Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
„Gdybym się bał, nie doświadczyłbym tylu cudownych chwil, które będę pamiętać do końca życia. A uwierz mi: żyć, to ja potrafię... Wyjątkowo potrafię”!
Szpilki założył pierwszy raz w wieku kilku lat, ale drag queen został po siedemdziesiątce. Pamięta powstanie warszawskie, teraz jeździ na parady równości do Berlina. Choć marzył o aktorstwie, całe życie przepracował w branży budowlanej. Kiedy wracał z kontraktów w Libii i Iraku, rzucał się w wir zakazanych gejowskich imprez. Mimo żekończy 86 lat i ma już naszykowaną urnę w kształcie szpilki, jego kariera nie zwalnia: nakręcono o nim dokument, został twarzą marki kosmetycznej, wystąpił w teatrze i teledyskach Ralpha Kamińskiego.
Kocha życie i ludzi. Nigdy się nie zatrzymuje. Nigdy nie ma dość.
W rozmowie z Wiktorem Krajewskim Andrzej Szwan, znany światu jako Lulla La Polaca, opowiada o początkach kariery w świecie drag, kulisach gejowskiego życia w PRL-u i odkrywaniu swojej tożsamości.
Bo choć starość – jak miłość – zawsze przychodzi niespodziewanie, Lulla udowadnia, że w każdym wieku można czerpać z życia pełnymi garściami.
„Wiecie co? Nie zasługujemy na Lullę. Na to kosmiczne zjawisko, brokatowy skarb i bezpretensjonalną królową dragu, która nie boi się trudnych tematów. Przybliża nie tylko własną historię, ale też mało dotąd znaną queerową twarz PRL-u. Od Lulli możemy nauczyć się czerpać radość na przekór wszystkiemu i patrzeć na świat z przymrużeniem oka. Jestem wdzięczna, że mogłam poznać tak dobrą, ciepłą osobę”.
SYLWIA CHUTNIK
„Lulla to jedna z najbardziej inspirujących osób, jakie było mi dane poznać, a jej życie przypomina pełen niesamowitych przygód film. Ta książka dowodzi, że w życiu nigdy nie jest za późno na miłość i spełnianie marzeń. Uczy nas, by żyć pełnią życia”.
RALPH KAMINSKI
Lulla stwarza światy nieprawdopodobne. Kamp, queer i drag – wszystko tu jest! Ta książka po prostu musiała powstać.
REMIGIUSZ RYZIŃSKI
*
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 180
Data ważności licencji: 4/10/2030
Pamięci Marty Thillak i Stefana Szwana oraz Janiny i Apolinarego Stawskich – moich Cudownych Rodziców
Prolog
Lulla to płaszczyk, który wkładam, żeby ubarwić codzienność, dodać jej żywszych kolorów, pewnego rodzaju odwagi czy brawury.
Chcesz, żebym mówił do ciebie per Andrzej? A może wolisz Lulla? Kto jest ci bliższy?
Mów do mnie tak, jak jest ci wygodnie. Staram się nigdy nie narzucać, że ktoś ma zwracać się do mnie wyłącznie Andrzej albo wyłącznie Lulla. Te dwa imiona funkcjonują w moim życiu wymiennie. Są momenty, kiedy bardziej czuję się Lullą, a są chwile, kiedy na pierwszy plan wyłania się Andrzej.
A można mówić: pani Lullo?
Można oczywiście, tyle że sam się z tego śmiejesz, czyli brzmi to pretensjonalnie. Uważam, że takie podejście jak na Zachodzie, że od razu przechodzi się na ty, jest milsze. Jestem bardzo za tym, żeby zwracać się do mnie po imieniu lub używając pseudonimu.
Od czego to zależy, że raz czujesz się bardziej Lullą, a raz bardziej Andrzejem?
Lulla potrzebuje ludzi dookoła, widowni, sceny, chwili, kiedy oczy wszystkich skierowane są w jej stronę. Publiczność jest dla istnienia Lulli kluczowa, ona czuje się wtedy pewniejsza siebie, swobodniejsza. Karmi się energią innych, ale nie polega to na wysysaniu energii, a na wzajemnej wymianie. Ja daję zebranym wokół ludziom coś od siebie, oni dają coś mnie. Lulla La Polaca nie lubi być sama ze sobą, w ciszy, w domowych pieleszach, z dala od świata. To lubi Andrzej Szwan. On odnajduje się też znacznie lepiej w sytuacjach dnia codziennego, gdy trzeba coś załatwić, pójść do sklepu, opłacić rachunki. Nie powiem przecież do urzędniczki w okienku: „Kochanieńka, masz przed sobą najstarszą drag queen w Polsce, więc zwracaj się do mnie z łaski swojej Lulla La Polaca, bo takie noszę sceniczne imię!”. Byłoby to groteskowe i wiem, że niektóre osoby mogłoby wprawić w dyskomfort.
W oficjalnych sytuacjach jestem więc Andrzejem Szwanem, a na scenie wcielam się w Lullę La Polacę. Proza życia to świat Andrzeja, a blichtr, cekiny i brokat – świat Lulli.
Czyli Lulla to maska, za którą się chowasz?
Raczej płaszczyk czy pancerzyk, który wkładam, żeby ubarwić tę codzienność, dodać jej żywszych barw, pewnego rodzaju odwagi czy brawury. Bo jeśli popatrzymy na życie, to nie ma co ukrywać: w przypadku większości z nas jest ono nudne. I to od nas zależy, czy podkręcimy je, dodamy mu jakiegoś pazura. Wystarczy kilka prostych składników – ludzie, rozmowy, spotkania, sztuka – i nagle to nudne życie nabiera smaku, a my chcemy się nim napychać łyżkami.
Ale wracając do Lulli – nie jest tak, że ta postać zawsze wiedzie prym. Sam traktuję Lullę i Andrzeja bardzo fair. W Teatrze Powszechnym na próbach do spektaklu Orlando. Biografie cały zespół, poza dyrektorami Pawłem Łysakiem i Pawłem Sztarbowskim, zwracał się do mnie Lulla. Z kolei reżyserka Agnieszka Błońska raz mówiła: „Lulla, dzisiaj próbujemy tak”, a czasami, że trzeba w postaci Andrzeja coś zrobić. To jest fajne, bo niby zwracała się do dwóch osób, a przecież mówiła do tej samej.
Każdy z nas ma do pewnego stopnia dwoistą naturę i w zależności od okazji na wierzch wychodzi jedna strona, a druga znika. Andrzej nie funkcjonuje bez Lulli, a Lulla bez Andrzeja. To są naczynia połączone. Dwa byty zamknięte w jednym ciele niczym bliźniaczki syjamskie. Bo nie da się nas rozdzielić i traktować osobno. Wzajemnie dodajemy sobie siły, animuszu, dajemy kopniaka do tego, żeby nie zapaść się i działać.
Czy to się przypadkiem nie nazywa „osobowość wieloraka”?
Domorosły psycholog z redaktora, widzę.
Żaden psycholog, droczę się z tobą. Chcę trochę wytrącić cię z równowagi, żebyś pokazał swoją prawdziwą twarz.
Siedzimy w moim mieszkaniu na Targówku, na trzynastym piętrze. Widzisz mnie w T-shircie i kapciach. Nie mam na sobie grama makijażu. Nie mam peruki. Nie ma tiulów, nie ma boa, nie ma futer, nie ma piór. Nie mam nawet kolczyczka w uchu. A mógłbym mieć! Chyba bardziej prawdziwego Andrzeja czy Lulli zobaczyć nie można. Jestem w wersji sauté.
Mojego kolegę, który całe życie spędził w Paryżu, bardzo denerwuje to, że w Polsce szastamy określeniem sauté, mając na myśli brak makijażu. We francuskim slangu to słowo znaczy „wyruchana”… Śmiejesz się! To Andrzej czy Lulla się uśmiecha?
I Lulla, i Andrzej próbują sobie właśnie przypomnieć, kiedy byli ostatnio sauté. Ale to jeszcze nie pora na takie zwierzenia. Na wszystko przyjdzie czas.
Rozdział 1
O dragu, scenie i marzeniach, na które warto czekać
Lulla Show w klubie Kalinowe Serce na warszawskim Żoliborzu, 2019 rok.
Sukienkę założyłem pierwszy raz, gdy miałem dziewięć lat. Matki nie było w domu. Była za to szafa i bieliźniarka z dużym lustrem. Na jakiejś półce stały buty na kaczuszkach. Stałam w łazience, znalazłam jeszcze szminkę, robiłam miny do lustra i myślałam sobie: „Może ja będę kiedyś artystką?”*.
* O ile nie zaznaczono inaczej, wszystkie cytaty wyróżnione na stronach działowych pochodzą z monologu Lulli La Polaki w spektaklu Orlando. Biografie w reżyserii Agnieszki Błońskiej na podstawie powieści Orlando. Biografia Virginii Woolf. Autorzy sztuki: Krysia Bednarek, Agnieszka Błońska, Olga Byrska, Anu Czerwiński, Lulla La Polaca, Pepe Le Puke, Filipka Rutkowska.
Lulla, ty jesteś ucieleśnieniem tego, że w życiu na nic nie jest za późno, że czasem wystarczy zaczekać.
Mike Urbaniak w podcaście dla „Vogue Polska”, do którego mnie zaproszono, powiedział bardzo piękne zdanie: „Prawdziwa kariera zaczyna się po siedemdziesiątce”. A mnie nie pozostało nic innego, jak podpisać się pod tym stwierdzeniem obiema rękami. Nogami też bym się podpisał, tylko nie wiem, czy jeszcze dałbym radę zadrzeć je tak wysoko.
Lulla jako postać sceniczna urodziła się z mojej wielkiej miłości do sztuki i z marzeń, które drzemały we mnie uśpione, odkąd byłam młodą dziewczyną, dzierlatką niezdającą sobie jeszcze sprawy z tego, że istnieje taki termin jak „drag queen”. Na szczęście te marzenia stały się rzeczywistością, która nadała mojemu życiu nowy rytm. Udało mi się na starość! Uważam, że na spełnienie niektórych marzeń warto poczekać – one są wtedy takie wychuchane, dopieszczone.
Choć teraz jesteś jedną z najbardziej znanych polskich drag queen, profesjonalną karierę zaczęłaś w wieku siedemdziesięciu lat. Opowiedz, jak do tego doszło.
Był 2008 rok. Wybrałam się na występ drag queen Kim Lee w warszawskim klubie Galeria w Hali Mirowskiej. Byłam oczarowana jej talentem, więc po skończonym show zagadałam do niej przy barze. Opowiedziałam jej o tym, że czasem urządzamy przebieranki w gronie znajomych, zakładamy babskie fatałaszki i zwracamy się do siebie żeńskimi imionami. Wymieniłyśmy się numerami telefonów i za kilka dni Kim zadzwoniła do mnie z propozycją, abym odwiedziła ją w jej garderobie na Grochowie. Pojechałam, a tam dosłownie hangar wypełniony szpilkami, sukienkami, perukami, biżuterią… Raj! Prawdziwy kostiumowy raj na ziemi! Od tego czasu bywałam u niej często, a Kim zdradzała mi tajniki scenicznego wizerunku. To ona przyczyniła się do tego, że zadebiutowałam na scenie jako Lulla La Polaca.
Jak wyglądał twój pierwszy występ?
Wystąpiłam wtedy u boku Kim. Był to 2012 rok, a więc minęło już kilka dobrych lat od naszego pierwszego spotkania. Urządzałam przyjęcie imieninowe u Magdy i Marka Rytychów. Magda jest redaktorką telewizyjną, a Marek architektem. W ich mieszkaniu są kręcone schody, prowadzące na drugi poziom. Postanowiłyśmy je wykorzystać do występu i schodziłyśmy po nich niczym gwiazdy paryskiej rewii. W duecie zaśpiewałyśmy szlagier z repertuaru Marii Koterbskiej Do grającej szafy grosik wrzuć. Nasza widownia, czyli przyjaciele Rytychów i moi imieninowi goście, bawiła się wybornie. W pewnym momencie Kim porwała do tańca moją przyjaciółkę Ikę. I tak się dziewczyny bawiły, że Ika skręciła kostkę.
Jak się czułaś, gdy po raz pierwszy wystąpiłaś u boku gwiazdy dragu?
Jak prawdziwa diwa. Do dziś mam oprawione w ramkę nasze wspólne zdjęcie z tamtego wieczoru.
Na jednym występie się nie skończyło, stworzyłyście z Kim Lee zgrany duet.
Kim niosła mi ogromne wsparcie w początkach mojej estradowej przygody. Była zawsze obok. W kuluarach. Za kurtyną. Czekała za kulisami i trzymała za mnie kciuki, bo początkowo przed wyjściem czułam ogromny stres, który mieszał się ze szczęściem i spełnieniem. Świadomość, że Kim jest moją dobrą wróżką, na którą zawsze mogę liczyć, dodawała mi otuchy.
Miałyście nawet wspólny show.
W Kalinowym Sercu na Żoliborzu. Kim ściągnęła na scenę parę zaprzyjaźnionych drag queens. Kilka razy wystawiłyśmy tam Lulla Show. Ostatni musiałyśmy odwołać z powodu pandemii. A później Kim zachorowała na covid i zmarła… Poczułam wtedy, że straciłam prawdziwą przyjaciółkę, a świat dragu będzie – przynajmniej na jakiś czas – bardzo pusty bez jej uśmiechu i dobrego serca.
A więc Kim Lee była nie tylko twoją dobrą wróżką?
Wciąż, gdy występuję, odruchowo zerkam za kulisy i łapię się na tym, że przecież Kim już z nami nie ma. Pewnie nawet nie spodziewała się, ile osób – a wśród nich ja – będzie za nią tęsknić, myśleć o niej, wspominać ją. Kim dla środowiska drag wykonała ogrom pracy, włożyła w to całą swoją energię i poświęciła mnóstwo czasu, choć nie musiała. Miała w sobie pierwiastek społecznicy.
Idąc za jej przykładem, staram się okazywać życzliwość koleżankom po fachu i mam nadzieję, że mi się to udaje. Przed występem wspieram je jakąś anegdotką, dobrym słowem. Przytulenie i powiedzenie: „Nie tremuj się”, nic mnie nie kosztuje, a komuś może dodać odwagi i pewności siebie. Trzeba pomagać innym rozładowywać stres. Sama doskonale wiem, ile nerwów to wszystko kosztuje.
Dość jasne oczy ma ten ktoś
Uśmiechu śliczną linię ust
A w twarzy to specjalne coś
A wszystko bardzo na mój gust
Gdy w ramiona bierze mnie
Gdy głupstwa mówi mi
Na nowo wierzę w szczęście
Chętnie każdy zmieniam plan
Gdy tego chce ten pan
Bo wiem, że to jest szczęście
(Gdy w ramiona bierze mnie, słowa: Krystyna Wolińska-Preyzner, muzyka: Luiguy)
Nie żałujesz, że tak długo czekałeś z pierwszym wyjściem na scenę?
Że straciłem kilka dekad? Nie, wcale. Uważam to za swój sukces. Niewielu siedemdziesięciolatków zdecydowałoby się na coś takiego. Dzięki Kim Lee zapragnąłem spróbować czegoś nowego. Ona dodała mi tego ognia, który do dzisiaj nie wygasa i dzięki któremu ciągle chce mi się robić drag. Nie żałuję, że to się stało tak późno. To też ma swój urok. W PRL-u podśpiewywałem przed lustrem, malowałem krzywo usta i wkładałem kiecki matki, kiedy w domu nikogo nie było, a teraz robię to profesjonalnie!
Każda drag queen w mniejszym lub większym stopniu inspiruje się innymi artystkami. Od jakich polskich diw uczyła się Lulla La Polaca?
W moim mniemaniu Hanna Banaszak jest świetną piosenkarką i ma wyborny repertuar. Jej interpretacje utworów są dla mnie niezwykle przekonujące. Różne inne artystki lubię i cenię, ale Banaszak najbardziej. Przypadła mi do gustu. Uwielbiam też Wierę Gran – do tego stopnia, że jedną z jej piosenek, utwór Gdy w ramiona bierze mnie, włączyłem do swojego repertuaru. Ostatni raz śpiewałem go podczas występu w Centrum Społeczności Żydowskiej z okazji święta Purim, inaczej nazywanego Świętem Losów. Z aktorek moją wielką idolką była zawsze Kalina Jędrusik, uwielbiałem monodram Jacka Bocheńskiego Tabu z jej udziałem. Na scenie był tylko klęcznik i Jędrusik grała zakonnicę, która spowiadała się księdzu z grzechów. Niesamowite wrażenie.
Odwołujesz się w dużym stopniu do największych gwiazd PRL-u, ale Lulla jest ewidentnie damą z dawnych lat, ma w sobie ten niepowtarzalny szyk i styl przedwojnia. Dobrze to odczytuję?
Zdecydowanie! Ostatnio reżyserka Bogna Kowalczyk zapytała mnie, do jakich lat chciałbym się przenieść w czasie, gdybym mógł. Od razu znałem odpowiedź. Chciałbym wylądować w latach dwudziestych i trzydziestych. Nie żyłem w tej epoce, ale jest mi ona niezmiernie bliska. Boże! To był okres fantastycznych teatrzyków, rewii, kabaretów… Ten szelest, ten sznyt, te pióra, te futra, te limuzyny, te dorożki! Gdybym się tam przeniósł, z pewnością zostałbym gwiazdą przedwojennych parkietów.
W jednym z wywiadów, których udzieliłeś, mówisz: „Drag to też aktorstwo, prawdziwa sztuka. To nie jest tak, że któraś wyjmie szminkę z torebki, przypudruje czubek nosa i wyjdzie na scenę. Drag to praca, nauka i sztuka, w której trzeba walczyć o to, żeby zaistnieć, pokazać się i przetrwać”.
Pozornie może wydawać się to błahostką, głupotką, łatwizną, żeby włożyć damski strój, umalować się i odgrywać postać kobiety na scenie. Kto tak zakłada, myli się niezmiernie. Dla mnie sztuka drag to sposób artystycznego wyrazu, który – mimo że tyle lat już noszę na karku – pozwala mi się odmłodzić w jednej chwili. No, może z tą jedną chwilą to przesadzam, bo proces przeistaczania się Andrzeja Szwana w Lullę La Polacę zajmuje około trzech godzin. Ułożenie włosów, zrobienie makijażu, włożenie kreacji… Lullowe emploi jest wymagające i czasochłonne, a mnie zależy, żeby było na jak najwyższym poziomie.
To zdradź nam, jak przebiega twoja metamorfoza.
Makijaż zaczyna się od brwi. Kim Lee nauczyła mnie, że one są najważniejsze. Bo brwi, prawie jak oczy, są zwierciadłem duszy. Mężczyźni mają łuki brwiowe osadzone niżej od kobiecych, dlatego prawdziwe brwi najpierw zakleja się, czyli blokuje, specjalnym klejem, a nowe dorysowywane są wyżej. Zajmuje to chwilę, bo to ważny element image’u każdej drag queen, niektóre nawet robią z nich swój znak rozpoznawczy.
Potem na twarz nakłada się kilka warstw podkładu, a całość wykańcza się pudrem sypkim. Ten element makijażu ma dla mnie przedwojenny sznyt, jaki pamiętam ze zdjęć czy opowieści mojej mamy i babci. Obie używały takiego pudru.
Za sprawą kolejnych specyfików i mazideł nadaje się twarzy odpowiednie rysy, czyli konturuje, żeby męska twarz jak najbardziej przypominała kobiecą. Tu trzeba zwęzić, tam poszerzyć, tu troszkę ukryć, tam odrobinkę podkręcić, tu umaić, tam zataić.
Lata dwudzieste, lata trzydzieste
Wrócą piosenką, sukni szelestem,
Błękitnym cieniem nad talią kart
I śmiechem, który kwitował żart.
Lata dwudzieste, lata trzydzieste
Kiedyś dla wzruszeń będą pretekstem,
Zapachem dawno już zwiędłych bzów,
Poezją skrytą wśród zwykłych słów.
(Lata dwudzieste, lata trzydzieste, słowa: Julian Tuwim i Ryszard Marek Groński, muzyka: Włodzimierz Korcz)
I już?
No gdzie już! To zajmuje mnóstwo czasu! Ostatnim ważnym elementem są rzęsy, które dokleja się do naturalnych. Im więcej, tym lepiej, bo widzowie muszą dostrzec makijaż nawet z ostatniego rzędu. Nie wyobrażam sobie, żeby tylko przypudrować nosek, lekko wytuszować oko i tak lecieć na scenę. Czułabym się naga! Poza tym jaka byłaby ze mnie drag queen bez przesadzonego makijażu, bez wyczesanych pukli i wieczorowej kreacji? Widzowie poczuliby się zawiedzeni – i słusznie!
Kiedy i jak nauczyłeś się sztuki makijażu?
Chociaż występuję już na scenie kilkanaście lat, nigdy nie potrafiłem sam się umalować. Makijaż na mój pierwszy występ wykonała Kim Lee, a teraz mam od tego profesjonalną wizażystkę Anię Czyżykiewicz, która do perfekcji opanowała sztukę powoływania Lulli do życia. Najpierw nasze spotkania trwały po dwie, trzy godziny. Byłam bliska obłędu, bo trudno mi usiedzieć w jednym miejscu. Czułam się, jakby mnie ktoś mumifikował za życia. Anka musiała się nauczyć mojej twarzy. Poznać ją, jej mankamenty, jej rysy, jej zmarszczki, jej powieki, policzki, załamania, kolor i fakturę skóry. Bo twarz jest jak terytorium, które – żeby śmiało się po nim poruszać – trzeba gruntownie poznać i wiedzieć, gdzie czyhają zasadzki. Dziś nakładanie makijażu przed wyjściem na scenę zajmuje nam około półtorej godziny i to dzięki Ani Lulla wygląda jak stylowa kobieta, a nie malowana lala na wiejskim odpuście. A właściwie dzięki Aniom, bo moją drugą makijażystką jest teraz Ania Piechocka. Odkąd Ania Czyżykiewicz pracuje na etacie w Teatrze Dramatycznym i robi charakteryzacje do programu Twoja twarz brzmi znajomo, to Ania Piechocka najczęściej dba o mój makijaż.
Metamorfoza drag queen to nie tylko twarz. Opowiedz o tym, co się dzieje od szyi w dół!
Zaczynamy od rajstop, na rajstopy nakładam majtki wyszczuplające, a na to idzie gumowa dupa, którą można dowolnie modelować – zrobić sobie albo większą, bardziej jędrną, albo trochę skromniejszą.
A Lulla jaką woli?
Ja wolę większą, taką dobrze nabitą! Zwłaszcza że jak w Orlandzie Arek Brykalski mi ten tyłek zakłada, to zawsze potem lubi sobie w niego klepnąć. Potem idzie gorset, zapinany na trzydzieści dwie haftki. Zamierzam sobie kiedyś sprawić sznurowany, robiony na wymiar, bo takie gotowe są dopasowane do kobiecej anatomii, a ja potrzebuję porządnego, który z męskiego ciała Andrzeja zrobi kobiece ciało Lulli. Ostatnia rzecz to stanik, do którego czasem wkładam wypełnienia z gąbki. Do kreacji z Orlanda mam przygotowane specjalne wkładki zrobione przez panią Bożenkę z teatru. Dopiero na to wszystko idzie kreacja: suknia, potem rękawiczki, klipsy, naszyjnik, bransoletki, pierścionki. Oczywiście zakładam jeszcze buty, zazwyczaj na słupku, bo na wysokim mi lekarz zabronił. No i finał: peruka!
Masz garderobę pełną różnych kreacji – sukienek, błyskotek, dodatków. Jak dobierasz sobie strój na daną okazję?
Mam to szczęście, że zajęła się mną stylistka Mikaela Sandell. To ona wyszukuje suknie, uzupełnia kreacje dodatkami i dba o to, żeby wszystko było eleganckie, wysmakowane, ale też trochę szalone – bo taka jest Lulla i taki jest drag. Niedługo wybieram się na sesję organizowaną przez Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN i tam zamierzam na przykład wystąpić w obłędnej sukience od Gosi Baczyńskiej oraz pięknej peruce, którą dostałem w prezencie od perukarki z wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol, Magdaleny Chabrowskiej-Oleksiak. Tyle że korzystanie z usług fachowców do spraw image’u jest w naszej branży rzadkością. Wiele moich koleżanek nie może sobie na to pozwolić. Same dbają o swój wygląd. A to jest ogromna praca, żeby wymyślić oryginalny look, dopasować kreację do repertuaru, ruchu, świateł. Oczywiście większość drag queens ma jakąś swoją perukarkę czy krawcową, która pomoże uszyć kostium. Ale własna scena, własny teatr, gdzie będą garderoby, gdzie będzie można przyjść i normalnie usiąść tak, jak przychodzą aktorzy do teatru i przygotowują się do wyjścia na scenę – to jest wciąż dla wielu z nas nieosiągalne marzenie. Chciałbym, żeby zwracano uwagę i dbano o oprawę spektaklu, bo atmosfera na scenie i za kulisami liczy się tak samo jak nasz makijaż, włosy czy falbanki. A miałem takie przypadki, że zapraszano mnie na występ, po czym makijażystka musiała mnie umalować w obskurnym klozecie, w którym kilka minut wcześniej jakiś jegomość załatwiał swoje potrzeby.
Z Arkadiuszem Brykalskim, który towarzyszy mi na scenie w spektaklu Orlando. Biografie.
Niezbyt luksusowo…
Mnie to mówisz! Nieraz na plakatach byłam nazywana gwiazdą wieczoru, a nie miałam do dyspozycji lustra, w którym mogłabym się przejrzeć przed występem. To zniechęca, bo w takich warunkach nie da się pracować solidnie, a mnie zależy, żeby wykazywać się profesjonalizmem. Cały czas szlifuję swój warsztat, udoskonalam Lullę, żeby nie osiadła na laurach, nie zardzewiała. Niedawno trafiłem na dziewczynę, świetną choreografkę, od której pobieram nauki z ruchu scenicznego i tańca. To, co robiłem do tej pory na scenie, wymyślałem sam, ale już po pierwszych zajęciach z nią wiem, że wiele rzeczy trzeba robić zupełnie inaczej!
Nie czujesz się za stara na naukę?
Jestem zadowolona z tego, że chociaż mam osiemdziesiąt sześć lat, to jeszcze ktoś chce się mną zająć i powiedzieć: „Lulla, trzeba robić to w ten sposób, pewne rzeczy należy wyeliminować, niektóre poprawić”. To, że ktoś ślicznie tańczy w łazience przed lustrem czy daje czadu na parkiecie w klubie, nie znaczy, że na scenie będzie poruszać się jak należy. Poczucie rytmu i kilka ruchów nie wystarczą. Potrzebne są trening i technika, by cały czas podnosić poziom swoich występów.
Myślisz, że kiedyś doczekamy się w Polsce takiego poziomu dragu jak na przykład w RuPaul’s Drag Race?
Obejrzałem wiele odcinków reality show RuPaula, którego bardzo cenię i jako drag queen, i za to, co zrobił dla międzynarodowej sceny dragu. Uważam, że to, co pokazuje się w jego programie, jest sztuką najwyższych lotów. Ale tam nad jednym odcinkiem pracuje cały przemysł, cała fabryka. U nas wszystko wciąż jest takie troszkę siermiężne i, jak to się mówi, szydełkiem robione, we własnym zakresie, na kolanie. Choć oczywiście to się zmienia. Mamy w Polsce wiele drag queens prezentujących naprawdę wysoki poziom artystyczny. Bez trudu w największych polskich miastach można trafić na regularne występy dragowe w klubach, a nawet na deskach teatrów. W Teatrze Capitol we Wrocławiu w 2022 roku odbyła się premiera świetnego spektaklu o drag queens, który powstał na podstawie filmu pod tym samym tytułem – Priscilla, królowa pustyni. To jest teatr muzyczny najwyższej klasy, na scenie około czterdziestu aktorów, ponad dwieście sześćdziesiąt kostiumów, i to wszystko tworzy kalejdoskop niczym z dragowej rewii. Świetnie też radzi sobie w Krakowie Papina McQueen, która prowadzi rewię dragu w Teatrze Nowym Proxima, dwa razy w roku robią premiery. Byłem na niej jakiś czas temu i wspaniale się bawiłem!
Osoby, które chcą wejść na scenę dragu, mają od kogo się uczyć, a to jest według mnie kluczowe. Oczywiście, dzisiaj mamy dostęp do wielu występów czy programów w internecie, ale nic nie zastąpi rad kogoś doświadczonego, lekcji jeden na jeden. Drugą ważną sprawą jest to, o czym już wspomniałem – prawdziwa scena, na której możemy pokazać się światu. Mówiłem nawet ostatnio komuś, że w Polsce powinien powstać profesjonalny teatr drag, ale na to jeszcze musimy poczekać.
Drag ma w zachodniej kulturze bardzo długą tradycję, bo w okresie restauracji w teatrze angielskim to mężczyźni wcielali się w role kobiet. Podobno słowo „drag” wzięło się z dawnych zapisków w scenariuszach teatralnych, gdzie stosowano taki skrót – od dressed as a girl, czyli „przebrany za dziewczynę”.
Właśnie, my tego nie wymyśliliśmy, drag był znany od wieków. Niektórzy aktorzy specjalizowali się nawet w żeńskich rolach i zyskiwali z tego tytułu ogromne uznanie, bo to było aktorstwo na najwyższym poziomie. Tak samo teraz się powinno doceniać drag queens. To jest prawdziwa sztuka.
No dobra, cały czas mówimy o drag queens, a przecież świat dragu jest dużo bardziej zróżnicowany.
To prawda, drag nie jest zarezerwowany tylko dla mężczyzn, którzy chcą przebierać się za kobiety. To świat artystyczny, więc wielopłaszczyznowość jest jedną z jego najważniejszych cech. Jeśli rozszerzymy nieco definicję podaną przez amerykańskiego performera i artystę Del LaGrace Volcano, drag może uprawiać każda osoba, wszystko jedno, jakiej płci biologicznej, która w świadomy sposób robi przedstawienie z męskości lub kobiecości*. Oprócz drag queens mamy więc też drag kingów, czyli kobiety, które kreują na scenie męskie persony. Mamy również bio queens i bio kings – osoby tworzące w estetyce drag, ale zgodnie ze swoją płcią biologiczną. W naszym środowisku znajdzie się też wiele osób transpłciowych i niebinarnych, bo drag jest po prostu dla wszystkich.
Miałeś okazję oglądać występy osób drag, które nie wpisują się w kategorię drag queen?
Parokrotnie widziałem występy drag kingów, a spośród nich najbardziej zapadł mi w pamięć drag king Max Reagan-Thatcher. Szczęka mi opadła, takie to było dobre!
Wśród drag kingów mamy kilka najbardziej popularnych męskich typów scenicznych. Jedni są twinkami, czyli androgynicznymi chłopcami, inni butchami, czyli hipermęskimi facetami, w których aż kipi testosteron. Tu wszystko zależy od tego, czy dana artystka zamierza zaprezentować męskość w karykaturalny, przerysowany sposób czy też nie. Potrzeba wiele pracy i talentu, żeby zrobić to dobrze, bo moim zdaniem postać męska wymaga dużo większej obserwacji zachowań, przyruchów, ruchów, gestów. Śmiem nawet twierdzić, że bycie drag queen jest łatwiejsze od bycia drag kingiem.
Niektórzy geje uważają, że drag to pokazywanie osób nieheteronormatywnych jako wynaturzonych.
Ja raczej spotykam się z bardzo pozytywnymi reakcjami osób spoza środowiska. Zaprosiłem moich sąsiadów na Boylesque do kina; nie miałem pojęcia, jak zareagują, bo to jest film, który opowiada o dragu i wprost mówi, że jestem gejem. Sam przyszedłem tam nie w stroju Lulli, tylko we fraku, cekinowych spodniach, z umalowanymi ustami, klipsami w uszach. Sąsiadom bardzo się to podobało! Po filmie, kiedy przyszli podziękować, przedstawili mi jeszcze swoją teściową. Powiedziała, że jest zachwycona. Ale może są ludzie czy konkretniej faceci w środowisku homo, którzy uważają, że to jest wynaturzenie…
Bo jest niemęskie?
Mówienie przez samych gejów, że ci, którzy się przebierają za kobiety, są w jakiś sposób wynaturzeni lub źle się czują ze swoją męskością, wydaje mi się nie w porządku. Kiedy jestem w dragu, czuję się wspaniale, gram tę postać z pełnym zaangażowaniem, ale potem zdejmuję maskę, makijaż i jestem normalnym facetem, który pójdzie z tobą na wódkę, na śledzia, do sauny, porozmawia. Wcale się nie czuję, jakbym był wyobcowany czy jakiś inny niż reszta facetów.
Czy twoim zdaniem drag wciąż jest spychany w Polsce na margines?
Jeszcze do niedawna byliśmy pomijani w dyskusji na temat kultury, traktowani jak mało istotny przypis. Mieliśmy grono odbiorców, funkcjonowały różne scenki dragowe, ale nie trafiało to do szerokiej publiczności. Teraz artyści drag wychodzą z cienia. Drag przeszedł do mainstreamu pewnym krokiem i zaczyna być traktowany na równi z teatrem, kabaretem i wodewilem czy filmem.
Ostatnie lata są chyba dla polskiego dragu przełomowe, jeśli chodzi o widoczność w sferze publicznej. W 2019 roku Ralph Kaminski zaprosił cię po raz pierwszy do występu w swoim teledysku do piosenki 2009, potem pojawiły się kolejne klipy z twoim udziałem – Młodość, Tata oraz Pies.
Gdy Ralph zadzwonił do mnie i zaproponował współpracę, byłem w szoku. Nie podejrzewałem, że ktoś taki jak on może mieć najmniejsze pojęcie o moim istnieniu. To było dla mnie wielkie wyróżnienie. Zostałem zaproszony do studia na Saską Kępę. Szedłem na to nagranie z zaciekawieniem, ale i lękiem, choć moje obawy były całkowicie niepotrzebne. Poznałem też wtedy cały zespół Ralpha, między innymi moją obecną stylistkę Mikaelę. Od razu pojawiła się między nami chemia. Cały zamysł teledysku polegał na odtworzeniu obrazu Ostatnia wieczerza Leonarda da Vinci, co moim zdaniem było doskonałe – my, taka banda dziwadeł, jako apostołowie, a pośrodku Ralph.
Który z trzech teledysków z twoim udziałem lubisz najbardziej?
Mój największy sentyment i podziw wzbudza bardzo intymny utwór Tata, w którym Ralph odsłonił skrawek swojego życia. Nie dziwi mnie, że za tę piosenkę nagrodzono go Paszportem „Polityki”. Całkowicie mu się to należało, bo ma niezwykłą osobowość i nie boi się iść pod prąd. Dla mnie jest artystą kompletnym. Co oczywiście nie oznacza, że jest skończony pod względem artystycznym. Cały czas zaskakuje czymś nowym, u niego nie ma prowizorki. Czasem zdjęcia do teledysku trwały do późnych godzin nocnych czy kończyły się nad ranem, a ja, choć już ledwo dawałem radę, zresztą podobnie jak wszyscy, czułem rozpierające mnie szczęście, ponieważ wziąłem udział w czymś niezwykle ważnym i potrzebnym.
Utrzymujecie z Ralphem kontakt poza pracą?
Był ostatnio u mnie i przyniósł piękny bukiet róż. On emanuje ciepłem, empatią i życzliwością. To mnie w nim urzekło. Jest bardzo bezpośredni, choć ze swoją pozycją mógłby trzymać takich jak ja na dystans. Mógłby gwiazdorzyć i chodzić z zadartym nosem, a tego nie robi. Czuję się w jego obecności, jakbym był jego kuzynem albo nawet i bratem. Jakby ktoś zamurował przepaść pokoleniową między nami. Jakbyśmy się znali od zawsze, a poznaliśmy się zaledwie kilka lat temu. Znam też jego mamę, babcię i ojczyma. Ralph zaprosił mnie do swojego teledysku jako dziadka, a tu nagle okazało się, że jesteśmy partnerami. Nieczęsto się tak dzieje.
W 2022 roku Netflix wypuścił miniserial Królowa, którego główny bohater – tak jak ty – jest starszym mężczyzną występującym jako drag queen. To kolejna jaskółka zwiastująca, że sztuka dragu wchodzi na salony?
Zdecydowanie. Bardzo doceniam to, że do produkcji serialu zatrudniono prawdziwe drag queens. Moja koleżanka, drag queen Adelon, była tam odpowiedzialna za peruki. To dzięki niej poznałem Andrzeja Seweryna, który wcielił się w tytułową rolę. Tak się złożyło, że pewnego dnia pojechałem do Fabryki Norblina, żeby odebrać walizkę z kostiumami. Akurat trwało tam przyjęcie z okazji urodzin Seweryna, na którym bawiła się też Adelon. „Panie Andrzeju, ma pan przed sobą najstarszą polską drag queen Lullę La Polacę” – przedstawiła mnie dość teatralnie jubilatowi, a Seweryn na to wykonał przede mną iście dworski ukłon. Było mi niezmiernie miło, to zaszczyt, gdy taka osobowość kłania się przed tobą!
Marki modowe zatrudniają cię do swoich kampanii reklamowych, znani artyści zapraszają do współpracy, byłaś twarzą kosmetyków i miałaś sesję do „Vogue’a”. Nie budzi to zawiści wśród koleżanek po fachu?
Może po cichu tak, ale nie okazują otwarcie zazdrości, że taka stara baba robi furorę. Słyszałem raczej miłe słowa, że fajnie, że się pokazałem w reklamie, że jest taki film wspaniały jak Boylesque w reżyserii Bogny Kowalczyk, który zdobył nagrody, że gram w Orlandzie, że widać mnie, kawałek mojego życia, że ludzie zachwycają się moimi występami, dyskutują o nich, wyrażają opinie.
Czujesz się uwielbiana przez tłumy?
Czy ja wiem…? Dam ci przykład z niedawnego recitalu Ralpha Kaminskiego. Po koncercie, jak już szliśmy do szatni, czekała na mnie gromadka młodych fanek Ralpha, które zapamiętały Lullę z jego teledysków. Domyślam się, że poruszający klip do piosenki Tata zrobił największe wrażenie na tych młodych osobach. Mimo że recital się skończył już pół godziny wcześniej, one cierpliwie na mnie czekały. Widziałem, jakie uśmiechy malowały się na ich twarzach, gdy pytały, czy mogą sobie ze mną zrobić zdjęcie. To człowieka cieszy.
Jak myślisz, skąd ten wzrost popularności dragu w Polsce?
Ludzie potrzebują tego rodzaju rozrywki, zwłaszcza w ostatnich latach, kiedy nie za wiele mieliśmy powodów do radości. Występy drag queens to występy, które w jakiś sposób odrywają ludzi od codziennej szarej, czasami smutnej rzeczywistości, od problemów, z którymi każdy z nas boryka się na co dzień. Te dwie godziny, które spędzają na występie, mają wprowadzić ich w zupełnie inny świat. Drag jest potrzebny i powinien być traktowany poważnie, a nie jak jarmarczne występy na Dniu Kapusty czy Święcie Marynowanego Śledzia. Owszem, estetyka dragu polega na przerysowaniu – jest kolorowa, barwna, obsypana cekinami, piórami, brokatem – ale jednocześnie nie może być odpustowa, wszystko musi mieć smak, pewien szyk i splendor. To, co robimy, jest prawdziwą sztuką. Więcej nawet – sztuką, która daje ludziom prawdziwą radość.
Dalsza część w wersji pełnej
* Przytoczona definicja znajduje się w książce Del LaGrace Volcano i Jacka Halberstama The Drag King Book, Londyn 1999.
Copyright © by Wiktor Krajewski & Andrzej Szwan
Projekt okładki
Magda Kuc
Fotografia na okładce i wyklejkach
© Marek Zimakiewicz
Redaktorka inicjująca
Agata Pieniążek
Redaktorka prowadząca
Dominika Kardaś
Opieka produkcyjna
Maria Król
Redakcja
Dominika Kardaś
Adiustacja
Ida Świerkocka
Korekta
Małgorzata Kuśnierz, Małgorzata Giełzakowska
Opieka promocyjna
Zofia Kotecka | [email protected]
ISBN 978-83-8367-045-4
Książki z dobrej strony: www.znak.com.pl
Więcej o naszych autorach i książkach: www.wydawnictwoznak.pl
Społeczny Instytut Wydawniczy Znak
ul. Kościuszki 37, 30-105 Kraków
Dział sprzedaży: tel. 12 61 99 569, e-mail: [email protected]
Wydanie I, Kraków 2024
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
