Mam na imię Ania - Anita Scharmach - ebook + audiobook + książka

Mam na imię Ania ebook i audiobook

Anita Scharmach

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Anna Mikołajska jest zdolną, odnoszącą sukcesy dziennikarką. Jej życie wydaje się idealne: przy kochającym mężu, w przepięknym mieszkaniu. Nikt nie wie, że to tylko pozory, kobieta opanowała swoją rolę do perfekcji, zaś za zamkniętymi drzwiami domu przeżywa piekło. Pewnego dnia dostaje zadanie napisania reportażu z ośrodka leczenia uzależnień. Wyjazd tam okazuje się nie tylko wyzwaniem zawodowym, lecz także iskrą, która rozpali w niej ogień buntu i da jej siłę na odmianę życia.

Czy Ani uda się pokonać demony przeszłości?

Czy pozna prawdziwą miłość?

Co jeszcze czeka na nią za zakrętem życiowej drogi?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 235

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 42 min

Lektor: Agnieszka Krzysztoń

Oceny
4,6 (61 ocen)
44
12
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Paola410

Nie oderwiesz się od lektury

super
00
Margaret257

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, książka wciąga
00
LidkaM76

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wzruszająca historia Ani przy której nie jedna łezkę uroniłam poleca ja do przeczytania.Smutna ale jak prawdziwa z życia podobna do wielu kobiet w dzisiejszym świecie może i do mojego życia.
00
margot48

Nie oderwiesz się od lektury

Warto przeczytać
00
KasikMa

Dobrze spędzony czas

Smutna z ludzkimi dramatami... Szkoda ze się nie zakończyła happy endem nie mniej takie życie jest.
00

Popularność




Copyright © Anita Scharmach Copyright © 2021 by Lucky
Projekt okładki: Ilona Gostyńska-Rymkiewicz
Zdjęcia na okładce: Stanislav Boris Ryaposovobie (stock.adobe.com)
Skład i łamanie: Mariusz Dański
Redakcja i korekta: Barbara Ramza-Kołodziejczyk
Wydanie I
Radom 2021
ISBN 978-83-66332-70-6
Wydawnictwo Lucky ul. Żeromskiego 33 26-600 Radom
Dystrybucja: tel. 501 506 203 48 363 83 54
Konwersja: eLitera s.c.

Małe rzeczy czynią czasem wielkie cuda...

Sylwii Joncel,

Kobiecie o Wielkim Sercu,

Mojemu Aniołowi,

Mojej BOHATERCE

Rozdział 1

Dżentelmen

– Cześć, Aniu – usłyszałam.

– Cześć. – Uśmiechnęłam się szeroko i weszłam do biurowej stołówki. Zapomniałam wziąć śniadania, przecież wychodziłam do pracy w pośpiechu. Za ladą leżały najróżniejsze zestawy śniadaniowe, kanapki, sałatki, jogurty, płatki... a ja miałam tylko pięć złotych w kieszeni.

– Poproszę sałatkę z cieciorką, pestkami słonecznika i suszonymi pomidorami, cztery dziewięćdziesiąt, tak? – zapytałam panią Krysię, od lat pracującą w redakcyjnym barze.

– Nie, pani Aniu, od maja kosztuje sześć złotych, była podwyżka na wszystkie artykuły. Prezes dał aneks do umowy naszemu Antkowi, a jego nie stać na najem za taką kwotę, dlatego podwyższył ceny.

– Oj, to może jogurt, zapomniałam portfela.

Schowałam resztę pieniędzy do kieszeni spodni.

– Ej tam, weźmie pani te pomidory, a jutro doniesie złotówkę. – Pani Krysia położyła pudełko z sałatką na ladzie i nabiła sześć złotych, czekając na zapłatę. Wyjęłam ponownie grosze z kieszeni i liczyłam. Zapłaciłam za śniadanie i uśmiechnięta pobiegłam do redakcji. Czekały tam już moje koleżanki z teamu. Karolina jak zwykle wyglądała świetnie, jej długie, proste blond włosy opadały na gołe ramiona. Bluzka w stylu carmen wspaniale podkreślała jej kości obojczykowe. Siedziała na biurku, popijając kawę.

– Cześć, Aniu! – Basia podniosła się z fotela i podbiegła do mnie. – Słyszałaś już, jaki nam temat od poniedziałku Borys szykuje? – Ma piękną sukienkę, pomyślałam, patrząc na ciemnowłosą Baśkę rozmiaru petite. Kreacja była czarna z kolorowymi akcentami różnorodnych kwiatów.

– Nic nie wiem, a co jest?

– Borys zapowiedział reportaż na temat alkoholizmu i narkotyków wśród młodzieży, ponoć to teraz plaga. Licealiści. Waha się tylko, kogo wytypować do tego zadania. Z tego co ptaszki ćwierkają, myśli o tobie. – Napiła się kawy. – Co ty na to, Anka?

– Super, skoro bierze mnie pod uwagę, znaczy że jestem czegoś warta. – Podeszłam do biurowej kuchni i nalałam sobie kawy z ekspresu. Była to moja pierwsza kawa od piątku.

– To dlatego, że jesteś najmłodsza. My wszystkie przekroczyłyśmy już trzydziestkę, tylko ty jeszcze nie, a i czas jest dla ciebie łaskawy i wyglądasz jak nastolatka – do rozmowy dołączyła Magda, rudowłosa piękność. Jaki kolor włosów, taki charakter, kąsać potrafiła. Znana była z ostrego języka i ciętej riposty.

Usiadłam przy biurku w moim gabinecie, analizując słowa dziewczyn. Cóż, rzeczywiście wyglądałam młodo jak na dwadzieścia dziewięć lat, miałam dziewczęcą urodę, szczupłe ciało, krótkie ciemne włosy i szeroki uśmiech. Dziewczyny porozsiadały się na moim biurku i wspólnie debatowałyśmy nad ewentualnym tematem na reportaż. Popijając kawkę, nie zauważyłyśmy przekraczającego progi mojego biura szefa, Borysa.

– Dobrze się bawicie? – Stanął na środku pokoju, ubrany w trampki, czerwone spodnie, zielone polo i z żelem we włosach. Cóż, znawcą mody czy bożyszczem nastolatek trudno go nazwać, bliżej mu było do ogrodowego krasnala przed niemieckim domem, ale tylko z wyglądu. Borys był wymagającym naczelnym, co odzwierciedlało się w wyborze do zespołu tylko najlepszych. O pracę w naszym czasopiśmie zabiegały osoby z czołówki polskich dziennikarzy. Rzadko kiedy zwalniał się etat. Dziennikarze trzymali się stołków rękami i nogami.

– A tak, szefie, bawimy się znakomicie, zachodząc w głowę, komu pan da nowy temat. Ma już szef kandydata? – wesoło odpowiedziała Karolina, zeskakując z mojego biurka.

– A mam, Anka, zajmiesz się tym. – Rzucił mi na biurko teczkę z dokumentami i wyszedł, żegnając się z nami krótkim: „do roboty”. Dziewczyny zaczęły studiować dokumenty.

– Ania, będziesz musiała wcielić się w rolę nałogowca, aby wejść w ich środowisko, trudne zadanie – zadumała się Karolina. Podeszłam do nich, odebrałam teczkę z rąk Magdy i czytałam: „ludzie po przejściach, uczennice, matki, żony zagubione w świecie, ale też chłopcy niewiedzący jak odnaleźć się w świecie po wyjściu z kręgu nastoletnich gangów (...) Rany, jak ja dam sobie z tym radę... – pomyślałam. Odłożyłam teczkę, do której z marszu dobrała się Magda. Widziałam, jak chłonie lekturę.

– Musisz koniecznie to rozpracować, będzie piękny artykuł, można by nawet zaplanować cykl...

Zasiadłyśmy do pracy. Odebrałam sto trzydzieści maili, milion telefonów z pytaniami: „co może pani zrobić, aby nam pomóc” czy „ile kosztuje wydanie czasopisma, bo chciałbym wydać książkę”. Bolała mnie głowa, ale nie traciłam dobrego humoru. Rozbawiałam towarzystwo, co rusz rzucając dowcipami.

Zajrzałam raz jeszcze do teczki z dokumentami, która mnie przyciągała i nie pozwalała skupić się na pracy. Zastanawiałam się, jaką rolę będę musiała odegrać, aby wpasować się w grono alkoholików czy narkomanów. Mam wcielić się w pijaka czy ćpuna? Jak będzie wyglądał proces montażu mojego reportażu? Co na moje nowe obowiązki powie Paweł? Zapewne nie będzie szczęśliwy, że wychodzę z domu.

– Aniu, pozwól do mnie. – Borys kiwnął na mnie i wszedł do kuchni.

– Teraz? – Podniosłam oczy znad dokumentów.

– Tak, tylko kawę sobie zaparzę.

Szłam za szefem długim, nasłonecznionym korytarzem. Borys wszedł do oszklonego gabinetu i usiadł za biurkiem. Nie czekał na moje pytania, tylko zaczął mówić:

– Pojedziesz do ośrodka terapii uzależnień, będziesz musiała się tam zameldować na dwa tygodnie. To ośrodek zamknięty. Nie będziesz mogła wychodzić z niego ani kontaktować się z kimkolwiek. Powiadom męża o tym, nad czym teraz pracujemy, choć wiem, że nie będzie łatwo. Na szczęście Paweł jest w tobie zakochany, więc to zrozumie. Opracowaliśmy temat twojego nałogu, będziesz musiała wcielić się w rolę trzeźwej alkoholiczki, która daje przykład trzeźwości i wskazuje młodym drogę, pokazuje, że można odbić się od dna.

– Dwa tygodnie bez kontaktu z rodziną? – zapytałam nieśmiało.

– Anka, nie w tym tkwi problem. Ty się martw, jak zagrać, abyś urealniła swoją postać, a nie że zakochany Pawełek nie powie „kocham cię” na dobranoc! – Borys podniósł głos. – Pamiętaj, że za tym zadaniem idzie spora premia. Może to będzie argument. – Zapisał kwotę na kartce i przedstawił mi czterocyfrową liczbę, wysokość dodatkowego wynagrodzenia. Na mnie nie robiło to wrażenia, ale Pawłowi zapewne się spodoba.

– Jeszcze jedno, Aniu... W piątek meldujesz się w ośrodku na Kaszubach. Zabierasz ze sobą tylko niezbędne rzeczy. Będziesz mieszkała sama w pokoju, dzięki czemu reportaż będziesz mogła pisać na bieżąco. Wszystko notuj i nie zdradź się z tym, kim jesteś, bo daję głowę, że z marszu by cię znienawidzili.

– Rozumiem. – Poprawiłam włosy, zakładając je za ucho. Krótka fryzura sprawiała, że niekiedy odstawały w różnych kierunkach.

Wyszłam od Borysa ze wzrokiem wbitym w podłogę, myśląc o tym, co powiem w domu.

– Halo? – odebrałam telefon od męża. – Oczywiście, kupię... ale, Paweł, nie zostawiłeś mi ani grosza – ściszyłam głos, skrępowana rozmową. – Dobrze, oczywiście, ile mogę zabrać? Dobrze, pa... Kończę jak zwykle...

– Coś ty taka wystraszona, stało się coś? Jak nie masz pieniędzy, to ci pożyczę – usłyszałam głos Wiktora. Zamurowało mnie, nie wiedziałam, że ktoś mnie podsłuchiwał. – Anka, słyszysz?

– Wiktorku, nie podsłuchuje się czyichś rozmów. – Uśmiechnęłam się, żeby rozładować atmosferę, choć jednocześnie czułam, jak moją twarz pokrywa rumieniec wstydu, paniki.

– Nie podsłuchiwałem, tylko usłyszałem – odpowiedział zupełnie spokojnie, opierając się ramieniem o ścianę.

– To jakieś nieporozumienie, po prostu zapomniałam portfela, a po pracy miałam zrobić zakupy, sam rozumiesz, obiad i takie tam. – Szybko podeszłam do biurka. Zabrałam się do pracy. Kiedy się odwróciłam, Wiktor nadal stał w korytarzu i analizował naszą rozmowę. Wróciłam do moich zadań, musiałam poznać każdego członka grupy, do której miałam się dostać. Zerknęłam na korytarz, Wiktor właśnie odchodził. Wsadziłam nos między kartki: Rafał narkoman, Basia alkoholiczka, Jola prostytutka, ja trzeźwa alkoholiczka. Zrobiłam mnóstwo notatek, stworzyłam plan działania w komputerze. Spojrzałam na ogromny zegar wiszący tuż nad drzwiami wyjściowymi. Dochodziła szesnasta, więc spakowałam wszystko do segregatora i pośpiesznie ruszyłam na parking.

Szybko jechałam do domu. Wbiegłam, zabrałam pieniądze i pędem ruszyłam do osiedlowego sklepu. Sięgnęłam do kieszeni płaszcza i wyjęłam z niego listę zakupów: chleb razowy wieloziarnisty, wędlina „z borów” – ulubiona Pawła – pomyślałam – ser z dziurami – ulubiony Pawła, jeszcze pleśniowy, ale koniecznie lazur, i metka kaszubska.

W sklepie wyjątkowo nie było zbyt dużo klientów, dlatego swobodnie mogłam zrobić zakupy. Po kolei wkładałam wszystko do koszyka. Tylko po owoce będę musiała podejść do pobliskiego warzywniaka, przecież Paweł nie lubi owoców z marketu. Koniecznie muszą być „od babci z dołu”, jak zwykł mawiać. Wyłożyłam starannie produkty na taśmę i czekałam na rachunek. Wróciłam się jeszcze po szynkę parmeńską. Sięgnęłam po nią z chłodzonego regału i szybkim krokiem wróciłam do kasy.

– Siedemdziesiąt osiem pięćdziesiąt – głos kasjerki wyrwał mnie z zamyślenia. – O, przepraszam, wciągnęło mi rolkę, czy muszę pani drukować paragon?

– Nie, dziękuję – odpowiedziałam, spojrzawszy na wystraszoną sprzedawczynię. Do koszulki z logo marketu miała przyczepioną wizytówkę:

„kasjer

mam na imię Magda,

uczę się”.

Mimo że była już starsza, widać było, że obsługa kasy to dla niej nowość. Starałam się zliczyć wszystko w pamięci. Spakowałam niewielkie zakupy i ruszyłam po owoce.

– Dzień dobry, pani Aniu – przywitała mnie sprzedawczyni, która z pewnością dorabiała sobie do emerytury.

– Dzień dobry. – Uśmiechnęłam się.

– To co zwykle? – zapytała, zdejmując jedną z pliku siatek powieszonych na haczyku.

– Tak, poproszę.

Starsza pani włożyła do siatki jabłka, dwie gruszki, kiść winogron i włoszczyznę. Pamiętała upodobania Pawła, dlatego jabłka i gruszki oglądała dwa razy, zanim je spakowała, musiały być bez plam czy uszkodzeń. Uregulowałam rachunek i wróciłam do domu. Weszłam do klatki schodowej, zahaczając jeszcze o skrzynkę pocztową. Jak zwykle było w niej sporo reklam, jakieś rachunki i list do sąsiadów. Listonosz czasami się mylił i wrzucał do nas coś adresowanego drzwi obok, zazwyczaj w takiej sytuacji sama oddawałam korespondencję do rąk właściciela. Tym razem też tak zrobiłam. Swoją pocztę włożyłam do torebki, zabrałam siatki i zapukałam do drzwi sąsiada.

– Dzień dobry, sąsiedzie, poczta do pana – zaśmiałam się.

– O, dziękuję serdecznie, czekałem właśnie na ten list. Syn ma przyjechać do mnie na weekend, a właśnie kupiłem mu kolekcjonerskie znaczki, rozumie pani... – Uśmiechnął się szczerze. – Taki ze mnie weekendowy tata – wyjaśnił.

– Weekendowy, nie weekendowy, ale kochany! – Wręczyłam kopertę i poszłam w kierunku swojego mieszkania. Usłyszałam jeszcze głośne „dziękuję”, które echem rozniosło się po korytarzu, i dźwięk zamykanych drzwi.

Kiedy przyszłam, Paweł już na mnie czekał. Siedział przy kuchennym stole, nad pustym talerzem. Ręce spoczywały na blacie.

– Cześć, kochanie. – Podeszłam do niego i pocałowałam go w głowę. Miał włosy starannie zaczesane na lewy bok. Codziennie poświęcał fryzurze dobrych kilka minut. Zaczesywał włosy, wcierając w nie żel.

– Długo mam czekać na obiad? – odpowiedział mi pytaniem. Wiedziałam, że nie jest dobrze. Ten tembr głosu był już mi znany. Nie wróżył nic dobrego.

– Już podgrzewam ci zupę, wiesz, musiałam szybko zrobić zakupy, ale zobacz, kupiłam twoją ulubioną szynkę. – Podłożyłam mu pod nos kawałek szynki, aby do jego zmysłów dotarł zapach, co mogłoby go skłonić do zmiany tematu.

– Po ile był kilogram?

– Nie mam pojęcia, nie spojrzałam. – Zamieszałam chochlą w garnku.

– Masz przecież paragon, sprawdź i do cholery, umyj ręce, zanim zabierzesz się do obiadu. – Zamilkł na chwilę. – I nałóż mi tej cholernej zupy! – krzyknął.

– Nie mam paragonu, kasjerce wciągnęła się taśma. – Odłożyłam łyżkę wazową i pośpiesznie umyłam ręce. Ciepła woda sprawiła przyjemność moim lekko zmarzniętym dłoniom.

– Wszystko potrafisz spieprzyć.

Wstał od stołu i chciał wyjść z kuchni. Zatrzymał się w progu, kiedy usłyszał moje słowa:

– Paweł, to tylko paragon.

– Tak, tylko paragon? To po ile był kilogram tej szynki? – Podniósł pakunek z wędliną i rzucił nim we mnie, wtedy zobaczyłam naklejkę z kodem na opakowaniu.

– O, jest, trzydzieści sześć złotych za kilogram, zobacz. – Uradowana odnalezieniem ceny pokazałam mu zawiniątko.

– Drogo. – Szturchnął mnie ramieniem i wyszedł.

Zastanawiałam się, dlaczego taki jest. Byliśmy majętni, Paweł bardzo dobrze zarabiał, mnie w redakcji też się powodziło. Nasze mieszkanie było elegancko urządzone, można by rzec żurnalowo. A każdy grosz wyliczał. Każdą złotówkę oglądał z dwóch stron, zanim wydał. Nie żałował pieniędzy na ubrania, buty czy perfumy. Musiał być dobrze, markowo ubrany. Zabierał mnie do drogich restauracji i nie szczędził napiwków. Tam gdzie widzieli go ludzie, uwielbiał opływać w luksus, wówczas nie oszczędzał. „Na tacę” w kościele też dawał duże pieniądze, żeby ludzie widzieli, bo choć był ateistą, do kościoła chodził, aby mieć nieskazitelną opinię. Jeździł mercedesem klasy S. Według sąsiadów był uczciwym, zakochanym we mnie, zawsze żartującym mężczyzną. Według nich miałam szczęście, że jestem jego żoną. Żoną gościa na poziomie, szanowanego i wzbudzającego zainteresowanie wśród innych. Dla mnie niegdyś był ideałem, dzisiaj wrogiem, którego bardzo się bałam. Kiedy Paweł wstawał rano do pracy, ja musiałam już być po porannej toalecie, musiało na niego czekać śniadanie, a na stole przy kawie miało czekać aktualne czasopismo. Dobrze, że punkt z czasopismami stał niemal pod budynkiem, dlatego mogłam po nie iść nawet w kapciach.

Poranek był niemal rytuałem. Toaleta, kiosk, śniadanie, seks.

Jeśli nie byłam dla niego dobra, nie dawał mi śniadania, kawy, zabierał pieniądze, karty, wszystko. Niszczył moje markowe ubrania, abym nie miała w czym pokazać się w pracy. Wtedy wybierał mi odzież, jaką mam założyć danego dnia. Potem się reflektował i zabierał mnie na zakupy, aby oczyścić swoje sumienie. Kupowaliśmy to, co przypadło do gustu jemu, nawet jeśli mnie nie za bardzo się podobało, jednak ulegałam, aby było dobrze.

W domu musiał panować ład. Ręczniki w łazience w jednakowym kolorze i rozmiarze, powieszone haftem do przodu. Kosmetyki poukładane po trzy sztuki z każdej strony lustra. Szczoteczki do zębów zwrócone w lewą stronę. Kiedyś nie zdążyłam ich poprawić, więc zamknął mnie w łazience na cały dzień, bez telefonu, bez jedzenia. Nie poszłam do pracy, później dowiedziałam się, że zadzwonił do Borysa i wcisnął mu historyjkę, że staramy się o dziecko i źle się czuję. Kiedy wrócił do domu i zastał mnie śpiącą na lodowatej podłodze, przeniósł mnie do sypialni, mówiąc:

– Głuptasku, mogłaś nie zapominać o szczoteczce, teraz już będziesz pamiętała, prawda?

– Prawda. – Uśmiechnęłam się, wtulając w ciepłą kołdrę.

Był zastraszającym mnie tyranem, chorobliwie zakochanym, traktującym mnie jak swoją własność, jak przedmiot. Nie zawsze taki był. Nie był taki, kiedy go poznałam. Wtedy był szarmanckim, wesołym chłopkiem zabiegającym o moje względy. Imponowało mi wówczas, że absolwent prawa pomagający ojcu prowadzić rodzinne przedsiębiorstwo zainteresował się mną, skromną dziewczyną z biednej dzielnicy. Moja rodzina od razu go pokochała. Mamie bardzo podobało się to, w jaki sposób ją traktował, po staropolsku. Całował w dłoń, odsuwał krzesło, kiedy siadała do stołu, czekał, aż skończy posiłek, i dopiero wówczas wstawał. Babcia to nawet się w nim zakochała, zawsze powtarzała:

– Pawełek wszystko załatwi. Pawełek wystarczy, że się uśmiechnie, i ma.

Dżentelmen pełną gębą. Starał się przypodobać mamie, wiedział, że wychowywała mnie sama, a dobre maniery imponują samotnej kobiecie. Wówczas kochał i ja kochałam. Mieszkaliśmy w niewielkiej kawalerce. Kochaliśmy się w każdym jej kącie. Nie przeszkadzała mu rozsypana sól czy okruszki chleba na blacie kuchennym. Serce mi waliło na sam jego widok. Byłam bardzo zakochana. Oświadczył mi się na plaży przy zachodzie słońca. Byliśmy wówczas na Majorce na wakacjach. Podejrzewałam, że ma takie zamiary, bo przez zupełny przypadek znalazłam w kieszeni jego spodni rachunek ze sklepu jubilerskiego. Cieszyłam się na samą myśl o byciu jego żoną. Słońce właśnie muskało horyzont, kiedy uklęknął przede mną i zadał pytanie:

– Uczynisz mnie tym szczęśliwcem i zostaniesz moją żoną?

Śmiałam się i płakałam na przemian. Tego wieczora w hotelu kochaliśmy się jak wariaci. Jakbyśmy odkrywali swoje ciała na nowo, zachwycając się każdym dotykiem. Oderwani od rzeczywistości, wnikaliśmy w świat fantazji, spełniając swoje najskrytsze marzenia.

Organizacją ślubu zajęliśmy się na poważnie zaraz po powrocie. Mama cieszyła się, że chociaż bardzo młoda, zostanę żoną Pawła. Droga suknia, długi welon. Ślub marzeń. Na prośbę Pawła do ołtarza poprowadził mnie jego ojciec, swojego przecież nie miałam, a do teścia długo przed ślubem mówiłam „tato”. Bałam się pomyśleć o sobie, że jestem szczęściarą, żeby tego nie zepsuć. Życie księżniczki.

Wszystko zmieniło się dwa lata po ślubie, kiedy pojechaliśmy do Republiki Południowej Afryki, do jego krewnych. Zobaczył tam, jak jego wuj traktuje swoją kobietę, i bardzo mu się spodobało, kiedy sponiewierana, traktowana jak niewolnica Sofie uchylała się od ciosów niczym postać w grze komputerowej unikająca postrzału. Śmiał się z wujem, popalając cygaro na werandzie, a Sofie usługiwała swojemu panu, nawet nie mężowi. Kiedy chciałam pomóc, zostałam skarcona. Nie brałam tego jednak do siebie i szłam do kuchni, za Sofie. Ona nawet na mnie nie spojrzała, tylko zagrzebywała się w obowiązkach domowych. Kiedy próbowałam z nią o tym delikatnie rozmawiać, zwodziła mnie i zmieniała temat, nie pozwalając nawet dotknąć brudnych naczyń. Prawie wyrwałam jej talerz z dłoni, czego w ogóle się nie spodziewała i upuściła go na podłogę. Kolorowy marokański talerz rozprysł się na malutkie kawałeczki po posadzce całej kuchni.

– Przepraszam najmocniej, zaraz to posprzątam. – Kucnęłam i chwyciłam największy odłamek.

– Nie! – krzyknęła. Zabrała mi szkło. Wtedy zobaczyłam na jej dłoniach ślady po oparzeniach, jakby ktoś gasił na niej papierosy, cygara. Chwyciłam jej rękę, ale ona zasłoniła długim rękawem ślady, jakby ich w ogóle nie było, i kazała mi wyjść z kuchni. Weszłam do salonu i zobaczyłam obu panów w doskonałych humorach. Nad nimi unosił się dym z cygar. Wuj właśnie mocno się zaciągnął, tak że można było dostrzec żar. Zmrużyłam oczy i poprosiłam męża o powrót do pokoju.

– Pawełku, chyba nasza wizyta nieco się przedłużyła, może pójdziemy już do domu gościnnego, boli mnie głowa.

Paweł nie spojrzał na mnie, wypuszczając z ust dym.

– To bardzo niegrzecznie wychodzić od gospodarzy, nie posmakowawszy nawet kolacji. – Łyknął trunku.

– Ale Pawełku... – Chwyciłam go za rękę, chcąc podnieść go z fotela. Mąż dosadnie wyrwał mi rękę i opróżnił szklankę. Wuj tylko obserwował i bez słowa uzupełnił szklanki rudym alkoholem z kryształowej karafki. Chyba nie spodobało mu się wtedy moje „nieposłuszeństwo” i udzielił Pawłowi kilku cennych rad, bowiem mój mąż wrócił stamtąd zupełnie mi obcy. Nikt wokół nie znał jego prawdziwej twarzy, twarzy psychicznego tyrana.

– Co tak stoisz? Nalej mi tej zupy!!! –Wpadł jak petarda do kuchni. Podskoczyłam ze strachu, co bardzo mu się spodobało, bo zaśmiał się w głos. Nalałam mu zupę. Posmakował, dosolił i zjadł. Posprzątałam wszystko według schematu, którego nauczyłam się już na pamięć podczas siedmiu lat bycia jego żoną. Wiedziałam, kiedy chce mu się seksu, wiedziałam, kiedy jest wściekły, wiedziałam też, kiedy zejść mu z drogi. Nikt nie znał go tak dobrze jak ja. Nieraz chciałam odejść od niego, ale bałam się, że mnie zabije, po prostu.

Poszłam pod prysznic, zrobiłam mu codzienny masaż, położyłam się obok niego i czekałam, aż poda mi lekturę. Codziennie inny artykuł, zawsze napisany fachowym językiem, wówczas przepytywał mnie z danej terminologii. Byłabym mistrzem krzyżówkowych haseł. Zastanawiałam się, jak powiedzieć Pawłowi o moim zadaniu z pracy.

– Przepraszam za ten paragon, Pawełku, to naprawdę nie moja wina... – Chciałam jak najlepiej zacząć rozmowę o moim wyjeździe, a właściwie ułożyć sobie grunt do rozmowy.

– Przestań już z tym paragonem, przepłaciłaś i tyle! – Odwrócił się do mnie, zdjął ze mnie koszulę nocną i zrobił to. W głowie nazywałam to gwałtem, ale gdy raz w redakcji opowiedziałam swoją historię, udając, że czytałam list od czytelniczki, w którym kobieta żali się na męża, że ją gwałci, Karolina zareagowała kpiną: „jak można gwałcić żonę?, to jak zgwałcić dziwkę!”. Udałam orgazm. Jeśli bym tego nie zrobiła, nigdy by nie skończył, a tak przynajmniej miałam spokój. Nad ranem jednak uznał, że mu się nie podobało, zabrał mi pieniądze, nie pozwolił wypić kawy i wyrzucił zrobioną wcześniej kanapkę. Zabrał kluczyki od mojego auta i wyszedł do pracy.

***

– Oj, Ania, ty kiedyś głowy ze sobą zapomnisz! – Magda odgarnęła włosy z ramion i poczęstowała mnie niskokalorycznym batonikiem. – Często ci się zdarza nie wziąć śniadania? Paweł to musi być przy tobie biedny, bo skoro sobie nie wzięłaś, to pewnie i jemu nie zapakowałaś.

– Tak, fakt, nie ma ze mną najlepiej, ale cóż, kocha – roześmiałam się w głos, by ukryć, jak bardzo mnie to zraniło.

Małymi kęsami jadłam słodycz, aby do mózgu dotarła informacja o posiłku. Dotarła. Na chwilę głód został zaspokojony.

Usiadłam do biurka i otworzyłam pocztę internetową. Setki maili, wiedziałam, że za każdym z nich kryje się jakiś problem, ale nie miałam czasu ich czytać. Zdawałam sobie sprawę, jakie to bezduszne, wiedziałam też jednak, że ani ja, ani redakcja nie jesteśmy w stanie pomóc wszystkim.

– Anka, to do ciebie. – Basia otworzyła drzwi i weszła do mojego gabinetu wraz z kurierem, który dźwigał ogromny bukiet róż.

– O, dziękuję, coś płacę? – zapytałam, choć wiedziałam, że nie mam pieniędzy.

– Nie, dziękuję, wszystko opłacone, proszę tylko tu podpisać. – Podpisałam, a uroczy kurier obdarzył mnie czarującym uśmiechem.

– Ania, ty to masz szczęście – powiedziała Baśka, wąchając róże – nawet kurier się do ciebie uśmiechał, jakbyś mu w oko wpadła.

– Przestań, nawet tak nie żartuj – odrzekłam.

– Puk, puk, jest tam kto? – W drzwiach stanął nikt inny jak Paweł.

– Pawełku, ty to potrafisz zadbać o kobietę! – Baśka kokietowała mojego męża.

– Podobała się niespodzianka? – zapytał łagodnie, uśmiechając się do mnie, a do Baśki puścił oczko. – Przyniosłem ci śniadanie, zapomniałaś, Słoneczko, znowu – zaśmiał się.

– Oczywiście, dziękuję. – Uśmiechnęłam się automatycznie.

– Tylko tyle, Ania! Kurier niemal umówił się z nią na randkę – rzuciła głupia Baśka, a ja już wiedziałam, czym będzie to pachniało wieczorem.

– Bo moja Ania jest najpiękniejszą, najmądrzejszą i najcudowniejszą kobietą na świecie. – Paweł objął mnie i pocałował. Przez moje ciało przeszedł dreszcz.

– Jak ty wytrzymasz bez niej dwa tygodnie, taki mąż? – Baśce buzia się nie zamykała, za to mnie ogarniała coraz większa panika na samą myśl o powrocie do domu.

– Damy radę, prawda, Myszko? – Spojrzał na mnie diabolicznie, ale ton jego wypowiedzi nadal był łagodny i niczego nie zdradzał osobom wokół. Majstersztyk. Byłby oskarowym aktorem.

– Oczywiście, będziesz dzielny. – Bałam się spojrzeć w oczy Pawła. Basia w końcu poszła. Cieszyłam się, że nasze biura mają przeszklone ściany, bo wiedziałam, że dzięki temu jestem bezpieczna. Paweł nachylił się nade mną, dotykając mojego podbródka. Spojrzałam w jego oczy, były tak złe, jak u wściekłego zwierza. Dotknął kciukiem moich ust, rozmazując na nich szminkę.

– Byłaś bardzo niegrzeczną dziewczynką, chciałaś mnie ośmieszyć? – Mówił to łagodnie, nadal się uśmiechając, pocałował mnie i spojrzał w szklaną szybę, za którą zebrało się grono wścibskich gapiów.

– A teraz wstaniesz, obejmiesz mnie i czule pocałujesz, rozumiesz?

– Tak. – Wstałam, niemal martwa z nerwów, zrobiłam, jak kazał, co przyniosło spodziewany efekt, a mnie obleciał paraliżujący strach. Obraz się zeszklił. Czułam jego oddech. Na ustach zostawił mi ślad strachu i przerażającego chłodu.

Paweł wyszedł, pozdrawiając wszystkich mijających piątką. Na końcu korytarza odwrócił się i przesłał mi buziaka. Wiedziałam, co mam zrobić, musiałam udawać, że go łapię, po czym przytulić do serca. Tak zrobiłam. Spojrzał na mnie i zniknął za drzwiami. Drżące nogi nie pozwoliły mi dłużej utrzymać się w pozycji stojącej, usiadłam. Karolina, Basia i Magda przyszły od razu, rozczulając się na tym, jaką to ja jestem szczęściarą!

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki