­mię­tam już, kiedy by­łam gdzieś sama. Od kiedy uro­dzi­łam Kubę, skoń­czyły się sa­motne wy­jazdy dla du­szy”.

Roz­pa­ko­wa­łam wa­lizkę, za­li­czy­łam pierw­sze kil­ku­go­dzinne szko­le­nie i pad­nięta, ale nad wy­raz szczę­śliwa, tak jak wcze­śniej za­pla­no­wa­łam, usia­dłam na Gó­rze Trzech Krzyży. To miej­sce było ewi­dent­nym do­wo­dem na to, że każdy ma swój dom na ziemi i nie jest on w miej­scu za­miesz­ka­nia. Było mi tak do­brze, że wy­da­wało się, iż nic nie jest w sta­nie za­kłó­cić mi tego spoko- ju w sercu… A jed­nak, mój te­le­fon za­pi­kał.

Co tam u Pani?

Dzię­kuję, do­brze, je­stem w Ka­zi­mie­rzu.

W Ka­zi­mie­rzu… Ni­gdy nie by­łem, a za­wsze chcia­łem.

„Jak można nie być w Ka­zi­mie­rzu? No, ale w su­mie… jak się jest pre­ze­sem jed­nego z naj­więk­szych ban­ków, to może jeź­dzi się tylko na te wy­pa­sione one exc­lu­sive, na które ja się zwy­czaj­nie nie na­daję i jadę tam tylko raz na ja­kiś czas ze względu na To­ma­sza”.

Znowu za­czę­łam py­tać głowy o to samo:

„Kur­czę… kim je­steś? Ta­nim lo­we­la­sem? Obrzy­dli­wie bo­ga­tym cwa­nia­kiem, który my­śli, że kasa kręci każdą pannę? Dup­kiem, który za­ło­żył się z dru­gim dup­kiem, że wy­rwie pannę na SMS-y i pa­dło na mnie? A może… Nie, to nie jest moż­liwe…”

Wró­ci­łam do ho­telu koło pół­nocy i już skoro świt spa­ce­ro­wa­łam po­now­nie pu­stymi uli­cami Ka­zi­mie­rza.

„O matko, jak ja ko­cham to mia­steczko. Jak mocno do­tyka mo­jej du­szy”.

Zro­bi­łam pu­stym uli­com Ka­zi­mie­rza kilka zdjęć i na­wet nie wiem, w któ­rym mo­men­cie po­sła­łam je męż­czyź­nie bez twa­rzy.

Wsta­łam skoro świt. Po­my­śla­łam, że może spo­tkam ja­kieś za­spane anioły. Za­miast tego spo­tka­łam Chry­stusa, za­mar­twiał się – na­pi­sa­łam, opa­tru­jąc wia­do­mość fi­gurką umar­twia­ją­cego się Chry­stusa, który znaj­duje się na jed­nej z uli­czek Ka­zi­mie­rza.

„Jak bę­dzie dup­kiem, nie ogar­nie tej wia­do­mo­ści” – po­my­śla­łam.

Ale du­pek oka­zał się być bar­dziej bły­sko­tliwy niż my­śla­łam… Nie ro­zu­miem jego doła, prze­cież to Ka­zi­mierz – od­pi­sał. Wy­bu­chłam śmie­chem na pu­stej uliczce Ka­zi­mie­rza.

 „Cho­lera, kim ty je­steś?”.

Po chwili wy­sła­łam mu jesz­cze kilka fo­tek pu­stego mia­sta i nie­długo po tym do­sta­łam od­po­wiedź:

Dzię­kuję, piękne, kie­dyś na pewno po­jadę i opo­wiem Pani o swo­ich od­czu­ciach.

„Mnie opo­wie? Prze­cież tylko przez chwilę ze sobą pi­szemy, za mo­ment znik­nie, bo za­gai ja­kąś dwu­dzie­sto­latkę, a ja zwy­czaj­nie usunę jego nu­mer z li­sty kon­tak­tów. Wy­sła­łam mu te zdję­cia z grzecz­no­ści, prze­cież to nic ta­kiego. Kur­czę, Agato, prze­stań się oszu­ki­wać… Wy­sła­łaś, bo mia­łaś na to ochotę. Bo on… on ja­koś dziw­nie przy­ciąga. Co się dzieje w mo­jej gło­wie…? Ni­gdy cze­goś ta­kiego nie mia­łam. Niech to się skoń­czy… Ale prze­cież nie ro­bię nic złego”.

Go­dzinę póź­niej moja głowa, chcąc nie chcąc, mu­siała się uspo­koić, bo trzeba było sku­pić my­śli na ko­lej­nych sta­ty­sty­kach. Ja, która za­wsze czu­łam, że mam w so­bie du­szę ar­ty­sty, ja, która uwiel­bia­łam bie­gać w chmu­rach, na­wet gdy wszy­scy wkoło stu­kali mi pal­cem w czoło, na­gle mu­sia­łam zna­leźć swoje miej­sce w ta­bel­kach z licz­bami.

„Prze­cież w moim ży­ciu ni­gdy nie było tylko czerni i bieli. Były w nim mi­liony od­cieni każ­dego ko­loru. Ni­gdy nie pa­trzy­łam na świat pro­sto­li­nij­nie i za­wsze pra­gnę­łam czuć bar­dziej, na­wet wtedy kiedy tak mocno bo­lało. Może dla­tego tak bar­dzo ko­cham tu przy­jeż­dżać… Mam wra­że­nie, że po­wie­trze pach­nie tu­taj ina­czej, że ży­cie bie­gnie wol­niej, że le­piej niż gdzie­kol­wiek in­dziej na świe­cie sma­kuje tu wino i tkwi we mnie ta­kie dziwne prze­ko­na­nie, że wła­śnie tu­taj wszyst­kie trudne de­cy­zje są prost­sze, a zwa­rio­wane po­my­sły uspra­wie­dli­wione”.,

Kiedy wie­czo­rem do­sta­łam ko­lejną wia­do­mość, po­my­śla­łam, że je­stem w miej­scu, w któ­rym ze wszyst­kim so­bie po­ra­dzę.

Pro­szę Pani, kon­takt z pa­nią staje się zbyt kom­pul­sywny – na­pi­sał.

Wy­pi­łam sto­jącą obok mnie lampkę wina do sa­mego dna.

„Kom­pul­sywny? Matko, może on jed­nak jest praw­dziwy… Też tak mam. Pi­szę do niego, bo stale coś w środku mówi mi, że mam to zro­bić, cho­ciaż prze­cież ro­zum każe zro­bić coś zu­peł­nie in­nego. Ale to »pro­szę Pani«? Co to w ogóle za zwrot…? Jak w szkole… I jak­bym miała co naj­mniej pięć­dzie­siąt lat! Gor­szy niż słowo »ma­muśka«. A prze­cież nie mam, do cho­lery, pięć­dzie­siątki! Nie mam i ko­niec!”.

Zro­bi­łam więc zdję­cie kie­liszka z wi­nem i wy­sy­ła­jąc fotkę, do­łą­czy­łam dość oso­bliwą wia­do­mość:

Nie wiem czy bar­dziej prze­raża mnie zwrot „pro­szę Pani” czy słowo „kom­pul­syw­nie”. Na to pierw­sze na szczę­ście można coś po­ra­dzić, Agata je­stem!

Nie mam ta­kich dłoni i kie­liszka, ale je­stem Ma­te­usz. Od­po­czy­wasz? – za­py­tał

Od­po­czy­wam. Dziwne jest to na­sze pi­sa­nie, nie są­dzisz? Z re­guły nie od­pi­suję na ta­kie za­czepki. Nie wiem, dla­czego tym ra­zem… Wy­da­wa­łeś mi się taki praw­dziwy. Dzi­siaj tak rzadko można do­strzec tę ce­chę w dru­gim czło­wieku.

Czuję się za­szczy­cony, że na moją za­czepkę za­re­ago­wa­łaś. „Za­szczy­cony? Te­raz ściem­nia… Cho­ciaż cał­kiem przy­jem­nie”. Do­bra, też się przy­znam, mam do Cie­bie sym­pa­tię, lu­bię z Tobą pi­sać. Kiedy skoń­czyć? Gdzie po­sta­wić kropkę?

„Jakby wszedł do mo­jej głowy… Też stale my­ślę, czy po­win­nam od­pi­sać, czy może skoń­czyć to pi­sa­nie, które prze­cież do­ni­kąd nas nie za­pro­wa­dzi. Ale prze­cież w ży­ciu wszystko dzieje się po coś… Może on jest… No kim, Agato? Kim? Za dużo w tym che­mii, by nim kie­dyś był. Za­kończ to, ko­bieto, za­nim bę­dzie za późno”.

Co­raz czę­ściej pro­wa­dzi­łam dia­logi ze swoją głową, ale, nie­stety, były do­syć mało pro­duk­tywne, serce i tak ro­biło swoje.

Ko­lej­nego dnia na szko­le­niu było znacz­nie trud­niej, bo moja głowa się nie pod­da­wała i wciąż za­sta­na­wia­łam się, gdzie po­winna być kropka i co­raz czę­ściej też py­ta­łam sa­mej sie­bie, czy aby nie ro­bię cze­goś złego.

„Co na to na­sze pi­sa­nie po­wie­działby To­masz? Co po­wie­dzia­łaby jego żona? No, prze­cież nic… Prze­cież zda­rza się, że lu­dzie bar­dzo się po­lu­bią i chcą mieć ze sobą kon­takt”.

To my­śle­nie do­pro­wa­dzało mnie do szału, po­my­śla­łam więc, że po­śpię, kiedy mój te­le­fon za­pi­kał.

Ile ma lat twój syn?

Sie­dem­na­ście – od­po­wie­dzia­łam, cho­ciaż od razu wie­dzia­łam, że wcale nie pyta o wiek mo­jego dziecka.

A ile lat mia­łaś jak go uro­dzi­łaś?

A mó­wił Ci ktoś, że dżen­tel­men nie pyta ko­biety o wiek?

Spa­ni­ko­wa­łem… Chyba mam prawo wie­dzieć, w ja­kim jestem prze­dziale wie­ko­wym.

Spo­koj­nie, je­stem stara. 77 rocz­nik jest naj­lep­szy. Dla­czego pa­ni­ku­jesz?

Je­stem w związku. Do­bra­noc.

Prze­cież je­ste­śmy do­ro­śli, każde z nas zna gra­nicę, któ­rej nie wolno nam prze­kro­czyć. Nie martw się, pro­szę, bo te­raz i ja się mar­twię, a nie chcę, że­byś znik­nął. Do­bra­noc.

Koniec wersji demonstracyjnej

Dzię­ku­jemy za sko­rzy­sta­nie z oferty na­szego wy­daw­nic­twa i ży­czymy miło spę­dzo­nych chwil przy ko­lej­nych na­szych pu­bli­ka­cjach.

Wy­daw­nic­two Psy­cho­skok