Mazurska opowieść. Twoim śladem. Mazurska opowieść tom 1 - Agnieszka Polaszek - ebook

Mazurska opowieść. Twoim śladem. Mazurska opowieść tom 1 ebook

Polaszek Agnieszka

4,4

Opis

NIGDY NIE PRZESTAWAJ MNIE SZUKAĆ

Po ostatnim semestrze studiów Ewa wraz z przyjaciółmi wyjeżdża do Augustowa, gdzie poznaje Marcina, który kilka dni wcześniej został porzucony przez dziewczynę. Przypadkowo wylana kawa staje się początkiem emocjonującej znajomości. Między Ewą a Marcinem wybucha wzajemna fascynacja, a potem uczucie.

Pewnej nocy Marcin dostaje wiadomość o złym stanie zdrowia ojca. Musi natychmiast wyjechać, a nie chcąc budzić Ewy, zostawia jej list z wyjaśnieniami i numerem telefonu – jedynym kontaktem do siebie.

Jednak list nigdy nie dociera do dziewczyny…

Zarówno Marcin jak i Ewa są przekonani, że zostali porzuceni przez to drugie.

Załamana Ewa wraca do Warszawy, natomiast Marcin czuwa przy łóżku chorego ojca, ciągle o niej myśląc.

Każde podejmuje własne próby odnalezienia drugiego, lecz nie jest to łatwe.

Wciąż za sobą tęsknią. Nie mają pojęcia, że kilka razy przypadkowo minęli się na ulicy, i nie wiedzą, czy kiedykolwiek dostaną od losu jeszcze jedną szansę.

Fascynująca powieść, która pochłania czytelników, nie dając chwili wytchnienia.

Polecam serdecznie!

Edyta Świętek,

autorka sag: Spacer Aleją Róż, Grzechy młodości , Niepołomice oraz książki Pociąg do życia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 427

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (28 ocen)
19
4
2
2
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Pacholarzyk

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna
20
monikakopecfraczkowska

Nie oderwiesz się od lektury

❤️
20
blaszka85

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja polecam :)
20
Aggee

Dobrze spędzony czas

Fajnie spędzony czas polecam serdecznie
10
Monika309

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka zabieram się za drugą część
10

Popularność




 

 

 

 

Copyright © Agnieszka Polaszek

 

Copyright © Wydawnictwo Replika, 2023

 

Wszelkie prawa zastrzeżone

 

 

Redakcja

Joanna Podolska

 

Korekta

Natalia Ziółkowska

 

Projekt okładki

Izabela Szewczyk

 

Skład i łamanie

Dariusz Nowacki

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2023

 

eISBN 978-83-67639-48-4

 

 

Wydawnictwo Replika

ul. Szarotkowa 134, 60-175 Poznań

[email protected]

www.replika.eu

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dla mojego P.,

najlepszego męża i przyjaciela

– gdybym kiedyś nie poszła Twoim śladem,

dziś byłabym w zupełnie innym punkcie życia

 

 

Non omnis moriar

pamięci mojego Teścia –

doktora nauk humanistycznych,

filologa klasycznego

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W otwartym nagle oknie,

W cieniu za firanką,

Wśród ludzi na przystanku,

W słońcu i we mgle –

Szukaj mnie.

Cierpliwie dzień po dniu,

Staraj się podążać moim śladem (…).

 

Edyta Geppert, Szukaj mnie

 

 

 

 

 

 

 

 

 

POCZĄTEK

rok 2008

 

 

 

Miał tego serdecznie dość. Kolejna kłótnia o nic. Gośka jak nikt na świecie potrafiła prowokować kłótnie, a już szczególnie te o nic. Wszystko jej przeszkadzało. Dobrze wiedziała, że na Mazurach komary są nieuniknione, a czteroosobowy domek wynajęty tylko dla nich dwojga to nie apartament w Hiltonie. Jakim cudem ta kobieta kiedyś z uśmiechem na ustach nocowała w dwuosobowym namiocie, w którym nawet siadanie było wyczynem? Teraz oczekiwała wypasionego apartamentu i posiłków zamawianych do pokoju.

Z trudem rozpoznawał w niej swoją dziewczynę. Skoro pieniądze były dla niej wyznacznikiem luksusu, to powinna związać się z kimś, kto je ma. On był na początku drogi. Firma, którą założył niedawno, była w zasadzie na starcie. Zanim będzie mógł odcinać od tego kupony, potrzeba lat. Wielu lat. A równie dobrze może być tak, że nie wyjdzie z tego nic i tak samo szybko jak firmę założył, będzie musiał ją zamykać. Niezbadane są prawa rynku i nikt mu gwarancji na sukces nie dawał.

– Dlaczego nie poprosisz ojca o pożyczkę? – Jego kobieta warczała jak wściekły pies. – Ma kasy jak lodu. Mógłby zafundować synkowi luksusowe wakacje, a nie jakiś idiotyczny Augustów! Dla kogo to jest? Dla plebsu! Dla brzuchatych Januszów i natapirowanych Grażynek!

– Gośka… – westchnął z niechęcią. – Kasa mojego ojca to kasa mojego ojca, nie moja. A pożyczki trzeba oddawać. Już ci to tłumaczyłem.

– Tłumaczyłeś, owszem! – Uniosła ręce, żywo nimi gestykulując. – Czemu ty się tak głupio upierasz? Własnej firmy ci się zachciało, debilu! Twój ojciec przetarł szlaki, podpisał parę intratnych kontrakcików i jest ustawiony jak ciotka w Czechach! A ty? Zanim cokolwiek będzie z tego twojego biznesu, to ja się już zestarzeję!

Mógł oczywiście pracować w spółce energetycznej ojca. Mógł. Ale nie chciał. Chciał zrobić coś swojego. Razem z młodszą siostrą mieli własny plan i ojciec nie tylko to rozumiał, ale i wspierał ich w podjętych decyzjach. Nigdy ich nie ograniczał i nie żądał, żeby pracowali w jego firmie, bo kiedyś i tak ją przejmą.

Przejmą albo nie. On po zarządzaniu, siostra po informatyce, biegła w sztuce… Mieli pomysł i od dwóch lat wcielali go w życie. Ich start-up działał! Na razie czuł się jak zwycięzca. Nie miał jeszcze trzydziestki, a śmiało mógł powiedzieć, że zaszedł dalej niż jego rówieśnicy. Dla jego dziewczyny to było jednak za mało. Gośka nie rozumiała, że żeby wyjąć, najpierw trzeba włożyć. Uwielbiała gotowce i chodzenie na łatwiznę. Liczyła pieniądze jego ojca, nie mając pojęcia, ile ich naprawdę jest i że ile by ich nie było, dojście do nich zajęło lata.

– Gosia, przestaję cię poznawać – powiedział spokojnie, choć nie bez żalu. – Ty zawsze taka byłaś? Co się z tobą stało? Gdzie się podziała ta skromna, fajna dziewczyna sprzed kilku lat? To nadal ty?

– Ta fajna dziewczyna zobaczyła, na czym opiera się świat, Marcinku! Kasa! To jest drogowskaz ludzkości!

– No to widzę, że mamy różne drogowskazy. A to oznacza, że nie podążamy w tym samym kierunku. Przyznam, że nie tego się spodziewałem po tylu latach związku.

– Ja też nie tego, Marcin – odparła z goryczą. – Myślałam, że po praktykach, które odbyliśmy w firmie twojego ojca, zostaniemy tam. Skończymy studia, dołączysz do zarządu, ale ty…

– Co ja?

Patrzył na swoją dziewczynę, coraz mniej rozumiejąc. W głowie zapaliła mu się czerwona lampka. Na razie świeciła słabym światłem. Wiedział, że ta rozmowa zmierza w złym kierunku.

– A ty się obrażasz na tatusiową kasę! – wyrzuciła z siebie.

Był pewien, że chciała powiedzieć coś innego, ale się wycofała. Nie obrażał się na tatusiową kasę, po prostu wolał zarabiać własną. I może nie był krezusem, na pewno nie był, ale jednak uważał, że osiągnął stabilizację finansową. W trakcie studiów pracował i zdołał nawet coś odłożyć, lecz jego firma potrzebowała jeszcze sporych nakładów, dlatego nie zamierzał marnować kasy na zbyteczne luksusy.

– Nie mam nic przeciwko pieniądzom, Gosia, ale chciałbym zarobić je sam. Dobrze wiesz, że ojciec, chociaż nigdy się do tego nie przyzna, po cichu nam pomaga. Wiem, że to on podesłał nam pierwszego klienta.

– Wielkie mi co! Mam tego dość, Marcin! – rzuciła gniewnie pod nosem i obróciła się wokół własnej osi zła jak osa.

Widział, że z trudem hamuje wybuch wściekłości. Byli parą od połowy studiów, więc bezbłędnie potrafił rozpoznawać jej nastroje. Mówiła ze spuszczoną głową, ale tonem zdradzającym złość i rozczarowanie. Brzmiało znajomo. Ciekawe, czy wreszcie usłyszy to, co podejrzewał już od dość dawna. Jeśli tak, to nie wiedział, po co w ogóle zgodziła się ten cały wyjazd? Postanowił jej to ułatwić.

– Czego masz dość, Gośka? Powiedz to wreszcie, bo mam wrażenie, że od dawna już próbujesz mi coś przekazać.

Przestała krążyć po niewielkim pomieszczeniu domku kempingowego. Stanęła przed nim i zaplotła ręce na piersi. Po raz pierwszy od początku tej rozmowy patrzyła wprost na niego. Czerwona lampka w jego głowie pulsowała już szaleńczo. Czuł, że zaraz usłyszy coś, co wstrząśnie jego poukładanym dotąd światem. Odkąd przyjechali tu kilka dni temu, Gośka chodziła jak śnięta. Wiele razy łapał ją na tym, że myślami błądzi daleko od Augustowa. Unikała go bardziej niż zazwyczaj. Nie rozstawała się też z telefonem, mimo że różnie tu bywało z zasięgiem. Czekał na to, co powie.

– Szczerze? – zapytała.

– Myślałem, że zawsze jest szczerze… Mów, Gosia. Nie ma co tego odwlekać. Cokolwiek to jest.

Uśmiechnęła się, a właściwie rozciągnęła usta w czymś, co miało być uśmiechem. Oczy ją zdradziły – były zimne i pozbawione wyrazu. Nigdy nie była wulkanem emocji, ale teraz stała przed nim prawdziwa Królowa Lodu.

– Odchodzę, Marcin – oświadczyła. – Mógłbyś mnie odwieźć do Olsztyna? Ktoś tam na mnie czeka.

Poszły konie po betonie! Nie mylił się. Gośka kogoś miała. Przez moment zastanawiał się, od jak dawna, ale szybko porzucił tę myśl. Jakie to miało znaczenie? Patrzył jak jego dziewczyna – teraz już była dziewczyna – wyjmuje z szafy swoją już spakowaną walizkę. Musiała to zrobić, gdy on brał prysznic.

– Przepraszam cię – dodała. – Ja chcę od życia czegoś więcej. I nie mam czasu na to czekać. Chcę tego teraz.

Nic nie powiedział. Naprawdę mieli różne drogowskazy… Jego „więcej od życia” sprowadzało się do ciężkiej pracy niemal od podstaw i nadziei, że mu się uda. Gośki „więcej” wyznaczała ilość zer na koncie bankowym. Coś mu mówiło, że ten, kogo znalazła na jego miejsce, ma tych zer całkiem sporo…

Nie był zły. Nie był nawet rozczarowany. Podświadomie czuł, że między nimi już od dawna coś nie gra. Przyprawiała mu rogi, a on zamiast wściekłości poczuł ulgę. Wyzwolił się z farsy, jaką niewątpliwie od jakiegoś czasu był ich związek. Ale nie zamierzał jej niczego ułatwiać. Skoro fagas czekał na nią w Olsztynie, to równie dobrze mógł po nią przyjechać tutaj.

– Podrzucę cię do centrum Augustowa, tam już sobie poradzisz – powiedział tak chłodno, jak tylko zdołał.

– Żartujesz sobie? Co ja zrobię w tym Pierdziszewie Dolnym? – warknęła.

Kiedyś lubiła ten Pierdziszew Dolny – przemknęło mu przez myśl. A może tylko udawała? Jak wszystko inne? Jak przez cały ich związek?

– Zadzwonisz po swojego nowego amanta? Złapiesz stopa? Zaczekasz na pekaesa? – rzucał pomysłami. – Zresztą nie wiem, Gośka. Rób, co chcesz. To już chyba nie moja sprawa?

– Ale z ciebie kutas, Marcin! Mścisz się za to, że cię zostawiłam?

– Broń Boże, Gosiu! – Uniósł ręce w obronnym geście. – Zemsta nie leży w mojej naturze. Nie mam ochoty nigdzie cię zawozić. Odchodzisz. Rozumiem. Ale odejdź z godnością. Od początku do końca zrób to sama. Co z niego za facet, że nawet nie przyjedzie po swoją kobietę?

– Co z ciebie za facet, że nawet nie odwieziesz swojej dziewczyny? – odpaliła wściekle.

– Swoją bym odwiózł.

Popatrzyła na niego nienawistnie. Wszystko, co kiedyś było między nimi, wyparowało. Miłość, która połączyła ich wiele lat temu na uniwersyteckim korytarzu, uleciała jak delikatna nić babiego lata. Kiedy? Nie wiedział. Wiedział natomiast, że w tej chwili patrząc w oczy byłej dziewczynie, tej miłości już tam nie widział. A może nigdy jej tam nie było? Chłodne oczy Gośki zasnuwała czerń złości.

– Wal się, Marcin! Nie to nie!

Złapała walizkę i z impetem przeciągnęła ją przez drewniany próg domku. Plastikowe kółka nieprzyjemnie zaterkotały, pokonując tę przeszkodę oraz dwa niewielkie betonowe stopnie tuż przed drzwiami.

Urocze pożegnanie. I to ma być to „kulturalne rozstanie”?Potrząsnął głową. Patrzył, jak Gośka, ciągnąc za sobą walizkę, szybkim krokiem pokonuje wyboistą dróżkę prowadzącą do głównej drogi. Gdyby zamiast espadryli na koturnie założyła zwykłe adidasy, byłoby jej łatwiej iść… Ale to też już nie był jego problem.

Przez jedną krótką chwilę zastanawiał się, jak Gosia poradzi sobie ze swoimi lękami i niechęcią do… Czyżby to naprawdę była tylko kwestia pieniędzy? Ponoć wszystko można kupić. Dla niego to nawet lepiej. Nie takiego uczucia chciał. Opłacana miłość jest tak samo nic niewarta jak opłacone oklaski. Znowu potrząsnął głową. Kilka niesfornych kosmyków brązowych włosów opadło mu na czoło.

Domek był wynajęty jeszcze przez kolejne dwa tygodnie, ale nie wiedział, czy zostanie tu aż tak długo. Z romantycznego urlopu we dwoje nic nie zostało i zastanawiał się, czy nie lepiej wrócić i zająć się pracą, zwłaszcza że na jego miejsce na pewno znajdą się chętni. Rozejrzał się po położonym pośród drzew kempingu. Niewiele domków było wolnych mimo początku wakacji. Była środa, więc szybko podjął decyzję, by zostać do końca tygodnia. Potrzebował wszystko przemyśleć i poukładać sobie na nowo. Samotność sprzyjała refleksjom.

Jeszcze przez chwilę stał na progu, patrząc na dróżkę, którą odeszła Gośka. Naprawdę nie był zdziwiony, że w niespełna kwadrans stał się porzuconym facetem. Jego szósty zmysł, którego nie dopuszczał do głosu, już wcześniej podpowiadał mu taką ewentualność.

 

§

 

– Janek, nie martw się – powiedziała. – Nic mi nie będzie. Jestem już duża i wiesz, że umiem o siebie zadbać.

Stała na pomoście i patrzyła, jak trójka jej przyjaciół – Janek, Hania i Maciek – pakują klamoty na łódkę. Zapowiadała się ładna pogoda. Mimo wczesnej pory słońce już mocno operowało. Zwłaszcza gdy się stało w jego zasięgu.

– Wiem – odpowiedział. – Ale nie podoba mi się, że wypływamy właśnie dziś. Przyjechaliśmy tu we czwórkę, a teraz mamy cię zostawić? Mieliśmy uczcić koniec studiów i twoje…

– Przecież nie zostawiacie mnie na zawsze – przerwała mu. – Wrócicie za kilka dni i wtedy uczcimy wszystkie okazje. Dziś dziękuję za życzenia i prezent. I nic już nie mów, Jasiek. Płyńcie.

Troska Janka była rozczulająca, ale zupełnie niepotrzebna. Nie zamierzała ograniczać przyjaciół. Chcieli wynająć łódkę i kilka dni spędzić na jeziorach, to czemu nie? Nie widziała przeszkód. Ona od dziecka bała się wód ciągnących się po horyzont i unikała jak ognia statków, łódek i innych obiektów pływających. W takich chwilach dopadał ją irracjonalny lęk, którego podłoża sama nie znała. Owszem, kąpała się w morzu czy jeziorze, ale nigdy nie wypływała na tyle daleko, by stracić z oczu stały ląd. Jej przyjaciele śmiali się, że ciąży nad nią klątwa Titanica.

– Ewka, na pewno się nie skusisz? – zapytała Hania po raz nie wiadomo który.

– No way!– odparła, dodatkowo zaznaczając to odmownym kręceniem dłońmi. – Jestem stworzeniem lądowym. Płyńcie, dzwońcie albo piszcie z każdej przystani i wracajcie za kilka dni.

– Ewka, tylko błagam, obiecaj mi, że nie będziesz się uczyć! – Maciek złożył dłonie jak do modlitwy. – Są wakacje, a ty wszystko zdałaś. Nie masz ze sobą kodeksu, prawda?

– Bardzo śmieszne, wiesz? – zaśmiała się gardłowo. – Mam krzyżówki, nowego Chattama i jakieś romansidło.

Maciek parsknął śmiechem. Wiedziała dlaczego. Kochała thrillery i kryminały, nienawidziła romansów.

– Żartowałam z tym romansidłem – powiedziała. – Płyńcie spokojnie.

We trójkę stali na łodzi i patrzyli na nią niemrawo. Janek był jednym wielkim wyrzutem sumienia. Cofnęła się kilka kroków i stanęła w cieniu drzew. Owinęła się szczelniej sportową bluzą z kapturem i pomachała przyjaciołom. Machali jej również i posyłali całusy. Zrobiła to samo. Wreszcie Maciek odpalił silnik i zaczął manewrować łodzią. Jej wspaniała trójka odpływała szukać przygody.

Jak zawsze trochę się o nich niepokoiła, bo na Mazurach różnie bywało i czasem coś zaskakiwało na środku jeziora, jak na przykład ubiegłoroczny biały szkwał[1], który pochłonął kilkanaście ofiar, ale wiedziała, że jej przyjaciele są odpowiedzialni i zawrócą albo nie wypłyną w razie groźby zmiany pogody.

Janka i Hanię znała jeszcze z liceum. Wyprzedziła swój rocznik i zaliczyła dwie klasy w ciągu jednego roku. Tak trafiła do klasy Janka i Hani. Po ogólniaku poszli własnymi drogami, ale przyjaźń, która połączyła ich dawno temu, wciąż trwała nienaruszona. Była jak wino: im starsza, tym lepsza. Maciek studiował razem z Ewą prawo i szybko dołączył do ich „trójpaczki”. Spodobała mu się Hania i od lat byli parą, a oni wszyscy tworzyli całkiem udany czteropak. Byli skrajnie różni i ta różnorodność była fundamentem ich przyjaźni. Wiedzieli, że mogą na sobie polegać. Zawsze.

Stała wpatrzona w znikającą w oddali łódź przyjaciół. W niewielkiej przewieszonej przez ramię torebce miała upchnięte słuchawki oraz przewodnik po Augustowie i razem z nimi zamierzała gdzieś usiąść, wypić kawę i w spokoju zaplanować jakąś fajną trasę po miasteczku. Lubiła zwiedzać. Wolała to niż wielogodzinne wylegiwanie się na plaży. Do szczęścia potrzebowała wygodnych butów, butelki wody i planu działania. No i muzyki w uszach.

Zamyślona, jak to ona, z niewidzącym wzrokiem odwróciła się, chcąc zejść z pomostu. Zamiast patrzeć przed siebie rozglądała się wokoło. I przez to gapiostwo zrobiwszy ledwie kilka kroków, zderzyła się z jakąś przeszkodą. Ludzką przeszkodą…

Podniosła głowę i napotkała orzechowe spojrzenie oczu głęboko osadzonych w ciekawej twarzy. Dokładnie tak – nie przystojnej, oszałamiającej czy zjawiskowej (szczerze i głęboko nienawidziła tego idiotycznego określenia), ale właśnie ciekawej. Połączenie młodzieńczo męskich rysów w pociągłej twarzy z lekko zaznaczonymi kośćmi policzkowymi i łagodną linią brody z niewielką, poprzeczną bruzdą pośrodku sprawiało, że chciało się patrzeć na jej właściciela. Ciemnobrązowe, naturalnie pofalowane włosy kosmykami opadające na niewysokie czoło i pełne usta dopełniały tego obrazu.

Jednak nie na tych oczach i nie na tej – choć bez wątpienia ładnej – twarzy skupiała się teraz cała jej uwaga. Niepokoiła ją ogromna plama na nieskazitelnie białej koszulce z logo zielonego krokodyla. Niezdarnie wpadając na tego mężczyznę, wytrąciła mu z ręki kubek z kawą, która teraz zamiast krążyć w jego krwiobiegu ozdabiała jego pierś. Zrobiło jej się głupio. Na szczęście nie wpadła na pomysł, żeby w popłochu, jak na amerykańskich filmach, zacząć wycierać tę plamę.

– Przepraszam bardzo! – powiedziała z pokorą. – Zagapiłam się. Jestem panu winna kawę i czystą koszulkę.

Czuła, że plecie bez sensu. Gadała chyba tylko po to, żeby ukryć zmieszanie i zatrzeć to, że się na niego gapi. Nie mogła oderwać od niego oczu. Zadania nie ułatwiało jej też to, że facet chyba był niemową. Stał, eksponując burą plamę, uśmiechał się i nic nie mówił.

– Powie pan coś? – zapytała niepewnie. – Nie znam języka migowego, w razie jakby pan był…

Nie dokończyła, bo niemowa przed nią wreszcie przemówił.

– Niech się pani tak nie stresuje – powiedział miękkim głosem. – To tylko kawa i ubrudzona koszulka. Ja też mogłem bardziej uważać.

– Mimo to chciałabym to panu jakoś zrekompensować.

– Naprawdę nie ma takiej konieczności. To był zwykły wypadek.

Łagodność jego głosu przenikała ją na wskroś. Rzadko spotykała tak opanowanych mężczyzn. Obracała się w świecie, gdzie porywczość i nadpobudliwość stanowiły dominujące cechy męskich charakterów. Spodziewała się, że usłyszy raczej coś w stylu: „Jak łazisz, idiotko?”, a nie, że ma się nie stresować, bo to tylko niefortunny wypadek.

– Będę jednak nalegać – powiedziała z uśmiechem. – Przynajmniej w kwestii tej kawy. Sama zamierzałam się napić, więc może jakoś dojdziemy do porozumienia?

– Jestem pewien, że dojdziemy – odpowiedział wciąż z tym samym uśmiechem. – Do porozumienia, rzecz jasna.

Roześmiała się. Był dowcipny, kolejny plus dla niego. Założył kraciastą koszulę, którą miał przewieszoną przez ramię, podwinął rękawy do łokci i zapiął kilka guzików. Pewnie po to, by ukryć kawowego kleksa.

– Teraz możemy dochodzić do porozumienia – obwieścił. – Zapraszam.

– To ja zapraszam. Gdzie pan kupił swoją kawę?

– Tam. – Wskazał dłonią w kierunku baru na przystani.

W milczeniu poszli w tamtą stronę. Nie było kolejki. Zamówiła dwie kawy z mlekiem i podała jedną swojemu milczącemu towarzyszowi. Czuła na sobie jego wzrok – badawczy, ale nie oceniający.

– Usiądziemy czy woli pan iść? – zapytała.

Zrobiło jej się trochę niezręcznie. Nie wiedziała nic o tym facecie. Może z kimś tu przyszedł, a ona mu zawraca głowę? Powinna podać mu kawę i się pożegnać, ale z jakiegoś powodu nie zrobiła tego. Jakby coś ją blokowało przed powiedzeniem zwykłego „do widzenia”. Poczuła niewytłumaczalną potrzebę spędzenia w jego towarzystwie jeszcze chwili.

Zwykle miała dokładnie odwrotnie. Chciała się pozbyć faceta jak najszybciej. Nie żeby facetów nie lubiła. Lubiła, ale niekoniecznie tych, których spotykała na co dzień. Ze względu na ojca i po części także z uwagi na drogę zawodową, którą sobie wybrała, miała do czynienia z mężczyznami o wybujałym ego i mającymi problem z kontrolowaniem emocji. Świat adwokacki w jej odczuciu, mimo mówiących co innego statystyk i dużych zmian zachodzących na tym polu, wciąż był zdominowany przez mężczyzn. I to takich, którzy za punkt honoru stawiali sobie bycie samcami alfa. Dlatego ten jej przypadkowy, cichy, małomówny i totalnie wyczilowany towarzysz tak ją zafrapował. Narastało w niej wrażenie, że oto jest mężczyzna idealny…

– Jeśli się pani nie spieszy, to z chęcią usiądę – odpowiedział tym swoim miękkim głosem.

– Nigdzie mi się nie spieszy – odparła. – Jestem na wakacjach.

Mimo że o tej porze znakomita większość stolików była wolna, skierowali się ku temu najbardziej oddalonemu. Jakby przemówił w nich instynkt. Wybrali wspaniałe miejsce – przy balustradzie, z widokiem na Necko. Usiedli naprzeciw siebie. Ogromny parasol nad stolikiem chronił ich przed coraz mocniejszymi promieniami słońca i rzucał cień na twarz jej kompana.

– Marcin – powiedział po chwili milczenia, wnikliwie oglądając jej twarz.

– Ewa – odpowiedziała, również nie spuszczając z niego wzroku.

Ich wypowiedzi zabrzmiały jak pojedyncze wystrzały z karabinu. Pierwsze koty za płoty. Zaczęli się śmiać. Gdy Marcin śmiał się tak jak teraz, pełną piersią, jego twarz wydawała się jeszcze ciekawsza i doskonalsza, niż gdy poprzestawał na samym lekkim uśmiechu.

 

 

 

[1] Chodzi o wydarzenia z 21 sierpnia 2007 r. Nad Mazurami przeszła wówczas burza z silnymi opadami deszczu i gradu, w wyniku której zginęło dwanaście osób [https://zagle.se.pl/zeglarstwo/bialy-szkwal-na-mazurach-mija-10-lat-od-tragedii-aa-BSmS-dcWD-3iDq.html; dostęp 26.06.2021].

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PIERWSZA PRÓBA

rok 2008

 

 

 

– Jesteś na wakacjach sama? – zapytał.

– I tak, i nie – odpowiedziała, odgarniając z twarzy niesforne kosmyki blond włosów, które wiatr przylepiał jej do ust. Pięknych ust. Idealnie pasujących do jej ładnej, dziewczęcej twarzy. – Przyjechałam wczoraj z przyjaciółmi. Dziś rano wypłynęli w kilkudniowy rejs po jeziorach. Właśnie ich pożegnałam.

– Popłynęli bez ciebie? – zdziwił się.

– Tak. Nie czuję się dobrze, mając wokół wodę i długo, długo nic innego. Ale nie widzę powodu, żeby oni musieli z tego rezygnować.

– Fajna z ciebie przyjaciółka – rzucił. To było naprawdę ładne, że zdecydowała się na kilka dni samotnych wakacji, aby przyjaciele mieli swoją przyjemność. Postawiła ich potrzeby ponad własną samotność.

– Tak to chyba działa w przyjaźni? Unus pro omnibus, omnes pro uno[2].

– Łacina? – zapytał. – Niestety nie rozumiem. Angielski byłby bardziej strawny.

– Wybacz – zaśmiała się. – Zapominam, że to martwy język. Po angielsku to będzie one for all, all for one. Jeśli nie oglądałeś Trzech muszkieterów, to na pewno słyszałeś piosenkę Bryana Adamsa, Stinga i Roda Stewarta.

Był pod wrażeniem. Nie zdołał złapać tej ulotnej myśli, która z prędkością światła przemknęła mu przez głowę, ale ta dziewczyna była jakaś taka… fascynująca? Nie umiał tego sprecyzować. Wiedział jedynie, że w tej chwili przyciągała go jak magnes. Wpatrywał się w nią zachłannie.

– W liceum uczą łaciny? – zapytał szczerze zdumiony.

Słodka Ewa wybuchnęła śmiechem. Tak pięknie brzmiącym, że miał ochotę utrwalić go na taśmie.

– W moim liceum akurat uczyli. Fakultatywnie, dla chętnych. Wiesz, niektórzy wybierali się na medycynę, inni na prawo i łacina była im potrzebna.

– W której grupie ty jesteś?

– Byłam. W tej, co na prawo. W tym roku skończyłam studia – uśmiechnęła się przekornie.

– Żartujesz, prawda?

Niedowierzanie malowało się na jego twarzy. Wyglądała na nastolatkę, a on przez moment wystraszył się, że robi coś niestosownego… Bałamuci nieletnią albo coś… Ale przecież tylko pili kawę, to nie jest zabronione. Nie wiedział czemu, ale ucieszył się, że Ewa jest starsza, niż wygląda. Szybko przeliczył w myślach. Musiała mieć jakieś dwadzieścia cztery lata. Naprawdę wyglądała na licealistkę.

– Nie żartuję. Niebawem zaczynam aplikację – odpowiedziała zupełnie poważnie, okraszając to kolejnym pięknym uśmiechem.

Miała idealne, równe zęby. Śnieżnobiałe. Niejedna gwiazda i celebrytka chciałaby mieć takie. Tymczasem jego Ewa je miała, a one musiały płacić grubą forsę za zabiegi ze stomatologii estetycznej. Jego Ewa? To pytanie zawisło w jego głowie, gdy uświadomił sobie, co przed chwilą pomyślał. Żadna jego. Pewnie czyjaś. Bo raczej wątpił, żeby niczyja. A on po trzech dniach od wyjazdu Gośki zapychał sobie głowę nową kobietą. Nie zamierzał spędzić reszty życia w celibacie, ale też nie planował od razu po rozstaniu szukać nowego związku.

Czyżby potrzebował jakiegoś klina? Na pewno nie. W ostatnich dniach miał sporo czasu na przemyślenia i obserwacje i zauważył, że gdyby chciał, klinów tutaj było sporo, niektóre nawet więcej niż chętne, ale niespecjalnie go to obchodziło. Nie należał do facetów, którzy wykorzystują okazję, i nie szukał przelotnych miłostek celem tylko zaspokojenia ciała. W tych sprawach lubił mieć pakiet: ciało i ducha. Tak więc nie, Ewa też nie była klinem. Ona była powiewem świeżości, pobudzającą rosą o poranku i dającą shota kofeiną.

Machinalnie przeczesał włosy. Co mu się roi w tej głowie?

– Nie wierzysz mi? – zapytała dźwięcznym głosem, w którym pobrzmiewały nutki zawodu.

– Wierzę – odpowiedział bez zastanowienia. – Po prostu nie wyglądasz na wiek, w którym jest osoba kończąca studia.

– Bo tak po prawdzie jestem rok młodsza od moich kolegów – odrzekła figlarnie. – Niestety jestem kujonką. Nauka pochłaniała mnie tak dalece, że liceum pokonałam o rok szybciej.

– Wow, niesamowite…!

Naprawdę był pod wrażeniem. Ambitna, inteligentna, zdeterminowana. Totalne przeciwieństwo Gośki, która skończyła studia na minimum głównie po to, żeby mieć papier. Reszta – no to już wiedział. Forsa.

Zaczynał je porównywać. Niepokojące. Niepokojące głównie dlatego, że w tym porównaniu Gośka wypadała blado. Zdecydowanie łatała tyły.

– A ty? – zapytała nagle Ewa po chwili milczącego sączenia kawy. – Jak jest z tobą?

Do tego też nie był przyzwyczajony. Rzadko ktoś zadawał mu takie pytania. Poza ojcem właściwie to tylko siostrę interesowało, jak z nim jest. Michalina lubiła rozmawiać, a on lubił rozmawiać z nią.

– Naprawdę cię to interesuje? – zapytał z niedowierzaniem.

– Naprawdę. Lubię wiedzieć, co ludziom w duszy gra. A szczególnie tym, do których mam słabość.

Znowu ten hollywoodzki uśmiech…

– A do mnie masz?

– No wiesz, wylałam na ciebie napój bogów. Naznaczyłam cię. Więc nie spraw mi zawodu, bo zacznę myśleć, że zmarnowałam kawę.

Pochyliła się w jego stronę i oparła brodę na dłoni. Palcami wygrywała jakiś rytm na swoich ustach. Miał ochotę ją pocałować. Wyobraził sobie, jak miękkie muszą być jej wargi. Ciemnoróżowe i błyszczące… Dolna nieco pełniejsza od górnej. Co jakiś czas niemal niezauważalnie przeciągała po nich koniuszkiem języka. Jezu! Zaczynał się siebie bać. Siebie i własnych odczuć… Całym sobą reagował na tę kobietę. Zdusił w sobie tę absurdalną myśl i wyprostował plecy, przywierając nimi do oparcia krzesła. Jakby to miało go uratować.

– Skończyłem zarządzanie. Kilka lat temu… – Zrobił wymowną pauzę, żeby odpowiednio dotarło to do Ewy.

– Dobrze. Zrozumiałam przekaz. Jesteś ode mnie starszy. I co dalej?

– Pięć lat. Nie przeszkadza ci to?

– A powinno?

– Trudny z ciebie przeciwnik w rozmowie. – Marcin się roześmiał.

– A ty zajmujesz się nieważnymi niuansami, zamiast mi odpowiedzieć. Mów dalej – ponagliła go.

Tkwiła w swojej poprzedniej pozycji, a on usiadł identycznie jak ona. Ich twarze dzieliło nie więcej jak dziesięć centymetrów. Poczuł jej zapach. Cytrusy i zielona herbata. Zakręciło mu się w głowie.

– Dalej mój tata prowadzi firmę i…

Przymknęła powieki, wzdychając z dezaprobatą.

– Nie pytałam o twojego tatę, Marcin – przerwała stanowczym półgłosem. – Pytałam o ciebie.

Wow!

– Jakiś czas temu razem z siostrą założyłem własną działalność w branży informatycznej. Młoda jest po informatyce.

– Co chcecie robić?

– Cyberbezpieczeństwo, ochrona danych, hurtownie danych, business intelligence… – wymieniał. – Marzę, żeby nasza firma stała się kiedyś liderem w branży. Ale to pewnie utopia.

– Niekoniecznie. W tej branży wszystko jest w ruchu, a zagadnienia, o których mówisz, są bardzo na czasie. Jeśli odpowiednio szybko i z rozwagą będziecie podążać za zmianami, to powinno się udać. Solidnych firm jest mało, a klienci tego właśnie szukają.

Jego podziw dla niej rósł z każdym wypowiadanym przez nią słowem. Nie chwyciła się za głowę i nie zaczęła lamentować nad jego losem nieszczęśnika uwikłanego w informatyczno-gospodarcze zawiłości, który goniąc za nierealnymi marzeniami, marnuje czas i pieniądze. Nie powiedziała, że jest głupi, bo nie podpiął się pod bogatego ojca. Powiedziała mu – innymi słowy, ale jednak – że marzenia są po to, aby je spełniać, a po dodaniu szczypty optymizmu i kilku ton ciężkiej pracy będzie bliżej swojego celu.

– Einstein już dawno doszedł do tego, że geniusz to jeden procent talentu i dziewięćdziesiąt dziewięć procent ciężkiej pracy. Uważam, że coś w tym jest – dodała.

A co jest w tobie, Ewo?To spontaniczne pytanie obijało się w jego głowie. Nie wiedział, co jej odpowiedzieć. Może nie był mistrzem elokwencji, ale też nie zdarzało się, żeby kompletnie odebrało mu mowę. Teraz nie umiał znaleźć odpowiednich słów. Wpatrywał się w nią jak w tęczę.

– Coś mi mówi, że jesteś dobrą prawniczką – powiedział w końcu. Nic innego nie przyszło mu do głowy.

– Nie przesadzaj. Po prostu uważam, że trzeba wierzyć w siebie i w swoje marzenia. I być konsekwentnym.

Odsunęli się od siebie na bezpieczniejszą odległość. Nie wiedział, jakie myśli miała w głowie Ewa i czy poczuła to, co on, ale on nie potrafił się oprzeć wrażeniu, że coś się między nimi zadziało. I to go zmartwiło. Tu, w klimatycznym Augustowie, mogło się dziać, ale za jakiś czas oboje wrócą do swojego życia i swoich spraw i wciągnięci w wir codzienności wydostaną się spod wpływu mazurskiej magii. W tej chwili postawił jednak na „tu i teraz”.

Zamierzał spędzić z Ewą tyle czasu, ile będzie możliwe.

 

§

 

Spojrzała na zegarek. Zasiedzieli się. Południe minęło kilkadziesiąt minut temu. Ewa rozejrzała się po przystani. Zrobiło się tłoczno. W tawernie, w której siedzieli, nie było już ani jednego wolnego stolika. Rozmawiało się im tak dobrze i tak swobodnie, że w ogóle nie zauważyli upływającego czasu ani tego, że obok nich toczy się życie. Patrzyła na Marcina tak samo, jak on patrzył na nią. Intensywnie. Jakby siłą wzroku chcieli poznać swoje najskrytsze myśli. Zastanawiała się, czy jest tu sam. Nie dotknęli tego tematu. Ale z drugiej strony – czy poświęciłby jej tyle czasu, gdyby z kimś tu był?

Możliwe, że odpowiedź była prostsza, niż sama chciałaby to przyznać: przyjechał na podryw, a ona jest zwierzyną, którą złapał w sieć. Może jest, a może nie jest. Umiała się bronić przed takimi podchodami. Nieważne. Polubiła go i jeśli z jego strony nie napotka sprzeciwu, to chciała kontynuować tę znajomość. Przynajmniej tu, w Augustowie. Nie czuła się przy nim skrępowana, a on nie był nachalny. Nawet gdy zdarzały im się chwile milczenia, nie odczuwali z tego powodu dyskomfortu.

Lubiła mężczyzn ciepłych i delikatnych, którzy nie potrzebują władczo i demonstracyjnie znaczyć swojego terytorium, a mimo to emanują wewnętrzną siłą i męskością. Taki właśnie był Marcin. Spodobały jej się jego spokój oraz uwaga, z jaką jej słuchał. Był autentycznie ciekawy tego, co ona ma do powiedzenia. Dotąd rzadko spotykała mężczyzn w tym typie. No, może Janek był trochę do niego podobny… Począwszy od kolegów ze studiów, którzy w większości nie panowali nad własnym testosteronem, przez jej byłego faceta, a skończywszy na ojcu, miała do czynienia z typowymi macho. Nawet czwarty mąż jej matki – starzejący się lowelas z grubym portfelem – usilnie stylizował się na bad boya, mimo że był zwykłym cieniasem wykorzystującym pozycję i puchate konto do sterowania innymi.

Ocknęła się z zamyślenia. Długie blond włosy naturalnie skręcone w grube loki zebrała w garść i odrzuciła na plecy. Podniosła spojrzenie na Marcina. Siedział bez ruchu wpatrzony w jej twarz.

– Gdzie byłaś, Ewo? – zapytał dziwnie zduszonym głosem.

Uśmiechnęła się jakoś tak nostalgicznie. Nie powinna poddawać się takim nastrojom, szczególnie gdy była w towarzystwie.

– Przepraszam, zamyśliłam się. Czasem mi się to zdarza.

– Daj spokój, nic się nie stało. Mogłem sobie na ciebie bezkarnie patrzyć – uśmiechnął się.

– A gdy się nie zamyślam, to nie możesz?

– Mogę, ale nie wiem, czy mi wypada – odpowiedział strapiony. – I nie wiem, czy ty sobie tego życzysz.

Roześmiała się tym swoim dźwięcznym śmiechem i znowu odsunęła włosy na plecy.

– Nie za dużo masz tych wątpliwości? Po prostu popłyń z prądem. To o wiele mniej męczące niż pokonywanie rzeki w górę.

Słuchał jej w skupieniu. Wyglądał, jakby spijał słowa z jej ust.

– Z prądem, mówisz? – zapytał, spozierając na nią spod oka.

– Całkowicie z prądem. Daj się ponieść.

– Nie masz ochoty czegoś zjeść?

To rzucone mimochodem pytanie i zmiana tematu kompletnie zbiły ją z tropu. W tej chwili zrozumiała, jak się czuje przestępca w krzyżowym ogniu pytań. Ona poległa.

– Właściwie to tak.

– Na co masz ochotę?

– Na coś prostego – odpowiedziała. – Lubię proste jedzenie.

Frymuśne kanapeczki na jednego zęba, tartinki z łososiem czy inne koreczki, które jadała na bankietach, gdy towarzyszyła ojcu, ani nie zaspokajały głodu, ani też nie smakowały szczególnie rewelacyjne.

– Rozumiem, że się nie odchudzasz? – zaśmiał się pod nosem, a Ewa znów nie mogła oderwać od niego spojrzenia.

– Boże! – Popatrzyła po sobie. – A powinnam?

Wiedziała, że ani nie powinna, ani nie ma takiej potrzeby. Była szczupła. Dżinsowe szorty eksponowały jej zgrabne nogi, a gdyby zdjęła bluzę, można by zobaczyć płaski brzuch i świetny biust w rozmiarze idealnie pasującym do jej niewysokiego wzrostu i drobnej sylwetki. Figurę i urodę odziedziczyła po matce. Wprawdzie teraz jej mama uległa celebryckiej modzie i tu i ówdzie coś sobie zoperowała, ale nadal była piękna i pożądana. Niestety nie umiała tego wykorzystać we właściwy sposób. Poddawała się presji środowiska, chęci bycia ciągle na fali i w centrum uwagi… Ewa porzuciła myśli o matce. Jak zawsze, gdy wracała do tematu matki, czuła się źle, a nie chciała psuć sobie humoru. Zwłaszcza będąc z Marcinem.

– Oczywiście, że nie powinnaś! – usłyszała jego odpowiedź. – Przepraszam, jeśli źle to zabrzmiało, ale jak dotąd każda znana mi kobieta, ilekroć mowa o jedzeniu, twierdzi, że się odchudza. Taka moda chyba.

– Mam gdzieś modę, Marcin – roześmiała się. – Utrzymanie szczupłej sylwetki nie polega na odejmowaniu sobie od ust. Są inne sposoby. To co? Wiesz, gdzie możemy się podtuczyć?

– Wiem.

Chwycił jej dłoń i pociągnął za sobą. Jego dotyk – spontaniczny, niewinny i nic nieznaczący – poraził ją. Przystanęła, próbując ogarnąć kłębowisko myśli i żar, jaki w niej zapłonął. Totalne wariactwo. Nie rozumiała, co się z nią dzieje. Nie reagowała tak na facetów. Jej związki nigdy nie były poważne i nie trwały długo. I nie było ich wiele. Na palcach jednej ręki mogłaby je policzyć i jeszcze zostałby jakiś wolny palec… A od czasu kiedy przystojny protegowany ojca złamał jej serce, w ogóle nie zaprzątała sobie głowy takimi relacjami. Raz na jakiś czas z kimś się spotykała, ale w tych związkach nie było chemii, więc szybko się żegnali. Teraz pewny uścisk dłoni Marcina przyprawił ją o zawrót głowy.

On też się zatrzymał zaniepokojony jej nagłym przystanięciem. Nie wypuścił jednak jej dłoni.

– Zrobiłem coś nie tak? – zapytał cicho.

– Nie – powiedziała uspokajająco. – Ja po prostu… sama nie wiem. Chodźmy.

Mocniej zacisnęła dłoń wokół jego palców i pozwoliła się prowadzić. Nie zdziwiła się, gdy dotarli do kolejnej tawerny. Mniej nowoczesnej niż ta, w której pili kawę, ale wnętrze miało klimat. Usiedli przy drewnianym czteroosobowym stole i zaczęli przeglądać menu.

– Kartacze.

Powiedzieli to jednocześnie i wybuchnęli śmiechem. Ewa popatrzyła w oczy Marcina. Miały barwę orzecha włoskiego z delikatnymi, miodowymi refleksami.

Przypadkowe spotkanie na pomoście zaowocowało tym, że spędzili ze sobą kilka beztroskich godzin. Jakby świat ograniczał się tylko do nich. Z głośników umieszczonych pod sufitem najlepsza frontwomen w historii muzyki rockowej,Ann Wilson z grupy Heart, śpiewała swoją nostalgiczną balladę All I wanna do is make love to you. Zrobiło się klimatycznie i romantycznie…

Ewa spuściła głowę, z uwagą wpatrując się w naznaczony bruzdami blat stołu. W końcu musiała zadać mu to pytanie.

– Marcin… czy ty… – plątała się.

Była na siebie zła, bo nie umiała skonstruować i zadać prostego pytania.Co z niej za prawnik? To jednak nie do końca tak wyglądało. Okoliczności były specyficzne. A ona nie chciała zostać opacznie zrozumiana.

– Jestem tu sam – powiedział spokojnie. Ten spokój był chyba jego znakiem rozpoznawczym. – Od trzech dni jestem tu sam. I w ogóle jestem sam, jeśli już o tym mowa.

– Przepraszam. Musiałam zapytać. Nie chciałabym, żeby ktoś na ciebie czekał przeze mnie.

– Nic takiego nie ma miejsca, Ewa.

Dotknął jej dłoni. Ich palce same splotły się ze sobą. Rozpletli je dopiero, gdy przyniesiono im zamówione dania.

 

§

 

Długo jeszcze spacerowali po Augustowie. Na koniec kupili jagodzianki i postanowili wracać. Oboje byli zmęczeni dniem, który potoczył się zupełnie nieoczekiwanie i zupełnie inaczej, niż każde z nich planowało. I chociaż żadne tego nie powiedziało, nad zmęczeniem zdecydowanie dominowała radość z faktu, że trafili na siebie.

– Spotkasz się ze mną jutro? – zapytał nieśmiało.

– Z przyjemnością – odpowiedziała szczerze.

– Odprowadzę cię, jeśli pozwolisz…

Znowu jej dłoń znalazła się w jego dłoni. Znowu ten dreszcz…

Powiedziała mu, gdzie mieszka.

– Poważnie? – zapytał z niedowierzaniem. – To wygląda na to, że tak szybko się mnie nie pozbędziesz.

– Też tam mieszkasz? – Odwróciła głowę w jego kierunku, jednocześnie próbując zamaskować radość z faktu, że Marcin będzie po sąsiedzku.

Odprowadził ją pod same drzwi, jakby się bał, że zgubi się gdzieś pośród drzew. Mieszkała dokładnie w tym domku, przy którym dziś rano zauważył suszący się ręcznik.

– Dziękuję za naprawdę miły dzień – powiedziała, gdy się żegnali.

– Mój również nie zapowiadał się tak dobrze – uśmiechnął się. – Do zobaczenia jutro.

Nie odchodził. Z rękami upchniętymi w kieszeniach dżinsów wciąż stał na małej, drewnianej werandzie. Nie miał pojęcia, na co czekał. Wiedział, że powinien już iść, bo zaczynało to dziwnie wyglądać, ale nie mógł wykonać żadnego ruchu. Stał i patrzył na Ewę. Jakby chciał zapamiętać każdy szczegół jej twarzy.

– Kogoś mi przypominasz – powiedział w końcu.

Przez jej twarz przemknął cień. Mógł tak myśleć i nie mylił się. Ale póki sam do tego nie dojdzie, nie zamierzała mu mówić. Nic nie mogła poradzić ani na to podobieństwo, ani na to, że matka, kiedy jej to było wygodne i potrzebowała ocieplenia wizerunku, lubiła się z nią pokazywać tu i ówdzie. Ale od jakiegoś czasu Ewa mówiła kategoryczne „nie” tym szczeniackim wygłupom matki i odmawiała udziału w ustawkach zdjęciowych, bo nie miała ochoty na oglądanie swojej twarzy w tabloidach. Nie była jak jej matka i wolała, aby jak najmniej osób wiedziało o ich pokrewieństwie.

– To możliwe. Ludzie bywają do siebie podobni – skwitowała tylko.

Wskazał jej swój domek i odszedł dopiero, kiedy zamknęła za sobą drzwi.

Ewa rzuciła na łóżko torebkę i zdjęła bluzę. Wzięła ręcznik, żel pod prysznic, szampon i weszła do mikroskopijnej łazienki. Była tak mała, że jedna osoba to już był tłok. Zamknęła szklane drzwi równie mikroskopijnej kabiny i odkręciła wodę. Ciepły strumień zalał jej ciało. Stała bez ruchu, pozwalając rozluźnić się mięśniom. Myślała o Marcinie – niesamowitym, dowcipnym mężczyźnie, który umiał słuchać równie pięknie, jak opowiadać.

Od dawna już nie czuła się przy nikim tak swobodnie – bez bufonady, stroszenia piórek i poczucia, że musi się dobrze sprzedać. W świecie jej ojca, do którego z konieczności należała, wszystko miało swoją cenę, było wykalkulowane i obliczone. Zaplanowane, a nawet zaaranżowane. Nie tego chciała dla siebie, mimo że wybierając studia prawnicze, po części skierowała się na tę drogę. Ale wiedziała, że tę samą drogę każdy może pokonać inaczej. Ona wybrała wygodne buty do swobodnej wędrówki przez meandry prawa. Bez robienia kariery i siadania na świeczniku. Stabilna praca z ciekawymi ludźmi w niewielkiej kancelarii zupełnie pokrywała jej zapotrzebowanie na zawodowy sukces.

Głośne pukanie do drewnianych drzwi domku przerwało jej rozmyślania. Początkowo nie zarejestrowała tego dźwięku, ale gdy przybrał na sile i stał się bardziej natarczywy, wyszła spod prysznica. Owinęła się ręcznikiem i podeszła do drzwi.

Na werandzie stał Marcin.

 

 

Ciąg dalszy w wersji pełnej

 

 

 

[2] Unus pro omnibus, omnes pro uno – (z łac.) Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego.