Marksizm. Krytyka - Eugen von Böhm-Bawerk, Ludwig von Mises, Murray N. Rothbard - ebook

Opis

Książka "Marksizm. Krytyka" zbiera w jednym tomie interpretację i krytykę myśli marksistowskiej z perspektywy ekonomii, filozofii i historii idei. Zasadniczą część książki stanowią trzy eseje nieżyjących już ekonomistów reprezentujących trzy pokolenia austriackiej szkoły ekonomii.

 

W tekście Karol Marks i koniec jego systemu z 1896 roku Eugen von Böhm-Bawerk analizuje sprzeczności w Marksowskim systemie ekonomicznym. Leszek Kołakowski tak komentował w Głównych nurtach marksizmu ten jeden z najważniejszych esejów w historii ekonomii:

 

Wedle Böhm-Bawerka Marks nie podał ani empirycznych, ani psychologicznych dowodów na rzecz tezy, iż wartość jest ukonstytuowana przez pracę. […] Po pierwsze, [Marks] bierze pod uwagę tylko produkty pracy, podczas gdy produkty natury (m.in. ziemia) są także wymieniane. […] Po wtóre, Marks abstrahuje zupełnie od wartości użytkowej, czego czynić nie wolno, skoro, jak sam podkreśla, wartość użytkowa jest warunkiem wymiennej. Po trzecie, Marks bezzasadnie zakłada, że gdy się pominie wartość użytkową, w towarze nie zostaje nic innego prócz skrystalizowanej pracy; w rzeczywistości jednak zostaje niejedno, […] dlaczego tylko jedna z tych własności miałaby być podstawą wartości? Ponadto, wedle Böhm-Bawerka, kategoria wartości w sensie Marksa jest bezużyteczna przez to, że nie daje się ilościowo wymierzyć niezależnie od ceny, a z kolei jednym z powodów jej niemierzalności jest ten oto fakt, że niepodobna, jakby Marks chciał, sprowadzić pracy złożonej do wielokrotności pracy prostej; prace są jakościowo zróżnicowane i nie dają się przedstawić w jednostkach czasu pracy. Powiedzenia, że wartość [w sensie Marksa] rządzi stosunkami wymiany, niepodobna więc empirycznie ugruntować i nie wyjaśnia ono niczego w rzeczywistych procesach ekonomicznych.

 

Tekst Böhm-Bawerka to nie tylko wnikliwa analiza ekonomiczna, ale także arcydzieło sztuki polemicznej. Böhm-Bawerk próbuje interpretować Marksa i jego kolejne tezy w wyjątkowo życzliwy sposób i pokazuje krok po kroku, że nawet przy najkorzystniejszych dla Marksa założeniach, cały gmach Marksowskiej ekonomii i tak musi się zawalić. Jego argumenty nie tylko trafiają w sedno intelektualnie, ale także zachwycają dowcipem, barwnością metafor i porównań.

 

Drugi tekst w książce to dzieło ucznia Böhm-Bawerka – Ludwiga von Misesa. W serii dziewięciu wykładów z 1952 r. zatytułowanych Marksizm zdemaskowany. Od iluzji do klęski Mises wskazuje, że pomimo zdyskredytowania na polu ekonomicznym marksizm ciągle wraca i wpływa na kształtowanie polityki i życie społeczeństw. Dlatego też Mises próbuje przeanalizować i skrytykować marksizm na poziomie podstawowych założeń metafizycznych i historiozoficznych. Po przeglądzie błędów Marksowskiej teorii Mises jako odtrutkę prezentuje kilka wykładów, które w niezwykle syntetyczny sposób tłumaczą, skąd naprawdę bierze się rozwój gospodarczy i jaka jest w nim rola przedsiębiorców i kapitalistów. Amerykański ekonomista Richard Ebeling tak podsumował wykłady Misesa:

 

Słuchaczom wykładów […] Mises przedstawił wnikliwą analizę fundamentalnych błędów i nieporozumień, na jakie można natrafić w Marksowskich teoriach materializmu dialektycznego i walki klas, a także historyczną analizę faktycznych korzyści płynących z rewolucji przemysłowej, która towarzyszyła powstaniu nowoczesnego społeczeństwa kapitalistycznego. Wyjaśnił również funkcję oszczędności, inwestycji oraz systemu zysków i strat, stanowiących lokomotywę postępu gospodarczego i kulturowego, który pomógł w wyeliminowaniu ubóstwa trapiącego ludzkość przez większość jej dziejów.

 

Książkę zamyka esej ucznia Misesa – amerykańskiego ekonomisty, historyka i filozofa Murraya Rothbarda. W tekście Karol Marks – komunista jako religijny eschatolog z 1990 r. Rothbard analizuje idee Marksa w kontekście radykalnej myśli komunistycznej, której elementy można znaleźć choćby w myśli średniowiecznego mistyka Joachima z Fiore, wśród ugrupowań taboryckich podczas wojen husyckich w Czechach czy w Niemczech podczas reformacji, gdzie w latach 30. XVI wieku urządzono miasto Münster podług komunistycznych wzorców. Co te historyczne epizody mają wspólnego z Marksem? We wstępie do Marksizmu. Krytyki Mateusz Machaj pisze:

 

Marksa i komunistów utopijnych łączył bowiem emocjonalny w swej istocie sentyment. Chociaż Marksowską próbę rzeczowej i naukowej analizy komunizmu od szalonych projektów komunizujących fantastów teoretycznie oddziela przepaść, to w praktyce Marks miał motywować się analogicznymi pobudkami, wynikającymi z głębokiej nienawiści do zastanego przezeń świata. Jeśli hipoteza Rothbarda jest prawdziwa, to tłumaczy ona, dlaczego wytknięte przez Böhm-Bawerka błędy w systemie Marksa zostały całkowicie zignorowane – gdyż ważniejsza od spójności logicznej jest Lennonowska nuta niosąca echa wymarzonej utopii, wywracającej świat człowieka do góry nogami: świat jest zły i skażony kapitalistyczną trucizną, a rynki dóbr i usług to najokropniejsze antropologiczne potwory.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 472

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (3 oceny)
1
0
1
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




MARKSIZM: DZIEŃ SĄDU

Sztuczka, która sprawia, że ekonomia Marksa jest tak atrakcyjna dla bezkrytycznego czytelnika, polega na dwuwarstwowym rozumowaniu: raz się coś widzi, a raz nie.

Mark Blaug

 

Wyobraź sobie, że nie ma własności. Ciekawe, czy potrafisz. Bez chciwości i głodu. Braterstwo ludzi. Wyobraź sobie wszystkich ludzi dzielących się światem. A w tle przygrywającą tej wizji Yoko Ono na pięknym białym fortepianie.

Są to oczywiście słowa legendarnej piosenki autorstwa Johna Lennona pod tytułem Imagine – piosenki, która do dzisiaj zachwyca wielu słuchaczy, niezdających sobie sprawy z tego, że sam Lennon stwierdził, iż jest to „w zasadzie Manifest komunistyczny”. Ale czy właściwie istotne jest to, jakie ta piosenka ma słowa? Czy naprawdę ważne jest, że to nonsens? Przecież dla wielu liczy się porywająca muzyka, wybitna i wzbudzająca emocje harmonijna melodia.

Z pracami Karola Marksa o ekonomii jest podobnie jak z piosenką Lennona: chwytają za serce bez patrzenia na tekst. Co więcej, ów chwyt za serce odbywa się pod pozorem chłodnej i przemyślanej analizy. Naturalnie w samym chwytaniu za serce i graniu na emocjach w analizie społeczno-ekonomicznej nie ma nic złego, gdyż większość wybitnych i znanych myślicieli starała się to robić. Ma to jednak sens o tyle, o ile emocje nie stają się nieustannym i nawykowym sposobem zamykania oczu na oczywiste wypaczenia i błędy w analizie. Dlatego bez względu na to, czy marksizm chwyta za serce, bez względu na to, jak bardzo poetycka jest laborystyczna teoria wartości, bez względu na to, jak bardzo romantyczna wydaje się walka o wyrwanie z jarzma wartości dodatkowej i kajdan wolnego rynku, musi nadejść dzień merytorycznego sądu: marksizm trzeba na chłodno i racjonalnie przeanalizować. Każdy szanujący się fan prac Karola Marksa jest mu to winien. Dlatego należy się z tym wyzwaniem zmierzyć i na poważnie potraktować treść jego prac. Tego bowiem życzył sobie ten wyjątkowy twórca.

Zebrane w tym tomie opracowania zostały stworzone przez trzech wyjątkowych ekonomistów, którzy żyli w całkowicie innych epokach. Książkę otwiera opracowanie najwartościowsze z punktu widzenia teorii ekonomii: gruntowna, a nawet pedantyczna krytyka autorstwa Eugena Böhm-Bawerka, bodajże najbardziej niedocenionego ekonomisty drugiej połowy XIX wieku. Böhm-Bawerk, który z wykształcenia był prawnikiem, do stworzonej przez Marksa wersji laborystycznej teorii wartości podszedł bardzo starannie. Zaczął od omówienia jej poważnych problemów. Świadomy był ich sam Karol Marks, który obiecał przedstawić ich rozwiązanie w ostatnim tomie swojego wiekopomnego dzieła.

Böhm-Bawerk potraktował swojego oponenta solennie i z charakterystyczną dla siebie prawniczą precyzją przeanalizował krok po kroku rzekome rozstrzygnięcia kwestii spornych przez Marksa. Śledztwo nie wypadło zbyt pomyślnie dla podejrzanego o nieracjonalną pracę myślową, a wyrok okazał się negatywny: Karol Marks nie był w stanie rozwiązać wewnętrznych sprzeczności i nieporozumień, wynikających wprost z teorii laborystycznej. Udało mu się jedynie zastosować rozmaite makroekonomiczne zabiegi językowe, które zamaskowały jego całkowitą kapitulację. To właśnie z tego względu wybitny historyk myśli (niegdyś marksista) Mark Blaug nazwał opracowanie Marksa „zręcznym kuglarstwem, które wystrychnęło na dudka całe pokolenia czytelników”.

Karol Marks i koniec jego systemu to jedna z najwybitniejszych analiz krytycznych, jakie kiedykolwiek powstały w historii teorii ekonomii. Nie zmienia tego nawet całkowicie nieudana riposta Rudolfa Hilferdinga, która – jak zwrócił uwagę Leszek Kołakowski – nie jest tak naprawdę odpowiedzią na zarzuty, a jedynie powtórzeniem odpowiednich wywodów samego Marksa. Jest zatem kolejnym odtworzeniem ekonomicznego Imagine bez próby odpowiedzi na wskazane w krytycznym tekście nonsensy.

Drugą pozycją w tomie jest zestaw dziesięciu wykładów Ludwiga von Misesa, najwybitniejszego ucznia Böhm-Bawerka, na temat marksistowskiego myślenia o gospodarce i społeczeństwie. Część z tych wykładów odznacza się momentami nad wyraz uproszczonym sposobem rozumienia marksistowskiej analizy człowieka. Z pewnością marksistowscy socjologowie lub filozofowie mogliby wysunąć wobec Misesa zarzut wejścia w stylistykę pop, która skrzywia obraz autentycznego marksizmu. Na szczęście zarzut ten nie umniejsza największego waloru wykładów Misesa. Jest nim alternatywny sposób analizowania takich zjawisk gospodarczych jak pieniądz, kapitał, wzrost gospodarczy, oszczędności, inwestycje i kalkulacja.

Można powiedzieć, że Mises zerwał radykalnie z przestarzałym sposobem przeprowadzania analizy społecznej: ze sposobem nad wyraz materialistycznym, skupiającym się na fizycznej stronie produkcji. Pod tym względem jego podejście to coś więcej niż li tylko atak na marksizm. Stanowi ono zerwanie z większością ekonomii dziewiętnastowiecznej. Przykładowo, jak przekonuje nas Mises, koncepcja wartości i wyceny kapitału ma więcej wspólnego z ideami i wiedzą człowieka, aniżeli czystą akumulacją materialnych narzędzi. Pieniądz jest instytucją, której wartość pochodzi z subiektywnych preferencji ludzi, a stopa procentowa wyraża naturalne dla człowieka odmienne wartościowanie dóbr w czasie. Aby przeprowadzić analizę całokształtu stosunków handlowych i ekonomicznych, nie trzeba wcale odwoływać się do „sił wytwórczych” o charakterze materialnym.

Warto zwrócić szczególną uwagę na ostatni z wykładów Misesa, poświęcony inwestycjom zagranicznym, zwłaszcza ze względu na to, że współczesne społeczeństwa narodowe często wykazują tendencję do niezrozumienia ich istoty – sprowadzają inwestycje zagraniczne do pasywnego rentierstwa, którego jedynym skutkiem jest odpływ dywidend poza granice kraju.

Trzecie dzieło, zamykające tom o marksizmie, to opracowanie Murraya N. Rothbarda, ucznia Misesa. Tytuł artykułu może być mylący. Rothbard bardziej niż na postaci Karola Marksa skupiał się bowiem na samej istocie komunizmu i jego utopijnym charakterze. Nie poprzestał na analizie teoretycznej, ale opisał również wiele konkretnych projektów historycznych, których realizacja zakończyła się katastrofą. Dlaczego sedno myśli komunistycznej ma być ważne dla Marksa? Ponieważ w poglądzie Rothbarda Karol Marks był komunistą. Jakkolwiek groteskowo by to nie brzmiało, zdaniem ucznia Misesa jest to klucz do zrozumienia myśli Marksa.

Marksa i komunistów utopijnych łączył bowiem emocjonalny w swej istocie sentyment. Chociaż Marksowską próbę rzeczowej i naukowej analizy komunizmu od szalonych projektów komunizujących fantastów teoretycznie oddziela przepaść, to w praktyce Marks miał motywować się analogicznymi pobudkami, wynikającymi z głębokiej nienawiści do zastanego przezeń świata. Jeśli hipoteza Rothbarda jest prawdziwa, to tłumaczy ona, dlaczego wytknięte przez Böhm-Bawerka błędy w systemie Marksa zostały całkowicie zignorowane – gdyż ważniejsza od spójności logicznej jest Lennonowska nuta niosąca echa wymarzonej utopii, wywracającej świat człowieka do góry nogami: świat jest zły i skażony kapitalistyczną trucizną, a rynki dóbr i usług to najokropniejsze antropologiczne potwory (nawet jeśli z nich korzystamy, produkując i kupując dzieła Marksa i koszulki z podobizną Che Guevary).

Głównym spoiwem podtrzymującym sens rozumowań Marksa nie jest trafność analizy ekonomicznej. Ich sens bierze się z tego, co nie poddaje się racjonalnemu myśleniu: z wiary w nadchodzący komunistyczny raj oraz nadziei, że po okresie krwawego i morderczego komunizmu wojennego nastąpi powszechna szczęśliwość i wszechogarniająca ludzka miłość.

A teraz wyobraźmy sobie, że fani Karola Marksa mimo wszystko przeczytają tę książkę i gruntownie przemyślą ekonomiczne niedostatki Marksowskiego rozumienia gospodarki. To łatwe, jeśli się postaramy. Możecie powiedzieć, że jestem marzycielem, lecz nie jestem jedyny. Marksiści, mam nadzieję, że pewnego dnia do nas dołączycie.

 

Wrocław, luty 2016 roku

Mateusz Machaj

 

 

Eugen von Böhm-Bawerk

Karol Marks i koniec jego systemu

 

 

Tłumaczenie: Marcin Zieliński

 

 

 

 

 

 

 

Tłumaczenie na język polski na podstawie: E. von Böhm-Bawerk, Zum Abschluß des Marxschen Systems, [w:] Staatswissenschaftliche Arbeiten. Festgaben für Karl Knies, red. O. von Boenigk, Berlin 1896. Pomocniczo korzystano również z angielskiego przekładu: Karl Marx and the Close of His System: A Criticism, tłum. A.M. Macdonald, London 1898.

 

UWAGI WSTĘPNE

Jako autor Karol Marks był człowiekiem do pozazdroszczenia szczęśliwym. Nikt nie zamierza twierdzić, że jego dzieło należy do lektur przystępnych i łatwych do zrozumienia. W wypadku innych książek nawet dużo mniejszy balast zawiłej dialektyki i nużących, operujących matematycznym rusztowaniem dedukcji byłby dla szerszej publiki przeszkodą nie do pokonania. Mimo to Marks stał się apostołem w szerokich kręgach – i to właśnie tych, o których nie można powiedzieć, że pasjonują się trudnymi lekturami. Przy czym jego dialektyczne argumentacje nie wyróżniają się powalającą na kolana siłą i jasnością. Wręcz przeciwnie. Ludzie, którzy należą do grona najpoważniejszych i najdostojniejszych koryfeuszy naszej nauki, jak Karl Knies, od razu wysuwali, w istocie niezbyt łatwy do przyjęcia i wsparty skomplikowanymi argumentami, zarzut, że doktryna Marksa już w swych podstawach obarczona jest wszelkiego rodzaju oczywistymi sprzecznościami. A zatem wydawało się bardzo prawdopodobne, że Marks nigdzie nie zdobędzie czytelników: ani wśród szerokich mas, ponieważ te nie rozumieją skomplikowanej dialektyki, ani wśród naukowców, którzy ją rozumieją, lecz dobrze orientują się w jej słabościach. Stało się jednak zupełnie inaczej.

Marksowi w zdobyciu wpływu nie przeszkodziło również to, że za jego życia wydano ledwie zręby jego dzieła. Zazwyczaj – i nie bez racji – jest się szczególnie sceptycznym właśnie wobec wyizolowanych pierwszych tomów nowego systemu. W„ogólnych częściach”poszczególne zasady mogą jeszcze być wspaniale wyłożone, ale to, czy istotnie są one tak przekonujące, jak twierdzi autor, wychodzi dopiero przy rozbudowie systemu, kiedy konfrontuje się je z faktami. W historii nauki nierzadko się zdarzało, że po obiecującym i ambitnym pierwszym tomie nie pojawił się równie dobry tom drugi, mimo dobrego zdrowia i nastroju autora, a to dlatego że nowe idee nie zdołały przejść pomyślnie konfrontacji z faktami w oczach samego dokładnie się im przyglądającego twórcy. Karol Marks podobnego sceptycyzmu nigdy nie doświadczył. Rzesze jego zwolenników udzieliły mu już na podstawie pierwszego tomu ogromnego kredytu zaufania co do zawartości następnych, nienapisanych jeszcze tomów systemu.

W jednym wypadku ta wiara na kredyt została wystawiona na szczególnie ciężką próbę. W pierwszym tomie Marks nauczał, że wartość wszystkich towarów wywodzi się z uprzedmiotowionej w nich pracy, że w świetle tego „prawa wartości” towary muszą być wymieniane w stosunku do uprzedmiotowionej w nich pracy. A zatem zysk przypadający kapitalistom albo wartość dodatkowa jest owocem stosowanego wobec robotników wyzysku, jednakże ilość wartości dodatkowej nie jest proporcjonalna do wielkości całego zastosowanego przez kapitalistów kapitału, tylko do wielkości kapitału „zmiennego”, czyli przeznaczanego na płace, podczas gdy przeznaczony na zakup środków produkcji kapitał „stały” nie może „tworzyć wartości dodatkowej”. W istocie jednak zysk z kapitału jest proporcjonalny do całości zainwestowanego kapitału i głównie z tego powodu towary nie są wymieniane w stosunku do uprzedmiotowionej w nich pracy. A zatem mamy tutaj sprzeczność między systemem a faktami, której najwyraźniej nie można wyjaśnić w zadowalający sposób. Ta sprzeczność nie uchodzi uwadze samego Karola Marksa: „rzuca się w oczy, że prawo to przeczy wszelkiemu doświadczeniu opartemu na zewnętrznej obserwacji” (t. I, s. 360)[1]. Ale dalej oświadcza on, że sprzeczność jest tylko pozorna, a jej rozwiązanie wymaga wielu ogniw pośrednich, czego perspektywę pozostawia na późniejsze tomy (t. I, s. 360, 666). Uczeni krytycy uważali, że Marks nigdy nie dotrzyma tej obietnicy, ponieważ owa sprzeczność jest nierozwiązywalna, na co poszukiwali jednoznacznego dowodu. Ale na zwolennikach Marksa nie robiło to wrażenia – sama obietnica Marksa przemawiała do nich bardziej niż wszystkie logiczne kontrargumenty.

Napięcie wzrosło, kiedy w wydanym już po śmierci mistrza drugim tomie jego dzieła nie znalazło się zapowiedziane rozwiązanie, którego opublikowanie przesunięto na tom trzeci, ani bodaj najskromniejsza poszlaka, w jakim kierunku Marks tego rozwiązania będzie szukał. Przedmowa wydawcy, Fryderyka Engelsa, zawierała za to z jednej strony pewną zapowiedź, że w manuskryptach Marksa rozwiązanie się znajduje, a z drugiej – wyzwanie rzucone zwolennikom Rodbertusa, rywala Marksa, by przed ukazaniem się trzeciego tomu na własną rękę poszukali rozwiązania problemu, „w jaki sposób może i musi kształtować się jednakowa przeciętna [stopa] zysku nie tylko bez naruszenia prawa wartości, lecz właśnie na podstawie tego prawa” (t. II, s. 31).

Uważam to za jeden z najświetniejszych hołdów, jakie można było złożyć Marksowi jako myślicielowi, że tak licznie podjęto to wyzwanie i że podjęły je kręgi o wiele szersze od tych, do których było ono pierwotnie skierowane. Nie tylko zwolennicy Rodbertusa, lecz także ludzie z obozu Marksa, a nawet ekonomiści, którzy nie sympatyzowali z żadną z tych dwóch grup i prawdopodobnie przez samego Marksa zostaliby uznani za „ekonomistów wulgarnych”, stanęli do wyścigu o spenetrowanie tej znajdującej się w myśli Marksa tajemnicy. Od 1885 roku, kiedy wydano tom drugi, do 1894 roku, kiedy pojawił się tom trzeci, trwał konkurs mający na celu rozwiązanie problemu „przeciętnej stopy zysku” i jej związku z „prawem wartości”[2]. Oczywiście Engels w przedmowie do tomu trzeciego zawyrokował, że żaden z uczestników nie zasłużył na nagrodę.

Wraz z pojawieniem się długo oczekiwanego tomu końcowego sprawa weszła w decydującą fazę. O samej obietnicy rozwiązania każdy mógł myśleć, co chciał. Obietnice są w pewnym sensie niewspółmierne do argumentów. Zwolennicy Marksa nie musieli przecież uznawać udanych prób obalenia obcych rozwiązań, nawet jeśli zdaniem ich autorów przedstawiane były w duchu teorii Marksa, zawsze bowiem mogli się powołać na złudne podobieństwo do obiecanego oryginału. Teraz jednak oryginał wreszcie ujrzał światło dzienne, przyczyniając się – po trzydziestu latach sporu – do powstania niezmiennego i jasno zarysowanego placu boju, na którym obie strony, zamiast nieustannie karmić się nadzieją na przyszłe odkrycia albo zmieniać jedną nieautentyczną wykładnię na inną, muszą zająć pozycję i stanąć twardo do walki. Czy Marks rozwiązał problem? Czy jego ukończony system jest zgodny z faktami, czy nie?

Na dalszych stronach zostanie to zbadane.

ROZDZIAŁ I. TEORIA WARTOŚCI I WARTOŚCI DODATKOWEJ

Kamieniami węgielnymi systemu Marksa są jego pojęcie wartości i jego prawo wartości. Bez nich niemożliwe byłoby, co często powtarzał sam Marks, jakiekolwiek naukowe wyjaśnienie procesów ekonomicznych. Sposób, w jaki Marks wywodzi swoje poglądy, był wielokrotnie przedstawiany i omawiany. Dla formalności musimy jednak krótko zrekapitulować najważniejsze elementy jego argumentacji.

Marks, prowadząc badania, by „trafić na ślad […] wartości” (t. I, s. 55), ogranicza się do towarów, przez które należy jednak rozumieć nie wszystkie dobra ekonomiczne, lecz jedynie produkty pracy przeznaczone na rynek[3]. Marks rozpoczyna od „analizy towaru” (t. I, s. 40–41). Z jednej strony towar jest pewną użyteczną rzeczą, która dzięki swoim własnościom zaspokaja jakieś ludzkie potrzeby i ma wartość użytkową, a z drugiej strony jest materialnym nośnikiem wartości wymiennej. Następnie przedstawia analizę tej drugiej cechy towaru:

Wartość wymienna występuje przede wszystkim jako stosunek ilościowy, proporcja, w jakiej wartości użytkowe jednego rodzaju wymienia się na wartości użytkowe innego rodzaju – stosunek zmieniający się nieustannie w zależności od czasu i miejsca (t. I, s. 41).

Mogłoby się zatem wydawać, że wartość wymienna jest czymś przypadkowym. Jednak w wymianie musi być coś stałego, co Marks próbuje wyśledzić. Czyni to w typowy dla siebie dialektyczny sposób:

To wspólne nie może być geometryczną, fizyczną, chemiczną ani żadną inną przyrodzoną własnością towarów. Cielesne własności towarów o tyle tylko wchodzą w ogóle w rachubę, o ile czynią towary użytecznymi, a więc czynią je wartościami użytkowymi. Z drugiej zaś strony jest rzeczą oczywistą, że stosunek wymienny towarów polega właśnie na abstrahowaniu od ich wartości użytkowych. W obrębie tego stosunku jedna wartość użytkowa ma takie samo znaczenie, co każda inna, jeżeli tylko istnieje w odpowiedniej proporcji. Albo jak mówi stary Barbon:

„Jeden rodzaj towaru jest równie dobry jak drugi, jeżeli ich wartość wymienna ma taką samą wielkość. Nie ma tu żadnej różnicy ani możności rozróżnienia między rzeczami o równej wartości wymiennej”.

Jako wartości użytkowe towary różnią się przede wszystkim jakością, jako wartości wymienne mogą różnić się tylko ilością, nie zawierają więc ani atomu wartości użytkowej.

Jeżeli więc pominiemy wartość użytkową ciał towarów, pozostaje im tylko jedna własność – ta mianowicie, że są produktami pracy. Jednakże i sam produkt pracy uległ oto niepostrzeżenie przeistoczeniu. Jeżeli abstrahujemy od jego wartości użytkowej, abstrahujemy też od jego cielesnych składników i kształtów, które czynią zeń wartość użytkową. Nie jest on już stołem, domem, przędzą czy jakąkolwiek inną rzeczą użyteczną. Znikły wszystkie jego zmysłowe przymioty. Nie jest on już także produktem pracy stolarza, murarza, przędzarza ani jakiejkolwiek innej określonej pracy produkcyjnej. Wraz z użytecznym charakterem produktów pracy znika użyteczny charakter reprezentowanych przez nie prac, znikają więc także różne konkretne postacie tych prac; prace te nie różnią się już od siebie, lecz są wszystkie sprowadzone do jednakowej pracy ludzkiej, do abstrakcyjnie ludzkiej pracy.

Rozpatrzmy teraz to residuum [resztę] produktów pracy. Pozostała z nich tylko owa widmowa przedmiotowość, czyste skrzepy niezróżnicowanej pracy ludzkiej, czyli wydatkowanej ludzkiej siły roboczej, bez względu na formę jej wydatkowania. Rzeczy te wyrażają już tylko to, że przy wytwarzaniu ich została wydatkowana ludzka siła robocza, że jest w nich nagromadzona praca ludzka. Jako kryształy tej wspólnej im substancji społecznej są one wartościami – wartościami towarów (t. I, s. 41–43).

Tym oto sposobem pojęcie wartości zostaje odkryte i określone. W swojej dialektycznej formie nie jest ona identyczna z wartością wymienną, choć pozostaje z nią, jak już teraz chciałbym stwierdzić, w najgłębszym i nierozerwalnym związku. Jest to swego rodzaju pojęciowy destylat wartości wymiennej albo, używając słów Marksa, „to wspólne, co znajduje wyraz w stosunku wymiennym, czyli w wartości wymiennej towarów”, a przedstawienie rzeczy w sposób odwrotny doprowadzi nas do „wartości wymiennej jako koniecznego sposobu wyrażania czy też formy przejawiania się wartości” (t. I, s. 43).

Od określenia pojęcia wartości Marks przechodzi do wyłożenia jej ilości i wielkości. Ponieważ praca stanowi substancję wartości, to w konsekwencji także wielkość wartości wszystkich dóbr będzie zawartą w nich ilością pracy, tj. będzie mierzona czasem pracy. Ale nie indywidualnym czasem pracy, jaki jednostka przypadkowo potrzebowała, by wytworzyć dane dobro, tylko „społecznie niezbędnym czasem pracy”, który Marks definiuje jako „czas pracy potrzebny do wytworzenia jakiejś wartości użytkowej w istniejących społecznie normalnych warunkach produkcji i przy społecznie przeciętnym stopniu umiejętności i intensywności pracy” (t. I s. 44). Dalej zaś pisze:

Tylko ilość społecznie niezbędnej pracy, czyli czas pracy społecznie niezbędny do wytworzenia jakiejś wartości użytkowej, określa wielkość jej wartości. Poszczególny towar gra tu w ogóle tylko rolę przeciętnego egzemplarza swego rodzaju. Towary, w których zawarte są jednakowe ilości pracy, czyli takie towary, które można wytworzyć w ciągu takiego samego czasu pracy, mają dlatego takie same wielkości wartości. Wartości dwóch towarów tak się mają do siebie, jak czasy pracy niezbędne do ich wytworzenia. „Jako wartości wszystkie towary są tylko określonymi ilościami zakrzepłego czasu pracy” (t. I, s. 44–45).

Następnie wyprowadzane jest wielkie„prawo wartości” na podstawie „immanentnych praw wymiany towarów” (t. I, s. 182, 192), które to prawo wartości rządzi stosunkami wymiennymi. Prawo to głosi, jak wymaga tego konsekwencja, że towary są wymieniane w stosunku do uprzedmiotowionego w nich, społecznie niezbędnego przeciętnego czasu pracy (np. t. I, s. 86). Inne formy wyrażenia tego samego prawa głoszą, że towary sprzedawane są według ich wartości (np. t. I, s. 183, 225; t. III, cz. 1, s. 282) albo że wymienia się ekwiwalent na ekwiwalent (np. t. I, s. 192, 225). Co prawda w pojedynczych przypadkach, w zależności od chwilowych wahań popytu i podaży, zdarzają się ceny wyższe lub niższe od wartości wynikającej z pracy, jednak te „wahania cen rynkowych […] równoważą się, znoszą się wzajemnie i same sprowadzają się do ceny przeciętnej jako wewnętrznej ich reguły” (t. I, s. 192, przyp. 37). Natomiast w długim okresie „w przypadkowych i wciąż zmieniających się stosunkach wymiany […] czas społecznie niezbędny […] zawsze daje o sobie gwałtownie znać jako regulujące prawo przyrody” (t. I, s. 86). Marks mówi w tym kontekście o „wiecznych prawach wymiany towarowej” (t. I, 224), „zasadzie racjonalnej” i „naturalnym prawie […] równowagi” (t. III, cz. 1, s. 282). Chociaż, jak już wspomniano, zdarzają się sytuacje, kiedy towary wymieniane są po cenach odbiegających od ich wartości, to należy je traktować jako w stosunku do tej reguły „przypadkowe” (t. I, s. 192, przyp. 37), gdyż wszelkie odchylenia powinno się uznać za „naruszenie prawa wymiany towarów” (t. I, s. 183).

Na tych podstawach teorii wartości Marks buduje drugą część swojego aparatu naukowego – słynną doktrynę wartości dodatkowej. Bada on źródła zysku, który kapitaliści otrzymują ze swojego kapitału. Kapitaliści przeznaczają określoną kwotę pieniędzy, zamieniając ją na towary, a następnie przekształcając – w ramach procesu produkcji albo bez jego udziału – w kwotę wyższą od pierwotnej. Skąd bierze się ta nadwyżka, ten wzrost kwoty w porównaniu z sumą wydaną na początku? Skąd bierze się, jak określa to Marks, „wartość dodatkowa”?[4]

Marks w typowy dla siebie dialektyczny sposób rozgranicza warunki zagadnienia. Najpierw wywodzi, że wartość dodatkowa nie może wynikać z tego, że kapitalista jako nabywca towarów kupuje towary regularnie poniżej ich wartości, ani też z tego, że jako sprzedawca sprzedaje je zazwyczaj powyżej ich wartości. Problem przedstawia się wobec tego tak: „Nasz posiadacz pieniądza […] musi nabywać towary według ich wartości, musi je sprzedawać według ich wartości, a mimo to musi w wyniku procesu wydobywać z cyrkulacji więcej wartości, niż do niej wrzucił. […] Oto warunki zagadnienia. Hic Rhodus, hic salta!” (t. I, s. 192–193).

Rozwiązanie Marks znajduje w tym, że istnieje towar, którego wartość użytkowa ma tę szczególną właściwość, iż jest źródłem wartości wymiennej. Tym towarem jest zdolność do pracy albo siła robocza. Ów towar oferowany jest na rynku przy spełnieniu podwójnego warunku: że robotnik jest osobiście wolny – w przeciwnym razie nie oferowano by na sprzedaż jego siły roboczej, tylko całą osobę jako niewolnika – i że robotnik pozbawiony jest „wszelkich rzeczy niezbędnych do urzeczywistnienia jego siły roboczej” (t. I, s. 195), inaczej preferowałby on produkcję na własną rękę i przedkładał sprzedaż wyrobów nad sprzedaż swojej pracy. Poprzez uczestnictwo w wymianie siły roboczej kapitalista uzyskuje wartość dodatkową w następujący sposób: wartość siły roboczej jako towaru jest ustalana tak samo jak wartość każdego innego towaru, czyli przez czas pracy potrzebny do jego reprodukcji – w tym wypadku przez czas pracy potrzebny do wytworzenia środków utrzymania niezbędnych robotnikowi do życia.

Jeśli przykładowo do wytworzenia niezbędnych środków utrzymania na jeden dzień potrzeba 6 godzin i, jak zakładamy, ten sam czas pracy uprzedmiotowiony jest w 3 szylingach, to siłę roboczą na jeden dzień można kupić za 3 szylingi. Jeśli kapitalista zdecyduje się ją zakupić, to jej wartość użytkowa będzie należeć do niego. Korzysta on z wartości użytkowej siły roboczej, każąc robotnikowi dla siebie pracować. Gdyby jednak kazał robotnikowi pracować dziennie tylko tyle godzin, ile jest uprzedmiotowione w jego sile roboczej i ile musi przy jej zakupie opłacić, to wartość dodatkowa nigdy by nie powstała. Sześciogodzinna praca nie może w świetle takiego założenia nadać produktowi, w którym jest uprzedmiotowiona, wartości większej od 3 szylingów, a tyle stanowi płaca przekazana przez kapitalistę. Jednak kapitaliści w ten sposób nie postępują. Jeśli kupują siłę roboczą za pewną cenę, która odpowiada tylko sześciogodzinnemu czasowi pracy, żądają od robotnika, by pracował przez cały dzień. Przez to kapitalista płaci za mniejszą liczbę godzin pracy, niż jest zawartych w produkcie, który powstaje w ciągu dnia, a zatem ów produkt ma większą wartość niż przekazana robotnikowi płaca – a różnica to wartość dodatkowa, która przypada kapitaliście.

Przykład. Załóżmy, że robotnik jest w stanie w ciągu 6 godzin przekształcić 10 funtów bawełny w przędzę. Przyjmijmy również, że do wyprodukowania tej bawełny potrzeba było 20 godzin pracy, a zatem jej wartość wynosi 10 szylingów. Załóżmy ponadto, że przędzarz zużywa w ciągu sześciogodzinnej pracy narzędzia odpowiadające czterogodzinnej pracy, a zatem wartości wynoszącej 2 szylingi – tak więc zsumowana wartość środków produkcji zużytych w procesie przędzenia wynosi 12 szylingów i odpowiada 24 godzinom pracy. Proces przędzenia bawełny „wsysa” kolejne 6 godzin pracy. Zatem gotowa przędza jest w całości produktem 30 godzin pracy, a więc ma wartość 15 szylingów. Przy założeniu, że kapitalista każe wynajętemu robotnikowi pracować jedynie 6 godzin dziennie, wytworzenie przędzy kosztuje go równe 15 szylingów: bawełna kosztowała 10 szylingów, zużyte narzędzia – 2 szylingi, a płaca – 3 szylingi. Nie pojawia się zatem wartość dodatkowa.

Całkiem inaczej jest, kiedy kapitalista każe robotnikowi pracować 12 godzin. Przez 12 godzin robotnik przerobi 20 funtów bawełny, w których uprzedmiotowionych jest 40 godzin pracy i których wartość wynosi 20 szylingów, zużywa przy tym narzędzia będące produktem 8 godzin pracy o wartości 4 szylingów. Wnosi jednak 12 godzin pracy, a zatem tworzy nową wartość równą 6 szylingom. Bilans przedstawia się następująco: przędza wytworzona w ciągu dnia kosztowała w sumie 60 godzin pracy i ma wartość 30 szylingów, wydatki kapitalisty wyniosły 20 szylingów za bawełnę, 4 szylingi za zużycie narzędzi i 3 szylingi za płacę, czyli tylko 27 szylingów, reszta to „wartość dodatkowa” równa 3 szylingom.

Według Marksa wartość dodatkowa jest skutkiem tego, że kapitalista nie płaci robotnikowi za część dnia, przez który nakazuje mu dla siebie pracować. Dzień pracy robotnika można podzielić na dwa okresy. W pierwszym okresie – przez „niezbędny czas pracy” – robotnik wytwarza środki niezbędne do utrzymania go przy życiu albo też wartość odpowiadającą tym środkom. Za tę część dnia pracy otrzymuje on ekwiwalent w postaci płacy. W drugim okresie – przez „dodatkowy czas pracy” – jest on wyzyskiwany, wytwarza „wartość dodatkową”, nie otrzymując za to żadnego ekwiwalentu (t. I, s. 245–251). „Wszelka wartość dodatkowa […] jest w substancji swej materializacją nieopłaconego czasu pracy” (t. I, s. 633).

Bardzo ważne i charakterystyczne dla systemu Marksa są następujące definicje wielkości wartości dodatkowej. Wielkość wartości dodatkowej można przedstawić w relacji do innych wielkości. Powstałe relacje i stosunki należy ściśle rozgraniczyć.

Przede wszystkim w ramach kapitału, który służy kapitaliście do zawłaszczania wartości dodatkowej, należy wyodrębnić dwie składowe, których rola w powstawaniu wartości dodatkowej jest całkowicie różna. Prawdziwie nową wartość dodatkową tworzy tylko żywa praca, którą kapitalista nakazuje wykonać robotnikowi, podczas gdy wartość zużytych środków produkcji zostaje po prostu zachowana; pojawia się ona w wartości produktu w zmienionej formie, lecz nie tworzy wartości dodatkowej. „Część kapitału, która przekształca się w środki produkcji, tzn. w materiały surowe, materiały pomocnicze i środki pracy, nie zmienia swojej wartości w procesie produkcji” – tę część Marks nazywa „kapitałem stałym”. „Część kapitału, która przekształciła się w siłę roboczą, zmienia swą wartość w procesie produkcji. Odtwarza swój własny ekwiwalent, a ponadto stwarza pewną nadwyżkę”, czyli właśnie wartość dodatkową. Dlatego Marks nazywa ją „zmienną częścią kapitału” albo „kapitałem zmiennym” (t. I, s. 242–243). Stosunek wartości dodatkowej do wyłożonej zmiennej części kapitału, w której wartość ta się „pomnaża”, Marks nazywa „stopą wartości dodatkowej”. Ten stosunek jest tożsamy ze stosunkiem „dodatkowego czasu pracy” do „niezbędnego czasu pracy” i dla Marksa jest to „ścisły wyraz stopnia wyzysku siły roboczej przez kapitał” (t. I, s. 252). Jeśli przykładowo niezbędny czas pracy, podczas którego robotnik wytwarza wartość swojej dziennej płacy równej 3 szylingom, wynosi 6 godzin, a w rzeczywistości ów robotnik pracuje w ciągu dnia przez 12 godzin, to przez kolejne 6 godzin, czyli dodatkowy czas pracy, wytwarza on wartość wynoszącą również 3 szylingi. Zatem wartość dodatkowa wynosi dokładnie tyle, ile kapitał zmienny przeznaczony na płace, czyli stopa wartości dodatkowej równa jest 100 procent.

Zupełnie osobnym zagadnieniem jest stopa zysku. Kapitalista wylicza wartość dodatkową, którą zawłaszcza, nie na podstawie kapitału zmiennego, lecz na podstawie całego wykorzystywanego przez siebie kapitału. Jeśli kapitał stały wynosi przykładowo 410 funtów szterlingów, a kapitał zmienny 90 funtów szterlingów i tyle samo wynosi wartość dodatkowa, to stopa wartości dodatkowej wynosi, tak jak w powyższym przykładzie, 100 procent, ale stopa zysku tylko 18 procent, gdyż zysk z zainwestowanego kapitału o wartości 500 funtów szterlingów wynosi 90 funtów szterlingów.

Tym bardziej oczywiste staje się teraz to, że dana stopa wartości dodatkowej może, a nawet musi prowadzić do różnych stóp zysku, w zależności od struktury kapitału: stopa zysku jest tym wyższa, im większa jest część kapitału zmiennego, a mniejsza stałego – ta druga nie wnosi nic do powstania wartości dodatkowej, choć powiększa bazę, w stosunku do której oblicza się zysk, który stanowi wartość dodatkowa określana wyłącznie przez wielkość kapitału zmiennego. Gdyby na przykład (co w rzeczywistości jest właściwie niemożliwie) kapitał stały był żaden, kapitał zmienny równał się 50 funtom szterlingom i zgodnie z powyższym założeniem stopa wartości dodatkowej wynosiła 100 procent, to uzyskana wartość dodatkowa wyniosłaby 50 funtów szterlingów. W takiej sytuacji stopa zysku, wyliczana w stosunku do całości kapitału, wyniosłaby 100 procent. Gdyby natomiast całość kapitału składała się w stosunku 4:1 z kapitału stałego i zmiennego (innymi słowy, gdyby kapitał stały wynosił 200 funtów szterlingów, a kapitał zmienny 50 funtów szterlingów), to wartość dodatkowa, wytworzona przez stopę wartości dodatkowej równą 100 procent, wyniosłaby 50 funtów szterlingów, a stopa zysku wyliczona w stosunku do całości zainwestowanego kapitału o wartości 250 funtów szterlingów równałaby się 20 procent. Gdyby w końcu stosunek ten wynosił 9:1, czyli kapitał stały był równy 450 funtom szterlingom, a kapitał zmienny 50 funtom szterlingom, to wtedy wartość dodatkową w wysokości 50 funtów szterlingów należałoby odnieść do kapitału całkowitego w wysokości 500 funtów szterlingów, co oznacza, że stopa zysku wyniosłaby tylko 10 procent.

Prowadzi to do bardzo interesujących i mających doniosłe znaczenie konsekwencji, a w dalszej kolejności do nowego etapu systemu Marksa, najważniejszej nowostki tomu trzeciego.

ROZDZIAŁ II. TEORIA PRZECIĘTNEJ STOPY ZYSKU I CEN PRODUKCJI

Konsekwencje są następujące: W różnych „gałęziach produkcji” z przyczyn technicznych różny jest „skład organiczny kapitałów” (t. III, cz. 1, s. 213). W różnych branżach, wymagających różnego rodzaju rozwiązań technicznych, podczas dnia pracy przetwarza się różne ilości surowców, a nawet jeśli rozwiązania są takie same, a ilości surowców podobne, to ich wartość może być bardzo różna, jak w przypadku miedzi i żelaza wykorzystywanych w przemyśle metalowym. Wreszcie różna może być liczba i wartość wyposażenia fabrycznego, narzędzi i maszyn przypadających na zatrudnionego robotnika. Wszystkie te różnice, poza rzadkimi wyjątkami, kiedy akurat się kompensują, prowadzić muszą do różnego stosunku kapitału stałego, zainwestowanego w środki produkcji, do kapitału zmiennego, wydatkowanego na zakup siły roboczej. Każda gałąź produkcji w gospodarce narodowej cechuje się wobec tego szczególnym „składem organicznym” zainwestowanego w niej kapitału. W świetle wcześniejszych rozważań przy tej samej stopie wartości dodatkowej w różnych gałęziach produkcji różna musi być stopa zysku, skoro – jak Marks ciągle zakłada – towary wymieniane są według ich wartości, tudzież w stosunku do uprzedmiotowionej w nich pracy.

Tutaj teoria Marksa natrafia na głośny problem, tak trudny do ominięcia i stanowiący najważniejszy punkt sporny w literaturze marksistowskiej ostatniej dekady. Z jego teorii wynika, że kapitały o jednakowej wielkości, ale o różnym „składzie organicznym” powinny przynosić różny zysk. W rzeczywistości jednak obowiązuje prawo, że kapitały o takiej samej wielkości przynoszą taki sam zysk, bez względu na różnice w ich składzie organicznym. Marks wyjaśnia tę sprzeczność następująco:

Wykazaliśmy tedy, co następuje: w różnych gałęziach przemysłu, stosownie do różnego składu organicznego ich kapitałów, a także – we wskazanych przez nas granicach – stosownie do różnego czasu obrotu tych kapitałów, istnieją różne stopy zysku; wobec tego, przy jednakowej nawet stopie wartości dodatkowej, tylko do kapitałów o jednakowym składzie organicznym – gdy czasy obrotu są jednakowe – stosuje się (w ogólnej tendencji) prawo, w myśl którego zyski mają się do siebie tak jak wielkości tych kapitałów, a więc jednakowe kapitały przynoszą w jednakowych czasach jednakowe zyski. Wywody nasze są słuszne, jeżeli opierają się na założeniu, które w ogóle było dotychczas podstawą naszych rozważań: że towary sprzedaje się według ich wartości. Z drugiej strony nie ulega wątpliwości, że w rzeczywistości – jeżeli pominąć nieistotne, przypadkowe i wzajemnie wyrównujące się różnice w stopie zysku – nie ma i być nie może różnych przeciętnych stóp zysku w różnych gałęziach przemysłu, gdyż musiałoby to obalić cały system produkcji kapitalistycznej. Toteż wydaje się, że teorii wartości nie można tu pogodzić z rzeczywistym ruchem, nie można pogodzić z rzeczywistymi zjawiskami produkcji, i dlatego należy w ogóle zrezygnować ze zrozumienia tych zjawisk (t. III, cz. 1, s. 230–231).

Jak próbuje rozwiązać tę sprzeczność Marks? W swoim rozwiązaniu rezygnuje z założenia, od którego do tej pory zawsze wychodził, mianowicie że „towary sprzedaje się według ich wartości”. W tym miejscu założenie to zwyczajnie porzuca. Później osądzimy krytycznym okiem, co oznacza to dla jego systemu. Tymczasem dokończę podsumowanie jego toku myślenia, przytaczając w tym celu jeden z jego tabelarycznych przykładów.

W tym przykładzie Marks porównuje pięć różnych sfer produkcji, cechujących się różnym „składem organicznym” zainwestowanych kapitałów, pierwotnie w oparciu o dotychczasowe założenie, że towary wymieniane są według ich wartości. Tabela 1 przedstawia konsekwencje tego założenia, przy czym c oznacza kapitał stały, a v to kapitał zmienny. Załóżmy również (za Marksem), uwzględniając różnorodność prawdziwego świata, iż wykorzystywane kapitały stałe zużywają sięw różnym tempie, co oznacza, że tylko część kapitału stałego, na dodatek różna w różnych sferach produkcji, jest w ciągu roku zużywana. Na wartość produktu naturalnie przekłada się tylko zużyta część kapitału stałego – zużyte c – podczas gdy przy obliczaniu stopy zysku bierze się pod uwagę całość zastosowanego c.

 

Tabela 1

Kapitały (stały + zmienny)

Stopa wartości dodatkowej

Wartość dodatkowa

Stopa zysku

Zużyte c

Wartość towarów

I

80c + 20v

100%

20

20%

50

90

II

70c + 30v

100%

30

30%

51

111

III

60c + 40v

100%

40

40%

51

131

IV

85c + 15v

100%

15

15%

40

70

V

95c + 5v

100%

5

5%

10

20

 

Jak możemy zobaczyć w tabeli 1, w różnych sferach produkcji, przy jednakowym wyzysku siły roboczej, stopy zysku okazują się bardzo różne z powodu różnego „składu organicznego” kapitałów. Można jednak na te same fakty i dane spojrzeć z innej perspektywy:

Po jakich cenach muszą być sprzedawane poszczególne towary, by w każdym z tych pięciu przypadków kapitał przyniósł tę samą – przeciętną – stopę zysku? Pokazuje to następna tabela. Wprowadzona zostaje tutaj „cena kosztu”. Pod tym pojęciem Marks rozumie tę część wartości towaru, która zastępuje kapitaliście cenę zużytych środków produkcji i cenę zatrudnionej siły roboczej, ale nie zawiera wartości dodatkowej ani zysku, a zatem cena kosztu równa się sumie v i zużytego c.

 

Tabela 2

Kapitały (stały + zmienny)

Wartość dodatkowa

Zużyte c

Wartość towarów

Cena kosztu

Cena towarów

Stopa zysku

Odchylenie ceny od wartości

I

80c + 20v

20

50

90

70

92

22%

+ 2

II

70c + 30v

30

51

111

81

103

22%

− 8

III

60c + 40v

40

51

131

91

113

22%

− 18

IV

85c + 15v

15

40

70

55

77

22%

+ 7

V

95c + 5v

5

10

20

15

37

22%

+ 17

 

Wyniki te Marks komentuje następująco:

Następnie Marks stwierdza, że nie jest to hipotetyczne założenie, lecz rzeczywistość. Siłą sprawcząjest konkurencja. To prawda, że z powodu różnego „składu organicznego” kapitałów „stopy zysku istniejące w różnych gałęziach produkcji są pierwotnie bardzo różne”, lecz

te różne stopy zysku konkurencja wyrównuje do ogólnej stopy zysku, która jest przeciętną tych wszystkich różnych stóp. Zysk, który zgodnie z tą ogólną stopą zysku przypada na kapitał określonej wielkości bez względu na organiczny skład tego kapitału, nazywa się zyskiem przeciętnym. Cena towaru, równająca się jego cenie kosztu plus część przypadającego na nią – odpowiednio do warunków obrotu – rocznego przeciętnego zysku z kapitału zastosowanego do produkcji towaru (a nie tylko z kapitału zużytego na jego produkcję), jest ceną produkcji towaru (t. III, cz. 1, s. 237).

Ta cena jest rzeczywiście tożsama z natural price (ceną naturalną) u Adama Smitha, z price of production (ceną produkcji) u Ricardo i z prix nécessaire (ceną konieczną) u fizjokratów (t. III, cz. 1, s. 299). W istocie stosunki wymiany pojedynczych towarów nie są już określane przez wartości owych towarów, a przez ich ceny produkcji, czyli – jak to określa Marks – „wartości przekształcają się w ceny produkcji” (np. t. III, cz. 1, s. 296). Wartość i cena produkcji są ze sobą tożsame z rzadka i w drodze wyjątku, tylko w wypadku towarów produkowanych przy użyciu kapitału, którego „skład organiczny” przypadkiem jest identyczny z przeciętnym składem całego kapitału społecznego. W pozostałych wypadkach wartość i cena produkcji z konieczności są od siebie różne. Marks rozumie to w następujący sposób:

Kapitały, które zawierają procentowo więcej kapitału stałego, czyli mniej kapitału zmiennego, niż zawiera społecznie przeciętny kapitał, nazywamy kapitałami o wyższym składzie. Na odwrót, kapitały, w których kapitał stały zajmuje stosunkowo mniej miejsca, kapitał zmienny zaś – więcej niż w społecznie przeciętnym kapitale, nazywamy kapitałami o niższym składzie (t. III, cz. 1, s. 246).

A zatem w wypadku wszystkich tych towarów, które są wytwarzane z użyciem kapitału o składzie „wyższym” od przeciętnego, cena produkcji będzie wyższa od wartości, natomiast w przeciwnych wypadkach cena produkcji będzie niższa od wartości. Oznacza to, że te pierwsze towary sprzedawane będą regularnie i z konieczności powyżej swojej wartości, natomiast te drugie poniżej swojej wartości.

Stosunek pojedynczego kapitalisty do całej wartości dodatkowej wytworzonej w społeczeństwie Marks opisuje następująco:

Chociaż więc kapitaliści różnych sfer produkcji sprzedając swe towary otrzymują z powrotem zużyte na produkcję tych towarów wartości kapitałowe, to jednak nie realizują oni tej wartości dodatkowej, którą wytworzono w ich własnej sferze produkcji podczas wytwarzania tych towarów, przeto i tego zysku, lecz tylko tyle wartości dodatkowej, a więc i zysku, ile na każdą określoną część globalnego kapitału społecznego przypada przy równym podziale całej wartości dodatkowej, czy całego zysku wytworzonego w ciągu określonego czasu przez kapitał globalny społeczeństwa we wszystkich sferach produkcji łącznie. Każdy wyłożony kapitał, niezależnie od składu, otrzymuje w każdym roku lub w innym okresie taki zysk od 100, jaki przypada przez dany okres na 100 jako odpowiednią część globalnego kapitału społecznego. Jeżeli chodzi o zysk, poszczególni kapitaliści mają się tu do siebie jak zwykli akcjonariusze towarzystwa akcyjnego, w którym udziały w zyskach przydziela się równomiernie na każde 100 jednostek wyłożonego kapitału, i dlatego różnice w udziałach poszczególnych kapitalistów zależą jedynie od wielkości kapitału ulokowanego przez każdego z nich w przedsiębiorstwie, a więc od ich stosunkowego udziału w przedsiębiorstwie, od liczby posiadanych przez nich akcji (t. III, cz. 1, s. 238).

Suma zysków równa się sumie wartości dodatkowej (t. III, cz. 1, s. 259). Przeciętny zysk nie jest niczym innym „jak całą masą wartości dodatkowej podzieloną między masy kapitałów w poszczególnych sferach produkcji proporcjonalnie do wielkości tych kapitałów” (t. III, cz. 1, s. 261).

W tym miejscu wyciągnąć należy ważny wniosek, że zysk, który osiąga pojedynczy kapitalista, nie pochodzi jedynie z zatrudnionej przez niego siły roboczej (t. III, cz. 1, s. 261), ale często również – jak w przypadku kapitału kupieckiego (t. III, cz. 1, s. 493 i n.) – w dużej mierze z pracy robotników, z którymi rzeczony kapitalista nie wchodzi w żadne relacje. Marks zadaje wreszcie jeszcze jedno pytanie, które uważa za „istotnie trudne” i na które trzeba znaleźć odpowiedź: „w jaki sposób odbywa się owo wyrównywanie zysków do poziomu ogólnej stopy zysku, skoro jest ona oczywiście wynikiem, a nie może być punktem wyjścia?” (t. III, cz. 1, s. 261).

Na początek przedstawia on pogląd, że w społeczeństwie, w którym nie dominuje jeszcze system kapitalistyczny, przez co robotnicy sami są w posiadaniu niezbędnych środków produkcji, towary faktycznie wymieniane są według ich rzeczywistych wartości, a zatem stopy zysku nie zrównują się ze sobą. Ponieważ jednak robotnicy za jednakowy czas pracy mogliby wtedy otrzymać i zatrzymać dla siebie jednakową wartość dodatkową, czyli jednakową nadwyżkę wartości ponad ich konieczne potrzeby, to w istocie rozbieżności między stopami zwrotu byłyby dla nich „okolicznością obojętną, podobnie jak dla robotnika najemnego jest dziś bez znaczenia, w jakiej stopie zysku wyraża się wyciśnięta z niego ilość wartości dodatkowej” (t. III, cz. 1, s. 265). Ponieważ stosunki, w których środki produkcji należą do robotnika, są pod względem historycznym wcześniejsze i dostrzec je można zarówno w świecie dawnym, jak i we współczesnym, na przykład w wypadku chłopa, który pracuje na posiadanej przez siebie ziemi, albo rzemieślnika, to Marks czuje się uprawniony do stwierdzenia, iż „jest rzeczą słuszną nie tylko z punktu widzenia teoretycznego, ale także z punktu widzenia historycznego uważać wartości towarów za prius cen produkcji [za to, co je poprzedza]” (t. III, cz. 1, s. 266).

Jednak w społeczeństwie zorganizowanym w sposób kapitalistyczny dochodzi do wspomnianej przemiany wartości w ceny produkcji i wynikającego z tego wyrównania się stóp zysku. Marks przedstawia najpierw wstępne rozważania na temat kształtowania się rynkowych wartości i cen, uwzględniając przy tym w szczególności przypadek, w którym kierowane na rynek towary produkowane są w różnych warunkach, by następnie bardzo jasno i treściwie wyrazić swój pogląd na temat sił napędzających proces wyrównywania się stóp zysku:

Jeżeli jednak towary sprzedaje się według ich wartości, to […] w różnych sferach powstają zupełnie odmienne stopy zysku. […] Jednakże kapitał wycofuje się ze sfery o niskiej stopie zysku i przerzuca się do innej, która ma wyższą stopę zysku. Przez taką nieustanną emigrację i imigrację kapitału, słowem, wskutek tego, że kapitał dzieli się między poszczególne sfery produkcji zależnie od tego, jak stopa zysku albo się obniża, albo się podnosi, powstaje taki stosunek podaży do popytu, że następuje wyrównanie przeciętnego zysku w różnych sferach produkcji, wskutek czego wartości przekształcają się w ceny produkcji (t. III, cz. 1, s. 295–296).[5]

ROZDZIAŁ III. KWESTIA SPRZECZNOŚCI

Wiele lat temu, zanim jeszcze pojawiły się wspomniane prace dotyczące możliwości pogodzenia jednakowej przeciętnej stopy zysku z Marksowskim prawem wartości, tak wypowiedziałem się na ten temat: „Albo produkty istotnie stale wymieniają się pomiędzy sobą w stosunku do zawartej w nich pracy […] – w takim razie niwelacja dochodów z kapitału jest niemożliwa. Albo też niwelacja dochodów z kapitału zachodzi – a w takim razie niemożliwe jest, by produkty w dalszym ciągu były wymieniane stosunkowo do zawartej w nich pracy”[6].

W obozie Marksa na faktyczną niemożność pogodzenia tych dwóch kwestii zwrócił uwagę kilka lat temu Conrad Schmidt[7]. Teraz potwierdza to sam mistrz. Zwięźle i wyraźnie stwierdza on, że jednakowa stopa zysku możliwa jest tylko wtedy, gdy towary wymieniane są po takich cenach, że część z nich sprzedawana jest powyżej swoich wartości, a część poniżej, a zatem ich ceny odchylają się w stosunku do zawartej w nich pracy. Także i tu nie można mieć wątpliwości, które z tych sprzecznych ze sobą twierdzeń odpowiada w jego opinii rzeczywistości. Jasno i wyraźnie, co zasługuje na naszą wdzięczność, tłumaczy, że według niego jest to twierdzenie o wyrównywaniu się zysków z kapitału. Równie jasno i wyraźnie stwierdza też, że poszczególne towary w rzeczywistości nie są wymieniane w stosunku do zawartej w nich pracy, lecz w zmiennym stosunku do pracy, koniecznym, by zyski z kapitału się wyrównały.

Jaki jest związek między tą doktryną, wyłożoną w tomie trzecim, a słynnym prawem wartości, przedstawionym w tomie pierwszym? Czy tom trzeci zawiera tak wyczekiwane rozwiązanie tej pozornej sprzeczności? Czy zawiera dowód, że jednakowa przeciętna stopa zysku kształtuje się „nie tylko bez naruszenia prawa wartości, lecz właśnie na podstawie tego prawa” (t. II, s. 31)? Czy też ów tom zawiera coś dokładnie odwrotnego, mianowicie stwierdzenie istnienia tak naprawdę nierozwiązywalnej sprzeczności i dowód, że ukształtowanie się jednakowej przeciętnej stopy zysku jest możliwe, jeśli i dlatego że rzekome prawo wartości nie obowiązuje?

Uważam, że każdy, kto bezstronnie i trzeźwo się temu przyjrzy, nie będzie miał w tej kwestii wątpliwości. W tomie pierwszym wielki nacisk kładziono na to, że wszelka wartość zasadza się na pracy i tylko na pracy oraz że wartości towarów kształtują się względem siebie w stosunku do czasu pracy niezbędnego do ich wyprodukowania. Twierdzenia te wyprowadzano bezpośrednio i wyłącznie ze stosunków wymiany towarów, którymi rządzi „immanentne” prawo. Nakazywano nam rozpoczynać „analizę od wartości wymiennej, czyli od stosunku wymiennego towarów, aby trafić na ślad ukrytej tam wartości” (t. I, s. 55). Wartość miała być „tym wspólnym, co znajduje wyraz w stosunku wymiennym” (t. I, s. 43). Z naciskiem przedstawiano nam niedopuszczający żadnego wyjątku wniosek, że równość pomiędzy dwoma wymienianymi towarami oznacza, iż tkwi w nich „coś wspólnego o tej samej wielkości”, do czego każdy z tych towarów „musi […] dać się sprowadzić” (t. I, s. 42). Pomijając zatem chwilowe i przypadkowe odchylenia, które wydają się „naruszeniem prawa wymiany towarów” (t. I, s. 183), w długim okresie muszą być co do zasady wymieniane te towary, w których uprzedmiotowiona jest jednakowa ilość pracy. Teraz jednak, w tomie trzecim, mówi nam się wprost, że to, co według doktryny wyłożonej w tomie pierwszym jest konieczne, wcale konieczne nie jest i być nie może – że poszczególne towary są i muszą być wymieniane w stosunku innym niż wynikającym z uprzedmiotowionej w nich pracy, jak też że nie jest to zjawisko przypadkowe i przejściowe, ale konieczne i trwałe!

Niestety nie dostrzegam żadnego wyjaśnienia ani rozwiązania dla wspomnianej sprzeczności. Widzę tylko ową sprzeczność. Tom trzeci przeczy tomowi pierwszemu. Teorii przeciętnej stopy zysku i cen produkcji nie można pogodzić z teorią wartości. Do takiego wniosku musi dojść, jak sądzę, każdy logicznie myślący człowiek. Wygląda na to, że takie odczucie jest całkiem powszechne. Loria w swoim pełnym pasji i kwiecistym stylu stwierdza, że jest zmuszony do przedstawienia „twardego, ale sprawiedliwego sądu”, iż Marks przedstawił „mistyfikację zamiast rozwiązania”. W wydaniu trzeciego tomu dostrzega „rosyjską kampanię” systemu Marksa, „całkowite bankructwo jego teorii”, „naukowe samobójstwo”, „wyraźne porzucenie swojej wcześniejszej doktryny” (l’abdicazione più esplicita dela dottrina stessa) oraz „przyznanie pełnej racji najbardziej ortodoksyjnym teoriom pogardzanych ekonomistów”[8].

Nawet Werner Sombart, któremu tak blisko do systemu Marksa, stwierdza, że prawdopodobnym skutkiem tomu trzeciego będzie „powszechne niedowierzanie” wśród większości czytelników. Pisze on:

Większość nie będzie w ogóle skłonna uznać „rozwiązania problemu przeciętnej stopy zysku” za rozwiązanie. Uzna, że węzeł został przecięty, a nie rozwiązany. Skoro z otchłani wyłania się „całkiem zwyczajna” teoria kosztów produkcji, oznacza to tylko tyle, że słynna teoria wartości po prostu została porzucona. Skoro w końcu zyski wyjaśnione są kosztami produkcji, to czemu miał służyć ten nieporęczny aparat teorii wartości i teorii wartości dodatkowej?[9]

Dla siebie samego Sombart rezerwuje jednak inny osąd. Podejmuje on osobliwą próbę uratowania teorii, pozbywając się przy tym większej jej części, przez co muszę uznać za wątpliwe to, czy jego wysiłki przyniosą mu wdzięczność kogokolwiek popierającego teorię Marksa. Tej ze wszelkich miar interesującej i pouczającej próbie przyjrzę się jeszcze później. Teraz jednak z uwagą i starannością, na którą ta sprawa zasługuje, zbadam doktrynę mistrza.

Marks oczywiście musiał przewidywać, że jego rozwiązaniu będzie się zarzucać, iż nie jest rozwiązaniem, ale porzuceniem teorii wartości. Świadczy o tym antycypowana przez niego obrona, obecna w systemie Marksa może nie w formie, ale na pewno w treści. Marks nie omieszkał bowiem w wielu miejscach wyrazić przekonania, że choć stosunkami wymiany rządzą bezpośrednio różne od wartości ceny produkcji, to wszystko odbywa się zgodnie z prawem wartości, które przynajmniej „w ostatniej instancji” rządzi cenami. Marks próbuje to stanowisko podeprzeć różnymi pod względem charakteru wyjaśnieniami i uwagami.Marks nie stosuje tutaj swojej zwyczajowej metody, nie przedstawia formalnego i zamkniętego dowodu, lecz jedynie liczne i przypadkowe spostrzeżenia w oparciu o różne argumenty lub opinie, które można by za argumenty uznać. W takiej sytuacji nie sposób ocenić, któremu z argumentów Marks chciał nadać największą wagę ani jak postrzegał wzajemne związki pomiędzy różniącymi się od siebie racjami. Niemniej musimy każdemu z tych argumentów uważnie i bezstronnie się przyjrzeć, by uczynić zadość zarówno naszemu krytycznemu zadaniu, jak i samemu mistrzowi.

Spośród przedstawionych przez Marksa spostrzeżeń wyróżnić można, w mojej opinii, cztery rodzaje argumentów na poparcie częściowej bądź całkowitej ważności prawa wartości:

– pierwszy argument: nawet jeśli poszczególne towary sprzedawane są powyżej lub poniżej swojej wartości, to poszczególne odchylenia znoszą się wzajemnie, a „w samym społeczeństwie – jeżeli wszystkie gałęzie produkcji będziemy traktowali jako jedną łączną całość – suma cen produkcji wytworzonych towarów równa jest sumie ich wartości” (t. III, cz. 1, s. 240);

– drugi argument: „prawo wartości rządzi ruchem cen, albowiem przedłużenie lub skrócenie czasu pracy niezbędnego do produkcji towarów wywołuje wzrost lub spadek cen produkcji” (t. III, cz. 1, s. 269);

– trzeci argument: prawo wartości w opinii Marksa rządzi z pełną mocą wymianą towarów w pewnych warunkach „pierwotnych”, w których przemiana wartości w ceny produkcji jeszcze się nie dokonała;

– czwarty argument: w złożonej gospodarce narodowej prawo wartości „reguluje” ceny produkcji przynajmniej pośrednio i „w ostatniej instancji”, dlatego że globalna wartość towarów, determinowana przez prawo wartości, reguluje globalną wartość dodatkową, ta zaś reguluje „wysokość przeciętnego zysku, a więc i wysokość ogólnej stopy zysku” (t. III, cz. 1, s. 270).

 

Przyjrzyjmy się teraz tym argumentom po kolei.

 

Pierwszy argument

Marks przyznaje, że poszczególne towary wymieniane są powyżej albo poniżej ich wartości, w zależności od tego, czy udział kapitału stałego wykorzystanego do ich produkcji jest wyższy albo niższy od przeciętnego. Kładzie on jednak nacisk na to, że pojedyncze odchylenia w przeciwne strony wzajemnie się kompensują albo znoszą, przez co suma wszystkich zapłaconych cen odpowiada w pełni sumie wszystkich wartości: „w takim samym stosunku, w jakim jedną część towarów sprzedaje się poniżej ich wartości, drugą część sprzedaje się powyżej ich wartości” (t. III, cz. 1, s. 236). I dalej:

Łączna cena towarów I–V[10] równałaby się zatem ich łącznej wartości, […] w istocie rzeczy stanowiłaby pieniężny wyraz łącznej ilości pracy, minionej i nowo dodanej, zawartej w towarach I–V. W taki to sposób w samym społeczeństwie – jeżeli wszystkie gałęzie produkcji będziemy traktowali jako jedną łączną całość – suma cen produkcji wytworzonych towarów równa się sumie ich wartości (t. III, cz. 1, s. 240).

Z tego wreszcie mniej lub bardziej wyraźnie wyprowadzany jest argument, że prawo wartości zachowuje ważność przynajmniej dla sumy wszystkich towarów albo dla społeczeństwa traktowanego jako całość:

Wyrównuje się to zawsze w ten sposób, iż wartości dodatkowej wchodzi do jednego towaru o tyle za dużo, o ile do innego wchodzi jej za mało, wobec czego odchylenia od wartości zawarte w cenach produkcji towarów wzajemnie się kompensują. W produkcji kapitalistycznej ogólne prawo toruje sobie zawsze drogę jedynie w sposób powikłany i przybliżony, jako dominująca tendencja, jako nie dająca się nigdy dokładnie ustalić przeciętna nieustannych wahań (t. III, cz. 1, s. 242–243).

W literaturze marksistowskiej nie jest to argument nowy. Kilka lat temu podobny argument jeszcze wyraźniej wysunął Conrad Schmidt. Próbując rozwiązać problem przeciętnej stopy zysku, Schmidt doszedł do wniosku, że poszczególne towary nie mogą być wymieniane w stosunku do zawartej w nich pracy, choć przyjął inny tok rozumowania niż Marks. Również Schmidt musiał sobie zadać pytanie, czy w obliczu tego faktu można jeszcze mówić o ważności Marksowskiego prawa wartości. Na pytanie to odpowiedział twierdząco w oparciu o bardzo podobny argument[11].

Osobiście uważam ów argument za całkowicie niepoprawny. Przedstawiłem uzasadnienie takiego poglądu kilka lat temu i nie ma powodu, bym zmieniał swój tok rozumowania w odniesieniu do zacytowanych słów Marksa. Spytałem wówczas Schmidta, co uchowało się ze słynnego prawa wartości po tym, jak zostało ono właściwie porzucone. Następnie zaś stwierdziłem:

O tym, że uchowało się z niego niewiele, najlepiej mogą świadczyć wysiłki autora, by dowieść, że mimo wszystko prawo wartości zachowało ważność. Przyznawszy, że faktyczne ceny towarów odchylają się od ich wartości, zauważa on, że owe odchylenia dotyczą cen poszczególnych towarów i zanikają, kiedy tylko weźmie się pod uwagę sumę poszczególnych towarów (roczny produkt narodowy). Suma cen zapłaconych za cały produkt narodowy z pewnością jest całkowicie zbieżna z wartością skrystalizowaną w tym produkcie.[12]

Nie wiem, czy uda mi się wystarczająco dobitnie przestawić doniosłość tego twierdzenia, mimo to spróbuję:

Jaki jest w ogóle cel „prawa wartości”? Celem tym jest przecież nic innego jak wyjaśnienie obserwowanych w rzeczywistości stosunków wymiany. Chcemy wiedzieć, dlaczego w wymianie surdut równa się 20 łokciom płótna, dlaczego 10 funtów herbaty równa się 1/2 tony żelaza itd. Tak właśnie Marks postrzegał cel prawa wartości. O stosunku wymiany może być mowa tylko w przypadku wymiany różnych i pojedynczych towarów. Kiedy jednak ktoś traktuje wszystkie towary jako całość i sumuje ich ceny, to rozmyślnie i z konieczności pomija stosunki zachodzące w ramach tej całości. W ramach tej całości względne różnice cen kompensują się. Tyczy się to na przykład stosunku wymiany między herbatą a żelazem: kiedy herbata jest warta więcej od żelaza, wtedy żelazo jest warte mniej od herbaty. Kiedy badamy stosunki wymiany towarów w gospodarce narodowej, to odpowiedzią na nasze pytanie nie jest suma wszystkich cen traktowanych jako całość, tak samo jak odpowiedzią na pytanie o to, ile mniej czasu od swoich konkurentów potrzebował zwycięzca na ukończenie wyścigu, nie jest to, że wszyscy zawodnicy razem wzięci potrzebowali 25 minut i 13 sekund!

Sprawa przedstawia się następująco. Na pytanie o problem wartości marksiści najpierw odpowiadają, powołując się na swoje prawo wartości, że towary wymieniane są w stosunku do zawartego w nich czasu pracy, a następnie – w mniej lub bardziej zawoalowany sposób – porzucają tę odpowiedź, kiedy zajmują się domeną wymiany poszczególnych towarów, jedyną domeną, gdzie pytanie to ma w ogóle jakiekolwiek znaczenie. A zatem z pełną mocą trzymają się swojej odpowiedzi tylko wtedy, gdy mowa o całym produkcie narodowym, czyli w domenie, gdzie takie pytanie jest bezprzedmiotowe. Ich odpowiedzi na właściwe pytanie o problem wartości przeczą fakty, a w jedynym przypadku, kiedy tej odpowiedzi fakty nie przeczą, nie stanowi ona faktycznego rozwiązania problemu, a co najwyżej odpowiedź na zupełnie inne pytanie.

Nie jest to jednak również odpowiedź na inne pytanie. Nie jest to żadna odpowiedź, a jedynie prosta tautologia. Każdy ekonomista wie, że towary w ostatecznym rozrachunku wymieniane są na towary – gdy spojrzy za zasłonę powstałą w wyniku użycia pieniądza. Każdy wymieniany towar jest jednocześnie towarem i ceną oferowaną w wymianie. Suma wszystkich towarów jest zatem równa sumie zapłaconych za nie cen. Innymi słowy, cena całego produktu narodowego to nic innego jak produkt narodowy. W tych okolicznościach prawdą jest zatem to, że suma cen zapłaconych za cały produkt narodowy jest całkowicie zbieżna z sumą skrystalizowanej w tym produkcie wartości albo pracy. Takie tautologiczne twierdzenie samo w sobie nie prowadzi do rozwoju prawdziwej wiedzy naukowej ani nie może stanowić testu dla poprawności rzekomego prawa, że towary wymieniane są w stosunku do uprzedmiotowionej w nich pracy. Równie dobrze – albo równie źle – można by weryfikować wszystkie inne „prawa”, w tym „prawo”, że towary wymieniane są według ich ciężaru! Skoro 1 funt złota jako „pojedynczy towar” nie został wymieniony na 1 funt żelaza, lecz na 40 000 funtów żelaza, to suma cen, które łącznie zapłacono za 40 000 funtów żelaza i 1 funt złota, wynosi nie mniej i nie więcej jak 40 000 funtów żelaza i 1 funt złota. Łączny ciężar sumy cen – 40 001 funtów – odpowiada zatem dokładnie wynoszącemu 40 001 funtów łącznemu ciężarowi uprzedmiotowionemu w sumie towarów. Czy zatem to ciężar jest prawdziwą miarą określającą stosunki wymiany towarów?[13]

Te słowa odnoszą się również do Marksa. Mogę dodać jedynie tyle, że Marks, rozwijając krytykowaną tutaj argumentację, popełnił dodatkowy błąd, którego nie znajdziemy u Schmidta. W przytoczonym wcześniej fragmencie Marks stara się znaleźć poparcie dla idei, że nawet jeśli prawo wartości nie działa w poszczególnych przypadkach, to i tak faktycznie obowiązuje. Stwierdziwszy, że „odchylenia od wartości zawarte w cenach produkcji wzajemnie się kompensują”, dodaje on, iż „w produkcji kapitalistycznej ogólne prawo toruje sobie zawsze drogę jedynie w sposób powikłany i przybliżony, jako dominująca tendencja, jako nie dająca się nigdy dokładnie ustalić przeciętna nieustannych wahań” (t. III, cz. 1, s. 242–243).

Marks myli tutaj dwie różne sprawy: przeciętną wahań oraz przeciętną trwale i zasadniczo niejednakowych wielkości