Mabinogion. „Cztery gałęzie” Mabinogi - The Mabinogion. Four Branches of the Mabinogi - Opracowanie zbiorowe - ebook

Mabinogion. „Cztery gałęzie” Mabinogi - The Mabinogion. Four Branches of the Mabinogi ebook

2,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition. Mabinogion. „Cztery gałęzie” Mabinogi. Przełożył Andrzej Sarwa. The Mabinogion. Four Branches of the Mabinogi. Translated by Lady Charlotte Guest

Prastare celtyckie sagi (walijskie). Jest to pierwszy pełny polski przekład oryginalnego tekstu pierwszej części „Mabinogionu”. Mabinogion. „Cztery gałęzie Mabinogi” zawierający cztery opowieści to pierwsza część cyklu walijskich sag. Sagi te powstały głównie w średniowieczu (a jak sugeruje ich treść, częściowo sięgają także do tradycji epoki żelaza). Tytuł Mabinogion nadała zbiorowi jego pierwsza tłumaczka na język angielski – lady Charlotte Guest w roku 1849. Znaczenie i pochodzenie walijskiego słowa mabinogi nie jest znane do dziś. Pełny cykl Mabinogionu został zapisany w dwóch średniowiecznych rękopisach znanych jako Biała Księga z Rhydderch (w języku walijskim Llyfr Gwyn Rhydderch) z roku około 1350 i Czerwona Księga z Hergest (po walijsku Llyfr Coch Hergest) datowana na lata 1382–1410. Oprócz tego fragmenty poszczególnych opowiadań znane są także z innych źródeł datowanych na wiek XIII. Uważa się jednak, że pierwotnie powstały między rokiem 1000 a 1110. Mabinogion oraz sagi irlandzkie dostarczają nam informacji na temat staroceltyckich bogów, wierzeń i obyczajów.

The Mabinogion (Welsh pronunciation: [mabɪˈnɔɡjɔn]) is the title given to a collection of eleven prose stories collated from medieval Welsh manuscripts. The tales draw on pre-Christian Celtic mythology, international folktale motifs, and early medieval historical traditions. While some details may hark back to older Iron Age traditions, each of these tales is the product of a highly developed medieval Welsh narrative tradition, both oral and written. Lady Charlotte Guest in the mid 19th century was the first to publish English translations of the collection, popularising the name "Mabinogion" at the same time. (http://en.wikipedia.org/wiki/Mabinogion)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 243

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,0 (1 ocena)
0
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej A dual Polish-English language edition

Mabinogion

„Cztery gałęzie” Mabinogi

przełożył Andrzej Sarwa

The Mabinogion

Four Branches of the Mabinogi

translated by Lady Charlotte Guest

Armoryka

Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Podstawę polskiego przekładu stanowi angielskie tłumaczenie lady Charlotte Guest. Źródło tekstu: The Project Gutenberg eBook, The Mabinogion Vol. 3 (of 3), Edited by Owen M. Edwards, Translated by Charlotte Guest, http://www.gutenberg.org/wiki/Main_Page, licencjapublic domain. 

Na okładce: Edward Burne-Jones (1833-1898), Chant d'Amour (c. 1868-73) licencja public domain, źródło: http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Chant_d%27Amour_1868-73_Edward_Burne-Jones.jpg This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights. 

Copyright © 2014 by for the Polish translation by Andrzej Sarwa Copyright © 2014 for the Polish edition by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

„Cztery gałęzie” Mabinogi Pwyll, książę Dyved

Książę Pwyll władał siedmioma częściami (części czyli cantrefs. Cantref - jednostka podziału administracyjnego średniowiecznej Walii – przyp. tłum.) krainy Dyved (Dyved lub Dyfed (Kingdom of Dyfed) - wczesnośredniowieczne królestwo celtyckie w południowo-zachodniej Walii – przyp. tłum.). Pewnego razu, gdy przebywał w swoim pałacu (według walijskiej terminologii, jest to pałac. W rzeczywistości jednak termin ów oznacza czasową siedzibę króla lub zarządcy (księcia) jednostki podziału terytorialnego, w którym przebywał jakiś czas tylko, bowiem walijscy władcy nie mieli stałych siedzib, a jedynie czasowe, w których się zatrzymywali podczas objeżdżania swoich ziem, gdy zbierali należne im daniny – przyp. tłum.) w Narberth (miejscowość, w której władca chętnie przebywał i gdzie znajdował się okazalsza jego siedziba – przyp. tłum.) naszła go ochota by udać się na polowanie. Miejsce, które wybrał zwało się Glyn Cuch. I zaraz tejże nocy wyruszył w drogę. Dotarłszy do Llwyn Diarwyd, zanocował tam, a o świcie zbliżywszy się do Glyn Cuch, spuścił psy w gęstwinę i zadął w róg ogłaszając początek polowania. Sam szparko rzucił się w ślad za psami, jego zaś towarzysze pozostali w tyle. Naraz usłyszał obok szczekania swego stada także szczekanie jakichś innych psów, dochodzące z oddali.

A gdy książę wyjechał na leśną polanę ujrzał tam cudzą sforę (psy takie często występują w folklorze brytyjskim jako uczestniczące w „Dzikim Łowie”, towarzysząc złym duchom widmowym myśliwym – przyp. tłum.), która goniła rosłego jelenia. Po środku zaś polany dopadła go i powaliła na ziemię. Dopiero wówczas Pwyll mógł dobrze przyjrzeć się owym psom, a podobnych do nich nie widział nigdy w życiu! Były one bowiem białe jak śnieg, i tylko ich uszy miały czerwoną barwę, a biel i czerwień oślepiająco lśniły i skrzyły się. Podjechał książę bliżej, odpędził psy od zwierza, przywołał własną sforę i pozwolił im się pożywić jelenim mięsem.

Gdy zaś karmił swoje psy, ujrzał pędzącego ku sobie jeźdźca na ogromnym jabłkowitym koniu, z myśliwskim rogiem na szyi, odzianego w myśliwski strój z szarej wełny. A jeździec zbliżywszy się przemówił:

- Panie! Wiem, kim jesteś, lecz cię nie powitam. 

- Cóż - odparł Pwyll - być może jesteś kimś aż tak znakomitym, że nie musisz tego robić.

- Rzeczywiście - powiedział ów - ale nie moja wysoka pozycja jest tego przyczyną.

- Cóż zatem, panie? - dopytywał się Pwyll. 

- Bóg widzi, że przyczyna tkwi w twojej nieuprzejmości i twoim braku ogłady!

- O jakiej nieuprzejmości mówisz, panie?

- Otóż, nigdy nie wiedziałem większej niegrzeczności - odparł - niż odegnać psy, które dopadły jelenia, i przypuścić do niego własną sforę, iżby ją nakarmić jego mięsem. Toż to szczyt nieuprzejmości i, chociaż - Bóg mi świadkiem - nie będę mścić się na tobie, to jednak wezmę od ciebie zadośćuczynienie warte stu takich jeleni.

- Panie - rzekł Pwyll - jeżeli cię obraziłem, zrekompensuję obrazę.

- Ale jakże zamierzasz ją zrekompensować? 

- Stosownie do twej godności, tyle że wpierw powinienem się dowiedzieć, kim jesteś.

- Jestem koronowanym władcą tej krainy. 

- Bądź zatem pozdrowiony, panie - powiedział Pwyll - lecz powiedz mi, jak się zwie twoje królestwo?

- Annwvyn (nazwa zaświatów, krainy umarłych w mitologii walijskiej, która z czasem, pod wpływem chrześcijaństwa, stała się określeniem piekła. Wcześniej wszakże zawsze była uważana za krainę szczęścia, rozkoszy oraz wiecznej młodości. Nie było tam chorób, ani głodu bowiem obfitowała we wszelaki pokarm. Wedle tradycji znajdowała się bardzo daleko na zachodzie. Uważano jednak że jeśli ktoś z żyjących by ją odnalazł, to mógłby do niej wejść – przyp. tłum.) - odpowiedział. - A jam jest Arawn (Arawn właśnie był władcą walijskich zaświatów, królestwa Annwvn – przyp. tłum.), król Annwvyn.

- Panie - zapytał Pwyll - jakże mogę zdobyć twą przyjaźń?

- Znam pewien sposób - odrzekł król na to. - Jest pewien mąż, którego królestwo znajduje się w konflikcie z moim królestwem, i który jest ustawicznie w stanie wojny z mną. To Havgan król Annwvyn. Ty zaś łatwo możesz uwolnić mnie od niego, a dokonawszy tego, przyjaźń mą zdobędziesz.

- Z radością owo uczynię - powiedział Pwyll - tylko powiedz mi jakże mam to zdziałać?

- Oto - rzekł - jak owo uczynisz: - Obdarzę cię swoją przyjaźnią i zabiorę do mojego pałacu w Annwvyn. Dam ci najpiękniejszą z kobiet, byś pokładał się z nią w łożnicy każdej nocy, i nadam ci mój wygląd i podobieństwo tak, że ani paź, ani rycerz, ani nikt z moich ludzi nie domyśli się, że to nie ja jestem. I trwać to będzie jeden rok i dzień (zwyczajowy termin walijskiego prawa, obowiązujący zwłaszcza przy zwrocie długu – przyp. tłum.), i wtedy spotkamy jeszcze raz na tym sam miejscu.

- Zgadzam się - rzekł Pwyll - lecz gdy będę tam mieszkał, jakże poznam tego, o którym tu mówisz?

- Za rok od dzisiejszego wieczora - odpowiedział - mam z nim umówione spotkanie u brodu. Stawisz się tam w mojej postaci, i jeden twój cios przerwie nić jego żywota. (Ofiary i inne obrzędy dokonywane były na granicach lasu, brodu, bądź zamieszkałego obszaru. Uważano bowiem, że zło w takich miejscach traci swą moc i łatwiej je pokonać – przyp. tłum.). A chociaż będzie cię prosił byś go uderzył raz drugi, czynić ci tego nie wolno, iżby on ciebie nie zgubił, bowiem gdy ja to zrobiłem, on następnego dnia znowu bił się ze mną.

- Dobrze - rzekł Pwyll - ale co będzie z moimi dobrami? Arawn odpowiedział:

- Uczynię tak, że ani mężczyzna, ani kobieta w twoich dobrach nie odróżnią mnie od ciebie, i zajmę twoje miejsce.

- Tedy udaję się w drogę - powiedział Pwyll. 

- Twoja droga będzie wolna, i nic ci nie przeszkodzi dotrzeć do Annwvyn, bowiem ja sam cię poprowadzę.

I powiódł go, aż dotarli do zamieszkałej okolicy, i do pałacu. 

- Spójrz - powiedział Arawn - oto pałac i królestwo twej podległe władzy. Udaj się tam, a wszyscy wezmą cię za mnie, a sam zobaczysz, co będziesz musiał czynić.

Zatem Pwyll wstąpił do pałacu, gdzie ujrzał sypialnie, i sale, i pokoje, wspaniale przybrane, jakich nigdy wcześniej nie oglądał. Wszedł do komnaty, a znajdujący się tam pazie i młodzieńcy wraz go powitali. Dwaj rycerze zzuli z niego myśliwskie ubranie i oblekli w suknię z wzorzystego jedwabiu, haftowaną srebrem i złotem. A gdy wszedł do sali, dostrzegł tam straże i świtę, najwspanialszą jaką kiedykolwiek widział, a z nimi królową, cudną damę w jedwabnym pozłocistym stroju. A skoro się obmyli, zasiedli do stołu. Po jednym jego boku spoczęła królowa, po drugim zaś lord pewien.

I zaczął rozmowę z królową, a z rozmowy owej mógł się przekonać że była najskromniejszą i najzacniejszą z dam jaką kiedykolwiek spotkał. I jedli oni, i pili, i śpiewali, i weselili się, a żaden pałac na ziemi nie mógł porównać się z tym, tak co do obfitości potraw, trunków, jak i drogocennych sprzętów. (Ten opis Annwvn bez wątpienia pochodzi z czasów przedchrześcijańskich – przyp. tłum.).

 Aż nadszedł czas by udać się na spoczynek, więc Pwyll poszedł spać z królową. Ale gdy weszli w łoże, odwrócił od niej twarz i odwrócił się tyłem do królowej, i aż do następnego dnia nie wyrzekł do niej ni słowa. Nazajutrz wszakże ponownie rozpoczęli czułą i wytworną rozmowę. I w każdą noc, do końca roku, Pwyll zachowywał się tak samo, jak za pierwszym razem.

Przeminął rok na polowaniach, pieśniach, ucztowaniu (słowo uczta oznaczała w Walii czas kiedy już skończono się posilać, a zaczynano pić, słuchając jednocześnie pieśni i ciekawych opowieści – przyp. tłum.) i dworskich zabawach, aż nastała noc, wyznaczona do bitwy. A o nocy owej wiedziano we wszystkich zakątkach królestwa, tak że kiedy udawał się na miejscu spotkania, poszła z nim cała jego szlachta. Podjechawszy do brodu, ujrzeli tam jeźdźca, który rzekł:

- Posłuchajcie, panowie! To spór między dwoma królami, o ziemię i o władzę, i tylko między nimi. Wy zatem trzymajcie się z boku oczekując na wynik starcia.

I starli się pośrodku brodu. A pierwszy cios tego, który był w postaci Arawna, raził Havgana w sam środek tarczy tak, iż rozpękła się na pół, a sam Havgan padł na ziemię, jego zaś noga zaplątała się w strzemię, i był on śmiertelne zraniony.

- O rycerzu! - zawołał Havgan. - Wszak nie postąpiłem względem ciebie szpetnie. Nie wiem, po co ci moja śmierć. Lecz na Boga - dokończ coś zaczął!

- Rycerzu - odparł ów na to - com ci uczynił, uczyniłem, wszakże zwróć się do swoich ludzi, bo ja cię dobić nie mogę.

- Och, moi wierni słudzy! - przemówił Havgan. - Porzućcie mnie. Nadeszła moja śmierć, i już dłużej nie mogę sprawować rządów nad wami.

- Mężowie! - ozwał się i ten, który miał postać Arawna. - Naradźcie się i powiedzcie, który z was będzie chciał mi służyć. 

- Panie - odrzekli - wszyscy tego chcemy, bowiem teraz w Annwvyn nie ma innego króla, prócz ciebie.

- Zatem - powiedział - tych, którzy przyjdą dobrowolnie, ja przyjmę łaskawie, zaś nieposłusznych siłą przymuszę by mi się podporządkowali.

Po czym odebrał przysięgę wierności od szlachty, i wszystko już następnego dnia znalazło się w jego władaniu. Następnie zaś dosiadł swego rumaka i udał się do Glyn Cuch.

A skoro tam przybył, spotkał się z królem Annwvyn, i obaj radzi byli siebie widzieć.

- O, zaiste - powiedział Arawn - Bóg ci odpłaci za przysługę, którąś mi wyświadczył, o czym już słyszałem. Wróć zatem do swych dóbr, i zobacz, com dla ciebie uczynił.

- Co byś nie zrobił - rzekł Pwyll - niech Bóg odpłaci i tobie.

Następnie zaś Arawn zwrócił Pwyllowi, księciu Dyved, jego wygląd i postać, sam odzyskał własne i udał się do swego pałacu w Annwvyn, gdzie rad był widzieć swoich dworzan, których nie oglądał czas długi. Oni zaś nie wiedzieli nic o jego nieobecności, dlatego na jego widok nie okazali większego zdziwienia niż zazwyczaj. Dzień minął im na weselu i zabawie. Arawn rozmawiał z żoną i swymi powiernikami. A kiedy czas snu zastąpił czas biesiady, udali się na spoczynek.

 Król legł na łożu, a żona przyszła do niego. Wprzódy z nią porozmawiał, a potem zażyli przyjemności. Kobieta, na którą nie zwracano uwagi przez cały rok zdziwiła się wielce:

- Ciekawie - myślała - z jego umysłem jest inaczej niż rok temu. Cóż to go dzisiaj zmusiło aby odmienić swój obyczaj?

I rozmyślała czas długi, on zaś przebudził się i ozwał do niej dwu i trzykrotnie, lecz nie otrzymał żadnej odpowiedzi. Zapytał tedy: 

- Czemuż to nie rozmawiasz ze mną?

- Panie - odparła - nie mogę od razu wygadać się za cały rok. 

- O czym ty mówisz? - zapytał on. - Wszak zawsze rozmawialiśmy.

- O, wstydzie! - zawołała. - Wszak rok upłynął do wczorajszego wieczora od chwili, jak kładliśmy się do łoża, i między nami nie było ani rozmów, ani niczego innego, a ty nawet nie zwróciłeś ku mnie swej twarzy. 

Król bardzo się zadziwił i pomyślał: 

- Boże, znalazłem jedynego człowieka, którego przyjaźń jest stała i niezachwiana. 

Potem zaś rzekł do żony: 

- Pani, nie wiń mnie. Lecz Bóg mi świadkiem, iż nie spałem z tobą w jednym łożu przez rok cały, aż do zeszłej nocy. 

I opowiedział jej całą historię. 

- Zaiste - powiedziała - wypróbowałeś przyjaciela i w bitwie, i w pokusie, i w uczciwości.

W tym samym zaś czasie Pwyll, książę Dyved, przybył do swych dóbr i zaczął wypytywać szlachciców o to, co się wydarzyło w ciągu ostatniego roku.

- O panie - odrzekli oni - twoja łaska nigdy jeszcze nie była tak wielka, a ty sam nigdy nie byłeś tak dobry dla swych sług, nigdy tak szczodrze nie rozdzielałeś darów, i twoja władza nigdy nie była sprawiedliwsza, niźli tego właśnie roku. 

Słysząc to Pwyll, opowiedział im o wszystkim. 

- Zaprawdę, panie - rzekli oni - trzeba dziękować Bogu za to, żeś zyskał takiego przyjaciela, i nie trzeba zmieniać ustanowionych przez niego porządków.

- Bóg widzi - odparł Pwyll - iż nie zamierzam ich zmieniać.

I od tego czasu władcy zacieśnili przyjaźń między sobą i posyłali sobie konie, i charty, i sokoły, i inne rzeczy, jeśli uznali że tym właśnie mogą sprawić sobie na wzajem przyjemność. A z tego powodu, że Pwyll mieszkał przez rok w Annwvyn, i władał tam tak udanie, połączył dwa królestwa w jeden dzień swym męstwem i odwagą, tak iż zaczęto go nazywać nie Pwyll, książę Dyved, lecz Pwyll, pan na Annwvyn.

Pewnego razu Pwyll przebywał w Narberth, w swej głównej siedzibie, gdzie przygotowano ucztę dla niego i jego druhów. Po posiłku Pwyll postanowił przespacerować się na szczyt wzgórza wznoszącego się ponad pałacem, które zwało się Gorsedd Narberth. (Właściwie powinno być nie wzgórze, a kopiec, czy też kurhan, na jakich zazwyczaj się gromadzono. Takie kopce często wiązały się z magią i czarami – przyp. tłum.).

- Panie - rzekł jeden z dworzan - wzgórze owo ma tę właściwość, że jeżeli ktoś ze szlachetnie urodzonych wejdzie na nie, nie zejdzie, nie będąc wpierw zraniony bądź uderzony, lub nie zobaczy tam jakichś czarów.

- Nie lękam się zranienia w takiej bliskości mego pałacu. Co zaś do czarów, to je z przyjemnością obejrzę - rzekł. - Pójdę i usiądę na szczycie tego wzgórza.

I wespół z dworzanami usiadł na pagórku. A siedząc tam, ujrzeli damę na przepięknym białym koniu, w lśniącej złotem szacie, która jechała drogą wiodącej ku wzgórzu. Koń zaś miał równe, nieśpieszne tempo.

- Panowie - zapytał Pwyll - czy któryś z was zna tę damę?

- Nikt, panie - odrzekli. 

- Niechże więc jeden z was pójdzie do niej dowiedzieć się kto ona zacz, powiedział.

Więc jeden z nich wstał i wyszedł na drogę, którą przejeżdżała, i puścił się za nią tak szybko, jak tylko mógł, lecz im szybciej biegł, tym bardziej oddalała się od niego. Stwierdziwszy zatem, że nie jest na siłach by ją dogonić, zawrócił do Pwylla i powiedział:

- Panie, nikt na całym świecie nie może dogonić jej na piechotę.

- Zatem - odrzekł Pwyll - czym prędzej udaj się do pałacu i wziąwszy najbardziej rączego rumaka i pojedź za nią.

Wziął więc takiego konia i rzucił się w pościg. Gdy zaś znalazł się na równej, otwartej przestrzeni, popędził rumaka, jednak im bardziej go poganiał, tym bardziej dama oddalała się od niego. Gdy wreszcie koń zesłabł i spowolnił swój krok, jeździec uznał, iż nie jest już w stanie jej dogonić. Wtenczas zawrócił ku miejscu, w którym przebywał Pwyll.

- O panie! - zawołał - na próżno gonić ową damę. Nie ma na świecie konia szybszego niż ten oto, a przecie nie mógł jej dogonić. 

Pwyll powiedział: 

- Zaiste, są to czary. Chodźcie, wrócimy się do pałacu.

Więc wrócili do pałacu i spędzili tam dzień, odpoczywając.

I nastał dzień następny, i nadszedł czas posiłku. Gdy zaś się posilili, Pwyll się ozwał:

- A teraz, tak jak to było wczoraj, udajmy się na szczyt wzgórza. Ty zaś - rzekł jednemu z dworzan - weź ze sobą najbardziej rączego rumaka.

I ów tak uczynił.

Potem wspięli się na wzgórze wraz z koniem a po krótkim czasie ujrzeli damę na tym samym koniu i w tym samym odzieniu, jadącą tą samą drogą.

- Patrzcie! - zakrzyknął Pwyll. - Dama nadjeżdża konno! Bądź gotowy, młodzieńcze - zwrócił się do dworzanina - by dowiedzieć się kto ona. 

- Panie, chętnie to uczynię - odpowiedział chłopak.

A gdy dama zbliżyła się do nich, młodzieniec podbiegł do wierzchowca, lecz nim wskoczył na siodło, przejechała obok i między nimi zrobiła się spora odległość. I dama poruszała się z taką samą prędkością, jak minionego dnia. Póki koń młodzieńca szedł stępa, zbliżał się do niej, ale gdy tylko popędził rumaka, oddaliła się tak bardzo, że ledwo mógł ją dojrzeć. A im bardziej poganiał konia, tym bardziej się oddalała, mimo iż jej koń wciąż szedł równo wolnym krokiem. Gdy się zatem ostatecznie przekonał, że nie może jej dopędzić, powrócił tam, gdzie przebywał Pwyll. 

- Panie - rzekł - sam widzisz, iż mój koń nie jest w stanie jej dopędzić.

- Widzę - odparł Pwyll - że próżno któremuś z was próbować ją dogonić. Lecz Bóg mi świadkiem, że jedzie ona do kogoś w tej miejscowości, o ile tylko owa powolność pozwoli jej do niego dotrzeć. Wrócimy wszakże do pałacu.

Powróciwszy do komnat, spędzili resztę dnia na zabawie, potem zaś udali się na spoczynek.

Następny dzień mijał w taki sam sposób, jak dnie poprzednie, aż nastał czas obiadu. Gdy kończyli się posilać, Pwyll rzekł:

- Gdzież są ludzie, z którymi wczoraj i przedwczoraj byliśmy na wzgórzu?

- Tu jesteśmy, panie - opowiedzieli. 

- Pójdźmy zatem - rzekł - i usiądźmy na szczycie pagórka. - Ty zaś osiodłaj mego dzielnego konia - zwrócił się do koniuszego - i trzymaj go przy drodze, a weź też ze sobą moje ostrogi.

I sługa to zrobił. Oni zaś poszli i usiedli na wzgórzu, a niedługo potem ujrzeli damę na koniu poruszającym się wolnym krokiem.

- Młodzieńcze - powiedział Pwyll - widzę damę, więc czym prędzej przygotuj mi konia!

I dosiadł go, a gdy to uczynił, dama właśnie przejeżdżała obok. Popędził tedy za nią, i zdało mu się, iż rychło ją dogoni, lecz ona wciąż się znajdowała w tej samej odległości. Wtedy pozwolił zwierzęciu zwolnić kroku i... w tym samym momencie znalazł się obok niej.

- Dziewczyno! - zawołał Pwyll - w imię mężczyzny, którego kochasz najbardziej, poczekaj na mnie! 

- Zatrzymam się z przyjemnością - odparła - chociażby po to, by dać odpocząć wierzchowcowi. 

I zatrzymała się, i poczekała na niego, i uniosła zasłonę, za którą kryła twarz. I spojrzała nań przystępując do rozmowy.

- Panno - zapytał - skądeś ty i dokąd zmierzasz tą drogą?

- Jadę w pewnej swojej sprawie - odparła - a rada cię widzę. 

- I jam rad bardzo z twojego widoku - rzekł on, jednocześnie myśląc, jak szpetne są, w porównaniu z nieznajomą, wszystkie dziewczęta i kobiety, które wcześniej oglądał.

- Pani - rzekł - czy powiesz mi co to za sprawa?

- Mym najważniejszym celem - odparła - było odszukanie ciebie.

- Ach! I dla mnie - rzekł Pwyll - twoje pojawienie stało się czymś najważniejszym. Powiedzże mi, ktoś ty?

- Powiem ci, panie - odparła. - Jestem Rhiannon (jest ona jedną z głównych postaci Gałęzi Mabinogi. Ze względu na wiele „końskich” cech Riannon bywa łączona z celtycką boginią koni Eponą. Jej postać nawiązuje do tejże bogini, związanej tak z kultem konia, jak również z urodzajnością. Samą Riannon uważano także za czarodziejkę – przyp. tłum.), córka Hyfaidda Starego, i chciano mnie wydać za mąż wbrew mojej woli. (W średniowiecznej Walii kobietę za mąż wydawał jej najbliższy krewny z linii męskiej, ale mogła ona odmówić i wybrać sobie męża sama – przyp. tłum.). Wszakże nie zgodziłam się na to, bowiem ciebie jednego tylko kocham i cię nie opuszczę, jeżeli mi tego nie nakażesz. Oto przybyłam i czekam na twoją odpowiedź.

- Przysięgam przed Bogiem, oto ma odpowiedź - odparł Pwyll - gdybym mógł wybierać z wszystkich znakomitych dam i panien całego świata, ciebie jedną bym wybrał. 

- A zatem - powiedziała dziewczyna - jeżeli taka twoja wola, ożeń się ze mną, póki nie stałam się żoną innego. 

- Ożenię się z tobą możliwie najszybciej - powiedział Pwyll - skoro sobie tego tylko życzysz.

- Więc zapraszam cię za rok i dzień do pałacu mojego ojca, gdzie przygotuję uroczystość na twą cześć, z okazji twojego przybycia. 

- Dobrze - odparł. - Przybędę i ożenię się z tobą. 

- Panie - powiedziała - bądź zdrów i pamiętaj o swej obietnicy. A teraz muszę cię już opuścić.

Rozstali się zatem i Pwyll wrócił do swych towarzyszy. A na wszystkie pytania dotyczące jego spotkania z damą nie chciał odpowiadać i zmienił temat rozmowy.

Gdy minął rok, nastał termin wyznaczonego przez dziewczynę spotkania. Wyekwipował on tedy stu rycerzy i udał się z nimi do pałacu Hyfaidda Starego. A skoro się tam pojawił, zapanowała radość z powodu jego przybycia, i zebrał się lud, i weselono się. A wszystkie zasoby pałacu mu oddano, by rozporządzał nimi wedle własnej woli. Przygotowano też salę, i biesiadnicy usiedli za stołami: Hyfaidd Stary na głównym miejscu, mając po jednej stronie Pwylla, po drugiej zaś Rhiannon, inni zasię zajęli miejsca wedle swej godności i znaczenia.

I jedli oni, i weselili się, i rozmawiali, aż przy końcu uczty ujrzeli wysokiego jasnowłosego młodzieńca szlachetnego rodu w jedwabnym stroju, haftowanym srebrem. A wchodząc na salę przywitał Pwylla i tych, którzy z nim siedzieli.

- Łaska Boska z tobą, przyjacielu - powiedział Pwyll - wejdź i usiądź. 

- Nie, nie mogę - odparł ów - bowiem przyszedłem tutaj w pewnej sprawie. 

- Mów zatem - rzekł Pwyll. 

- Panie - ciągnął młodzieniec - chcę się zwrócić do ciebie z prośbą.

- Przysięgam więc, że jaka by ona nie była, spełnię ją, jeżeli tylko będzie w mojej mocy, iżby owo uczynić! 

- O! - krzyknęła Rhiannon - czemuś dał tę obietnicę?!

- Właśnie. Dał ją, o pani, i wszyscy mogą to poświadczyć - zauważył młodzieniec. 

- Mój przyjacielu - zapytał Pwyll - jakaż jest zatem twoja prośba? 

- Dama, którą kocham, winna dzisiaj zostać moją żoną, więc ciebie proszę byś urządzić tu przyjęcie weselne. 

Ale Pwyll milczał, bo nie wiedział co ma na to odrzec. 

- Milcz, milcz - krzyknęła Rhiannon - jeszcze nikt z ludzi nie okazał się tak bezrozumny, jak ty. 

- Pani - rzekł - nie wiedziałem kim jest ów człowiek. 

- A jest on tym właśnie, który domagał się mej ręki wbrew mojej woli - powiedziała - To Gwawl, syn Cluda, bogaty gospodarz, właściciel stad licznych i gruntów. Ale po tym coś obiecał, nie oddać mu mnie, będzie dla cię hańbą. 

- Pani - odparł - nigdy tego nie uczynię, bowiem nie wiedziałem, o co on poprosi. 

- Oddaj mu mnie - rzekła dziewczyna - a ja zrobię tak, iż nigdy mnie nie posiądzie. 

- Jakże to uczynisz? - zapytał Pwyll. 

- Posłuchaj. Dam ci nieduży worek. Strzeż go niczym oka w głowie. Gwawl prosi cię o ucztę, lecz ty mu odpowiedz, iż to nie w twej mocy, i że to ja tę ucztę wydaję dla swych gości i dworzan. A dalej - to już moje zmartwienie - powiedziała. Obiecam mu wyjść za niego za rok i dzień. Ale pod koniec owego roku powinieneś tu przybyć z owym workiem, rycerzy zaś swych skrywszy uprzednio w ogrodzie. Skoro zacznie się uczta, wejdź w odzieży żebraka, z workiem w dłoniach i poproś aby ci go napełniono jadłem. Ja zaś - ciągnęła - zrobię tak, że wszelkie jadło i napój jakie znajdują się w siedmiu krainach nie zapełnią worka. A gdy on ciebie zapyta, czy już się aby worek nie zapełnił, odpowiesz, że on się nie napełni, póki mąż znakomity i bogaty nie stanie na nim i nie udepcze jadła nogami. A gdy on tam stanie, szybko unieś worek, a on wpadnie do niego wraz z głową. Gdy zaś tylko znajdzie się w worku, zatrąb w róg, przywołując swoich rycerzy.

- Panie - powiedział Gwawl - już dość długo czekam byś odpowiedział na mą prośbę. 

- Mimo i prosiłeś o bardzo wiele - odparł Pwyll - otrzymasz wszystko to, co ode mnie zależy. 

- Mój przyjacielu - ozwała się Rhiannon - tę ucztę wydaję na cześć gości z Dyved i dla moich dworzan, dlatego nie mogę poświęcić jej tobie. Wszakże za rok i dzień będzie uczta dla ciebie, i wtedy zostanę twoją żoną. (Walijski ślub sprowadzał się do weselnej uczty, urządzanej dla członków rodów narzeczonego i narzeczonej. Po uczcie byli już małżeństwem i szli razem do łożnicy – przyp. tłum.).

Wtenczas Gwawl odjechał do swych dóbr, zaś Pwyll powrócił do Dyved. 

I przeszedł rok, i nastał czas, by wyprawić ucztę w pałacu Hyfaidda Starego. A Gwawl, syn Cluda, zjawił się na tym święcie, które wyprawiono na jego cześć, i wszedł do pałacu, a wszyscy uradowali się z jego przybycia. A Pwyll, władca Annwvyn, ukrywał się w ogrodzie z setką rycerzy, tak jak poradziła mu Rhiannon, i oczywiście miał ze sobą cudowny worek. Przyodział się też w stare łachmany, a na nogi wzuł grube drewniane chodaki. Skoro rozpoczęła się uczta, wszedł na salę biesiadną, a wchodząc powitał Gwawla, syna Cluda, i wszystkich siedzących wraz z nim - mężczyzn i kobiety.

- Niech cię Bóg wspomaga, wędrowcze - tymi słowy Gwawl odpowiedział na powitanie. - Czego chcesz? 

- Panie - odparł Pwyll - tym samym niech ci Bóg odpłaci. Mam do ciebie prośbę. 

- Jakąż to? - zapytał Gwawl - jeżeli to prośba sensowna, z radością ją spełnię. 

- Ach, panie! Proszę o niewiele - powiedział Pwyll - napełnij ten mały worek jedzeniem. 

- Istotnie, to skromna prośba - odparł - dlatego ją spełnię. Dajcież mu jedzenia! - nakazał.

I weszli liczni słudzy i zabrali się za napełnianie worka, wszelako, ile by tam ani kładli, worek się nie zapełniał!

- Przyjacielu - zapytał Gwawl - czy twój worek jeszcze nie jest pełny? (Czarodziejski worek, popularny w walijskim folklorze, pokrewny jest czarodziejskiemu kotłowi, z którego karmią się dusze zmarłych w świecie pozagrobowym – przyp. tłum.).

- Klnę się Bogiem, że nic go nie napełni, czego by weń nie wkładać - rzekł Pwyll - póki właściciel licznych ziem i bogactw nie stanie na nim i nie udepcze zawartości nogami.

- O mój przyjacielu! - zawołała Rhiannon. Gwawlu, synu Cluda - stańże czym prędzej na tym worku! 

Więc podniósł się on z miejsca i uczynił co mu dziewczyna kazała. Wtenczas Pwyll podniósł worek tak, że Gwawl zanurzył się w nim z głową, i szybko związał go rzemieniem, a uwięziwszy Gwawla zadął w róg. 

I oto do pałacu wbiegli jego ludzie, a pochwyciwszy tych, którzy byli z Gwawlem, wtrącili ich do lochu.

Pwyll zaś zrzucił brudne łachmany i stare chodaki, a gdy wchodzili jego dworzanie uderzali worek, pytając: 

- Kto tam? 

I odpowiadali: 

- Borsuk. 

I każdy z nich uderzył worek nogą lub kijem. Tak się zabawiali, każdy zaś z wchodzących pytał: 

- Cóż wy to robicie?

- Bawimy się w borsuka w worku - mówili.

W taki właśnie sposób powstała owa gra. (Gra w borsuka w worku, rozpowszechniona była w Średniowieczu w takim stopniu, że zaszła potrzeba by wymyślić jej pochodzenie – przyp. tłum.).

- Panie - ozwał się człowiek w worku - wysłuchaj mnie. Taka śmierć nie dla mnie. Nie chcę by mnie w tym worku zatłuczono. 

- Panie - dodał do tego Hyfaidd Stary - on słusznie mówi. Co prawda twoje prawo tego nie słuchać, wszakże nie zasługuje on na taką śmierć.

- Zatem - zapytał Pwyll - radźcie, co mam z nim uczynić? 

- Oto rada dla ciebie - rzekła Rhiannon - teraz powinieneś łaskawie owych próśb wysłuchać. Na razie jednak zostaw go tam gdzie jest, póki nie obieca zrezygnować ze swego zamiaru. I tej kary będzie dość dla niego. 

- Zrobię wszystko, o co poprosisz - powiedział człowiek w worku. 

- Zgadzam się z radami Hyfaidda i Rhiannon - rzekł Pwyll. 

- Tak, takie są właśnie nasze rady - przytaknął Hyfaidd. 

- Przyjmuję je - powiedział Pwyll. - Niechaj się więc znajdą jacyś poręczyciele. 

- My poświadczymy za niego - rzekł Hyfaidd - zanim nie zwolni się jego ludzie, by oni to uczynili.

I wtedy Gwawl wylazł z worka, a jego ludzi uwolniono. 

- Teraz